Stan Krytyczny Rozdział 6

Poza tym szczególnie dziś chciała go uniknąć, nie tylko z uwagi na to, co się stało w piątek, ale i ze względu na to, co miała robić. Musiała bowiem zająć się kontrolą używania ingrediencji z klasy A i B. Problem polegał na tym, że w Pracowni były tylko dwie osoby, które ich używały. Chase i profesor Snape. A poddanie w wątpliwość jego kompetencji nie mogło skończyć się dobrze.

Dlatego też Hermiona zdecydowała, że przyjdzie do Pracowni w miarę późno, zacznie od siódemki, która teraz, po śmierci Chase’a, stała pusta, a potem, kiedy profesor Snape pójdzie na obiad, przemknie się do jego pracowni. I dopiero potem pójdzie do ósemki

Ponieważ dziś miała na sobie ubranie robocze i buty ze skóry smoka, bezszelestnie weszła na piętro, wśliznęła się do siódemki i wzięła się do pracy.

Odstawiła palniki, przywołała dużą, mosiężną wagę, miotełkę do sproszkowanych składników, przyniosła sobie szklane zlewki, przygotowała pergamin, pióra i kolorowe atramenty i podeszła do półeczek ze składnikami.

Przeglądając etykiety, zaczęła pospiesznie szukać klasy A albo B. Powinny stać gdzieś osobno i na ich pojemnikach powinno być oznaczenie SN-A albo SN-B.

Przeszła wzdłuż pierwszej ściany i znalazła je w połowie drugiej. Wszystkie stały na osobnej półce, na dole A, na górze B. Pierwsza buteleczka była jednym ze składników, które sobie upatrzyła!  Genialnie! Zdjęła ją i zaczęła szukać następnych. Jest i drugi! Idziemy dalej! Kora drzewa Wiggen…

Zrobiła krok do przodu i w tym momencie usłyszała, jak otwierają się drzwi. Obróciła się szybko i… zobaczyła stojącego w nich profesora Snape’a.

Oboje wyglądali na zaskoczonych. Przez parę sekund mierzyli się wzrokiem, po czym Snape skinął jej wolno głową.

– Panno Granger – powiedział na powitanie.

– Profesorze – Hermiona zachowała się dokładnie tak samo.

Przeszedł obok niej i pochylił się nad kubełkiem pełnym specjalnych perforowanych łyżek. Chwilę przeglądał różne z nich, aż znalazł co chciał i obrócił się do niej i dopiero wtedy Hermiona zorientowała się, że się na niego patrzy.

– Przepraszam – bąknęła i czym prędzej wróciła do czytania nazw na buteleczkach.

Ailhosta, Pazur Gryfa, Strączki Pyskostragu, Sangwinaira… dotarła do końca półki i zajęła się następną. Udawała, że nie zwraca uwagi na nic innego, ale tak naprawdę skupiała się na tym, co działo się za nią. Nie słyszała ani jego kroków, ani stuknięcia zamykanych drzwi, więc wiedziała, że Snape nie wyszedł. Nie wyszedł, więc stał i się jej przyglądał. Miała wrażenie, że czuje na sobie jego wzrok.

– Możesz mi powiedzieć, co robisz? – jego niski głos zabrzmiał tuż za nią.

Siląc się na spokój, Hermiona obróciła się i odparła:

– Szukam składników.

Nie odpowiedział, tylko zwęził lekko oczy i przyglądał się jej nadal uporczywie, gdy przygryzała usta. No tak, zaczyna się!

– Muszę zważyć niektóre składniki – wyjaśniła. – W ramach kontroli muszę sprawdzić kilka z klasy A i B i wybrałam sobie trzy i właśnie szukam trzeciego.

Severus Snape wyjął jej z ręki dwie buteleczki i długą chwilę wpatrywał się w nie w milczeniu.

– Dlaczego tylko trzy? – spytał w końcu. – I dlaczego właśnie te? Róg reema tak naprawdę nie jest niebezpieczny, niebawem zostanie przesunięty do klasy C. Jaja widłowęża… ostatecznie mogą być. Brugmansja służy do przygotowywania eliksirów miłosnych. To ma być poważna kontrola, panno Granger?

Przesunął puste zlewki Hermiony i zaczął przywoływać inne ingrediencje. Każdą z nich łapał z wprawą, odstawiał płynnym ruchem na stół i wołał kolejną. I następną. I jeszcze jedną…

Waga, pergamin i pióra zginęły pomiędzy rzędem buteleczek, słoików i flakoników. Hermiona już chciała zaprotestować, kiedy Snape postawił przed nią niewielkie kartonowe pudełeczko i obrócił się do niej.

– Najbardziej niebezpieczne ingrediencje klasy A i kilka z B. Sugeruję sprawdzić je wszystkie. Jeśli chcesz, możesz również sprawdzić jaja widłowęża.

Hermiona wytrzeszczyła na nie wszystkie oczy. Do tej pory sądziła, że profesor Snape po prostu szuka w ten sposób KILKU innych, które mogłaby sprawdzić. Ale WSZYSTKIE?

– … Wszystkie??

Przecież to tylko rutynowa kontrola.

Severus Snape uniósł ku górze kącik ust w pełnym kpiny uśmieszku.

– To dla ciebie za dużo? Boisz się, że nie dasz rady? To doprawdy zaskakujące. Pierwszy raz widzę, że panna Granger nie potrafi wykonać tak prostego polecenia…

O jasna cholera! Nie potrafię?! Czekaj, jeszcze zobaczysz, kto tu nie da rady!

– Oczywiście, że dam sobie radę, panie profesorze – fuknęła i wyprostowała się dumnie.

– Jak zamierzasz je kontrolować?

Hermiona wskazała na puste zlewki i miotełki.

– Wszystkie płynne ingrediencje przeniosę zaklęciem wiążącym na chwilę do zlewek, zważę je i odeślę z powrotem do buteleczek. A te, które są sproszkowane, mogę przenieść na szalki wagi i potem wszystkie zmieść miotełką i zaklęciem powracającym.

– Miotełki nie będą ci potrzebne – zaprzeczył. – Depulso! – odesłał je na miejsce machnięciem różdżki.

– Przecież tak można przenosić proszek! – zaprotestowała dziewczyna.

– Owszem, poprawne rozumowanie – przez twarz Snape’a przemknął cień uśmiechu. – Ale są prostsze sposoby.

Przysunął mosiężną wagę, odkorkował pierwszą buteleczkę z naparem z waleriany i skinął na nią ręką.

– Jakie jest zaklęcie wiążące?

– Colligus.

– Patrz i słuchaj uważnie. Colligus – wskazał różdżką zawartość buteleczki i płyn w środku nagle zbił się w jedną kulkę. – Levimaterium – delikatnie cofnął dłoń i kulka wysunęła się z buteleczki i zawisła w powietrzu.

Obracała się powoli, przybierając różne kształty, rozlewając się łagodnie na boki i wracając do środka. Wyglądało to tak, jakby oddychała. Żyła własnym życiem.

Snape wskazał różdżką głęboką tackę na wadze, a kulka spłynęła i rozlała się na dnie. Hermiona przyglądała się, jak ustawił na drugiej szalce kilka odważników, zwolnił blokadę i długa, wąska igła drgnęła i odchyliła się zaledwie odrobinę od kreski na szczycie. Snape wybrał najmniejszy odważnik, jedną dziesiątą uncji, wylewitował go i opuścił z oszałamiającą delikatnością. Można było poznać, kiedy odważnik dotknął szalki, bo igła przesunęła się o włos i zamarła dokładnie na kresce.

Hermiona odetchnęła i zorientowała się, że do tej pory wstrzymywała powietrze.

Snape zablokował wagę, uniósł w powietrze napar z waleriany i wskazał różdżką buteleczkę. Wirująca kulka wpłynęła do środka i wraz z Finite Incantatem rozlała się gwałtownie po całym dnie.

– Trzy i cztery dziesiąte uncji – powiedział. – Zapamiętałaś zaklęcie i ruch różdżką?

Hermiona, jeszcze trochę oszołomiona, skinęła głową i nagle zdała sobie sprawę, że to musi być jego własne zaklęcie.

– Nie powinnam go używać. Nie jest… zalecane – przygryzła znów dolną wargę.

Severus Snape wzruszył ramionami.

– Rób, jak chcesz. I pospiesz się, masz jeszcze dwie inne pracownie do skontrolowania.

Po czym wstał, spojrzał na zegarek i uśmiechnął się jadowicie.

– Nie będę ci życzył smacznego, bo przecież chciałaś ważyć w czasie przerwy na lunch?

Och, ty dupku!!!!

– Smacznego, panie profesorze – odparsknęła i obróciła się tyłem do niego.

– Dziękuję bardzo. I zwiąż lepiej włosy.

Czując, jak się czerwieni, Hermiona pochyliła głowę, aż usłyszała stuknięcie zamykanych zaklęciem drzwi.

Uduszę cię. Merlinie, kiedyś cię uduszę!

Spojrzała na stół zastawiony buteleczkami i flakonikami i spróbowała ocenić, ile czasu jej profesor potrzebował do zważenia pierwszego składnika.

Trzy minuty? Może troszkę więcej? Dobrze, cztery. A zostały jeszcze… dwadzieścia dwa składniki….

Sięgnęła po drugą buteleczkę i zlewkę i spróbowała zrobić to tak, jak należy. Po czterech minutach udało jej się dopiero zważyć zlewkę. Spisała wagę i przeniosła do niej zawartość drugiej buteleczki. Nie umiała ocenić na oko wagi, ale płynu było mniej więcej tyle samo, co pierwszego, więc na próbę położyła na szalce trzy jedno-uncjowe odważniki. Gdy zwolniła blokadę, szalka ze zlewką osunęła się gwałtownie, łupnęła o stół, a płyn w zlewce prawie wylał się na zewnątrz.

Ostrożniej, Granger!

Podtrzymując szalkę ze zlewką, Hermiona dostawiła trzy kolejne odważniki. Ciut lepiej, igła drgnęła i uniosła się trochę ku górze. Następne dwa. Musiała postawić je za mocno, bo igła zakołysała się mocno na boki. Za mało. Jeszcze jeden. I jeszcze jeden.

Cholera, dużo jeszcze?!

Przygryzając mocno usta, dostawiła dwa następne i igła przechyliła się za bardzo na prawo. Odstawiła jeden i zaczęła na próbę dokładać mniejsze odważniki…

Pięć minut później, przeklinając w myślach Severusa Snape’a, gacie Merlina, tą całą cholerną inspekcję i swoje idiotyczne, zwariowane, debilne poczucie honoru, dołożyła jedną setną uncji i igła wreszcie znieruchomiała po środku.

Hermiona odetchnęła z ulgą i igła drgnęła i przechyliła się o włos w lewo.

Cholera, cholera, cholera jasna!!!!

Kiedy wreszcie odstawiła na bok drugą buteleczkę i zapisała wagę, spojrzała na zegarek i coś w niej aż jęknęło. Zważenie jednej buteleczki zajęło jej trochę więcej niż kwadrans. A przed sobą miała jeszcze dwadzieścia jeden innych.

Nie miała nawet co marzyć, żeby ważyć składniki w tym samym tempie, co jej profesor. On bezbłędnie oceniał wagę i lewitował odważniki z delikatnością, o jaką nigdy go nie podejrzewała.

Hermiona wzięła do ręki trzecią buteleczkę i porównała jej wagę z poprzednią. Wygląda na dwa razy cięższą. Poza tym już nie musisz ważyć tej cholernej zlewki.

Sięgnęła po zlewkę, związała zaklęciem syrop z trzminorka i spróbowała przelać do zlewki. I wtedy się okazało, że syrop jest tak gęsty, że nawet po przechyleniu nie chce wyciekać…

Dwadzieścia minut później Hermiona się poddała. Zapisała wagę syropu i odstawiła pustą zlewkę daleko za wagę. Czas było schować dumę do kieszeni i spróbować zaklęcia Snape’a. Skoro on używał tego tysiące razy i nic się nie działo, ona może użyć go jeszcze sześćdziesiąt dziewięć razy.

Godzinę i sześć flakoników później złożył jej wizytę jej profesor. Obrzucił uważnym spojrzeniem zważone już składniki i odesłał je na miejsca.

– Z czym masz problem?

Hermiona potrząsnęła przecząco głową.

– Z niczym. Wszystko w porządku.

– Granger, nie opowiadaj mi tu głupot – syknął Snape. – Takiej odpowiedzi spodziewałbym się po Potterze albo Weasleyu, ale nie po tobie.

Hermiona zwalczyła nagłą ochotę odgryzienia się.

– Nie mam problemu. Po prostu ważenie zajmuje mi trochę więcej czasu niż panu, co jest całkowicie zrozumiałe.

Skinął głową i usiadł na stołku obok.

– Zobaczymy, jak to robisz.

Hermiona przeniosła do płaskiego słoiczka zbitą chmurkę proszku, przykryła wieczkiem i rzuciła Finite Incantatem. Proszek rozsypał się na boki, ale Hermiona już zakręcała wieczko, więc na zewnątrz nie wydostał się nawet najmniejszy obłoczek.

Spojrzała pospiesznie na profesora Snape’a, ale ku jej uldze w jego oczach dostrzegła tylko aprobatę. Sięgnęła więc po kryształową fiolkę i już chciała sięgnąć po inną, podobną, już zważoną, gdy sobie przypomniała, że Snape odesłał je już na półki.

– Szukasz innych fiolek? – spytał domyślnie.

– Tak. Żeby choć mniej więcej wiedzieć, jakie mam wziąć odważniki – potaknęła.

– Całkowicie przewidywalne. Ale nie ma najmniejszego sensu – Snape sięgnął po dwie puste zlewki stojące za wagą, jedną zdecydowanie mniejszą od drugiej i podał jej. – Często waga zależy nie od składnika, ale od samego pojemnika. Fiolki kryształowe będą o wiele cięższe od szklanych, po pierwsze dlatego, że sam kryształ jest cięższy, po drugie dlatego, że są rżnięte ręcznie, więc o wiele grubsze od szklanych, które są dmuchane. Poza tym zapewne szukasz innej fiolki, podobnej wielkością, mam rację? Bardzo dużo będzie zależało od gęstości składnika. Jedna łyżka ikry ramory będzie o wiele cięższa od takiej samej łyżki pancerzyków żuków.

– No więc jak mam ocenić choć w przybliżeniu, ile to waży? – zaprotestowała Hermiona.

– Od tego, panno Granger, jest właśnie to – Snape postukał długim, wąskim palcem w wagę. – Porównywanie butelek to nie jest metoda. To tylko niezbyt zmyślny sposób na wybrnięcie z problemu, który jednak sam w sobie nie nauczy cię niczego. To półśrodek. Naucz się ważyć. Naucz się rozpoznawać składniki, rozumieć je. Poczuj je. Przypomnij sobie ich właściwości, a wtedy będziesz potrafiła bezbłędnie zgadnąć wagę na podstawie ich ilości, a nie całkowicie fałszywych przesłanek wynikających z porównywania ich z innymi.

Dziewczyna z trudem oderwała wzrok od jego dłoni i spojrzała na niego w zdumieniu. TO było coś zupełnie innego. To nie było krytykowanie i naśmiewanie się, ale pokazanie drogi. Rzucenie wyzwania.

Nawet jego głos był inny. Powolny, niski, aksamitny, nęcący wiedzą i równocześnie pełen obietnicy. Porwał ją zupełnie i nagle poczuła, że to jest właśnie to, czego chce. Umieć.

Severus nie dał jej ochłonąć.

– Płyn z rogu buchorożca – rzucił. – Co możesz o nim powiedzieć?

Dziewczyna natychmiast wyprostowała się i skupiła.

– Jest niezwykle wybuchowy, podczas zderzenia…

– Nie pytam o właściwości – przerwał jej, wpatrując się z napięciem w jej oczy. – Jaką ma gęstość? Jest lepki, czy wprost przeciwnie?

– Bardzo rzadki – odparła natychmiast. – Właśnie dlatego…

– Stop – pokręcił głową. – Nie próbuj recytować wszystkiego, co o tym wiesz. Nie staraj się oczarować mnie swoją wiedzą. Chcę słyszeć tylko odpowiedź na moje pytanie. No dalej, skup się!

Hermiona przygryzła usta, zapatrzyła się gdzieś w jego ramię i szukała gorączkowo w myślach.

– Już mam! Jest półpłynny-półgazowy!

Severus Snape nie skomentował jej odpowiedzi w żaden sposób.

– Więc ile może ważyć tak niewielka ilość płynu?

– Nawet nie pół uncji? – zaryzykowała Hermiona i spróbowała wyczytać w jego oczach, czy bardzo się pomyliła. – Może ćwierć?

Kiwnął głową i wziął słoiczek z idealnie okrągłymi, szarymi kulkami.

– Kamień Saargo.

– O wiele cięższy – odpowiedziała natychmiast Hermiona. – Ma dużą gęstość i jest twardy… Średniej wielkości kamień powinien mieć tak z … pół funta.

– Bulwy akonitu – pokazał jej butelkę z brunatno-czarnymi bulwami zakończonymi wyschniętymi, połamanymi włókienkami.

– Suche, ale… są bardzo zgrubiałe. Te, których my używamy, są stare, więc jest na nich dużo przyrostu wtórnego…

– Daruj mi dokładną analizę. Twarde, zgrubiałe, łykowate, tak? Ile mogą ważyć?

– Z dziesięć dramów każdy (1 dram = 1,77184519 g)

Snape odstawił buteleczkę i wstał.

– Już wiesz, o co chodzi, więc możesz zabrać się do pracy. Pamiętej, masz myśleć i czuć, a nie wrzucać bezmyślnie odważniki i czekać, co z tego wyniknie. Waga to tylko narzędzie, ale to ty jesteś tu panią.

Hermiona uśmiechnęła się lekko, a potem, ku własnemu zdumieniu, o wiele bardziej.

– Dziękuję, panie profesorze.

Skinął głową i wyszedł. Hermiona sięgnęła po bulwy akonitu, rzuciła zaklęcie wiążące i przeniosła je na tackę. Było ich piętnaście, więc postawiła na szalkę obok odważnik półfuntowy i zwolniła blokadę.

Igła przechyliła się lekko w lewo, więc delikatnie dostawiła dziesięciodramowy odważnik, a potem jeden granowy (1 gran = 64,79891 mg). Igła znieruchomiała o włos od kreski, więc najdelikatniej jak mogła wylewitowała jeszcze jeden i wstrzymała oddech. I uśmiechnęła się, widząc, jak igła drgnęła i zamarła dokładnie na środku.

Genialne!

Dwie i pół godziny później wszystkie ingrediencje były zważone. Hermionę zaczęły boleć ramiona, plecy i kark, czuła też mrowienie w palcach. Ale była z siebie dumna!

Uporządkowała pracownię i przeszła do szóstki.

– Mogę? – spytała, wchodząc.

Snape bez słowa wskazał jej drugi koniec stołu i kontynuował mieszanie w kociołku, więc żeby mu nie przeszkadzać, jak najciszej podeszła do ściany, odnalazła składniki klasy A i B i zaczęła je przynosić.

Przez następne dwie godziny pracowali oboje w skupieniu. Żadne z nich się nie odzywało, z wyjątkiem szeptania niektórych zaklęć. Czasami słychać było poskrzypywanie pióra, zgrzytnięcie łyżki o dno kociołka, bulgotanie eliksiru i odgłos wlewanych do niego płynów.

Gdy Hermiona skończyła i uporządkowała stół, profesor Snape odłożył chochelkę na podstawkę i obrócił się ku niej.

– Jak widać słuchanie porad się przydaje.

– No, owszem – bąknęła Hermiona.

– Muszę przyznać, że… to mnie cieszy.

Dziewczyna zaczęła zginać i rozginać palce, żeby ulżyć bólowi.

– Panie profesorze… mogę o coś zapytać?

– Tak, panno Granger? – uniósł pytająco brew.

– Czemu nie tłumaczył pan tak na lekcjach? Przecież to wszystko było… – szukała słowa, w końcu powiedziała, zażenowana:

– pasjonujące.

Severus uśmiechnął się kątem ust, ale natychmiast spoważniał.

– Powiedziałbym raczej, że pouczające. Ale z pewnością nie dla wszystkich. Większość z tych bałwanów, którzy chodzili na eliksiry, nie słuchałaby więcej niż pierwszego zdania.

– Z pewnością nie! Większość z nich była całkiem zdolna.

– Jest już szósta, a ty masz jeszcze do zważenia dwadzieścia trzy ingrediencje z pracowni numer osiem – zmienił temat. – Proponuję zabrać się za nie, zamiast rozważać to, co było pięć lat temu.

Hermiona westchnęła głęboko, zebrała przybory do pisania i ruszyła ku wyjściu.

– Z pewnością. Jeszcze raz bardzo dziękuję.

– Nie ma za co. Do jutra.

Dziewczyna przytrzymała drzwi, przyciskając swoje rzeczy do piersi.

– Raczej do czwartku. Nie zamierzałam…

– Ale przyjdziesz, bo mam ci coś do pokazania – przerwał jej niecierpliwie. – Oczekuję cię jutro o ósmej rano. A teraz do widzenia.

Hermiona chciała coś powiedzieć, ale tak naprawdę nie wiedziała co.

Z jednej strony miała ochotę go przekląć, ale z drugiej… Przyszło jej do głowy, że Severus Snape wcale nie jest takim cholernym dupkiem, za jakiego go do tej pory brała.

 

 

Spinner’s End, 18.00

 

Snape wyszedł do domu, jak tylko Granger poszła do ósemki. Miał do zidentyfikowania składniki trucizny i choć wiedział, że w roztworze podtrzymującym będą zdatne do analizy przez wiele tygodni, chciał to zrobić jak najszybciej.

Kiedy dziś Granger powiedziała mu, co zamierzała zrobić, przyszedł mu do głowy pomysł, że może to wykorzystać do własnych celów.

Sam mógłby tylko zidentyfikować składniki trucizny, ale nie wiedziałby, czy pochodziły z zapasów Pracowni. Granger, znając ich ilość w różnym czasie i w różnych pracowniach, ewentualne dostawy i mając dostęp do pełnego Rejestru, mogła bez trudu prześledzić kto i do czego ich używał. Oraz stwierdzić, czy nie były używane nielegalnie.

Dlatego dziś dał jej do zważenia wszystkie ingrediencje, które mogły spowodować tak obfity krwotok żołądka i przewodu pokarmowego i dla zmylenia kilka innych. I nadepnął na dumę, żeby zmusić do zrobienia tego, co chciał. Na gryfońską dumę zawsze można liczyć. A już szczególnie, sugerując Pannie Wiem-To-Wszystko, że sobie z czymś nie poradzi.

Zjadł resztki z wczorajszej kolacji i zszedł do piwnicy, w której zrobił sobie niewielką pracownię. Różdżką zapalił świece w kandelabrach i usiadł przy szerokim stole zastawionym zlewkami z roztworem podtrzymującym. W każdej z nich, dokładnie po środku, niczym zawieszone w próżni, tkwiły malutkie kulki o różnym kolorze.

Zaczął od żółto-pomarańczowej – wyciągnął ją zaklęciem, sprawdził konsystencję i zapach, roztarł odrobinę na rękawiczce i przez chwilę pocierał uważnie między palcami. W zasadzie pocieranie nie było już potrzebne. Zapach wyraźnie wskazywał na żółć pancernika, ale chciał jeszcze się upewnić. Gęsta krew smoka Norweskiego Kolczastego miała podobny kolor, ale w tym przypadku nie mógłby jej tak łatwo rozetrzeć w palcach.

Z identyczną wprawą Mistrza Eliksirów rozróżnił pozostałe składniki. Czasami wystarczył mu sam wygląd, czasami dotyk lub zapach, ale z każdym z nich obchodził się z identyczną ostrożnością i uwagą, niczym nurek ze znalezioną właśnie unikatową czarną perłą.

Czarne, obsydianowe oczy nie były wcale pustymi tunelami, wręcz przeciwnie. Zmrużone w wyrazie absolutnego skupienia, błyszczały pasją i inteligencją, ale też pełno było w nich nieprzejednanego gniewu i bólu, gdy z każdym kolejnym składnikiem odkrywał koszmar, który zabrał mu przyjaciela.

Gdy skończył o północy, przyjrzał się liście składników. Zgadł dobrze. Wszystkie z nich były pośród tych, które dał Granger do sprawdzenia.

Ekstrakt z krwiowca zdolny był zabić nawet tak mocne stworzenia jak hipogryfy, sfinksy czy jednorożce.

Wydzielina z korniczaka powodowała gnicie struktur budynków. Normalnie używana była rozcieńczona jako składnik magicznych środków czyszczących. Ale nie w tym wypadku.

Zaś proszek z ośmiornicy służył do zwiększania mocy eliksirów.

Severus żałował, że po wyjęciu składników z roztworu podtrzymującego nie można było na powrót ich tam umieścić. Odkrył co było w truciźnie, ale za cenę zniszczenia dowodów.

Nieważne. Kimkolwiek jesteś, zapłacisz za to. Przysięgam.

Wspiął się po schodach na górę i machnął różdżką. Zapadły nagle mrok wypełnił się zapachem rozgrzanego wosku i swądem gaszonych knotów świec.

.

Tego dnia stało się jeszcze coś związanego z tajemniczymi zgonami, ale zarówno Snape, jak i Hermiona o tym się nie dowiedzieli. Snape, bo nie oglądał mugolskiej telewizji, Hermiona zaś dlatego, że wróciła do domu tak obolała i zmęczona, że nie miała nawet siły włączyć telewizora. Z trudem wykąpała się i padła spać.

Na wszystkich kanałach BBC w przerwach między nadawanym programem pojawiała się krótka informacja dotycząca kilku ostatnich niewyjaśnionych zgonów. Komentator omówił dokładnie symptomy, które musiały pojawić się u ofiar i zaapelował o natychmiastowe zgłaszanie się w najbliższych placówkach medycznych.

Od rana wiadomość obejrzało 80% społeczeństwa i zaczął się prawdziwy szturm na szpitale i przychodnie lekarskie.

Od następnego dnia informacja miała również pojawić się w Sky News, dwudziestoczterogodzinnym programie informacyjnym.

Profesor Neumann i doktor Roberts zaalarmowali Krajową Izbę Lekarską, po czym sprawa trafiła do Ministerstwa Zdrowia, które popchnęło ją do Alaina Milburna, Przewodniczącego Rady Zdrowia. Ten powiadomił o sprawie Tony’ego Blaira.

 

 

Środa, 23 kwietnia

Ministerstwo Magii, Biuro Badawcze, 8.00

 

– Paul! – Augie uśmiechnął się na widok Aurora wchodzącego do Biura. – Jak to dobrze, że jesteś. Skończyłem analizę tych twoich smakołyków i mam dla ciebie nowiny.

Paul przywitał się z dwoma innymi badaczami i podszedł poklepać Augiego po ramieniu. Na ogół wszyscy witali się z nim w ten sposób, bo Augie był mańkutem i z uporem maniaka próbował podawać wszystkim właśnie lewą rękę. Trochę ciężko było ją uścisnąć.

– No i co? – spytał, przysunął sobie krzesło obrócone tyłem do przodu i usiadł okrakiem. – Masz coś ciekawego?

– Niezbyt rewelacyjne, ale mam.

Augie chwilę gmerał w stercie papierów na swoim biurku.

– Zobacz, tutaj…. – przejechał grubym palcem po raporcie i skrzywił się. – Choroba, to nie to. Czekaj chwilę…

Paul był trochę niewyspany i ogólnie miał dziś wszystkiego dość. Oparł brodę na rękach i czekał, aż Augie znajdzie właściwy pergamin.

– Dobra, mam! No więc. Znalazłem kły smoka, otwornice i krwiowiec. Trzech ostatnich składników nie jestem w stanie zidentyfikować. Za mało ich.

Paul zabrał mu pergamin i zaczął czytać.

– Nie mówiłeś o korniczaku? – powiedział w końcu.

– Bo to pewnie nie należy do próbki. Korniczaka znajdziesz w środkach czyszczących – wyjaśnił Augie. – Ktoś musiał porządnie zmyć podłogę, albo źle spłukać i trochę tego dostało się na czekoladę.

Paul dłuższą chwilę przeglądał raport.

– No dobra… a mówiąc po ludzku, to co to oznacza? Kły smoka mogły zabić tamtego faceta?

Augie zaśmiał się radośnie z miną eksperta.

– Profesor Snape niczego cię nie nauczył? Nie wszystkie składniki są składnikami decydującymi. Niektóre służą do zakwaszenia czy alkalizowania płynu, albo tylko pomagają łączyć składniki podstawowe. Kły węża go nie pogryzły. Za to krwiowiec mógł wywołać krwawienie.

To zainteresowało Paula.

– Mógł czy wywołał?

– Zależy od dozy – odparł Augie. – Dałeś mi za mało tej czekolady, żebym mógł dokładnie powiedzieć. Ale przyznam, że on mi się nie podoba. Dlatego napisałem na dole, że krwotok mógł być spowodowany Sanguinaria Canadensis.

– Możesz mi to dać? – spytał Paul, machając pergaminem.

– To nie, muszę go dać do archiwum.

– Archiwum? Już, tak szybko?

Augie skrzywił się przepraszająco i sięgnął po poprzedni raport.

– Przykro mi. Ale wiesz jak jest. To – powachlował pergaminem – jest teraz priorytet. Koszula wysysa krew z właściciela i nie zostaje na niej nawet najmniejszy ślad. Ewidentnie czarna magia. Ledwo znalazłem czas na twoją czekoladkę, ale nic więcej z niej nie wyciągnę.

Paul poklepał Augiego po ramieniu, wstał i odstawił krzesło, obracając je jedną ręką na właściwą stronę, na co Augie spojrzał z podziwem.

– Dzięki, stary. Będę o tym pamiętał.

 

 

Pracownia Eliksirów Powella

Około 8-mej rano

 

Było wpół do ósmej i Hermiona machnęła ręką na czesanie się, zebrała po prostu włosy w kucyk, wpadła do łazienki umyć zęby i czym prędzej aportowała się na Krętą. Była przed czasem, ale przed spotkaniem ze Snape’em musiała odczekać przynajmniej dwadzieścia minut, aż Veritaserum przestanie działać, bo to, co zamierzała mu powiedzieć, było dalekie od prawdy.Wczoraj nie miała czasu na głębsze przemyślenia, ale dziś rano, przy tostach z dżemem i soku pomarańczowym udało się jej skupić na czymś więcej niż to, że bolą ją ramiona, plecy, ręce, dłonie i kark. Wczoraj była tak pochłonięta szacowaniem wagi, samym ważeniem, przenoszeniem składników z i do pojemników, że nie zastanawiała się, Z JAKIMI składnikami właśnie pracuje.

Dziś przypomniała sobie wszystkie i prawie natychmiast przejrzała gierkę Snape’a.

Zdecydowana większość składników w spożyciu mogła w jakiś sposób uszkodzić przewód pokarmowy. Dalsze wnioski nasuwały się same. Severus Snape nie czekał, aż Aurorzy znajdą mordercę Chase’a, ale sam też go szukał. I chciał się nią posłużyć.

Przez chwilę zastanawiała się, czy chciała mu na to pozwolić i w końcu doszła do wniosku, że nie.

Nie pozwoli mu na manipulowanie sobą do własnych celów. Pomoże mu tylko jeśli on powie jej, co wie.

No cóż, taka była teoria. Praktyka przedstawiała się o wiele gorzej. Chciała w jakiś sposób zaszantażować albo omamić nadzwyczaj inteligentnego podwójnego szpiega, któremu udało się okłamać największego czarnoksiężnika naszych czasów, owinąć wokół palca jego zwolenników i zwieść cały czarodziejski świat co do jego prawdziwej roli. Sprawy nie polepszał fakt, że Severus Snape jej nie lubił.

Bo w tej sytuacji nie miała już wątpliwości, dlaczego spędził tyle czasu na tłumaczeniu i dawaniu dobrych rad. I był w jakiś sposób miły. Kiedy Severus Snape czegoś chciał, środki były mu obojętne. To, czy ona się tego domyśli, czy nie – również. Po prostu zamierzał to dostać.

Monica obrzuciła dziwnym spojrzeniem jej jeansy i gruby, biało-czarny sweter i dziewczyna poczuła, jak czerwienieją jej lekko uszy. Następny raz ubierz się jak przystało na panią Inspektor z Ministerstwa Magii.

Weszła po dwa stopnie na piętro, schowała się w łazience i dopiero punktualnie o ósmej otworzyła drzwi do pracowni numer sześć.

Oboje spojrzeli na siebie, po czym Snape przesunął wzrokiem po jej luźnym swetrze, głupich jeansach i trampkach i odruchowo się skrzywił. Granger w mugolskich ciuchach przypominała mu pannę Granger – jego nieznośną studentkę. I dawne czasy.

Hermiona uśmiechnęła się i zamknęła za sobą drzwi.

– Dzień dobry, panie profesorze.

– Dzień dobry, panno Granger.

– Chciał pan mi coś pokazać… Możemy to zobaczyć teraz, bo trochę się spieszę? – Hermiona poruszyła ramionami i syknęła z bólu.

Snape bez słowa wstał, skinął na nią i wyszedł z pracowni. Zeszli na parter i poprowadził ją długim korytarzem aż prawie na sam koniec budynku.

– Wczoraj udało ci się skończyć warzyć wszystkie składniki – powiedział i Hermiona w pierwszej chwili nie wiedziała, czy to jest pytanie, czy stwierdzenie faktu. Ale gdy pchnął oba skrzydła drzwi i zaświecił kule pod sufitem, nogi prawie się pod nią ugięły. – To były tylko podręczne składziki w pracowniach. Tu masz zasadniczy magazyn. Radzę ci zająć się tym natychmiast. Jeśli ktoś weźmie stąd coś, zanim to spiszesz, wszystko, co wczoraj zrobiłaś, straci sens.

Hermiona aż jęknęła i rozejrzała się trochę błędnym wzrokiem dookoła. Wszędzie było pełno półek z setkami pudeł, skrzyń i wielkich flakonów i nic nie przypominało wczorajszych buteleczek i flakoników. Merlinie, bez zmieniacza czasu sama spędzę tu całe życie, zanim znajdę te 23 składniki z wczoraj!

I nagle przyszedł jej do głowy pomysł, jak skłonić Severusa Snape’a do pomocy!

– Mógłby pan pokazać mi, gdzie stoją wczorajsze składniki? – spytała grzecznie i trochę naiwnie. – Na pudełkach powinna być dokładna waga, więc wystarczy ją spisać, ale nie wiem, gdzie one są. A im szybciej to zrobię, tym lepiej. Potem tylko podrzucę wszystko koledze z Ministerstwa i będę mogła wrócić do Kliniki.

Snape, który w połowie jej wywodu chciał po prostu kazać jej się zamknąć, na dźwięk ostatnich słów uniósł pytająco brew.

Hermiona zebrała się na odwagę.

– Niech sobie wszystko przeliczy. Liczyć przecież potrafi…

Jednym krokiem znalazł się tuż przed nią. Dziewczyna gwałtownie się cofnęła i uderzyła plecami o ścianę. Merlinie, chyba oszalałam, jeśli myślałam, że mi się uda…!!

– Granger, nie bądź głupia – syknął.

Teraz albo nigdy!

– Wystarczy, że dam im dane. Sami mogą sobie sprawdzić, czy stosujecie procedurę rejestru substancji klasy A i B – odpowiedziała szybko. I dodała:

– I prześledzić użytkowanie niektórych składników.

– Nie pogrywaj sobie ze mną – ostrzegł niskim, groźnym głosem.

Hermiona popatrzyła mu w oczy, zdecydowana wytrzymać jego spojrzenie. Wiedzieli oboje. I każde z nich zdawało sobie sprawę z tego, że to drugie o tym wie.

– Będzie musiał mi pan pomóc, jeśli chce pan dostać wyniki.

Snape błyskawicznie rozważył możliwości.

– Nie próbuj mi rozkazywać. Nie lubię słyszeć, że MUSZĘ coś zrobić. Nie od CIEBIE – wycedził.

– Wie pan, że jeśli wyjdzie na jaw, że poinformowałam pana o wynikach kontroli… mogą mnie wyrzucić z Ministerstwa?

– Nie musisz mleć ozorem na prawo i lewo.

– Nie muszę. Ale muszę wiedzieć czemu.

– Nie. Nie musisz wiedzieć czemu. Dowiesz się tego, co zechcę ci powiedzieć. I będzie musiało ci to wystarczyć.

Hermiona już otworzyła usta, żeby powiedzieć, że nie zadowoli się byle czym, kiedy Snape oderwał się od niej i poszedł wgłąb pomieszczenia.

– A teraz rusz się. Nie mam całego dnia – warknął.

Z gwałtownie bijącym sercem poszła za nim. Czego ty się spodziewałaś? Że usiądzie obok ciebie i wszystko ci opowie? Idiotka. Ciesz się, że w ogóle coś ci powie. O ile nie zmieni zdania.

Z pomocą Snape’a spisanie wagi wszystkich dwudziestu trzech składników zajęło zaledwie kwadrans. On dyktował, Hermiona pisała. Na każdym nieotwartym pudle podana była ilość, w przypadku już otwartych pudełek Snape zaglądał do środka, liczył w pamięci ilość pozostałych butelek czy pudełek i podawał jej ostateczny wynik.

Gdy skończyli, podeszli do drzwi i oboje się zatrzymali. Ani jedno, ani drugie nie miało najwyraźniej ochoty, żeby ktoś ich podsłuchał.

– Przeanalizuj mi dziś wydzielinę z korniczaka, proszek z ośmiornicy i krwiowiec – powiedział Snape. – Z resztą rób, co chcesz, nie interesują mnie.

– Wydzielina z korniczaka?! O, Merlinie… – zachłysnęła się Hermiona. – Skąd pan wie??!

– Nieważne. Sprawdź ostatnie dwa miesiące. I przynieś mi to na jutro.

Hermiona spróbowała się otrząsnąć. Wydzielina z korniczaka??!!! Boże przenajświętszy… To naprawdę musiał być koszmar!!!

– Nie wiem, czy powinnam tu przychodzić – pokręciła głową i poprawiła pasek torby na ramieniu. – Normalnie inspekcje nie są tak częste. Ktoś może zwrócić na to uwagę.

Severus Snape namyślał się chwilę.

– Jutro o szesnastej przyniosę do Kliniki zamówione eliksiry. Czekaj na mnie koło magazynu na dole. Wiesz gdzie?

Dziewczyna skinęła głową.

– Jutro o szesnastej.

Oboje wyszli na korytarz i Hermiona skręciła w lewo, zamiast w prawo. Odwróciła się z westchnieniem i jej wzrok padł na zwyczajne drzwi, zamykane na klamkę.

– Macie tu normalne drzwi? – spytała zaskoczona.

Snape odwrócił się do niej i wzruszył ramionami.

– To jest pomieszczenie na środki czystości. Laboranci tam nie wchodzą, więc drzwi wahadłowe nie są potrzebne – odparł.

Hermionie nagle środki czystości skojarzyły się z wydzieliną z korniczaka i uznała, że musi tam wejść.

Nacisnęła na klamkę, pchnęła drzwi i uchyliła je lekko.

W środku było ciemno, tylko prawie na wprost widniał poziomy jasny pasek. Niewątpliwie szczelina od drzwi, za którymi świeciło się światło.

– Lumos!

Błysnęło blade światło i faktycznie zobaczyli drzwi. Kolejne zwykłe drzwi z klamką. Hermiona podeszła do nich i Snape zrobił to samo. Dziewczyna pociągnęła za klamkę i ich oczom ukazało się niewielkie podwórko z kontenerami na śmieci i trzepak do dywanów.

Oboje rozejrzeli się dookoła. Na piętrze w tym miejscu były łazienki i toalety z małymi zakratowanymi oknami, więc nikt nie mógł zajrzeć na podwórko. Na przeciw była ściana sąsiedniego budynku bez okien, zaś z boków po prostu murek sięgający obu dachów.

– To podwórko należy do terenu pracowni? – spytała dziewczyna.

Snape ściągnął mocno brwi, obrócił się na pięcie i zniknął z cichym trzaskiem. Kilka sekund później pojawił się z powrotem.

Oboje spojrzeli na siebie z nagłym błyskiem zrozumienia.

– Cholera jasna – mruknęła Hermiona.

– Dokładnie – podsumował Snape i potrząsnął z niedowierzaniem głową.

 

 

Rozdziały<< Stan Krytyczny Rozdział 5Stan Krytyczny Rozdział 7 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 4 komentarzy

Dodaj komentarz