Stan Krytyczny Rozdział 28

Nie musiał już udawać poturbowanego, bo Bryant schował się w swoim pokoju i z niego nie wyłaził, więc po prostu chodził w kółko i próbował się skupić.

Gdy ciągnął tego durnego Aurora na poszukiwanie Petersona, nie miał większych nadziei na znalezienie go. Magia tego cholernego uczonego wpisana była w Barierę, więc mógł przejść przez nią bez problemów. Bryant o dziwo potraktował bardzo poważnie pomysł, że jego żona uciekła z Petersonem i nawet nie próbował szukać jej w lesie.

I bardzo dobrze.

Pomysł, że ta dziewucha pomogła Petersonowi, był mu jak najbardziej na rękę. W tej sytuacji wina choć w części spadała na Bryanta. Jego własna żona ICH zdradziła. Zdradziła Tylora. Żona Bryanta – NIE ON. On stał się ofiarą. Oczywiście, że miał ich wszystkich pilnować, ale NIKT nie mógł przewidzieć, że zdradzi ich ktoś… spośród nich!

Poza tym Bryant był Aurorem. On też powinien czuwać nad ich wspólnym bezpieczeństwem. A on, zamiast ich mieć na oku, po prostu spał!

I właśnie dlatego Peterson i żona Bryanta uknuli spisek i napadli na niego, biednego, pobili do utraty przytomności i uciekli!

Będzie to trzeba wyeksponować w czasie rozmowy z Tylorem.

Wracał akurat z kuchni z kanapką i szklanką wody, gdy rozległo się głośne stukanie do drzwi. Zamarł na sekundę, potoczył błędnym wzrokiem dookoła, szukając jakiegokolwiek miejsca, żeby odłożyć jedzenie i móc wyjąć różdżkę i otworzyć te cholerne, pieprzone drzwi, ale nigdzie nie było żadnego stołu, nic!!! Dał krok do salonu i jednocześnie uprzytomnił sobie, że kuchnia jest bliżej drzwi, więc wykonał jakiś dziwny pląs, zawrócił w miejscu, łomot przybrał na sile i nagle szklanka pękła mu w ręku i woda chlusnęła mu na spodnie!

– JUŻ!!! – ryknął, cisnął wszystkim na ziemię i podbiegł do drzwi. – Już idę!

Lewą ręką wyszarpnął różdżkę, przerzucił do prawej i krzywiąc się, gdy odłamki szkła wbiły mu się głębiej w ciało, zdjął osłony i otworzył drzwi.

Cholerny staruchu! Znasz zaklęcie lepiej od nas, ale nie chce ci się ruszyć dupy, żeby je rzucić!

Istotnie, to był Tylor. A kogo innego się spodziewałeś?! Petersona? Już prędzej sam Merlin by tu przyszedł!

Stary wszedł do środka i jego wzrok padł na jedzenie w kałuży na podłodze i ślady krwi ciągnące się aż do drzwi.

I w tym momencie z pokoju wyszedł Bryant. Wyglądał, jakby płakał.

– Co tu się dzieje? – rzucił Tylor na poły pytającym, na poły wkurzonym tonem.

– Peterson uciekł – wyrzucił z siebie Gratus i wstrzymał oddech.

– Mia również – dodał Bryant.

Zaległa cisza. Tylor wbił w niego wściekłe spojrzenie, ale się nie odzywał i Gratus poczuł, jak robi mu się zimno i lodowata kropla potu ścieka mu po plecach. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nagle zabrakło mu słów.

– Powtórz. Bo zdawało mi się, że się przesłyszałem – Tylor łagodnie przerwał ciszę.

– Yhhh… Peterson… on uciekł.

– A nie miałeś go przez przypadek pilnować? – nadal spokojny ton, ale można było w nim usłyszeć pierwsze oznaki nadchodzącej burzy.

Gratus odruchowo potarł wilgotnymi rękoma o spodnie i syknął z bólu.

– Ja… napadli na mnie – wykrztusił, patrząc na pokrwawione wnętrze dłoni.

– Nie „napadli”, mówiłeś, że to Peterson cię uderzył! – wtrącił się natychmiast Bryant. – Mia nie ma z tym nic wspólnego!

– Nie ma? To czemu z nim uciekła?

– A może ją porwał?!

– Bzdura, musieli się zmówić! Po co innego mnie wołała?

– Pewnie, żeby cię ostrzec, kretynie, skoro taka z ciebie pierdoła, żeby dać się zaskoczyć tej ciamajdzie!

– Uważaj na…!

– Dość!!! – przerwał ich kłótnię Tylor i obaj umilkli w pół słowa.

Do tej pory stał jak sparaliżowany, patrząc na nich wielkimi oczami i wydawał się nawet nie oddychać, jakby potrzebował czasu, żeby ta wiadomość do niego dotarła. Teraz ścisnął różdżkę i kiwnął nią w stronę salonu, każąc im iść przed nim.

Bryant, stojący bliżej salonu, ruszył tam od razu, Gratus znalazł się za nim i idąc, miał wrażenie, że czuje na karku oddech Starego. Cholera, miał wrażenie, że od jego pałającego wściekłością wzroku aż marszczy mu się koszula na plecach!

Stawiając duże kroki, wpadł do salonu i czym prędzej wtulił się w kąt przy drzwiach do laboratorium.

Tylor wszedł zaraz za nimi, usiadł na krześle i przez chwilę milczał, łapiąc oddech.

– Co dokładnie się stało? – spytał w końcu Gratusa. – Mów!

Gratus drgnął, jakby poraził go prąd elektryczny, upewnił się, że to o niego chodzi i spróbował się odezwać, ale z zaciśniętej krtani nie wyszedł żaden dźwięk, więc przełknął ślinę i odchrząknął głośno.

– No więc… Mia mnie zawołała. Do kuchni – oblizał nerwowo spierzchnięte wargi. – I gdy wszedłem, Peterson na mnie napadł. Musiał się schować za rogiem i rąbnął mnie w głowę deską. Z całej siły.

– Za jakim rogiem, gdzie ty masz tam rogi – wtrącił się Bryant.

Stul pysk, gnido!

– I straciłem przytomność. I gdy się ocknąłem… już go nie było. Ich nie było.

– Zamknij się – wycedził Tylor do Bryanta i ten momentalnie zapadł się w sobie, wcisnął w oparcie fotela i spojrzał na swoje buty. – Nie pozwoliłem ci mówić.

Gratus poczuł piknięcie radości, ale nie trwało ono dłużej, niż mgnienie oka. Tylor odwrócił się od Aurora i spojrzał na różdżkę, którą przesuwał powolnym, złowieszczym ruchem między palcami.

– Chcesz mi wmówić, że temu niezdarnemu naukowcowi udało się ciebie zaskoczyć? Ciebie? Doświadczonego ochroniarza?

Olbrzymi mężczyzna zmalał w oczach i wszystkie włoski na karku i przedramionach stanęły mu dęba. Merlinie, to nie tak! Trzeba mu wytłumaczyć!

– Proszę mnie posłuchać, panie Tylor! – zawołał gorączkowo, wskazując na okrwawiony bok głowy. – Nie sądziłem… nie przypuszczałem, że może to zrobić w towarzystwie Mii! Że może sprzeciwić się pańskiej woli! Że pana zdradzi!

– Więc myślisz, że cię zatrudniłem, bo miałem taki kaprys?

Gratus słyszał wyraźnie pulsowanie krwi w żyłach. I czuł, jak TO nadchodzi. Zaschło mu zupełnie w ustach, więc przełknął pospiesznie ślinę i podjął ostatnią, rozpaczliwą próbę obrony.

 

 

Klinika Św. Munga

14:25

 

Severus aportował Hermionę na tyłach Kliniki i poprawił pasek z przewieszoną przez ramię torbą, do której włożył słoik z fiolką z antidotum. Nie chciał ryzykować wkładania jej bezpośrednio do kieszeni, czy rzucania zaklęcia nietłukącego na fiolkę, w obawie, że mógłby w jakikolwiek sposób narazić drogocenny eliksir.

– Dasz radę iść? – spytał, puszczając ją, ale na wszelki wypadek nie cofnął ręki. Udało mu się wmusić w nią eliksir uspokajający, ale nadal wyglądała, jakby wystarczyło byle co, byle powiew wiatru, by ją przewrócić i na nowo pchnąć w objęcia histerii.

– Dam.

– Więc prowadź.

Hermiona odetchnęła głęboko i ruszyła na wciąż miękkich nogach ku tylnej klatce schodowej. Która natychmiast przypomniała jej, że nie tak dawno temu szła nimi, żeby przekazać profesorowi Snape’owi wyniki analiz stanów składników. Nie tak dawno temu – a jakby zupełnie w innym świecie. Kiedy jeszcze Harry i Ginny byli zdrowi. Kiedy WSZYSCY byli zdrowi.

Merlinie, czy gdyby wtedy zrobiła coś, albo NIE zrobiła czegoś, czy to wszystko mogło potoczyć się inaczej? Może powinna pójść wtedy z tą listą bezpośrednio do Aurorów? Nie, właśnie nie do Aurorów! Do Kingsleya! Ewentualnie do Gawaina! Czy wtedy ci wszyscy, którzy umarli, przeżyliby? Po co wplątywała w to Harry’ego?! Czemu pozwoliła mu iść z nią do Azkabanu? Przecież to jego mogli dopaść dementorzy! Dlaczego zgodziła się ukrywać, gdy Gawain jej kazał, ale nie zażądała, żeby Harry i Ginny zrobili to samo? Przecież powinna się domyśleć! Powinna się domyśleć tego wszystkiego i ich ochronić, a ona tego nie zrobiła! To wszystko była jej wina! Zawiodła pięć lat temu, zawiodła i teraz!

I nawet nie potrafiła podjąć żadnej sensownej decyzji. Nie potrafiła wybrać jednego z ich dwojga i go ocalić, lecz wybrała najbardziej tchórzliwe rozwiązanie, jakie mogło istnieć. Podzielić antidotum na pół i podać im obojgu.

Severus powiedział, że ta dawka ich nie wyleczy. Tylko kupi im kilka dodatkowych godzin życia.

Może w tym czasie uda ci się znaleźć antidotum. Może to jednak będzie Powell i antidotum jest u Powella. A jak nie, to u tego kogoś drugiego. Może ci się uda.

Tylko to sprawiało, że jakoś udało się jej iść do przodu, oddychać i widzieć, a nie paść na ziemię i wyć.

A jak nie…

Jak nie, to zamierzała położyć się koło nich i odejść wraz z nimi. Nie zasłużyła na nic innego.

Wspięli się na trzecie piętro, weszli do korytarza i Hermiona prawie go nie poznała.

Zazwyczaj drzwi do poszczególnych sal były otwarte, a po korytarzu kręciło się kilku Uzdrowicieli. Tak było jeszcze kilka dni temu, w piątek.

Kiedyś, w tym innym życiu, na krzesłach pod ścianami siedzieli chorzy w towarzystwie odwiedzających, słychać było rozmowy, czasem ktoś się roześmiał, a na twarzach wszystkich pojawiał się choćby cień uśmiechu.

Teraz z korytarza znikły krzesła, a ich miejsce zajęły rzędy łóżek, oddzielonych od siebie parawanami. Między nimi snuły się przygarbione sylwetki znajomych jej ludzi, ubranych w żółto-zielone, brudne szaty. Zewsząd dochodziły westchnienia, ciche jęki i popłakiwanie. I zapach. Niewiele różniący się od Azkabanu, choć tamten smród zagłuszył całkowicie dławiący, łapiący za gardło i ściskający żołądek odór wymiocin.

Hermiona zbladła i zatrzymała się jak wryta. Na myśl, że gdzieś tu, między tymi umierającymi leżą Harry i Ginny, poczuła, że nie potrafi tam wejść. Nie da rady!

Co będzie, jeśli ją przeklną? Albo gorzej, jak zaczną ją błagać o więcej? Nie umiała im spojrzeć w oczy!

Severus podtrzymał ją i rozejrzał się dookoła.

– Jak ich znaleźć? – spytał.

Hermiona tylko potrząsnęła głową i zawróciła na schody.

– Nie wiem! – wyrzuciła z siebie. – Idź sam! Ja nie mogę! Nie…!

– Spokojnie, tylko spokojnie.

– Nie dam rady!!!

– Dasz – uścisnął jej ramię. – Tylko się uspokój. Oddychaj głęboko – dziewczyna zamknęła oczy i posłusznie odetchnęła. – I jeszcze raz. Dokładnie tak.

Hermiona zrobiła jeszcze kilka wdechów, panika zaczęła słabnąć i tylko jeszcze wszystko w niej drżało.

– Po co tu przyszliście? – usłyszeli nagle i koło nich pojawiła się młoda kobieta w pochlapanej szacie.

– Przyszliśmy w odwiedziny – odpowiedział Severus.

– Ominęliście Izbę Przyjęć. Idźcie wpierw sprawdzić, gdzie leży chory, którego szukacie. My nie mamy czasu na szukanie.

Hermiona natychmiast poznała Al, szefową magazynu leków i potrząsnęła głową. Wiedziała jedno – jeśli zejdzie na dół, to nie odważy się już tu wrócić.

– Przyszliśmy do Harry’ego i Ginny.

Al obrzuciła ich bacznym spojrzeniem.

– Harry’ego Pottera i Ginny Weasley? Kim wy jesteście? – Uzdrowicielka sięgnęła po różdżkę i cofnęła się o krok, zasłaniając sobą przejście po środku korytarza, a gdy nie odpowiedzieli natychmiast, dodała: – Harry Potter nie ma rodziny. I nie jesteście rudzi.

– Al, proszę, powiedz tylko, gdzie oni leżą!

– Od kiedy przyjaźń poznaje się po kolorze włosów? – rzucił równocześnie Severus.

Kobieta wytrzeszczyła na nich oczy i dopiero wtedy do Hermiony dotarło, że przecież ona nie mogła ich poznać!

– Przyjaciele? – spojrzała w kierunku tylnej, wewnętrznej klatki schodowej, której używał tylko personel Kliniki i znów na Hermionę.

– Błagam…!

Al zawahała się jeszcze chwilę i w końcu kiwnęła głową.

– Trzecia sala po lewej – machnięciem ręki pokazała im drogę. – I lepiej byłoby dla was, gdybyście faktycznie byli przyjaciółmi, a nie tymi zawszonymi reporterami z Proroka. Jeśli nimi jesteście… otruję was osobiście i obejdziecie się bez eliksiru i Imperiusa!

Po czym obróciła się od nich, by odejść.

– Aa…! Przepraszam bardzo – zawołała jeszcze za nią Hermiona. – Czy jest… Mathias Wolf?

Al przyjrzała się jej jeszcze raz podejrzliwie i pokręciła głową.

– Dziś go nie ma. Kim wy jesteście?

– Przyjaciółmi – powtórzył Severus, wyminął kobietę i pociągnął za sobą Hermionę.

W sali zastawionej gęsto łóżkami na pierwszy rzut oka nie było żadnych odwiedzających. Tylko chorzy. Idąc przez salę, Hermiona rzucała przelotne spojrzenia na nieznane twarze, chcąc ich znaleźć i nie chcąc równocześnie.

Dopóki ich nie widziała… Czuła się, jakby jeszcze gdzieś na dnie duszy tliła się iskierka nadziei. Czy też może po prostu nie odważyła się wypowiedzieć tych słów nawet w myślach. Póki ich nie wypowiedziała, mógł stać się cud, mogła się mylić, Mathias mógł się mylić, wszyscy mogli się mylić! Ale kiedy… JEŚLI ich zobaczy, TO stanie się Prawdą.

Doszła aż do okna i Zobaczyła.

Ginny wyglądała, jakby spała; leżała skulona na boku, z zamkniętymi oczami, za to Harry wpatrywał się nieruchomo w sufit. Gdy tylko Hermiona podeszła bliżej, spojrzał na nich obojętnie i obrócił głowę.

Ich skóra miała blady, woskowy kolor, ale w niektórych miejscach na twarzy i rękach pojawiły się czerwone albo sine plamy, w kącikach ust widać było bordowo-czarne ślady, a oczy błyszczały gorączką, albo nie do końca obniżoną, lub na nowo rosnącą. Gdy Harry się poruszył, prześcieradło zsunęło się i odsłoniło ciemne plamy.

Stało się. Znikła ostatnia iskierka nadziei.

Hermiona zatoczyła się ku niemu, osunęła na ziemię tuż przy jego łóżku i wybuchnęła płaczem.

– Harry… przepraszam!

Chłopak odruchowo pociągnął na siebie prześcieradło i wytrzeszczył na nią oczy.

– Co… kim pan jest?

Ginny uchyliła zapuchnięte oczy i uniosła się lekko na łokciu.

Severus wszedł za parawan, machnięciem różdżki wyczarował drugi i odgrodził ich od reszty pacjentów.

– Co tu robicie? Kim jesteście? – chłopak odsunął się w kąt przy ścianie i sięgnął nieporęcznie po różdżkę.

– Muffliato – mruknął Severus i dopiero wtedy odpowiedział. – Panie Potter… panno Weasley.

– Harry… to my. To ja, Hermiona.

Harry wycelował w nich różdżkę i przyglądał się niezbyt przytomnym wzrokiem, więc Severus wyjął mu ją z ręki i wsunął z powrotem pod poduszkę.

– Proszę się położyć.

– Hermiona…? – zapytała słabym głosem Ginny.

– Ukrywasz się? – dodał Harry, wodząc wzrokiem od jednego z nich do drugiego.

Dziewczyna skinęła głową i otarła łzy wierzchem dłoni.

– Nie… mieliśmy innego włosa. Tylko ten.

– Nic wam nie jest?

Hermiona znów pokręciła głową i ukryła twarz w prześcieradle. Nie śmiała patrzeć im w oczy. Czuła się prawie tak, jakby ich zabiła.

Severus ściągnął pospiesznie torbę przez głowę, wyjął słoik, bardzo ostrożnie odkręcił i wyjął fiolkę, owiniętą w magiczny papier i otuloną miękką szmatką.

– Nie mamy czasu – rzucił, wyczarował pustą fiolkę tej samej wielkości i zamieszawszy porządnie płyn, przelał do niej połowę. – To jest antidotum, jak się pewnie domyślacie. Panna Granger zdecydowała, że się nim podzielicie.

– Zanim wypijecie, usiądźcie – dodała Hermiona i zaczęła pomagać Ginny się podnosić. – Żeby się nie wylał, czy nie wypadł wam z ręki.

Rudowłosa usiadła, Hermiona podłożyła jej poduszkę pod plecy i delikatnie osunęła na nią, ale gdy podeszła do Harry’ego, ten powstrzymał ją ruchem ręki.

– Połowa dawki… może uzdrowić?

Hermiona rzuciła błagalne spojrzenie Severusowi, na co ten potrząsnął głową.

– Nie, nie uzdrowi. Ale powinna spowolnić działanie trucizny.

– Powinna! – powtórzył Harry, odkaszlnął, skrzywił się boleśnie i poruszył niemrawo głową na boki. – W takim razie nie. Nie wypiję go.

– Harry… – jęknęły Hermiona i Ginny jednocześnie.

– Nie. Dajcie je Ginny.

– Posłuchaj… – Hermiona sięgnęła po jego poduszkę, ale odepchnął jej ręce.

– Dajcie je Ginny!

– Harry, proszę! Mamy plan…

– … skoro połowa dawki nie uzdrowi…

– … i mamy nadzieję, że…

– … to niech wyleczy się choć jedno z nas.

– .. uda się nam znaleźć go więcej.

– „Powinna!” Hermiono, czy ty go słyszysz? „Powinna”? – zawołał Harry.

I opadł na poduszkę, jakby ten krótki wysiłek zupełnie go pokonał.

Hermiona osunęła się z jękiem na podłogę i ukryła twarz w dłoniach. Całe jej przekonanie, że podjęła słuszną decyzję, cała nadzieja, że uda im się znaleźć antidotum na czas i że ocali ich oboje, prysły, rozpadły się jak domek z kart. Powinna przysłać tu Severusa, dać mu wybór, a sama uciec na koniec świata! A najlepiej rzucić się za zasłonę…! Dalej!

– A czego się spodziewałeś? – odezwał się cicho Severus, ze wszystkich sił próbując się opanować. – Cudu? Przychodzimy do was ze wszystkim, co mamy.

– Wiem… – westchnął Harry. – Więc nie mam pretensji. Chcę tylko, żeby wypiła go Ginny.

– Wypijecie oboje, bo tak zdecydowała Hermiona.

– To nie jest żadna decyzja. To…

Hermiona zaskomlała, a Severus przypomniał sobie w jednej sekundzie jej rozpaczliwy szloch, gdy kazał jej wybrać i jego cierpliwość pękła.

– Dość! – syknął. – Nie oskarżaj jej! To jest wasza przyjaciółka! Myślałeś, że potrafiłaby wybrać i skazać jedno z was na śmierć? Może ty byś potrafił? – wydął z pogardą usta i dorzucił. – Odpowiedz sobie na to pytanie, zanim się odezwiesz! A teraz pij, bo inaczej wleję ci to do gardła przemocą. Potrafię, wierz mi! Panno Weasley… pani też to się tyczy. I pospieszcie się, bo nie mamy całego dnia!

Ginny zbladła jeszcze bardziej, drżącą dłonią pospiesznie wyjęła korek i wypiła wszystko do ostatniej kropli. Severus posłał Harry’emu ostrzegawcze spojrzenie, więc chłopak również wypił swoją połowę.

Hermiona westchnęła z ulgi i równocześnie z bolesnego przeświadczenia, że właśnie coś straciła. Przegrała. Wypili. Stało się. Za późno na żałowanie. Albo ocalisz ich oboje… albo właśnie ich zabiłaś.

Zacisnęła kurczowo ręce na prześcieradle i załkała głośno.

– Przepraszam… Hermiono – odezwał się Harry. – Nie chciałem… nie oskarżam cię…

Hermiona podniosła się na klęczkach i przytuliła go mocno. Póki jeszcze miała kogo przytulić.

– Wiem, Harry – spróbowała się uśmiechnąć.

– Po prostu… byłoby lepiej, gdyby… gdyby oni wtedy porwali mnie, a nie Rogera.

– Harry, nie!

– Tak przynajmniej wszystko byłoby łatwiejsze.

– Doprawdy? – rzucił Severus ironicznie.

Hermiona poprawiła mu poduszkę i postanowiła zmienić temat na jakikolwiek inny.

– Dowiedzieliśmy się od Mathiasa. Czemu nie powiedzieliście wcześniej?

– Bo… – odezwała sie Ginny. – Na początku chcieliśmy, ale potem…

– Potem co?

– Zdecydowaliśmy, że lepiej wam nie mówić – podjął Harry.

– Żebym nie musiała podejmować decyzji? – domyśliła się Hermiona.

– Nie… baliśmy się, że was też otruli – Harry zerknął wyzywająco na Severusa. – I uznaliśmy, że skoro tylko pan może uwarzyć antidotum… Lepiej, żeby to pan go wypił.

Severus opuścił gwałtownie głowę i przełknął ślinę, ale nie udało mu się zdusić jęku, który wyrwał mu się z zaciśniętego gardła, więc zerwał się i odbiegł pod okno.

Merlinie, a ty mu mówiłeś, że nie potrafiłby podjąć decyzji??!!!

Przytknął czoło do chłodnej szyby i rozpaczliwie spróbował się opanować.

Cholerny, przeklęty, wspaniały Harry Potter! I cholerny on sam! Przeklęty, żałosny Snape!

W tej chwili nienawidził go i kochał jednocześnie! Nienawidził w nim cholernego Jamesa Pottera, jego szlachetności, prawości i żałosnego poświęcenia, tego, że potrafił odmówić sobie i najdroższej mu dziewczynie eliksiru, który mógł ocalić im życie i ofiarować właśnie jemu, wzgardzanemu i pomiatanemu Severusowi Snape’owi.

I kochał w nim Lily. Jej dobroć, miłość, ciepło, troskę i chęć pomagania innym. Jej uśmiech. Jej oczy.

Czuł się tak już kilka razy, ale ilekroć to do niego trafiało, natychmiast budziła się w nim zraniona duma, budził się w nim cholerny Snape i natychmiast robił wszystko, żeby temu zaprzeczyć, przed innymi, a zwłaszcza przed sobą. Gardził tymi chwilami słabości, czuł do siebie odrazę i wstręt i próbował się za nie ukarać.

A tymczasem ich ścieżki ciągle splatały się boleśnie. Przypominały stąpanie po rozpiętej pajęczynie; każde poruszenie się jednego z nich przenosiło się na drugiego i był tym już zmęczony. Udawaniem przed innymi i przed sobą samym i radzeniem sobie z tym, co czuł.

Ale chłód szyby nie koił gorącego bólu, który zalał mu serce. Na ten ból nikt nie mógł nic poradzić. Mógł jedynie próbować go wyciszyć.

Z chwili na chwilę udawało mu się oddychać coraz spokojniej, serce przestało bić mu gdzieś w głowie…

Chwilę później dotarła do niego głośniejsza rozmowa za jego plecami. Obrócił się i dostrzegł stojącego koło nich Mathiasa Wolfa. Hermiona musiała zdjąć Muffliato i właśnie tłumaczyła mu, co się dzieje. Miał tylko nadzieję, że rzuciła je ponownie.

– … mamy nadzieję, że je znajdziemy! Musimy po prostu przeszukać wszystkie laboratoria, więc…

– Więc się pospieszmy – powiedział stanowczo i unikając wzroku Pottera, sięgnął po swoją torbę.

– Profesor Snape? – upewnił się Mathias i uczynił gest, jakby chciał mu uścisnąć rękę. – Bardzo panu dziękuję! Jeśli mogę w czymś pomóc…

Severus skrzyżował obronnie ręce na piersi.

– Lepiej niech się pan zajmie nimi. Na nas już czas.

– Zaraz ich przeniosę gdzie indziej! – zapewnił go natychmiast Uzdrowiciel.

Hermiona wsunęła swoją różdżkę do kieszeni i to mu przypomniało jego dwie różdżki. Zawsze starał się mieć tę drugą w zapasie. Dobrze byłoby, gdyby i ona miała dwie.

– Panna Granger będzie potrzebować drugiej różdżki. Zastanawiałem się, czy… – urwał, bo zdał sobie nagle sprawę, że musi o coś prosić.

Ginny kiwnęła słabo głową i spróbowała sięgnąć pod poduszkę. Hermiona spojrzała na przyjaciółkę i przygryzła usta. Wolała różdżkę Harry’ego…

Kilka lat temu, jakoś zaraz po tym, jak zdała OWUTEMY, musiała użyć różdżki Harry’ego i ze zdumieniem stwierdziła, że różdżka pasuje jej wręcz idealnie. Była tym tak zaskoczona, że zaczęła szukać w książkach wyjaśnienia i w końcu udało się jej zrozumieć, co się stało.

W czasie poszukiwania Horkruksów przez pewien czas Harry posługiwał się jej różdżką i ich magie musiały rozpoznać się i zaakceptować nawzajem. Byli sobie bliscy jak brat i siostra, mieli takie same pragnienia i stali po tej samej stronie, więc nic dziwnego, że do tego doszło. Ollivander nazwał to przenikaniem się magii, Dumbledore, gdyby żył, mówiłby pewnie o miłości… W każdym razie cokolwiek to było, sprawiło, że jeśli miała mieć w zapasie jakąś inną…

– Weź – powiedział głucho Harry, podając jej swoją różdżkę. – Niech ci dobrze służy.

Hermiona już chciała coś odpowiedzieć, gdy odezwał się Severus.

– Przestań – sarknął, po czym przemógł się; przestał ze sobą walczyć, poprawił na nim prześcieradło i dorzucił łagodnie. – Połóż się i odpocznij.

Dziewczyna czym prędzej schowała ją w wewnętrznej kieszonce na różdżki, uściskała ich oboje i Mathiasa, wyszli na korytarz i zaczęli przedzierać się do wyjścia.

– Dziękuję, że mi pomogłeś – powiedziała trochę głośniej Hermiona. – Poparłeś mnie.

– Później – uciął. To nie było miejsce na dyskusję! – Pospiesz się.

Hermiona skinęła głową i prawie wpadła na jakiegoś mężczyznę, idącego z przeciwnej strony. Przepuściła go i skręciła na schody.

Severus chciał powiedzieć jeszcze coś, gdy dziewczyna odskoczyła na bok i… wpadł na grubego, niemal łysego mężczyznę o nalanej twarzy, świńskich oczkach i rzadkiej brodzie, rosnącej małymi kępkami na policzkach.

PETERSON?????

Ten wyminął go, mamrocząc coś pod nosem i poszedł dalej, rozglądając się uważnie na boki.

Peterson???? Co on tu robi?? Na chorego nie wygląda… Odwiedza kogoś?

Chwilę patrzył za nim i raptem poczuł, że coś tu nie pasuje. Coś jest bardzo nie w porządku!

NIEMOŻLIWE! Peterson nigdy nie przyszedłby pocieszać umierających!

Znał go zbyt dobrze, by mieć jakiekolwiek wątpliwości! Peterson był taką samą gnidą jak Pettigrew. Był tchórzem i uciekał przed każdym problemem i odpowiedzialnością. Obchodziła go wyłącznie własna skóra i robił tylko to, z czego mógł odnieść jakąś korzyść. To nie był typ człowieka, który przyszedłby do tej poczekalni śmierci, żeby trzymać za rękę przyjaciół!

Więc co on tu robi???

Spytaj go! Złap i spytaj!

Sylwetka Petersona znikła już między parawanami i kręcącymi się Uzdrowicielami, więc Severus pobiegł za Hermioną, dopadł ją tuż przy schodach i złapał za rękę.

– Wracaj do domu, muszę coś sprawdzić!

– Ty… co się stało?

– Nie dyskutuj! – syknął i nie czekając na odpowiedź, zawrócił i pobiegł spiesznie śladem Petersona.

 

 

Howden Dam – Wyjąca Grobla

Kilka chwil wcześniej

 

Alex siedziała na fotelu i patrzyła oniemiała gdzieś przed siebie, nie dostrzegając nawet dwóch mężczyzn na przeciw niej.

Peterson uciekł??!!! Więc kto uwarzy antidotum?!

Ta wiadomość po prostu pozbawiła ją tchu, sparaliżowała, prawie oślepiła! Serce waliło jej tak, że czuła je wszędzie; dławiło w gardle, pulsowało w koniuszkach zlodowaciałych, zesztywniałych palców, w głowie, w oczach, tłukło się w piersi jak zamknięty w klatce, oszalały z przerażenia ptak. Gdyby sięgnęła pod marynarkę, to z pewnością by go dotknęła przez cienki materiał koszuli!

Niemożliwe! To nie może się tak skończyć! Musisz go znaleźć! Dorwać i zmusić do warzenia!

Lecz prócz paniki coraz bardziej narastała w niej wściekłość.

Jak on mógł uciec?! I to właśnie teraz, w najważniejszym momencie?! Jak ci dwaj… idioci mogli na to pozwolić?! Zawodowy morderca i Auror, którzy nie potrafili dopilnować tego nieudacznika, tej miernoty?! Merlinie, Bryant nie potrafił dopilnować nawet własnej żony! I to im zaufała?! Czy też raczej na nich się zdała?! To im PŁACIŁA?!

I z powodu ich błędów miał zawalić się teraz cały jej plan???!!! Teraz, w najważniejszym momencie, gdy tylko już jeden krok dzielił ją od sukcesu?!

Musiała coś zrobić. Coś zdecydować. Próbować to jakoś naprawić. Musiała wiedzieć, co dokładnie i kiedy się stało. Może była jeszcze jakaś szansa…

– Co dokładnie się stało? – spytała, podnosząc wzrok na Gratusa. – Mów!

Olbrzymi mężczyzna drgnął gwałtownie, rozejrzał się niepewnie, jakby mając nadzieję, że chodzi o kogo innego, i odchrząknął.

– No więc… Mia mnie zawołała. Do kuchni. I gdy wszedłem, Peterson na mnie napadł. Musiał się schować za rogiem i rąbnął mnie w głowę deską. Z całej siły.

– Za jakim rogiem, gdzie ty masz tam rogi – wtrącił się Bryant.

– I straciłem przytomność – podniósł głos Gratus, posyłając mu ponure spojrzenie. – I gdy się ocknąłem… już go nie było. Ich nie było.

Słysząc Bryanta, Alex odruchowo ujęła mocniej różdżkę. Nie pytała tego psa jeszcze o nic, jakim prawem śmiał się odzywać!!!

– Zamknij się – powiedziała do Aurora przez zaciśnięte zęby. – Nie pozwoliłem ci mówić.

Bryant natychmiast wcisnął się w oparcie fotela i opuścił głowę.

– Chcesz mi wmówić – zwróciła się do Gratusa, czując, jak coraz bardziej buzuje w niej gniew – że temu niezdarnemu naukowcowi udało się ciebie zaskoczyć? Ciebie? Doświadczonego ochroniarza?

Słowo „doświadczonego” zabrzmiało jak groźba.

– Proszę mnie posłuchać, panie Tylor! – zawołał Gratus, postępując krok do przodu i wskazał na opuchniętą, krwawą ranę na skroni. – Nie sądziłem… nie przypuszczałem, że może to zrobić w towarzystwie Mii! Że może sprzeciwić się pańskiej woli! Że pana zdradzi!

Nie wyobrażał sobie…?!

– Więc myślisz, że cię zatrudniłem, bo miałem taki kaprys?

– I nie sądziłem, że ona mu pomoże! Bo przecież musiała…

– Odwal się od Mii – krzyknął ostrzegawczo Bryant.

Jego głos podziałał na nią jak smagnięcie biczem.

– A ty gdzie w tym czasie byłeś?!

Auror zamarł z otwartymi ustami.

– Jak to możliwe, że nie udało ci się przypilnować ani Petersona, ani swojej własnej żony?!

– Ja…

Alex wbiła w niego mordercze spojrzenie i czekała na odpowiedź.

– Ja… jeszcze spałem.

„Jeszcze spałem”…????! To znaczy… że od rana do tej pory ŚMIELI jej nie zawiadomić?? Może gdyby wezwali ją natychmiast, można byłoby cokolwiek zrobić… A teraz???!

Pomysł, że było już za późno na cokolwiek, praktycznie ją sparaliżował.

– Natychmiast z Gratusem poszliśmy ich szukać! Szukaliśmy wszędzie! Sprawdziliśmy cały brzeg Bariery! – zaczął mówić pospiesznie Bryant. – Ale nie znaleźliśmy ich! Nigdzie!

– Jak to możliwe… – odezwała się zdławionym, drżącym głosem. – Jak mogłeś… jak ONA mogła…

– Panie Tylor! To nie wina Mii! Mia na pewno nie pomogła Petersonowi! Musiał ją zmusić! Porwał ją! Na pewno ją porwał!

Było dokładnie odwrotnie! Ten tchórzliwy idiota z pewnością by się nie ośmielił uciec! Do tej pory nawet nie próbował! A ledwo zjawiła się ta kobieta, nawiał! To na pewno jej sprawka! Domyśliła się… zrozumiała… albo nawet ten sukinsyn Bryant powiedział jej, co się dzieje i namówiła Petersona do ucieczki! Zorganizowała to!

Furia eksplodowała w niej i w oka mgnieniu zalała ją od stóp do głów.

– Może jakoś mu uciekła! Musimy jej poszukać! Tam na zewnątrz może coś jej grozić…!

– To twoja wina!

– Nie! Na pewno nie!

– Twoja, twojej żony, obojętne! – Myli się pan!! – ZAWIODŁEŚ MNIE! – Mylisz się, głupcze!!!!

Targnął nią nieopisany szał; coś poderwało ją, wyrzuciło jej rękę do przodu, szarpnęło do góry, pociągnęło na dół i zadało cios!

– AVADA KEDAVRA!!!

Ten obcy, nieludzki głos przeraził nawet ją! Z różdżki wystrzelił zielony promień, ugodził stojącego przed nią mężczyznę prosto w pierś i mogła tylko patrzeć, jak siła zaklęcia ciska nim o ścianę, przygważdża do niej…, a na jego twarzy wykwita wyraz zdumienia…

Bryant poruszył rękoma, jakby chciał dotknąć swojego serca… a potem runął z głuchym łoskotem na ziemię.

Cisza, jaka po tym nastąpiła, była ogłuszająca.

 

 

Klinika Św. Munga

 

Severus mijał rzędy łóżek, przy których nikt nie siedział, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Dyskretnie zajrzał do dwóch sal, ale nie dostrzegł w nich nikogo prócz chorych. Cholera, gdzie jesteś…

Ruszył dalej, przeszedł koło kilku łóżek i nagle go zobaczył, wychodzącego z kolejnej sali!

Starannie odwracając wzrok, przeszedł obojętnie obok niego, obrócił się błyskawicznie na pięcie i skonfundował go, wbijając mu różdżkę w plecy, żeby nikt nie dostrzegł niebieskiego błysku.

Peterson zachwiał się lekko, więc Severus chwycił go pod ramię, wyprowadził na tyły Kliniki i pchnął na ścianę.

– Finite Incantatem! Expelliarmus!

I wyciągnął rękę po różdżkę, ale ku jego zdumieniu, ta nie śmignęła ku niemu.

– Nie masz różdżki, Peterson? – uniósł brew do góry.

Grubas wytrzeszczył na niego oczy i rzucił baczne spojrzenia na boki.

– Cco…

– Pytałem o coś. Gdzie jest twoja różdżka?

– Nnie mam! Zgubiłem! Kim pan jest? – spytał i dodał piskliwym tonem. – Proszę mnie puścić! Natychmiast!

– Spokój!

– Bo zawołam o pomoc!

Severus przytknął mu różdżkę do gardła i mężczyzna zachłysnął się powietrzem, wspiął się aż na czubki palców i wcisnął w ścianę.

– Powiedziałem: spokój! – wycedził Severus. – Radzę ci, nie denerwuj mnie. Masz odpowiadać na pytania, zrozumiałeś?! I mówić cicho!

Peterson pokiwał gwałtownie głową, zezując na różdżkę.

– Co tu robisz?

– Przy-przyszedłem. Spotkać się z… kimś! – wyszeptał ochryple.

– Z kim?

– Z koleżanką! Ona tu pracuje! Miałem… jej przynieść eliksiry!

– Nie kłam! Eliksiry zanosi się do magazynu, nigdy nie na Oddziały! – Severus przysunął różdżkę do jego krtani i Peterson wciągnął z jękiem powietrze.

– Nie kłamię! Tto… one były dla niej! Tylko dla niej! Prosiła mnie! Proszę!!!!!!!

Severus miał dość. Przytrzymał mu głowę, spojrzał prosto w oczy i szepnąwszy „Legilimens”, wszedł mu do umysłu.

Nie było żadnej zasłony, żadnej bariery, nic. Natychmiast dosłownie wpadł na bezwładną mieszaninę wspomnień i uczuć i bez namysłu sięgnął po te tkwiące na samej powierzchni.

Pierwszy był dziwnie niepełny obraz Petersona wręczającego jakiejś butelki Hermionie Granger. Wizja rwała się, nie było w niej dźwięków, kolorów, uczuć innych niż panika, więc to musiało być kłamstwo, które próbował pospiesznie wymyślić.

Ledwie Severus tknął to wspomnienie, Peterson jęknął i zamiast dziewczyny pojawiła się jakaś blondynka, ale to już nie miało znaczenia. Severus odrzucił je i nie bawiąc się w delikatność, zanurzył się w inne wspomnienia i uczucia.

Peterson podchodził do jakiejś Uzdrowicielki i dopytywał się o Hermionę Granger, ale ta odpowiadała, że teraz jej nie ma i kazała mu przestać przeszkadzać. Peterson zastygły w przerażeniu na widok śpiącego Harry’ego Pottera… Peterson biegnący przez las, UCIEKAJĄCY przed kimś??…. Nagle na wierzch wypłynęła twarz brodatego mężczyzny, którego znał! I jego niewyraźny głos, dobiegający gdzieś z oddali, z mroku: „ No więc zacząłem od Granger, jak pan kazał. Trochę było trudno, bo ta suka rzuciła zaklęcia ochronne na cały dom, wykrywające choćby odrobinę magii w ciele człowieka i musiałem posłużyć się…” „ Nie obchodzi mnie JAK to zrobiłeś, ale CZY to zrobiłeś. Udało ci się?” – usłyszał inny, jeszcze słabszy, ale również znajomy głos!!! Kto to jest???!!! KTO TO JEST, DO JASNEJ CHOLERY???!!!! „Oczywiście, że tak! Wlałem jej jedną butelkę do mleka, soku owocowego i wody. Coś z tego pewnie za chwilę… może nawet już użyła!”

„Wlałem jej jedną butelkę do mleka”. „Wszedł do mnie do domu i wlał mi truciznę do mleka. I może do czegoś jeszcze, nie wiem. Ale mleko jest pewne, bo zakręcił butelkę inaczej, niż ja to robię”.

Czując, jak serce wali w nim tak mocno, że prawie rozrywa klatkę piersiową, Severus wyrwał się z jego wspomnień i ścisnął w miażdżącym uścisku jego ramię.

– Ty. Parszywy. Sukinsynu!

I nie zwracając uwagi na jęk Petersona, obrócił się i deportował z nim do Spinner’s End.

 

 

Howden Dam – Wyjąca Grobla

 

Alex wpatrywała się w leżące pod ścianą ciało. Stłamszone, groteskowo zwinięte, w pozycji, jaką  tylko martwy człowiek może przyjąć. Jedna ręka odrzucona była na bok, jakby w rozpaczliwym poszukiwaniu różdżki, która wypadła mu, gdy padał, i potoczyła się aż do kanapy, gdzie znieruchomiała, zupełnie jak jej pan.

I nigdy już nie miała się poruszyć.

Rzucić żadnego zaklęcia.

Była martwa.

Widziała dokładnie wyszczerbiony odrobinę brzeg rączki i podłużne słoje ciągnące się na całej jej długości. I miała wrażenie, że błyszcząca powierzchnia nagle zmatowiała.

Umarła.

Coś nagle poruszyło się gdzieś na samej krawędzi jej pola widzenia, więc błyskawicznie poderwała głowę i wyciągnęła przed siebie różdżkę, gotowa się bronić.

Ale to był tylko Gratus. Olbrzymi mężczyzna wytrzeszczył oczy na zwłoki i wciągnął mocno powietrze, ale poza tym nie uczynił żadnego innego gestu.

Jednak ten ruch przywrócił ją do rzeczywistości. Miała sprawy do załatwienia. Auror nie był jej już potrzebny. Gratus… jeszcze tak.

Nie miała innego wyjścia, jak spróbować uwarzyć antidotum sama. Nie zamierzała przyjąć pomocy swoich kolegów po fachu, ale musiała odebrać od nich bazę, którą, jak powiadomił ją przez sowę Heahner, właśnie przygotowywali.

Tak więc musiała wrócić do siebie. Zamknąć się w swojej prywatnej pracowni i warzyć.

– Pozbądź się ciała – warknęła do Gratusa. – A potem pokażę ci, gdzie przenieść ingrediencje.

 

 

Spinner’s End

 

Trzymając się za usta, Hermiona chodziła krótkim, nerwowym krokiem między kanapą i kominkiem. Nie mieli czasu! Rozpaczliwie nie mieli czasu! Mieli do sprawdzenia wszystkich wytwórców eliksirów! Co on, do jasnej cholery, poszedł robić?! Musieli się pospieszyć!!!

Nagle powietrze zgęstniało, zawirowało i rozległ się cichy trzask!

– No wreszcie!!! Co…?!!! – zawołała, dostrzegła mężczyznę z Kliniki i urwała gwałtownie.

Nie zwracając uwagi na dziewczynę, Severus złapał Petersona za kark i pchnął na oślep, tak, że mężczyzna zatoczył się i poleciał na podłogę.

– KTO TO JEST?! KIM ONI SĄ?! – warknął wściekle. – Mów! Natychmiast! – wycelował ku niemu różdżkę i choć nie rzucił żadnego zaklęcia, z końca sypnęły zielone iskry.

– Gratus! – zawył tamten i skulił się, osłaniając się obronnie rękoma. – Gratus! I Tylor!!!

Tylor! No jasne! Przecież to był jego głos!!! I Gratus!!!

– Stefan Tylor? – upewnił się jeszcze. – To ty wynalazłeś tę truciznę? Na zlecenie Tylora?!

– Tak!!!

– Antidotum też uwarzyłeś?!

Peterson jęknął rozpaczliwie i pokiwał głową.

 

 

Hogsmeade, Dworek Rufusa Heahnera

14:55

 

Rufus starał się czytać i nie zwracać uwagi na mężczyzn, kłócących się ciągle koło niego. Właśnie dlatego wziął się za czytanie – przywołał pierwszą lepszą księgę, otworzył po środku i próbował zamknąć się w innym świecie, jak najdalej od nich.

Zachowywali się gorzej niż dzieci. A co go wkurzało najbardziej, to powód. Każdy z nich starał się na przeróżne sposoby podkreślić swój udział w procesie warzenia; poddawali w wątpliwość jakość jego składników i przez długie minuty, zamiast wziąć się do pracy, dyskutowali zażarcie, który z nich ma świeższe, mocniejsze, LEPSZE składniki, do którego z nich jest stąd bliżej i kto w związku z tym ma prawo je przynieść. Nie podobały im się jego szklane kociołki i przez pięć minut żarli się między sobą co do właściwego rozmiaru. Timothy dowodził, że ingrediencje należy kroić nożami o diamentowych ostrzach, bo takie właśnie miał u siebie, Leoncjusz poparł go, ale tylko po to, żeby ogłosić, że właśnie kupił nowe, idealne do tej sytuacji, Barabasza przeraził pomysł cięcia czymś, co miało w sobie choć odrobinę metalu i proponował swoje, porcelanowe, zaś Stefan próbował podejmować za wszystkich decyzje i wciąż wracał do siebie po składniki, sprzęt do warzenia, a nawet ubrania ochronne.

Merlinie, gdyby mógł, po prostu by ich stąd wyrzucił na zbity pysk i zdał się na Alex. Kobieta może i była drażliwa i wyniosła, ale bez wątpienia miała olbrzymie kwalifikacje, no i w tym konkretnym przypadku tylko ona mogła uwarzyć antidotum.

Leoncjusz Powell stał z boku z rękoma splecionymi za plecami. Już dobrą chwilę temu przestał starać się rozluźnić i teraz po prostu starał się WYGLĄDAĆ na rozluźnionego.

Powoli nabrał nadziei, że może w ten sposób uda mu się zasłużyć na obiecaną przez Ministra, skróconą procedurę SZÓSTEJ Kropli. Procedura, którą nadzorowała Hermiona Granger, została wstrzymana, ale jeśli zostałby okrzyknięty jako wynalazca antidotum…

Udało mu się przynieść połowę składników niezbędnych do uwarzenia antidotum, osobiście wyliczył moc, jaką należało rzucić na szklany kociołek i szklaną chochelkę do mieszania i powoli jego rola w całym tym przedsięwzięciu stała się naprawdę istotna!

Poza tym miał nad resztą zdecydowaną przewagę – znał sposób pracy Snape’a. Więc wiedział, jakie sztuczki jego były i zapewne już martwy pracownik mógł zastosować, by ulepszyć antidotum.

Tylko należało się pospieszyć. Oczywiście po pierwsze dlatego, że w Klinice umierali ludzie, ale poza tym… dlatego, że pewnie lada chwila nie będzie już żadnych zatruć. Aurorzy zgarnęli Snape’a na początku tygodnia, więc od tygodnia nikt już nie zatruwa jedzenia i picia. No chyba, że Snape miał jakiegoś pomagiera, kogoś od parszywej roboty…

– Poczekaj chwilę! – przytrzymał Jenkinsa, który zabrał się za mieszanie wywaru po wrzuceniu dwóch pierwszych składników.

– Nie mogę czekać! Nie teraz!

Powell z miną znawcy sięgnął po fiolkę ze smoczą krwią, przyjrzał się jej pod światło i zacmokał ustami.

– Obawiam się, że na dole zebrał się już osad. Lepiej będzie… może przyniosę swoją. Zamawiamy często smoczą krew i całkiem niedawno przyszła dostawa…

– Dostałem smoczą krew w piątek – odezwał się Tylor.

Obaj mężczyźni mierzyli się chwilę wzrokiem, gdy wtrącił się Been.

– Im świeższa, tym lepsza.

– Data dostawy nic nie znaczy – zwrócił im uwagę Powell. – Mogła zostać przygotowana nawet i rok temu.

– Tak samo jak twoja – zripostował Tylor.

– Ale skoro to ja zauważyłem, że coś z nią nie tak…

– Z krwią należy obchodzić się bardzo ostrożnie. Aportacja może naruszyć jej właściwości.

– A myślisz, że jak ją do nas dostarczają? Przynoszą na miotłach?

– Moje laboratorium jest tuż obok, mogę po nią pójść, na piechotę to najbezpieczniejszy sposób.

– Pozostaje jeszcze sieć Fiuu. Jest bezpieczna.

– Gówno prawda.

– ZAMKNIJCIE SIĘ!

Rufus z trzaskiem odłożył księgę i zerwał się z fotela.

– Przestańcie się kłócić! – zawołał. – W ten sposób do niczego nie dojdziemy! Jeszcze jedna kłótnia i zamknę was tu i powiem Alex, że ma uwarzyć wszystko sama, od początku!

Czwórka mężczyzn zamarła, wlepiając w niego pełne napięcia i zarazem zaskoczenia spojrzenia, po czym Jenkins ocknął się i zaczął na nowo mieszać wywar.

– Stefan, idź po tą smoczą krew – zdecydował Rufus. – I niech to będzie ostatni raz, kiedy ktoś z was coś przynosi. Mam porządne ingrediencje i albo warzycie razem i ich używacie, albo wracacie do domu i wzywam Alex!

Jeszcze chwilę panowała cisza i w powietrzu wyraźnie czuć było napięcie, po czym Stefan Tylor kiwnął głową i ruszył do drzwi.

– Zaraz wracam.

 

 

Spinner’s End

14:55

 

Severusowi nagle wszystko zawirowało przed oczami i następne, co poczuł, to jak w zwolnionym tempie osuwa się na coś twardego.

Hermiona momentalnie podskoczyła do niego, lecz nie mając siły, żeby go utrzymać, tylko pomogła mu opaść na fotel. Równocześnie kątem oka dostrzegła ruch koło siebie – leżący na podłodze mężczyzna odsłonił trochę głowę i zaczął siadać, więc bez wahania smagnęła ku niemu różdżką.

– DRĘTWOTA!!!

Zaklęcie, rzucone z tak bliska, aż cisnęło nim o ścianę; mężczyzna zastygł na sekundę, a potem z westchnieniem zwalił się ciężko na ziemię.

– Severus?! – obróciła się do mężczyzny leżącego prawie w poprzek fotela. – To TEN Tylor?! Merlinie, widzisz mnie?! Możesz oddychać?! Wiesz, jak go złapać?! To jest ten facet z Kliniki?! Znasz go?! Severus? SEVERUS!!!

Pospiesznie rozluźniła mu koszulę pod szyją, dotknęła chłodnego policzka i chcąc sprawdzić puls, złapała za zimną, wilgotną rękę, ale odepchnął ją od siebie.

– Zostaw mnie. Nic mi nie jest!

– Oczywiście, że tak! Dam ci eliksir wzmacniający! I idziemy do niego! Do Hogsmeade! Wiesz, jak do niego wejść? Poczekaj, zaraz wracam! – Hermiona zerwała się i pobiegła do piwnicy.

– Przestań! Nie zamierzam nic pić! – zawołał za nią, ale chyba już go nie usłyszała.

Zerknął na wciąż nieprzytomnego Petersona i wstał powoli, ale nogi wciąż miał jak z waty. Po porządnym śniadaniu poczuł się o wiele lepiej, ale teraz ogarnęło go potworne znużenie. Nie ma się co dziwić. Dwa dni temu, rano, byłeś jeszcze w Azkabanie.

Azkaban.

Nagle uprzytomnił sobie z czyjego powodu się tam znalazł i na nowo ogarnęła go wściekłość.

– Proszę – odezwał się gruby, niski głos koło niego i potrzebował sekundy, żeby załapać, że mężczyzna koło niego to Hermiona Granger. Która przyglądała mu się z niepokojem wyraźnie wypisanym na twarzy, gdy odkorkował fiolkę i wypił całą zawartość. – Wytrzymasz jeszcze trochę?

– A czy ja ci wyglądam na małe dziecko? – oddał jej pustą fiolkę z ponurą miną. – Proponuję wrócić do o wiele ważniejszego tematu. Tylor.

Hermiona natychmiast skinęła głową.

– Wiem, że ma pracownię w Hogsmeade, ale nie wiem, jak ją chroni. Nigdy nie miałam z nim do czynienia.

– Tarczą. Protego Totalum. I na obszarze pracowni zamknął tarczą kanał aportacyjny.

Dziewczyna przygryzła lekko usta.

– Można to jakoś obejść?

– Pamiętasz, jak złapali was szmalcownicy i zaprowadzili do Lucjusza Malfoya?

– Owszem, ale tylko dlatego, że Harry wymówił imię Voldemorta, które było Tabu.

– Wiesz, dlaczego było Tabu?

Hermiona spojrzała uważnie na Severusa.

– Wiem, że to imię znosiło działanie wszelkich zaklęć ochronnych. I w jakiś sposób przywoływało Ś…zmalcowników.

– Żeby pokonać czyjąś Tarczę, trzeba odkryć jej słabe punkty i stworzyć przeciwtarczę, która w nie uderza. TO jeszcze nie zalicza się do czarnej magii. Często wykorzystują to Aurorzy przy osaczaniu czarnoksiężników. Wtedy Czarny Pan nie miał ochoty bawić się w szukanie was wszystkich, więc uznał, że dobrze byłoby, żebyście sami zdradzali swoje miejsca pobytu i dodatkowo byli łaskawi go do nich… zaprosić. Tak więc kazał znaleźć jakąś waszą wspólną cechę, stworzyć do niej zaklęcie i połączyć z Accio.

– Jego imię – szepnęła Hermiona.

– Dokładnie.

– A… jakie były nasze słabe punkty?

– Wiara w innych i strach przed zabijaniem – odparł Severus i dodał, odwracając głowę. – I miłość.

Hermiona zadrżała i spuściła wzrok. Merlinie… cholerna czarna magia.

– Czy… możesz stworzyć przeciwtarczę dla Tylora?

Severus uniósł kącik ust w krzywym uśmiechu i choć wyglądał zupełnie inaczej, uśmieszek wyglądał zupełnie po severusowemu.

– Zajmij się naszym przyjacielem pod ścianą. Jak wrócimy, chętnie… utnę sobie z nim pogawędkę.

Bez zbędnych pytań Hermiona rzuciła Expelliarmus, ale nic się nie stało. Nie ma różdżki? Może po prostu zablokowała się gdzieś w kieszeni?

Już ruszyła ku niemu, gdy Severus przytrzymał ją gwałtownie.

– Nie bądź głupia! – syknął. – Co, jeśli udaje nieprzytomnego? Nie dotarło do ciebie nic z tego, co przed chwilą mówiłem?

Dziewczyna znów przygryzła usta i skinęła głową.

– Finite Incantatem! Immobilus! Obscuro! Silencio!

Mężczyzna nie miał nawet czasu zareagować – gdy tylko zdjęła z niego Drętwotę, znieruchomiał na nowo, na jego oczach pojawiła się czarna opaska i odebrało mu głos. Dziewczyna wylewitowała go na kanapę i wyczarowała grube więzy, które oplotły go od stóp aż po czubek głowy, a następnie innymi, posługując się różdżką, omotała mu nogi i ręce i przywiązała do oparć z obu stron kanapy.

Severus w tym czasie skupił się na przeciwtarczy. Nie znał Tylora zbyt dobrze, ale wiedział, że nie jest wcale taki stary, na jakiego wygląda. Przyglądając się mu podczas różnych konwencji i spotkań, dostrzegł, że Tylor ma zachwiane poczucie własnej wartości, przede wszystkim jako mężczyzny, ale i ogólnie, jako człowieka. Pewnie właśnie dlatego przy innych starał się odgrywać rolę prowodyra.

Poza tym panicznie bał się starości i niedołęstwa.

Tarcza, rzucana przez kogoś, kto nie wierzy do końca w swoją moc i się boi, nie była trudna do obalenia. Moc była jednym z podstawowych elementów Tarczy, praktycznie jej podstawą. Coś, co nie miało solidnej podstawy, nie miało prawa się trzymać.

Wystarczyło uderzyć w nią zwielokrotnioną mocą, poczuciem siły i …tak, mieszaniną kobiecości, wzgardy i odrzucenia!

Z tego, co wiedział, Tylor był sam i nigdy nie próbował swoich szans u żadnej kobiety – najprawdopodobniej bojąc się, że go odrzuci i zniszczy do końca jego ego.

Zszedł szybko do piwnicy i na jednej z półek odszukał eliksir intensyfikujący. To był jego wynalazek, wymyślił go już dawno temu, z myślą o coraz częstszych wezwaniach przez Czarnego Pana. Chciał wzmocnić poczucie pewności siebie, ale pierwsze użycie prawie skończyło się katastrofą. Czuł się… wspaniale. Wezwany, wszedł do sali, podszedł do niego spokojnie, klęknął, ucałował skraj jego szaty i podniósł na niego wzrok. I w tym momencie poczuł, że w żaden sposób nie jest w stanie zamknąć swojego umysłu!!!

Idiota, nie sprawdził go wcześniej i dopiero w ten sposób odkrył, że skutkiem ubocznym eliksiru jest przytępienie wszystkich innych uczuć i zdolności, niż te, na których się skupiał tuż po wypiciu!

Miał szczęście. Tego wieczora Avery popełnił jakiś błąd i Czarny Pan uznał, że dobrze będzie dać wszystkim przykład, jak traktuje nieudaczników.

Nigdy później już go nie tykał – zdecydowanie wolał fale obezwładniającego strachu, które zalewały go, wykręcając mu trzewia, za każdym razem, gdy został wezwany o jakiejś nietypowej porze, albo nie miał żadnych dobrych wiadomości.

Po zakończeniu wojny uwarzył go na nowo i nawet użył kilka razy, ale wtedy efekty uboczne nie miały już takiego znaczenia.

Cała podstawka przyprószona była warstewką kurzu, a między dwiema fiolkami jakiś pająk utkał pajęczynę. Potrząsnął fiolką i kolor, jasny na górze i ciemniejszy na dole, przybrał nagle na sile i zalśnił soczystą, równomierną zielenią.

Normalnie wystarczyło pięć kropli, ale na wszelki wypadek Severus odmierzył podwójną ilość do dwóch małych szklanek i dopełnił wodą z różdżki. Im silniejsze będą ich uczucia, tym lepiej.

Już miał wyjść, kiedy jeszcze coś przyszło mu do głowy. Wielosokowy!

Rzucił okiem na zegarek – mieli jeszcze jakieś pół godziny, zanim ostatnia dawka przestanie działać. Wystarczająco dużo, żeby przeszukać laboratorium Tylora. Był w nim raz, na prośbę Powella, który utrzymywał z nim dość luźne kontakty, i dobrze pamiętał jedną, dużą salę, w której pracowali wszyscy laboranci i dwa magazyny – jeden na składniki i bazy, drugi na gotowe eliksiry.

Pewnie właśnie dlatego warzył u Powella. Nie mógł przecież ściągnąć do siebie Petersona bez zwracania uwagi.

Wrócił szybko do salonu, gdzie dziewczyna właśnie skończyła wiązać Petersona do kanapy i skrzywił się.

– Trzymaj – podał jej dwie szklaneczki i rzucił na niego Petryficus Totalus i kilkoma machnięciami różdżki otoczył go magiczną klatką.

Natychmiast dookoła leżącego mężczyzny pojawiło się blade, niebieskawe światło, które otoczyło go niczym ściany. Wyglądało to trochę tak, jakby tkwił w środku Patronusa, który zamiast zwierzęcia, przybrał kształt gigantycznego pudełka, stojącego na podłodze i sięgającego sufitu.

Severus dotknął różdżką jednej ze ścian i światło zaczęło blednąć. Przez chwilę jeszcze można było dostrzec pionowe linie, wyznaczające ich brzegi, ale kilka sekund później i te znikły i w słabym świetle padającym z okna można było dostrzec jedynie wirujące w powietrzu drobiny kurzu.

– Chodź tu, powiem ci, co masz robić – przywołał dziewczynę. – Przełamiemy Tarczę Tylora i aportujemy się bezpośrednio w jego laboratorium.

W kilku słowach wyjaśnił jej, co będzie musiała poczuć i opisał ruch różdżką przy rzucaniu zaklęcia, po czym wskazał jedną ze szklanek.

– Wypij to. Eliksir będzie działał tylko kilka minut, więc skup się najmocniej jak potrafisz. Nie zamierzam tracić czasu.

Oboje przełknęli cierpkawy płyn i ku zdumieniu Hermiony, nic specjalnego się nie stało. Nie poczuła się mocniejsza, silniejsza czy choćby bardziej kobieca. Nawet nie było jej gorąco, czy zimno…

Już chciała zapytać, czy aby dawka nie była za słaba, albo czy może na nią ten eliksir nie działa, ale Severus kiwnął głową.

– Gotowa? Już!

Hermiona czym prędzej postarała się poczuć coś, co było dla niej całkowicie nowe. Być uwodzicielską kobietą, pełną uroku, powabu i kokieterii i jednocześnie zimną, dumną i odrzucającą wszystkich dookoła. Nie znała żadnej kobiety, która by pasowała do tego opisu, no chyba że Fleur w czasie Turnieju Trójmagicznego.

Wyobraziła sobie, co mogła czuć wtedy Francuzka, za którą szaleli wszyscy chłopcy dookoła, a ona odrzucała zaloty każdego z nich… Królewską dumę? Pogardę? Uważać, że każdy z otaczających ją ludzi miał prawo milczeć i jej służyć, ale nie miał prawa nawet podnieść głowy, gdy przechodziła obok?

Ledwo ten pomysł zrodził jej się w głowie, przedziwne uczucie bycia piękną, bycia boginią, niezależną, nieprzystępną i nie chcącą nikogo rozlało się jej w piersi, zaczęło rosnąć, pęcznieć, ogarnęło ją całą, bez reszty i poczuła, że za chwilę po prostu… pęknie. Albo uniesie się!

Nabrała głęboko powietrza, aż rozbolały ją płuca i spojrzała na Severusa.

Emanująca z niego siła i władza były po prostu zniewalające. Czegoś takiego jeszcze nigdy w życiu nie poczuła. Już chciała coś powiedzieć, coś zrobić, czy choćby cofnąć się przed tą potęgą, gdy złapał ją delikatnie za rękaw i przytrzymał.

– Teraz. Zaklęcie. Na trzy – odezwał się niskim głosem, starannie odwracając przed nią wzrok i już sam ten dźwięk po prostu ją oszołomił. To był rozkaz, którego nikt na świecie nie ośmieliłby się nie spełnić!

Posłusznie wyszarpnęła różdżkę i zamarła, gotowa zrobić wszystko, cokolwiek by kazał.

– Raz… dwa… trzy.

– Defensio destruction efectus! – wymówili unisono i w tym samym momencie wykonali ten sam, skomplikowany ruch różdżką.

Powietrze przed nimi zadrgało i rozległy się ciche trzaski, jakby było w nim pełno elektryczności. To był ten moment!

Severus wziął Hermionę łagodnie za rękę i pociągnąwszy w nie, deportował ich do MediLab.

Wylądowali po środku wąskiego korytarza i Hermiona natychmiast odsunęła się od niego o krok, zarówno z powodu niezłomnego przeświadczenia, że należy stronić od każdego mężczyzny, jak i równie mocnego uczucia, że póki nie każe jej przyjść, nie wolno jej nawet próbować.

Severus niechętnie puścił jej dłoń. Niech ten cholerny eliksir przestanie działać! Choć może biorąc pod uwagę, że w tej chwili Hermiona jest mężczyzną… może właśnie należy na nią popatrzeć?

Zmusił się jednak do odwrócenia tyłem do niej i rozejrzał się dookoła. Z jednej strony korytarza ciągnął się rząd starych, okratowanych okien, zaś z drugiej, na obu końcach znajdowały się drzwi. Jedne z nich prowadziły do dużego laboratorium. Wrócił wspomnieniem do jego wizyty – gdy któryś z pracowników Tylora prowadził go tam, mieli okna po prawej stronie.

– Tam jest pracownia – wskazał ręką drzwi przed sobą i nie czekając, ruszył ku nim.

Korytarz nie był długi, ale nim do nich doszedł, zdążył zapomnieć, że ma nie reagować na niesamowicie pociągającą kobietę obok, więc otworzył przed nią drzwi i ukłonił się lekko.

– Wejdź, proszę.

Hermiona weszła i omiotła wnętrze szybkim spojrzeniem, równocześnie starając się do siebie dojść i skupić na tym, po co tu przyszli. Merlinie, gdyby kazał ci się wczołgać, to byś to zrobiła! Z uśmiechem na ustach.

Pracownia była o wiele większa niż te u Powella, ale poza tym wyglądała podobnie. Były tu takie same, obustronne drzwi zamykane zaklęciem, gdy tylko dotknęli ich, natychmiast włączył się wywiew i światło – choć zamiast unoszących się kul Tylor miał gazowe lampy zawieszone pod sufitem. Pod ścianami piętrzyły się kociołki, zlewki i kubełki ze sprzętem do warzenia, oraz półki z ingrediencjami, pustymi fiolkami, butelkami i słojami na gotowe eliksiry. Już na pierwszy rzut oka widać było, że nie ma tu Wody Księżycowej. Ale może jest antidotum…

Co kilkanaście stóp półki rozdzielone były zlewami z ciemnego, czerwonego kamienia, co Hermionie natychmiast skojarzyło się z krwawymi ranami na boku jakiegoś zwierzęcia i czym prędzej spojrzała na długi stół po środku pomieszczenia. Był prawie pusty – dostrzegła na nim kilka trójnogów i palników i tylko na brzegu, tuż przy drzwiach, ktoś zostawił na nim trzy buteleczki.

– Pancerz chropianka – odczytała na głos, biorąc je do ręki. – Krew smoka walijskiego. I liście kłaposkrzeczki.

Severus podszedł do niej i przyjrzał się im uważnie. Wyglądały strasznie dziwnie na tym pustym, posprzątanym stole. Trochę tak, jakby ktoś wychodził w pośpiechu i zapomniał je schować.

– To są składniki antidotum! – dodała z nagłą nadzieją dziewczyna. – Może nawet uwarzył już bazę i przeszedł do drugiego etapu?

Severus nadal czuł się dziwnie ogłupiony w jej towarzystwie, więc żeby uwolnić się spod wpływu jej mocy, postąpił ku półkom po lewej stronie.

– Sprawdź z drugiej strony.

Tak jak u Rayleigh, zaczęli przeglądać uważnie wszystkie buteleczki, słoje, flakoniki i fiolki w stojakach. Severus otworzył kilka zamkniętych pudełek, które stały z jego strony i zajrzał do szafy z przeszklonymi drzwiami, ale znalazł tam tylko trochę środków czyszczących do przypalonych kociołków i zmywających plamy ze żrących składników. Zamknął je ostrożnie i uniósł pokrywkę kosza, który okazał się pełen większych i mniejszych pipet.

Dziwne. Pipety w koszu na podłodze? Coś mu nie pasowało, ale nie wiedział co. Nie pipety na podłodze, nie środki czystości pomiędzy ingrediencjami… COŚ innego. Nie było to nic oczywistego, ale obudziło w nim podejrzenia, które nie dawały mu spokoju.

Wiedział doskonale, że będzie miał problemy ze skupieniem się, ale sądził, że przygotowany, da sobie jakoś radę, nawet biorąc pod uwagę podwójną dawkę eliksiru, jaką wzięli. Ale nie wziął pod uwagę, że był w towarzystwie kobiety, która miała skupić się na oczarowaniu mężczyzn!

Na szczęście działanie eliksiru słabło, a poza tym im bardziej oddalał się od Hermiony, tym szybciej wracał mu instynkt szpiega i równocześnie nasilało się to dziwne wrażenie, że coś jest cholernie nie tak.

Przesunął wzrokiem po pustym stole, na którym stały tylko trójnogi i palniki i poczuł, że ZACZĄŁ rozumieć.

PUSTE trójnogi! PUSTE! To znaczy, że nie warzy tu?! Tylko gdzie indziej? Więc po co zostawił składniki? Wystawił je i zapomniał schować? Czy przygotował, wyszedł i zaraz…

– Drętwota!! – usłyszał znajomy głos od strony drzwi, kątem oka dostrzegł czerwony promień i… Hermiona Granger jęknęła i runęła na ziemię.

 

 

Rozdziały<< Stan Krytyczny Rozdział 27Stan Krytyczny Rozdział 29 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz