Jednocześnie kątem oka pilnowała, co się dzieje w mieszkaniu i nieświadomie szarpała brzeg swojego swetra.
Nagły blask zielonych płomieni dostrzegła na ułamek sekundy przed tym, jak usłyszała ich przytłumiony trzask.
– Nareszcie! – krzyknęła na widok wyskakującego z nich Harry’ego.
Chłopak strzepnął odruchowo pył z ramienia i odstawił na stolik torbę.
– Miałeś być o piątej! – dorzuciła Hermiona z nutką pretensji.
– I tak dobrze, że udało mi się zrobić dla ciebie przepustkę – przystopował ją Harry.
Z jednej z przegródek torby wyciągnął długi na ponad jedną stopę, dość gruby kawałek drewna i podał przyjaciółce. Ta odruchowo wzięła go i dopiero obracając zobaczyła, że z jednej strony w drewnie jest otwór. Wyglądał, jakby był przesłonięty jakąś cienką szybką, ale gdy spróbowała jej dotknąć, palce zanurzyły się w coś lodowatego. Całkiem, jakby dotknęła jednego z duchów w Hogwarcie.
– Nie dłub tam – usłyszała Harry’ego.
– Co to jest?
Harry usiadł ciężko na kanapie.
– To jest przepustka do Azkabanu – wyjaśnił. – Ponieważ dementorzy nie mówią ani nie widzą, jedyny sposób porozumiewania się z nimi polega na przekazywaniu im wiadomości w… języku uczuć. I dawanie przedmiotów mających określone formy.
Dziewczyna przesunęła palcami po zimnym drewnie i wyczuła wyryty na nim znak.
– Nazywamy je Regaliami – kontynuował Harry. – To Regalium jest oznaką władzy i jednocześnie prośby.
Hermiona spojrzała na przyjaciela z nagłą nadzieją w oczach. W południe bez mała się pokłócili, bo Hermiona naciskała na natychmiastowe uwolnienie Snape’a, zaś Harry nie podzielał jej pewności co do jego niewinności i dowodził, że jeśli tak, to musi dokładnie wiedzieć, kto stoi za tą sprawą. Nie chciał się nawet zgodzić na wizytę w Azkabanie, ale ostatecznie Hermionie udało się go przekonać mówiąc, że jest duża szansa na to, że Snape wie, kim jest morderca.
Ale może po południu znalazł jakiś dowód i teraz…
– Żeby go uwolnić? – spytała, prostując się.
Chłopak włożył sobie za plecy poduszkę i oparł się o nią.
– Nie. To jest prośba o wizytę. Do tego mają prawo bardzo ważne osobistości lub Aurorzy, którzy muszą porozmawiać z niektórymi więźniami. Ty będziesz występować w roli Aurora.
– Mogą mi odmówić? I… coś mi zrobić? – mimo wysiłku, żeby opanować strach, jej głos zadrżał lekko. Nie miała zbyt licznych wspomnień związanych z dementorami, ale te, które miała, sprawiały, że na myśl, że ma przed nimi stanąć, przechodziły ją dreszcze.
– Nie! – odparł natychmiast Harry i rozluźnił zaciśniętą na Regalium rękę dziewczyny. – Nie bój się, nic ci nie zrobią. W Regalium jest również uczucie władzy. Reprezentujesz Ministerstwo Magii i dementorzy nie mają prawa cię powstrzymać.
– I to ma być dla nich znak Ministerstwa? – dziwny znaczek nie kojarzył się Hermionie z niczym.
Harry popatrzył na symbol, który pół godziny temu wyrył na Regalium.
– Nie. To jest znak oznaczający Snape’a – wyjaśnił. – Każdy więzień jest oznaczony inaczej i w ten sposób dementorzy wiedzą, o kogo chodzi.
Hermiona przesunęła palcem po drewnie, które mimo trzymania w ręku pozostało nadal chłodne i nagle przypomniał się jej horkruks i nabrała pewności, że nie nagrzeje się nigdy. Coś, co mogło przekonać dementorów, nie mogło być… dobre.
Równocześnie słowa „Snape więzień” sprawiły, że coś się w niej szarpnęło. Merlinie, to nie ma prawa się dziać! Nie mogła go tak zostawić! NIE TYM RAZEM!
– Powiedz mi, co mam zrobić – poprosiła i determinacja w jej głosie zaskoczyła ją samą.
Harry powoli skinął głową.
– Aportujesz się dokładnie na wprost wejścia do twierdzy. Będzie ciemno, więc… – pokręcił głową i westchnął. – Tam zawsze jest ciemno. Więc rzuć Lumos Maxima, nie rozglądaj się dookoła i idź szybko do wejścia. Tam znajdziesz coś na kształt… wartowni. Wyczaruj Patronusa, oddaj im Regalium i czekaj, aż…
– … IM…?? Jak wielu ich tam będzie…??!
– Kilku. Uda ci się – zapewnił ją z przekonaniem Harry. – Dadzą ci do podpisania rejestr, który prowadzi Ministerstwo. Podpisz się jako Klaudia Hopkins. Będziesz musiała oddać im różdżkę, więc zanim to zrobisz…
Hermiona poczuła, jak przyspiesza jej serce. O tym do tej pory nie było mowy!
– Mam im ODDAĆ moją różdżkę?? Jesteś pewien? Nie zabiorą mi jej? A co z Patronusem? Jak mam go wyczarować, jak zniknie?
Harry wcale się jej nie dziwił, on sam przy pierwszych wizytach miał identyczne obiekcje.
– Rzuć Statis Patronum, w ten sposób utrzymasz Patronusa przez całą swoją wizytę.
Hermiona potaknęła, przygryzając mocno usta.
– Dobrze. I co dalej?
– Zaprowadzą cię do celi Snape’a, a potem po ciebie przyjdą. I… jak będziesz wychodzić, pamiętaj, żeby po wyjściu z twierdzy nie iść na prawo. Będziesz pamiętać?
Hermiona zamarła i spojrzała na niego wielkimi oczami.
– … Dlaczego?
– Bo jak wyjdziesz na prawo, wpadniesz do morza i się utopisz.
Dziewczyna sięgnęła gwałtownie do czoła i odgarnęła nieistniejące kosmyki włosów, ale Harry był pewien, że po prostu chciała ukryć przed nim swoją twarz.
– Posłuchaj, naprawdę uważam, że lepiej będzie, jeśli ja tam pójdę – zaproponował chyba po raz dziesiąty.
Hermiona wstała i ścisnęła mocno różdżkę i Regalium. W wąskich jeansach, wiszącym swetrze o przydługich rękawach i włosach związanych w ciasny kok wyglądała strasznie krucho.
– Nie, nie. Dam sobie radę – zapewniła go pospiesznie i trochę gorączkowo.
– Jesteś pewna? Hermiono… Muszę cię uprzedzić. Nastaw się na koszmar.
Dziewczyna przełknęła głośno ślinę, wyciągnęła do niego ramiona i przytuliła się mocno. Kurczowo.
– Pójdę – powtórzyła z uporem. – Mam parę pomysłów. Omówię je z profesorem Snape’em i może wspólnie coś wymyślimy.
I zanim Harry zdążył zareagować, cofnęła się i deportowała z głośnym trzaskiem.
Harry westchnął głośno.
Nie sądził, żeby to spotkanie coś dało. Hermiona mogła sobie wyobrażać długą rozmowę ze Snape’em, ale on wiedział już, co działo się z ludźmi w Azkabanie. I był przekonany, że Snape nie był już w stanie, w którym mógłby cokolwiek z nią omawiać.
Podszedł do kominka i sypnął do niego odrobinę proszku Fiuu. Czas było wrócić do domu.
Ministerstwo Magii
Wydział Regulacji i Autoryzacji
O tej samej porze
– W zasadzie nic specjalnego nie widziałem – oznajmił Oktawii Benjamin Carpenter. – Prócz zwykłych pacjentów z nikim się nie spotykała.
Siedział trochę sztywno na krześle na wprost starszej czarownicy i obracał w palcach różdżkę. Nie lubił przychodzić z niczym. Za każdym razem w takich sytuacjach bał się, że będzie postrzegany z perspektywy informacji, które przynosi. Jakby fakt, że nie zobaczył niczego podejrzanego znaczył, że źle pracował. Oczywiście nikt nic takiego nie mówił, ale tak się czuł.
– W zasadzie? – spytała Oktawia. – Co masz na myśli?
Benjamin nie wiedział, czy przez przypadek sobie tego nie umyślił, ale skoro pytała…
– Miałem wrażenie, że Granger była jakaś… roztargniona. Słyszałem, że jest świetną Uzdrowicielką, bardzo dokładną i sumienną, ale zarówno wczoraj, jak i dziś wyglądała, jakby myślała o czymś innym. Rano jakiś facet, chyba jej szef, musiał ją wołać trzy razy, zanim do niego przyszła, a po południu zostawiła w jednej sali tackę z fiolkami po eliksirach i potem jej szukała – wzruszył ramionami przepraszająco.
Oktawia przyjrzała mu się trochę zafrasowana. Hermiona – roztargniona? Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziała. Myślała o czymś innym, czy O KIMŚ innym?
– Dziękuję ci bardzo, mój drogi – odezwała się w końcu. – Poobserwuj ją jeszcze jutro.
Gdy młody chłopak pożegnał się i wyszedł, czarownica sprawdziła w kalendarzu, kiedy napisała list do Carcassonne. Piątego maja, czyli przedwczoraj. Niebawem powinna dostać odpowiedź.
Bardzo dobrze. Trzy dni obserwacji wystarczą i ze spokojnym sumieniem będziesz mogła przekazać Hermionie odpowiedź na jej prośbę o listę składników.
Rathlin Island, Irlandia
O tej samej porze
Anthony O’Connell wtarł w czoło wszystkie smocze łuski, jakie miał i spojrzał na zegarek. Merlinie, za jakąś godzinę powinno przejść. Oby jak najszybciej.
