Stan Krytyczny Rozdział 20

Tak więc zdecydował się uwarzyć pełno eliksiru leczniczego, opisać fiolki jakąś niewinną nazwą i schować między innymi eliksirami, których sporo było już w Laboratorium.

Dlatego dziś tak się ucieszył, że Tylor kazał mu znów warzyć.

Coś zaszeleściło za nim i w drzwiach stanał Gratus.

– Przecież pan Tylor mówił, że masz zrobić osiem kociołków – powiedział, obrzucając podejrzliwym wzrokiem cały stół. – Wbrew twoim obawom, nie jestem ślepy.

Ale niedorozwinięty.

– Od kiedy to stałeś się specjalistą od warzenia eliksirów? – odparł Peter, nawet nie obracając się do niego.

Gratus podszedł bliżej i przyjrzał się szklanemu kociołkowi.

– To coś innego niż reszta. Co to ma znaczyć?

Ocho… Czas go trochę przyhamować…

Peter obrócił się ku niemu udając znużenie.

– To, że muszę w czymś wymieszać wydzielinę z korniczaka, która w ostatniej dostawie jest o wiele bardziej zagęszczona. Ta trująca maź, co tak strasznie pryskała – dodał i niby od niechcenia poprawił gogle. – Sprawdziłeś już magazyn? Jak tak, to może byś mógł mi pomóc to mieszać, bo….

– Spierdajaj – prychnął pogardliwie Gratus. – To twoje gówno, nie moje.

I pospiesznie wyszedł.

Peter pozwolił sobie na triumfalny uśmieszek dopiero, kiedy obrócił się plecami do drzwi. Ten kretyn był tak przewidywalny…

 

 

Ministerstwo Magii,

Poziom 1

Chwilę później

 

Harry wysiadł z windy, poprawił szatę Aurora i zawahał się. Powinien iść do Focha, ale nie wiedział ile czasu może to mu zająć, a Kingsley był ważniejszy. Co prawda Foch będzie marudził, ale…

– Ale możesz się pocałować wiesz gdzie.

Skinął głową jakiemuś czarodziejowi, który wyszedł właśnie z Wydział Prawnego i ruszył do sekretariatu.

– Dzień dobry paniom – przywitał się, kłaniając się grzecznie pani Rogers i podszedł do młodszej dziewczyny. – Amelio, muszę pilnie widzieć się z … Ministrem.

Czarownica odłożyła na bok pióro i rzuciła okiem na zegarek.

– Dziś będzie ciężko, bo z powodu tego, co się dzieje w Mungu…

– Nie „dziś”, ale „teraz” – zaoponował Harry.

– „Teraz” to absolutnie niemożliwe…

– Amelio, wiem, że Minister jest zajęty, ale to naprawdę bardzo ważne! – szepnął z naciskiem chłopak. – Po prostu wpuść mnie do niego na dziesięć…

– Nie ma go! – przerwała mu Amelia.

Harry urwał gwałtownie, zamarł na sekundę i z cichym przekleństwem wypuścił powietrze. Co za pieprzony dzień! NIC, po prostu NIC nie idzie, jak powinno!

– A gdzie jest?!

– Jeszcze nie wrócił ze spotkania z Przewodniczącym MACUSy.

– I kiedy ma wrócić?!

– Niedługo. Wysłaliśmy mu sowę z opcją aportacji, bo inaczej do Stanów leciałaby tydzień…

– Kiedy?! Odpowiedział wam coś?

– Jeszcze nie. Ale czy tak, czy inaczej miał wrócić dziś po południu.

Harry myślał gorączkowo. CO TERAZ?!

– W takim razie muszę się spotkać ze Starszym Podsekretarzem.

Amelia znów zrobiła przepraszającą minę.

– Od rana jest w Św. Mungu, albo u Rufusa Haehnera.

– Cholera – warknął Harry.

Chwilę patrzył niewidomym wzrokiem na stertę papierów, szukając rozpaczliwie jakiegoś sensownego rozwiązania. Czas uciekał. Nie mógł, po prostu nie mógł bierne czekać!

Nie wiedząc, gdzie i z kim jest Kingsley, nie mógł przesłać mu Patronusa. Mógł mu co najwyżej zostawić pilną wiadomość.

Za to do Bernarda Moora, który był zastępcą Kingsleya, mógł wysłać Patronusa, ale szczerze wątpił, żeby to coś dało. Z niewiadomych powodów obaj nie znosili się nawzajem i Moore, kiedy tylko mógł, jawnie go lekceważył.

– Mogę napisać do Ki…Ministra, a ty doręczysz mu to jak tylko się zjawi? – wskazał grubą warstewkę czerwonych kartek.

– Masz, pisz – Amelia podała mu jedną. – I zostaw mu w Gabinecie. Jak tylko wejdzie, na pewno po to sięgnie.

Harry napisał do Kingsleya krótką wiadomość, razem z Amelią weszli do jego gabinetu i zostawił ją na samej górze kupki dokumentów piętrzących się na biurku, a następnie wysłał Patronusa do Moora.

– Stało się coś ważnego? – zaciekawiła się młoda czarownica, otwierając drzwi bezpośrednio na korytarz i wychodząc za Harry’m.

Chłopak potrząsnął głową, ni potwierdzając, ni przecząc.

– Dopilnuj, żeby przeczytał moją wiadomość, jak tylko przyjdzie.

Ruszył korytarzem w stronę gabinetu Focha i ku jego zdziwieniu Amelia poszła za nim.

– Idę po papier, bo mi wyszedł.

– Czemu go nie przywołasz?

– Bo ostatnim razem przyleciał cały duży karton i myślałam, że mnie zabije.

Harry uśmiechnął się blado.

– Fakt. Lepiej nie ryzykować. Pomóc ci?

Amelia zatrzymała się koło wnęki.

– Dam sobie rady. Gdzie będziesz, jak wróci Moore? W Kwaterze?

– Dokładnie. Każ mu do mnie natychmiast przyjść.

Dziewczyna znalazła niewielkie pudło z odpowiednim papierem i wylewitowała je w powietrze.

– Ja mogę co najwyżej go prosić.

To możesz o wiele więcej niż ja przemknęło Harry’emu przez myśl. Machnął do niej ręką na pożegnanie i wszedł do sekretariatu Działu Personalnego.

.

Rzucając w duchu najgorsze z możliwych przekleństw, Paul odczekał, aż Amelia odejdzie kilka jardów i nie zdejmując Kameleona bezszelestnie wyszedł z wnęki, pobiegł do holu i z rozmachem wbił guzik przyzywający windy.

I co teraz, Merlinie?!

Musiał uciekać. Przede wszystkim UCIEKAĆ, i to jak najprędzej! Nie wiedząc, co Potter przekazał Amelii, Shackleboltowi i Moorowi, musiał zakładać najgorsze. Że wszyscy już o nim wiedzą! Szybko, pospiesz się, krowo jedna!!!!

Słyszał już podzwanianie nadjeżdżającej windy. Bez mała dysząc obejrzał się przez ramię, na zamknięte drzwi na końcu korytarza i w tym momencie oświetliło go złote światło kabiny, a krata odsunęła się z głośnym zgrzytem.

Wskoczył do środka, uderzył w przycisk z dużym A i znów popatrzył w korytarz.

Drzwi sekretariatu otworzyły się gwałtownie i wybiegł z nich Harry Potter!

NO JUŻ!!!!!!!

Nie widzi cię! Nie może cię widzieć! RUSZ WRESZCIE, ty cholerna suko!!!!!

Krata zatrzasnęła się z hurgotem i winda ruszyła z gwałtownym szarpnięciem w dół, bez mała jak kamień i wszystkie wnętrzności uniosły się Paulowi do gardła. Ale po raz pierwszy powitał to uczucie z ulgą.

.

– CHOLERA JASNA!!! – ryknął Harry, złapał za kraty i potrząsnął nimi z całej siły.

Winda odjechała mu dosłownie sprzed nosa i czuł jeszcze podmuch chłodnego powietrza z szybu owiewający mu twarz. Rąbnął w guzik przyzywając drugi dźwig, zabolały go wszystkie skaleczenia i kiepsko złożona kość kciuka i ból choć odrobinę złagodził wściekłość.

„Harry, kochanieńki, ktoś ci zrobił głupi dowcip. Focha nie ma w tym tygodniu w pracy. Nie zauważyłeś? To nie jego charakter pisma”.

Oczywiście, że zauważyłeś, że COŚ było z tym wezwaniem nie tak! Po prostu chodziło o to, żeby cię wywabić z Kwatery!

I był pewny, że nie był to żaden głupi dowcip!

Ale po cholerę?! Po jasną cholerę?! Żeby uciec? Przecież mogli po prostu wyjść! Sukinsyn Bryant już wyszedł i teraz pewnie jest tysiące mil stąd! White też mógł wyjść! Więc po nagłą cholerę wyciągnęli cię z Kwatery?!

Przecież nie mordują teraz całej reszty!!!

Łańcuch windy zatrzymał się, gdy dźwig stanął gdzieś na dole i równocześnie ożyła sąsiednia winda i podzwaniając i pojękując ruszyła w górę.

– Pospiesz się – wymamrotał Harry.

Miał dość. Jeśli jakimś cudem Bryant i White są jeszcze w Kwaterze, dopadnie ich, spetryfikuje, złapie za gardła i zawlecze prosto do aresztu. Reszta będzie się dziwić, ale do diabła z nimi!

Jak widać, liczyła się każda sekunda!

Prócz nienawiści do nich szalała w nim wściekłość na siebie samego. Jak mogłeś być tak nieostrożny! Trzeba było ukryć, co czułeś! Udawać! Grać, jakby to była najważniejsza rola w twoim życiu! A ty pokazałeś wszystkie swoje uczucia! Równie dobrze mogłeś wyryć je sobie na czole, miałbyś kolejną bliznę!! Idioto!

Ale Bryant też się zdradził. Harry wyczuł to po nim. Za to White grał doskonale.

Winda zatrzymała się, krata odsunęła i Harry rzucił się do środka i wpadł na jakiegoś staruszka, bez mała go wywracając.

– Przepraszam!

Pomógł mu wyjść, czy też raczej wypchnął go do holu i rąbnął w guzik z wypukłą dwójką.

Jeszcze nigdy zjechanie jednego piętra nie trwało tak długo. Gdy tylko krata odsunęła się na Poziomie drugim, Harry wyprysnął z kabiny i pobiegł do Kwatery.

Biurka obu Aurorów widać było od samych drzwi wejściowych. Na widok White’a siedzącego przy jednym z nich i pustego krzesła obok Harry’emu bez mała zakręciło się w głowie z ulgi i wściekłości zarazem.

Tamten rzucił na niego okiem i posłał mu lekki uśmiech i chyba to sprawiło, że Harry się opamiętał. Nie mógł przecież aresztować go przy innych!

– Roger? – machnął na niego ręką. – Możesz mi pomóc z tym pudłem?

Sam się zdziwił, jak łatwo przyszedł mu ten pomysł.

– Jasne, stary!

Widząc, jak White wstawił pióro do kałamarza, Harry cofnął się za drzwi, wstrzymał oddech i modlił się, żeby nikt akurat tędy nie przechodził.

Trzy sekundy później White wyszedł do korytarza.

– Harry? Gdzie…

Chłopak smagnął ku niemu różdżką.

– Expeliarmus! Incarcerous! – złapał różdżkę White’a i w tym samym momencie w powietrzu pojawiły się zwoje grubych sznurów i momentalnie owinęły się dookoła ciała Aurora, od stóp do głów.

– Harry, co ty… – zdążył wykrztusić White, gdy Silencio odebrało mu głos.

Niemy, pokręcił rozpaczliwie głową i próbował ruszyć skrępowanymi rękoma i raptem od strony holu dobiegły czyjeś kroki i męski głos. Ktoś nadchodził!

– Kameleus – szepnął Harry, stuknął różdżką w głowę White’a i pchnął go na ścianę. – Petryficus Totalus!

Kroki przybliżały się. White zesztywniał i jego głowa i ramiona rozpłynęły się w powietrzu. Harry rzucił okiem w kierunku holu i kątem oka dostrzegł ścianę pojawiającą się na wysokości jego pasa.

– …łem mu, żeby przestał! – zza roku wyłoniło się dwóch czarodziejów w niebieskich szatach i niewiele myśląc, Harry dał krok do przodu i zasłonił sobą nogi White’a.

– Przecież wiesz, że Philippe zawsze wszystkich wkurza. Następnym razem o nic go nie pytaj i rób swoje.

– Masz rację. Cześć, Harry – wyższy z nich machnął mu ręką, jego kolega zasalutował jak mugolscy żołnierze i nie zwracając już na niego uwagi, weszli do Kwatery.

Harry złapał White’a za niewidzialny łokieć i wyszeptał mu do ucha magiczną formułę:

– Roger White, jesteś aresztowany pod zarzutem masowego morderstwa mugoli i czarodziejów, fałszowania dokumentów Wizengamotu oraz bezprawne zesłanie do Azkabanu na Pocałunek Dementora niewinnego człowieka. Oraz za zamordowanie sędziego Wizengamotu Gryzeldy Marchbanks. Wszystko, co od tej chwili powiesz, zrobisz lub pomyślisz, może być użyte przeciw tobie. Zostałeś poinformowany.

White nie mógł nic zrobić, ani powiedzieć, choć z pewnością myślał, ale od tego momentu przy pomocy zaklęć wszystko to mogło zostać przejrzane i przemawiało za lub przeciw niemu.

Magiczny nadzór sie rozpoczął.

.

Nie mając pojęcia, kiedy zjawi się Gawain, czy zaakceptuje jego wyjaśnienia i czy zdecyduje się uwolnić Snape’a, Harry wymknął się do Warsztatu i zrobił Regalium dla Hermiony. Potem wrócił do Kwatery i postanowił w niej zostać również w południe. Rich, przekonany, że jego partner nie chce wracać do domu ze względu na Ginny, przyniósł mu z domu kanapki, ale Harry nawet ich nie tknął.

Gawain zjawił się dopiero po drugiej. Na widok znajomej, szczupłej sylwetki Harry odczuł szaloną ulgę i jednocześnie do żołądka wpadł mu wielki kamień.

– Dzień dobry wszystkim – rzucił Gawain, omiatając wzrokiem bez mała pustą Kwaterę. – Harry… chodź.

Harry zerwał się jeszcze zanim Gawain go zawołał. Rich klepnął go lekko po plecach i mrugnął okiem.

– Leć, na pewno da ci wolne!

Chłopak tylko machnął ręką i szybkim krokiem wszedł do gabinetu zaraz za swoim szefem. I dobrze zamknął drzwi.

– Co się dzieje? – spytał Gawain, odwieszając pelerynę, na której widać jeszcze było ślady błota i usiadł za biurkiem.

– Mamy problem. Poważny problem – zaczął Harry, osuwając się na krzesło i zaciskając palce dookoła różdżki.

– TO mogłem wywnioskować po twojej wiadomości. Teraz powiedz mi CO TO za problem – najlepszym dowodem tego, że Gawain traktował sprawę poważnie było to, że zupełnie zignorował stos samolocików zaściełających jego biurko. Jeden z jego pracowników przychodził do niego z ważną sprawą i w tej chwili tylko to się liczyło.

Harry skinął głową i spróbował przypomnieć sobie to, co zaplanował mu powiedzieć. Gawain nie lubił długich opowieści, zawsze żądał konkretów. Więc będziesz miał konkrety.

– Słyszałeś już pewnie o tym, co się dzieje w Św. Mungu. Co powiesz na to, że to nie przypadek, ale czyjeś celowe działanie i dwóch twoich Aurorów jest w to zamieszanych? Chronią kogoś, kto uwarzył truciznę i podał ją tym ludziom.

Gawain rozwarł szeroko oczy i zamarł w bezruchu.

– O, cholera! Kto to jest?!

– Paul i Roger.

– Gdzie oni są?

– Paul uciekł przed południem, Roger siedzi w naszym areszcie.

– Kto go zamknął? I kiedy? – Gawain skrzywił się nieznacznie i pochylił do przodu, opierając łokcie o kolana.

Harry również się skrzywił.

– Ja, tuż przed południem.

– Otworzyłeś już sprawę?

– Nie. Aresztowałem go ante-causa.

Tym razem jego szef skrzywił się mocniej i w ciemnobrązowych oczach coś mignęło.

– Teraz powiedz mi, skąd o tym wiesz. Wszystko.

Harry kiwnął głową, poprawił się na krześle i w wielkim skrócie zaczął opowiadać ostatnie wydarzenia. Zmuszał się do tego, żeby mówiąc, patrzeć mu prosto w oczy, ale co jakiś czas łapał się na tym, że gapił się na kolana, albo gdzieś na ścianę, więc wracał wzrokiem do szefa i za każdym razem przychodziło mu to coraz trudniej.

Gawain nie zareagował na wiadomość o przeszukaniu jego kubka, ani na fakt, że Harry go podejrzewał, ale posłał mu pierwsze ostre spojrzenie, gdy usłyszał o przygotowaniu Regalium dla Hermiony. Drugie Harry zarobił, gdy przyznał, że pozwolił iść tam jej samej i zaproponował podanie się za Aurora. Gdy opowiedział o zakradnięciu się i przeszukania Archiwum, Gawain zaczął być wyraźnie wściekły i to nie tylko z powodu tego, co Harry tam odkrył. Zaś ledwie napomknął o swojej wyprawie do Azkabanu, Gawain nie wytrzymał.

– Nie mów mi, że poszedłeś tam sam?! – przerwał mu gwałtownie.

– Nie było nikogo…

– Harry, do jasnej cholery…!!! – wybuchnął Gawain, błyskawicznie opanował się i potoczył wzrokiem dookoła. – Nigdy, przenigdy w takich przypadkach nie chodzimy tam sami!! Zawsze idzie się w parę osób! Przecież oni mogli cię rozszarpać! Ucałować i rozszarpać na strzępy!!

Harry przełknął z trudem ślinę i spuścił wzrok.

– Musiałem coś zrobić. Wiem, że czasem dementorzy składają Pocałunek tuż po północy, jeśli są bardzo wygłodniali.

– Więc skoro poprzedniego dnia zrozumiałeś, że nie jestem w to wmieszany, czemu, do nagłej cholery, nie wysłałeś do mnie Patronusa już wtedy?!!

Harry zamarł. No właśnie, czemu wtedy tego nie zrobiłeś?

– Bo… – przez chwilę szukał gorączkowo jakiegoś wyjaśnienia i nagle mu się przypomniało. – Bo nie wiedziałem, że jesteś na urlopie. Czekałem na ciebie cały ranek i dopiero po południu Rich powiedział mi, że wrócisz dopiero w poniedziałek.

Prawda była taka, że wtedy nawet nie przyszło mu to do głowy i teraz nabrał ochoty rąbnąć głową w ścianę. Tak z całej siły.

– No i co z tego?! Mogłeś wysłać mi wiadomość dziś, a nie mogłeś wtedy?! Mogłeś też pójść do Kingsleya! – zawołał Gawain, zerwał się z krzesła i zaczął krążyć po gabinecie jak poddenerwowane dzikie zwierzę w klatce. – Co dalej. Poszedłeś do Azkabanu, notabene łamiąc prawo Wizengamotu i podszywając się pode mnie i najwyraźniej cudem ci się udało, bo siedzisz tu żywy. Co było dalej?!

Harry zacisnął zęby i spróbował znaleźć słowa, żeby wyjaśnić Gawainowi swoje podejrzenia co do Paula i Rogera. Nagle stwierdzenie „czułem, że coś się z nim dzieje…” zabrzmiało zupełnie idiotycznie.

– Dziś, tak jak wczoraj, Paul siedział w Kwaterze – odparł cicho. – Musiał jakoś wyczuć, że wiem o Snapie, bo cały czas mnie obserwował, ale jednocześnie uciekał wzrokiem i wyraźnie się chował… Po prostu widać było, że… coś z nim jest nie tak. Wiesz, o co mi chodzi… – Gawain tylko szarpnął głową i machnął ręką, żeby kontynuował. – Więc koło jedenastej wyszedł i pomyślałem, że uciekł. Zaś Roger jeszcze był, więc postanowiłem go aresztować, żeby przynajmniej on mógł nam wszystko opowiedzieć. Poza tym szukałem ciebie i Kingsleya. I Moora – dodał trochę obronnym tonem.

Gawain obrzucił go ponurym spojrzeniem i przez dłuższą chwilę nadal nerwowo chodził po niewielkim gabinecie. Kilka razy otwierał usta, ale tylko potrząsał głową i zaciskał szczęki. W końcu zatrzymał się przed Harry’m i popatrzył na niego poważnie.

– Harry, teraz zajmiemy się problemem, do którego mnie ściągnąłeś, a sprawę twojej niesubordynacji zostawimy na później.

Chłopak nabrał głęboko powietrza, ale Gawain powstrzymał go stanowczym gestem.

– To nie podlega dyskusji, zrozumiałeś?

Harry kiwnął smętnie głową i oklapł na krześle. Do tej pory nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że był tak spięty, że bez mała unosił się na łokciach wbitych w oparcia.

Gawain podszedł do drzwi i otworzył je szarpnięciem.

– Rich, Klaudia, przyjdźcie tu proszę – zawołał głośno.

Rich natychmiast zerwał się od biurka i niemal przybiegł do gabinetu, Klaudia podeszła za nim otępiałym krokiem. Gawainowi wystarczyło jedno spojrzenie.

– Co się dzieje?

Dziewczyna potarła czoło bezradnym gestem.

– Mój dziadek jest w Św. Mungu. Chory na tą… dziwną chorobę.

Gawain westchnął ciężko.

– Rozumiem. Mam dla was robotę. Pilną. Dasz radę, czy wracasz do domu?

– Dam radę – odparła natychmiast Klaudia, podnosząc głowę.

– Doskonale.

Usiadł za biurkiem i sięgnął po pióro i czerwoną karteczkę.

– Do odwołania zawieszam wasze obecne śledztwa – oznajmił, pisząc równocześnie. – Któreś z was wie, gdzie dokładnie mieszka Paul?

Rich zaprzeczył, ale Klaudia wiedziała.

– Na Stratford. Byłam tam kiedyś, żeby odwiedzić jego żonę.

– Znasz dokładny adres?

– Niestety nie, ale poznam ich dom.

– Dobrze – Gawain odłożył pióro i podał Richowi kartkę. – Daj to Liz w Archiwum. Gdyby marudziła, powiedz jej, że jeśli za pięć minut nie dostanę tych akt na biurko, zjawię się po nie osobiście. Weźcie niewidki, dwukierunkowe lusterko i aportujcie się pod domem Paula. Jeśli zobaczycie Paula albo Mię, macie ich złapać i doprowadzić do mnie. Gdybym nie odpowiadał na wezwanie, prześlijcie mi Patronusa.

Rich wytrzeszczył oczy na Harry’ego, a Klaudia osłupiała.

– Co się…?

Gawain poklepał Klaudię po ramieniu.

– Wyjaśnię wam wszystko później. Póki co, mogę cię zapewnić, że jak się dowiesz, będziesz zadowolona, że w tym pomagasz. A teraz zmykajcie. Ktoś was zdejmie za kilka godzin.

Klaudia uśmiechnęła się blado, zaś Rich rzucił Harry’emu na odchodnym pytające spojrzenie, po czym oboje pospiesznie wyszli. Gawain mruknął „Expecto Patronum” i z jego różdżki wyskoczył olbrzymi niedźwiedź, który, podobnie jak jego pan, zaczął krążyć między biurkiem i ścianą.

– Kingsley, Czarny Klucz. Spotkanie o trzeciej w moim gabinecie. Prześlij mi odpowiedź przez twojego Patronusa. Gawain.

Dokładnie taką samą wiadomość wysłał do Bernarda Moora i wyczarował jeszcze jednego Patronusa.

– Gawain Robards, szef Biura Aurorów. Panno Granger, prosiłbym o przybycie do Kwatery Głównej Aurorów. Najszybciej jak to możliwe – powiedział wyraźnie i smagnął różdżką.

Olbrzymi niedźwiedź, który przysiadł na zadzie słuchając rozkazu, zerwał się błyskawicznie i jednym susem wypadł z gabinetu. Zostali sami.

– Gawain… – Harry nawet nie wiedział od czego zacząć, tyle słów cisnęło mu się na usta. – Chciałbym… cię przeprosić. Teraz widzę, że zachowałem się jak ostatni idiota. Zamiast próbować pójść do kogoś po pomoc, próbowałem załatwić tę sprawę sam.

Gawain skinął powoli głową.

– To jest właśnie twój największy problem, Harry – stwierdził, już spokojniej. – Może to wina Dumbledora, że cię… tak wychował, może to wynika z tego, że tak wyglądało niemal całe twoje życie… O ile wszyscy ludzie instynktownie szukają pomocy dookoła, ty próbujesz rozwiązać wszystkie problemy sam. I przy tym nie czujesz żadnych ograniczeń. Wszystkich ludzi wiążą jakieś prawa, normy i zrobienie niektórych rzeczy nawet nie przyjdzie im do głowy, ale dla ciebie te normy nie istnieją. Byłeś w stanie zaplanować uwolnienie więźnia z Azkabanu, sam podjąłeś decyzję o odroczeniu egzekucji… byłbyś w stanie uprowadzić nawet samego Ministra, gdybyś uznał, że to pomoże sprawie, o którą walczysz. To z jednej strony wielka zaleta, ale z drugiej wielka wada. I jeśli chcesz nadal być Aurorem, będziesz musiał nad tym popracować.

Na chwilę w gabinecie zaległa cisza. Można było bez mała usłyszeć, jak serce dudni Harry’emu w piersi.

– Myślisz.. że to możliwe? – spytał w końcu chłopak.

– Nie wiem. Można powiedzieć, że zawędrowałeś dalej niż inni, poznałeś coś, czego nie poznał nikt inny. I to ty musisz wrócić do reszty, a nie oni mają przyjść do ciebie. I o tym zapomnieć – odparł Gawain i rzucił okiem na zegarek. – Mamy dwadzieścia minut, żeby uciąć sobie pogawędkę z Rogerem, zanim nie zjawi się Kingsley i Bernard. Jak Liz zaraz nie przyniesie akt…

Dokładnie w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi i ukazała się głowa sędziwej archiwistki. Kobieta zacisnęła mocno usta, obrzuciła ich obrażonym spojrzeniem, rzuciła plik akt na biurko i bez słowa wyszła.

Gawain odnalazł szybko wyrok i orzeczenie do wyroku i aż zgrzytnął zębami.

– Chodź, Harry. Idziemy dobrać mu się do dupy. I dobrze byłoby, gdybyś wezwał również Ginny, może się przydać, a my nie mamy czasu do stracenia.

Harry zerwał się natychmiast z krzesła i otworzył drzwi Gawainowi.

– Sądzisz, że mamy szansę złapać Paula w jego domu?

– Paula na pewne nie. Ale może zjawi się jego żona.

 

 

Klinika Św. Munga

15:30

 

Patronus Gawaina Robardsa zastał Hermionę w trakcie ostatniej nieudanej próby ratowania dziewczyny w jej wieku. Po tym, jak razem z Mathiasem usunęli większość krwi z jej jamy brzusznej, podali jej trochę eliksiru uzupełniającego krew i w pierwszej chwili wyglądało na to, że jej stan się poprawił. Mathias rzucił kilka podstawowych zaklęć sprawdzających i na jego wymęczonej twarzy ukazał się lekki uśmiech.

– Poziom jej siły rośnie. To dobrze – uścisnął lekko ramię Hermiony. – Zostań tu z nią jeszcze trochę, ja jestem w sali obok.

Hermiona potaknęła, przykryła jego rękę dłonią i oddała mu uścisk. Od wczorajszego wieczora chyba wszyscy tak reagowali. Zupełnie niepotrzebnie obejmowali się nawzajem, ściskali sobie ręce, czy całowali w czoło lub w policzki. Po trosze zachowywali się jak rodzice, starający się ukoić płaczące dzieci. I nawet nie zauważyli, jak początkowe poklepywania stały się coraz cieplejsze i powoli przeszły w rozpaczliwe tulenie się do innych w poszukiwaniu ukojenia.

Hermiona usiadła przy łóżku dziewczyny, spojrzała na jej twarz, jeszcze wczoraj rano promieniejącą uśmiechem, a dziś zniszczoną przez tą przeklętą truciznę i po raz tysięczny przygryzła usta.

Wczoraj Harry wyraźnie zakazał jej mówienia, że zna przyczynę choroby. Wyjaśnił, że po pierwsze samym powiedzeniem tym ludziom nie pomoże, do tego trzeba antidotum, którego póki co nie mogą uwarzyć, a po drugie ta wiadomość może dotrzeć również i do mordercy, który na pewno nie zawaha się jej usunąć. Dlatego dziś cały dzień milczała, nawet kiedy Mathias wystąpił z oficjalną prośbą o rzucanie Imperiusa. Od rana zmarły trzy osoby, stan pozostałych ciągle się pogarszał i Hermiona już kilka razy miała ochotę wybrać się po pomoc do Premiera Mugoli. Skoro mugolscy lekarze znaleźli sposób na pokonanie tej trucizny, może mogli pomóc teraz i czarodziejom? Ale natychmiast przychodziło jej do głowy, że nikt by jej nie wpuścił do Premiera i nie było mowy o tym, żeby pokonała wszystkie środki bezpieczeństwa stosowane na Downing Street.

Twarz chorej, przed podaniem eliksiru zupełnie blada z powodu utraty krwi, przed chwilą wyraźnie się zarumieniła, ale teraz zaczęła przybierać coraz bardziej czerwony kolor. Hermiona natychmiast uniosła nad nią różdżkę i w tym momencie tuż koło łóżka pojawił się znikąd czyjś Patronus. Olbrzymi niedźwiedź zatrzymał się tuż przed nią i przemówił nieznanym jej głosem:

– Gawain Robards, szef Biura Aurorów. Panno Granger, prosiłbym o przybycie do Kwatery Głó…

Reszta słów utonęła w strasznym krzyku – młoda dziewczyna usiadła gwałtownie, zakryła sobie rękoma oczy i zaczęła wyć. Hermiona natychmiast podskoczyła do niej i spróbowała ją położyć na łóżku.

– Spokojnie, no już, spokojnie, to tylko Patronus – powiedziała kojącym głosem, ale dziewczyna nabrała oddechu i znów krzyknęła.

Jej twarz zrobiła się purpurowa, krzyk przeszedł w gulgot i nagle z ust, nosa i uszu chlusnęła jej krew.

– MATHIAS!!!! MATHIAS, SZYBKO!!! – wrzasnęła Hermiona i rzuciła zaklęcie powstrzymujące krwotok. – Cesso sanguinem!

Krwotok zmalał odrobinę, ale za to dziewczyna wytrzeszczyła oczy, złapała się za gardło i zaczęła się szamotać, starając się nabrać powietrza. Hermiona próbowała ją złapać, ale dziewczyna rzuciła się gwałtownie na bok i spadła na ziemię.

– Głową do dołu! – krzyknął Mathias, podbiegając.

Rzucił się na kolana i razem z Hermioną próbowali przytrzymać chorą, która starała się podnieść. Dziewczyna przez kilka sekund jeszcze walczyła, a potem osunęła się bezwładnie na podłogę i znieruchomiała.

Mathias przesunął nad nią różdżką i z rezygnacją opuścił.

– Boże, Mathias, to się stało tak nagle…. – jęknęła Hermiona, patrząc na ciało dziewczyny.

– Wiem.

Hermiona nie mogła oderwać od niej oczu, więc Mathias przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno.

– Wiem – pogłaskał ją po włosach.

W tym momencie do sali weszła Ang i aż zachłysnęła się na ich widok.

– Nic nam nie jest – rzucił pospiesznie Mathias i powoli podniósł się i podał rękę Hermionie. – Czwarta.

– O, Merlinie..

Hermiona wstała i odruchowo poprawiła szatę, ale ta nie przypominała już niczego, prócz przemoczonego ciemno-brunatnego, niemal czarnego worka.

– Co się stało, Ang? – usłyszała swojego szefa.

– Właśnie skończył się cały zapas eliksirów przeciwbólowych.

Mathias z ciężkim westchnieniem potarł palcami nasadę nosa, natychmiast rozmazując sobie krew na twarzy.

– Więc zaczynamy rzucać Imperiusa – oznajmił, podnosząc głowę.

Ang westchnęła ciężko i skinęła głową.

– W takim razie będę potrzebowała pomocy.

Hermiona objęła koleżankę w pasie i pociągnęła ku drzwiom.

– Powinnam dać sobie radę.

– Tu nie chodzi o dawanie sobie rady, ale o to, że tak dużo ich jest – zaoponowała Ang, wykrzywiając usta w grymasie porażki.

Hermiona rzuciła Imperiusa na jedenaście osób i poczuła równocześnie ulgę i przerażenie. I narastającą wściekłość. Przez jakiegoś sukinsyna cierpieli i umierali ludzie, jakiś dwóch pieprzonych Aurorów, którzy powinni być ostoją sprawiedliwości, skazało na Azkaban niewinnego człowieka, którego jedyną winą było to, że próbował powstrzymać to szaleństwo, Ministerstwo jeszcze nie wydało zgody na rzucanie Zaklęć Niewybaczalnych, Harry’emu pewnie jeszcze nie udało się…

Patronus Gawaina Robardsa! Więc Harry go znalazł! I może już za chwilę będziemy mogli uwolnić Severusa Snape’a! I przecież o czwartej masz spotkanie z Oktawią! Pewnie w sprawie listy zamówień! Może w ten sposób znajdziesz mordercę!

Hermiona odżyła. Czym prędzej odnalazła szefa w jednej z sal i odciągnęła na bok.

– Mathias, muszę świsnąć na chwilę do Ministerstwa – powiedziała. – Nie wiem, ile to potrwa, ale…

– Ależ oczywiście, Hermiono – odparł natychmiast Mathias. – I potem idź połóż się spać. W tym stanie długo nie wytrzymasz.

Nie mówił o sobie, choć sam również był już drugą dobę na nogach.

– Wrócę, jak tylko będę mogła – obiecała Hermiona.

– Idź się umyj i zmykaj!

Hermiona uścisnęła go mocno i szybko poszła do sali Uzdrowicieli, do której zaniosła wszystkie eliksiry, które chciała zabrać do Azkabanu.

 

 

Ministerstwo Magii, Wydział Regulacji i Autoryzacji

Pół godziny później

 

– Muszę przyznać, Hermiono, że zawiodłam się na tobie – mówiła Oktawia. – Nigdy nie sądziłam, że to możliwe. Rozczarowałaś mnie.

Hermiona patrzyła szeroko otwartymi oczami na starszą czarownicę i próbowała zrozumieć.

„…zakaz kontaktów z podmiotem kontrolowanym, wychodzący poza niezbędne do wykonywania czynności służbowych…”, „zawieszona w prawach wykonywania zawodu… w twoim wypadku jako zewnętrznego pomocnika Ministerstwa…”, „…do czasu zakończenia śledztwa…”, „… mamy niezbite dowody i zeznania Aurora z Wydziału Śledczego.”

Słowa Oktawii cały czas huczały w jej głowie. Próbowała pytać, co się stało, zrozumieć, tłumaczyć, ale Oktawia nie dała jej dojść do głosu.

Merlinie, to jest jakiś absurd. Idiotyzm! Skrajny idiotyzm!!!

– Oddaj mi, proszę, kartę – zażądała czarownica i zacisnęła usta w surowym grymasie.

Dziewczyna nie zareagowała. Coś rosło w niej powoli, pęczniało i miała wrażenie, że zaraz pęknie.

Dookoła umierali ludzie, a jedyne, co pieprzone Ministerstwo było w stanie zrobić, to wyrzucić ją z pracy za to, że przytuliła się na chwilę do innego człowieka?!! Tu nie chodziło o żaden romans, po prostu starała się opanować, bo miała ochotę wyć!

I do tego odbierali jej dostęp do śledztwa, które mogło uratować wszystkich chorych!

Raptem poczuła, że jej świat właśnie się skończył. Rozpadł na kawałki. Straciła…

Była dosłownie o krok od wybuchu, gdy raptem przemknęło jej przez głowę pytanie: „Właściwie to co straciłaś?”

Nabrała głęboko powietrze i wstrzymała je, tak jak powstrzymywała wybuch.

CO straciłaś?… Nie będziesz prowadzić już inspekcji u Powella? No i co z tego? Przecież niemal od początku to była farsa, a nie Inspekcja!

Nie będziesz już pomagać w Ministerstwie? Żadna strata, masz teraz wystarczająco dużo rzeczy na głowie. Musisz wyciągnąć z Azkabanu Severusa Snape’a, musisz powstrzymać tego jakiegoś szaleńca przed wymordowaniem mugoli i czarodziejów, musisz jakoś wyleczyć ludzi w Klinice…

Jak nie umieją cię docenić, niech się wypchają!

Jednak traciła dostęp do raportu z Carcassonne. Zabranie go jej w tak ważnym momencie, z tak głupich i wymyślonych powodów, było… absurdalne!

Nie będziesz mieć dostępu? Więc będziesz musiała go wykraść.

Co to jest zakraść się do Ministerstwa? Udało się kilka lat temu, uda się i teraz. Przez tyle lat udawało się wam w Hogwarcie, udało wam się znaleźć i wykraść horkruksy Voldemorta, udało się POKONAĆ Voldemorta… czym przy tym jest pomysł wykradzenia czegoś w Ministerstwie, które teraz oboje z Harry’m znacie?

Nagle spłynęły na nią spokój i cisza, jakby ktoś okrył ją jakąś niewidoczną zasłoną odgradzającą od problemów i nonsensów tego świata i wręcz uśmiechnęła się.

I odniosła wrażenie, że obserwuje samą siebie. Zobaczyła, jak przywołuje imienną kartę, kładzie ją jak najdelikatniej na biurku Oktawii, jakby wywołanie jakiegokolwiek odgłosu mogło wszystko zepsuć, jak wolno wstaje i poprawia krzesło, aż jego nogi trafiają dokładnie w wygniecione w dywanie ślady.

– …wiadomimy cię o terminie stawienia się na przesłuchanie…

Hermiona patrzyła, jak podchodzi do drzwi i ujmuje klamkę.

Oktawia urwała i spojrzała zdezorientowana na dziewczynę.

– … Hermiono…?

– Wszyscy jesteście głupi – oświadczyła powoli Hermiona, bezszelestnie otworzyła drzwi i wyszła.

 

 

Howden Dam

Po szesnastej

 

Mia rozpakowywała ubrania i kosmetyki w pokoju w dziwnym zamku, do którego trafiła i jednocześnie próbowała przyswoić sobie to, co powiedział jej Paul. Minęło już co prawda kilka godzin, ale nadal tego nie ogarniała.

W południe wpadł jak szalony do restauracji, w której tego dnia sprzątała, złapał pod rękę i nie zważając na jej pytania i protesty, deportował ich stamtąd.

Wylądowali w jakimś mrocznym lesie, tuż przed wielką, żelazną bramą i dopiero, gdy przeszli na drugą stronę i ją zamknął jakimś dziwnym zaklęciem, odetchnął z ulgą. I wreszcie jej wytłumaczył, co się stało.

Mia wiedziała, że jako Auror, jej mąż bardzo często ma do czynienia z niebezpieczeństwem, ale zawsze starał się ukrywać przed nią ten aspekt swojej pracy.

Tym razem nie mógł, więc wyznał, że od tygodni prowadził bardzo ciężką i ryzykowną sprawę i właśnie dziś, zaledwie przed chwilą, zorientował się, że pewna grupa czarnoksiężników wpadła na jego trop i postanowiła porwać ją, żeby zmusić go do posłuszeństwa. Dlatego nie miał innego wyjścia, jak odnaleźć ją jak najszybciej i ukryć się na jakiś czas. I, jak to dowodził, utrata kilku kontraktów jest niczym w porównaniu do utraty życia.

Mia chciała zawiadomić swoją matkę, ale Paul zabronił jej kontaktować się z kimkolwiek i wytłumaczył, że w ten sposób czarnoksiężnicy mogliby się o niej dowiedzieć. Co prawda Mii wydawało się, że łatwo można było sprawdzić jej adres, ale skoro jej mąż tłumaczył, że nic jej nie grozi, to oczywiście mu wierzyła. W końcu był Aurorem i znał się na wszystkim.

Zamek już z daleka wydał się jej strasznie ponury, ale dwaj Aurorzy, którzy już się w nim ukrywali, z miejsca się jej nie spodobali. Jeszcze niski grubas mógł od biedy ujść, ale olbrzymi brodacz z miejsca obudził w niej szaloną niechęć. Pół godziny temu zjawił się trzeci, strasznie stary i Paul poprosił Mię, żeby poczekała na niego w ich pokoju.

Skończyła wyjmować swoje ubrania i przetarła palcem po zakurzonym drewnianym zagłówku łóżka. Ależ tu było brudno! Coś niesamowitego!

I nagle przyszło jej do głowy, że to normalne. Ci ludzie mieli o wiele ważniejsze sprawy na głowie niż sprzątanie! Próbowali ocalić cały czarodziejski świat! A ona mogła im pomóc i tu posprzątać!

Uśmiechnęła się radośnie i czekając na męża, położyła się na strasznie trzeszczącym łóżku. Może za pomoc im ktoś kiedyś i ją uzna za bohaterkę?

.

Rozmowa w salonie obok niewiele miała wspólnego z ratowaniem całego czarodziejskiego świata, aczkolwiek była równie gorączkowa.

Tylor siedział sztywno na fotelu i słuchał Paula, patrząc na niego takim wzrokiem, że ten z każdym zdaniem zacinał się coraz bardziej.

– Próbowałem go złapać i jakoś tu ściągnąć, ale… zamiast przejść koło mojej kryjówki, Potter poszedł do Shacklebolta… to znaczy do sekretariatu, bo Shacklebolta nie było…, na całe szczęście, i kiedy wyszedł, z sekretarką, kazał jej ściągnąć Moora i Shacklebolta do niego. Znaczy się, do Kwatery Aurorów. I potem poszedł do Focha, naszego Szefa, Personalnego, którego nie było. Też nie było. I jak się dowiedział, że go nie ma, to musiał zrozumieć, że to… ktoś go wywabił z Kwatery specjalnie. Więc nie miałem innego wyjścia i… zabrałem żonę i zjawiłem się tu – skończył i odważył się spojrzeć na Tylora.

Stary milczał chwilę, mrużąc oczy i ściągając mocno brwi, Gratus i Peterson siedzieli na kanapie i starali się nie zwracać na siebie uwagi i w nagle zapadłej ciszy można było usłyszeć daleki odgłos pokrzykiwania ptaków, wpadający przez kominek.

– Kretyn. I kłamca – wycedził w końcu Tylor. – Bryant, nie wiem, czy jest choć jeden powód, dla którego nie miałbym cię zabić tu i teraz.

Paul zbladł jak kreda i wcisnął się tak głęboko w fotel, że prawie się w nim schował.

– Panie Tylor…

– Milcz, gdy ja mówię. Zatrudniłem cię do czuwania nad bezpieczeństwem całego planu, a tymczasem właśnie z twojego powodu wszystko wisi na włosku. Dwa tygodnie temu chciałem, żebyś wyeliminował Snape’a, ale ty dowodziłeś, że to RYZYKOWNE – wykrzywił się, co uwydatniło już i tak głębokie zmarszczki. – Miałeś więc go pilnować, ale zamiast tego to on przypilnował ciebie. I teraz musiałeś podjąć o wiele większe ryzyko, porwać go i nielegalnie osadzić w Azkabanie, oraz zabić sędziego Wizengamotu, żeby sfałszować wyrok. Wiesz, co się stanie, jeśli ktokolwiek obejrzy te akta?

Paul wbił wzrok w kolana i nie odważył się nawet spojrzeć na Tylora, ale ten najwyraźniej nie czekał na odpowiedź.

– Drugi karygodny błąd to to, że zataiłeś to przede mną. Ktoś zorientował się, co się dzieje, był krok od złapania ciebie i odkrycia naszego planu, a ty nawet nie uznałeś za stosowne mnie o tym poinformować. Coraz lepiej, Bryant. A po trzecie, swoją nieudolnością zdradziłeś się przed Potterem.

Rozległ się szelest i Paul mimo woli zacisnął oczy i wciągnął mocno powietrze, choć ani jedno, ani drugie nie ratowało przed Avadą…

Ale nie usłyszał zaklęcia, ale oddalający się szmer, więc odważył się spojrzeć spod przymkniętych powiek i zobaczył, że Tylor podszedł do ściany i stanął tyłem do nich. Niech on tam zostanie. Niech się nigdy nie obróci….

– Gratus, miej od dzisiaj oko na naszego przyjaciela – rzucił Tylor do olbrzyma. – I na jego przemiłą żonę również.

Gratus uśmiechnął się drapieżnie w odpowiedzi i usiadł nieco wygodniej na kanapie.

– Oczywiście. Z przyjemnością – zrobił do Paula całkowicie jednoznaczną minę, na co ten odpłacił mu się wściekłym spojrzeniem.

– Bryant, co twoim zdaniem wie Potter? – zapytał Tylor, obracając się do nich.

Paul przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć. Przez głowę przeleciała mu zwariowana myśl, że być może Potter nie wiedział NIC, może go tylko podejrzewał, może poszedł do Shacklebolta w jakiejś innej sprawie, a jemu się zwidziało, że się domyślił! I jednocześnie pomyślał, że lepiej będzie nawet o tym nie wspominać Tylorowi. Jeśli Potter nie był pewny, to swoją ucieczką właśnie go w tym upewnił.

Uznał, że najlepiej będzie zwalić winę na Snape’a.

– Domyślił się, że ta choroba i zgony nie są przypadkowe. I że w jakiś sposób jestem w to wmieszany. Nie wiem, jak, ale… mógł się w jakiś sposób dowiedzieć od Snape’a. Snape uwarzył przecież tę truciznę, więc musiał wiedzieć, jak ona działa.

– W takim razie mamy wielki problem.

?????!!

– Jeśli Potter wie o Snapie, ten najprawdopodobniej jest już na wolności.

O jasna cholera…!!!! O TYM nie pomyślał!

Peterson drgnął, ale się nie odezwał, za to Gratus najwyraźniej czuł się pewniej z chwili na chwilę, bo obrócił się bokiem na kanapie i popatrzył na Tylora.

– Przepraszam, że się wtrącam… ale o ile dobrze pamiętam, to oni obaj się nie cierpią.

Stary chwilę się zastanawiał.

– Czy Potter chodził do Pracowni Powella? – zwrócił się do Paula.

– Z tego, co wiem… to nie. Nigdy go tam nie widziałem. I nigdy nie widziałem Snape’a w Ministerstwie. Ale… – raptem przyszło mu do głowy wyjaśnienie i chwycił się tego, jak tonący chwyta się drewnianej belki. – Do Powella przychodziła ciągle Granger…

– Kto?

– Hermiona Granger. Bliska przyjaciółka Pottera. Do Powella przychodziła w ramach Inspekcji, pamięta pan, mówiłem o tym.

Tylor miał powątpiewającą minę, Gratus też, ale Paul nagle poczuł, że to wcale nie było takie głupie! Palnął byle co, żeby tylko Tylor odczepił się od niego, ale teraz widział, że to było całkiem prawdopodobne! Przecież widział Granger idącą na górę, choć miała spotkanie z Powellem… Choć do tego oczywiście nie mógł się przyznać.

– Więc albo Snape jej o tym powiedział, albo ona to odkryła i dowiedziała się więcej – dodał z zapałem. – I poszła do Harry’ego Pottera! Griffin miał być jej prowadzącym, więc może sama zaczęła węszyć?!

– Stawiałbym raczej na to drugie – odważył się odezwać Peter. – Snape nie ma zwyczaju dzielić się wiadomościami z innymi, jeśli nie ma w tym jakiegoś interesu.

Oczy wszystkich zwróciły się ku niemu i mężczyzna natychmiast pożałował, że zabrał głos.

– Skąd wiesz? – zdziwił się Gratus.

– Bo go znam – bąknął Peter i pospiesznie dodał. – To znaczy trochę. Rozmawialiśmy kilka razy na Konwencji Eliksirotwórców.

Tylor przez chwilę obserwował go uważnie, marszcząc brwi, po czym znów popatrzył na Paula.

– Czy jest jeszcze ktoś inny, kto mógłby być pośrednikiem między nimi? Albo czy jest jakiś inny sposób, w jaki Potter mógł cię odkryć?

Auror próbował się skupić i szukać jakiejś innej opcji niż Granger, ale nie był w stanie. Miał w głowie zupełną pustkę.

– Nie sądzę – powiedział w końcu. – Moim zdaniem w grę wchodzą tylko oni.

Tylor podciągnął rękaw, żeby sprawdzić godzinę.

– Do tej pory z pewnością Potter zdążył już opowiedzieć wszystko Robardsowi, Shackleboltowi i Moorowi, i może jeszcze kilku innym osobom – stwierdził lodowatym tonem. – Bryant…

Paul, którego rzeczowa rozmowa sprzed chwili zdążyła odrobinę rozluźnić, na nowo zesztywniał. Wizja zielonego promienia nagle powróciła.

– To nie jest takie pewne, proszę pana! – wpadł Tylorowi w słowa i Stary drgnął nerwowo, więc kontynuował. – Gawain jest na urlopie, o ile wiem, gdzieś w Afryce, i wróci w niedzielę! Minister jest w Ameryce i po powrocie będzie miał ważniejsze sprawy na głowie, niż bieganie do Pottera, a Moore nie cierpi go chyba jeszcze bardziej niż Snape, więc zdziwiłbym się, gdyby zechciał się z nim spotkać!

– To jedyna sensowna wiadomość, jaką dziś nam obwieszczasz. Ale ja nie zamierzam ryzykować. Gratus, zabij ich. Wszystkich.

– Oczywiście – odparł Gratus i podniósł się ociężale z kanapy. – Avada Kedavra, po mugolsku, czy jeszcze inaczej?

Tylor zawahał się tylko parę sekund.

– Otruj ich. To będzie najmniej podejrzane.

Rozdziały<< Stan Krytyczny Rozdział 19Stan Krytyczny Rozdział 21 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz