Stan Krytyczny Rozdział 9

Brakowało tylko Fideliusa, ale tego oczywiście nie mogła zrobić. Mugole bardzo by się zdziwili, gdyby nagle dom, który od lat stał w tym miejscu, po prostu znikł.

Na wszelki wypadek dorzuciła też Zaklęcie Wstrętu, które wyczuwali mugole i dzięki niemu starali się omijać to miejsce szerokim łukiem.

Ale pomimo świadomości, że teraz nikt nie może ani aportować się w jej mieszkaniu bez hasła, ani wytknąć choć włosa przez kominek, położyła się spać na kanapie w pełni ubrana i z różdżką w ręku.

Być może Snape znał jakieś sposoby na ominięcie jej zaklęć?

Zanim zasnęła, przez długi czas rozmyślała. Z początku wyrzucała sobie własną głupotę i próbowała pozbyć się uczucia poniżenia, że mogła zostać przyłapana na czymś tak idiotycznym. Potem jej myśli zdryfowały na Severusa Snape’a.

Dzisiejszego dnia dwa razy zobaczyła w nim kogoś innego. To nie był złośliwy, niesprawiedliwy profesor, który gnębił ją przez całe sześć lat w Hogwarcie. To był ten ktoś, kto był w stanie poświęcić się w obronie Jasnej Strony. Kto przez całe lata, każdego dnia, gotów był umrzeć po to, żeby inni mogli żyć. Ci „Inni”, którzy pogardzali nim, nienawidzili go i marzyli, żeby móc spotkać się z nim różdżka w różdżkę.

Hermiona nie potrafiła znaleźć słów, żeby opisać, co czuła. Zarówno w czasie procesu, kiedy dowiedziała się Prawdy, jak i teraz. Słowa takie jak szlachetność, bohaterstwo, godność, prawość… zdawały się niegodne tego, by go nimi określić.

Nikt nie chciał mu zaufać, zrozumieć go i pomóc mu. Ona pierwsza go zdradziła, zostawiając umierającego na brudnej, przegniłej podłodze, wśród zwierzęcych odchodów, rozkładających się szczątków szczurów i innego robactwa.

A przecież to było takie proste! Tyle razy sama widziała, kim był naprawdę! Uratował Harry’ego na ich pierwszym roku. Na trzecim sądził, że łapiąc Syriusza, ratuje im życie. Rok później sam Harry słyszał, jak Dumbledore wysłał go do Voldemorta. Potem chronił ich przed Umbridge… Powinna domyśleć się już wtedy, kiedy Harry wypił Veritaserum, które nie zadziałało! To było takie proste…! A tamtego wieczora, kiedy zabił Dumbledore’a, przecież nic nie zrobił jej i Lunie, gdy wpadł na nie pod swoim gabinetem! Gdyby był tym, za kogo go wszyscy brali, po prostu skorzystałby z okazji i je zabił!

A poza tym Dumbledore mu wierzył. Więc jak ona mogła mieć wątpliwości?!

A dziś postanowił pomóc mugolom. Nieznanym sobie ludziom, wobec których nie miał żadnego długu do spłacenia, żadnego poczucia winy. Po prostu znów chciał uratować tych „Innych ludzi”.

Zaś wieczorem nie tylko rozzłościł się na nią za to, że lekceważyła własne bezpieczeństwo, ale i próbował ją chronić. Bo czym innym była kłótnia, którą zaplanował na wtorek? Mogła tylko odsunąć ewentualne podejrzenia od niej. On nic na niej nie zyskiwał, prócz kolejnego powodu do opowieści, jaki to Snape potrafi być wredny.

Tak strasznie chciała mu powiedzieć, jak bardzo go za to wszystko ceniła…

Przez kolejne minuty Hermiona leżała, wpatrując się niewidzącym spojrzeniem w sufit i w końcu znalazła sposób.

Postanowiła jutro mu powiedzieć, że gdyby mogła rzucić na swój dom Zaklęcie Fideliusa, chciałaby, żeby to on został Strażnikiem Tajemnicy. Osobą, której wierzy się najbardziej na świecie.

Gdy aportowała się na Spinner’s End, prawie doznała szoku i przedziwne uczucie, które od wczoraj łączyło się z Severusem Snape’em tylko jeszcze się pogłębiło.

Wylądowała na brukowanej ulicy pomiędzy rzędami pustych, zrujnowanych, ceglanych domów. Część trzymała się jeszcze w całości, ale w niektórych zawaliły sie już dachy albo całe ściany, tworząc na ziemi gruzowisko cegieł i zaprawy, wśród których wystawały kikuty drewna, desek i jakichś metalowych prętów. W większości ostałych okna pozabijane były deskami albo ziały w nich czarne, martwe dziury. W niektórych sterczały jeszcze resztki powybijanych szyb, połyskujące brudną szarością, jak jakieś ślepe oczy trupów.

Na najbliższym domu, na ostatnim gwoździu wisiała smętnie pordzewiała, obdrapana tabliczka. Hermiona podeszła wolno i z trudem odczytała nazwę. Spinner’s End.

Gdy wyszła zza rozwalonego muru na środek ulicy, powiał nagły wiatr, niosąc zgniły, mdlący smród jakiejś przepływającej niedaleko rzeczki. Ale poza cichym gwizdem wiatru wszędzie panowała głucha cisza.

Mój Boże… I on tu mieszka? W tym… na tym cmentarzysku?

Ogarnął ją głęboki smutek. Odetchnęła ciężko i w tym momencie tuż za nią rozległy się czyjeś kroki. Obróciła się gwałtownie i zobaczyła Snape’a.

– Dz-dzień dobry! – zawołała z ulgą i złapała się za serce. – Ale mnie pan przestraszył!

Snape spojrzał z aprobatą na jej ubranie robocze i porządnie związane włosy.

– Granger – skinął głową na powitanie. – Nie moja wina, że aportowałaś się tuż przed moim domem.

Dziewczyna odruchowo popatrzyła na część frontowej ściany i zawalony dach tuż za nim, ale wiedziała, że to nie o ten mu chodzi.

Snape złapał ją za łokieć i pociągnął za sobą ku dziurze w miejscu drzwi zawalonego domu. Hermiona miała czas pomyśleć tylko Przecież miałam go nie widzieć, gdy nagle wyrósł przed nią ceglany mur, a w nim trochę zbutwiałe na dole drzwi i niewielkie okienka.

Dziewczyna, oszołomiona, wrosła w ziemię. Wejście W COŚ, co przed chwilą NIE ISTNIAŁO i czego się nie spodziewała, zupełnie ją zdezorientowało. Zobaczenie Grimmauld Place wyglądało całkiem inaczej!

– Rozszerzyłem Zaklęcie Fideliusa na pięć stóp w każdą stronę – wyjaśnił Snape, lekko rozbawiony jej wyrazem twarzy.

– A gdzie jest… ach, za pańskim domem, tak?

– Przejdź się i rozejrzyj dookoła – poradził jej.

Dziewczyna cofnęła się dwa, trzy jardy. Faktycznie, teraz zamiast zawalonego domu widziała dom Snape’a. Wyjrzała za róg i dojrzała tamten dom, który jeszcze przed chwilą był na wyciągnięcie ręki, zaś teraz stał dalej, na sąsiedniej ulicy.

– O wiele prościej jest stworzyć pustostan, którego granice są w powietrzu. Chodź już – dorzucił lekko zniecierpliwionym głosem. – O ile pamiętam, chciałaś mi pomóc.

– Oczywiście!

Weszli bezpośrednio do małego salonu i Hermiona mimowolnie uśmiechnęła się na widok półek z książkami na wszystkich ścianach, lecz natychmiast spoważniała na widok starych, zniszczonych mebli. Wygląda na to, że w środku wcale nie jest lepiej niż na zewnątrz.

Snape machnął różdżką, otwierając ukryte zejście do piwnicy i nie zwracając na nią uwagi, zszedł na dół. Dziewczyna po chwili wahania ruszyła za nim.

Piwnica była całkowitym przeciwieństwem salonu. Najwyraźniej to było jego królestwo. Hermiona nie umiała w żaden sposób ocenić wieku większości przedmiotów, ale zarówno stół, krzesła, jak i sprzęt dookoła sprawiały wrażenie najlepszych z najlepszych. W rzędzie deseczek zobaczyła rowki odpływowe na nadmiar soków wyciekających ze składników, łyżki w perforowanym kubełku były lekko powyginane, żeby ułatwić trzymanie, stołki były obciągnięte wypukłą skórą, pod którą z pewnością była miękka gąbka, zaś całe pomieszczenie rozświetlone było dziesiątkami świec zatkniętych w stojących i wiszących na ścianach kandelabrach. Wszystko było idealnie czyste, błyszczące, bez śladów plam, rys czy choćby warstewki kurzu.

Snape wskazał jej najbliższy stołek, a sam usiadł na drugim.

– Zanim zaczniemy, wyjaśnię ci parę spraw, których masz przestrzegać. Po pierwsze jesteś w moim domu i w mojej pracowni. Więc to ja mam prawo decydować co, jak i kiedy ma być zrobione. Po drugie jesteś tu, żeby mi pomóc. Nie życzę sobie głupich pytań nie na temat, pogaduszek, a przede wszystkim nie chcę słyszeć o wszystkim, co wiesz. Kiedy o coś pytam, chcę słyszeć tylko rzeczową odpowiedź. Trzecia sprawa – pokazał gestem wszystko dookoła – wszystko, czego dotkniesz, masz odłożyć dokładnie na swoje miejsce. Nie będę tolerował chlapania, brudzenia i bałaganu. I żadnych błędów. Wolę, żebyś o coś spytała, jeśli nie wiesz, niż się pomyliła. Czy to jasne?

W czasie tej tyrady Hermiona przygryzła lekko usta, ale nie zaprotestowała.

– Tak.

Snape przysunął do siebie deseczkę i liście łopianu i krojąc je na wąskie paski, zaczął jednocześnie wyjaśniać, co będą robić.

– Zanim uwarzymy antidota, musimy wpierw zrobić truciznę. To będzie twoje zadanie. Ja będę warzył bazę do antidotum. Jutro zaczniemy dodawać do niej różne rodzaje smoczej krwi. Co prawda jest dwanaście rodzajów smoków, ale użycie krwi niektórych z nich jest mało prawdopodobne, dlatego w pierwszej kolejności uwarzymy antidotum z tych bardziej oczywistych, a jak nie zadziała, weźmiemy się za następne.

– Jak będziemy mogli sprawdzić jego działanie? – zapytała natychmiast Hermiona.

Snape zmrużył lekko oczy, ale odpowiedział:

– Zastosujemy do tego metodę Inokreacji.

Hermiona kiwnęła głową i zdusiła kolejne pytania. Sprawdź lepiej w książkach, a nie pytaj go, bo za chwilę cię stąd wywali. Snape przesunął ku niej pergamin z listą składników trucizny.

– Weź miedziany kociołek, ósemkę, z zakrzywionymi brzegami. Spisałem ci wskazówki, ale jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości, masz mi o tym powiedzieć.

– Tak, proszę pana.

Przestał się nią zajmować, więc Hermiona przeczytała dokładnie wskazówki. Były idealne – drobiazgowe, przejrzyste i nie pozostawiały żadnych wątpliwości, co należy robić, więc prędko przygotowała swoje stanowisko i zabrała się do warzenia.

Przez następne kilka godzin oboje pracowali w ciszy, całkowicie pochłonięci pieczołowitym siekaniem, ucieraniem czy wkrapianiem ingrediencji, ostrożnym mieszaniem w kociołkach, liczeniem obrotów łyżkami, analizowaniem koloru wywarów oraz pilnowaniem temperatury. Od czasu do czasu Hermiona czuła na sobie wzrok Snape’a, ale była tak skupiona na tym, co robiła, że zupełnie jej to nie przeszkadzało.

Gdy w końcu dorzuciła otwornice i zerknęła na wskazówki, okazało się, że musi teraz czekać, aż roztwór ostygnie do temperatury stu dziesięciu stopni. Rzuciła okiem na zegarek i nagle dotarło do niej, jak bardzo jest głodna. Nie było się co dziwić, była już pierwsza po południu!

– Proszę pana – odezwała się cicho.

Snape akurat kończył pełną sekwencję mieszania, więc zastopował ją, unosząc rękę, zamieszał jeszcze jedenaście razy i dopiero wtedy odwrócił się do Hermiony.

– Tak?

– Dodałam otwornice, teraz mam godzinę przerwy. Może pójdę zrobić nam coś do jedzenia?

– Idź. W salonie rzuć Alohomorę na ścianę po prawej. W kuchni znajdziesz obiad. I nie czekaj na mnie, ja będę zajęty jeszcze przez parę godzin – odparł.

W kuchni Hermiona istotnie znalazła obiad, złożony z niedogotowanych, nieposolonych ziemniaków i niezbyt apetycznie wyglądającego kawałka steku i skrzywiła się mimo głodu, który dosłownie skręcał jej żołądek. Cholera… A może wyskoczyć do domu po coś… bardziej zjadliwego? Ale tak bez uprzedzenia go?

Bijąc się z myślami czy pójść zapytać Snape’a o zgodę, czy też po prostu aportować się na chwilę w domu, złapać cokolwiek z szafki czy lodówki i wrócić, pogrzebała w szafkach i odkryła, że z pewnością kociołków w tym domu było więcej niż garnków i patelni.

Nawet nie zauważy. Będzie tam siedział parę godzin… No już, przecież nie będziesz jadła czegoś takiego!

Chwilę przygryzała usta i w końcu podjęła decyzję.

Aportowała się u siebie, pospiesznie wepchnęła do dużej torby garnki, makaron, mięso, słoik z sosem, herbatę i dorzuciła crumble z owocami leśnymi i wróciła do Spinner’s End.

Gdy po kuchni rozszedł się zapach gotowanego makaronu i sosu pomidorowego z mięsem i bazylią, dziewczyna miała ochotę wygrzebać niedogotowane nitki prosto z gara i zjeść je tak, jak stała. Śliniąc się jak wariatka, doczekała jednak do końca, nałożyła sobie podwójną porcję i zaczęła jeść jeszcze w drodze do stołu. Dopiero pod koniec udało się jej zwolnić i dokończyła obiad w nieco bardziej cywilizowany sposób, a po mocnej herbacie i dopchaniu się ciastem poczuła się wreszcie jak człowiek.

Gdy zeszła na dół, Snape przyjrzał się jej uważnie i na widok pomarańczowych śladów dookoła ust uniósł pytająco brew.

– Hmmm… skończyłam obiad – bąknęła zmieszana Hermiona.

– TO widzę – odparł. – Ale z pewnością nie jadłaś ziemniaków i steku.

– Nie. Skąd pan wie?

Snape prychnął i odłożył chochelkę na podstawkę.

– A jak myślisz? – spojrzał jeszcze raz na jej usta.

Dziewczyna ściągnęła brwi, ale nagle zrozumiała.

– Ach! – uśmiechnęła się i potarła je palcami. – No więc pomyślałam, że… inne menu byłoby lepsze.

– Nie przyszłaś tu do restauracji.

Hermiona najchętniej powiedziałaby mu, że temu domowi daleko do miana restauracji, ale zamiast tego potrząsnęła głową.

– Jak pan zobaczy, co zrobiłam, głowę daję, że schodząc, będzie pan wyglądał podobnie.

– Nie sądzę – wycedził, zerknął na swój eliksir, do którego za chwilę miał dodać pancerz chropianka, i powstrzymał dalszy komentarz. – Wracaj do pracy. I zawołaj mnie, zanim dodasz wydzielinę z korniczaka.

Oboje wrócili do pracy i przez kolejne trzy godziny w piwnicy słychać było tylko zgrzytnięcia łyżki o dno kociołka, delikatne podzwanianie szkła stukającego o szkło, stukot noży na deseczkach i bulgotanie eliksirów.

Gdy wywar w kociołku zmienił kolor na bladoniebieski, Snape zgasił ogień, szepcząc Cento Onis i odsunął się od stołu. Baza była uwarzona, teraz musiał odczekać, aż ostygnie.

Rzucił okiem na dziewczynę, która akurat pochylała się nad kociołkiem – marszcząc brwi i przygryzając lekko dolną wargę, dosypywała powoli starte ziarna gorczycy. Miała za sobą całe godziny warzenia, ale wyraźnie widział, że jej skupienie nie osłabło ani odrobinę. Uspokojony odczekał, aż wsypie wszystkie ziarna i wstał.

– Zaraz wracam.

– Smacznego – mruknęła odruchowo Hermiona, zerknęła na swoje notatki i zaczęła mieszać i odliczać półgłosem od ośmiu w dół.

Już wchodząc do salonu, Severus poczuł odurzający zapach makaronu, mięsa i sosu pomidorowego. Gdy zobaczył duży garnek pełen spaghetti z sosem, pospiesznie rozpalił pod nim ogień, z trudem opanowując odruch zjedzenia wszystkiego na zimno. Po krótkiej chwili zapach stał się jeszcze bardziej intensywny i w końcu Severus poddał się i zaczął podjadać prosto z garnka. Upewnił się tylko, że nikt go nie widzi.

Kilka minut później, siedząc wygodnie przy stole i dojadając resztki, machnął ręką na ostrą mowę, którą zaplanował jej wygłosić. Gdy zeszła do piwnicy z pomarańczowymi śladami dookoła ust i zrozumiał, że musiała wyjść i wejść do jego domu bez pozwolenia, chciał na nią nakrzyczeć, ale ponieważ oboje nie mieli czasu, odłożył to na później.

Teraz, wciąż czując smak porządnego jedzenia, stracił nagle przekonanie, że dziewczyna zrobiła coś głupiego. Makaron po prostu rozpływał się w ustach, w dobrze przyprawionym sosie wyczuwał twardawe warzywa, a kawałki mięsa były na tyle duże, że mimo gotowania były jeszcze soczyste. Rozkosz dla podniebienia.

Merlinie, takie dobre obiady w ciągu ostatnich lat mógł policzyć na palcach. Za każdym razem tylko i wyłącznie dzięki Griffinowi.

Poza tym musiał przyznać, że nie miał do dziewczyny żadnych uwag. Z zadowoleniem zauważył, że zamiast po prostu rzucić się do warzenia, zaplanowała swoją pracę i przygotowała wszystko, co trzeba w myśl najlepszych zasad, których wymagali Mistrzowie Eliksirów od swoich praktykantów. Kiedy poszła jeść, rzucił okiem na jej komentarze dopisane przy jego wskazówkach i stwierdził, że były bardzo dobre.

Wypił mocną kawę i zanim zszedł do piwnicy, dokładnie umył zęby. Panna Granger pracowała nad wyraz dobrze, ale nie zamierzał dawać jej satysfakcji przyłapania go w takim samym stanie, w jakim on przyłapał ją.

Dziewczyna kończyła właśnie wlewać nalewkę z piołunu. Na jego widok odruchowo się uśmiechnęła, a Snape opanował odruch otarcia ust.

– Kończysz już? – spytał, podchodząc do niej.

Stanął tuż obok i zajrzał do kociołka.

– Jeszcze parę minut i będziemy mogli dodać wydzielinę z korniczaka – odparła i popatrzyła uważnie na kąciki jego ust, ale były czyste. Jadł te swoje półsurowe ziemniaki? – Dobre było? – zaryzykowała.

Snape posłał jej ostrzegawcze spojrzenie i postukał palcem w kociołek.

– Zajmij się lepiej swoją pracą, a nie zadawaniem głupich pytań. Powinnaś zacząć mieszać.

Hermiona czym prędzej wróciła do swojego wywaru.

– Zanim dodałam nalewkę z piołunu, nie wierzyłam, że granatowy kolor może zmienić się tak łatwo w żółty.

– Piołun jest bardzo silnym składnikiem – odparł odruchowo Snape. – W nadmiarze jest szkodliwy, nigdy jeszcze nie widziałem, żeby dodawać do eliksiru tyle nalewki.

– Nie wiedziałam – przyznała dziewczyna. – Za to czytałam, że za dawnych czasów dodawano wyciąg z piołunu do atramentu, żeby odstraszyć tym myszy i mole.

Oboje spojrzeli po sobie i zamilkli. Snape, ku swemu zdumieniu, bez trudu powstrzymał komentarz na temat mądrzenia się, zaś Hermiona przypomniała sobie, że przecież właśnie takiego gadania jej zakazał.

Gdy wywar zaczął bulgotać bez przerwy mimo mieszania, Snape zmniejszył płomień, założył maskę, zsunął na nos okulary i sięgnął po butelkę z grubego szkła.

– Przesuń się. A najlepiej odejdź, bo teraz będzie pryskać.

Hermiona natychmiast się cofnęła, robiąc mu miejsce. W żadnym wypadku nie zamierzała wyjść w takim momencie!

Snape nabrał do wąskiej pipety pół uncji gęstego zielonego płynu, otrząsnął o brzegi butelki i z jak największą ostrożnością zanurzył w żółtawym wywarze. Ten natychmiast wzburzył się i na powierzchni i ściankach pojawiło się pełno rozbryzgów. A jeszcze nie wypuścił ani odrobiny wydzieliny z pipety!

– Cholera – syknął przez zaciśnięte zęby.

Spróbował nieudolnie poprawić mankiet bluzy, żeby zakryć nadgarstek, ale dziewczyna natychmiast zrozumiała, o co chodzi. Jednym krokiem stanęła za nim i starając się nie poruszyć jego rękami, obciągnęła delikatnie oba mankiety.

– Maska?

Potaknął, więc poprawiła mu również maskę na twarzy i przycisnęła okularami ochronnymi.

– Już.

Gdy cofnęła się kilka kroków, na krótką chwilę odsunął kciuk. Odrobina gęstego płynu uwolniona na samym spodzie kociołka natychmiast zmieszała się z wywarem, który aż zakipiał, na powierzchnię wypłynęły bąbelki i zaczęły pękać i pryskać na wszystkie strony.

Dopiero po dłuższej chwili roztwór się ustabilizował. Snape znów wpuścił na spód kociołka odrobinę wydzieliny i odsunąwszy się, przeczekał cały proces. I znów, i znów, i znów.

Kiedy wreszcie pipeta była pusta, odłożył ją na bok i już chciał się przeciągnąć, żeby rozluźnić skurczone mięśnie, gdy Hermiona złapała go za rękę, odsunęła gwałtownie i podała mu czystą chustkę.

– Co ty robisz? – syknął, zaskoczony.

Spojrzał na chusteczkę, unosząc brew i nagle do niego dotarło.

– Ma pan spocone czoło – wyjaśniła równocześnie dziewczyna.

– I myślałaś, że tak po prostu otrę je rękawem upaskudzonym trucizną? – spytał z niedowierzaniem.

Hermiona przygryzła usta i odważyła się spojrzeć mu prosto w oczy.

– Ja… bałam się, że może się pan… zapomnieć i… skoro ten wywar jest tak zabójczy, nie chciałam, żeby… coś się stało.

Severus zamarł, rozdarty między ochotą warknięcia na nią, żeby w takim razie przestała się bać, kazania jej wynieść się stąd i podziękowania za… Cholera, za co?! Za troskę?! Nie potrzebujesz niańki!

Ale potrzebowałeś do poprawienia mankietów i maski!

– Doceniam twoją… pomoc – powiedział w końcu z wysiłkiem.

Hermiona uśmiechnęła się radośnie, unosząc do góry wciąż pomarańczowe kąciki ust, więc czym prędzej odwrócił od niej spojrzenie i zajął się eliksirem.

– Przygotuj mi etykietki do naklejenia na dwie, trzy butelki. Z dzisiejszą datą.

– Jak nazwać tę truciznę?

– Jak chcesz – wzruszył ramionami, wyraźnie zniecierpliwiony. – Nie sądzę, żeby akurat to miało jakieś znaczenie.

Hermiona zagryzła zęby i westchnęła w duchu, pisząc po prostu „Trucizna”. Wyglądało na to, że przyjdzie jej słono zapłacić za poddanie w wątpliwości jego kwalifikacji.

Była siódma wieczorem, gdy oboje wreszcie wyszli z piwnicy. Wpierw Snape, potem Hermiona poszli się wykąpać i przebrać i dopiero wtedy usiedli w saloniku.

– Może zrobię nam jakiejś herbaty? – zaproponowała dziewczyna.

Gestem ręki wskazał jej kuchnię, więc szybko zagotowała wodę, przywołała dwie szklanki, saszetki herbaty i wziąwszy cukier i talerzyk z ciastem, wróciła do salonu.

– Nie jadł pan ciasta – powiedziała pytającym tonem, podając mu herbatę i crumble.

– Nie jadam słodyczy – odpowiedział i sięgnął po szklankę.

– Niech pan żałuje.

Snape usiadł wygodnie na fotelu, wciągnął z przyjemnością zapach aromatycznej herbaty i odstawił szklankę na podłogę, bo na stole nie było miejsca.

– Wiesz, że powinienem cię ukarać za samowolne wyjście z domu?

UKARAĆ? Nie jestem już małą dziewczynką! Ani twoją własnością!

– Nie chciałam panu przeszkadzać. Poza tym to trwało tylko chwilę.

Snape zaczął zdejmować księgi ze stolika.

– Nie przyszło ci do głowy, że mogłem rzucić zaklęcia, które uniemożliwiają wejście tu komukolwiek innemu poza mną?

Hermiona, która sięgnęła właśnie po grubą księgę, zamarła.

– Cholera – mruknęła.

– Dokładnie, panno Granger – kiwnął głową. – Powiedziałem ci wyraźnie, że to ja tu decyduję. Następnym razem nie będę tak wyrozumiały. A po drugie uważaj na język.

– Ale obiad pan zjadł…

– Przyniosłaś, zrobiłaś, to czemu miałbym jeść swoje? W ten sposób ziemniaki będą na później.

Dziewczyna zerknęła na zegarek i poczuła się głodna.

– Może na kolację podsmażę je na patelni – zaproponowała, mając nadzieję, że w ten sposób nie będą aż tak surowe.

– Kolację? – uniósł brew. – Obawiam się, że na kolację to ty wracasz do domu. Przychodzisz tu, żeby mi pomóc, a nie dla przyjemności.

Hermiona znów zamarła, tym razem nie wiedząc, czy ma się cieszyć, czy wręcz przeciwnie. Omijała ją w ten sposób „przyjemność” jedzenia surowych kartofli, ale jednocześnie zrobiło się jej po prostu przykro.

– Więc o której mam tu przyjść, żeby panu pomóc? – spytała zjadliwie, podnosząc się.

– Siadaj – fuknął natychmiast i Hermiona opadła na kanapę. – Powtarzam, uważaj na język. Nie będę tolerował bezczelności.

Bo ty nie jesteś bezczelny! W ostatniej chwili ugryzła się w język i zamilkła, choć przyszło jej to z trudem.

– Wracając do twojego pytania, oczekuję cię o szóstej – kontynuował Snape.

– Mam na pana czekać tak jak dziś, czy po prostu przyjść tu?

Snape uśmiechnął się w odpowiedzi.

– Przyjdź tu, ale nie wchodź. Po prostu zapukaj. Kultura wymaga czekania na zaproszenie.

Ty dupku…! W Hermionie coś się zakotłowało i nagle zapragnęła go udusić, ale tylko wciągnęła głęboko powietrze i odwróciła głowę.

To było niesprawiedliwe! Że on mógł ciągle jej docinać, a ona nie mogła odpowiedzieć! Może po prostu była zmęczona, może przez pomyłkę brała WSZYSTKIE jego odpowiedzi za przejaw sarkazmu i nie próbowała doszukać się w nich żartu… ale nie mogła już tak dłużej! Ale jaki miała wybór? Stulić po sobie uszy, albo odpowiedzieć i się z nim pokłócić.

Albo sprawić, żeby przestał.

TO był dobry pomysł. Nie koniecznie łatwy do zrealizowania, ale… Spojrzała na niego i podjęła decyzję.

– Panie profesorze… Chciałabym pana o coś prosić. Coś bardzo ważnego.

Spróbuj. Ostatni raz bądź grzeczna i miła. Jeśli nie zechce, niech się ugryzie w dupę.

– Coś ważnego? Ciekawe, co też może być takie ważne, żeby zmusić cię do proszenia mnie o to – uśmiechnął się znów ironicznie.

No właśnie, dokładnie o to chodzi. Ostatni raz.

– Czy mógłby pan powstrzymać się od tych wszystkich zjadliwych komentarzy? – spojrzała mu prosto w oczy z bardzo poważną miną. – To… to po prostu boli. I nie wiem, czym zasłużyłam sobie na takie traktowanie.

Tym razem doprawdy udało się jej go zaskoczyć.

W zasadzie to dzisiejszym zachowaniem zasłużyła sobie na… twój szacunek. To już nie jest twoja uczennica, której musisz pokazać, kto tu jest panem. I nie musisz już grać.

Problem w tym, że sam już nie wiedział, co jest grą, a co jego prawdziwym zachowaniem.

Przez dłuższą chwilę w saloniku słychać było tylko trzaskanie ognia płonącego na kominku, szmer wiatru dobiegający przez wypaczone okna i monotonny szum deszczu.

– Chcesz, żebym traktował cię jak równorzędną partnerkę? – spytał w końcu cicho.

– Po prostu chcę, żeby się nam dobrze razem pracowało – odparła równie cichym, napiętym głosem. – Musimy sobie ufać i… pomagać. A takie komentarze w tym nie pomogą. Proszę mi powiedzieć, co mam zrobić, żeby zechciał pan spróbować!

Och, to było całkiem proste. Były dwie rzeczy, które go w niej denerwowały. Przynajmniej te dwie. Może jeśli się zmieni, zechcesz spróbować…

– Nie staraj się na każdym kroku udowodnić mi, że jesteś wszechwiedząca – odparł i zabrzmiało to po prostu szczerze, a nie złośliwie. – I przestań zmuszać się do tego, żeby umieć wszystko. Można chcieć nauczyć się wielu rzeczy, ale absurdem jest umieć WSZYSTKO. Zaakceptuj po prostu, że są rzeczy, których nie znasz i nigdy nie będziesz znała i skup się na doskonaleniu innych.

Gdy mówił, Hermiona nie ośmieliła się oddychać, tak bardzo była zszokowana. I tym, że jej odpowiedział, i tym CO, czy raczej JAK jej odpowiedział.

– I nie będzie się pan ze mnie wyśmiewał… czy złościł, że nie wiem?

– Nie, jeśli to będzie oczywiste. Nie, jeśli to będzie dla ciebie coś nowego. Nie toleruję ignorancji i głupoty, a nie całkowicie oczywistej, normalnej niewiedzy.

– Postaram się – zapewniła go Hermiona. – Spróbuję. Ale proszę zwracać mi uwagę, jeśli się zapomnę.

Snape potaknął i dziewczyna nagle wyprostowała się i uśmiechnęła się radośnie.

– Ale nie spodziewaj się cudów. Wiesz, że nie jestem… miły.

Hermiona potrząsnęła głową.

– Jestem pewna, że się pan zdziwi!

Severus drgnął gwałtownie, bo to przypomniało mu Chase’a Griffina. Ich pierwsze warzenie, od którego zaczęła się ich przyjaźń. Wtedy faktycznie „się zdziwił”.

– Skoro już to ustaliliśmy – powiedział lekko zachrypłym głosem i odchrząknął – masz jakieś pytania albo uwagi do dzisiejszego dnia?

Dziewczyna usiadła wygodniej, wyjęła saszetkę ze szklanki i zamieszała.

– Oczywiście! – upiła łyk i wraz z nim rozlało się jej po piersi równie gorące uczucie triumfu i radości. – Po pierwsze dlaczego tak bardzo pryskało, gdy dodawaliśmy wydzielinę korniczaka do wywaru? Przecież w ten sposób się powinno robić?

Snape również napił się herbaty i chwilę smakował jej mocny, cierpki smak.

– Zgadza się. Normalnie dodaje się zawsze kwas do wody, żeby temperatura wywaru podnosiła się powoli. Ale wydzielina z korniczaka jest bardzo zagęszczona i poziom kwasowości jest tak strasznie wysoki, że mimo wszystko dochodzi do gwałtownego wzrostu temperatury. Zauważyłaś pewnie, że dodawałem wydzielinę po odrobinie. – A gdy dziewczyna skinęła głową, wyjaśnił:

– To był jedyny sposób, żeby ograniczyć pryskanie do minimum.  I między innymi dlatego kazałem ci wziąć taki, a nie inny kociołek, żeby kwas pryskał w środku i prawie ani jedna kropla nie wyleciała na zewnątrz.

Hermiona na ślepo odstawiła szklankę i spróbowała się skupić. Podczas jego wyjaśnień jakaś myśl przeleciała jej przez głowę; po prawdzie bardziej odczucie, cień zrozumienia niż konkretna myśl. Ale wyraźnie czuła, że to było coś ważnego.

– Proszę pana… – powiedziała powoli, z wahaniem, nie odrywając wzroku od brzegu kanapy, jakby to miało pomóc jej znaleźć właściwe słowa. – Czy ta trucizna jest powszechnie znana, czy to coś całkowicie nowego?

– Całkowicie nowa. Nigdy nawet nie słyszałem o czymś podobnym. Czemu pytasz?

Nowa trucizna. I wyjątkowy sposób warzenia. Wyjątkowy, bo wywar zachowywał się inaczej , niż uczyli w szkole.

– Znam ogólne zasady dodawania składników, Tablica ViruSojewa jest powszechnie dostępna, Encyklopedia Składników też, ale nawet po trzech latach studiów nie potrafiłabym stworzyć czegoś nowego. Och, nie potrafiłabym nawet określić kolejności, temperatury i stanu składników, gdybym dostała tylko i wyłącznie listę ingrediencji.

Snape nie odpowiedział, tylko skinięciem głowy kazał jej kontynuować.

– Pan to wiedział, bo jest pan Mistrzem Eliksirów. A ten ktoś, kto to uwarzył? – podniosła na niego wzrok. – Jaki poziom trzeba mieć, żeby móc stworzyć coś takiego? Szczególnie że sposób przygotowania i zachowanie wywaru są inne, niż uczą w szkołach?

Snape uśmiechnął się kącikiem ust. Nagle zrozumiał, o co jej chodziło. Dokładnie o tym samym myślał od chwili, kiedy zidentyfikował składniki trucizny.

– Absolwenci Wyższej Międzynarodowej Akademii Eliksirotwórstwa potrafią stworzyć własną, działającą miksturę. I, naturalnie, wszyscy praktykanci u Mistrzów Eliksirów.

– Dużo jest takich ludzi?

– Na świecie jest jedenastu Mistrzów Eliksirów i kilku z nich ma obecnie praktykantów. Absolwentów Akademii jest jeszcze więcej…

Hermiona natychmiast pokręciła głową.

– Niech pan weźmie pod uwagę tylko tych, którzy są w Anglii. Ta choroba pojawiła się tylko tu, więc sądzę, że najlogiczniej będzie przyjąć, że mordercą jest ktoś u nas.

TO była bardzo ważna informacja, która zmieniała całkowicie postać rzeczy! Do tej pory Severus wyobrażał sobie setki podejrzanych, na całym świecie, a teraz mogło się okazać, że jest ich tylko garstka!

Poczuł się tak poruszony, że nawet nie zwrócił uwagi na to, że mu przerwała.

– Ograniczając się do Anglii, odrzucasz możliwość, że morderca postanowił zacząć od innego kraju, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Myślałaś o tym? – zauważył bardziej dla porządku, bo sam czuł, że to właściwy tok rozumowania.

– Owszem. Ale to wydaje mi się najbardziej oczywiste. Będąc na miejscu, łatwiej coś takiego… zorganizować – Hermiona aż się wzdrygnęła na myśl, że rozmawiają właśnie o planowaniu morderstwa. – Ilu takich ludzi może być?

Snape zamyślił się głęboko, próbując przypomnieć sobie narodowości różnych znanych mu ludzi. Wszyscy czarodzieje, którzy osiągnęli tak wysoki poziom wiedzy o eliksirach, uczestniczyli w odbywającej się raz do roku Międzynarodowej Konwencji Eliksirotwórców – niektórzy poczytywali to sobie za zaszczyt, inni po prostu nie chcieli przeoczyć ostatnich nowinek, informacji o zmianach w składnikach i naturalnie rozdania nagród za nowe eliksiry, ulepszenia w procesie warzenia czy inne zmiany.

Ostatnia Konwencja odbyła się zaledwie pięć miesięcy temu i pojawiło się zaledwie kilka nowych osób.

– Przynajmniej dwudziestu – powiedział w końcu.

– Więc będziemy musieli zrobić listę tych dwudziestu osób. I będziemy musieli ustalić, czy wśród nich jest ktoś, kto ma coś przeciw mugolom. Został pobity przez mugolskich opryszków, uwiedziony i porzucony przez mugolską kobietę, ma mugolskich rodziców, których nienawidzi… Ja w poniedziałek spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej o ofiarach. Może w ten sposób znajdziemy coś, co to wszystko połączy!

W czasie swojej przemowy usiadła prosto i zaczęła wyliczać na palcach rozmaite pomysły, wyraźnie podekscytowana i to Snape’a równocześnie rozśmieszyło, jak i zaintrygowało. To w ten sposób panna Granger rozwiązywała wszystkie problemy i zagadki w Hogwarcie… Tak odkryła, czym były horkruksy Czarnego Pana.

Jako nauczyciel widział ją zawsze jako przemądrzałą dziewczynę, wieczne utrapienie i źródło kłopotów. Teraz zaś miał okazję zobaczyć ją od tej drugiej strony – kogoś, kto wraz z nim próbuje rozwiązać tę parszywą sprawę. Tym razem właśnie liczył na jej inteligencję, pomysły, zależało mu, żeby miała racje – bo tylko w ten sposób im obojgu mogło się udać. To było bardzo dziwne uczucie.

– Stop, stop, stop – powstrzymał ją. – Widzę, w jakim kierunku idziesz. Ale sądzę, że szukając mordercy, należy zadać sobie inne pytanie. DWA inne pytania – zawiesił głos, a oczy dziewczyny rozszerzyły się lekko w oczekiwaniu. – Mianowicie, który spośród tych wszystkich ludzi mógł wiedzieć o istnieniu podwórka, które daje swobodny dostęp do naszych zapasów bez zostawiania śladów. I który z nich zamówił ostatnio duże ilości wydzieliny z korniczaka i krwiowca. Bo jeśli planuje kolejne morderstwa, będzie potrzebował więcej niż to, co ukradł u nas.

Hermiona poczuła nagle piknięcie w sercu; uczucie, jakby idąc długim, ciemnym tunelem, nieoczekiwanie zobaczyła światełko przed sobą.

– Genialne! – klasnęła w ręce. – Może pan zrobić listę tych dwudziestu czarodziejów? A ja sprawdzę przez Ministerstwo wszystkie zamówienia z ostatnich… powiedzmy kilku miesięcy!

– Dostaniesz ją we wtorek. Ale na twoim miejscu nie liczyłbym na to, że znajdziesz jakąś jedną osobę, która zamówiła jedną dużą dostawę. Ten ktoś pewnie złożył wiele mniejszych zamówień w różnym czasie. Mordercy są szaleńcami, ale nie głupcami – stwierdził cierpko Snape.

Hermionie przypomniało to sprawę ze składnikami.

– Poproszę o listę dostaw wszystkich składników klasy A i B z ostatniego kwartału. NA COŚ wpadniemy. Ale właśnie, odnośnie do głupców. Jeśli to nie Powell, ani nikt z pańskiej Pracowni, czemu ten ktoś warzył u was? Mogę jeszcze zrozumieć, że ukradł te składniki, biorąc pod uwagę, że ich sprzedaż jest reglamentowana i laboratoriom nie wolno przekroczyć odpowiedniej ilości na rok. Może po prostu mu ich zabrakło. Ale że WARZYŁ U WAS? Zamiast zrobić to u siebie?

Nad tym Snape również się zastanawiał i prócz pomysłu, że w razie problemów chciał skierować podejrzenia na inny trop, nic innego nie przychodziło mu do głowy.

– Może tam gdzieś ich jest tak dużo, że wszyscy zwróciliby na to uwagę? – wysunęła przypuszczenie Hermiona. – Albo też morderca nie ma odpowiednich warunków?

– Ktoś, kto ma taki poziom wiedzy, na pewno ma i warunki – zaprzeczył Snape.

Jej pierwszy pomysł nie był taki zły, ale uznał, że nie da jej satysfakcji, przyznając rację. Niech się cieszy, że zgodził się traktować ją jak partnerkę.

– Pańska piwnica jest wspaniała – przyznała dziewczyna. W zasadzie wszystko było wspaniałe, prócz obiadu.

Snape skinął głową.

– Jutro zajmiemy się warzeniem dwóch pierwszych antidotów i sprawdzaniem, czy działają – powiedział, smagnął różdżką w stronę prawej ściany i przywołał grubą, starą księgę, z bardzo zniszczoną, poplamioną okładką. – Strona trzysta dwanaście. Przeczytaj na jutro, czym jest Inokreacja. I skup się przede wszystkim na reakcjach mikstury po rzuceniu zaklęcia.

Podał dziewczynie księgę i z trudem stłumił uśmiech na widok jej miny. Wyglądała, jak niektórzy gracze, którzy wygrali Puchar Quidditcha. Wzięła ją ostrożnie, niemal z czcią przesunęła palcami po okładce i otworzyła na pierwszej stronie.

– Kompendium Zaawansowanych Eliksirów – szepnęła. – Kiedy byłam na studiach, w Esach i Floresach nie mogli zamówić tej księgi i musiałam ją wypożyczyć z biblioteki. A tak chciałam móc sobie ją poczytać od czasu do czasu…!

– Byłoby dobrze, gdybyś nie zapomniała, że to moja księga. Masz kilka dni, żeby jej się nauczyć na pamięć i zrozumieć. I chyba nie muszę dodawać, że masz obchodzić się z nią odpowiednio.

Hermiona nagle poczuła szaloną ochotę, żeby wrócić do domu i zabrać się za lekturę.

– Dziękuję bardzo! Naprawdę! Będę uważać, proszę się nie martwić! – zawołała i opanowała się trochę. – Chyba już pójdę do siebie.

Snape skinął głową, więc pospiesznie zebrała swoje rzeczy i rzuciła okiem za okno. Deszcz rozpadał się na dobre, wiatr przybrał na sile i dziewczyna odruchowo wzdrygnęła się.

– Mogę skorzystać z sieci Fiuu? – Ogień na kominku wyglądał o wiele bardziej zachęcająco.

– Proszek jest w blaszanej puszce po lewej.

Hermiona podeszła do kominka i już do niej sięgała, gdy uzmysłowiła sobie, że jeszcze nie rozmawiali o zaklęciach, które rzuciła na swój dom i o tym, co chciała mu powiedzieć.

– Panie profesorze… wczoraj zabezpieczyłam cały dom – zagaiła.

– Wiem, sprawdziłem. Czy możemy uznać, że zrozumiałaś swój błąd i od teraz zamierzasz zachowywać się jak… dorosła kobieta?

– Oczywiście! I… – zawahała się i dodała trochę wyższym głosem:

– Chciałam jeszcze coś panu powiedzieć. Wiem, że nie mogę rzucić Zaklęcia Fideliusa, ale…

– Ale? – ponaglił ją kilka sekund później, gdy nadal milczała, przygryzając usta.

– Ale gdybym mogła, chciałabym, żeby to pan został Strażnikiem Tajemnicy.

Snape miał wrażenie, że źle usłyszał. Hermiona Granger wybrałaby jego, Severusa Snape’a, na Strażnika Tajemnicy?

Nienawidził żartów. Nie z niego. Nie na temat Zaklęcia Fideliusa! I Merlinie, nie na temat Strażnika Tajemnicy! Ale rzut oka na jej minę powiedział mu wyraźnie, że dziewczyna mówiła jak najbardziej poważnie.

– Mam wrażenie, że się przesłyszałem… panno Granger – powiedział, wstał powoli, przekrzywił głowę i uniósł brew ze zdumienia.

– Nie… proszę pana – zaprzeczyła Hermiona. – Naprawdę. Proszę mi wierzyć.

– Wiesz, że Strażnik Tajemnicy to osoba, do której ma się bezwarunkowe, nieograniczone zaufanie i na którą zawsze można liczyć?

To było dokładnie to, o czym myślała wczoraj wieczorem. Co chciała mu powiedzieć.

– Tak – spojrzała mu prosto w oczy.

– I chcesz mi powiedzieć, że nagle uznałaś, że jestem najbardziej godną zaufania osobą na świecie? Gdzie podziali się twoi przyjaciele? Potter i Weasley? Czy też przedkładasz mnie nad nich? – parsknął i skrzywił się mocno. – Myślisz, że nie wiem, co o mnie myśleliście przez te wszystkie lata? Co o mnie mówiliście za moimi plecami? O tchórzliwym dupku z lochów? O parszywym zdrajcy?! – postąpił krok w jej stronę.

Hermiona zbladła lekko.

– Ja nie kłamię…

W przedziwny sposób fakt, że to właśnie ona kłamała, zabolał go jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Zaprosił ją do swojego domu, pozwolił wejść do swojego laboratorium, używać swojego sprzętu, warzyć tak ważny eliksir…. I właśnie ona kłamała mu prosto w oczy?! Teraz?! Kiedy jej… zaufał?!!

Gorycz zawodu wbiła mu się prosto w serce. I równocześnie zalęgło się w nim podejrzenie, że Granger ma w tym jakiś cel. A to, na swój sposób, było jeszcze gorsze niż uczucie porażki.

Postąpił jeszcze dwa kroki, coraz bardziej rozzłoszczony.

– A może sądzisz, że coś w ten sposób osiągniesz, co? – zapytał cicho niskim głosem. – Myślisz, że uda ci się mnie do czegoś nakłonić? Czegoś, czego normalnie nie chciałbym zrobić?

Hermiona prawie zachłysnęła się z nagłego zaskoczenia. Merlinie, o czym on mówi?!

– Ależ oczywiście, że nie…!

– Wiesz, dlaczego wolę Ślizgonów, Granger? – prychnął z pogardą. – Bo przynajmniej nie próbujemy ukryć, kiedy gramy na cudzych uczuciach! Nie kryjemy się z tym, że kłamiemy, żeby coś osiągnąć! Zaś wy zawsze udajecie, że to dla większego dobra!

Och, jak doskonale to pamiętał! Te wszystkie lata bycia wykorzystywanym i zdradzanym przez tych, którym ufał i którzy ponoć ufali jemu. Przez całe jego przegrane życie!

– Nie kłamię! – krzyknęła rozpaczliwie Hermiona. – Dlaczego zawsze musi pan zakładać najgorsze?! Dlaczego nie chce pan uwierzyć, że ktoś może dobrze o panu myśleć?!

– Bo wy nigdy nie jesteście szczerzy! Tylko chcecie za takich uchodzić!

– Nieprawda! To pan nie chce mi uwierzyć! Nie chce mi zaufać! Boi się pan…?! – złapała się za usta, bo nagle zdała sobie sprawę ze swoich słów.

Przez chwilę oboje przyglądali się sobie, stojąc z zaciśniętymi pięściami, a w panującej dookoła ciszy słychać było tylko ich przyspieszone oddechy.

Snape opanował się pierwszy.

– Więc uświadom mnie, czemu tak bardzo mi ufasz – wycedził.

Hermiona nie odważyła się odwrócić spojrzenia. Jeśli teraz spojrzy w bok, on nigdy nie uwierzy, że jest szczera…

– Bo… – odezwała się drżącym głosem i przełknęła z trudem ślinę. – Bo uważam, że pan na to zasłużył. Przez ten cały czas był pan po naszej stronie, a ja nawet się tego nie domyśliłam.

– Nikt się nie domyślił – fuknął. – Nawet żaden z nauczycieli, którzy ze mną pracowali! Co dopiero mówić o uczniach. I dokładnie takie było moje zamierzenie. Gdybyście choćby zaczęli się DOMYŚLAĆ, Czarny Pan WIEDZIAŁBY z całą pewnością i dziś żadnego z nas by tu nie było. I całkiem możliwe, że świat wyglądałby całkiem inaczej. Ale to nie jest prawdziwy powód – pokręcił głową. – A przynajmniej nie jedyny. Nie nabiorę się na to, nie ja. Czemu… PONOĆ przedkładasz mnie nad swoich przyjaciół – spytał z naciskiem, mrużąc oczy.

Hermiona westchnęła ciężko. Miał rację, to nie był jedyny powód, a tego drugiego nie chciała wyjawiać. Ale najwyraźniej nie miała innego wyjścia.

– Bardzo żałuję, że zostawiłam pana wtedy we Wrzeszczącej Chacie. Nie zasłużył pan na to – powiedziała cicho, wyłamując sobie palce, ale nadal patrząc mu prosto w oczy. – Ani na taką śmierć, ani na to, żeby tam zostać. Nie pan. A ja nawet nie pomyślałam, żeby pójść po pana ciało…

– Nie chcę litości. Ani teraz, ani wtedy – odparł gniewnie. Nienawidził, gdy się nad nim litowano.

– To nie litość – zaprzeczyła natychmiast. – Niech pan to nazwie, jak chce. Żal, poczucie winy, chęć zadośćuczynienia czy… wyrażenie podziwu. Po prostu myślałam, że w ten sposób mogłabym.. mogę okazać panu wdzięczność i szacunek za to, co pan dla nas zrobił.

Z każdym jej słowem coraz większe ciepło rozlewało mu się w piersi, zupełnie jakby każde z nich było gorącą kroplą wpadającą do serca. I nie chciał tego dziwnego uczucia, i chciał równocześnie. Nie chciał, bo nie robił tego dla ICH wdzięczności, nie robił tego DLA NICH i zawsze uważał, że tego nie potrzebował, że jest ponad durne podziękowania czy idiotyczne gratulacje. Ale jednocześnie choć nie rozumiał tego ciepła, słabości, lekkości i pieczenia w gardle, coś w nim nie potrafiło, nie chciało tego odrzucić.

– Teraz pan mi wierzy? – spytała cichutko dziewczyna.

Spuścił głowę, nabrał głęboko powietrza i powoli wypuścił, udając spokój i opanowanie, ale zdradziły go guziki koszuli, które pobłyskiwały na gwałtownie falującej piersi.

– Nie wiem – usłyszał swój niski, zachrypnięty, zupełnie obcy głos i odchrząknął natychmiast. – Zostaw mnie teraz.

Hermiona sięgnęła odruchowo do jego ramienia, ale zamarła, zanim go dotknęła.

– Proszę pana, czy…

– Idź już. Po prostu zostaw mnie samego – powiedział, odwrócił się i zszedł szybko do piwnicy.

Gdy drzwi trzasnęły cicho za nim, dziewczyna stała jeszcze chwilę niezdecydowana. Coś w niej chciało pobiec za nim i przekonać się, że wszystko z nim w porządku, ale doskonale wiedziała, że nie.

To był pierwszy raz, kiedy zobaczyła Severusa Snape’a z wilgotnymi oczami.

I domyślała się, że to był pierwszy raz, kiedy KTOKOLWIEK zobaczył go w takim stanie.

Rozdziały<< Stan Krytyczny Rozdział 8Stan Krytyczny Rozdział 10 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 7 komentarzy

Dodaj komentarz