Ból po prostu rozsadzał mu łeb i teraz przeklinał się w myślach, że czekał tyle czasu. Myślałby kto, że na starość człowiek jest mądrzejszy… gdzie tam! Głupi jak trol!
– Maggy, idę się położyć na chwilę – powiedział do żony, podniósł się z wysiłkiem z krzesła i poczłapał do sypialni. Tam machnięciem różdżki zasłonił zasłony, krzywiąc się, powoli ułożył się w łóżku i naciągnął kołdrę aż na głowę.
Londyn, Anglia
O tej samej porze
Ann skończyła zszywać porwaną bluzę swojego synka, strzepnęła ją mocno i obejrzała pod światło. Teraz jeszcze zaklęcie wygładzające i nikt nawet nie zobaczy, że Danny bawił się z psem sąsiadów.
– Kochanie, chodź, zobacz, jak mama ładnie naprawiła ubranie! – zawołała.
Maluch siedział na podłodze, a dookoła leżały porozrzucane klocki, z których miał budować Hogwart. Gdy usłyszał jej głos, obrócił się na czworaka, podniósł powoli i podszedł. Podszedł, a nie podbiegł.
– Zobacz – pokazała mu bluzę. – Na następny raz musisz uważać.
Danny nie odpowiedział, tylko przytulił się do jej ramienia.
– Jak się czujesz, skarbie? – Ann odgarnęła mu włoski z czoła i dopiero teraz zauważyła, że maluch był cały rozpalony. – Coś cię boli?
– Gówka – odparł płaczliwie Danny. – I brzusio.
Ann wstała i wzięła synka na ręce.
– Wiesz co, zjemy coś i położymy się spać. Mama zrobi czekoladkę i od razu poczujesz się lepiej. Chcesz?
– Tak – chlipnął chłopiec.
Czarownica posadziła go w pluszowym foteliku w kształcie zwiniętego smoka, szybko zrobiła gorącą czekoladę i dała mu butelkę. Mały wypił trochę, ale ponad połowę zostawił.
– Już nie chcem.
– Nie szkodzi. Mama wypije resztę – uśmiechnęła się i wzięła go znów na ręce, żeby zanieść do jego pokoju. – Teraz pójdziesz spać, a jak się obudzisz, będziesz czuł się o wiele lepiej.
– Biecujesz?
– Obiecuję, kochanie.
„U Babci Kirke”, Pokątna
Londyn
O tej samej porze
Jak każdego dnia, głośny gwar zagłuszał całkowicie muzykę, która dobiegała z radia ustawionego tuż nad kontuarem. Prawdę powiedziawszy, nikt nie wydawał się zwracać na to uwagi, może z wyjątkiem starszej czarownicy, która w przedziwnym kapeluszu z pawimi piórami wyciągała w tamtą stronę głowę. Wszyscy pozostali toczyli ożywione dyskusje; niektórzy wybuchali przy tym śmiechem, inni gestykulowali z oburzeniem, jeszcze inni po prostu wpatrywali się z zainteresowaniem w mówiącego. Każda grupa starała się przebić przez ogólny harmider i tak powoli rozkręcał się kolejny radosny wieczór.
– Cztery kremowe piwa! – zawołał barman, płynnym gestem postawił na ladzie cztery kufle i popchnął je do grupki chłopaków ubranych w stroje kibiców Os.
Ponętna kelnerka podeszła do stolika koło kontuaru i już po chwili któryś z mężczyzn posadził ją sobie na kolanie i mimo protestów dziewczyny nie chciał jej wypuścić z ramion.
– Łapy precz, albo będziesz wisiał do końca wieczoru pod sufitem! – huknął na niego barman.
Ale nie miał okazji usłyszeć odpowiedzi, bo drzwi otwarły się gwałtownie i weszła rozradowana grupka młodych czarodziejów. Pierwszy z nich, wyraźnie już mocno wstawiony, zdarł z głowy jakąś białą szmatę, która okazała się być pieluszką, i ryknął na całe gardło:
– Bill!!! Ognista dla wwwszystkich! Sta-wiam kolejkę każdemu – hep! – kto pogratuluje mi! Nnrodzin chłopaka! Hep!
Gwar przycichł na chwilę, tylko po to, żeby wybuchnąć jeszcze głośniej, kiedy wszyscy zaczęli wykrzykiwać jeden przez drugiego gratulacje dla młodego ojca.
Młody ojciec wyszarpnął zza pazuchy sakiewkę ze złotem, rzucił na ladę i zatoczył się na pierwsze wolne krzesło. I po chwili zleciał na ziemię, ale prawdę powiedziawszy, nikt nie zwrócił na to uwagi.
Howden Dam – Wyjąca Grobla
Anglia
O tej samej porze
Peter odsunął się jak najdalej, kiedy roztwór w kociołku zaczął wrzeć gwałtownie i pryskać i policzył do dwudziestu. Za każdym razem w okolicach dwudziestu na powierzchni tańczyły ostatnie bąbelki i mógł dodać kilka kolejnych kropelek wydzieliny z korniczaka.
Zerknął przez ramię na tego pieprzonego dupka Srusa-Gratusa, który jak zwykle gapił się na ruchome zdjęcia w Komecie Namiętności i uśmiechnął się pod nosem. Już znalazł sposób na niego – wystarczy, że ten napaleniec „czyta” swoją ulubioną gazetę i nie widzi świata dookoła.
Niestety poza tym nie miał za wiele powodów do uśmiechu. Do tej pory nie znalazł żadnego wyjścia z tej przeklętej dziury.
Poza tym Stary Tylor kazał mu warzyć truciznę, a nie eliksir leczniczy. Co znaczyło, że do całego zastępu upiorów, które nawiedzały go w snach, dołączą kolejne.
Pieprzony Stary Skurczybyk. S jak Stary i S jak Skurczybyk. Przecież ma wszystkie składniki do eliksiru leczniczego! Wody Księżycowej starczy na setki, tysiące doz!
Wiedział o tym, bo temu Skurczybykowi wyrwało się niedawno, że przyszła ostatnia duża dostawa z Carcassonne.
Peter wypuścił do kociołka kolejne dwie krople wydzieliny z korniczaka i odskoczył do tyłu.
Miał plan. Uciec stąd, zawiadomić w jakiś anonimowy sposób, że za tymi wszystkimi zgonami stoi Tylor i schować się gdzieś na końcu świata.
Z tym, że wpierw musiał stąd uciec.
Póki co nie miał innego wyjścia, jak warzyć prawdziwą truciznę. Gdyby nie zabijała, Stary Skurczybyk zorientowałby się już po jednym dniu, że Peter chce zmienić strony i zabiłby go. Zapewne w jakiś bardzo bolesny sposób.
A tego Peter bał się straszliwie.
Wywar skończył pryskać, więc po raz kolejny dodał wydzieliny z korniczaka i odsunął się jeszcze dalej, aż napotkał parę nóg. Kopnął w nie mocno, niby przez przypadek i usłyszał odgłos odkładanej gazety i głośne przekleństwo.
– Zabierz te trepy, jak źle zrobię eliksir, pan Tylor nie będzie zadowolony – warknął i stłumił uśmiech.
Teraz mógł powkurzać Srusa-Gratusa.
Morze Północne
Azkaban
17:45
Hermiona nigdy nie widziała Azkabanu, ale gdyby miała jakieś wątpliwości czy dobrze się aportowała, pozbyłaby się ich natychmiast.
Wylądowała na twardej, nierównej skale i od razu dane jej było odczuć dokładnie, gdzie jest.
W gęstym półmroku zobaczyła jakąś gigantyczną czarną ścianę piętrzącą się tuż przed nią i poczuła przejmujące zimno i coś jeszcze.
Ale nie miała czasu, żeby sprecyzować, co to jest, bo w następnej sekundzie wściekły poryw wiatru szarpnął nią tak, że wycisnął jej oddech z piersi i równocześnie olbrzymia fala roztrzaskała się z hukiem gdzieś obok, zagłuszając wycie wichury. Pióropusz białej piany trysnął wysoko i natychmiast opadł i strugi wody rozlały się we wszystkich kierunkach, wlewając się jej do butów.
Hermiona aż krzyknęła z bólu. Miała wrażenie, że ktoś zmiażdżył jej wszystkie kości! Podskoczyła bezsensownie w miejscu i w tym samym momencie morze dookoła niej zakipiało i odpłynęło tak gwałtownie, że dziewczyna ledwo utrzymała równowagę.
Z trudem nabrała powietrza i kurcząc palce w butach, rozejrzała się dookoła.
Olbrzymią budowlę, podświetloną od tyłu jakimś bladym, słabym blaskiem ledwo można było odróżnić od ciemnych, ołowianych chmur, które stopiły się z równie ciężkim, wzburzonym morzem i sprawiły, że horyzont po prostu zniknął. Olbrzymie fale koloru płynnego żelaza gnały ze wszystkich stron w kierunku tego malutkiego strzępu stałego lądu, zagubionego po środku nicości.
Jednocześnie wszystko dookoła przesycone było czymś nie do opisania, czymś, co przygniatało do ziemi, odmawiało oddechu i krępowało ręce i nogi jakimś niewidocznym, bolesnym sznurem. Hermiona poczuła się tak, jakby dźwigała tę skałę na własnych ramionach.
Rzuciła Lumos Maxima, spojrzała w górę i Zrozumiała.
Wszędzie dookoła unosiły się długie, czarne, chude sylwetki, których poszarpane szaty poruszały się bezwładnie, szarpane porywami wiatru, niczym trędowaci, którzy stracili już niektóre części ciała. Dementorzy. Niektórzy dryfowali daleko od olbrzymiej ściany, ale kilku popłynęło powoli w jej kierunku.
Hermiona zachłysnęła się przerażeniem i biegiem dopadła czarnej szczeliny w ścianie na wprost. Zagłębiła się w nią, uniosła różdżkę i przyświecając sobie, przedzierała się w pośpiechu do przodu, brodząc w czymś gęstym i jakby drgającym w rytm jej kroków. Tylko po to, żeby paręnaście jardów dalej wpaść do dużego pomieszczenia, w którym czekali już na nią następni dementorzy.
Ci śmierdzieli zgnilizną i zimnem. I przejmującym smutkiem.
Patronus! Wyczaruj Patronusa!
Hermiona spróbowała się skupić na jakiejś dobrej myśli, ale nie miała żadnej. Żadnego dobrego wspomnienia, jakby całe jej życie było jednym pasmem horroru. Straciła rodziców, straciła tylu przyjaciół, nie spróbowała nawet ratować Snape’a i przez nią mógł umrzeć, zdechł jej kot, rozeszli się z Ronem, przez wszystkie lata w Hogwarcie bez przerwy snuł się za nią cień Voldemorta, a wcześniej wszyscy naśmiewali się z jej brzydkich zębów… To wszystko huczało w jej głowie i przesłaniało powoli cały świat…
Nie poddawaj się!
Hermiona potrząsnęła mocno głową, myśli jak puzzle zagrzechotały i nagle na wierzchu pojawiło się wspomnienie z ukończenia studiów. Zobaczyła, jak po ogłoszeniu wyników wszyscy absolwenci zerwali się z triumfalnym okrzykiem, wyrzucili w górę tiary, a niektórzy w szale radości wdrapali się na stoły i zaczęli tańczyć!
Ledwie przebrzmiały słowa „Expecto Patronum!”, jak pojawiła się rozochocona srebrzysta wydra i zaczęła skakać dookoła niej, a skała na ramionach stała się trochę lżejsza.
Czarne sylwetki nie drgnęły, nadal unosiły się zwrócone ku niej. Jakby na coś czekały. Na co? Mam im coś powiedzieć?
Odchrząknęła i zacisnęła nerwowo ręce i wtedy poczuła zimny kawał drewna. No jasne, Regalium!
Stała koło jakiegoś płaskiego, nierówno ociosanego kamienia, więc bez zastanowienia postawiła na nim Regalium i poczuła natychmiastową ulgę. Jeden z dementorów sięgnął po nie i dostrzegłszy chudą rękę, obciągniętą skórą o trupim kolorze i pokrytą liszajami, Hermiona z piskiem rzuciła się do tyłu, jak najdalej od niej.
Dementor przez nieskończenie długą chwilę trzymał Regalium tuż przy sobie, wchłaniając wiadomość. Ta najwyraźniej musiała go usatysfakcjonować, bo machnął długą ręką w kierunku kamienia i cofnął się na swoje miejsce.
Merlinie, i co teraz?
Pomimo skaczącej dookoła wydry Hermiona bała się oderwać oczy od przerażających stworów, ale chcąc nie chcąc, rzuciła spojrzenie na kamień i dojrzała leżącą nieco dalej otwartą księgę.
To musi być ten rejestr, o którym mówił Harry!
Na każdej powleczonej grubym szkłem lub plastikiem stronie widniało kilka linijek z datami, symbolami więźniów oraz imionami i nazwiskami odwiedzających. Hermiona upewniła się, że dementorzy nadal tkwią w tym samych miejscach i rozejrzała w poszukiwaniu pióra i atramentu, ale nic takiego nie zobaczyła. Najwyraźniej trzeba było podpisać się, używając różdżki.
Wydra jakby wyczuła jej obawy, bo wskoczyła na kamień i zamarła tuż przed księgą, odgradzając dziewczynę od tych stworów.
Kiedy Harry mówił jej, że ma się podpisać jako Klaudia Hopkins, przyszło jej do głowy, że powinna wpierw nauczyć się podrabiać charakter pisma tej jakiejś Klaudii, ale teraz, pisząc, zrozumiała, że to nie było konieczne. Obecność patronusa pomogła, ale niewiele. Ręka tak jej się trzęsła, że tylko z największym trudem można było rozpoznać poszczególne litery. Kilka razy wyjechała poza linię, niektóre litery pisała jedna na drugiej, a ostatniej w ogóle nie udało się jej napisać. Z boku buchnęło światło, Hermiona podskoczyła z przerażenia i różdżka zjechała na bok i przekreśliła w poprzek całe nazwisko.
Jeden z dementorów podpłynął ku niej z pochodnią i dziewczyna cofnęła się gwałtownie, aż uderzyła plecami w skałę. Wraz z nim napłynęło lodowate zimno i straszny smród i Hermiona zdała sobie nagle sprawę, że za nic na świecie nie zbliży się do niego i nie odbierze tej pochodni!
Lecz to nie było konieczne; stwór wbił długi kij we wgłębienie w płaskim kamieniu i cofnął się. Ale nie odpłynął.
Hermiona nie miała wyboru. Rzuciła Statis Patronum, sięgnęła po pochodnię i równocześnie z głośnym stukotem położyła swoją różdżkę obok księgi.
Jak na sygnał, stwory odpłynęły do wyjścia i został tylko jeden, który powoli uniósł się ku przeciwległej ścianie i zniknął w wąskim przejściu.
Hermiona niepewnie ruszyła za nim, przeszła przez nie, zeszła długimi, wąskimi schodami i zagłębiła się w prawdziwy koszmar.
Słodkawy zapach zgnilizny, rozkładu i ludzkich ekskrementów przybierał na sile z każdym krokiem i Hermionie coraz ciężej przychodziło opanować ogarniające ją mdłości. Prócz tego miała wrażenie, że z każdym stopniem spada i tak już niska temperatura i zaczynała drżeć nie tylko z przerażenia, ale i z zimna. Gdy zeszli na sam dół i ruszyli wąskim korytarzem oddzielającym zakratowane cele, dostrzegła, że w niektórych coś się ruszało i ze zgrozy zjeżyły się jej wszystkie włosy na głowie.
To byli ludzie.
Niektórzy, widząc światło, podpełzli do krat, uczepili się ich i obracali w jej kierunku głowy, zaciskając mocno oczy. Jeden z nich, w przegniłym, wiszącym w strzępach ubraniu zaczął coś do niej charczeć i Hermiona całkiem irracjonalnie przyspieszyła, choć nie miała dokąd uciec.
Kilka kroków dalej dementor zatrzymał się przed celą, przy której wyryty był w skale znak ﬗ. Severus Snape.
Otworzył ją z jękliwym zgrzytem, cofnął się, pozwalając Hermionie wejść do środka i zatrzasnął za nią kratę.
Blask pochodni oświetlił leżącego na ziemi skulonego człowieka. Ten drgnął, bardzo powoli podniósł się na czworaka, równie powoli uniósł ku niej głowę i Hermionie krzyk zamarł na ustach.
Przeraźliwie blada twarz wyglądała jak maska. Na tle tej bieli odcinał się mocno kilkudniowy zarost i czarne strąki włosów, lepiące się do czoła i policzków. Koło oka i przy drżących, zsiniałych ustach Hermiona dostrzegła resztki zakrzepłej krwi.
Przez chwilę zaciskał mocno oczy, ale w końcu udało mu się je otworzyć i spojrzał na wciskającą się w kratę, zmartwiałą dziewczynę.
O mój Boże, o mój Boże… O mój Boże…
Hermiona z trudem przełknęła ślinę i spróbowała się odezwać, ale z ust wyrwał się jej tylko słaby pisk, więc odchrząknęła i spróbowała jeszcze raz:
– …anie proesorz…
Severus Snape potarł oczy trzęsącą się ręką i popatrzył na nią, ale nie odpowiedział.
– Pro-pro-proszę pana…
Postąpiła ku niemu, ale powstrzymał ją ostry zapach potu, moczu i brudu.
Całe popołudnie wyobrażała sobie, że będą rozmawiać o tym, co się stało, że powie mu, czego dowiedział się Harry, a on opowie, jak i kto go złapał i kto jest mordercą. I że wspólnie ułożą jakiś plan, jak go stąd wyciągnąć. Że go pocieszy i zapewni, że wszystko będzie dobrze.
Ale teraz patrzyła na niego w przerażeniu i miała zupełną pustkę w głowie. Mogła myśleć tylko o tym, żeby nabierać jak najmniejsze hausty śmierdzącego powietrza, bo panicznie bała się, że jeśli się nim zaciągnie, zgniją jej płuca i będzie musiała zostać już tu na zawsze.
I nikt nic już nie będzie mógł zrobić ani dla niego, ani dla niej.
– Granger? – odezwał się Snape niskim, zachrypniętym głosem.
Hermiona szarpnęła głową.
– T-tak.
Na boleśnie długą chwilę zapadła cisza, jakby każde z nich musiało zebrać energię na wypowiedzenie każdego słowa. Energię, której żadne z nich już nie miało.
– Cco tu… robisz?
Co tu robię? Hermiona z trudem znalazła odpowiedź w skołowanym umyśle.
– Zn-zna-la złam pana – wyjąkała.
Severus Snape podniósł się na klęczki w kierunku pochodni, od której biło ciepło.
– Nic. Nie mów – wymówił tym samym zachrypniętym głosem. – Nnikomu.
O mój Boże…
– Proę pana… Kto to…? – nie dokończyła, zaczęła trząść się tak strasznie, że nie była już w stanie wyartykułować słów.
– Bbry-ant. I. White – wykrztusił.
To jakby go wyczerpało, bo osunął się i zaległ na ziemi, zaś Hermionie przypomniała się nagle scena z Wrzeszczącej Chaty. Kiedy Snape z trudem walczył o dodatkowe sekundy życia, żeby przekazać wspomnienie Harry’emu, a potem mógł już odejść. Spojrzeć po raz ostatni w zielone oczy i odejść.
Czując, jak wzbiera w niej histeria, złapała się za gardło.
– Bry-ant. I White – powtórzyła po nim, żeby wiedział, że zrozumiała.
– Tak. Zos-taw-mnie.
Zawahała się jeszcze chwilę, ale nagle gdzieś niedaleko rozległ się rozdzierający serce krzyk. A po nim kolejny, który trwał i trwał…
O Boże, przecież on zaraz zedrze sobie gardło …
– Idź-stąd – usłyszała równie ochrypły głos i coś w niej wybuchło.
Nie wiedziała, jak udało się jej wydostać z celi, ominąć pilnującego jej dementora, jak i kiedy przebiegła wąski korytarz i wbiegła po stromych schodkach na górę i jakim cudem pamiętała, żeby złapać różdżkę i wybiec na zewnątrz. Jedyną myślą, która tłukła się jej po głowie, było to, że Harry zabronił jej skręcić w prawo.
Pośliznęła się na czymś grząskim, wypadła na dwór i rzuciła się na lewą stronę. I cały czas ściskając w ręku pochodnię i myśląc o Harrym, obróciła się na pięcie i deportowała.
Dla Severusa na nowo zapadł mrok. Po chwilowym cieple wszystko wydało się być jeszcze zimniejsze niż przedtem.
Wstrząsany paroksyzmami dreszczy skulił się na wilgotnej ziemi.
Granger wiedziała. Tylko to się liczyło.
Teraz już mógł odejść.
Dalej.
.
Hermiona wylądowała na znajomych schodkach, upadła na drzwi i odrzuciwszy za siebie pochodnię, zaczęła walić w nie obiema pięściami. Jednocześnie w jej piersi nabrzmiewał krzyk, ale póki się dusiła, nie mogła go z siebie wyrzucić. Nie potrafiła, nie dawała rady!
Drzwi otworzyły się zbyt wolno jak dla niej, więc pchnęła je i runęła na oślep długim korytarzem. Potknęła się, upadła, czyjeś ramiona pochwyciły ją, ale wyrwała się z nich i szarpnęła do przodu. Byle dalej od tego horroru, byle uciec!
– Hermiona!!!
– Hermiona, stój!!!
Hermiona wpadła do kuchni i nagle otoczyło ją jasne, ciepłe światło. Bezpieczeństwo.
Osunęła się na kolana, z trudem przełknęła nieznośną gulę w gardle i wreszcie była wolna. Mogła krzyczeć, mogła wyć, wreszcie mogła pozbyć się tego czegoś szalejącego w piersi!
Harry dopadł ją pierwszy, objął z całej siły i choć dziewczyna miotała się na boki, udało mu się ją utrzymać. Sekundę później Ginny uklęknęła po jej drugiej stronie i nie zwracając uwagi na jej krzyk, przytuliła mocno.
– Hermiono… uspokój się…
Harry potrząsnął głową i zacisnął wokół niej ramiona.
– To nie pomoże! – zawołał do Ginny.
– To co mam robić?!
– Trzymaj! Nie puszczaj!
Hermiona zachłysnęła się, krzyk zamarł na chwilę, a potem zajęczała przeraźliwie… i wybuchnęła płaczem. Wreszcie. Osunęła się bezwładnie na Ginny i zaczęła szlochać, tuląc się do niej, łapiąc ją za włosy i za ubranie trzęsącymi się dłońmi i ciągnąć ku sobie.
Harry odczekał jeszcze chwilę i odsunął się powoli.
– Przytul ją – poradził rudowłosej i wstał z westchnieniem.
– Gdzie idziesz?! – zaprotestowała cicho Ginny.
– Zrobić gorącej czekolady.
Hermiona płakała trochę ciszej, ale za to coraz mocniej. Ginny zaczęła głaskać ją uspokajająco po plecach i stwierdziła, że przyjaciółka ma przemoczony sweter.
– Zawołaj Stworka – powiedziała do Harry’ego, który znalazł dużą tabliczkę czekolady i zaczął ją łamać na małe kawałki. – I przynieś jej mój sweter od mamy. Ten, co mi dała na ostatnie Boże Narodzenie.
– Jeśli Stworek jeszcze żyje – odparł ponuro Harry, bo to właśnie skrzat miał pecha otworzyć Hermionie drzwi, którymi sekundę później przygwoździła go do ściany.
Kiedy szloch przeszedł w łkanie, a potem w cichy płacz, Harry wrócił z grubym brązowym swetrem, a Stworek, pocierając czoło, przyczłapał z kubkiem gorącej czekolady.
– Hermiona… – powiedziała cichym, uspokajającym głosem Ginny. – No, już dobrze…
Wcale nie jest dobrze…. Dziewczyna pokręciła głową i zachłysnęła się płaczem.
– Chodź, usiądziesz i napijesz się czegoś ciepłego.
Ginny udało się odsunąć trochę przyjaciółkę, Hermiona uniosła z trudem głowę i otworzyła zapuchnięte oczy.
– Panienka Miona ma czekoladę – zaproponował usłużnie Stworek. – Panienka poczuje się natychmiast lepiej!
Nie było mowy, żeby Hermiona mogła utrzymać sama kubek, więc Harry przystawił go jej do ust i przechylił. Hermiona wzięła łyk, choć trochę pociekło jej po brodzie, przełknęła i natychmiast zwymiotowała prosto na klęczącą przed nią Ginny.
– O, cholera… – skrzywiła się rudowłosa.
– …aszam…
– Nic się nie stało – zapewnił ją Harry, na co jego dziewczyna posłała mu ostrzegawcze spojrzenie.
Pół godziny później obie dziewczyny były umyte i przebrane, kuchnia posprzątana i wszyscy siedzieli na ławach dookoła stołu. Hermiona w zasadzie pół-leżała, opierając głowę na ręku, trzymając w drugiej kubek z czekoladą i po prostu pochylając do niego głowę za każdym razem, gdy brała mały łyk.
Harry popatrzył na nią uważnie i musiał przyznać, że po dzielnej, wojowniczej Hermionie, którą pamiętał z ostatnich lat, nie pozostał nawet ślad. W tej chwili widział raczej małą dziewczynkę, która kuliła się ze strachu pod ścianą na widok olbrzymiego górskiego trolla.
– Naprawdę byłoby lepiej, gdybym ja tam poszedł.
Dziewczyna pokręciła głową.
– Nie – odparła i zakłuło ją gardło, trochę obolałe od krzyku. To przypomniało jej natychmiast Azkaban i bezwiednie zacisnęła pięści.
Severus Snape zawsze wydawał się jej niezniszczalny. Szorstki w obyciu, gwałtowny, twardy, zdecydowany. Ten strzęp człowieka, który znalazła skulony na gołej ziemi w Azkabanie, zupełnie go nie przypominał. Boże, niech on wróci…!
Co prawda gorąca czekolada zrobiła swoje i powoli jej ciało rozluźniło się tak bardzo, że nawet nie miała siły siedzieć, ale na samo wspomnienie aż jęknęła.
Ginny przytuliła Hermionę i pocałowała w głowę.
– Nie mówmy o tym.
– Musimy.
Wypiła kolejne dwa łyki słodkiego napoju i spojrzała na Harry’ego.
– Powiedział… że to Bryant i White.
Harry powstrzymał zniecierpliwione prychnięcie.
Jeśli Snape był niewinny, to było oczywiste. Przynajmniej oni.
Jeśli był winny, to było oczywiste, że właśnie ich oskarżał. Ale biorąc pod uwagę stan Hermiony, nie odważył się tego powiedzieć.
– To ja i Rich mieliśmy poprowadzić tę sprawę – powiedział. – I to Roger… White zaproponował nam, żebyśmy się zamienili.
– Wiedziałeś? – zdziwiła się niemrawo Hermiona. – Miałeś jakieś… przeczucie?
Chłopak wzruszył ramionami.
– Nie. Gawain powiedział mi, że mam dostać sprawę ze Snape’em i wszyscy widzieli, że mi to nie na rękę. I wtedy Roger powiedział, że może oni wezmą to, a my weźmiemy od nich… Inną sprawę.
Hermiona dopiła czekoladę i odsunęła kubek.
– Harry, musimy go stamtąd wyciągnąć – oznajmiła.
– Hermiono…
– Jak najszybciej! – dodała z naciskiem. – Musimy się pospieszyć. On tego nie przeżyje!
W jej głosie pojawiły się na nowo nutki histerii i Ginny objęła ją ramionami.
– Wyciągniemy go – zapewniła ją.
Harry popatrzył na swoją dziewczynę, która posłała mu spojrzenie typu „Nawet-nie-próbuj!” i skinął głową.
– Dobrze. Ale zanim cokolwiek zrobię, muszę się upewnić… kto dokładnie za tym stoi.
– Bryant i White.
– Ale może jest jeszcze ktoś inny. I jeśli powstrzymamy tę dwójkę i uwolnimy Snape’a, dowie się o tym natychmiast i wszyscy jesteśmy martwi.
– Dlaczego po prostu nie pójdziesz do Gawaina, nie powiesz mu wszystkiego i nie zaczniecie szukać razem? – zapytała Ginny. – Tak byłoby o wiele szybciej i moglibyście wyciągnąć profesora Snape’a już jutro.
Hermiona spojrzała na nią z nagłą wdzięcznością, za to Harry z posępną miną i rudowłosa natychmiast wyczuła, że jest źle.
– …Tak?
– W dniu, w którym zmarła, Gryzelda miała rano spotkanie z Gawainem.
Na dłuższą chwilę zapadło głuche milczenie, które przerwała Ginny.
– W takim razie mamy jeszcze jedno wyjście. Będzie trzeba go wyciągnąć z Azkabanu podstępem.
Chłopak potaknął i wstał od stołu. Miał już dość „gdybania”.
– Hermiono, zostań tu na noc, wykluczone, żebyś w takim stanie była sama.
– A ty wybierasz się do Ministerstwa? – spytała domyślnie Ginny.
– Dokładnie. O tej porze nikogo już tam nie ma, więc będę kopał tak długo, aż dowiem się, co się dzieje.
– Nie musisz się spieszyć. Hermiona już dobrze się mną zaopiekuje – zapewniła go.
Dziewczyna nagle poczuła, że kocha Ginny.
– Harry… – powiedziała, ściskając z wdzięcznością rękę rudowłosej. – Przy okazji zrób mi kolejną przepustkę. Na jutro.
uczciwe ostrzeżenie 😛Wróć do czytania
tylko nie czekolady!!!Wróć do czytania