Stan Krytyczny Rozdział 25

Gdy usłyszał, że chodzi o magiczną truciznę, ulżyło mu tak bardzo, że tylko z największym trudem powstrzymał uśmiech.

Ponieważ nie było nawet mowy, żeby do Instytutu mógł wprowadzić ze sobą kogokolwiek bez uprzedniego dokładnego prześwietlenia przez Służby Specjalne, zdecydował się zabrać tę… dwójkę CZARODZIEJÓW do Kliniki Mikrobiologii i Wirusologii.  Dyrektor Kliniki był jego wieloletnim przyjacielem i mógł zawsze na niego liczyć.

O ile w czasie pobytu na Downing Street Mathias i Ang byli w miarę pewni siebie, gdy tylko wyszli stamtąd, poczuli się całkowicie zagubieni. I patrząc na profesora Neumanna, mogli powiedzieć, że są w dość podobnym stanie.

Neumann zabrał ich do sali narad międzyoddziałowych i na początku spróbował wyjaśnić, na czym polegała jego metoda leczenia. I mówiąc o niej, cały czas czuł się jakoś dziwnie. Nawet teraz, choć zupełnie nie umiał powiedzieć czemu.

Dla obu stron pojęcie „leczenia” bardzo się różniło, nie posługiwali się tymi samymi zwrotami czy słownictwem i Mathias i Ang byli bardzo zmęczeni, więc żeby pomóc im zrozumieć i wyobrazić sobie sprzęt, który był niezbędny, Neumann zabrał ich na oddziały.

Niedawno wrócili, Neumann przyniósł filiżanki z kawą z ekspresu i podał je dwójce CZARODZIEJÓW, którzy wpatrywali się otępiałym wzrokiem w notatki.

– Zacznijmy od początku – zaproponował. – Może niech pani mówi, przy okazji zobaczymy, czy mniej więcej zrozumieliście, co trzeba zrobić.

W tym momencie ożyła klimatyzacja w suficie – otworzył się nawiew, zaszumiało i dmuchnęło chłodne powietrze.

Ang wrzasnęła, zerwała się z krzesła, które poleciało do tyłu i rzuciła się pod przeciwległą ścianę, zaś Mathias poderwał się, rzucił w sufit oszałamiaczem i patrzył czujnie.

– Bez paniki – zachichotał Neumann, sięgnął po pilota i wyłączył klimatyzację. – To tylko nawiew świeżego powietrza.

Nawiew ucichł i zamknął się, ale Mathias i Ang patrzyli nadal nieufnie na sufit.

– Już nie będzie działać – zapewnił ich Neumann.

Kobieta zbliżyła się z wahaniem, ciągle patrząc do góry, usiadła przy stole i sięgnęła na oślep po kartkę. Mathias również usiadł, zacisnął różdżkę w ręku i spojrzał na pilota.

– To jest pańska różdżka? Do uspokojenia tego czegoś?

Profesor uśmiechnął się, odepchnął pilota na środek stołu i kiwnął głową.

– Można to tak nazwać. Ale do rzeczy, nie traćmy czasu.

Ang wyprostowała się i zaczęła czytać.

– Więc mówi pan, że musimy wymienić im krew i ją zagęścić.

– Z tym damy sobie radę w nasz sposób – ocenił Mathias.

– Nie jestem pewna. Al nigdy nie zamawia za dużo eliksiru uzupełniającego krew, bo on nie może za długo stać.

Mathias westchnął ciężko, więc Neumann pospieszył z pomocą.

– Jeśli nie macie tego waszego eliksiru, możemy pomóc. Będziemy tylko musieli sprawdzić zgodność grup krwi i czynnik Rh, ale to nie trwa długo. I w nagłych przypadkach mamy jeszcze grupę 0.

– I do tego nie trzeba… elektryczności? Nawet do grupy zero? – spytał niepewnie Mathias.

– Oczywiście, że trzeba – potaknął Neumann. – Ale mamy przenośne generatory prądu. Więc sobie z tym poradzimy – dodał, bo najwyraźniej nie zrozumieli, co miał na myśli.

Ang zrobiła stosowną wzmiankę na kartce papieru.

– Będziecie musieli podać im jakieś dodatkowe składniki.

– Te, co widzieliśmy? Co wisiały w przezroczystych workach na stojakach i wciekały ludziom do żył? – upewnił się Mathias.

– Między innymi – skinął głową Neumann. – Nie będę wam mówił, co dokładnie, bo i tak nie zrozumiecie.

Mathias potarł nasadę nosa pełnym zmęczenia gestem. Nie mógł uwierzyć, że dając chorym coś do… nie do picia, ale do żył, można zastąpić czarodziejskie antidotum, którego do tej pory jeszcze nie udało się uwarzyć najlepszym angielskim wytwórcom eliksirów!

– I to wszystko? – bąknął, starannie kryjąc narastający niepokój.

Neumann poczuł się… jakby był winny. Jakby ich naciągał. Okłamał ich. Przecież sam nie rozumiał, jakim cudem „I to wszystko” mogło wyleczyć chorych w Belfaście. Ani on, ani żaden z jego kolegów czy koleżanek, jednak w obliczu nominacji do prestiżowej nagrody Richardsona, którą otrzymał od Królowej, nikt nie ośmielił się zgłosić żadnych zastrzeżeń.

Ale patrząc na siedzącą przed nim dwójkę ludzi, przypomniał sobie, jak on sam czuł się tydzień temu i postanowił ukryć swoje wątpliwości. To z pewnością im nie pomoże.

– Powiedzieliście, że z bólem sobie poradzicie i te wasze czary… nie uszkodzą organizmu – powiedział, siląc się na spokój i pewność siebie.

– Dokładnie – potwierdził Mathias. – Albo podamy im eliksir, takie coś do picia, albo… rozkażemy im, żeby nie czuli bólu. Oba środki co jakiś czas trzeba powtarzać, bo organizm je zwalcza.

– W początkowym stadium możemy też ich uśpić. Choć w przypadku bardzo silnego bólu chorzy się wybudzają – dorzuciła Ang.

Neumanna ogarnął nagły chłód, całkiem jakby klimatyzacja się włączyła i dmuchnęła na niego lodowatym powietrzem. Czemu, na miłość boską, czuł się tak dziwnie???!!!

 

 

Howden Dam – Wyjąca Grobla

O tej samej porze

 

Gratus kolejny raz rąbnął się w udo i zaklął wściekle, ale to w żaden sposób nie umniejszyło szalejącej w nim paniki. Gdy tylko rozluźnił kurczowo zaciśnięte pięści, ręce natychmiast zaczęły mu się telepać, jakby dopadło go delirium.

Jak Tylor się dowie, zabije go na miejscu! Cholera, co on ma mu powiedzieć?! Jak to wyjaśnić???!

Musiał się skupić, żeby wymyślić jakąś teoryjkę, nawet durną! Cokolwiek!

Uciekł Peterson. Jak ma to wyjaśnić? A żona Bryanta? Merlinie, ten pieprzony Auror pewnie za chwilę wstanie i go udusi! Bo pewnie niedługo wstanie. On sam nie dałby rady tyle spać! Jedyna szansa, że ten idiota nie zna niektórych bardzo nieczystych zagrań, których nauczyli go kumple z bandy podwórkowej. Szczególnie Luis…

Skup się na wymyśleniu jakiejś historyjki, a nie głupotach!!!

Uciekł Peterson. I żona Bryanta. Właśnie, uciekła! Może miała dość swojego męża, może się między nimi nie układało i…

SKUP SIĘ, IDIOTO!

Żeby zmusić się do myślenia, rozwścieczony Gratus wziął kubek po kawie i brutalnie uderzył się nim w głowę. Kubek stłukł sie i w ręku zostało mu tylko ucho, zaś czoło przeszył palący ból i natychmiast pociekła z niego krew.

Idiota. Za chwilę będziesz miał guza jak cholera. Ciekawe, jak TO wytłumaczysz….!

Gratus prychnął z pogardą i nagle przyszedł mu na myśl zwariowany pomysł…

A gdyby tak powiedzieć, że ta dwójka cię rąbnęła, straciłeś przytomność i wtedy uciekli???

Bryant jeszcze spał, więc Gratus czym prędzej otarł kapiącą krew, pozbierał skorupy i pobiegł do kuchni.

Gdzie mogli mnie zaskoczyć? W kuchni? Czemu nie!

Nie miał innego wyjścia! Rzucił skorupy na ziemię, wziął deskę do krojenia, zacisnął oczy i zawahał się tylko chwilę, po czym zamachnął się i rąbnął nią w okolice skroni.

Jęknął, gdy potworny ból przeszył mu głowę i aż pociemniało mu przed oczami, więc wypuścił deskę z omdlewającej dłoni i stękając, położył się na stole.

Nie miał pojęcia, ile czasu pół-stał, pół-leżał, jęcząc i próbując opanować straszne łupanie w głowie oraz piekący gorąc, rozlewający się po połowie czaszki. Gdy otworzył oczy, w jednej chwili wszystko rozjechało mu się i natychmiast zacisnął je z powrotem.

Dopiero wiele minut, może godzin, czy nawet dni później ból przycichł odrobinę, więc odważył się uchylić powieki i nadal krzywiąc się, spojrzeć przed siebie. Biel i kolorowe paski zafalowały i zbiegły się i w końcu dojrzał biały blat, talerz i czerwone sztućce.

I co teraz? Mam tak czekać, aż Bryant się obudzi?

Na wszelki wypadek usiadł i powoli położył się na podłodze, żeby lepiej udawać rannego. Ale minuty mijały i Bryant nie przychodził…

Za to Gratus zaczął wreszcie myśleć.

Idź po niego i powiedz, że Peterson nawiał. Że cię ogłuszył i uciekł. I że właśnie oprzytomniałeś. Więc pewnie uciekł przed chwilą. Nikt nie wie, że to było rano!

Wstał i zataczając się, podszedł do drzwi do pokoju Bryanta i rąbnął w nie otwartą dłonią. Drugi raz już mu się nie udało, w głowie wybuchły gwiazdy i musiał przytrzymać się ściany.

– Bryant, wyłaź!!! – stęknął.

Coś stuknęło i usłyszał przytłumiony głos Aurora.

– Stało się coś?

– Wyłaźcie, do jasnej cholery!

Chwilę później drzwi się otworzyły i wyszedł do niego owinięty szlafrokiem Bryant.

– Co… O cholera! Co się stało?!

Gratus poczuł się już ciut lepiej, ale postanowił udać, że nie.

– Peterson nawiał.

– CO???!!!!

– Nie drzyj się!!! – syknął i złapał się za głowę. – Merlinie…

Bryant pociągnął Gratusa za rękaw do saloniku.

– Co się dokładnie stało? I kiedy?

Gratus wymacał fotel i osunął się na niego i na wszelki wypadek schował twarz w rękach.

– Nie wiem, kurwa! – westchnął i zaczął mówić płaskim głosem. – Jakiś czas temu. Nie wiem, o której. Która jest?

– Jakoś jedenasta.

– Cholera… Nie wiem, która była. Twoja żona zawołała mnie z kuchni, wszedłem tam… i jedyne, co pamiętam, to deskę do krojenia. Rąbnął mnie nią tak, że aż mi we łbie zadzwoniło… I nic więcej nie pamiętam…

– Mia cię wołała? – zdziwił się Bryant. – Gdzie ona jest? Mia?!

Gratus syknął i skulił się, ukrywając się jeszcze bardziej przed nim.

– Nie ma jej.

– Jak to „nie ma jej”?! – w głosie Bryanta wyraźnie słychać było nagłe napięcie. – MIA!!!!

– Nie drzyj się!!! Przecież mówię, że jej nie ma!

Bryant zerwał się i niemal wybiegł z saloniku. Czekając na niego, Gratus uśmiechnął się pod nosem, ale usłyszawszy szuranie w okolicach drzwi, natychmiast przybrał zbolałą minę.

– Gdzie ona jest?! – warknął Bryant.

– Nie wiem, cholera, skąd mam wiedzieć, gdzie jest twoja żona! Co ja, wróżka jestem?! – Gratus poderwał głowę.

– Przecież widziałeś ją w kuchni!

– Ale potem, kurwa, przestałem widzieć cokolwiek! Może nawiała z Petersonem?!

Bryant podszedł do niego powoli i spojrzał mu z bliska w oczy.

– Czemu, gdy waliłeś w nasze drzwi, krzyczałeś, że MY mamy wyłazić? Przecież widziałeś ją w kuchni, więc wiedziałeś, że już wstała? – spytał podejrzliwie.

O, cholera! Gratus nie miał innego wyjścia, jak brnąć w tę historię dalej.

– Nie wiem, nie widziałem jej tu, więc myślałem, że poszła do ciebie.

– Myślałeś…?

Najlepszą obroną jest zawsze atak, a Gratus wiedział o tym doskonale. Wykrzywił twarz we wściekłym grymasie i odwarknął:

– Skończ te pieprzone aurorskie gadki, dupku. Może pierdolnę cię w łeb tak, że stracisz przytomność i zobaczymy, czy jak się ockniesz, to będziesz w stanie myśleć, kurwa! Mam w dupie twoją żonę, nie obchodziło mnie, gdzie ona jest! Jedyne, co mnie interesuje, to Peterson! Więc zejdź ze mnie, z łaski swojej, bo pożałujesz!

Przez dłuższą chwilę mierzyli się wrogimi spojrzeniami i w końcu Bryant odwrócił wzrok. Wyglądało na to, że faktycznie z niego zszedł.

– Nie wiem, gdzie jest. Może faktycznie nawiała z nim.

– Mia by ode mnie nie uciekła!

– Skąd wiesz? Może Peterson powiedział jej, co się tu dzieje i tak się przestraszyła, że postanowiła uciec? – to był wspaniały czas, żeby zasiać w nim niepewność. – Może ten pieprzony uczony powiedział, że jak nie ucieknie, to Tylor ją zabije?!

Bryantowi rozszerzyły się oczy, wyprostował się i rozejrzał dookoła przestraszonym wzrokiem.

– Cholera…

– Lepiej rusz się i chodźmy ich poszukać! Może jeszcze nie udało im się przejść przez Barierę?

– Przestań mi rozkazywać! Jak Tylor się dowie, że Peterson zniknął, wypruje z ciebie flaki!

– Jak Tylor się dowie, że twoja żona mu pomogła, a ty, zamiast jej pilnować, wygrzewałeś dupę pod kołdrą, to do mnie dołączysz, więc stul pysk i mi pomóż!

– Ponoć jesteś ochroniarzem, Gratus, sam nie potrafisz?!

– Mam iść po tą dechę?!

 

 

Spinner’s End

11:45

 

– To była genialna decyzja, żeby wprowadzić Stan Krytyczny – mruknęła w końcu Hermiona, odkładając gazetę.

W czasie, kiedy Severus czytał wszystkie Proroki po kolei, dziewczyna zrobiła mu lekkie, ale pożywne śniadanie, po czym usiadła po drugiej stronie stołu, sięgnęła po byle które wydanie i zaczęła czytać, jednocześnie obserwując kątem oka mężczyznę przed sobą.

Jadł powoli, zbierając na oślep widelcem jajecznicę z pomidorami i chudziutkim bekonem, czasami popijał herbatą i wyraźnie pochłonięty był lekturą. Co zdziwiło Hermionę, to to, że czytał naprawdę bardzo wolno.

Merlinie… on chyba nie… zapomniał jak się czyta?! Może po traumie, jaką przeżył w Azkabanie? A może jest wycieńczony?

Przyjrzała mu się uważniej, lecz nie dostrzegła ani drżenia dłoni, ani przyspieszonego oddechu, czy spoconego czoła. I wtedy Severus przewrócił stronę, nie patrząc na talerz, wymacał widelec i ściągnął mocno brwi i wreszcie do niej dotarło. On czytał i równocześnie starał się wszystko analizować!

To sprawiło, że Hermiona nabrała nadziei, że może nadal będzie chciał jej jakoś pomóc w rozwiązaniu tej sprawy, więc czym prędzej wróciła do czytania, żeby przypomnieć sobie wszystkie fakty.

Gdy skończył dzisiejszego Proroka, przedyskutowali wszystko i na dłuższą chwilę zapadło ciężkie milczenie.

Na dźwięk jej głosu Severus odłożył ostatni numer, odsunął długie włosy z twarzy i oparł się łokciami o stół.

– Z tym, że nikt nie powiedział otwarcie, że ta trucizna pojawiła się również u mugoli – dorzuciła dziewczyna.

Severus przez chwilę patrzył na nią w milczeniu. Zmusił się do przeczytania wszystkich artykułów, w tym Rity Skeeter i musiał przyznać, że sytuacja była dramatyczna.

Decyzja Shacklebolta, rzeczywiście bardzo mądra, miała również negatywne skutki, czego oczywiście należało się spodziewać w społeczeństwie, w którym, jego zdaniem, było więcej idiotów niż porządnych ludzi.

Część czarodziejów rzuciła się natychmiast do Gringotta wymieniać złoto na funty, żeby kupować jedzenie u mugoli. W rezultacie wartość pieniędzy czarodziejów poleciała ostro w dół, a to spotkało się z gwałtownymi protestami goblinów. Inni czarodzieje po prostu okradali mugolskie sklepy i magazyny i doszło do wielu przypadków jawnego używania magii wśród mugoli.

Niektórzy nie zadowalali się zaspokojeniem własnych potrzeb, ale pustoszyli pola uprawne i uprowadzali żywe zwierzęta, żeby następnie urządzać publiczne bicie i sprzedawać świeże mięso za horrendalne ceny, które jednak nie odstraszały kupujących i niejednokrotnie dochodziło do rzucania klątw i pojedynków.

Ktoś rozpuścił plotkę, że niektóre mugolskie napoje mogły zawierać truciznę, bo woda była pobierana z tych samych źródeł, co ta czarodziejska, nie zalecana przez Ministerstwo, więc już następnego dnia wszędzie pokazało się pełno podróbek wody Aquamagic.

I oczywiście jak grzyby po deszczu, pojawili się sprzedawcy „uniwersalnych antidotów”; rozkładali swoje kramiki nie tylko na ulicy Śmiertelnego Nokturnu, ale i na Pokątnej, Krętej i w Hogsmeade i oferowali „antidota” za dwadzieścia galeonów butelka. Jak donosił Prorok, większość z nich była po prostu zwykłą wodą.

Ludzie zaczęli unikać siebie nawzajem, nie przyjmowali żadnego poczęstunku od innych, zaś niektórzy pacjenci w Klinice otwarcie odmawiali jedzenia i picia.

– Wiesz, czy u mugoli nadal pojawiają się jakieś nowe przypadki otruć?

Hermiona potrząsnęła głową, ale postanowiła nie mówić mu, że od wtorku, gdy odkryła jego porwanie, żyła jakby w innym świecie. Severus nie cierpiał litości i współczucia, a z pewnością tak by odczytał jej postępowanie.

– Tak się zastanawiam… O co mu chodzi? – pokręciła bezradnie głową. – Na początku sądziliśmy, że ma coś przeciw mugolom, ale teraz zaczął truć również czarodziejów. Ofiary są zarówno wśród tych czystej krwi, jak i półkrwi i mugolskiego pochodzenia. Umierają dzieci, kobiety i mężczyźni… Wszystkie klasy i każda płeć.

Severus nie odpowiedział, więc przygryzła usta i dodała niepewnie:

– A może to jakiś wariat? Który nienawidzi wszystkich, na całym świecie?

– Wariat? Nie przypuszczam – zaoponował natychmiast Severus. – To jest zbyt… przemyślane. Zbyt dobrze zorganizowane. Wariat zaatakowałby raz, może dwa. I popełniłby przy tym tyle błędów, że bardzo szybko by go złapali. Ten ktoś podkłada truciznę wśród mugoli i czarodziejów i nie zostawia śladów. Jest nieuchwytny.

– Myślisz… że mu o coś chodzi?

Severus potaknął i dopił wystygłą zupełnie herbatę.

– Owszem. Opracował sobie jakiś plan i go realizuje. I tylko nie wiemy, w jakim miejscu tego planu akurat jesteśmy.

Zabrzmiało to tak, że Hermionę przeszły dreszcze. Za dzień, dwa, skończy im się jedzenie i co zrobią? Jeśli będą mieć szczęście, przez jakiś czas unikną trucizny, ale prędzej czy później na nią trafią… Tak jak wszyscy inni dookoła.

Z tym, że oni mieli szczęście. Mieli antidotum. Tylko jedną fiolkę, ale to zawsze było coś.

– Nie rozumiem tylko jednego – odezwała się ponurym tonem. – Jak ON może być pewien, że nie natrafi na zatrute jedzenie?

– Całkiem możliwe, że zatruwa wyłącznie to, czego sam nie je. Pamiętaj, że my musimy unikać jedzenia wszystkiego, ale on doskonale wie, jakie produkty są zatrute.

– A może dla bezpieczeństwa uwarzył sobie sporą dozę antidotum? Skoro umiał uwarzyć truciznę, to mógł zrobić sobie i antidotum.

Severus spojrzał na nią i raptem w głowie mignął mu cień jakiejś myśli i natychmiast uleciał, pozostawiając wrażenie, że powinien coś zrozumieć. Coś ważnego. Ale co?! Czuł, że był blisko. Już to miał!

Skup się. Skup, a znajdziesz!

Ale im bardziej próbował tę myśl uchwycić, tym bardziej się od niej oddalał. Zupełnie, jakby w ciemności coś się o niego otarło i natychmiast uciekło i teraz bardziej pamiętał, niż czuł, ulotne wrażenie dotyku na chłodnej skórze i nie mógł tego znaleźć.

Co to mogło być…

Dziewczyna chciała coś powiedzieć, ale machnął niecierpliwie ręką, żeby ją uciszyć, zamknął oczy i skupił się z całych sił.

Może uwarzył sobie antidotum? Skoro umiał uwarzyć truciznę, mógł zrobić i antidotum… My musimy unikać jedzenia wszystkiego, ale on wie, jakie produkty są zatrute… A może uwarzył sobie antidotum…? Może zatruwa tylko to, czego nie je…

Czuł, że krążył dookoła tego czegoś, ale nadal nie mógł tego złapać! Wrócił więc do ich rozmowy i pozwolił umysłowi zdecydować od czego zacząć. Prawie zawsze pierwszy pomysł jest tym właściwym, bo podsuwa go nam podświadomość.

Może uwarzył sobie antidotum? Możliwe. Ale musiał to zrobić, kiedy Woda Księżycowa jeszcze była dostępna… JESZCZE BYŁA dostępna? Bo potem zabrakło. Nawet u Powella. A przecież zawsze była dostępna! Czemu nagle jej zabrakło? I czemu wszędzie? To trochę tak, jakby ktoś wykupił wszystko, co było… Ale czemu? Przecież to musiałoby kosztować majątek…

Czyżby to zrobił morderca? Specjalnie? Żeby nas powstrzymać od warzenia antidotum? Nas – mnie, czy nas – wszystkich wytwórców?

W takim razie nikomu nie uda się tego zrobić… Jeśli komuś by się udało…

I nagle przypomniało mu się, że przecież Shacklebolt ofiarowywał wynalazcy antidotum góry złota! I uproszczoną procedurę szóstej Kropli! Przede wszystkim to! Marzenie każdego wytwórcy eliksirów! Równe marzeniom o ponownym stworzeniu Kamienia Filozoficznego!

Raptownie w głowie po prostu eksplodowały mu pomysły, jeden po drugim, tak szybko, że aż nie nadążał za nimi wszystkimi!

Czyżby któryś z nich specjalnie wywołał falę otruć?! Żeby potem wynaleźć antidotum? Którego nikt inny nie mógł wynaleźć?! Specjalnie o to zadbał, wykupił całą Wodę Księżycową, jedyny składnik, którego nie można było zastąpić! Minister obiecał procedurę szóstej Kropli… Właśnie dlatego czekał i pozwolił ludziom umierać! Żeby doprowadzić do paniki! Bo przecież Shacklebolt nie miał wyboru!!! A mugole? Po co w tym mugole???

– Żeby przetestować truciznę! Ten łajdak wpierw przetestował truciznę na mugolach, a kiedy się upewnił, że działa jak trzeba… Przetestował na nich antidotum! To dlatego przeżyli tamci ludzie w Belfaście!

– … Słuch… Kto?!

Severus otworzył raptownie oczy i zorientował się, że mówił na głos. A dziewczyna patrzy na niego szeroko otwartymi oczami. Ale nie umiał się opanować, nie teraz! Wiedział, że miał rację, był tego całkowicie pewien!

– Dostałaś listę zamówień z Carcassonne? – spytał i zaczął pospiesznie wyjaśniać. – Mordercą jest jeden z wytwórców eliksirów! Wynalazł truciznę i antidotum i przetestował jedno i drugie na mugolach. A potem zaczął podawać ją w naszym świecie, wywołał panikę i zmusił tym Ministerstwo do specjalnych ustępstw. A nawet gdyby nie zaproponowali szóstej Kropli, jako wynalazca antidotum, zapewniłby sobie sławę i wyeliminowałby całkowicie konkurencję. I to on wykupił cały zapas Wody Księżycowej, żeby być pewnym, że tylko on będzie mógł je „odkryć”!

Hermiona kiwnęła gwałtownie głową, nadążając za jego wyjaśnieniami. Potrzebowali tylko listy i już wiedzieli, kim jest morderca!

– Nie wiem, czy ta lista już przyszła, ale powinna! Ja jej nie dostanę, ale Gawain obiecał poprosić Oktawię Banks i mi ją dać! – Hermiona zerwała się z krzesła i… zaklęła pod nosem. – Dziś jest niedziela!

Severus również wstał.

– Wyślij do niego Patronusa! Niech nam da tę listę! Natychmiast!

 

 

Hogsmeade, Dworek Rufusa Haehnera

12:00

 

Tym razem spotkanie odbyło się w mniejszym gronie. Na apel Stefana Tylora, Rufus ściągnął jego, Alex, Powella, Beena i Jenkinsa do swojego dworku i wszyscy usiedli na miękkich krzesłach dookoła niewielkiego stolika. Tym razem nikt nie poczęstował się ani jakimkolwiek alkoholem, ani nawet wodą, co doskonale obrazowało paranoję, w jaką wpadli wszyscy czarodzieje.

– Prosiłem Rufusa, żeby ściągnął tylko was, a nie również tych bęcwałów od babcinych nalewek na mugolskim alkoholu – odezwał się Tylor, pochylając się do przodu i opierając ręce na kolanach. – Musimy poważnie porozmawiać. Dam sobie różdżkę przełamać, że każde z was odkryło, że do antidotum potrzeba Wody Księżycowej, której nigdzie nie ma. Więc pytanie: co robimy? Czy to cholerstwo można czymś zastąpić?

– Udało ci się skontaktować jakoś ze Snape’em? – zapytał natychmiast Powell.

– Jak by mi się udało, to bym pewnie teraz tańczył dookoła parującego kociołka – odparł ironicznie Tylor. – Miałeś rację, sukinsyn nie odpowiada na sowy.

Alex zacisnęła usta, słysząc przekleństwa, ale Tylor nie zamierzał się tym przejmować. Nagle nieoczekiwanie odezwał się Rufus.

– Na jakim etapie dodaje się tę Wodę?

Wszyscy chwilę patrzyli po sobie, w końcu odezwał się Tylor.

– Sporo przed połową. Możemy zacząć warzyć bazę, ale daleko nie zajdziemy.

– A jaki jest następny składnik?

– Syrop z trzminorka.

Rufus znał się całkiem dobrze na warzeniu eliksirów, więc wiedział, że syrop ma zasadowe pH. Bardzo rzadko dodawało się dwa składniki o podobnym pH jeden po drugim. I domyślał się, że chodziło nie tylko o zbilansowanie straszliwie kwaśnej wydzieliny z korniczaka.

– Więc co jest z tą Wodą takiego, że nie można dać zwykłej?

– Tu nie chodzi o odczyn, ale o energię – odezwała się Alex. – Światło słoneczne znacznie zmniejsza energię wody i zarazem osłabia uzdrawiające działanie wszelkich eliksirów. Zaś światło księżyca jest tylko jego odbiciem. Woda Księżycowa wystawiona jest na światło księżyca noc przed i noc po całkowitym zaćmieniu, więc jest niesamowicie bogata w energię.

– A ta trucizna jest tak silna, że prócz dodatkowego składnika potrzebna jest niesamowita energia, żeby pokonać jej działanie – dodał Jenkins.

– Kiedy jest najbliższe całkowite zaćmienie?

– W połowie maja, więc pod koniec czerwca powinniśmy już ją mieć, ale oczywiście pod warunkiem, że te dwie noce będą bezchmurne – wyjaśniła natychmiast Alex.

– Właśnie dlatego to dziadostwo jest tak drogie – dorzucił Tylor.

Rufus zaklął cicho pod nosem.

– Dokładnie – podsumował Powell.

Alex strzepnęła jakiś paproch z rękawa sukni i odruchowo poprawiła odwinięty mankiet.

– Czy są jakieś inne składniki, które mają dużo energii? Może dałoby radę zmodyfikować całkowicie recepturę? Wiecie, o co mi chodzi. Choćby zastąpić strączki wnykopieńki figą abisyńską… choć pewnie trzeba byłoby dodać odrobinę akonitu…

Been pochylił się ku reszcie i kiwnął głową.

– Może akurat niekoniecznie figę abisyńską, Alex, ale widzę, co chce pani powiedzieć. Bardzo dobry pomysł. Zróbmy listę wszystkich składników i wypiszmy obok wszystkie, które mają podobne właściwości, na tym samym stadium warzenia.

– Można byłoby też spróbować nasycić energią porcelanowe czy diamentowe noże do cięcia – dodał Rufus. – To nie wpływałoby zupełnie na skład antidotum, a może zastąpiłoby energię Wody Księżycowej?

– Masz gdzieś tablicę i kredę? – spytał Powell. – Nie będziemy się bawić w pisanie na pergaminie, potem ciężko poprawiać, tablica będzie lepsza.

Rufus natychmiast wstał i skinął na resztę.

– Oczywiście. Chodźmy do mojej Pracowni, ale nie przejmujcie się… nieładem – uśmiechnął się wstydliwie.

Alex posłała mu pocieszające spojrzenie.

– Proszę się nie przejmować. Mamy poważniejszą sprawę na głowie, niż ocenianie pańskiego porządku.

Wszyscy zeszli do piwnicy, usiedli przy stole zastawionym dziesiątkami zlewek, pustych fiolek, butelek i słoików, a Tylor zaczął pisać na dużej, czarnej tablicy listę składników.

 

 

Klinika Św. Munga

Gabinet Naczelnego Uzdrowiciela

12:00

 

Mathias zostawił Ang z Neumannem i aportował się do Kliniki po doktor Roberts. Do tej pory kobieta powinna zapoznać się z magicznymi warunkami i umieć powiedzieć, czego brakuje, żeby można było zastosować w Klinice mugolskie leczenie. I poza tym nie chciał ryzykować jej życiem i pozwolić jej jeść czegoś w czarodziejskim świecie.

Aportował się na tyłach Kliniki, prawie wbiegł tylną klatką schodową na pierwsze piętro i nie zwalniając, podszedł do drzwi i zastukał głośno.

– Proszę wejść! – dobiegł go cichy głos.

Pchnął drzwi i podszedł się przywitać z przełożonym. I pierwszy raz miał na twarzy cień uśmiechu.

– No i jak? – spytał Carpenter. – Siadaj, wyglądasz, jakbyś miał się za chwilę przewrócić.

Mathias rozsiadł się wygodnie i pokiwał kilka razy głową, łapiąc oddech.

– Mogą nam pomóc… Co prawda będą musieli jakoś sprowadzić tu trochę ich sprzętu…, musimy jeszcze porozmawiać z doktor Roberts… żeby się upewnić. Ale profesor Neumann uważa, że się uda.

Carpenter spojrzał na zegarek.

– Kiedy mogą zacząć?

– Niestety to trochę potrwa – cień uśmiechu natychmiast znikł z twarzy Mathiasa i pojawił się bolesny grymas. – Będą mogli zacząć jutro rano. Dziś muszą zebrać wszystko, co potrzebne, nie umiem ci powiedzieć, co.

Carpenter nie odpowiedział, tylko spuścił głowę, więc Mathias wyprostował się, zaniepokojony.

– Sergiuszu…? Co się dzieje? – spytał, czując, jak przyspiesza mu serce.

– Mathias… bardzo mi przykro, ale…

– Ale…???!

– Wczoraj wieczorem przyjęli na Oddział Harry’ego. I Ginny Weasley. Wiem, że ich dobrze znasz…

Mathias aż się zachłysnął.

– Merlinie…!!! W jakim są stanie…?! Merlinie, niech to będzie dopiero początek… Niech ich tylko pobolewa głowa…

– Nie przeżyją do rana.

Mathias wczepił ręce we włosy, szarpnął nimi i zawył zdławionym głosem.

– Naprawdę mi przykro – powiedział Carpenter i przechyliwszy się ku niemu, poklepał go po ramieniu. – Jeśli to może cię w jakiś sposób pocieszyć… Kazałem dobrze się nimi zająć.

– Muszę ich zobaczyć – stwierdził głucho Mathias. – Gdzie leżą? Na moim Oddziale?

– Tak. Idź, a ja ściągnę doktor Roberts.

Mathias nie odpowiedział, tylko wypadł z gabinetu i pognał na górę. Musiał sam się przekonać, inaczej nigdy nie uwierzy!!!

Jednak gdy przesunął nad nimi różdżką, umarła resztka nadziei, którą jeszcze miał. Część ich narządów wewnętrznych zaczęła już się rozpuszczać, powodując krwotoki w jamie brzusznej. Póki co, płuca były jeszcze w całości, ale w żołądku odkrył już niewielkie skrzepy. Niedługo zaczną wymiotować, więc nie będzie już można ich pogrążyć we śnie i zostanie już tylko eliksir przeciwbólowy i Imperius. I bolesna świadomość nadchodzącego końca.

Podniósł się powoli i jak w transie zszedł na dół, do biura przesyłek zewnętrznych, wybrał dwie sowy i napisał dwa krótkie liściki. Jeden do Gawaina Robardsa, drugi do Hermiony.

Wiedział, że dziewczyna była zmuszona się ukrywać, ale musiała wiedzieć. To było wszystko, co mógł zrobić – i dla niej, i dla nich. I dla siebie.

 

Rozdziały<< Stan Krytyczny Rozdział 24Stan Krytyczny Rozdział 26 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz