Stan Krytyczny Rozdział 5

– Na tym faktycznie nic się nie porusza – zgodził się fotograf. – Ale na niektórych widać, jak ścieka krew, albo drgawki, albo jak rozpuszcza się ciało…

Paul, który jadł akurat batonika, odłożył go gwałtownie na bok.

– Jeremy, daruj już szczegóły, dobrze?! To wyjątkowo obrzydliwe!

 

Gdy zjawili się w Pracowni, Powell oznajmił im, że Severus Snape kończy właśnie warzyć niezwykle ważny eliksir i nie można mu przeszkadzać. Porozmawiali więc z pozostałymi pracownikami i na koniec poszli do sali, w której, zdaniem Snape’a, Griffin znalazł czekoladową żabę.

– Z pewnością nie znajdziemy tu czekoladowych kijanek – stwierdził Paul. – Jak się dzielimy? Ty robisz analizę sytuacyjną czy ja?

– Mogę zrobić – zgodził się jego partner. Przy analizie sytuacyjnej nie trzeba było łazić na czworaka, co bardzo mu odpowiadało.

Paul zaczął więc rozglądać się po pracowni w poszukiwaniu ewentualnych śladów, zaś Roger narysował plan pracowni, rozmieszczenie mebli, drzwi i okien i zaczął spisywać, co dokładnie się w niej znajdowało. A miał co pisać! Po pół godzinie się złamał.

– Wiesz co, skoczę po Jeremy’ego – powiedział, odkładając na stół długi na dwie stopy pergamin, zapisany niewyraźnymi gryzmołami. – Poczekaj na mnie, dobra?

Paul, który analizował właśnie zaklęcia sondujące, tylko kiwnął głową. Roger pchnął drzwi i odruchowo dał krok do przodu. I poczuł przenikliwy ból w przedramieniu i w głowie.

– Kuźwa! Alohomora!

Drzwi ustąpiły i Roger stoczył się po schodach na dół, nadal klnąc pod nosem.

– Pieprzeni maniacy ochrony i bezpieczeństwa się znaleźli, cholera jasna. A wszyscy mówią, że to my mamy największego hopla! Od dziś nie zamykam drzwi nawet w kiblu!

Paul dopisał Evanesco do listy zaklęć, które były ostatnio używane w tym pomieszczeniu, i odłożył ją na bok. Zajmie się nią później. Teraz zaś nadeszła pora na wzięcie pod lupę śladów fizycznych.

Obejrzał dokładnie kamienny zlew. Od środka był troszkę popękany, widać było kilka rys biegnących do odpływu, więc przyjrzał im się dokładnie, ale nic nie znalazł. Uklęknął na podłodze i przechylił się, żeby spojrzeć pod światło. Prócz cieniutkiej warstewki kurzu na jasnoszarej powierzchni nie było żadnych paprochów, nitek z ubrania, włosów czy choćby okruszków ingrediencji.

Wziął się za oglądanie stołu, na którym prócz trzech palników nic nie stało, przyjrzał się stołkom i zszedł na podłogę. I tu wreszcie coś zobaczył. Tuż koło nogi od stołu dostrzegł jakąś niewyraźną, ciemną plamę.

– … wszystko, bo ja mam już dość. Od pisania boli mnie ręka – usłyszał zdyszany głos Rogera.

– Nie ma sprawy. Zaczynam od lewej, więc suń się – odparł Jeremy.

Przyświecając sobie różdżką, Paul pochylił się i badawczo przyjrzał się znalezisku.

– Masz coś? – spytał Roger.

– Mam. Tu coś kapnęło, wygląda na czekoladę…

– NIE DOTYKAJ!!!

Paul poderwał się jak ukąszony i uderzył głową o spód stołu.

– Nie drzyj się tak, do cholery! Przecież nie dotykam. O co ci chodzi! – jęknął, zaciskając oczy z bólu.

Roger pociągnął partnera za rękę i pomógł mu wstać.

– Sorki. Ale bałem się, że zaraz jej dotkniesz.

– Nie bój się, nie ruszyłbym niczego przed zrobieniem zdjęć.

Błysnął flesz i w pomieszczeniu rozszedł się zapach palonej magnezji.

– Dobra, ta ściana gotowa – mruknął Jeremy i podszedł do nich. – Cyknąć wam tu coś?

Paul odsunął stołek i pokazał plamę na podłodze.

– Weź ją z bliska. Ale nie dotykaj.

– O co wam chodzi z tym dotykaniem?

– Jak nie chcesz wykorkować tak jak tamten gość wczoraj, nawet na to nie patrz – wyjaśnił Paul. – Snape podejrzewa zatrutą czekoladę.

Jeremy akurat dosypywał magnezji do zasobnika koło aparatu. Zadrżała mu ręka i troszkę proszku posypało się na podłogę.

– Cholera. To przejdźcie stąd, spróbuję cyknąć na siedząco.

Paul przeczekał robienie zdjęcia i zaczął zdrapywać ciemną plamę. Potem rozłożył na podłodze specjalną kopertę do przechowywania dowodów, zaklęciem przeniósł małe drobiny na środek i zamknął ją.

– Co z tym zrobisz? – zapytał Roger.

– Przecież nie zjem, uspokój się. Dam to Augiemu, niech to przeanalizuje.

Jeremy „obcykał” resztę pomieszczenia i cała trójka wyszła.

– Wreszcie weekend… – przeciągnął się Jeremy. – Jak chcecie, to dajcie mi tę czekoladkę i spadajcie do domu. Muszę zanieść aparat do Kwatery, więc mogę ją podrzucić Augustusowi.

– Dzięki wielkie, ale i tak muszę wrócić – zaoponował Paul. – Miłego weekendu!

Roger ziewnął na pożegnanie i cała trójka deportowała się sprzed budynku.

 

 

Klinika Św. Munga, 18:00

 

– Nie widzę nic alarmującego – powiedział Mathias, przesuwając różdżką nad torsem Severusa Snape’a. – To tylko zmiany w mięśniach pod wpływem zbyt mocnych i długotrwałych skurczy.

Hermiona wypuściła głośno powietrze i oparła się o ścianę. Do tej pory śledziła każdy ruch Mathiasa i czekała z napięciem na werdykt.

– Nigdy czegoś takiego nie widziałam – bąknęła przepraszająco.

– A niby skąd miałaś widzieć. Na Zatrucia nie często przywożą bohaterów wojennych.

Snape również odetchnął z ulgą. Nie okazał tego po sobie, choć przyszło mu to z trudem. Do ostatnich ponurych wydarzeń, zmęczenia i bólu głowy, który na szczęście przechodził, doszło jeszcze nagłe przeświadczenie, że podzieli koszmarny los przyjaciela i zaczął mieć już po prostu dość.

– Skończyliście? Mogę już iść?

Mathias skinął głową i podał fiolkę z mocnym eliksirem wzmacniającym.

– Proszę zjeść porządną kolację, wypić eliksir i pójść spać. Inaczej długo pan tak nie wytrzyma.

– Dam sobie radę.

– Tak jak przed chwilą – dociął mu Mathias.

– Nie prosiłem się o pomoc – odpalił Snape.

Hermiona posłała mu wkurzone spojrzenie i ruszyła ku drzwiom.

– Cudownie. Miłego weekendu, panie profesorze!

– Do zobaczenia w poniedziałek, panno Granger.

– Wtorek.

– Doskonały pomysł.

– Też tak uważam. W poniedziałek mam ważniejsze rzeczy do zrobienia – rzuciła szybko i wychodząc, trzasnęła drzwiami.

Snape nie miał czasu odpowiedzieć. Zacisnął zęby i zaczął poprawiać roboczą bluzę. Mathias przyjrzał mu się uważnie.

– Niech pan nie będzie dla niej taki twardy. Ona naprawdę na to nie zasługuje.

– Zasługuje jak najbardziej. Nie prosiłem się o żadną pomoc – powtórzył z uporem Snape. – Będzie zdecydowanie lepiej dla tej Kliniki, jak panna Granger przestanie wymyślać sobie wyimaginowane choroby.

Mathias miał anielską cierpliwość, ale ta też miała swoje granice.

– Proszę mnie posłuchać, profesorze. Nie ma już Panny Granger. Teraz jest Uzdrowicielka Granger. Hermiona jest przede wszystkim UZDROWICIELKĄ, i to doskonałą. Bardzo troszczy się o pacjentów i zawsze robi wszystko, żeby im pomóc i uchronić od bólu i cierpienia. Którego pan doświadczył już chyba wystarczająco dużo.

Snape wstał i sięgnął po eliksir.

– Być może. Jest tylko jeden mały problem. Nie jestem jej pacjentem.

– Nie. I bardzo tego żałuje – Mathias przytrzymał ręką drzwi.

Snape nie odpowiedział, tylko uniósł pytająco jedną brew.

– Nigdy nie rozmawialiście o tym, dlaczego Hermiona została Uzdrowicielką? – spytał cicho Mathias, co w jakiś sposób uspokoiło Snape’a. – Nie? W dużej mierze przez pana. Po zakończeniu drugiej wojny Hermiona dostała wstrząsu post-traumatycznego. Obwiniała się za śmierć tych, którzy zginęli w czasie bitwy i tych, którzy zmarli potem, w wyniku odniesionych ran. Próbowała ich leczyć, ale nie umiała. Ale przede wszystkim wyrzucała sobie, że zostawiła pana we Wrzeszczącej Chacie i nawet nie sprawdziła, czy pan jeszcze żyje.

– Wtedy jeszcze nie wiedziała, po której byłem stronie – wtrącił Snape, słuchając go uważnie.

– Och, niech pan przestanie! Zna pan Hermionę o wiele dłużej niż ja. Ta dziewczyna zawsze stawała w obronie słabszych. Broniła skrzaty domowe. Nawet tego zwariowanego skrzata Harry’ego, który przez cały czas ją opluwał! Sądzi pan, że mogłaby tak bez skrupułów zostawić umierającego człowieka?!

Snape kiwnął głową.

– Dobrze, co dalej?

– Nic dalej – prychnął Mathias i się opamiętał. – Do tego doszła strata rodziców. Tuż po pańskim procesie Ministerstwo wysłało do Australii dwóch Aurorów, którzy szukali ich przez zaledwie cztery dni i wrócili z niczym. Hermiona się załamała. Zaczęła unikać kontaktów z ludźmi, zaszyła się wśród mugoli, nie chciała nawet używać magii. W końcu Harry’emu udało się ją zaciągnąć do Kliniki i zajęli się nią Uzdrowiciele Umysłu. Wyciągnęli ją z tego dopiero dwa miesiące później, choć jeszcze nie do końca doszła do siebie. I wtedy Hermiona zdecydowała się zostać Uzdrowicielką. Chciała się czuć potrzebna, pomagać ludziom, a nie przekładać papierki na ministerialnym stanowisku. Choć ja mam wrażenie, że po prostu stara się odpokutować za nie swoje winy.

Przez chwilę obaj mężczyźni patrzyli na siebie.

– To wszystko jest bardzo wzruszające, ale ja nie potrzebuję matki – rzucił w końcu Snape.

– Niech pan po prostu weźmie pod uwagę to, co panu powiedziałem.

– Wezmę. A teraz proszę pozwolić mi wyjść. Ponoć zalecił mi pan odpoczynek.

Mathias otworzył przed nim drzwi, Snape skinął mu głową i wyszedł. Mathias przyglądał mu się, jak szedł długim korytarzem aż do schodów tylnej klatki schodowej. Gdy znikł mu z widoku, rozejrzał się w poszukiwaniu Hermiony.

Dziewczyna stała po drugiej stronie korytarza, przy oknie wychodzącym na ulicę. Na obcasach, w czarnym wąskim ubraniu wyglądała zaskakująco krucho.

– Zobacz na tego wariata tam – powiedział, stając za nią i pokazując młodego chłopaka w puchowej kurtce i klapkach na bosych stopach. – Ten to ma dopiero gust!

Hermiona wzruszyła ramionami, ale po chwili parsknęła śmiechem.

– Widzę, że wreszcie uwolniłeś mojego szanownego profesora od twojego durnego towarzystwa?

– To zadziałało lepiej niż tuzin eliksirów wzmacniających. Nic mu nie będzie. Ale sądzę, że docenia, że go tu przyprowadziłaś.

– Jasne. Właśnie widziałam. Co to są za zmiany w mięśniach? – zmieniła temat.

– Za wiele skurczy. Za długo – odparł Mathias. – Kiedy odczuwasz bardzo silny ból, kurczą ci się wszystkie mięśnie. A kiedy trwa to zbyt długo, nawet jak ból ustąpi, mięśnie nie potrafią się rozkurczyć. Potem przez jakiś czas dopadają cię spazmy skurczowe. Jeśli w tym czasie dochodzi do wysiłku fizycznego, po prostu pękają. Z czasem te rany się goją, ale zawsze zostają blizny, szczególnie na tych głębiej położonych.

– Cruciatus – szepnęła Hermiona.

– Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać musiał się na nim wyżywać.

– O mój Boże…

Mathias objął ją lekko i uścisnął pocieszająco.

– To nie twoja wina, Hermiono. Nic z tego, co się wtedy stało, nie jest twoją winą. Tak jak nie jest to wina Harry’ego czy Rona. Po prostu tak się stało. Gdyby ciebie nie było, to stałoby się tak czy inaczej. I doskonale o tym wiesz.

W odpowiedzi usłyszał ciche „y-hm”.

– Za to jak tak dalej pójdzie, to przez ciebie będę musiał zmienić specjalizację. I co wtedy beze mnie zrobisz? – dorzucił już na wesoło.

Hermiona odpowiedziała bladym uśmiechem i odsunęła się.

– Chyba będzie lepiej, jak wrócę do domu.

– Idź i odpocznij.

 

 

Ministerstwo Magii, Kwatera Główna Aurorów

Wieczór

 

Harry zbierał swoje rzeczy, kiedy do Kwatery wmaszerował Paul.

– Jeszcze w robocie? – rzucił, przechodząc pospiesznie koło niego.

– Ja już kończę, w przeciwieństwie do ciebie – zaprzeczył Harry.

Zdjął strój Aurorów, przewiesił przez oparcie krzesła i podszedł do boksu Paula.

– No i jak wam idzie ta sprawa ze Snape’em?

– Niech to cholera weźmie – zgrzytnął zębami Paul. – Ciesz się, że cię to omija.

Harry przysiadł na krawędzi biurka i zaparł się prawą nogą.

– Taki jest upierdliwy?

– Nie o to chodzi. Facet nie żyje. Nie ma żadnych śladów ani w jego domu, ani w Pracowni, prócz tak marnej ilości czekolady, że znalezienie w niej czegoś jest po prostu niemożliwe. Nikt poza nim tam nie wchodził, nikt nic nie widział, nie słyszał i nie wie. No i nie widzę motywu. Jest tylko hipoteza Snape’a, że jego kumpel został otruty. Po trosze się z tym zgodzę. Przypuszczam, że zeżarł coś sam, zatruł się oparami, jak spieprzył jakiś eliksir i to wszystko – wyrzucił z siebie Paul.

– Kurcze – westchnął Harry. – Nie przypuszczałem… przykro mi, że tak wyszło.

– Nie przejmuj się, chłopie. Tak bywa – klepnął go Paul po ramieniu. – Dobra, ja już lecę. Może uda mi się złapać Augiego.

Wyszli razem i Paul poszedł szybkim krokiem do Biura Badawczego. Pracowała tam niewielka grupka ludzi, którzy byli ekspertami w rozmaitych dziedzinach i robili wszystkie analizy niezbędne do śledztwa. Priorytetami były oczywiście sprawy związane z czarną magią.

Augie już wyszedł, więc Paul zostawił na jego biurku kopertę z drobinami czekolady i napisał krótką notatkę.

„Augie, rzuć na to okiem. Dzięki, Paul”.

 

 

Sobota wieczór, 19 kwietnia

Wybrzeże Dover-Folkstone,  Anglia

 

Harris aportował się na plaży i rozejrzał się uważnie dookoła. Był sam. Szeroka piaszczysta plaża zamknięta była z obu stron większymi i mniejszymi klifami schodzącymi daleko do morza. Od strony lądu odgradzała ją wysoka na kilka jardów skała; Harris z trudem mógł dojrzeć kępy trawy, które porastały nierówne zbocze. Ostry wiatr targał nimi gwałtownie na wszystkie strony, jakby chciał je wyrwać z korzeniami.

Z całą pewnością nie było niebezpieczeństwa, że wpadnie na nich jakiś mugol.

Zadowolony podszedł do wyrzuconego przez morze wielkiego pnia drzewa. Był obwieszony wodorostami i mokry, tak jak ciemny piasek dookoła, co wskazywało, że całkiem niedawno zaczął się odpływ. Harris zaklęciem oczyścił fragment pnia, na tyle duży, żeby mógł się o niego wygodnie oprzeć i popatrzył na wzburzone morze.

Wielkie fale toczyły się ku niemu, załamywały z hukiem i natychmiast cofały, zamieniając brzeg w biały pas syczącej i kipiącej wściekle piany. Mógłby przysiąc, że natura właśnie kłóciła się ze sobą. Co jakiś czas jakby łagodniała, fale przycichały, ale tylko po to, żeby po chwili natrzeć na siebie jeszcze zacieklej, z jeszcze większą furią. Nieujarzmiona, zdecydowana była nigdy się nie poddać i toczyć tę walkę całą wieczność.

Harris przyglądał się właśnie mewie, która z trudem szybowała w stronę morza, gdy w jego pobliżu aportował się Peter. Na jego widok machnął ręką i coś zawołał, ale wiatr porwał natychmiast jego słowa.

– Ale psia pogoda – sapnął, gdy dotarł wreszcie do niego.

– Wiesz, po co Stary nas wezwał? – spytał Harris. Nie miał ochoty na pogaduszki o pogodzie.

– Pojęcia nie mam – Peter wzruszył ramionami i owinął sobie szalik dookoła gardła. – Może ma jakieś wiadomości o tym jakimś Griffinie?

Harris właśnie się tego obawiał. Skoro Stary nie czekał tydzień, ale wezwał ich już dzisiaj, musiał mieć jakiś ważny powód.

Czekali jeszcze trochę i Harrisa zaczęły boleć zaciskane mocno zęby.

Nagle, parę jardów dalej aportowały się dwie osoby i zaczęły przedzierać się pod wiatr w ich kierunku. Jedną z nich był ich szef, ale drugiej nie poznawali. Wysoki, barczysty mężczyzna o gęstej czarnej brodzie, wąsach i zaskakująco błękitnych oczach nie kojarzył się im z nikim, kogo znali.

– Wciągnął w to kogoś innego? – mruknął coraz bardziej zaniepokojony Harris.

– Co mówisz?

– Nic, nieważne – Zaraz i tak miało się okazać, więc po co było spekulować.

Dwóch mężczyzn dotarło wreszcie do nich. Zatrzymali się parę stóp dalej i ich szef machnął w kierunku stojącego obok, postawnego mężczyzny.

– Poznajcie Gratusa.

Harris i Peter skinęli mu głowami i czekali na prezentację, która jednak nie nastąpiła.

– Mam dla was złe wiadomości – ciągnął ich szef. – Dowiedziałem się, że Griffin zmarł, bo zjadł czekoladową żabę. Mówi wam to coś?

– Przecież… – bąknął Harris, patrząc na Petera.

– Ale ją złapałeś – odparł natychmiast Peter.

– Jedna chciała nam uciec, ale ją złapaliśmy! – zapewnił gorliwie Harris.

– Nie obchodzi mnie, co się stało! Schrzaniliście sprawę! Co gorsza, zostawiliście na posadzce zastygłą czekoladę. Aurorzy znaleźli ją i oddali do analizy. Ale to nie wszystko. Mugolscy Uzdrowiciele znaleźli zarówno tę kobietę, na której ostatnio testowaliście eliksir, jak i mężczyznę, na którym testowaliście pierwszą próbkę. Harris, jak ty wybierałeś ofiary? Jak na osoby samotne, muszą mieć dobrych przyjaciół wśród Uzdrowicieli, skoro tak łatwo je znaleźli!

Harris skrzywił się i zacisnął bezradnie pięści. Chciał coś powiedzieć, ale nie miał pojęcia co, poza tym… Poza tym to już nie miało sensu. Wiedział. Już wiedział, po co Stary ściągnął tu kogoś innego.

– Spieprzyliście wszystko dokładnie od początku do końca! Cały plan wisi na włosku!

Harris nie zaprzeczył. W jakiś przedziwny sposób miał wrażenie, że jego zmysł percepcji się wyostrzył. Nagle poczuł wyraźniej wiatr na twarzy. Usłyszał chrzęst piasku spływającego do morza… Czuł, jak stojący koło niego Peter dygoce jak liść na wietrze.

– Avada Kedavra!

Błysnął zielony promień i Harris zwalił się ciężko na ziemię. Peter poczuł, jak w okolicach krocza robi mu się mokro i gorąco. Zachłysnął się powietrzem i zamarł, zaciskając oczy. Merlinie, to sen! Merlinie, Merlinie, Merlinie, proszę…!!!!

– Pozbądź się ciała, Gratusie – usłyszał. – Peterson, daję ci ostatnią szansę.

!!!!!!!!!!!!!!

Gdy odważył się uchylić powieki, był sam. Tylko ślady na piasku koło niego mówiły, że to jednak nie był sen.

Potoczył nieprzytomnym wzrokiem dookoła i czym prędzej obrócił się na pięcie, żeby uciec od tego koszmaru.

 

 

Instytut Chorób Zakaźnych i Tropikalnych

Londyn

 

Profesor Neumann przyglądał się nowej próbce pochodzącej z krwi zmarłego wczoraj mężczyzny. Wyregulował ostrość, naświetlenie i szukał znajomej formy wirusa. Chciał i zarazem nie chciał go znaleźć.

Ale tak, jak w poprzedniej próbce, go nie widział.

Przekartkował książkę z przykładami i opisami próbek z 1976 roku. Wirus na każdym zdjęciu wyglądał podobnie. Miał formę pastorału, wyraźne struktury białkowe, inne tylko było zakrzywienie na końcu łańcucha RNA, ale wszystko zależało od szczepu.

W jego próbkach nic takiego nie było. Nie było ŻADNEGO wirusa.

Sięgnął po analizę przeciwciał. Wynik był negatywny, zarówno w przypadku wczorajszego zgonu, jak i dwóch poprzednich.

Nagle w sąsiednim pomieszczeniu zadzwonił wewnętrzny telefon. Neumann porzucił mikroskop i podszedł szybko odebrać.

– Profesor Neumann.

– Profesorze, mamy następny przypadek – usłyszał głos swojej asystentki. – W dodatku w Londynie, niedaleko nas. Niestety kobieta już nie żyje, śmierć nastąpiła wczoraj rano, ale znaleźli ją dopiero teraz.

– Wiemy coś więcej?

– To samo co przy poprzednich – Neumann oparł słuchawkę o ramię, przycisnął brodą i zaczął pospiesznie notować dane, które podawała mu jego asystentka.

– Każ im przesłać nam tu dwie albo trzy fiolki krwi. Natychmiast.

Dwie godziny później stali oboje przy mikroskopie i przyglądali się w milczeniu próbce. Idealnie czysta, bez pastorału, bez przeciwciał. Gdyby nie znali przyczyny zgonu, powiedzieliby, że nastąpiła z przyczyn naturalnych. Niestety prawda była inna.

Doktor Roberts obróciła się ku niemu i zdjęła maskę i czepek.

– Co to ma być, profesorze?

– Ktoś się czymś bawi, Beth.

 

 

Sobota, 19 kwietnia,

Pracownia Eliksirów Powella,

20.00

 

Mia skończyła sprzątanie salki jadalnej i spojrzała na zegarek. Dziesięć po ósmej.
Od godziny robiła to coraz częściej, próbowała się pospieszyć, żeby skończyć przed ósmą, ale spędziła więcej czasu na czyszczeniu prysznica, w salce też było więcej do zmywania i proszę, spóźniła się dziesięć minut.

Nie chodziło jej o powrót do domu, ale o to, żeby uniknąć tego starego dziada, który pilnował Pracowni. Nie cierpiała go. Był obrzydliwy. Na pół wyłysiały, z wielkimi, odstającymi uszami, śmierdzący zwietrzałym dymem z fajki… i jeszcze do tego te jego idiotyczne aluzje! Wszystkie łączyły się z łóżkiem. Ciągle sugerował, że spóźniła się, bo chciała zadowolić mężunia, radził przebrać się w sukienkę jeszcze przed wyjściem, bo to powinno na mężunia podziałać… Merlinie, zboczony staruch! Był tak ślepy, że nie odczytałby słowa SEKS, nawet jakby mu lupę podsunąć, a gadał, jakby jeszcze mógł!

Na całe szczęście jest równie głuchy.

Zebrała szybko wszystkie śmiecie do worka, zawiązała go, zmniejszyła i wrzuciła do wózka z magicznym zasysaczem kurzu, szczotkami i płynami do czyszczenia. Potem rzuciła Alohomorę, uchyliła odrobinę drzwi i nasłuchiwała przez minutę.

Ale wszędzie panowała cisza. Albo poczłapał na górę, albo siedzi w swojej kanciapie i drzemie. Szepnęła Silencio na kółka wózka, pospiesznie wypchnęła go na korytarz i rzuciwszy przez ramię Colloportus, praktycznie pognała na koniec korytarza, aż dopadła zwykłych drzwi zamykanych na normalną klamkę.

Zawsze ją zastanawiało, czemu laboranci mieli prawo do „drzwi majtanych”, żeby mogli otwierać je bez pomocy rąk, a ona nie. Musiała je otwierać, zapalać światło, przytrzymywać plecami, żeby się nie zamknęły, szarpać się z wózkiem…

Tym razem było to jeszcze bardziej skomplikowane, bo przy okazji musiała uważać, żeby o nic nie zawadzić, nie stuknąć i nie narobić hałasu.

Kiedy już zamknęła drzwi za sobą, otarła spocone czoło i odetchnęła ciężko, ale z poczuciem triumfu.

Jednym pchnięciem odstawiła wózek na miejsce, machnięciem różdżki opróżniła kubeł z perfumowaną wodą czyszczącą, odwiesiła na wieszak szczotki i sięgnęła po lekką pelerynę. Otuliła się nią, złapała za zmniejszone worki ze śmieciami i otworzyła drugie drzwi, wychodzące na małe, zamknięte podwórko. Stały tam trzy pojemniki na śmieci – jeden na zwykłe, dwa na resztki po warzonych eliksirach i, nie wiedzieć czemu, trzepak na dywany. Mia wyrzuciła zmniejszone worki, skupiła się na myśli o własnym domu i obróciła na pięcie.

I z cichym trzaskiem zniknęła.

 

 

Niedziela, 20 kwietnia, Cokeworth, Spinner’s End

Wczesne Popołudnie,

 

Severus Snape zanurzył długi, wąski palec w słoiczku z pyłem Kamienia Księżycowego, przeniósł go ostrożnie nad złoty kociołek i postukał delikatnie. Dosłownie kilka błyszczących drobin spadło do środka.

– Separatum potions – szepnął i wykonał skomplikowany ruch różdżką.

W jednej chwili cieniutka warstewka czekoladowej wody zawrzała, równie szybko znieruchomiała, coś się w niej poruszyło i zamarło.

Snape przesunął na bok otwartą księgę, postawił szklaną zlewkę i bardzo ostrożnie zaklęciem przeniósł do niej zawartość kociołka.

– Evanesco. Aguamenti. Depulso – wskazał różdżką zlew i kociołek odpłynął ku niemu powoli, kołysząc się lekko na boki, ale nie wylała się z niego ani jedna kropla wody.

Snape podniósł szklaną zlewkę i przyjrzał się zawartości pod światło. Na spodzie widać było smużkę brązowej, gęstej mazi, na górze zaś pływające po niej oczko jakiejś cieczy.

Wczoraj spędził cały dzień, warząc roztwór podtrzymujący, do którego zamierzał rozlać oddzielone składniki czekoladowej plamy. Zakładając, że jest to czekolada z trucizną, rozdzielił obie mikstury i dopiero potem planował rozdzielanie składników trucizny.

Ciekawe, co Aurorzy zrobią z tą drugą plamą. Kącik ust powędrował mu do góry w lekkim uśmiechu. Do tego potrzebny był kociołek ze złota i znajomość niezbyt popularnego zaklęcia. Szczerze wątpił, żeby Aurorzy mieli kociołek ze złota i już wyobrażał sobie, jak analizują WSZYSTKIE składniki, z czekoladą włącznie.

Czekając, aż czekolada zastygnie i będzie można po prostu odlać od niej truciznę, poszedł zjeść gotowane ziemniaki i stek. Gdy wrócił, czekolada była już zupełnie twarda, więc przelał do cieniutkiej fiolki truciznę, wstawił ją do zlewki z gorącą wodą i podgrzał do wrzenia.

– Separatum Ingrediens.

Przez chwilę nic się nie działo, ale w końcu z dna fiolki uniósł się w górę jeden bąbelek powietrza, podryfował ku górze i poszczególne składniki zaczęły się rozdzielać. Kolorowe smużki wirowały powoli wokół siebie, przepływały z gracją to opadając na dno, to unosząc się ku górze. Wyglądało to jak zmysłowy taniec kochanków, pełen pieszczotliwego dotyku, poezji i lekkości.

Między innymi za to piękno Severus kochał sztukę warzenia eliksirów. Zaprzedał temu serce i duszę. Na coś takiego mógłby patrzeć wiecznie.

Jednak miał przed sobą jeszcze dużo pracy, którą koniecznie musiał skończyć dziś, więc z westchnieniem zawodu odstawił fiolkę na podstawkę i przygotował 9 fiolek z roztworem podtrzymującym. Roztwór był zupełnie przezroczysty, ale konsystencją przypominał gęstą galaretę.

Następnie sięgnął po cieniutką szklaną szpatułkę i kropla po kropli zaczął zbierać pierwszą warstwę i zanurzać ją w fiolce z roztworem podtrzymującym. Kiedy skończył kwadrans później, zagrzał truciznę na nowo i zajął się zbieraniem drugiej warstwy. Potem przyszła kolej na następne.

Skończył pięć godzin później. Nadszedł czas, by sprzątnąć. Na całe szczęście składniki w roztworze podtrzymującym mogły być przechowywane tygodniami bez utraty właściwości.

 

 

Wtorek, 22 kwietnia,

Ministerstwo Magii, Biuro Badawcze

09.00

 

Augie przeczytał liścik od Paula, obejrzał kopertę z drobinkami czekolady i westchnął ze zmęczenia. Dużo to tego tu nie ma. Jak mi się uda coś znaleźć, to to będzie cud. Nie bardzo miał ochotę się za to brać, ale postanowił to zrobić dla Paula.

Wlał odrobinę wody do malutkiego miedzianego kociołka, wsypał zawartość koperty, dorzucił pyłu z Kamienia Księżycowego i podgrzał, po czym rzucił Separatum Ingrediens. Przez chwilę ciemna zawiesina poruszała się, jakby pod powierzchnią wiło się stado węży i znieruchomiała. Augie przelał ją do szklanej zlewki i aż jęknął na widok kolorowej mieszaniny.

Koszmar, po prostu koszmar.

Wszystkie składniki rozdzieliły się i teraz po dnie pływały zbite w kupie drobinki. Augie zerknął na spód zlewki i odniósł wrażenie, że w niektórych miejscach jest jeszcze jedna warstwa. Jakby ktoś zjadł obiad z trzech dań i wszystko wyrzygał.

Wsunął do środka coś, co wyglądało na szydełko, wybrał na pierwszy rzut biały składnik i zaczął go wyciągać na cienką szklaną płytkę. Kiedy skończył, potarł kark, podgrzał zawartość zlewki zaklęciem i wziął się za coś bladożółtawego.

Stękając, podpierając głowę i klnąc pod nosem, po dwóch godzinach skończył wydłubywać przedostatni składnik. Ostatni, gęsty, po prostu wydrapał łyżeczką i potem musiał szydełkiem zdrapać go na płytkę.

W sumie miał 21 płytek. Niektóre składniki nie rozdzieliły się idealnie i prócz zasadniczego na płytce znalazły się szczątki innych, ale na to nic już nie mógł poradzić.

Augie zrobił sobie przerwę na dwie gały czekoladowe i kawę. Odsunął krzesło i prawie położył się na nim.

– Co to jest? – spytał jeden z jego kumpli, przechodząc obok i rzucając krzywym okiem na pobojowisko na stole. Fakt, było wyjątkowe.

Augie szybko przełknął truskawkowy mus.

– Składniki eliksiru.

– Wygląda, jakby wpadły tu chochliki kornwalijskie i wszystko ci porozwalały.

Obaj zaśmiali się, po czym Augie poklepał się po grubym karku.

– Możesz mi pomasować? Bo cholernie boli!

Kumpel zaśmiał się jeszcze głośniej i pokręcił głową.

– Augie, Augie, ty nigdy nie przestaniesz próbować, co?

Augie zachichotał, zdjął nogi z krzesła i wrócił do swoich płytek. Najgorsze było przed nim. Należało teraz zgadnąć, co to mogło być.

Rozdziały<< Stan Krytyczny Rozdział 4Stan Krytyczny Rozdział 6 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 2 komentarzy

Dodaj komentarz