Stan Krytyczny Rozdział 23

Jak wskazują badania przeprowadzone przez Uzdrowicieli w Klinice Św. Munga oraz wyniki śledztwa Aurorów, przyczyną śmierci osiemnastu kobiet, mężczyzn i dzieci jest trucizna, która została podana celowo w rozmaitych artykułach spożywczych. Powoduje ona rozpuszczanie tkanek i krwotoki wewnętrzne, które w ciągu dwóch, trzech dni prowadzą do śmierci.

Trucizna znajduje się nadal w obiegu, ale nie można w żaden sposób ustalić w czym.

Na dzień dzisiejszy Klinika nie dysponuje absolutnie żadnym antidotum. Zapas eliksirów przeciwbólowych jest zastraszająco niski, w związku z czym Minister Shackebolt, w porozumieniu z Wizengamotem i Szefem Biura Aurorów, zezwolił Uzdrowicielom (tylko i wyłącznie, pod karą dożywocia w Azkabanie) na używanie Imperiusa (tylko i wyłącznie), aby ulżyć w cierpieniu ofiarom nieznanego truciciela.

Przewodniczący Rady Eliksirotwórców  Rufus Heahner zwołał na jutro rano nadzwyczajną naradę wszystkich wytwórców eliksirów. Celem jej jest natychmiastowe rozpoczęcie poszukiwań antidotum na truciznę oraz przygotowanie testerów, które będą dostępne w aptekach.

W zaistniałej sytuacji Minister Shacklebolt postanowił niezwłocznie wprowadzić Stan Krytyczny, który obowiązuje bez Vacatio Legis, od chwili obecnej.

Nawołuje się wszystkich czarodziejów i czarownice do:

– nabywania tylko i wyłącznie podstawowych artykułów spożywczych takich jak chleb, mleko i woda

– kupowania owoców, warzyw, mięsa i jaj tylko ze znanych, pewnych źródeł (znajomy rzeźnik, uczestniczenie w uboju itp)

– nieużywania zaklęć Aguamenti i Aqua Eructo i używania wody do picia tylko i wyłącznie z oryginalnie zamkniętych butelek marki WaterDream, Aquamagic oraz Cristalis, których producenci korzystają z bezpiecznych ujęć

Do czasu przygotowania testerów zamknięte zostają wszystkie ośrodki żywienia zbiorowego (bary, restauracje, kawiarnie, lodziarnie i tym podobne). Jedynym wyjątkiem jest Hogwart

– wprowadza absolutny zakaz testowania żywności na skrzatach domowych

– przyznaje prawo do przyjęcia do Kliniki Św. Munga poza kolejnością dla wszystkich wykazujących objawy spożycia trucizny i zapewnia wsparcie dla rodziny chorego

Więcej na temat Stanu Krytycznego, zakazów i nakazów z nim związanych oraz śledztwa w jutrzejszym Proroku Codziennym.”

Tylor zmiął gazetę i wściekłym ruchem wrzucił ją do ognia. Pergamin natychmiast buchnął gwałtownym płomieniem i w mgnieniu oka spłonął. Pozostały tylko czarne skrawki, które gorący podmuch poderwał do góry i pozwolił opaść powoli na brzegi paleniska. Chwilę później po pomieszczeniu rozszedł się zapach palonej skóry.

TO NIE TAK MIAŁO BYĆ!!!!! TO NIE O TO CHODZIŁO!!!!!

Sięgnął po kopertę, którą przyniosła inna sowa i znalazł w niej zapowiadany przez Proroka list od Rufusa Heahner, w którym ten wyznaczał spotkanie jutro o ósmej rano w swoim dworku.

Sprawa zaczynała się komplikować. Może należało odczekać trochę, aż wszystko przycichnie? Choć za półtora miesiąca pojawi się nowa porcja Wody Księżycowej i wtedy byle kto będzie mógł uwarzyć antidotum.

A może…

W tym momencie otworzyły się drzwi i wszedł Gratus.

– O–och – odezwał się, wyraźnie zaskoczony. – Nie spodziewałem się… Coś się stało?

Tylor popatrzył na niego i na zegarek i wskazał zdecydowanym gestem kanapę.

– Siadaj i mów.

Gratus zawahał się chwilę, potem usiadł i zaczął wyciągać z torby puste butelki. Nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Zupełnie nie spodziewał się zastać tu Tylora, więc nie przygotował sobie żadnej historyjki wyjaśniającej tak późny powrót. Prawdę mówiąc, to dopiero przed bramą zdał sobie sprawę z tego, która jest godzina i aż się zdziwił, że mógł aż tak się zapomnieć!

– No więc zacząłem od Granger, jak pan kazał. Trochę było trudno, bo ta suka rzuciła zaklęcia ochronne na cały dom, wykrywające choćby odrobinę magii w ciele człowieka i musiałem posłużyć się…

– Nie obchodzi mnie JAK to zrobiłeś, ale CZY to zrobiłeś. Udało ci się? – przerwał mu Tylor, założył nogę na nogę i odchylił w fotelu.

– Oczywiście, że tak! Wlałem jej jedną butelkę do mleka, soku owocowego i wody. Coś z tego pewnie za chwilę… może nawet już użyła!

Tylor zerknął na trzy puste butelki na podłodze.

– A dwie pozostałe zużyłeś na Pottera i Snape’a?

Gratus zawahał się tylko sekundę i postanowił zełgać, że załatwił Snape’a dokładnie w ten sam sposób co Pottera. Gdyby Tylor choć domyślił się, że przez dwie godziny bawił się panienką z Grimmauld Place zamiast wykonywać jego rozkazy, dostałby szału.

– Dokładnie. Z tym, że im musiałem wpompować eliksir do rur. Wie pan, ich domy są chronione Fideliusem, więc musiałem znaleźć rury, którymi biorą wodę pitną i wlać im po butelce. W poniedziałek po południu już mamy z nimi spokój. Byle tylko nic nie zaczęli opowiadać wszystkim dookoła. Kingsleyem, Moorem i Robardsem zaraz się zajmę, ale mogą przecież powiedzieć coś komuś innemu…

Zniecierpliwiony Stary uniósł rękę, powstrzymując Gratusa.

– Już jutro o tej porze nie będą zdolni do dłuższej pogawędki.

– Tak? – ucieszył się Gratus. – Wspaniale! Więc teraz wyskoczę zająć się pozostałą trójką.

I podniósł się, żeby czym prędzej zejść mu z oczu. Wyglądało, że tym razem mu się upiekło.

– Siadaj – warknął Tylor i olbrzym pospiesznie wrócił na kanapę. – Mała zmiana planów. To może poczekać. Póki co, siedź tu i pilnuj reszty.

– Oczywiście – zapewnił go Gratus.

 

 

Sobota, 10 maja

Hogsmeade, Dworek Rufusa Haehnera

Po ósmej rano

 

Choć Rufus zaprosił na spotkanie tych samych ludzi, co zazwyczaj, tak naprawdę liczył tylko na pomoc Jenkinsa, Tylora, Beena, Powella i Alex. W kilku słowach przedstawił obecną sytuację i dopiero wtedy rozesłał wszystkim skład trucizny.

Przez chwilę panowała cisza, a potem ktoś zaklął pod nosem.

– Merlinie, przecież… To jakiś koszmar – odezwał się w końcu trochę drżącym głosem Been. – To… – urwał i pokręcił głową.

– Nawet boję się pomyśleć, jak organizm może reagować na coś takiego – dorzucił Jenkins.

– To można jakoś wyleczyć? – zapytał Pascal, producent nalewek na bazie alkoholu.

– Może coś by się znalazło wśród mugolskich leków – mruknął młody chłopak, popatrzył jeszcze raz na listę i spojrzał na zegarek.

Rufus zignorował ich zupełnie. Obie wypowiedzi potwierdziły jego przypuszczenia, że tylko „prawdziwi” wytwórcy eliksirów mogą w tej sytuacji pomóc.

Alex odłożyła na stół kartkę drżącą ręką.

– Rufus, mówi pan, że Autorzy do tej pory nie wpadli na trop mordercy?

– Niestety nie. Ale śledztwo wciąż trwa.

Powell cały czas gapił się na swój egzemplarz, ale słysząc odpowiedź Rufusa, spojrzał na niego, lecz się nie odezwał. Za to Tylor parsknął z niedowierzaniem.

– Już i tak jestem zaskoczony, że udało się im znaleźć skład trucizny. Ciekawe jak.

– No właśnie, znaleźli ją? W czym? – ożywił się Jenkins, a Powell znów zaczął przeglądać leżący przed nim pergamin.

– To nie oni znaleźli, ale Uzdrowiciele – zaprzeczył Rufus. – Po przeprowadzeniu badań zwłok oraz rzuceniu zaklęć diagnostycznych dali wyniki do ich laboratorium.

– Acha – odezwał się głośno Powell.

Rufus odchrząknął, jakby kończąc dyskusję na ten temat. Nie po to tutaj przyszli.

– W tej sytuacji Minister Shacklebolt ma dla was nadzwyczajną propozycję. Dla tego, kto pierwszy wynajdzie antidotum, Ministerstwo proponuje 10 000 galeonów oraz przyspieszoną, uproszczoną procedurę nadania szóstej Kropli. Chyba doskonale wiecie, że Szósta Kropla jest uznawana na całym świecie, nawet przez Międzynarodowy Krąg Badawczy Eliksiroznawców i daje prawo do warzenia absolutnie wszystkich rodzajów eliksirów.

Nagłe napięcie w sali było niemal namacalne. Wszyscy na chwilę wrócili do listy składników i gdy ponownie podnieśli głowy, na ich twarzach malował się wyraz niedowierzania i skonsternowania jednocześnie.

– Przecież… Co jest NIE TAK z tą listą? – spytał w końcu wyraźnie zaskoczony Jenkins.

– Czy antidotum będzie opatentowane? – odezwał się równocześnie Been nienaturalnie piskliwym głosem i wszyscy natychmiast zapomnieli o Jenkinsie. Nawet Rufus.

– Tak, na dziesięć lat, bez wymogu wnoszenia opłat. Z tym, że w zaistniałej sytuacji najprawdopodobniej będziecie proszeni o przekazanie składu innym wytwórcom, żeby móc wyprodukować odpowiednio dużo antidotum.

– Przecież nie ma tysięcy chorych – obruszył się Been.

Alex przechyliła się do przodu i obrzuciła go chłodnym spojrzeniem.

– Chodzi o to, żeby móc podawać antidotum profilaktycznie, a nie czekać, aż ludzie zaczną poważnie chorować. Nie wydaje się to panu normalne?

– Poza tym skoro ten szaleniec zabija również mugoli, możemy potrzebować naprawdę dużo dawek – dodał natychmiast Jenkins.

Tylor spojrzał na niego ironicznie, ale nie rzucił żadnej mniej lub bardziej wybrednej uwagi na temat jego nagłego poparcia.

– Czy mamy do dyspozycji zapasy naszego krajowego magazynu ingrediencji? Nie chodzi mi o złoto, ale o to, że zanim złożymy zamówienia i odwalimy całą tą papierkową szopkę, stracimy masę czasu.

Rufus kiwnął natychmiast głową i przypomniał sobie, co mówił mu na temat składników Shacklebolt.

– Naturalnie, że tak. Macie pełen dostęp do składników, choć oczywiście wszystko będzie rejestrowane – zapewnił. – Z tym, że przedtem do każdego z was przyjdzie kontroler z Komisji Nadzoru Obrotu Ingrediencjami, żeby sprawdzić stan niektórych waszych składników.

Tylor potrząsnął z niedowierzaniem grzywą włosów, ale nie zdążył nic powiedzieć, gdy odezwał się Powell.

– Mogą przyjść i skontrolować całą moją Pracownię nawet w tej chwili. Niezależnie od propozycji Ministra, zawieszam wszelkie inne prace badawcze i warzenie mniej istotnych eliksirów i rozpoczynam poszukiwania.

– Ile procentów alkoholu może zawierać antidotum? – zaciekawił się Pascal.

– Zero – odparł bez namysłu Rufus.

Alex odgarnęła kosmyk długich, czarnych włosów za ucho i wyprostowała się dostojnie.

– Sądzę, że powinniśmy połączyć siły. Wszyscy razem prędzej znajdziemy dodatkowy składnik, niż szukając każde osobno. Proponuję moje Laboratorium.

Powell rzucił jej pełne namysłu spojrzenie.

– Alex, to bardzo miło z pani strony, ale… osobiście ufam tylko moim laborantom.

– Poza tym my nie znamy metod pracy pani personelu – dodał Been zachowawczo.

Nawet Jenkins się zawahał, choć wydawał się być rozdarty między ochotą pracy z Alex i nadzwyczaj hojną ofertą Ministra.

– Powiedzcie od razu, że nie odpowiada wam praca z kobietą! – oburzyła się Alex.

– Moja droga, niech pani tego tak nie odbiera… – bąknął Jenkins.

Tylor uśmiechnął się złośliwie.

– Niech pani spróbuje udowodnić, że zna się pani na eliksirach lepiej od nas.

– Ja się chętnie przyłączę – zaproponował równocześnie nieśmiało Gordon, zwolennik mugolskich metod leczenia.

Twarz Alex pociemniała z gniewu i kobieta złapała swoją torebkę i zerwała się od stołu.

– Proszę państwa, proszę o spokój – krzyknął Rufus, próbując ich uspokoić.

Alex przeszyła wściekłym spojrzeniem Tylora, Rufusa i Gordona.

– Idiota! – prychnęła, nie wiedzieć do kogo dokładnie i niemal wybiegła z sali.

Gordon zbladł trochę, otworzył usta, ale nie odważył się odezwać, za to Tylor tylko wzruszył ramionami do Rufusa.

– Nie ma co się przejmować kobiecymi humorami. Wypłacze się i zaraz jej przejdzie. To co, bierzemy się za robotę? Panowie? – dodał z satysfakcją.

 

 

Ministerstwo Magii i Azkaban

Od 8:30

 

Zazwyczaj w soboty Ministerstwo świeciło pustkami; kręcił się tam strażnik, który zadowalał się przejściem kilkoma korytarzami i spędzał większość czasu w stróżówce, czasem przychodziły sprzątaczki, żeby zrobić generalne porządki na jakimś Poziomie i tylko z rzadka wpadali urzędnicy.

Dziś przed dziewiątą rano zapanował niezwykły ruch. Pierwszy zjawił się Gawain, już wpół do ósmej rano, zaraz po nim Hermiona, a potem Harry, Klaudia, Kingsley i Roger.

Hermiona, pomimo zmęczenia, nie spała zbyt długo tej nocy. Wczoraj, głównie dzięki eliksirowi wzmacniającemu, miała jeszcze siłę zająć się trochę domem. Kiedy tylko rozpaliła duży ogień w kominku, żeby rozgrzać i osuszyć wilgotne pomieszczenia, rzuciła zaklęcia chłodzące na jedzenie przygotowane przez Stworka i posprzątała w kuchni. Potem znalazła sypialnię Severusa i pościeliła mu łóżko; założyła flanelowe prześcieradło i poszewkę na poduszkę, schowała do szafy szorstki wełniany koc i na jego miejsce dała puszysty, gruby polar. Kupiła go na powrót rodziców, przekonana, że po Australii będzie im zimno w Anglii. Swoje rzeczy zostawiła w malutkiej sypialni na piętrze. A później spróbowała posprzątać w łazience, ale na próbie się skończyło. Gdy tylko weszła pod strumień gorącej wody, ogarnęło ją straszliwe zmęczenie i nie wiedziała nawet, czy spłukała sobie szampon z włosów. Wraz z wodą i pianą spłynęło z niej całe napięcie dzisiejszego dnia.

Położyła się na kanapie i całą noc co chwila się budziła, zarówno ze strachu, że zaśpi, jak i w nadziei, że jest już ranek. Wreszcie nadszedł tak wyczekiwany świt; z ciemności rozświetlonej tylko blaskiem ognia na kominku wychynęły kształty mebli i nabrały kolorów. Leżąc jeszcze kilka minut, Hermiona przyglądała się wszystkiemu dookoła i starała się oswoić z tym obcym domem, który z przymusu stał się jej schronieniem. Potem szybko się zebrała i poganiając wzrokiem wskazówki zegara, dokończyła sprzątanie i fiuuknęła do Ministerstwa.

Siedzący w swoim gabinecie Gawain podszedł przywitać się z dziewczyną.

– Byłem w Klinice i widziałem się z Mathiasem Wolfem – oznajmił, podając jej spore zawiniątko, które zabrzęczało przy poruszeniu. – Powiedziałem mu mniej więcej jak wygląda sytuacja i poprosiłem, żeby został łącznikiem z panią. Tak więc od tej chwili proszę się kontaktować tylko i wyłącznie z nim. Niech pani sobie usiądzie, mamy jeszcze trochę czasu.

Hermiona potrząsnęła przecząco głową i zajrzała do zawiniątka. Uśmiechnęła się szeroko na widok przynajmniej dwudziestu różnych fiolek z eliksirami.

– Jak zareagował? Wiem, że teraz brakuje mu rąk do pracy, więc…

– Proszę się nie martwić – uspokoił ją Gawain. – Bardzo się przejął tym, że jest pani wplątana w tę historię.

– Cieszę się, że mu pan zaufał.

– Nie zaufałem mu. Zanim z nim porozmawiałem, zajrzałem w jego myśli, co mu się bardzo nie spodobało. Oczywiście do czasu, gdy zrozumiał, czemu to robię.

Kilka długich minut później przyszedł Harry i Gawain wziął go do pomocy przy przenoszeniu Regalium. Hermiona natychmiast pobiegła za nimi i na jego widok aż wciągnęła powietrze. Gruby i prosty wczoraj pień drzewa był dziś pokurczony i powyginany na wszystkie strony, a dziura w środku była jakby zwęglona na brzegach.

– Merlinie, to… normalne???

– Wczoraj dałaś z siebie wszystko – odparł Harry i uścisnął jej ramię. – Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Oddawanie uczuć może bardzo osłabić.

Dziewczyna kiwnęła głową i zdobyła się na uśmiech.

– W porządku, nic mi nie jest. A ty, jak się masz?

– Czuję się tak samo, jak przedwczoraj wieczorem. Jakby mnie rozjechał walec drogowy. Gotowa? No to łap za tę gałązkę!

Gawain chwycił mocno z przodu, Hermiona czym prędzej objęła pień po środku i podnieśli Regalium.

– Nie możemy użyć Locomotor czy choćby Vingardium Leviosa? – stęknęła z wysiłkiem.

– Nie, bo magia mogłaby wpłynąć na nasze uczucia, które są w środku – zaoponował Gawain. – Możliwe jest tylko używanie takiej magii, przy której nie używa się różdżki bezpośrednio na obiekcie.

Zanieśli Regalium aż do Atrium i zostali tam, żeby poczekać na resztę.

– Widzę, że cały czas masz sentyment do Vingardium Leviosa – Harry odgarnął włosy ze spoconego czoła i uśmiechnął się na wspomnienie incydentu z trollem z pierwszej klasy.

– Bardzo się nam przydało – Hermiona zerknęła na zegarek i zaczęła spacerować dookoła drewna.

– I pomyśleć, że wtedy sądziliśmy, że to Snape chce wykraść Kamień Filozoficzny… Ile się od tego czasu wydarzyło. I zmieniło – stwierdził filozoficznie Harry i pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Wszystko.

Dziewczyna zacisnęła usta, nieświadomie sprawdziła znów godzinę i owinęła się mocno połami peleryny. Sama już nie wiedziała, czy trzęsie się z zimna, czy z niecierpliwości.

Gdy zjawili się wszyscy pozostali, Gawain dał im ostatnie porady.

– Bariera anty-aportacyjna jest zdjęta tylko na chwilę. Ja, Kingsley i Roger aportujemy się z Regalium przy użyciu aportacji łącznej. Odczekajcie pół minuty, zanim się deportujecie. I natychmiast rzucajcie Patronusy – poradził. – Wejdziemy z Kingsleyem pierwsi, potem idzie Klaudia i panna Granger, Harry, ty zamykasz. W razie ataku dementorów macie się natychmiast deportować.

Hermionę ogarnął nagły strach. Merlinie, oni nie mogą nas powstrzymać! Nie teraz, nie wtedy, gdy Regalium jest gotowe, gdy jest nas aż sześcioro… i nie wtedy, gdy Severus czeka na nas!!!

– Nie bój się, Hermiono – odezwał się uspokajająco Kingsley, po ojcowsku klepiąc ją po ramieniu. – Wszystko będzie w porządku.

– Gotowi? – rzucił Gawain. – Więc w drogę!

Z Kingsleyem i Rogerem złapał Regalium, obrócili się na pięcie i deportowali z hukiem. Hermiona, choć próbowała pomyśleć o czymś szczęśliwym, mogła tylko myśleć o liczeniu. Czy raczej jej umysł liczył za nią.

Poddała się, doszła do trzydziestu i złapawszy Klaudię i Harry’ego za ręce i nabrawszy głęboko powietrza, aportowała ich na gołą skałę na Morzu Północnym.

Gdy zjawili się przed twierdzą, Kingsley i Roger poprawiali leżące na ziemi Regalium, a Gawain, otoczony trzema Patronusami, rozglądał się po niebie. Hermiona przywołała swoją Wydrę i zanurzyła rękę w świetlistym blasku, sekundę później dołączył do niej Rogacz i duża Ważka. Dopiero wtedy dziewczyna odważyła się spojrzeć ponad siebie.

Dementorów było chyba tyle samo, co wczoraj. Jak zwykle część z nich podryfowała w kierunku ludzi, reszta została na posterunkach.

– Idziemy – rozkazał Gawain, rzucił Lumos Maxima i wraz z Kingsleyem złapali porządnie Regalium.

Dziewczyna nie pozwoliła Klaudii stanąć przed sobą; podskoczyła do Kingsleya, otoczyła pień obiema rękoma, splotła pod nim palce i z wysiłkiem dźwignęła go odrobinę. Ale ani wysiłek, ani spływający na nich zewsząd smutek do niej nie docierały, nie miały przystępu. Miała wrażenie, że ktoś rozpalił w niej olbrzymi płomień, który ogarnął całe jej ciało i już nic nie mogło jej powstrzymać. Przed niczym. Regalium nie ważyło już nic, nie potrzebowała już światła różdżki, ani nawet Patronusów.

Szarpnęła się do przodu ponaglająco i wszyscy ruszyli.

Wąski korytarz ciągnął się w nieskończoność, ale w końcu wychynęli z niego i weszli do znajomego, pustego pomieszczenia.

– Jasna cholera – mruknął Gawain z przodu na widok zniszczeń.

Nie zatrzymał się, ale pociągnął ich dalej, aż pod przeciwległą ścianę. Tam położyli Regalium i cofnęli się i dopiero wtedy Hermiona zaświeciła swoją różdżkę.

Do trzech czekających na nich dementorów dołączyły jeszcze dwa inne i ten ostatni przypłynął do Regalium, przyłożył do niego szarawą rękę, zamarł na chwilę i gdy odczytał ich wiadomość, wyprostował się gwałtownym, wściekłym ruchem i aż głośno wciągnął powietrze. Natychmiast powtórzyli to pozostali.

Hermiona wstrzymała oddech i drżąc coraz bardziej, postąpiła w kierunku Kingsleya.

– Patronus Enlarge! – zawołał głośno Gawain, wykonał skomplikowany ruch różdżką i poderwawszy ją, wskazał na każdego Patronusa. – Statis Patronum!

Te nagle urosły; potężny Niedźwiedź wspiął się na tylne łapy, Ważka rozpięła o wiele szersze niż dotychczas skrzydła, Jeleń zadarł do góry głowę i potrząsnął gęstszymi rogami, Wydra wyprostowała się jak struna i nastroszyła futerko, Wąż Rogera również uniósł się na swoich olbrzymich splotach i rozwarł szeroko paszczę, zaś Ryś zjeżył się po sobie i zaczął machać na boki krótkim ogonem. Ich blask również przybrał na sile i w pomieszczeniu zrobiło się jasno, jakby zapalono w nim kilka pochodni.

Przez nieskończenie długą chwilę wszyscy trwali nieruchomo; dementorzy unoszący się na wprost zbitej grupki ludzi i gotowe do ataku, chroniące ich Patronusy i Hermiona poczuła, że jeszcze chwila i się udusi.

Nagle zewsząd, jak gigantyczna fala, napłynęła na nich rozpacz tak przejmująca, że aż skręcała trzewia, otoczyła ich i przygniotła ich sobą. Klaudia krzyknęła głośno i osunęła się na kolana, Harry złapał się za głowę i również padł na ziemię, zaś Hermiona poczuła, jak jej dusza po prostu pęka z cierpienia. W jednej sekundzie rozbłysły jej w głowie wszystkie koszmary jej życia, zdołała jeszcze dojrzeć twarze swoich rodziców, gdy ogarnęła ją czerń, mroczniejsza niż wszystko, co do tej pory widziała i zaczęła wyć gdzieś w niej. Sekundę później kolana przeszył ostry ból, wycie zamarło i…

Nieoczekiwanie poczuła na twarzy i rękach delikatne muśnięcia ciepła i spokoju.

Otworzyła zaciśnięte kurczowo oczy i zobaczyła wirujące w powietrzu tysiące błyszczących, roziskrzonych motyli. Niedźwiedź znikł, za to motyle – Patronusy otoczyły ich, osiadły im na włosach, twarzach, ramionach… wszędzie, opromieniły ich łagodnym blaskiem i zaczęły chłonąć całą tą przejmującą rozpacz.

Hermiona bała się poruszyć, żeby ich nie spłoszyć. Były przepiękne, ale przede wszystkim z każdą sekundą czuła się coraz lepiej. Jeszcze przed chwilą wszystko w niej łkało, a teraz ogarnęła ją powoli radość. I Nadzieja. Że uda im się. MUSI się nam udać! Na pewno się uda! TAK!!!

Raptownie motyle wzbiły się w powietrze i całą chmarą pofrunęły wysoko do góry, a potem… A potem rzuciły się na dementorów!

W jednej chwili w powietrzu zakotłowało się i rozszedł się dławiący zapach zgnilizny. Zawirowały poszarpane, brudne szmaty, zmieszały się z tysiącami jasnych punkcików, które zmieniły się w świetliste smugi i natarły na nie z każdej strony. Dementorzy próbowali rozpierzchnąć się na wszystkie strony; kilku ze straszliwym świstem, przechodzącym niemal w jazgot, uniosło się aż pod sufit, jeden zaskakująco szybkim ruchem zniknął w wąskim korytarzu, a dwóch rzuciło się w ich kierunku.

– UWAGA!!! – wrzasnął Gawain.

Kingsley gwałtownie pchnął Hermionę na ziemię, ale zdążyła jeszcze dojrzeć, jak ich Patronusy wyprysnęły spomiędzy nich i skoczyły na dementorów.

Całe pomieszczenie eksplodowało. Pierwszy przeraźliwy huk rozbrzmiał gdzieś z prawej strony, drugi, rozdzierający uszy, tuż koło dziewczyny. Kingsley osłonił ją całym sobą i wbił twarz gdzieś w jej kark, żeby nie zachłysnąć się szczątkami, które natychmiast wypełniły powietrze.

Trzeci i czwarty łomot przetoczyły się pod sufitem i odbiły echem od ścian, z góry sypnął na nich grad kamieni i Hermiona mimowolnie wierzgnęła nogami, ale Kingsley tylko mocniej przycisnął ją do ziemi.

I nastała cisza, która w porównaniu do straszliwego huku sprzed chwili aż dzwoniła w uszach.

– Jeszcze chwilę – usłyszała zduszony głos Kingsleya.

– Czy…

– Poczekaj.

Kilka sekund później Murzyn podniósł się i Hermiona poczuła się lekka, jak nigdy dotąd. Otworzyła oczy; wpierw jedno, potem drugie, i w blasku Patronusów dostrzegła jeszcze resztki szarych szczątek, które wirując mocno zniknęły w korytarzu. Wraz z nimi osłabł zniewalający smród.

– U–uciekły? – wykrztusiła Hermiona i zakręciło się jej gwałtownie w głowie.

– Rozniosło je. Parszywce jedne – usłyszała gdzieś z boku Rogera.

– Udało nam się nimi potrząsnąć – zauważył z satysfakcją Kingsley.

Udało nam się! UDAŁO!!!

Więc idź go uwolnić!!! Na co jeszcze czekasz?!

Hermiona wstała chwiejnie i potrząsnęła palcem w uchu, żeby pozbyć się nagłego pisku.

– Kingsley… panie Robards, czy mogę po niego iść? – usłyszała samą siebie i zaskoczył ją pełen napięcia głos.

Gawain przytrzymał ją w miejscu i zdała sobie sprawę, że już ruszyła ku schodom.

– Dementorów nie ma, ale i tak ktoś musi z panią iść. Pewnie będzie pani potrzebować pomocy.

Harry z trudem wstał i otrzepał ubranie.

– Mogę z tobą iść – zaproponował.

Dziewczyna natychmiast zaprotestowała.

– Nie, Harry. Myślę, że to nie jest dobry pomysł.

– Bo ciągle się nie lubimy? To nie znaczy, że nie mogę Ci pomóc.

– Nie o to mi chodzi. On… jest naprawdę w strasznym stanie, Harry. Na pewno nie chciałby, żeby ktokolwiek go teraz oglądał. I jak tylko dojdzie do siebie, będzie nienawidził wszystkich, którzy go widzieli.

– A ty, to co?

Hermiona potrząsnęła smutno głową.

– Och, mnie też znienawidzi.

Uśmiechnęła się równie smutno, złapała za rękę Kingsleya i pociągnęła go ku schodom.

.

Severus leżał na boku, z głową głęboko ukrytą pod grubą peleryną, która pachniała jeszcze odrobinę kwiatami, słońcem i motylami. Wolnością. Tak samo, jak jej właścicielka.

Pamiętał doskonale, że Hermiona powiedziała mu jakiś czas temu, że przyjdzie JUTRO i go uwolni. Nie miał pojęcia, czy już jest Jutro, ale JUTRO i WOLNOŚĆ cały czas dźwięczały mu w głowie. Nie bardzo wiedział, czy dobrze je rozumiał, jakby były przeznaczone dla innych, nie dla niego, ale powtarzał je bez ustanku.

Nie dygotał już z zimna, czasem nawet było mu za gorąco, ale póki jeszcze mógł poczuć ulotny zapach, próbował się nim nacieszyć.

Tuż po Jej wizycie przypłynęły znów brudne, cuchnące, obszarpane koszmary jego życia. Całym stadem. Próbował przed nimi uciec, wczołgał się w najdalszy kąt celi i skulił się, jak tylko mógł, ale one tańczyły wokoło niego, radując się jego płaczem i krzykami. Więc ukrył się pod warstwą peleryn i owijając je wokoło oszalałej głowy, przejechał palcami po szorstkim policzku.

I poczuł jej dotyk.

Mogły mu odebrać te nieliczne szczęśliwe chwile, zabrać wspomnienia, jak śmiał się z Griffinem, jak cieszył się, siekając ingrediencje czy mieszając w kociołku, ale nie mogły zabrać mu Dotyku.

Więc ukrył się pod pelerynami przed światem, przycisnął palce do policzka i poczuł się jak małe dziecko, które przytuliła matka. I właśnie tam odnalazł w pamięci te dwa słowa.

Nagle gdzieś daleko w ciemności rozległo się mocne, głuche tąpnięcie, od którego zdała się zatrząść ziemia i ściany. Po nim przyszło drugie, a potem dwa następne.

Już coś takiego słyszał, wcześniej. I potem przyszła do niego Hermiona.

Może JUTRO jest właśnie teraz???!

Ściągnął z głowy pelerynę, usiadł i zaczął wpatrywać się w ciemność przed sobą. Ktoś krzyknął coś ochrypłym głosem, zadzwoniła krata i nagle ogarnęło go straszliwe przerażenie. Może dementorzy pomylili się i wypuścili kogoś innego?! A może Hermiona tak strasznie sobie z niego zażartowała, obiecała go uwolnić, a teraz przyszła po innego więźnia?!

Zerwał się na równe nogi, rzucił do przodu i natychmiast zatoczył i upadł, ale nie mógł leżeć! Nie miał czasu! Więc czym prędzej podniósł się na czworaka i podpełzł przed siebie, aż zderzył się z lodowatymi prętami.

– Tu jestem!!! Hermiono! Tu jestem! Proszę!!! – krzyknął, wieszając się na kracie.

Ciemność z boku pojaśniała odrobinę, coraz mocniej i nagle dostrzegł jakiś dziwny blask. To nie był blask pochodni, ale srebrzysta poświata, za którą tańczyły dwa jaskrawe punkciki. I które zbliżały się coraz bardziej.

