Stan Krytyczny Rozdział 27

Za to Griffin po prostu szalał za nią i przy okazji ostatniej konwencji tak bardzo marzył, żeby ją uwieść, że dla odwagi wypił szklankę Ognistej, potem drugą i trzecią i w końcu całkowicie pijany zasnął na fotelu przy barze.

Merlinie, i to właśnie przez nią umarł?! Skonał w takich męczarniach?! Zabiła go. I nie tylko jego! Zamordowała już dziesiątki ludzi! Przez nią o mało nie straciłeś duszy i nie zgniłeś w Azkabanie!

Na myśl o Griffinie zalał go szalony gniew, zaś świeże wspomnienie o Azkabanie sprawiło, że poczuł, jakby ktoś dolał oliwy prosto na żywy płomień. Wściekłość dosłownie oślepiła go, zaklął i zerwał się od stołu.

– Idziemy! Wiem, gdzie!

Szarpnął drzwi, niemal wyrywając je z zawiasów, wypadł na korytarz i… zatrzymał się gwałtownie. Nagle pewność tego, co chciał zrobić, prysła jak bańka mydlana i zginęła pod nawałem wątpliwości. Coś, co jeszcze przed sekundą wydało się na wyciągnięcie ręki, oddaliło się raptownie o całe mile!

To wcale nie będzie takie proste! O CHOLERA JASNA!!!!

Hermiona czym prędzej odłożyła na miejsce listę zamówień, wybiegła za Severusem na korytarz i wpadła mu na plecy.

– Co się…?!

– Siedź cicho!!! – syknął, rozwścieczony i złapał się za głowę.

I co teraz?! Wiesz, gdzie mieszka, ale teraz na pewno siedzi w Laboratorium i warzy! A laboratorium jest w innym wymiarze, a nie po prostu w jej domu!!! A ty nawet nie masz pojęcia, gdzie są Przejścia do niego! Nie znasz haseł i nie wiesz, jak je zdobyć!!!

Jasna, pieprzona cholera!!!!!

Byli dosłownie o krok od niej i nie mogli jej dosięgnąć! Ale przecież nie mogli się zatrzymać, nie teraz!

Wbił wzrok w ścianę i zmusił się do logicznego, chłodnego myślenia.

Co masz. Co wiesz.

Wiesz, gdzie mieszka. Zacznij stamtąd. Może tam jest jakieś Przejście. A może po prostu dopadniesz tam Rayleigh!

Tym razem nawet odmieniony wygląd nie zdołał ukryć jego wściekłości, więc Hermiona zamilkła posłusznie i wpatrywała się w niego w napięciu.

Jeszcze chwilę milczał, w końcu kiwnął głową i podniósł na nią wzrok.

– Słuchaj uważnie i nie przerywaj mi – powiedział cichym głosem. – Laboratorium Rayleigh istnieje w innym wymiarze. Żeby się do niego dostać, trzeba skorzystać z jednego z Przejść, które otwiera się odpowiednim zaklęciem, ale nie wiem, gdzie one są. Całkiem prawdopodobne, że otwierają się po prostu tam, gdzie akurat jest osoba, która je rzuci. Wiem, że wszyscy pracownicy znają to zaklęcie, zaś goście dostają inne, działające czasowo. I być może dające dostęp tylko do niektórych stref laboratorium.

Zamilkł na chwile, a Hermiona zdusiła w sobie lawinę pytań i wątpliwości, jakie ją zalały.

– Aportujemy się przed jej dworkiem. Albo ją tam znajdziemy, albo może znajdziemy jakiś sposób na otwarcie Przejścia. Cały czas używając wielosokowego, nie zamierzam ryzykować – dodał i ruszył spiesznym krokiem w kierunku windy.

Hermiona ruszyła za nim.

– A może…

– Może CO?

– Może zawiadomimy Gawaina Robardsa?

Severus zatrzymał się gwałtownie w miejscu i złapał ją za marynarkę.

– Nie będziemy nikogo zawiadamiać, Granger! Jeśli chcesz, wracaj do domu, dokończę tę sprawę sam – fuknął i dokończył niebezpiecznym tonem. – I nawet nie waż się myśleć o powiadomieniu kogokolwiek!

– O-oczywiście, że idę z tobą! – zawołała Hermiona, odchylając się do tyłu. – Ale powiedz choć, czemu!

W odpowiedzi Severus obrócił się, wszedł do holu z windami i rąbnął otwartą dłonią w przycisk wzywający dźwig.

Hermiona stanęła koło niego i posłała mu pytające spojrzenie.

– Proszę. Severusie…

Czemu? To było proste. Aurorzy sprawdzali się być może w normalnym życiu, w stosunku do zwykłych, przeciętnych złodziejaszków czy morderców. Wszyscy byli trybikami w olbrzymiej organizacji, musieli podporządkowywać się hierarchii, stosować do przepisów prawa i byli nieustannie blokowani koniecznością dzielenia się informacjami i czekaniem na czyjąś decyzję.

Ale te zasady nie sprawdzały się w sytuacjach kryzysowych, takich jak ta, gdzie trzeba było podejmować decyzje natychmiast, bez żadnych konsultacji i często sięgać po radykalne rozwiązania. I być zdanym tylko na siebie.

Wojny przeciw Czarnemu Panu nie wygrało Ministerstwo czy Aurorzy, nawet nie Zakon Feniksa, ale trójka nastolatków, którzy porwali się na niemożliwe. Nic z tego, co zrobili, nie byłoby możliwe w normalnej organizacji.

On widział to wszystko z innej perspektywy; grał swoją rolę po drugiej stronie, i to, co robił, też było wbrew prawu. I musiało być trzymane w głębokiej tajemnicy.

Winda zdążyła już zjechać kilka Poziomów, gdy się odezwał.

– Bo nie zamierzam ryzykować, że z powodu decyzji jakiegoś durnia czy niezdecydowania innego kretyna Rayleigh nam się wymknie i wytruje połowę czarodziejów na świecie w imię swoich obłędnych marzeń! Bo nie chcę ryzykować twojego czy mojego życia, mówiąc o tym komuś, kto wypapla to komuś innemu, kto sprzedał wszystkich za garść galeonów! Nie ufam nikomu i nie zamierzam ufać. Jedna błędna decyzja i nie tylko my możemy za chwilę być martwi. Więc masz do wyboru: albo zaakceptować całkowicie moje zasady, albo zejść mi z oczu i milczeć.

Krata odsunęła się ze zgrzytem i wyszedł, nadal na nią nie patrząc. Zdążył przejść kilka kroków, gdy poczuł, jak złapała go za rękaw.

– Zrozumiałam. Idę z tobą.

 

 

Edynburg, dworek Rayleigh

13:20

 

Dworek państwa Rayleigh chroniony był na kilka rozmaitych sposobów. Poza faktem, że znajdował się po środku gęstego lasu i nie wiodły do niego żadne mugolskie drogi, strzegło go również zaklęcie Repello Mugoletum, nie było więc obawy, że zjawi się tam ktoś niemagiczny. Przed czarodziejami chronił go wysoki na sześć stóp mur, za którym rosły gęsto różne drzewa iglaste, skutecznie ukrywając cały budynek przed oczami ciekawskich.

Naraz rozległo się głośne pyknięcie i tuż przy zwalonym pniu jakiejś sosny pojawiło się dwóch wysokich, szczupłych mężczyzn.

Jelonek, który skubał niedaleko poszycie, zamarł, poderwał gwałtownie głowę i na widok ludzi zerwał się i pognał w przeciwnym kierunku. Jeszcze tylko chwilę słychać było jego tętent, który jednak szybko zginął w głośnym trelu drozda, miarowym stukaniu dzięcioła i szumie liści w koronach drzew.

Upewniwszy się, że nikt ich nie zobaczył, Hermiona i Severus podeszli do ceglanego muru.

– Wysoki – mruknęła dziewczyna, przesuwając ręką po miejscami omszałej cegle. – Wiesz, czy dalej są jakieś zaklęcia ochronne?

– Nie, ale wolę nie sprawdzać. Możliwe, że rzucili na cały obszar Magicae Deprehendere – odparł Severus.

Sądząc po tym, co jej powiedział na temat ochrony Laboratorium, Hermiona wcale by się nie zdziwiła, że Alex Rayleigh użyła zaklęcia wykrywającego używanie magii.

– Być może tylko na przestrzeni kilku, kilkunastu jardów, żeby nie podnosić alarmu, gdy ktokolwiek tam machnie różdżką – wysunęła przypuszczenie – ale póki nie wiemy, jaki jest jego obszar, faktycznie lepiej nie używać magii. Ale jak w takim razie przejdziemy przez mur? Myślałam o lewitacji, ale skoro to niemożliwe…

Severus rozejrzał się dookoła i jego wzrok padł na zwalony pień. Będzie w sam raz.

– Odsuń się – pokazał jej gestem, gdzie ma stanąć i szepnął: – Mobiliarbus pień!

Olbrzymi pień uniósł się powoli, popłynął aż pod mur i z chrzęstem osunął się na miękką ściółkę. Severus zgarnął ręką odstającą korę i postukał mocno nogą w lekko zbutwiały wierzch.

– Powinien nas utrzymać. Poczekaj, wejdę i dam ci znać.

Schował różdżkę do kieszeni, wspiął się zwinnie na pień i złapawszy rękoma wierzch muru, podskoczył, podciągnął się i przerzucił nogę na drugą stronę.

Leśne poszycie tonęło w głębokim cieniu, rzucanym przez zwieszające się ku ziemi gałęzie jodeł, świerków czy gęsty żywotnik, rosnące ciasno obok siebie jakieś dwa jardy od muru. Severus pochylił się do przodu, odczekał, aż jego wzrok przyzwyczai się do ciemności i powoli dostrzegł unoszące się ku górze zielone pędy o dużych, grubych liściach.

Kawałek dalej majaczył kształt zwalonego pnia, trochę mniejszego niż ich, zaś zaraz obok poruszyło się i schowało coś niewielkiego.

Cholera. CHO-LE-RA.

– Złe wieści – warknął, obracając się. – Diabelskie sidła, wnykopieńki i coś jeszcze. Nie wiem, co.

Hermiona złapała się za usta i przejechawszy po szorstkiej brodzie, jeszcze szybciej odsunęła dłoń.

– A poza tym? – spróbowała ukryć strach, ale nie bardzo jej się to udało.

– Nie widzę zupełnie, co jest za tymi drzewami.

Pięknie. Cudownie. Cholerny świat. Cholerna Alex Rayleigh.

Dziewczyna wdrapała się na wierzch muru, położyła na brzuchu i zerknęła w dół.

– Biorąc pod uwagę to, co tu dla nas przygotowali, jestem zupełnie pewna, że rzucili Magicae Deprehendere – powiedziała półgłosem.

Severus musiał się z nią zgodzić.

– Przypuszczam, że chronią się raczej niebezpiecznymi roślinami, niż stworzeniami. Garboroga czy dwurożca nie można zmusić do pozostania w jednym, określonym miejscu, więc chyba by nie ryzykowali.

Mając przygnieciony brzuch, Hermiona nie mogła westchnąć. Spojrzała w mrok i również zobaczyła jakieś niewielkie kształty, które zaczęły zbierać się niedaleko nich.

– To są chyba pogrebiny – stwierdziła. – Bo przyszło ich tu sporo, a ich zawsze ciągnie do ludzi.

Na wnykopieńki niewiele mogli poradzić, poza unikaniem ich, zaś diabelskie sidła natychmiast przypomniały jej pierwszą klasę.

Przerzuciła obie nogi na drugą stronę muru i popatrzyła na Severusa, który już zrobił to samo.

– Zeskakujemy, zrywamy się na równe nogi i uciekamy najszybciej, jak się da – powiedziała.

– Przygotuj różdżkę, żeby łatwo ją było wyjąć. W ostateczności rzucamy zaklęcia.

Skinęła głową, włożyła różdżkę do długiej, wąskiej kieszonki marynarki i dała znak, że jest gotowa, choć równocześnie serce podjechało jej do gardła.

– Na trzy. Raz… dwa… Trzy!!

Oboje zeskoczyli i nagle ziemia, która wydawała się być tak blisko, oddaliła się od nich! Hermiona krzyknęła zduszonym głosem, zamachała rękoma i nogami i spadała i spadała… aż wreszcie upadła ciężko na coś miękkiego. Niemal w tym samym momencie Severus spadł obok niej.

– Dalej, uciekaj! – zawołał, złapał ją za rękę i pociągnął za sobą.

Pognali między drzewa i wpadli prosto na niewielki pieniek. Hermiona rzuciła się na lewo, żeby go uniknąć, ale Severusowi się nie udało. Ze szczytu pnia wyskoczyły kolczaste pędy, wystrzeliły ku niemu i wywinęły młynka, więc odruchowo uchylił się, stracił równowagę i runął na ziemię. Pospiesznie zerwał się do biegu, ale coś przytrzymało go i znów upadł. Jeden rzut oka wystarczył, żeby dostrzec koniec łodygi diabelskich sideł owinięty dookoła stopy!

– Cholera! – wierzgnął nogą.

Dziewczyna od razu wyczuła, że ją puścił, również upadła, ale natychmiast zerwała się i rzuciła ku niemu, złapała pod rękę i poderwała trochę do góry, mocnym kopnięciem odrzucając kolejną łodygę sunącą po ziemi ku jego biodrom.

– Mocniej!!! – krzyknęła, ciągnąc go jak szalona i jednocześnie sama unikając innych diabelskich sideł.

Severus szarpnął się z całej siły i udało się! Byłby znów upadł, ale dziewczyna podtrzymała go i wreszcie odzyskał równowagę i mógł biec!

Kolejny wnykopieniek leżał trochę dalej, więc udało im się go ominąć, przedarli się przez gęste drzewa i ciężko dysząc, wypadli na coś w rodzaju leśnej ścieżki.

Drzewa rosły tu o wiele rzadziej, między gałęziami przebijało światło i oboje wreszcie przestali czuć się przytłoczeni. Severus oparł się o najbliższe drzewo i pochylił, żeby złapać oddech.

Hermiona kątem oka dostrzegła jakieś poruszenie koło siebie. Gwałtownie obróciła się, ale tuż przy jej stopach leżał tylko duży kamień. A kawałek dalej następny. I jeszcze jeden.

Pogrebiny!

Nie mogła użyć żadnych zaklęć, ale na szczęście na Pogrebiny był jeszcze inny, prosty sposób. Kopnęła najbliższy kamień z całej siły, ten wystrzelił w powietrze i zmienił się w małe, włochate stworzonko z dużą głową!

Dwoma kolejnymi kopniakami pozbyła się pozostałych demonów, zlustrowała ziemię dookoła i odwróciła się do Severusa.

– Jeśli zobaczysz koło…

Ten wyprostował się i patrzył w skupieniu gdzieś na drogę koło nich. Powiodła za nim wzrokiem i również zamarła, urzeczona.

Severus patrzył na niewielkiego jastrzębia po środku drogi, który próbował iść przed siebie, ciągnąc po ziemi złamane skrzydło. Za każdym ruchem przystawał i wydawał z siebie cichy, bolesny pisk. Podszedł jeszcze kawałek w ich kierunku, skrzydło zaczepiło się o korzeń i ptak pisnął o wiele głośniej, a Severus mimo woli skrzywił się, jakby to jego zabolało.

– Jaki on jest piękny… – usłyszał ciche westchnięcie koło siebie.

Merlinie, to nie był czas na pomaganie ptakom! Uwielbiał duże, drapieżne ptaki, ale przecież bez magii nic nie mogli dla niego zrobić! Poza tym tam, na zewnątrz, umierali ludzie! Z trudem przełamał się i oderwał od niego wzrok.

– Chodź, nie mamy czasu.

Jastrząb zamachał zdrowym skrzydłem i pisnął jeszcze raz.

– On się chyba zgubił… – zaprotestowała dziewczyna, nadal wpatrując się w ptaka jak oczarowana.

– Może wypadł z gniazda – mruknął, przystając niechętnie. Może choć go opatrzyć…? – No chodź już.

Hermiona spojrzała na niego zdumiona.

– Jak to „z gniazda”? On jest za mały, żeby wdrapać się na drzewo! Kici-kici-kici…

– O czym ty…?!

Rzucił okiem na jastrzębia, na dziewczynę i znów na jastrzębia i zrozumiał!

– To wielozwierz! Szybko, uciekamy!

Malutki, słodki kociak miauknął i znów nieporadnie ruszył ku nim i nagle Hermiona zaskoczyła. Wielozwierz!!!

Severus rzucił się w przeciwnym, niż jastrząb, kierunku i szarpnął dziewczynę za rękaw marynarki.

Wielozwierz był niczym innym, jak jednym z potworów. Dostrzegając swoją ofiarę, przybierał formę zwierzęcia, które ofiara lubiła. Przy okazji rzucał czar rozpraszający i sprawiał, że ofiara zapominała o wszystkim, co ważne i myślała jedynie o tym, by się do niego zbliżyć. I gdy już była wystarczająco blisko, rzucał się na nią z drewnianą maczugą, żeby ją zabić i pożreć.

Oni najwyraźniej byli jeszcze zbyt daleko, żeby czar wielozwierza porządnie ich trafił i na pewno pomógł fakt, że zobaczyli dwa różne zwierzęta. Gdyby był sam, na pewno by dał się złapać…

Przebiegli ścieżką ze sto jardów i wybiegli na szeroką, utwardzoną drogę.

– Schowajmy się między tamte drzewa – rzucił Severus.

Czym prędzej przeszli na drugą stronę drogi i weszli między choinki. Hermiona wyciągnęła różdżkę i spojrzała na zegarek. Mieli jeszcze jakieś pół godziny, zanim wielosokowy przestanie działać. Może lepiej wziąć porządny łyk już teraz, nie wiadomo, co będzie tam dalej!

Sięgnęła do kieszeni, ale jej palce prześliznęły się przez nią i wyszły na zewnątrz przez dużą dziurę.

– Cholera! – zaklęła. – Musiałam rozedrzeć sobie kieszeń i zgubiłam wielosokowy!

Severus zaklął pod nosem.

– Więc pospieszmy się.

– Myślisz, że tu już jesteśmy bezpieczni? – Hermiona rozejrzała się i nagle między gałęziami świerków dostrzegła fasadę pałacyku. – Zobacz, jesteśmy już blisko!

– Widzę – prychnął. – Więc przestań się drzeć. Unikanie magii na nic się nie zda, jeśli obwieścisz im nasze przybycie swoim wrzaskiem.

Od pałacyku dzieliło ich może następne dwieście jardów. W połowie tej odległości drzewa i krzewy się kończyły i zaczynał park z okrągłą sadzawką, do której prowadziły wąskie alejki, rozdzielone ozdobnym żywopłotem i mozaikami kwiatów.

Severus i Hermiona doszli do linii ostatnich drzew, ukryli się za pniami i chwilę przyglądali się pałacykowi. Niezbyt szeroki od frontu, dwupiętrowy budynek rozchodził się ukośnie na dwa duże skrzydła, które doskonale było widać z miejsca, gdzie stali. Jednym słowem miejsc do ukrycia od cholery.

– Może jej Laboratorium jest tu i to coś na kształt Pokoju Życzeń? – zapytała Hermiona.

– Rusz głową. Skoro jest w innym wymiarze, jest zarazem wszędzie i nigdzie – odparł niechętnie Severus.

– Przecież Magazyn Ingrediencji w Carcassonne jest naprawdę w Carcassonne?

– Nie porównuj naszych wymiarów do Francji. Tam to wszystko działa zupełnie inaczej.

„Rusz głową, rusz głową!” Skąd mam wiedzieć? Pokój Życzeń jest w Hogwarcie, zaś Peron 9 i ¾ jest na King’s Cross!

A może… Nie!!! Po prostu Przejścia do nich są akurat w tamtych miejscach! Może jest ich więcej i to są kolejne, jeszcze nie odkryte, wejścia do szkoły?!

– W każdym razie tu – Hermiona wskazała pięknie wystrzyżoną trawę tuż przed sobą – Magicae Deprehendere już nie powinno działać. Inaczej co chwilę włączałby się im alarm.

Severus zlustrował teren. Do pierwszego żywopłotu były niecałe 3 jardy. Potem można było przejść za nim aż do pierwszej ławki, jakieś dziesięć jardów dalej. Tam NA PEWNO nie było już Magicae Deprehendere.

– Biegniemy do żywopłotu i dalej czołgamy się aż do tamtej ławki i dopiero tam rzucimy na siebie Kameleona – zdecydował.

– Nie boisz się, że ktoś nas zobaczy z pałacu?

Miss Pytań O Wszystko?

– Nie, nie boję. Za to ty zaraz będziesz mogła zacząć. Jeszcze jedno durne pytanie i odeślę cię do domu, bez względu na konsekwencje – warknął. – Teraz!

Zanim Hermiona zdążyła się zorientować, Severus wyskoczył zza drzewa, prawie jednym skokiem dopadł żywopłotu i zaległ wzdłuż niego. Hermiona rozejrzała się dookoła, wyprysnęła zza swojego drzewa i trzy kroki później skuliła się koło Severusa.

Trawa była wilgotna, więc zanim doczołgali się do ławki, ich ubrania były już mokre. Severus sięgnął po różdżkę i jednym machnięciem osuszył dziewczynę, a potem siebie i rzucił na nich Kameleona i Muffliato.

Żeby się nie pogubić, Severus chwycił dziewczynę za rękaw marynarki i idąc po trawie, zaczął wyjaśniać swój plan.

– Nie mamy czasu szukać Alex Rayleigh, więc wchodzimy do środka, łapiemy pierwszą z brzegu osobę i każemy jej zaprowadzić się do niej. Albo do jej rodziców.

– Może ty łap tego kogoś, a ja będę szła kilka kroków za wami i będę cię ubezpieczać? Na wszelki wypadek.

– A jak będziemy musieli gdzieś wejść i zamknąć za nami drzwi?

– To przepuść Alex, czy kogo tam, przytrzymaj drzwi i odsuń się, żebym mogła prześliznąć się pod twoją ręką.

Już miał ochotę odpowiedzieć, że ten ktoś na pewno się zdziwi, widząc, jak on stoi w drzwiach i się rozgląda głupio na boki, ale pomysł faktycznie był dobry, więc choć raz postanowił się zamknąć.

– Tylko nie idź za blisko mnie, żeby na mnie nie wpaść.

Weszli po schodkach, podeszli do dużych, przeszklonych drzwi i zajrzeli do środka. Przez szybki widać było rodzaj holu i schody po lewej stronie, prowadzące łagodnym łukiem na piętro. Nikt się za nimi nie kręcił.

– Wchodzimy – mruknął Severus, uchylił drzwi i pchnął przed sobą dziewczynę.

Hermiona czym prędzej weszła na palcach do holu i sięgnęła za siebie, odnalazła Severusa i pociągnęła go za rękaw.

– Parter czy piętro?

– Parter.

– Poczekaj! – przytrzymała go Hermiona i wskazała ich stopy różdżką. – Gradus Silencio!

Poczuła ciepło w stopach, jakby ktoś założył na nie puszyste skarpetki i dała krok do przodu, ale nie usłyszała nic.

– Ok, możemy iść!

Przeszli przez niewielki salonik, przez dużą salę, najprawdopodobniej jadalnię, bo prócz różnych eleganckich mebli stał tam duży stół przykryty białym obrusem i zobaczyli uchylone, przeszklone drzwi do jakiegoś pomieszczenia, które wyglądało na werandę. Jeszcze kilka kroków i usłyszeli cichą rozmowę.

– … wróci, powie nam więcej.

– To byłaby cudowna okazja, żeby odebrać z nawiązką wszystko, co straciliśmy, jak Alex przejęła Laboratorium.

– Pod warunkiem, Anno, że się jej uda.

– Powinniśmy jej pomóc. Przecież ciągle jesteśmy współwłaścicielami.

– Zrobię to z wielką chęcią, ale wpierw Alex musi wrócić i powiedzieć, co wymyślili.

– Oby jak najszybciej.

Hermiona zacisnęła mocno rękę na rękawie Severusa. Alex nie ma! To jej rodzice! Oni też są w to wmieszani!? Wiedzą, gdzie jest Laboratorium!

– Łapiesz ich oboje? – spytała natarczywym szeptem, choć wiedziała, że przy Muffliato nikt jej nie usłyszy.

– Poczekaj.

Severus wycelował różdżkę w plecy kobiety i mruknął „Imperio!”. I natychmiast poznał, że trafił, bo drgnęła lekko i zamarła.

– Jest ci zimno i musisz natychmiast pójść się przebrać w coś ciepłego! Obliviate! Nie będziesz pamiętać, że trafiło cię zaklęcie.

Hermiona z trudem opanowała jęknięcie. Merlinie, najpierw czarna magia, teraz Niewybaczalne… Boże jedyny… Pociecha, że przynajmniej w dobrym celu!  W sumie… czym ta sytuacja różniła się od ich włamania do Gringotta?

Kobieta objęła się ramionami i roztarła je mocno.

– Wiesz co, tu jest lodowato. Pójdę założyć coś ciepłego.

Jej mąż nie odpowiedział, więc kobieta otuliła się szalem, zadrżała i prawie wybiegła z werandy. Severus odsunął ich na wszelki wypadek od drzwi i wyjrzał za nią.

– Idziemy – rzucił, gdy kobieta znikła mu z widoku.

Podeszli do siedzącego na fotelu mężczyzny i Severus na niego również rzucił Imperiusa, po czym zdjął Muffliato.

– Wstawaj – powiedział wyraźnie i pan Rayleigh wstał powoli i rozejrzał się niepewnie dookoła.

– Masz się nas słuchać! Otwórz nam natychmiast Przejście do laboratorium. Pełny dostęp. I chodź z nami!

Twarz mężczyzny stężała i zawahał się, jakby próbował zwalczyć zaklęcie, ale Severus nie zamierzał się z nim cackać. Musieli się pospieszyć! Lada chwila ktoś mógł nadejść, nawet przeklęta Alex, i na pewno nie powinna zastać ich tutaj!

Ale posłużył się Imperiusem z o wiele ważniejszego powodu. Jeszcze w Ministerstwie był tak wzburzony, że chciał przede wszystkim dopaść Rayleigh, dopaść i zabić! Ale zanim tu dotarli, ochłonął i zrozumiał, że o wiele ważniejsi od jego własnej krzywdy, jaką była strata przyjaciela i cierpienia w Azkabanie, byli cierpiący i umierający ludzie.

Więc przede wszystkim należało znaleźć i zabrać trochę Wody Księżycowej i jak najszybciej uwarzyć antidotum. I należało zrobić to tak, żeby nie pozostawić za sobą żadnych śladów. Jeśli przy okazji dopadnie tę kobietę, tym lepiej. Jeśli nie, będzie to trzeba odłożyć na później.

Adam Rayleigh nie mógł powiedzieć córce o ich wizycie, jego żona również. Nawet za cenę dożywocia w Azkabanie.

Ale przyrzekł sobie, że zanim tam trafi, znajdzie Alex i pomści Griffina. I Hermionę Granger.

I wszystkich innych.

– Rusz się! – warknął do niego, złapał za szatę i potrząsnął brutalnie. – Nie lubię się powtarzać!

Hermiona pisnęła, czy raczej stęknęła, lecz mężczyzna nawet na to nie zareagował, tylko wyciągnął przed siebie różdżkę.

– Na głos – dodał Severus niskim, pełnym groźby tonem, przechylając się ku niemu.

Oczy Adama Rayleigha rozszerzyły się ze strachu, ale posłusznie nabrał powietrza i powiedział głośno:

– Aut ne tenraris aut prfice *. Porta ostium nunc.

Zatoczył różdżką pełny okrąg przed sobą i poderwał ją.

Przez jedną, długą sekundę nie działo się nic. A potem…

Wpierw to poczuli. Dźwięk był tak niski i głęboki, że usłyszeli go gdzieś w sobie. Zgniótł im klatkę piersiową, a serca zadudniły głucho. Powietrze naparło na nich zewsząd, zgęstniało, nagrzało się i chwilę później zafalowało i nagle mogli je dostrzec! Bezbarwne, ale istniejące. Zbiegło się do środka, wpierw powoli, potem coraz szybciej i gwałtowniej i nieoczekiwanie u ich stóp prysnęła złota iskierka, rozdzieliła się na pół i z cichym sykiem obie połówki pomknęły po okręgu w przeciwne strony.

Hermiona mimo woli spięła się i przygotowała na coś, co nadchodziło.

Iskierki spotkały się na samej górze, wybuchły i po całym okręgu spłynął migoczący deszcz. A kiedy zniknął…

Przed nimi widniał ciemnawy korytarz, którego koniec niknął gdzieś dalej. Równocześnie mrok przyniósł ulotny zapach, który Hermionie skojarzył się z pracownią w domu Severusa, salą eliksirów w Hogwarcie i Pracownią Powella.

UDAŁO IM SIĘ!!!!

Adam Rayleigh postąpił do przodu i Severus z Hermioną czym prędzej uczynili to samo. Gdzieś koło nich natychmiast zapłonęła pochodnia.

– Porta prope nunc – rzucił mężczyzna, powietrze zakotłowało się gwałtownie i w następnej sekundzie w żółtawym blasku widzieli już tylko kamienną ścianę.

– Merlinie… – westchnęła Hermiona, rozglądając się dookoła.

Severus był o wiele bardziej pragmatyczny. Zdjął z nich Kameleona, kiwnął na Adama Rayleigha i pokazał mu korytarz.

– Prowadź do waszych sal laboratoryjnych. Biegiem!

Ten potraktował to dosłownie i szybkim truchtem ruszył korytarzem, a Hermiona i Severus pobiegli za nim.

Pochodnie same zapalały się przed nimi i minięte, gasły, echo ich pospiesznych kroków odbijało się od ścian, mieszało się z szelestem szat i stopniowo zastąpione zostało coraz głośniejszymi, chrapliwymi oddechami.

Adam Rayleigh zwolnił nagle i Severus już chciał go pogonić, gdy dostrzegł dużą, drewnianą bramę. Gdy tylko Adam zbliżył się do niej, czarne żelazne sztaby zaczęły same odskakiwać. Chwilę później drzwi stanęły otworem i mogli wejść do środka.

Pomieszczenie było duże i wyglądem przypominało pracownie u Powella. Wzdłuż ścian ciągnęły się rzędy półek, zastawionych rozmaitymi ingrediencjami, sprzętem do warzenia i księgami, zaś po środku stał duży, długi stół, teraz zupełnie pusty. Nad nim poruszały się świetliste kule i niemal natychmiast zaszumiał wywiew powietrza.

– Czemu to jest tak daleko? – sapnęła Hermiona, stanąwszy koło Adama.

– Chcieliście sale laboratoryjne, to macie sa…

Severus złapał go za szaty, pchnął na ścianę i przycisnął całym ciałem.

– Ty sukinsynie! – wysyczał i przystawił mu różdżkę do gardła. – Jeszcze jeden raz i będziesz żałował, że się urodziłeś!

Adam Rayleigh stęknął głucho i wspiął się aż na palce, żeby odsunąć się jak najdalej.

– Co było za ścianami, które mijaliśmy?!

– Maga… maga-zyny!

Severus prychnął wściekle i cofnął trochę różdżkę.

– Magazyny – mówisz. Dobrze się składa! Gdzie trzymacie Wodę Księżycową?

– Wodę Księżycową? Nie mamy.

Hermiona aż się zachłysnęła. O Merlinie…! Niemożliwe! On kłamie!

– Nie kłam! – rzucił równocześnie Severus.

– Nie używamy jej!

– NIE-KŁAM-MÓWIĘ! – szarpnął nim na nowo.

Adam Rayleigh znów wcisnął się w ścianę.

– Nie kłamię! – zawołał, zezując na różdżkę. – Nie warzymy nic, do czego się ją stosuje!

Severus zgrzytnął z wściekłości zębami. Wiedział to! Do sprzedaży eliksirów zawierających Wodę Księżycową prócz czwartej Kropli potrzeba było certyfikatu zezwalającego na obrót substancjami niebezpiecznymi i z tego, co słyszał, nikt prócz Powella go nie miał.

– Nie trzymacie nic na prywatny użytek?

– Nie! Naprawdę! Zostaw mnie!!!!

Severus puścił go i odsunął się tak gwałtownie, że mężczyzna stracił równowagę i poleciał na ziemię.

– Silencio! Drętwota!

Hermiona przyglądała się całej scenie, zaciskając mocno pięści i nie ważąc się nawet głębiej odetchnąć, ale teraz poczuła, że miała już tego dość. Zmuszanie do pomocy to jedno, a przemoc to co innego!

– Severus! – podskoczyła i złapała go za ramię. – Zostaw go! Poszukamy jej sami!

– A jemu mamy pozwolić wyjść i nas tu zamknąć?! – wyszarpnął się jej Severus. – Co byś zrobiła na jego miejscu?!

Dziewczyna zamarła. Cholera! No jasne, że bym uciekła! Albo wysłała Patronusa… Albo włączyła jakiś alarm… Przecież to oczywiste!

– Chodź już! – prychnął na nią i nie czekając, ruszył wzdłuż półek.

– Czego szukamy? – spytała miękko, podchodząc do półek z drugiej strony.

Severus potrząsnął głową i smagnął różdżką.

– Accio Aquae Lunares!

Nic się nie stało.

– Accio Woda Księżycowa!

Nadal nic. Nie drgnęła ani jedna butelka, nie poruszył się żaden flakonik. Cisza w pomieszczeniu była namacalna i zorientował się, że wstrzymuje oddech.

Niemożliwe! Musi tu być!

– Szukaj dużych, czarnych butli, z zalakowanym korkiem – rozkazał, podwijając rękawy i ruszył wzdłuż półek. – I szukaj też antidotum. Jeśli chcieli, żeby dłużej zachowało swoje właściwości, powinni owinąć je w magiczny papier. Jeśli nie, to eliksir będzie gęsty, będzie miał lekko perłowy kolor i słodkawy zapach. I nie sugeruj się nazwami.

Wyglądało na to, że po jednej stronie znajdowały się ingrediencje, zaś po drugiej gotowe eliksiry i bazy do nich, teoretycznie więc mogli po prostu przejrzeć pobieżnie półki po lewej w poszukiwaniu dużych czarnych butelek, ale nie mogli być pewni, czy antidotum nie zostało ukryte między składnikami.

Znalezienie antidotum wymagało o wiele bardziej drobiazgowej kontroli, a nie wiedząc, jak nazwana została trucizna, nie mogli go w żaden sposób przywołać. Zaczęli więc przeglądać wszystkie butelki i buteleczki, większe i mniejsze flakoniki i słoiki, sięgali po stojaki z fiolkami i sprawdzali zawartość każdej z nich. Często butelki były z ciemnego szkła, więc poruszali nimi, przyglądali się konsystencji płynu i czasem zdejmowali korek i wąchali je.

Hermiona strasznie bała się nie rozpoznać antidotum, tak że niektóre fiolki i butelki pokazywała Severusowi. Ten obrzucał je uważnym spojrzeniem, niekiedy zaglądał do środka i tylko kręcił głową. Ale nie krytykował jej, ani też nie marudził.

Dwa razy dziewczynie wydało się, że znalazła. W jednym stojaku tkwiło dwadzieścia fiolek, owiniętych magicznym papierem i na jego widok serce zamarło na chwilę, a potem ruszyło galopem. Jednak po odsłonięciu papieru zobaczyła purpurowy, rzadki płyn i natychmiast znajomy ciężar osiadł jej znów na ramionach. Za drugim razem znalazła całą dużą butelkę z gęstym, perłowym płynem, po zdjęciu korka w powietrzu rozszedł się zapach waty cukrowej, tak mocny, że aż zakręciło w nosie.

– Severus?! – zawołała z ożywieniem. – Chyba mam!!!

Severus niemal wydarł jej butelkę z rąk, ocenił gęstość i kolor eliksiru i przywołał pipetkę, żeby pobrać odrobinę gęstej masy. Rozsmarował go między palcami i od razu wyczuł drobne grudki, których nie miało prawa być w antidotum.

– Eliksir przeciw kretom – powiedział głucho i usłyszał swój własny głos.

Podniósł głowę i spojrzał na dziewczynę. Czy też mężczyznę przed sobą. Blond włosy do ramion wydłużyły się, zaczęły ciemnieć, przeszły w kolor kasztanu i zmierzwiły się, jasnoniebieskie okrągłe oczy przybrały kształt migdałów i nabrały kolor ciepłej czekolady, broda znikła, twarz zaczęła szczupleć i kilka sekund później zmieniła się w drobną twarz Hermiony Granger. Która dotknęła swojego policzka i w znajomy sposób przygryzła usta.

– Wróciliśmy do własnej postaci – jęknęła i czym prędzej przytrzymała sobie spodnie, które ześliznęły się jej na biodra.

– Pospieszmy się lepiej – ponaglił ją.

Hermiona włożyła koszulę i marynarkę do spodni i czym prędzej wróciła do przeglądania reszty ingrediencji i eliksirów.

Z jednej strony chciała jak najszybciej skończyć, ale z drugiej pragnęła tę chwilę odwlec jak najdalej. Póki miała jeszcze coś do sprawdzenia, pozostawała nadzieja. I panicznie bała się ją stracić. Rozsądek szeptał, że to całkowicie irracjonalne, ale nie mogła nic poradzić, że właśnie tak się czuła!

Sądząc po rozmiarach pracowni, Alex mogła mieć najwyżej jeszcze jedną, ale nie więcej. Co oznaczało, że za chwilę będą wiedzieć. Za chwilę się okaże.

Ilość fiolek do skontrolowania topniała z każdą sekundą i coraz bardziej nikła nadzieja i lęgł się w niej strach.

Skończywszy swoją stronę, Severus przeszedł do eliksirów i kilka chwil później spotkali się przy kartonie z małymi buteleczkami z białym płynem.

Hermiona odłożyła z westchnieniem ostatnią fiolkę, zadźwięczało delikatnie szkło i wraz z nadzieją umarło coś w niej.

Severus zdjął z Adama Rayleigha Silencio i Drętwotę i mężczyzna natychmiast zerwał się nieporadnie i cofnął o krok, przyglądając się każdemu z nich uważnie.

– Snape? G-granger??? Co… Co tu robicie? Co się dzieje? Czemu.. – zatrzymał wzrok na Severusie i na jego twarzy wykwitło zrozumienie. – Przysyła cię tu Powell? Żebyście to wy uwarzyli antidotum? To znaczy, że… nie udało się znaleźć zamiennika do Wody Księżycowej?

Hermiona głośno nabrała powietrza, a Severus dał jej dyskretny znak dłonią, nakazujący milczenie.

– Czemu próbujesz mi wmówić, że jej nie macie, skoro twoja córka powiedziała nam, że znalazła kilka galonowych butli w magazynie? – spytał, postępując krok do przodu.

– Niemożliwe! Nie mamy Wody Księżycowej! Nie wydawalibyśmy tysięcy galeonów, kupując coś, czego i tak nie możemy używać!

Severus uniósł brew.

– W takim razie czemu Alex sprzedaje Klinice Eliksir Płodności?

Mina Adama nagle się wydłużyła.

– Alex? Jakim cudem? Przecież nigdy nie widziałem, żeby go warzyli! Poza tym…

Severus obszedł stół i podszedł wolno do niego.

– Wiesz dobrze, że Carpenter potrafi czasem przymykać oko na licencje. Może w zamian za brak certyfikatu Alex obniżyła trochę cenę?

Adam zastanawiał się chwilę. Nadal stał pod ścianą, ale już nie wciskał się w nią ze strachu, ale po prostu opierał się o nią.

– Posłuchaj, Snape. Nie wiem, czemu Alex mówiła, że mamy Wodę Księżycową. Może wymyśliła sobie jakiś sposób i nie chce się z wami nim podzielić. To trochę do niej podobne. Może… Nawet jeśli cokolwiek uwarzyła… Antidotum… Nie, niemożliwe! Alex nigdy by nie uwarzyła fałszywego eliksiru i nie sprzedała jako prawdziwy! Po tym, jak odmówiono jej członkostwa w Radzie Eliksirotwórców, bo jest kobietą, ciągle stara się udowodnić innym, że jest tak samo uzdolniona, jak wy. Ale jestem pewien, że nie ma Wody Księżycowej. I nie sprzedawała Eliksiru Płodności! Widziałbym to na fakturach!

Severus nie odpowiedział i Rayleigh poczuł się pewniej.

– I, jak widzę, faktycznie nie można wam ufać! Mieliście warzyć razem! Ale kiedy tylko Leoncjusz zorientował się, że może na tym dobrze wyjść, przysyła cię tu, żebyś wykradł brakujący składnik! To na tym polega wasza uczciwość? – prychnął z pogardą.

– A ty byś się nie odłączył, gdybyś mógł zarobić na tym góry złota? I szóstą Kroplę?

Spojrzeli sobie prosto w oczy i Adam nie odwrócił wzroku.

– Wiesz, że nie masz co próbować. Jesteś Mistrzem legilimencji, ale ja również całkiem dobrze się na niej znam. Na oklumencji również – uśmiechnął się z wyższością. – Lecz w tym wypadku nie masz nawet co próbować. NIE MAMY WODY KSIĘŻYCOWEJ. Ani żadnego antidotum. Widzę, że go szukacie, pewnie po to, żeby sprzedać pod znakiem Pracowni Eliksirów Powella, ale niech Leoncjusz zejdzie z obłoków!

Hermiona bała się nawet oddychać. Nie nadążała za nimi zupełnie, udawało się jej cokolwiek zrozumieć dopiero kilka zdań później. Severus zaś wydawał się doskonale panować nad tą rozmową; wahanie, zdziwienie, rozmaite aluzje i kłamstwa w jego głosie brzmiały absolutnie prawdziwie. Nie widziała jego twarzy, ale mogła się domyślać, że cokolwiek czuje, ukrywa pod maską kamiennego spokoju.

– Leoncjusz zostawił mi wolną rękę – odezwał się niby z lekką niechęcią. – Co powiesz na współudział?

– Pięć tysięcy galeonów? – roześmiał się Adam z pogardą i machnął ręką gdzieś w przestrzeń. – Pięć tysięcy galeonów zjadam na śniadanie, mój drogi.

– Szósta Kropla.

Adam wydął usta i spojrzał przelotnie na Hermionę.

– Brzmi ciekawiej. Ale nie zamierzam się nią z wami dzielić.

– Leoncjusz nie pójdzie na nic więcej. Ale… – Severus zawahał się i przesunął wąskim palcem po ustach.

– … Ale?

– Wiem, jak uwarzyć antidotum.

– Wszyscy wiedzą.

– Nikt nie wie. Zabraknie wam ostatniego składnika.

– Skąd możesz wiedzieć?

– Bo je sobie uwarzyłem. Dlatego wiem, jak ono wygląda.

Adam wyprostował się powoli; wyglądało, jakby się przebudził. Zmarszczył brwi i znów spojrzał na Hermionę, która starała się z całych sił wyglądać na kogoś, kto doskonale orientuje się w sytuacji.

– Uwarzyłeś??? Masz Wodę Księżycową???!

– Miałem tylko trochę.

– Więc czemu nie dasz go Shackleboltowi? Człowieku, przecież on cię za to ozłoci! Przecież…

Severus wzruszył ramionami.

– Nazwij to zabezpieczeniem. Prędzej czy później każde z nas zostanie otrute. Różnica między nami jest taka, że ty umrzesz, a ja przeżyję.

Adam po raz kolejny spojrzał na Hermionę i znów na Severusa.

– Co ONA w tym robi?

– Jest moją asystentką.

– Asystentką???! – Adam wytrzeszczył oczy, zamarł, a następnie wybuchnął śmiechem. – Asystentką! To się teraz tak nazywa? Nieźle, Snape. Widzę, że ty zawsze potrafisz spaść na cztery łapy!

Tym razem Hermiona zrozumiała od razu, o czym mówią i natychmiast coś się w niej szarpnęło.

– Zamknij się! – warknęła i uniosła różdżkę.

– Spokój! – podniósł głos Severus i dziewczyna znów zamarła. W co on, do cholery, gra?!!!

Adam znów się roześmiał.

– Nieźle ją sobie wychowałeś. Ale wracając do naszego przemiłego interesu. Jakkolwiek nie brzmiałby ciekawie, NIE MAM Wody Księżycowej. Nie mogę ci dać czegoś, czego nie mam.

– Jesteś absolutnie pewien?

– Oczywiście! A teraz…

Adam zdążył tylko zacisnąć palce na różdżce, gdy Severus warknął:

– Daj mi swoją różdżkę. Już! I nie próbuj żadnych sztuczek, bo ci ją przełamię.

Mężczyzna natychmiast posłusznie podał mu różdżkę, trzymając ją za drugi koniec. Severus zabrał ją i jednym płynnym ruchem schował do swojej kieszeni.

– Ile macie jeszcze pracowni?

– Jeszcze jedną, tuż obok. Ale małą. Nadal mi nie wierzysz?

– Chcę słyszeć tylko odpowiedzi na pytania. Magazyny? Ile i gdzie?

– Po jednym z każdej strony korytarza, którym szliśmy.

– Pokażesz je nam. Jeszcze coś – Severus uniósł władczo rękę i Adam, który już obrócił się do drzwi, zastygł. – Trzymacie jeszcze gdzie indziej eliksiry i ingrediencje?

– Mamy jeszcze magazyn wysyłek, w którym trzymamy przygotowane zamówienia. To wszystko.

– W domu?

– Nie.

To było całkiem logiczne. Nie było sensu trzymać czegokolwiek w domu i musieć przejść czasem nawet i cały pałac po jedną fiolkę, skoro do Laboratorium można było wejść skądkolwiek.

– Prowadź – fuknął Severus i Adam błyskawicznie otworzył drzwi i wyszedł do korytarza.

Tłumiąc w sobie szalejące emocje, Hermiona poszła za nimi. Nie miała ochoty patrzeć ani jednemu, ani drugiemu w twarz i pewnie było lepiej, żeby oni nie patrzyli na nią. Do niecierpliwości, zaskakującej mieszaniny strachu i nadziei oraz niepewności dołączyła narastająca, szarpiąca wściekłość. Jak oni śmieli…! Jak ON śmiał…! o czymś takim…!

Skup się! Skup się na Wodzie i antidotum! A POTEM sobie z nim porozmawiasz!

Jednak ani w malutkiej pracowni kawałek dalej, ani w żadnym z magazynów nic nie znaleźli.

Zupełnie nic.

Wyglądało na to, że Adam Rayleigh miał rację i nie było tu ani Wody Księżycowej, ani antidotum.

Wyszli na korytarz i spojrzeli na siebie zagubionym wzrokiem.


*  Aut ne tenraris aut prfice – Albo nie próbuj, albo dokonuj

 

 

Dworek Rayleigh

Lewe skrzydło

13:45

 

Alex stanęła przy oknie i spojrzała na park otaczający ich pałacyk. Niedawno zaczęło padać i mokra trawa i kwiaty nabrały kolorów, zaś powierzchnia stawu pokryła się tysiącami zmarszczek i rozbryzgów, gdy smagnął ją nagły podmuch wiatru i zacinający deszcz.

Ale Alex zdawała się zupełnie tego nie widzieć. Myślami była daleko stąd.

Co za szczęście, że pełne zaćmienie księżyca wypada właśnie za kilka dni! Teraz! Szczęście, zbieg okoliczności, nieważne! Najważniejsze, że dzięki temu się uda! MUSI się udać!!!

Uda się JEJ!

Wcześniej zupełnie o tym nie myślała. Dopiero na spotkaniu u Rufusa Heahnera przyszedł jej do głowy ten pomysł!

Spośród nich wszystkich tylko ona może uwarzyć antidotum. Nikomu innemu się nie uda. I to ona dostanie za to obiecaną nagrodę!

Gdy przeczytała w Proroku oświadczenie Shacklebolta o truciźnie, była przerażona. Wprowadzony Stan Krytyczny był oczywiście jak najbardziej pożądany, ale nie miała bladego pojęcia, jak sobie z tym poradzić. Jak wybrnąć z tej sytuacji.

To był dzień, kiedy wszystko stanęło do góry nogami. Wszystko zaczęło się komplikować.

TO NIE TAK MIAŁO BYĆ!!!!! TO NIE O TO CHODZIŁO!!!!!

Równocześnie prawie oszalała z wściekłości. Nie miała pojęcia, co zrobić. Może należało odczekać trochę, aż wszystko przycichnie? Z drugiej strony im dłużej czekała, tym było gorzej. Miała świadomość, że za półtora miesiąca pojawi się nowa porcja Wody Księżycowej i wtedy byle kto będzie mógł uwarzyć antidotum.

Kiedy przyszła do Petersona z propozycją niezwykle lukratywnego kontraktu, nie miał grosza przy duszy. Miał za to pełno długów. Wyjaśniła mu swój plan i prawie natychmiast osiągnęli porozumienie. On potrzebował pieniędzy, ona jego zdolności w dziedzinie eliksirów.

Plan był prosty. Miał stworzyć eliksir, od którego ludzie mieli zacząć chorować, i uwarzyć rodzaj antidotum, które mieli wprowadzić na rynek jako jedyne lekarstwo i zbić na tym tysiące galeonów. Zyskami mieli podzielić się po połowie, zaś cała sława za wynalezienie zbawczego eliksiru miała przypaść właśnie jemu.

Peterson dał się złapać.

Ale jej nie chodziło o tysiące galeonów. Wyobrażała sobie, że w ten sposób zostanie okrzyknięta najmądrzejszą kobietą w historii eliksirotwórstwa. Stanie się sławna, najsławniejsza na całym świecie. Najpotężniejsza czarownica w historii!

Wyeliminuje całą konkurencję. Fakt, że nie ma piątej Kropli, nie będzie miał już najmniejszego znaczenia.

I ci wszyscy, którzy do tej pory z niej drwili, szydzili z powodu bycia kobietą, przyjdą do niej na kolanach i będą błagać o prawo do choćby rozmowy z nią! Do tego, by zechciała z nimi pracować!

Tylor… Powell… Albert Legrand…

I Snape. Cholerny Snape. Który na każdym spotkaniu eliksirotwórców zawsze otwarcie z niej szydził, rzucał jadowite uwagi, gdy tylko wysunęła jakąś propozycję i zupełnie ją ignorował.

Na wspomnienie jego lodowatego, niskiego głosu ociekającego sarkazmem zadrżała gwałtownie.

Te cholerne czarne oczy, ten cholerny zakrzywiony nos, wykrzywione w grymasie wargi…

Przed oczami stanął jej obraz Snape’a na pierwszej Konwencji, w której uczestniczyła. Ktoś go o coś zapytał, a ten namyślał się długo i wodził wąskim, długim palcem po rozchylonych ustach…

Chyba właśnie w tym momencie oszalała na jego tle. Zwariowała. ZACHOROWAŁA. Jego powolny ruch dłoni ją zahipnotyzował i nie mogła oderwać oczu od jego warg, haczykowatego nosa, jego męskiej twarzy i kształtnych palców. Wyobraziła sobie, jak te palce wsuwają się w jej włosy, przygarniają ją mocno i jego usta wpijają się w jej…

Stała zaraz obok i chyba wyczuł jej emocje, bo powoli podniósł wzrok, spojrzał na nią i gdy utonęła w jego czarnych oczach, wykrzywił się z wyraźną pogardą, odwrócił się i odszedł.

Wtedy nie mogła przestać o nim marzyć. Wszystko straciło znaczenie, liczył się tylko on. Robiła, co tylko mogła, żeby znaleźć uznanie w jego oczach. Przeczytała chyba wszystkie możliwe podręczniki z eliksirotwórstwa, nauczyła się zaawansowanych teorii warzenia, eksperymentowała z różnymi składnikami, robiła z eliksirów pigułki, tylko po to, żeby móc o tym publicznie opowiedzieć. W nadziei, że ON to doceni.

To nie była jej wina, że był jednym, jedynym mężczyzną, którego pragnęła! Nieraz miała wrażenie, że jeśli go nie zdobędzie, po prostu umrze!

Ale on unikał jej i ignorował ją coraz bardziej, więc przy którejś kolejnej okazji spróbowała mu podać amortencję. Siedzieli wtedy wszyscy przy dużym, okrągłym stole i postarała się, żeby jego miejsce znalazło się koło jej. Ledwie usiedli, fotograf zaprosił ich do wspólnego zdjęcia, więc skorzystała z okazji i gdy wszyscy już odeszli, dyskretnie wrzuciła pigułkę z amortencją do kieliszka Snape’a.

Ale gdy wrócili, jakaś głupia idiotka z Grecji pomyliła krzesła, usiadła na sąsiednim, automatycznie wszyscy zmienili miejsce i amortencję wypił opasły, łysy kretyn skądśtam. I gdy padł przed nią na kolana, wyznał dozgonną miłość i błagał o wzajemność, Snape przyjrzał mu się uważnie, obrzucił okiem stół, a następnie popatrzył jej w oczy i wszedł w jej myśli!!!

Tak poniżona nie czuła się jeszcze nigdy!

Od tego momentu jej miłość przerodziła się w nienawiść. Równie dziką. Zaciekłą, nieprzejednaną!

Jeśli nie mogła go mieć, niech umrze!

Nagle ciemne niebo za oknem przeszył nagły, oślepiający błysk i chwilę później przetoczył się głuchy, złowrogi grzmot.

Tym razem to ja zatriumfuję!!!

Niecierpliwym szarpnięciem zasłoniła firankę i podeszła do biurka, otworzyła zaklęciem sekretną szufladę i wyciągnęła kopertę z garścią ludzkich włosów. Nie było ich dużo, ale przy odrobinie szczęścia nie będzie już musiała ich szukać.

– Accio Ubranie!

Z szafy natychmiast wystrzeliły męskie spodnie, marynarka, koszula i dość duże buty.

Nadszedł czas, by kazać Petersonowi zacząć warzyć eliksir leczniczy.

Choć… wcześniej przydałoby się powiedzieć rodzicom, co ustalili z Rufusem Heahnerem, żeby uniknąć jakichkolwiek podejrzeń.

 

 

Dworek Rayleigh

Inny Wymiar – Pracownia / Spinner’s End

13:48

 

– Do czego służy ta mała pracownia? – spytał Severus Adama Rayleigha.

– To jest prywatna pracownia Alex. Żaden z pracowników nie ma prawa tam wchodzić.

– Skoro to jej prywatna pracownia, czemu ty masz prawo?

– Bo tak zostało to zdefiniowane w kontrakcie, gdy Alex przejmowała Laboratorium. Że z Anną mamy dozgonne prawo wglądu we wszystko, co robi.

Cóż za troskliwi rodzice! Dozgonne prawo?!

Hermiona spojrzała zdezorientowana na Severusa. Dozgonne prawo do wglądu we wszystko co robi??? Ale to znaczy, że on na pewno wie, co robi jego córka. Więc skoro jest pewien, że nie ma tu ani Wody, ani antidotum…

– Severus? – odezwała się cicho. – A może… Może to nie ona?

Ten posłał jej rozzłoszczone spojrzenie.

– Sama widziałaś, że to ona zamawiała Wodę Księżycową! Pięć dużych zamówień!

– Może ktoś się pod nią podszył? Przed chwilą przecież byłam jakimś mężczyzną.

– Znasz jak ja procedurę weryfikacji przy odbiorze zamówień! Między innymi trzeba okazać do kontroli różdżkę. Nie ma dwóch takich samych…

Hermiona kiwnęła głową i przesunęła palcem po różdżce Adama w kieszeni Severusa.

– Dokładnie. Imperius i wielosokowy. I Obliviate.

Chwilę patrzyli na siebie, skonsternowani. W tej sytuacji wrócili do punktu wyjścia. To mógł być każdy.

W głuchej ciszy usłyszeli kaszlnięcie – Adam Rayleigh przyglądał im się, ale ponieważ Severus zezwolił mu tylko odpowiadać na pytania, milczał.

– Wracamy – zdecydował. – Zjemy coś i będziemy sprawdzać każdego z nich. I zaczniemy od Powella, bo to będzie najprostsze.

– A on?

– Rayleigh – rzucił Severus, odwracając się do mężczyzny. – Jak się stąd wychodzi?

– Dokładnie tak samo, jak przychodzi – wyjaśnił ten natychmiast. – Hasło „Aut ne tenraris aut prfice”, zaklęcie Porta ostium nunc do otwarcia Przejścia i Porta prope nunc do zamknięcia. I trzeba powiedzieć, gdzie chce się przejść.

– Doskonale – mruknął Severus i bez namysłu rzucił na niego Drętwotę, po czym kiwnął na Hermionę. – Rzuć na niego zaklęcie zapomnienia i przytrzymaj, a ja sprawdzę Legilimencją, czy wszystko w porządku.

Hermiona zaczerpnęła powietrza, skupiła się i wycelowała różdżką w Adama.

– Obliviate – powiedziała wyraźnie, jego oczy stały się szkliste, a twarz zupełnie pusta.

Pomyślała o wszystkim, co mężczyzna miał zapomnieć. Gdy doszła do chwili obecnej, utrzymała zaklęcie i kiwnęła głową Severusowi.

Ten wszedł do jego umysłu i odnalazł ostatnie wspomnienia. Jak je obiad z żoną, jak wstają i wychodzą na werandę i rozmawiają… Jego żona wstała, owinęła się szalem i wyszła, a on pogrążył się w lekturze…

– Już! – mruknął. – Przenieś się teraz do jakiegoś pustego pokoju w domu, wróć na werandę i gdyby ktoś pytał, gdzie byłeś, powiedz, że poszedłeś do łazienki.

Mężczyzna drgnął i zacisnął mechanicznie pustą dłoń.

– Oddaj mu jego różdżkę! – szepnęła Hermiona.

Cholera! Severus wsunął mu różdżkę w rękę, ten otworzył Przejście i chwilę później zniknął w nim i Przejście się zamknęło.

– Teraz czas na nas.

Pospiesznie otworzyli Przejście do Spinner’s End i kilka sekund potem wyszli w znajomym saloniku.

– Możesz mi powiedzieć, czemu po prostu nie kazałeś mu mówić prawdy i nie zapytałeś o tą cholerną Wodę, tylko bawiłeś się w głupie insynuacje? – spytała od wejścia, usiadła na kanapie i posłała mu rozgoryczone spojrzenie.

Severus uniósł pytająco brew, więc dodała:

– To było… obrzydliwe.

– Wiem – przyznał niechętnie. – Ale tak było najprościej.

– Przecież był już pod Imperiusem!

– W którymś momencie zaczyna się zwalczać zaklęcie. Mógłby kłamać. A tak przynajmniej poczuł się górą i uznał, że może pozwolić sobie z nami porozmawiać.

– Tak uważasz?!

Co to ma znaczyć, do cholery! Od kiedy Granger pozwala sobie na takie odzywki?! A ty, jak żałosny idiota, się przed nią tłumaczysz?!

Chyba zaczynał być zmęczony.

– Uważaj na słowa – wycedził przez zaciśnięte zęby. – I na ton, Granger! Nigdy nie pozwoliłem ci tak się do mnie zwracać!

– Jak…!

– JAK chcesz się do czegoś przydać, to idź do kuchni i przygotuj coś do jedzenia! – rzucił, po czym obrócił się gwałtownie i szybkim krokiem zszedł do piwnicy.

Ponieważ musieli sprawdzić wszystkich wytwórców, potrzebowali dużo eliksiru wielosokowego i czyichś włosów, najlepiej różnych ludzi. Zdjął na stół całą dużą butelkę i zaczął przeglądać koperty z krótkimi opisami wyglądu osób, których włosy zawierały, gdy nagle z góry usłyszał przeraźliwy krzyk.

– NIE!!!!!!!!!!!! Boże, NIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Serce stanęło i zaczęło mu walić jak oszalałe, zjeżyły mu się wszystkie włoski na karku! Natychmiast odepchnął koperty i rzucił się na górę. Wpadł do salonu i zobaczył dziewczynę, pochylającą się nad podłogą i wyjącą strasznie na głos, więc bez namysłu pchnął ją na ziemię, osłonił sobą i rozejrzał się w panice dookoła.

Ktoś tu jest?! Ktoś trafił ją Cruciatusem?! Zranił ją?!

Ale nikogo nie dostrzegł, za to dziewczyna pod nim poruszyła się i wybuchnęła płaczem!

– NIE…!!!!!!

Odsunął się, podniósł ją delikatnie i obrzucił uważnym spojrzeniem, lecz nie dostrzegł ani krwi, ani rozdartego ubrania, ani żadnych innych śladów.

– Hermiono… co się dzieje?! Coś ci się stało? Co cię boli… – zapytał drżącym głosem. Merlinie, żeby to nie było TO. Żeby to nie była ta trucizna…

Dziewczyna trzęsła się strasznie i łkała, ale on musiał wiedzieć!

– Powiedz, co ci jest! – potrząsnął nią lekko.

Hermiona podniosła głowę, otworzyła usta i spróbowała coś powiedzieć, ale najwyraźniej nie mogła. Nie była w stanie.

Merlinie, błagam, tylko nie TO!

– Hermiono, powiedz, co ci jest! PROSZĘ!!!

Pokręciła głową z rozdzierającym jękiem i poruszyła ręką i dopiero teraz zobaczył, że coś w niej ściska. Kawałek pergaminu.

Wyciągnął go z jej zaciśniętych kurczowo palców i przeczytał krótki list.

 

Hermiono,

Bardzo złe wieści. Harry i Ginny są chorzy. Leżą na naszym Oddziale.

Pożegnałem ich od Ciebie.

Bądź dzielna,

Mathias

 

O MERLINIE!!!!!!!

Harry i Ginny są chorzy. Pożegnałem ich od Ciebie. Harry i Ginny są chorzy. Harry Potter. Przeklęty Harry Potter, ten sam, który go uratował. Postanowił przekreślić całą swoją karierę, zaryzykował życiem i zrobił wszystko, żeby tylko wydostać go z więzienia. Jeden z kilku nielicznych na świecie ludzi, którzy potrafiliby się na coś takiego zdobyć! Tak inny od niego i zarazem tak podobny!

Ktoś, kogo nienawidził i kto jednocześnie… jednocześnie nie był mu obojętny!!!

Merlinie, i co on miał teraz zrobić?!

Czemu ten cholerny świat nie może się skończyć tu i teraz?! Niech umrą wszyscy. Razem z ludźmi umrą problemy i zapanuje wreszcie spokój! I już nikomu nie stanie się krzywda. Nie będzie cholernych wojen, bólu, krwi i cierpienia. Nie trzeba będzie znów walczyć.

Harry i Ginny są chorzy. Pożegnałem ich od Ciebie.

Są chorzy…

Łkanie tuż koło niego przycichło odrobinę i zmieszało się z zapachem, który od niedawna kojarzył mu się z bezpieczeństwem i spokojem. I troską, i opieką.

SĄ chorzy…

To miała być fiolka dla Hermiony. Dla nikogo innego. Ale tak sobie mówił, kiedy ją pakował w ochronny papier i zamykał w słoiku, na który rzucił zaklęcie nietłukące. Kiedy nie myślał o Harrym Potterze.

SĄ chorzy. SĄ.

Powoli, jak w transie wstał, ułożył dziewczynę na ziemi i zszedł do piwnicy po największy skarb, jaki tam się znajdował. I jaki można było komuś ofiarować. Życie. Jak najostrożniej zdjął go z półki, przycisnął do siebie i równie powoli wszedł do salonu i postawił na stoliku. Po czym usiadł na ziemi obok Hermiony.

Nie umiał pocieszać. Nie wiedział, jak to robić. Nigdy sam tego nie robił, ale widział dostateczną ilość razy, żeby móc spróbować.

Pozwoliła się podnieść, więc przygarnął ją i zaczął nieporadnie głaskać po włosach i szeptać coś. Cokolwiek. Nawet sam nie wiedział co. Oparł się o brzeg fotela i kołysał miarowo.

I jedyne, o czym mógł myśleć, to to, że ponad dwadzieścia lat temu też siedział na ziemi z inną kobietą w ramionach. Kobietą o długich, brązowych włosach.

Tamta była martwa, ale ta jeszcze żyła.

Gdy płacz ucichł i przeszedł w żałosne pojękiwanie, odsunął ją delikatnie, ujął za podbródek i podniósł jej głowę ku sobie.

– Hermiono…

Otworzyła zapuchnięte oczy i spojrzała nieprzytomnie, ale przez łzy chyba go nie widziała.

– Mamy antidotum.

Drgnęła gwałtownie i zamrugała powiekami.

– Ale… tyl… ko jed-ną. Fiol-kę – szepnęła rwącym się głosem.

Przytulił ją mocno, żeby nie widzieć jej twarzy.

– Są takie chwile, kiedy trzeba podjąć trudną decyzję.

 

Rozdziały<< Stan Krytyczny Rozdział 26Stan Krytyczny Rozdział 28 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 2 komentarzy

  1. Nie rozumiem trochę, dlaczego to właśnie Alex. Skoro ma zdolności i środki, by zrobić taką truciznę sama, to dlaczego angażowała w to osoby, które mogą popełnić różne błędy (uciec, wygadać się, po prostu coś spartaczyć). Przez chwilę myślałam, że może chce być jakby CZYSTA, ale sama zamawiała składniki… Chciała zrzucić winę na innych? 🤔 Tylor, Powell, Snape. Trochę zbyt dużo różnych tropów dla aurorów. Zamiast zrzucić to na przykład na samego Tylora. Możliwe, że to tylko tzw. trop pisarski by zmylić na koniec czytelnika, gdy wszystko wskazuje na Tylora i nagle: BUM! To nie on! Ale jeszcze nie dotarłam do końca i mam lekkie zawirowanie głowy. Reszta ficku świetna póki co 🙂

    1. 😉
      Po pierwsze dziękuję za miłe słowa – cieszę się, że fick Ci się podoba 😉
      Mogłabym długo wyjaśniać, DLACZEGO – ale do tej pory z pewnością już skończyłaś – więc pewnie już wiesz 😉
      Prócz tego, co wynikło na końcu mogę dodać jeszcze to – mogę sobie wyobrazić, że każdy eliksirotwórca ma swój styl warzenia nowych eliksirów – jak każdy piosenkach czy kompozytor czy malarz mają swoje style – utwory, piosenki, pociągnięcia pędza na płótnie są podobne i zdradzają rękę mistrza.
      Co do zrzucenia winy na innych – bingo, dokładnie o to chodziło. Kogoś musiała w to wrobić.

      Jestem fanką Browna, Ludluma, Clancy’ego, Rollinsa… i kilkunastu innych pisarzy thrillerów. Akurat SK porównałabym do stylu Browna – oczywiście do pięt mu nie sięgam, mam tylko na myśli to, że autor pięknie manipuluje czytelnikiem, podsuwa przeróżne tropy i wskazówki, które prowadzą do niby oczywistych konkluzji, które koniec końców okazuję się całkowicie błędne 😉 I aż do końca nie wiadomo… „kto zabił” 😉 (DS, CC i TR, czyli moje pozostałe Thrillery to raczej styl Clancy’ego).
      I dokładnie o to mi chodziło – żeby namącić Wam w głowach i… zestresować 😉 Bo jaki byłby sens pisania thrillera, w którym musicie zgadnać, kto jest mordercą – gdyby już od początku było to wiadome? 😉

      Mam nadzieję, że dobrze bawiłaś się aż do końca
      Jeszcze raz dziękuję za fajny komentarz 😉
      Uściski!

Dodaj komentarz