Stan Krytyczny Rozdział 4

Problem w tym, że nie mógł zrobić tego, co najbardziej chciał. Wywalić go z roboty na zbity pysk w trybie natychmiastowym i zgłosić napaść.

Po pierwsze dlatego, że nie miałby już nikogo, komu mógłby powierzyć Granger. MUSIAŁ go zatrzymać choćby przez jeden miesiąc.

Po drugie zaś zrodziłoby to wiele pytań, wywołałoby podejrzenia. Miałby na karku następnych Aurorów. A on nie mógł sobie na to pozwolić.

Musiał zacisnąć zęby, schować dumę w kieszeń i dobrze to rozegrać.

– Expecto Patronum!

Z różdżki wystrzelił srebrzysty lis i przysiadł z wyczekiwaniem.

– Severusie, oczekuję cię w moim gabinecie!

Smagnął różdżką w kierunku korytarza, na co lis podbiegł do drzwi i zniknął w nich.

Czekając na swojego pracownika, chodził miarowym krokiem po całym pomieszczeniu. Miał tylko nadzieję, że nie przyjdzie mu czekać długo. Wysyłając Patronusa, zawahał się, czy nie dorzucić słowa „Natychmiast”, ale nie chciał na niego naciskać. Znając przekorę Severusa i jego skłonność do wkurzania innych, wiedział, że w ten sposób tylko by wszystko pogorszył.

Jakieś dziesięć minut później rozległo się pukanie i Severus wszedł, zanim Powell zdążył rzucić „Proszę”.

– Dzień dobry, Leoncjuszu – odezwał się, zatrzymując się tuż za drzwiami i skrzyżował ręce na piersi. – Chciałeś mnie widzieć.

Powell posłał mu poważne spojrzenie i kiwnął głową.

– Dzień dobry, Severusie. Owszem, chciałem cię widzieć. Po twojej wczorajszej wizycie jest to wskazane.

Wskazał mu fotel po drugiej stronie biurka i zagłębił się w swoim.

Siadając, Snape nie rozłożył rąk. Doskonale domyślał się, że Powel wyrzuci go dziś z pracy i tylko nie był pewien, czy każe mu zostać jeszcze przez miesiąc, czy dwa. Bo o to, że nie będzie chciał go puścić natychmiast, mógłby dać swoją różdżkę.

Nie zależało mu na tej pracy. Miał wystarczająco dużo złota, żeby nie musieć pracować przez wiele lat. A gdyby ciągnął swój mały interes, mógłby utrzymać się tak całe życie. I, co ważniejsze, nie musiałby już mieć nad sobą kogoś innego. PANA.

Dzisiejszej nocy zastanawiał się nawet czy przyjść do pracy. Ale w końcu zdecydował, że przyjdzie.

Chciał osobiście sprawdzić niektóre rzeczy, a poza tym pobyt w Pracowni pozwalał mu mieć wgląd w śledztwo Aurorów.

– Słucham cię.

Powell pochylił się ku niemu i zaczął bawić się swoją różdżką.

– Myślę, że zdajesz sobie sprawę z tego, że po tym, jak na mnie napadłeś, nasze relacje już nigdy nie będą takie same. Jako twój przełożony nie mogę, po prostu nie mogę pozwolić na taką sytuację. Powinienem zawiadomić Aurorów, zarówno o agresji w stosunku do mnie, jak i do moich służących. Mógłbym nawet domagać się odszkodowania. Ale tego nie zrobię – uśmiechnął się dobrotliwie. – Wiem, że byłeś wczoraj silnie wzburzony. To musiał być dla ciebie szok, szczególnie że Chase był twoim dobrym przyjacielem…

– Daruj sobie – warknął Snape i zacisnął zęby. Mógł tolerować tę żałosną komedię, ale nie zamierzał pozwolić Powellowi na obrażanie pamięci po Griffinie.

Różdżka zadrżała Powellowi w dłoni, więc czym prędzej ją odłożył.

– Chcę tylko powiedzieć, Severusie, że staram się być wyrozumiały. Złagodzę do minimum wszelkie konsekwencje. Dlatego proponuję, żebyśmy zakończyli twój kontrakt. Zgodnie z prawem przysługują ci trzy miesiące wypowiedzenia, ale nie sądzę, żeby dla naszej wspólnej wygody należało to… miało to trwać tak długo. Sądzę, że miesiąc jest wystarczający. Dla ciebie na znalezienie innej pracy i dla mnie na załatwienie wszelkich formalności.

Ukrycie triumfującego uśmieszku przyszło Severusowi bez problemu, bo nadal coś w nim się trzęsło z oburzenia po jego poprzednich słowach.

– Miesiąc jest całkowicie wystarczający. Powiedziałbym nawet, że być może to za wiele, ale zostańmy przy miesiącu – wycedził i wstał. – A teraz pozwól, że wrócę do pracy. Od tych bredni zaczyna mnie boleć głowa.

Był już w połowie drogi do drzwi, gdy Powell znów się odezwał:

– Jak wiesz, dziś przychodzi Hermiona Granger. Chciałbym, żebyś się nią zajął.

Wzruszył ramionami, skinął głową i wyszedł.

Wiedział, że Powell będzie go o to prosił i wczoraj doszedł do wniosku, że się na to zgodzi. Bardzo chciał się przekonać, CZEMU Powell tak naciskał, żeby to on się nią zajmował.

Z tym, że nie uznał za stosowne powiedzieć, że odbędzie się to na jego warunkach.

 

 

Mieszkanie Hermiony, 09.00

 

Po wolnym dniu Hermiona wstała bez problemów. Przy śniadaniu robiła lekki makijaż i półgłosem powtarzała sobie ostatni raz przepis na eliksir uspokajający. Bardzo chciała zaskoczyć Chase’a, który zaznaczył przecież, że jest to jeden z bardziej skomplikowanych i niebezpiecznych eliksirów.

Potem poszła do pokoju i zaczęła przeglądać ubrania. Ponieważ w środę miała wrażenie, że ugotuje się w ciepłym kostiumie, wybrała cienką, czarnoszarą garsonkę i postanowiła rano zarzucić na to pelerynę.

Monica na recepcji pozdrowiła ją grzecznie, ale się nie uśmiechnęła. Hermiona przyjrzała się jej kątem oka podczas wypełniania przepustki. Dziewczyna wyglądała na czymś zaprzątniętą.

Hermiona oddała jej pergamin.

– Może następnym razem mogłabym dostać przepustkę na cały tydzień? – spytała niewinnie.

– Przykro mi, panno Granger, ale to niemożliwe. Odwiedzający muszą przejść każdorazowo procedurę kontroli personalnej z użyciem Veritaserum – odparła Monica automatycznie. – Proszę poczekać na pana Powella.

– Dziś mam pracować z panem Griffinem – zaoponowała Hermiona.

– Tak, wiem… – Monica urwała i westchnęła ciężko. – Przykro mi. Pan Powell musi z panią porozmawiać.

Po czym odwróciła się od niej, żeby otworzyć bramę i wysłać Patronusa. Potem po prostu zniknęła gdzieś w recepcji.

Dziwne… pomyślała Hermiona. Może coś źle zrobiłam? Może za bardzo się dopytywałam i Powellowi się to nie spodobało? Ale przecież na tym polega moja praca! Albo uważa, że za bardzo spoufaliłam się z Chase’em? Może jednak powinniśmy zwracać się do siebie bardziej formalnie?

Swoją drogą, miejmy nadzieję, że Chase czuje się dziś lepiej. Jak nie, to osobiście wleję mu do gardła wszystkie niezbędne eliksiry!

Powell zaprowadził ją do gabinetu i spojrzał na nią ponuro.

– Panno Granger, mam bardzo złą wiadomość. Proszę usiąść…

Coś w Hermionie skurczyło się nerwowo, gdy siadała na brzegu fotela.

– Mój Boże, co się stało?!

– Chase Griffin nie żyje. Będzie pani musiała pracować dziś z kim innym.

Hermiona aż zachłysnęła się powietrzem i zakryła dłonią usta.

– O, Merlinie…!!!

– Przykro mi, panno Granger.

– To mnie jest przykro, panie Powell!! To dlatego Monica tak dziwnie się zachowywała… A ja myślałam, że to przeze mnie. Co się stało? Był chory? Miał jakiś wypadek?

Powell wyprostował się nagle z godnością.

– Od ponad dziesięciu lat nie przytrafił się nam ani jeden wypadek przy pracy!

CO???!

– Jak pan śmie myśleć w tej chwili o procedurze! – zawołała Hermiona z oburzeniem. – Chyba pan zwariował! Proszę pana, nie chodzi mi teraz o inspekcję, chcę tylko wiedzieć, co mu się stało!

Powell posłał jej jakieś dziwne spojrzenie, co tylko ją wkurzyło.

– Jestem przede wszystkim Uzdrowicielką. Niech pan o tym nie zapomina – rzuciła sucho, po czym nagle przypomniała sobie, O CO się kłócą i dodała o wiele łagodniej:

– Mój Boże, co takiego się stało?

– Zmarł wczoraj wieczorem w swoim domu. Pani koledzy z Kliniki próbowali go uratować, ale im się nie udało. Mam nadzieję, że dziś dowiem się więcej, bo w tej chwili wiem tyle, co pani teraz.

Hermiona popatrzyła na pustą ścianę za Powellem i spróbowała się uspokoić. Pracując w Św. Mungu, widziała już parę śmierci, ale to nie oznaczało, że potrafiła się z nimi pogodzić. Jeszcze nie! Nagle przypomniała sobie inne, których była świadkiem, w czasie Bitwy o Hogwart. Ujrzała przed sobą zasnute bólem oczy, które po chwili znieruchomiały, a ona nie zrobiła nic, żeby to powstrzymać i jej serce przeszył ból porażki. Nie JESZCZE NIE, ale NIGDY!

– O Boże… – wstrząsnęła się gwałtownie, żeby odepchnąć tę ponurą wizję. – To straszne…! Panie Powell, osobiście zapytam moich kolegów, co się stało i pana o tym poinformuję! Bardzo mi przykro, naprawdę!

Powell posłał jej słaby uśmiech.

– Dziękuję. To bardzo miłe z pani strony. Tak więc w tej sytuacji chciałbym, żeby pracowała pani z Severusem Snape’em.

Hermiona była tak zszokowana, że Chase nie żyje, że nie miała jeszcze czasu zastanowić się nad implikacjami i ta wiadomość sprawiła, że na nowo ją podrzuciło. Odetchnęła ciężko i skinęła głową.

– Cholera. Rozumiem. Tak… Sądzę, że… chyba nie mam innego wyjścia – przygryzła usta, próbując jakoś powstrzymać szczere odpowiedzi.

– Severus czeka na panią w pracowni numer sześć, panno Granger. Jeszcze raz dziękuję za wyrozumiałość – powiedział Powell.

Hermiona wstała automatycznie i podeszła do drzwi.

– Do widzenia, panie Powell.

– Życzę miłego dnia.

Rzuciła mu ostatnie spojrzenie i wyszła.

Pracownia numer sześć. Szósta. Nomen-omen. Szósty rok, szósta pracownia… Tamten rok był początkiem koszmaru jej życia. Pozostało jej tylko mieć nadzieję, że pracownia numer sześć nie będzie kolejnym.

Stanęła pod drzwiami i uniosła rękę, żeby zastukać, ale zanim to zrobiła, nabrała kilka głębokich oddechów. Potem zapukała, szybko otarła wilgotne dłonie o cienką tkaninę, rzuciła Alohomorę i weszła do środka.

– Panie profesorze –powiedziała cicho. „Dzień dobry” wydawało jej się zupełnie nie na miejscu.

Severus Snape odwrócił się do niej i obrzucił ją długim spojrzeniem.

– Panno Granger – odparł i wskazał gestem stołek po przeciwnej stronie stołu.

Hermiona usiadła i położyła na podłodze torbę z notatkami i przyborami do pisania.

– Po pierwsze chciałam powiedzieć, że… bardzo mi przykro… To musi być dla was wszystkich bardzo bolesne…

– Wystarczy – uciął Snape i Hermiona natychmiast zamilkła. Nie słyszała tego już od lat. W czasie ich spotkań w Klinice pozostawali dla siebie uprzejmi i to stanowcze „Wystarczy” zabrzmiało teraz jak smagnięcie biczem.

– Leoncjusz Powell powiedział ci chyba, że od dziś to ja będę reprezentował PRACOWNIĘ. Od tej chwili masz więc zwracać się do mnie ze wszystkim, co nie dotyczy bezpośrednio pracy innych. Chciałbym, żebyś w miarę możliwości nie… zajmowała czasu innych pracowników. Możesz zadawać mi pytania związane z twoją pracą. Jeśli będzie to podczas warzenia, będą musiały poczekać do końca procesu. W tym czasie możesz robić notatki, ale masz mi nie przeszkadzać. Czy to jasne?

Hermiona wyprostowała się oburzona. Zupełnie nie tak zachowywali się ostatnimi czasy!

– Przyszłam tu pracować, a nie panu PRZESZKADZAĆ – fuknęła i złapała się za usta. – Przepraszam, to przez Veritaserum… To znaczy… Zacznij mówić na temat, zanim znów coś durnego palniesz… – Co, jeśli będę chciała spytać o coś, co nie może poczekać? O coś, co akurat pan robi? – spytała trochę cieńszym niż zwykle głosem.

Jej profesor patrzył na nią przez chwilę w milczeniu.

– Podnieś rękę. Dam ci znać, kiedy możesz się odezwać. Nie zamierzam uczynić eliksiru dla twoich kolegów niezdatnym do użytku, bo muszę odpowiadać na niekończące się pytania.

Hermiona już miała ochotę zaprotestować, ale tylko przygryzła dolną wargę.

Snape dostawił na stół flakonik z nalewką z chmielu i słój z oczami żuka i pokazał je krótkim gestem.

– Mieliście dziś robić eliksir na uspokojenie, więc spodziewam się, że znasz przepis i wiesz jakie są najbardziej przełomowe momenty warzenia. NIE PYTAM o to – sarknął, bo Hermiona nabrała głębiej powietrza. – Obserwuj, potem odpowiem na twoje pytania.

Przez cały ranek przyglądała się, jak ciął, ścierał czy siekał różne składniki, dodawał je do kociołka i mieszał zgodnie z przepisem. Musiał mieć już uwarzoną bazę, bo nie zaczął od samego początku. Był skupiony i całkowicie pochłonięty tym, co robił. Parę razy miała ochotę go o coś zapytać, ale tylko zanotowała pytania na później.

Po pierwszej zaczęło jej burczeć w brzuchu. Wiedziała, że za dziesięć minut trzeba będzie odstawić wywar, żeby ostygł, co powinno trwać koło godziny, więc zaczęła marzyć o jakimś obiedzie. Tuż obok była Pokątna i było tam pełno miejsc, gdzie mogłaby pójść coś przekąsić… Przypomniała sobie bar Pod Parchatym Trolem i ich Roast Dinner, który jadła tam parę miesięcy temu i aż ślinka napłynęła jej do ust.

Dokładnie po dziesięciu minutach Snape zamieszał porządnie eliksir, postukał chochelką o brzeg i odłożył ją na podstawkę.

– Masz dokładnie godzinę przerwy. Oczywiście, jeśli chcesz przyglądać się końcówce procesu – powiedział, nawet na nią nie patrząc.

Hermiona zsunęła się ze stołka, zrobiła dwa kroki w stronę drzwi i zwolniła.

– A pan nie idzie na obiad? – zagadnęła niepewnie.

– Nie.

– Może panu coś przynieść? Nie wiem…

Snape poderwał się jak ukąszony.

– Chcesz przynieść jedzenie do pracowni eliksirów??! Zwariowałaś, Granger?!

– Nie do pracowni…

– I to ciebie Ministerstwo wysyła na inspekcję?!

– … ale do waszej salki na dole…

– … To po prostu żałosne!

– … gdzie Chase jadł ostatnio!

Ostatnie zdania wykrzyczeli razem; on wyraźnie rozwścieczony, ona, próbując się bronić, po czym zapadło nagłe milczenie. W nagle zapadłej ciszy można było usłyszeć ich przyspieszony oddech.

Snape patrzył na nią jeszcze przez chwilę, po czym obrócił się gwałtownie do stołu.

– Nie jestem głodny. Idź już.

Hermiona chciała jeszcze coś powiedzieć, ale nie wiedziała co. Czuła tylko, jak piecze ją gardło, więc szybko podeszła do drzwi i pchnęła je. Nie drgnęły, więc pchnęła je mocniej.

– Alohomora! – warknęła i praktycznie uciekła na korytarz.

Cholera, cholera, cholera!!! Czemu nie może być tak spokojnie jak ostatnio?!

Odechciało się jej Roast Dinner, w zasadzie odechciało się jej jeść. To znaczy nadal ssało ją w żołądku, ale nie umiała nawet myśleć o tym, co mogłaby zjeść, więc kupiła sobie kanapkę z peklowaną wołowiną i wmusiła ją w siebie.

Idąc przed siebie, odtwarzała w myślach kłótnię sprzed chwili. Jej wzrok prześlizgiwał się po szybach wystawowych, po mijanych ludziach, ale umysł nie rejestrował ani ozdobnych talerzyków i filiżanek, dziecinnych miotełek, ani poszczególnych twarzy. Do chwili, kiedy dostrzegła coś znajomego. Na jakimś żółto-zielonym plakacie ogłoszeniowym widniała kość skrzyżowana z różdżką.

Klinika! No jasne, idź dowiedzieć się, co się stało z Chasem! Przecież obiecałaś to Powellowi! A poza tym przestaniesz się zadręczać tą durną pyskówką!

Najprościej było aportować się w domu i fiuuknąć prosto do Kliniki, więc Hermiona nie zastanawiała się dłużej, tylko deportowała z Pokątnej. Następnie fiuuknęła na Oddział Zatruć. Nikt poza pracownikami nie mógł w ten sposób podróżować do Kliniki – do tego należało być oznaczonym specjalnym zaklęciem identyfikacyjnym, które otrzymywało się w momencie zostania Uzdrowicielem w Św. Mungu.

– Hermiona? – usłyszała głos Margarity, koleżanki z drugiej zmiany. – Kurczę, ale ty ładnie wyglądasz….!

– Dzień dobry, Marga. I dziękuję! – odpowiedziała z uśmiechem.

W Klinice, w JEJ Klinice, w znajomym miejscu, pośród znajomych ludzi, natychmiast poczuła się lepiej. Uffff!

– Coś się stało? Chyba cię nagle nie wezwali? – zaniepokoiła się Margarita i podeszła do niej z tacką pełną fiolek z eliksirami. – Nic takiego się nie dzieje prócz tego, że rano przynieśli nam tu psa, który rzygał jak kot.

– Tu, na górę?

– Nie, zatrzymali ich na Izbie Przyjęć, ale posłali po Stana, żeby rzucił na niego okiem. No więc co tu robisz?

– Stęskniłam się – mruknęła Hermiona. – Muszę zobaczyć Mathiasa. Miłego dnia, Marga i do poniedziałku!

– Farciara – usłyszała jeszcze, gdy ruszyła do biura Uzdrowiciela Dyżurnego.

Nie było go w biurze, co wcale jej nie zdziwiło, więc przeszła się po Oddziale, rozpytując o niego. Jeden z kolegów wysłał ją w końcu do Sali Kaczuszek (czyli sali numer 2, na drzwiach której jakieś odwiedzające dziecko namalowało kiedyś nieporadnie żółte kaczuszki, i tak już zostało).

I faktycznie, znalazła tam Mathiasa, który akurat próbował nakłonić jakiegoś nowego pacjenta do wypicia duszkiem eliksiru wymiotnego. Na jej widok machnął na powitanie, po czym wyraźnie stracił cierpliwość i gdy pacjent na próbę przechylił fiolkę i spróbował zanurzyć w niej język, podniósł mu ją nieoczekiwanie i przytrzymał przy ustach. Natychmiast rozległ się charkot i mężczyzna zaczął wymiotować.

– No nareszcie! – ucieszył się Mathias. – Teraz poczuje się pan lepiej! Langustnika się nie jada!

Gdy wymioty się skończyły, rzucił Chłoszczyść i podszedł do Hermiony.

– Choć lepiej jeść niż dać się ukąsić. Potem przez tydzień ma się cholernego pecha – rzucił filozoficznie półgłosem. – Dzień dobry, Hermiono. Co tu robisz? Nie miałaś być w Pracowni?

Dziewczyna zaśmiała się cicho.

– Dzień dobry, Mathias. Miałam i jestem. Robimy właśnie przerwę. Ale przychodzę, żeby się dowiedzieć, co się wczoraj stało. Chase Griffin nie żyje…

– O choleeera! – westchnął Mathias i oparł się o ścianę na korytarzu. – Nie dostałaś mojej sowy?

– Wyszłam dość wcześnie rano, pewnie jeszcze nie doleciała. Co się stało? Kto mi może coś powiedzieć?

– No właśnie my. Chodź do mnie, to ci wszystko wyjaśnię.

Przeszli do biura Mathiasa, malusieńkiego, obskurnego pokoju bez okna i Hermiona przysiadła na drewnianym krześle, zaś Mathias sięgnął po raport zgonu.

– Zmarł u siebie w domu. Był tam Michael z Przedmiotowych, ale powiedział nam dziś rano, że już nic nie mógł zrobić.

– Wybuchł mu w domu kociołek czy jak?! – zdziwiła się Hermiona i poczuła, że czegoś nie rozumie. – To czemu odesłali go do nas?

– Bo Michael trafił tam przez przypadek. Ściągnął go Snape, który wpadł na niego na Izbie Przyjęć. Kiedy przyszli, Griffin już umierał. Michael sprawdził zaklęciami, że w brzuchu wszystko mu popękało. Płuca, jelita, żołądek, wątroba… Jakimś cudem trzymało się jeszcze serce – wyjaśnił Mathias, spoglądając w raport. – Ale w parę sekund po tym, jak weszli, Griffin dostał krwotoku do płuc i się udusił.

– Jezus… Maria – wyszeptała Hermiona.

– Dokładnie, moja droga. A ponieważ Snape podejrzewa zabójstwo, zgodnie z procedurą ściągnęliśmy ciało, żeby zbadać je dokładniej.

Tym razem Hermiona zbladła mocno.

– ZABÓJSTWO? Ktoś chciał zabić Chase’a??

– Ujmijmy to tak. Albo on się otruł, albo to jego otruli. Każdy, kto diagnozował zwłoki, albo widział szczegółowy raport, się z tym zgodzi.

Hermiona bez słowa wyciągnęła rękę, ale Mathias pokręcił głową.

– Wierz mi, nie chcesz tego widzieć. To było koszmarne.

– Mathias…

– Idź już. Skończ szybko tę inspekcję i wracaj do domu odpocząć. A jeśli przez przypadek trafisz na Harry’ego, to go ode mnie pozdrów.

– Na Harry’ego…? – Hermiona wyraźnie nie nadążała.

Mathias podszedł do drzwi i otworzył je przed nią.

– Snape kazał zawiadomić Aurorów, żeby zrobili oficjalne śledztwo.

Hermiona wyszła z jego biura automatycznie i równie automatycznie podeszła do kominka.

To dlatego dziś jest taki dziwny! To musiało być naprawdę koszmarne, skoro nawet na nim zrobiło to wrażenie… Albo może sprawę prowadzi Harry i dlatego był w tak parszywym humorze…

Chwilę gapiła się na kominek, po czym fiuuknęła do siebie i stamtąd deportowała się na Krętą.

Siedząc na niewygodnym, wysokim stołku, patrzyła, jak Severus Snape dodaje ostatnie ingrediencje do kociołka. Śledziła każdy jego ruch, ale nie potrafiła się na tym skupić. Zamiast tego podświadomie obserwowała jego zachowanie, starając się dopasować je do wiadomości od Mathiasa.

Wyraźnie był tym dotknięty, choć nie rozumiała, dlaczego tak bardzo.

Ze szkoły pamiętała, jak na wejście zamaszyście łupał drzwiami w ścianę, lawirował nieustannie między ich ławami i jak chodził szybkim krokiem po korytarzach. Każdy ruch różdżki, każde słowo naładowane było zawsze energią. Dzisiaj, kiedy warzył był… inny.

Zmusiła się do sprecyzowania tego, co widziała. Był… przygaszony. Jakby był zaabsorbowany czymś innym lub wręcz przeciwnie, jakby coś go stale rozpraszało i nie pozwalało być sobą. Poruszał się wolniej niż zawsze, miał lekko obwisłe ramiona i opuszczoną głowę. Z wyjątkiem krótkiej przemowy rano i kłótni w południe w ogóle się nie odzywał, nawet po to, żeby zwrócić jej uwagę, kiedy poprawiała się na stołku czy robiła notatki.

I nawet ta kłótnia była dziwna. Krzyczał zamiast po prostu rzucić jakąś zjadliwą uwagę pod jej adresem. A kiedy skończyli krzyczeć, ciężko oddychał.

Przyjrzała mu się jeszcze uważniej. Rozlał właśnie eliksir do małych buteleczek i kończył wpychać w nie koreczki. Gdy odstawił ostatnią z nich, potarł bezwiednie palcami skroń, jakby bolała go głowa. W ogóle trzymał ją lekko przekrzywioną. Z pewnością nie dlatego, żeby na mnie nie patrzeć!

Zaniepokojona odłożyła pióro i złożyła prawie pustą kartkę pergaminu.

– Mogę w czymś pomóc, panie profesorze?

Potrząsnął przecząco głową. Zamiast na mnie warknąć. Cholera, coś z nim jest nie tak…

I nagle przemknęła jej przez głowę przerażająca myśl. A co, jeśli nie skończyło się na Chasie???!!

– Proszę pana… – zsunęła się gwałtownie ze stołka i podeszła ku niemu.

– Przecież ci powiedziałem, że nie potrzebuję pomocy? – rzucił jej krótkie, niechętne spojrzenie.

– Tak, wiem, ale…

– Nie ma żadnego „ale”, panno Granger.

– Jak pan się czuje? Coś panu dolega? – wyrzuciła z siebie.

Snape zamarł i tym razem wyglądał na wyraźnie zaskoczonego.

– Słucham??

Hermiona przygryzła nerwowo usta.

– Widzę, że źle się pan dziś czuje…

– Granger, nie jesteśmy w Klinice.

– To nie ma znaczenia, gdzie jesteśmy. Wyraźnie coś z panem jest nie tak. Musi mi pan tylko…

– Jesteśmy na moim terenie, w mojej pracowni i nie ty będziesz mi mówić, co mam robić!

Cholera! Jak tu mu przemówić do rozsądku?!

– Panie profesorze, tu chodzi o pańskie zdrowie!

– Granger, jeśli nie rozumiesz, co do ciebie mówię, to wynoś się stąd!

Cholera jasna!!! Przecież nie wolno mi powiedzieć, co podejrzewam!

– No już, na co czekasz?!

Z dawną energią podszedł do niej i złapał ją za rękę! Och, do diabła z zasadami!!

– Chase też się źle czuł!!! Co, jeśli pan też zjadł to coś??! – wybuchnęła.

Snape zamarł, chwilę jeszcze patrzył na nią zwężonymi ze złości oczami, po czym wolno poluźnił uścisk.

– Może to nic specjalnego! A może jeśli tę truciznę wykryje się wcześnie, można przygotować antidotum?? – mówiła gorączkowo Hermiona. – Proszę mi pozwolić sobie pomóc! Panie profesorze…

Spojrzała na niego prosząco i wstrzymała oddech.

– Nie chcę, żeby… coś się panu stało. Na Boga, nie tym razem!

Odezwał się dopiero po dłuższej chwili.

– Co chcesz zrobić?

– Boli pana głowa? Brzuch? Serce? – spytała szybko, pamiętna tego, co mówił Mathias.

– Głowa. Trochę, nie bardzo – odparł niechętnie.

– Brał pan eliksir przeciwbólowy czy smocze łuski? Jakieś maści?

– Nie.

– Ma pan zawroty głowy albo nudności? Albo…

– Nic z tych rzeczy.

– Proszę mi pozwolić rzucić kilka zaklęć diagnostycznych – Hermiona sięgnęła po różdżkę i poczekała na pozwolenie.

Snape skinął głową, więc przymknęła oczy i mrucząc zaklęcia, zaczęła powoli i metodycznie przesuwać różdżką nad jego głową, ramionami, klatką piersiową… zwolniła przy żebrach, przesunęła nią nad jego pasem i biodrami, wróciła nad klatkę piersiową i zamarła.

– Panie profesorze… Sądzę, że będzie lepiej, jak udamy się do Kliniki. Teraz. Natychmiast.

 

 

Instytut Chorób Zakaźnych i Tropikalnych

Londyn, 17.00

 

Profesor Neumann spisał numer ewidencyjny próbki Ebola z Ugandy, z 2001 roku, której potrzebował, i zaczął szukać numeru telefonu do Instytutu Pasteura w Paryżu, gdzie przeprowadzano właśnie najnowsze badania nad szczepionką. Pracujący tam Jean-Pierre Charasse, jeden z najlepszych wirusologów i epidemiologów na świecie, był jego dobrym znajomym, dlatego też Neumann postanowił zasięgnąć jego porady.
Zanim jednak przepisał numer do notesu, rozległo się pukanie do drzwi i weszła doktor Roberts, jego asystentka.

– Panie profesorze, chciał pan wiedzieć, jak wydarzy się coś nowego – podeszła i podała mu podkładkę. – Dosłownie przed chwilą znaleźli dwa inne przypadki. W Mitchelstown i Kingswells.

– W jakim są stanie? Można ich zobaczyć?

– Niestety nie. Zgony nastąpiły kilka dni temu. Za każdym razem ofiary zmarły same, w domu. Nie wzywały pomocy.

Neumann i Roberts spojrzeli na siebie i każde z nich wiedziało, o czym myśli to drugie.

– Beth, wiesz, że to niemożliwe – odezwał się w końcu Neumann.

– Ma pan wyniki badań próbki z Manchesteru?

– Jeszcze nie – odparł. Wyniki były dziwne i nic z tego nie rozumiał, więc kazał pobrać następną próbkę i zacząć od początku.

– Jeśli to Ebola, to…

– Jeśli to Ebola, to nie jest to zwykła epidemia – przerwał jej Neumann. – Mamy trzy przypadki, w trzech odległych od siebie miejscach, za to w zbliżonym czasie. Trzy przypadki zerowe? Brak jednego ogniska epidemii? Poza tym nie w Anglii! Ebola występuje w tropikach! Dziś rano założyłem na siebie dodatkowy sweter!

Doktor Roberts usiadła ciężko na składanym krzesełku.

– Być może cała trójka była niedawno w Afryce?

Neumann przejrzał dane dwóch pozostałych ofiar.

– Tłumacz ze stwierdzonym przypadkiem autyzmu i bezrobotna starsza kobieta? Nie, Beth i dobrze o tym wiesz.

Doktor Roberts wpatrywała się w niego, wyraźnie niezdolna do wypowiedzenia tego na głos.

– Zaczął już Aleksander Wielki. Katapultował zarażone ciała przez mury obronne, żeby później móc wejść i dobić umierających. Od tego czasu technika bardzo posunęła sie do przodu, moja droga.

Rozdziały<< Stan Krytyczny Rozdział 3Stan Krytyczny Rozdział 5 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 2 komentarzy

Dodaj komentarz