– Tu jestem!!! Hermiono, proszę!!!

Słysząc ochrypłe wołanie, Hermiona uniosła wyżej różdżkę i puściła się biegiem. Kingsley zaklął pod nosem i pobiegł ciężko za nią.

Zza mijanych krat wyciągały się ku niej ręce nieznanych ludzi, ale nie zwracała na nich uwagi. Gdy dobiegli do celi Severusa, Wydra zatrzymała się gwałtownie, Niedźwiedź przysiadł tuż obok i w ich blasku dostrzegli sylwetkę człowieka uwieszonego na kratach.

– Proszę!

– Alohomora! – zawołała Hermiona i stuknęła w kratę różdżką.

Rozległo się szczęknięcie, dziewczyna pchnęła ją, wpadła do środka i rzuciła się na klęczącego Severusa.

Ten złapał ją za ręce, uczepił się jej i przyciągnął rozpaczliwie ku sobie.

– Hermiono, błagam – wydyszał oszalałym z przerażenia głosem.

– Już. Idziemy do domu. Jesteś wolny – przygarnęła go mocno. – No już. Już po wszystkim.

Kingsley wszedł za nią do celi i wspólnymi siłami podnieśli Severusa, Hermiona zarzuciła sobie jego rękę przez plecy, złapała w pasie i pociągnęła do korytarza.

– Wracamy do domu – powiedziała uspokajającym tonem, choć wszystko aż telepało się w niej z emocji.

Kingsley musiał go podeprzeć z drugiej strony i niemal ponieśli go korytarzem do wyjścia.

Wchodząc do sali wejściowej, Hermiona dostrzegła wiszącego po środku dementora i zatrzymała się gwałtownie, ale Kingsley pchnął ich do wyjścia.

– Idź! – rzucił rozkazującym tonem.

– Accio różdżka Severusa Snape’a – usłyszeli Gawaina, coś wyrwało się z rąk dementora i poleciało ku niemu.

Hermiona znów przystanęła, Gawain podbiegł do niej i wcisnął jej w rękę czarną, cienką różdżkę.

– Masz! I wynosimy się stąd! – pociągnął ją za ramię i pobiegł, otwierając im drogę.

Przejście było o wiele węższe niż korytarz na dole, więc Kingsley i Hermiona musieli iść praktycznie bokiem, ale mimo to mężczyzna nie zwolnił ani na chwilę, wziął na siebie prawie cały ciężar Snape’a i parł do przodu, a Hermiona ledwo za nim nadążała.

Ledwo ludzie i Patronusy wybiegli na zewnątrz, Gawain zatrzymał się jak wryty na widok całego zastępu dementorów. Harry i Roger otoczyli ich z boku, Klaudia zasłoniła sobą, zaś Kingsley błyskawicznie zrzucił z siebie ramię Severusa i podtrzymał Hermionę.

– Uciekajcie!!!

– NO JUŻ!! – wrzasnął Harry, nie oglądając się na nich.

Kingsley złapał dziewczynę w pasie.

– Skup się i deportuj was! TERAZ!!

Zakręcił nią z całej siły, w umyśle dziewczyny wybuchło „Spinner’s End!!!” i nagle wszystko znikło, zawirowało dookoła i przycisnęło do niej chwiejącego się mężczyznę…

I w następnej sekundzie oboje runęli na przetarty dywan i mały, drewniany stolik na książki.

Hermiona usiadła na klęczki i pochyliła się nad leżącym Severusem.

– Jesteś już w domu.

Uratowała go. Teraz mogła się tylko modlić, żeby reszta przeżyła.

.

Z pomocą Hermiony Severus dowlókł się na kanapę i osunął na nią bezwładnie. Zaraz potem dziewczyna przytknęła mu do ust fiolkę z eliksirem wzmacniającym.

– Wypij go.

Prócz wzmacniającego wypił jeszcze kilka innych, w tym przeciwbólowy. Zaraz potem Hermiona przyniosła mu kubek z gorącą zupą – kremem i przytrzymała, gdy pił łapczywie, choć zupa parzyła w usta i język. Gdy dziewczyna odeszła, Severus spróbował się wyprostować i rozejrzeć.

To był jego dom. Znajome półki z księgami, znajomy żyrandol ze świecami, znajome fotele, znajomy dywan… Przesunął ręką po przetartej narzucie i rozpoznał kanapę. I poduszkę.

W jego kominku na wprost płoną ogień; trzaskały polana, szemrały płomienie i słychać było skwierczenie żywicy. Czuł na twarzy i dłoniach jego żar, ale tylko po wierzchu. Dopiero po chwili zupa i eliksir rozgrzewający sprawiły, że ciepło rozlało mu się po piersi i ogarnęło całe jego ciało.

Razem z ciepłem przyszło zrozumienie i ulga, tak niesamowita, tak obezwładniająca, że aż zawirowało mu przed oczami. Był wolny. Był we własnym domu. Koszmar się skończył.

Ciepło na dłoniach przybrało na sile, więc otworzył oczy i zobaczył, że dziewczyna głaszcze go po nich. Nie, nie głaszcze, przygląda się im uważnie. Były poranione, pokrwawione i obolałe, więc rzuciła zaklęcie rozgrzewające i sięgnęła do jego twarzy.

O dziwo jej dotyk go nie odpychał. Wcześniej zawsze unikał wszelkiego fizycznego kontaktu, ale teraz nie, teraz właśnie go łaknął. Może dlatego, że to przypominało mu te nieliczne chwile, gdy ostatnio czuł się człowiekiem.

Dziewczyna odgarnęła mu brudne włosy z twarzy, przesunęła palcami po ranie na czole i drugiej na skroni i Severus odruchowo wtulił się w jej rękę w poszukiwaniu choćby odrobiny troski i opieki. Połączenie ciepła, ulgi, bezpieczeństwa i ludzkiego traktowania go sprawiło, że coś złamało się w nim.

Czując pieczenie w gardle i kłucie w piersi, spiął się w ostatniej rozpaczliwej próbie zapanowania nad sobą. Przecież nie mógł załamać się przy niej! Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby ktokolwiek widział, jak płacze, a czuł, że jak tylko zacznie, to pęknie na tysiąc kawałków i będzie szlochał jak małe dziecko.

– Idź się wykąpać, zanim cię opatrzę – usłyszał. – Tak będzie lepiej.

Hermiona pomogła mu wstać i doprowadziła do łazienki.

– Tu masz czyste ubranie – powiedziała, wskazując na ciemną kupkę na brzegu umywalki.

I wyszła. W ostatnim momencie. Choć może dostrzegła już pierwsze łzy, które popłynęły mu po policzkach.

Strumień wody zagłuszył ciche łkanie, które nim targnęło. Usiadł na klęczkach pod strugami gorącej wody, oparł o ścianę i już zupełnie nad sobą nie panując, rozpłakał się.

Dopiero o wiele później, gdy woda zmyła wszystkie ślady łez, rozebrał się nieporadnie i zaczął myć, starając się spłukać z siebie wszelki ślad Azkabanu. Brud, smród i wspomnienia.

Hermiona miała czas umyć się w zlewie w kuchni, przebrać, zmienić narzutę na kanapie i zaczęła się niepokoić. Ale gdy podeszła do drzwi do łazienki, usłyszała chlapanie i odgłos przesuwania czymś po podłodze, więc wróciła do kuchni, zrobiła gorącą czekoladę i usiadła na skrzypiącym, niewygodnym krześle.

Gdy Severus wszedł do kuchni, podtrzymując się ścian, nie przypominał jeszcze tego samego Severusa Snape’a, którego zawsze znała, ale też wyglądał o wiele lepiej, niż chwilę temu. Nie ogolił się jeszcze, ale wniósł ze sobą zapach świeżości, skórę miał wyraźnie zaróżowioną od gorącej wody i ani śladu krwi na twarzy czy dłoniach.

– Jesteś głodny? – Hermiona zerwała się z krzesła i podtrzymała go. – Chodź, usiądziesz.

Severus potrząsnął głową i oparł się mocno o ścianę. Siedział już od…

– Jak długo tam byłem?

– Prawie tydzień.

Tydzień. Coś przerażającego.

– Kim byli ci inni? Dziś?

– Gawain Robards, Kingsley, Harry i Roger White… Okazało się, że Roger jest niewinny. I jeszcze jedna dziewczyna z Biura Aurorów.

Severus chwilę trawił tę wiadomość.

– A Bryant?

– Uciekł wczoraj w południe. Ale zaraz po uwolnieniu ciebie Aurorzy będą próbować go złapać.

Skinął powoli głową i zwiesił ją, więc dziewczyna podała mu kubek z czekoladą.

– Wypij proszę. Magiczna czekolada dobrze ci zrobi.

Skrzywił się, czując słodycz, ale mimo to wypił wszystko. Potem Hermiona zaprowadziła go do sypialni i poczekała, aż się wymości w miękkich kocach.

– Proszę. Twoja różdżka – powiedziała, kładąc ją na stoliku nocnym. – Możesz nią zasłonić zasłony, jeśli jest zbyt widno.

Severus ze zdumieniem stwierdził, że wręcz przeciwnie, potrzebuje więcej światła, ale wziął różdżkę tylko dla przyjemności trzymania jej w ręku.

Dziewczyna rzuciła kilka zaklęć diagnostycznych, ale nie znalazła nic, co by zagrażało jego życiu, więc postanowiła zaleczyć jego podrapania i skaleczenia jutro, jak poczuje się lepiej. Teraz musiał przede wszystkim porządnie odpocząć.

– Eliksir na sen bez snów – podała mu fiolkę.

Tę również wypił i niemal natychmiast osunął się na poduszkę i zasnął. Dziewczyna poprawiła na nim puchaty polar i wyszła, ale zostawiła drzwi lekko uchylone, na wypadek, gdyby coś było nie tak.

Miała dzień, może więcej, zanim nie dojdzie do siebie, nie wścieknie się i nie będzie chciał jej przekląć. A wtedy będzie musiała powiedzieć mu Prawdę.

 

 

Ministerstwo Magii

Kwatera Główna Aurorów

10:30

 

Klaudia siedziała skulona na podłodze i chowając twarz w dłoniach, płakała cicho. Gawain ukucnął przy niej i uścisnął uspokajająco ramię, choć sam też był jeszcze wstrząśnięty.

– Merlinie, jak to możliwe?! – wyłkała dziewczyna. – Czemu on? A nie ja?

Harry osunął się po ścianie z jej drugiej strony, potarł czoło i ujął ją za ręce.

– Klaudia, nie wolno ci w ten sposób myśleć.

– Stał obok mnie… kiedy dementor się na nas rzucił! Może gdybym rzuciła w niego czymś…

– Przestań – przerwał jej Gawain. – Po pierwsze dobrze wiesz, że rzucanie czymkolwiek w dementorów nie ma najmniejszego sensu, to ich nie powstrzyma, a po drugie roztrząsanie tego w niczym już nie pomoże.

– To nie twoja wina – przyłączył się do niego Harry.

– Więc czyja?!

– Jeśli już ktokolwiek jest winny, to ja. Mogłem nie brać Rogera z nami, mogłem zostawić go w areszcie, mogłem przewidzieć, co się stanie i stanąć w jego miejscu.

Dziewczyna pokręciła gwałtownie głową i otarła rękawem łzy.

– Nie mogłeś tego przewidzieć!

– Więc ty tym bardziej nie mogłaś – stwierdził poważnie Gawain.

Harry uniósł brwi i znów potarł czoło.

– Wyślesz kogoś po ciało? – spytał głucho i dodał w myślach Jeśli jeszcze gdzieś leży, a nie rozszarpali go na kawałki.

– Nie w tej chwili. Nie chcę nikogo narażać. Odczekam przynajmniej do jutra.

– Może byśmy wybrali się tam we dwaj… ?

Gawain potrząsnął głową.

– Nie. Odpocznij chwilę i zabieramy się za Paula. Myślę, że zaczniemy od przejrzenia dokładnie jego konta u Gringotta.

Klaudia przyjrzała się bacznie Harry’emu.

– Harry, to nie ma nic wspólnego z Sam–Wiesz–Kim?

– Nie, dlaczego? – zdziwił się chłopak.

– Bo ciągle pocierasz bliznę…

Harry sięgnął do niej na pamięć i przesunął po niej ręką.

– Nie, nie bój się. Najnormalniej w świecie pobolewa mnie łeb. I tak się dziwię, że dopiero teraz.

 

 

Hogsmeade, MediLab

15:00

 

Godzinę wcześniej Leoncjusz Powell dostał pilną sowę od Stefana Tylora z propozycją spotkania. Przeanalizował już skład trucizny, odnalazł ingrediencje niezbędne do uwarzenia antidotum i ponieważ brakowało mu Wody Księżycowej, sprawdził już w krajowym Magazynie Ingrediencji i dowiedział się, że ani u nich, ani nawet w Carcassonne tego składnika nie ma.

Tak więc przypuszczał, że zna powód propozycji swojego kolegi po fachu.

Teraz został zaprowadzony do jego gabinetu i mimo woli uśmiechnął się pod nosem, widząc, że środki bezpieczeństwa MediLab traktował zdecydowanie po macoszemu.

– Dziękuję, Anno – Tylor wstał zza biurka i wskazawszy Powellowi niewielki stolik, usiadł przy nim i przywołał dwie szklaneczki i w połowie otwartą butelkę whisky. – Siadaj, siadaj.

– Dziękuję za whisky, ale wolę nie – zaprotestował natychmiast Powell.

– Nikt tu nie wchodził – zapewnił go Tylor.

– Nie jestem amatorem alkoholu, a poza tym sam czytałeś. To świństwo może być praktycznie wszędzie – powiedział usprawiedliwiającym tonem Powell. – Więc po co mnie tu ściągnąłeś?

Tylor nalał sobie niewielką dozę i uniósł, jakby pił jego zdrowie.

– Bo przypuszczam, że masz ten sam problem co ja. Woda Księżycowa. Co z tym robimy?

Powell pokręcił bezradnie głową.

– Nie mam nic. Od lat jej nie potrzebowałem, więc nawet nie starałem się odnowić zapasów. A ty jak stoisz?

– Leżę. Nie mam jej, bo nigdy nie zamawiałem.

– Poważnie?!

Tylor skinął głową i wychylił całą szklaneczkę do dna.

– Leoncjuszu, nie robię tajemnicy z moich eliksirów, więc chyba wiesz, co produkuję? – kaszlnął porządnie i nalał sobie jeszcze odrobinę. – Ani Tim, ani Barabasz, ani też nasza droga Alex też jej nie używają.

– I gdy poprosiłeś o nią, dowiedziałeś się, że jej nigdzie nie ma? – zapytał ostrożnie Powell.

– Dokładnie. Masz jakiś pomysł czym ją zastąpić?

– Żadnego.

Tylor pochylił się do niego z bardzo poważną miną, którą podkreślały jeszcze bardziej głębokie zmarszczki na całej twarzy.

– Posłuchaj, wiem, że fuknąłem na Alex, ale chciałbym zaznaczyć, że wy pierwsi zaczęliście. Ale myślę, że nasza bogini piękna i seksu ma rację i powinniśmy połączyć siły i szukać razem.

– Stefan, mówię poważnie. Nie mam pojęcia, czym ją zastąpić. Żaden z moich chłopaków nie wie.

– Nie rób ze mnie idioty. To, że tak wyglądam, to nie starość, ale wina zbyt długich eksperymentów z meszkiem stuletnim. Snape na pewno będzie wiedział.

– Snape już dla mnie nie pracuje – odparował Powell i Tylor zamilkł nagle. – On.. odszedł tydzień temu. Wiesz, trochę się pożarliśmy o złe zachowanie i… Zrezygnował.

– Cholera. Kiepski moment sobie wybraliście na żarcie się. Wiesz, gdzie teraz jest? Może można go podpytać – nie ustąpił Tylor.

– Pewnie zaszył się u siebie. Ale jego dom jest chroniony Fideliusem, więc tam się nie dostaniesz. A na sowy nie ma zwyczaju odpowiadać.

Tylor, zafrasowany, podrapał się po głowie.

– Cholerny świat – powtórzył się. – Propozycja Ministra to jedno, fakt, że znaczy bardzo dużo, ale druga sprawa to to, że przecież umierają ludzie!

Powell pokiwał ponuro głową.

– Teraz już rozumiem komentarz Timothy’ego na temat trucizny. Sądzę, że Shacklebolt wiedział, że brakuje Wody Księżycowej i dlatego zaproponował nam taką ofertę.

– Zgodzę się z tobą. Pewnie o Wodzie powiedział im ktoś z Laboratorium w Mungu. – Tylor przez chwilę przyglądał się whisky w butelce, westchnął ciężko i dodał: – Cóż. Spróbuję dopaść Snape’a. Chyba tylko on może nam pomóc.

 

 

Grimmauld Place numer 12

Po 17–tej

 

Przeraźliwie zmęczony Harry bez mała wytoczył się z kominka w kuchni, czym prędzej osunął się na ławę z cichym westchnieniem i ukrył głowę w ramionach. Jaskrawe światło lamp i ognia na kominku raziło go strasznie i powodowało mocny, pulsujący ból głowy, który od południa nie chciał mu przejść. Nasmarował już sobie skronie smoczymi łuskami, ale najwyraźniej wydarzenia ostatnich kilku dni musiały dać mu się naprawdę ostro we znaki.

Przydałaby się dobra, ciepła herbata.

– Stworku – przywołał skrzata i odczekał chwilę, ale ten się nie zjawił. Jak to jest, że kiedy go nie potrzebujesz, to kręci się pod nogami, ale kiedy by się przydał, bo nie chce ci się ruszyć nawet małym palcem u nogi, to akurat go nie ma.

– Stworku!

Minęła minuta, ale skrzat się nie zjawił. Ginny też nie. Dziwne.

Sam nie wiedział, dlaczego nagle zamiast próbować zrobić sobie pić, ruszył szukać Stworka. Powłócząc nogami wdrapał się na parter, wszedł do ciemnego salonu i potknął się o coś leżącego na ziemi. Czym prędzej zapalił światło i poraził go tak koszmarny widok, że nie zwrócił nawet uwagi na rozdzierający ból głowy.

Skrzat leżał na boku, w kałuży czarnej, zastygłej już krwi. Biały fartuch przyległ mu do ciała i w okolicach brzucha zapadł się do środka, jakby Stworek nie miał żadnych wnętrzności. I trudno byłoby powiedzieć, czemu zmarł, gdyby nie równie czarne smugi zakrzepłej krwi dookoła ust i na brodzie.

O Merlinie. O Merlinie….! Czyżby to była…

Nie. Nie. NIE, NIE, NIE i NIE!

Harry wyszedł na korytarz i zawołał głośno:

– GINNY!!!!

Przez chwilę nikt nie odpowiadał i przerażenie prawie odebrało mu mowę. I gdy już próbował zawołać swoją dziewczynę jeszcze raz, drzwi ich sypialni na górze się otworzyły i usłyszał jej kroki. Mógł sobie nawet wyobrazić, jak elegancko prostuje stopę, stawiając ją na schodku poniżej…

Kroki przybliżyły się i Harry uśmiechnął się z ulgą.

Ale nikt się nie odzywał.

– Ginny…?

Zobaczył jedną stopę na schodkach, potem drugą, schodzącą ostrożnie i bardzo powoli wyłoniła się Ginny.

Spojrzała na niego z płaczliwą miną, przycisnęła rękę do czoła i oparła o ścianę.

– Harry… ja chyba jestem chora…

Nagle cały jego świat rozpadł się na kawałki.

Rozdziały<< Stan Krytyczny Rozdział 22Stan Krytyczny Rozdział 24 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz