I nadal nie mieli najmniejszego pojęcia, jak leczyć tych wszystkich ludzi.
– Może zrobić im pełną transfuzję krwi – powiedział ktoś w sali. – Jeśli to jest jakieś zakażenie wewnętrzne, być może całkowita wymiana krwi pomoże. A z pewnością nie zaszkodzi.
Neumann wypił odrobinę zimnej kawy bez smaku.
– W żadnym wypadku pełną. To tylko zwiększy ryzyko krwotoków wewnętrznych. Zabijemy ich tym.
– Więc może częściową?
– Wymieńcie im dwa litry, nie więcej. Za to podajcie im mrożone osocze.
– Robimy to od wczoraj – warknął ktoś inny.
Neumann westchnął ciężko i pokiwał uspokajająco głową. Cholera, jeszcze tylko brakowało, żeby zaczęli się między sobą kłócić.
– Przepraszam. Mówię wszystko, co mi przychodzi do głowy.
– To ja przepraszam – odparł ten sam głos, już o wiele spokojniej.
– Z Paryża, z Instytutu Pasteura, przyleci lada godzina próbna szczepionka przeciw Ebola – odezwał się Przewodniczący Krajowej Izby Lekarskiej.
– To NIE JEST Ebola – zaoponowała doktor Roberts.
Neumann spróbował skupić wzrok na analizie wzrostu poziomu leukocytów u każdego z chorych, ale po prostu już nic nie widział.
– Może pomoże.
– W tej chwili nie jest jeszcze w stu procentach sprawdzona! Odsetek zgonów spowodowanych szczepionką wynosi do pięciu procent. Co znaczy, że trzydzieści osób może umrzeć tylko z powodu szczepionki! Nawet więcej. W ich stanie byle co ich zabije!
– Za chwilę i tak posypią się pierwsze zgony.
– Przestańcie! – Neumann uderzył raportem o stół i wstał gwałtownie. Wszyscy zamilkli. – Wybierzcie po dwie osoby spośród dzieci, młodzieży i dorosłych i pogrążcie ich w śpiączce farmakologicznej.
I wyszedł. Zaraz za nim wstał lekarz z Wojskowego Instytutu Radiobiologii i Atomistyki, przeprosił wszystkich i również opuścił salę.
Neumann szedł powolnym, zmęczonym krokiem, więc młody lekarz bardzo szybko go dogonił.
– Jestem pod wrażeniem – powiedział do Neumanna.
Profesor obrzucił go ponurym spojrzeniem.
– Mogę wiedzieć, z jakiego niby powodu?
Doszli do męskiej łazienki dla personelu szpitala i lekarz otworzył przed nim drzwi.
– Z powodu tej śpiączki. Ma pan rację, niech się porządnie wyśpią. Nic nie pomaga lepiej niż kilka godzin dobrego snu – sięgnął prawą ręką do kieszeni i przepuścił przed sobą osłupiałego nagle profesora. – Obliviate!
Profesor rozluźnił się i uśmiechnął łagodnie. Lekarz zaprowadził go do kabiny dla niepełnosprawnych i posadził na sedesie.
– Nie będziesz mnie pamiętał. Nie będziesz pamiętał nic od chwili, gdy tu weszliśmy. Jutro koło ósmej rano wpadniesz na pomysł, jak leczyć tych ludzi. Każesz im podać coś… – wyciągnął z kieszeni kawałek papieru, na którym drukowanymi literami napisane było kilka słów i odczytał z trudem – kro-pló-wkę-e-lek-tro-li-to-wą.
Neumann patrzył na niego szklistym, nieprzytomnym wzrokiem, nadal z lekkim uśmieszkiem. Lekarz oparł go o ścianę i wyszedł z kabiny.
Szybkim krokiem zszedł aż na parter schodami przeciwpożarowymi, gdzie czekał na niego Gratus, ubrany jak typowy mugol. Koło niego stały cztery duże pojemniki plastikowe służące do transportu materiałów medycznych.
– To wszystko? – rzucił krótko lekarz.
– Nic więcej tam nie było.
– Zbieramy się.
Obrócił się na pięcie i z głośnym trzaskiem zniknął. Gratus z trudem podniósł wszystkie cztery pojemniki i również się deportował.
Howden Dam – Wyjąca Grobla
Anglia
Wczesne popołudnie
Trzymając uniesioną wysoko pochodnię, która rzucała rozchwiane światło na kilka stóp dookoła, Peter pchnął ciężkie drzwi wejściowe do ich prowizorycznego mieszkania i wszedł do długiego, wąskiego korytarza.
Niski strop sprawiał przytłaczające wrażenie, które pogłębiały jeszcze przytłumione, jakby przyduszone odgłosy jego kroków odbijające się od kamiennych ścian, sufitu i podłogi. Wszystko było takie… bliskie. Stęchłe, lepkie, cisnące na niego zewsząd, dyszące mu w kark, ocierające się o jego rękę, idące tuż przed nim, krok w krok, na tyle daleko, by tego nie widział, ale też na tyle blisko, by to czuł. Całym sobą.
Do parady duchów, które go dręczyły, dołączył wyleczony i zamordowany mugol i Peter wiedział, że lada chwila będą szły za nim krok za krokiem setki innych. Niewinnych i bezbronnych.
I jeśli się nie pospieszy, on sam wkrótce do nich dołączy.
Dlatego dwa dni temu, kiedy Gratus i Stary wybrali się podać truciznę w mugolskiej szkole (o czym Gratus nie omieszkał go poinformować z rozbrajającym uśmiechem), obszedł całe mieszkanie, szukając jakiegokolwiek wyjścia. Jedyne okno, a właściwie umieszczony wysoko w wąskiej niszy świetlik, nie wchodził w rachubę. Musiało działać tam jakieś zaklęcie, bo nie mógł dosięgnąć tam nawet rączką miotły. Niestety jego znajomość magii była na tyle mizerna, że nie miał pojęcia, co to mogło być, ani jak się tego pozbyć. Podobnie przedstawiała się sprawa z dużym zwornikiem w suficie pomieszczenia, które określali mianem salonu. W pozostałych nie było żadnych otworów prócz drzwi.
Najwyraźniej ich mieszkanie urządzone było w celach więziennych w piwnicach jakiegoś zamku.
Dziś Gratus i Stary znów wybrali się do mugolskiego świata, więc coraz bardziej rozpaczliwie szukał drogi ucieczki.
Raptownie z gęstej ciemności wyłoniła się ściana i czarne przejście po prawej, z którego powiało świeższym powietrzem. Peter zatrzymał się i mimo woli obejrzał przez ramię. Przez paręnaście głuchych uderzeń serca patrzył, czy coś nie wynurzy się stamtąd, a potem równie szybko spojrzał przed siebie.
Po raz pierwszy czarna nicość przed nim dawała nadzieję…
Ale umarła ona równie szybko, jak się pojawiła. Gdy tylko przeszedł wąskim korytarzykiem i stanął w czymś na podobieństwo przedsionka, zobaczył dużą, dwuskrzydłową, żelazną bramę, która odgradzała go od schodów pnących się wysoko ku górze.
Nie umiał powiedzieć, jak długie były, bo pochodnia ukazywała tylko pierwsze stopnie, ale gdzieś wysoko w górze majaczyła szarość, jakby odrobina światła wpadała tam przez jakiś otwór. Drzwi? Okno? Prawdziwe okno?
Tego nie wiedział i nie dane mu było się przekonać. Westchnął ciężko, zwiesił głowę i szurając nogami, powlókł się w kierunku swojej celi.
Niedziela, 4 maja
Royal Victoria Hospital
07:00
Dwóch pielęgniarzy szło pospiesznie prawie pustym korytarzem na parterze. Kordon policji ustawiony na zewnątrz skutecznie powstrzymał nie tylko gapiów i dziennikarzy, ale i zwykłych odwiedzających przed wejściem na teren szpitala. Powstrzymywał również rodziny chorych i gdy wczoraj tuż po czwartej w Royal Belfast Hospital zmarło jedno z operowanych dzieci, przed wszystkimi szpitalami wybuchły regularne zamieszki. Od tego czasu zmarło kolejne osiemnaście osób, ludzi ogarnął szał i do policji szybko dołączyli żołnierze z British Army.
Pielęgniarze minęli salową i nie odpowiadając na ciche pozdrowienie, skręcili na obskurną klatkę schodową i zeszli do piwnic, które ciągnęły się pod całym szpitalem i sąsiadującą z nim pralnią. Znajdowały się w nich składy butli z tlenem, podtlenkiem azotu i gazu anestetycznego, magazyny ubrań, leków i narzędzi medycznych, prosektorium, tak zwana zimna strefa, w której przechowuje się zamrożone w ciekłym azocie tysiące worków z osoczem i gorąca strefa, gdzie składane są wszystkie próbki zakaźnych materiałów biologicznych.
Pielęgniarze szybkim krokiem doszli do magazynu leków, jeden z nich rozejrzał się dyskretnie i stuknął różdżką w drzwi, które otworzyły się z głośnym szczękiem.
– Nikt ich przez noc nie ruszał – jeden z nich wskazał cztery duże pojemniki. – Co teraz?
– Teraz czekamy – odparł drugi. – Lada chwila powinni po nie przyjść.
Kilka pięter wyżej w dużej sali narad siedziało ponad dwadzieścia osób. Większość z nich miała spuszczone głowy, żeby ukryć bezsilne, puste spojrzenia i nie patrzeć na Premiera, który zjawił się o czwartej rano, zainstalował w jednej z sal konferencyjnych i zdążył już doprowadzić dwóch lekarzy do płaczu.
Teraz znów przepytywał na wyrywki każdego z nich.
– Doktorze Greenwood, czy możliwy jest przeszczep płuc?
Zupełnie siwy doktor z londyńskiego National Heart and Lung Institute zdjął okulary i potarł nasadę nosa.
– Nie – westchnął rozdzierająco. – Nie w ich stanie. Z tysięcy powodów… Przede wszystkim dlatego, że zwiększa on możliwość wystąpienia krwotoków. A im już nie można wkłuć kolejnego wenflonu, żyły im się po prostu rozpuszczają.
Profesor Neumann jako jedyny spojrzał na nieszczęsnego kolegę, który właśnie ukrył twarz w rękach. Tony Blair kontynuował:
– Jak można wyeliminować ryzyko krwotoków? Możecie im podać jakieś środki wzmacniające tkanki? Doktor Margaret?
Kobieta drgnęła gwałtownie i otworzyła usta, ale najwyraźniej żadna odpowiedź nie przychodziła jej do głowy. Poza stwierdzeniem, że to, o czym myślał Premier, po prostu nie istniało. Nie było żadnej taśmy izolującej, którą można byłoby owinąć dookoła każdego organu, żeby nie pękał.
Ale to wcale nie było takie głupie…
– Jak wygląda stan tej szóstki w śpiączce farmakologicznej? – spytał Blair, rzuciwszy nieszczęsnej kobiecie pełne potępienia spojrzenie.
Naczelny szpitala zaczął pospiesznie odpowiadać, najwidoczniej czując, że im prędzej skończy, tym prędzej Blair rzuci się na kogoś innego. Ale monotonne odczytywanie najnowszych wyników badań sprawiło, że Neumann wrócił do poprzedniego pytania Premiera. Było w nim coś.. nie umiał określić co dokładnie, co poruszyło jakąś strunę w jego umyśle. Co go zaniepokoiło…? Nie, nie zaniepokoiło. Zaintrygowało.
Co to mogło być…
– … Śpiączka farmakologiczna nie leczy, Sir. Wyłącza świadomość i uczucie bólu, więc nie potrzeba podawać dużych dawek morfiny, która działa niszcząco na płuca. I co za tym idzie, nie osłabia organizmu.
Neumann skrzywił się z wysiłku. Miał wrażenie, że każde słowo, które pada w tej chwili na sali, ma wielkie znaczenie. Łączy się z tym czymś dziwnym, obcym, co ogarniało go coraz mocniej, jak jakiś paraliż i nie umiał się od tego uwolnić.
– Jakieś uwagi, profesorze Neumann?
Neumann nawet nie zwrócił uwagi na chłodny głos Premiera.
– Mówcie – machnął na nich ręką. – Cokolwiek. Dobrze wam idzie.
– Proszę…? – odwrócił się do niego zaskoczony Naczelny.
– Mów, Bill. Mam wrażenie, że… – podniósł głowę z tym samym grymasem.
Premier czym prędzej skinął na Naczelnego, który niepewnym głosem zaczął kontynuować wyjaśnienia, powtarzając się co chwila, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Wszyscy patrzyli na Neumanna.
Starszy mężczyzna zacisnął oczy i na nowo poczuł, jak coś owładnęło nim całym. Słowa przypływały i odpływały i w końcu przestał walczyć z tym dziwnym uczuciem i poddał się zupełnie.
Taśma? Wzmacniająca organy? Chroniąca je, kiedy organizm się już poddał, osłabiony długą walką z tą dziwną chorobą? Taśma nie istniała, istniał tylko organizm. Był osłabiony, więc trzeba było go wzmocnić.
Podać mu coś, co go wzmocni.
– Elektrolity – usłyszał sam siebie. – Dajcie im elektrolity.
Naczelny urwał w pół słowa i w sali zapadła martwa cisza.
Neumann nie rozumiał, co mówi. To był jakiś absurd, ale mimo to coś w nim było przekonane, że ma rację.
– Podłączcie im kroplówkę elektrolitową – wykrztusił.
– Profesorze Neumann… – odezwała się doktor Roberts. – Dobrze się pan czuje?
Dopiero teraz zorientował się, że cały czas trzyma przed sobą wyciągniętą, rozcapierzoną dłoń i cofnął ją czym prędzej. Ale słów cofnąć nie mógł.
– CO mamy im podać? – wyjąkał ktoś na sali.
– Profesorze, może pan powtórzyć?
– Przecież podajemy im już płyn Ringera…? Jak im może pomóc sól fizjologiczna i Duphalyte…?
Neumann sam nie wiedział, jak związki elektrolitów mogą uratować od śmierci wykrwawiających się właśnie pacjentów, których tkanki powoli się rozpuszczały i tylko dzięki morfinie nie słyszeli ich agonalnego wycia, ale w jakiś sposób WIEDZIAŁ, że to pomoże.
– Ich organizm jest strasznie osłabiony – odezwał się słabo i przestraszył go brak przekonania we własnym głosie. I to, że czuł się, jakby coś mówiło za niego. – Dostali już wszystko, co możliwe: środki koagulujące, koloidy, świeżą krew…mrożone osocze, transfuzję trombocytów… ale ich organizm jest już tak osłabiony, że nie jest w stanie ich przyswoić. Może dawka elektrolitów wzmocni ich system immunologiczny…
To był stek bzdur, jakieś przerażające idiotyzmy. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie słyszał, nawet od najdurniejszych studentów. Jezu Chryste, co go napadło?!!
– Spróbujmy – dodał obronnym tonem.
– Ale jak to ma powstrzymać…
– Stop! – Tony Blair rąbnął pięścią w stół. – Jest pan pewien, profesorze?
Neumann tylko skinął głową, bo bał się usłyszeć samego siebie.
– Czy podanie im elektrolitów może w jakiś sposób zaszkodzić?
– Nie – bąknął bez przekonania Naczelny.
– W takim razie podajcie je wszystkim – zdecydował Premier. – Poinformujcie pozostałe szpitale, niech zrobią to samo. Natychmiast! – dorzucił głosem niedopuszczającym sprzeciwu i parę osób natychmiast wyprysnęło z sali.
Neumann poczuł, jak doktor Roberts łapie go za rękę i pomaga wstać.
– Profesorze… od dwóch dni pan nie śpi, chyba czas trochę odpocząć – szepnęła błagalnie, prowadząc go do wyjścia.
Neumann uśmiechnął się lekko.
– Masz rację, Beth – odparł, gdy otworzyła przed nim drzwi. – Chyba się zdrzemnę. Nic nie pomaga lepiej niż dobry sen.
Mówiąc to, odniósł dziwne wrażenie déjà-vu.
Spinner’s End
Wczesne popołudnie
Obiad zjedli wyjątkowo w domu Snape’a. Siedząc przy stole i dziobiąc bezmyślnie ryż i mięso w sosie, Hermiona spoglądała przez małe, brudne okienko na zewnątrz, ale zdawała się nic nie dostrzegać. Póki pracowali, udało się jej zapomnieć o koszmarnych wiadomościach, które obejrzała przed wyjściem z domu, ale teraz wróciły one jak bumerang i uderzyły z jeszcze większą siłą. I choć zdawała sobie sprawę, że opłakiwanie tamtych ludzi na nic się nie zda, nie umiała się pozbyć poczucia winy.
Snape rzucał na nią krótkie spojrzenia, ale nie potrafił znaleźć słów, które pasowałyby do tej sytuacji. Do niego też wróciły wspomnienia. Myśl, że zacznie się ten sam horror była przerażająca. Może i dlatego, że nie wiedział, czy znajdzie w sobie na tyle siły, by spróbować się z nim zmierzyć i wytrwać do końca.
– Kiedy wrócisz do domu, upierz … –
– Nie chcę wracać do domu – odparła natychmiast dziewczyna.
– Czy nie mówiłem ci, że masz mi nie przerywać? – Jak dobrze było wrócić do starego zwyczaju sarkania na innych. Jak kiedyś. Dawniej.
Dziewczyna oddała mu puste spojrzenie.
– Nie wiem. Pewnie tak. Przepraszam – Wcale nie zabrzmiało to jak przeprosiny.
– Więc jak wrócisz do domu, upierz porządnie ubranie robocze. Tergeo wyczyściło wszystkie widoczne plamy, ale nie opary, które wniknęły w skórę.
Skinęła głową, wzięła do ust kolejną porcję ryżu i zaczęła mechanicznie gryźć.
– Mogę o coś zapytać?
Snape’owi drgnęły kąciki ust.
– Jaki jest sens zadawania durnych pytań? Żaden.
– Czemu tydzień temu mogłam wrócić do pańskiego domu? Nie było żadnych zaklęć ochronnych?
Spoglądał na nią dłuższą chwilę, jakby ważąc słowa.
– Bo od niedawna… jesteś jedyną żyjącą osobą, która zna Tajemnicę.
– Może mi pan powiedzieć, kim byli pozostali?
Zapadła długa, bolesna cisza. Hermiona jakby się ocknęła i czekała w napięciu na odpowiedź, niepewna, czy tym razem nie przesadziła.
– Profesor Dumbledore i Griffin.
Dziewczyna westchnęła ciężko i odsunęła na wpół pełny talerz. Przypomniała sobie zachowanie Snape’a po śmierci Chase’a, którego nie rozumiała i nagle przyszło jej do głowy, że być może Chase był po prostu jego przyjacielem…
Nie odważyła się o to zapytać, ale pytanie musiała mieć wypisane na twarzy, bo Snape skinął potakująco głową.
– Tak.
– Przepraszam. Naprawdę – szepnęła i zaczęła mrugać, żeby powstrzymać łzy.
Severus wstał od stołu, wylewitował talerze na płytę kuchenną i zgarnął jej resztki do garnka.
– Wracaj już do siebie – rzucił, stawiając go koło jej łokcia.
Dziewczyna poderwała się i prawie strąciła go na ziemię.
– Proszę pozwolić mi zostać! Jeszcze trochę! Mogłabym poczytać… pozmywać… zrobić cokolwiek…!
– Pozmywać…? Nie potrzebuję służącej – odparł gwałtownie.
– Nie chcę wracać do domu… – zaprotestowała z jękiem. – Oglądałam wiadomości już rano i nie chcę więcej….
Patrzyła na niego błagalnym wzrokiem, więc stłumił westchnienie i wskazał jej drzwi.
– Więc idź i czytaj. Tylko masz ostrożnie obchodzić się z książkami!
– Dziękuję!! Ja…
– I lepiej się pospiesz, bo zmienię zdanie – spróbował prychnąć, ale miał wrażenie, że mu to nie wyszło.
Gdy po sprzątaniu w kuchni wszedł do saloniku, dziewczyna siedziała skulona na kanapie z jakąś książką. Zszedł na chwilę do piwnicy i wrócił z eliksirem słodkiego snu i uspokajającym
– Sądzę, że będzie jednak lepiej, jak wrócisz do domu – powiedział miękko i podał jej obie fiolki. – Eliksir na uspokojenie weź przed pójściem do pracy.
Hermiona posłusznie wzięła fiolki, odłożyła książkę na miejsce, zebrała swoje rzeczy i podeszła do drzwi wyjściowych.
– Panie profesorze… proszę mi dać znać, jak tylko powiadomi pan Aurorów.
Kiwnął głową, a przez jej twarz przemknął cień uśmiechu, który jednak zgasł jeszcze zanim wyszła na dwór.
Wróciwszy do domu, Hermiona szybko przygotowała sobie ubranie na jutrzejszy dzień, umyła się, przebrała w pidżamę i po krótkim wahaniu włączyła Sky News. Trafiła akurat na relację spod szpitala; reporter właśnie kończył wyjaśniać, że jak dotąd, lekarzom nie udało się odkryć ani przyczyny zatrucia, ani określić metody leczenia. Liczba zgonów urosła do dwudziestu ośmiu, stan pozostałych był krytyczny.
Hermiona konwulsyjnym ruchem wyłączyła telewizor, odrzuciła pilota i czym prędzej poszła do sypialni. Odkorkowała fiolkę i łapczywie wypiła cały eliksir.
Natychmiast ogarnęło ją cudowne rozleniwienie i ciepło. Zaczęło się gdzieś w piersi i powoli rozlało się po całym ciele, jakby zanurzyła się w gorącej wodzie. Gdy dotarło do czubka głowy, poczuła, jak zamykają się jej oczy. Nabrała głęboko powietrza i osunęła się w rozkoszne poczucie bezpieczeństwa i spokoju.
Royal Victoria Hospital
16:00
Drzwi do sali otworzyły się i głowy wszystkich odwróciły się ku wchodzącemu mężczyźnie. Po raz pierwszy z wyrazem nadziei.
– Mamy ich – powiedział natychmiast doktor Zimmermann, machnął grubym plikiem ostatnich wyników i zaczął je odczytywać.
– Badania były robione hemocytometrem czy licznikiem Coultera? – spytał ktoś, gdy Zimmermann skończył i osunął się na pierwsze wolne krzesło.
– Wygląda jak klasyczne wychodzenie z trombocytopenii– zauważył ktoś inny.
– 4000 u dzieci to jeszcze daleko od normy…
Tony Blair machnął zniecierpliwiony ręką, żeby uciąć niezrozumiałą dla niego dyskusję.
– Czy to znaczy, że nikt już nie umrze?
– Tego nie można wykluczyć. Ich stan jest tak ciężki, że jeszcze przez jakiś czas będzie istniało ryzyko – odpowiedział Zimmermann.
– Chcę konkretnej odpowiedzi na konkretne pytanie – wybuchnął Blair. – Za każdym razem słyszę „być może”, „całkiem prawdopodobnie” czy „nie można wykluczyć”!
Przez chwilę lekarze spoglądali po sobie niepewnie, aż odezwała się doktor Roberts:
– Z całym szacunkiem, Sir. To nie są maszyny, ale ludzie. Każdy z nich to osobny przypadek i każdy może zareagować inaczej. Musimy jeszcze poczekać i zobaczyć jak reagują, zanim będziemy mogli z całą pewnością stwierdzić, że niebezpieczeństwo jest już zażegnane.
– Jak długo? – naciskał Blair.
Wszyscy znów rozejrzeli się po innych, unikając wzroku Premiera. W końcu odezwał się Benson z Middlesex-London Healf Unit:
– Do ósmej wieczorem. Jeśli do tego czasu ich stan będzie się nadal poprawiał, będziemy mogli powiedzieć z całą pewnością, że ich mamy.
– I że nikt już nie umrze?
– Tak – potwierdził Benson. – Nikt już nie umrze.
Profesor Neumann wpatrywał się niezbyt przytomnym wzrokiem gdzieś w stół. Podczas gdy wszyscy inni rozluźnili się i choć jeszcze nie cieszyli się otwarcie, wyraźnie nabrali nadziei, jego ogarniał coraz większy strach. Nie pojmował, co się działo, nie rozumiał tego zupełnie i przeraźliwie bał się w to uwierzyć. Co, jeśli to była jakaś pomyłka? Zbieg okoliczności? Przypadek? Co, jeśli… to nie działo się naprawdę?!
Ale kolejne badania zrobione godzinę później wykazały postępującą poprawę. Stan chorych, choć nadal w przedziale krytycznym, wyraźnie się poprawiał.
O siódmej wieczorem niektórzy z pacjentów zaczęli odzyskiwać świadomość.
.
Pielęgniarka Angel razem z doktor Roberts sprawdzała właśnie temperaturę trzynastoletniej dziewczynki, gdy ta drgnęła lekko. Sekundę później uchyliła lekko oczy i poruszyła lekko ustami.
Doktor Roberts rzuciła okiem na ekran monitora i odnalazła puls i ciśnienie. Nadal dalekie od normy, zaczynały jednak przypominać wskaźniki człowieka, a nie prawie-trupa.
– Ona próbuje coś powiedzieć – szepnęła Angel.
– Proszę odłączyć jej respirator – odparła również szeptem doktor Roberts.
Pielęgniarka zawahała się, ale w końcu najdelikatniej jak mogła rozpięła opaskę pod noskiem małej i wyjęła rurkę intubacyjną. Dziewczynka zachłysnęła się powietrzem, ale wypuściła je i nabrała już samodzielnie pierwszy oddech. I kolejny.
Obie kobiety patrzyły w napięciu na monitor, ale puls przyspieszył tylko odrobinę. Mała znów poruszyła ustami.
Doktor Roberts pochyliła się nad nią, prawie dotykając uchem jej ust.
– ma…
– Słucham?
Dziewczynka odetchnęła jeszcze kilka razy, zanim znów się odezwała. To był zaledwie cień słów, ulotny jak szept wiatru.
– Mama?
Doktor Roberts pogłaskała ją delikatnie po policzku.
– Mama zaraz do ciebie przyjdzie, kochanie – powiedziała zdławionym głosem.
– Pić…
Ale zanim zdążyła cokolwiek zrobić, dziewczynka zamknęła oczy i zasnęła.
– Coś powiedziała? – szepnęła Angel.
Doktor Roberts kiwnęła głową.
– Chciała pić. I wołała mamę – wykrztusiła, pochyliła się nad dziewczynką i chwilę głaskała ją po twarzy. – Śpij, kotku malutki. Teraz już wszystko będzie dobrze.
Po czym wybuchnęła płaczem. Angel przytuliła ją do siebie i również się rozpłakała.
.
O godzinie ósmej stan wszystkich pacjentów uległ poprawie na tyle, że w celu zmniejszenia ryzyka powikłań, przede wszystkim zapalenia płuc, można było wszystkich odłączyć od respiratorów.
Tony Blair rozkazał zwołać konferencję prasową i oznajmić, że kryzys został powstrzymany, udzielił krótkiego wywiadu i udał się do pałacu Buckingham, gdzie czekała już na niego Królowa.
Co prawda bilans był przerażający – w sumie zmarło trzydzieści siedem osób, w tym większość dzieci, ale lekarze cieszyli się tym, że udało im się ocalić pięćset pozostałych.
Wszyscy, z wyjątkiem profesora Neumanna. Gdy doktor Roberts wróciła do sali z dobrymi wiadomościami, nawet się nie uśmiechnął, godzinę później zaś stanowczo odmówił udziału w spotkaniu z dziennikarzami i po prostu wyszedł z sali.
– Panie profesorze! – zawołała jego asystentka i podbiegła do niego. – Źle się pan czuje? Coś nie tak?
– Wszystko w porządku, Beth – odmruknął.
– Więc co się dzieje? Nie cieszy się pan? Przecież powinien pan być dumny! Znalazł pan sposób na wyleczenie setek ludzi!
Neumann zatrzymał się i spojrzał na doktor Roberts smutnym wzrokiem. W tym momencie wyglądał bardzo staro i bezradnie.
– Sposób na wyleczenie? Beth, wiesz doskonale, że to nie był żaden sposób. To był stek bzdur.
Doktor Roberts uścisnęła uspokajająco jego ramię.
– Cokolwiek to było, ocaliło ich. I pan to zaproponował.
Neumann wzruszył ramionami i odszedł pustym korytarzem.
Nadal tego nie pojmował. Zdrowieli od… niczego. To była dla niego jakaś cholerna czarna magia. A nie żadna medycyna.
.
Hermiona spała głębokim snem, kiedy wszystkie stacje w Wielkiej Brytanii przerwały program, żeby przekazać najświeższe i wreszcie dobre nowiny ze wszystkich szpitali w Belfaście i okolicach.
Poniedziałek, 5 maja
Ministerstwo Magii – Kwatera Główna Aurorów / Pracownia Powella
08:30
Zaspani Roger i Paul bujali się nad praktycznie pustym pergaminem, gdy do Kwatery wpadł jeden z ministerialnych gońców.
– Auror potrzebny w trybie natychmiastowym do Pracowni Leoncjusza Powella! – zawołał głośno.
Paul podskoczył na krześle, zaś Roger po prostu zerwał się na równe nogi.
– Znów im ktoś umarł?!
Goniec zerknął na krótką notatkę i podrapał się po głowie.
– Nie sądzę… To nie wygląda jak wezwanie do zgonu…
Po minie Rogera widać było, że równocześnie go to ciekawi, jak i złości, że wypadło to właśnie teraz. Akurat mieli napisać dokładne sprawozdanie z oględzin parku w Belfaście, gdzie pojawił się Mroczny Znak i choć nie znaleziono żadnego ciała, Gawain kazał im wrócić na miejsce i przetrząsnąć teren.
Nie miał wyboru, nie mógł pozwolić, żeby Roger poszedł tam z nim! Cokolwiek się tam wydarzyło, nikt nie miał prawa się o tym dowiedzieć!
– Zostań tu i pisz, inaczej Gawain dostanie sraczki – rzucił do Rogera i sięgnął po lekką pelerynę. – Pójdę zobaczyć co się dzieje. Może Snape’owi znów się coś uwidziało.
– Daj mi znać w razie czego – kiwnął głową Roger.
– Jasne, chłopie!
Zmuszając się do zachowania spokoju, podszedł wolnym krokiem do drzwi, przepuścił gońca i machnąwszy ręką partnerowi, wyszedł.
Cholera! Co się dzieje?! Odkryli brak niektórych eliksirów? A może stróż nocny przypomniał sobie, że widział, jak ten durny kucharz i równie durny strażnik tam chodzili? A może któryś z nich dowiedział się, co się dzieje u mugoli i mu się skojarzyło…?
Aportował się przed budynkiem, szybko przeszedł przez kontrolę na recepcji i usiadłszy na kanapie, zaczął przeglądać wczorajszego Proroka. Taka luźna poza z pewnością będzie doskonałą przykrywką.
Równocześnie ukradkiem wyjął z kieszeni małą fiolkę z Reverserum i pociągnął porządny łyk.
Powell zastał go pogrążonego w głębokiej lekturze.
– Witam, witam… I dziękuję, że tak szybko pan przyszedł – powiedział szybko.
– Co się dzieje? – spytał z ociąganiem Paul. – Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało? Bo już się przestraszyłem!
– Nie, oczywiście, że nie! Po prostu znaleźliśmy kolejne ślady i byłoby dobrze, gdyby mógł pan na nie rzucić okiem – uspokoił go Powell.
Ale Paul poczuł się, jakby oberwał w żołądek. Przecież wtedy wszystko obejrzeliśmy! Nie było nic prócz plamy czekolady?! Sam oglądałeś!!!
Ruszył za Powellem, starając się iść w miarę wolno, choć miał ochotę biec.
– Ma pan na myśli ślady fizyczne, czy jakieś… powiedzmy, przesłanki?
– Severus Snape wszystko panu wyjaśni – odparł Powell, wchodząc po schodach na piętro.
Z każdym krokiem Paul zaczął nabierać złych przeczuć. Na pewno chodziło o kradzieże ingrediencji! Co za dureń, ten Tylor! Nie mógł wszystkiego zamówić, tylko kraść innym?! Przecież to było takie krótkowzroczne!
Wchodząc schodek po schodku, próbował gorączkowo wyobrazić sobie, jak powinien zareagować. Udać niedowierzanie? Zbagatelizować to? Czy wręcz przeciwnie? Może powiedzieć, że się tym zajmie i nic nie robić?
Podeszli do pracowni numer osiem i Paul przybrał drewniany wyraz twarzy.
Snape stał pod ścianą i przyglądał się stercie kociołków i buteleczek, co tylko potwierdziło jego przypuszczenia.
– Witam, profesorze Snape – powiedział, siląc się na beztroski ton.
Snape obrzucił go krytycznym spojrzeniem i Paul odniósł wrażenie, że patrzył na niego o chwilę za długo. A może po prostu mu się tylko tak zdawało?
– Bryant – powitał go chłodnym tonem.
– Przed chwilą goniec powiedział, że wezwaliście Aurorów – zagaił Paul i odchrząknął. – Co wam zginęło?
Snape uniósł brew i przekrzywił lekko głowę.
– Czemu miałoby nam coś zginąć?
O kurwa mać! Ale było za późno, żeby zaprzeczyć.
Snape podszedł powoli i zatrzymał się tuż przed Paulem.
– Czemu miałoby nam coś zginąć? – powtórzył. – Wydaje się pan lepiej poinformowany od nas.
– To nie po to mnie wzywaliście? Przecież… – Paul zerknął niby to zaskoczony na Powella. – Wnioskując po pańskim zatroskanym spojrzeniu na składniki… i kociołki, sądziłem, że to o to chodzi.
Snape zajrzał mu głęboko w oczy i Auror zmusił się do uśmiechu. Nawet nie próbuj, sukinsynu. Tylko szepniesz Legilimens i zatłukę cię na miejscu…!
Snape przyglądał mu się dłuższą chwilę, mrużąc oczy.
– Cóż za błyskotliwa analiza – wycedził w końcu. – Teraz już się nie dziwię, czemu zamknęliście śledztwo.
– Panowie – wtrącił nerwowo Powell. – Nie kłóćmy się, to w niczym nie pomoże…! Severusie, wyjaśnij, proszę, panu Bryantowi, co znalazłeś.
Snape wolno skinął głową i wskazał na podłogę.
– Proszę się przyjrzeć tej czekoladowej plamie na podłodze. Tuż koło zlewu, w razie gdyby pańska porażająca spostrzegawczość pana zawiodła.
Paulowi tylko z najwyższym trudem udało się opanować. Przecież tam też sprawdzaliście, do nagłej, pieprzonej cholery!!!
– Chce pan powiedzieć… – usłyszał swój miękki głos i odchrząknął. – Że do tej pory jej nie sprzątnęliście?
– Ależ oczywiście, że nie! – odezwał się urażonym tonem Powell. – Sprzątamy co tydzień!
– Czemu zakłada pan, że to plama sprzed trzech tygodni? – spytał równocześnie Snape.
Kurwa, kurwa mać! Opanuj się!!
– Chce pan powiedzieć, że to coś nowego…?
– To chyba oczywiste? Do starej plamy tak nagle byśmy was nie wzywali.
Paul ukucnął przy plamie i pochylił się nisko, żeby ukryć nagły niepokój. Przekrzywiał głowę to na jedną, to na drugą stronę, udając, że bacznie przygląda się czekoladzie i spróbował się skupić.
Kilka tygodni temu Tylor powiedział, że nie będą już tu przychodzić. Był pewny, że nikt tu już nie bywał!
Więc jeśli ta plama jest trucizną… nie mogła zostać zrobiona przez zespół Tylora, ale przez kogoś innego.
Kogoś, kto doskonale znał się na eliksirach…
– Kiedy pan ją znalazł? I od kiedy waszym zdaniem ona tu jest? – spytał, podnosząc się z wysiłkiem z kucek.
– Znalazłem ją dziś rano. I z pewnością nie było jej w piątek – sprecyzował Snape. – Przypuszczam, że ktoś dostał się do pracowni w niedzielę.
Zimny dreszcz przeleciał Paulowi po plecach. Z tego, co mówił Stary, niedzielę spędzili u mugoli. Nawet gdyby założyć, że Tylor złamał obietnicę, w niedzielę po prostu NIE MOGŁO ich tu być.
Wszystkie kawałki układanki wskoczyły z chrzęstem na swoje miejsca niczym kości do trumny.
– Bardzo dobrze, że mnie tu wezwaliście – stwierdził. – Zajmę się tym natychmiast.
.
Zebrawszy zaschniętą czekoladę i wyjaśniwszy, że musi natychmiast wezwać pomoc do zbadania śladów, Paul zakazał używania pracowni numer osiem aż do jego powrotu i wypadł z pomieszczenia.
W głowie kłębiło mu się pełno pytań, wątpliwości, jak i całkowicie chaotycznych pomysłów co teraz i odniósł wrażenie, że po prostu oszaleje.
Obrócił się na pięcie i aportował na skraju jeziora, nad które wyciągnęła go niedawno Mia. Przez jakiś czas jeszcze gorączkowo przeskakiwał z jednej myśli na drugą, ale powoli udało mu się uspokoić.
Wraz z cichym chlupotem wody u stóp i lekkimi falami biegnącymi ku niemu przyszły wreszcie pomysły.
.
Gdy Bryant i Powell wyszli z pracowni, Severus wyciągnął z kieszeni galeona, szepnął Scribere i napisał do Granger po prostu „Już”.
Potem spojrzał na drzwi i cofnął się myślami do rozmowy z Aurorem. Coś mu nie pasowało, choć nie potrafił sprecyzować co. Od samego początku czuł jakiś niepokój, od którego nie umiał się uwolnić.
Czy to było zachowanie Bryanta? Jego spojrzenie? Ton głosu? A może pomysł, że zginęły im składniki?
Ale przecież patrzył ci prosto w oczy. Poza tym przecież wypił Veritaserum…
Najwyraźniej musiał źle zrozumieć Powella i widząc, jak patrzysz na składniki, po prostu palnął, że jakieś ukradziono.
Ale pomimo tych wyjaśnień niepokój wcale go nie opuścił.
Jakiś cichy głosik podpowiadał mu, że o kradzieży składników wie tylko on, Hermiona Granger i morderca.
Stratford, północno-wschodni Londyn
Mieszkanie Paula
Koło 10:00
Paul rozłożył przed sobą prawdziwy raport Augiego, który ukrył w stercie ministerialnych dokumentów, i ująwszy pióro w lewą rękę, zaczął pisać raport z DZISIEJSZEJ analizy czekoladowej plamy.
Większość, w tym listę składników, po prostu przepisał i przeszedł do podsumowania.
„Sanguinaria Canadensis zalicza się do niebezpiecznych składników Klasy A. Powoduje bardzo silne krwawienia. W większej dawce zdolna jest zabić nawet tak silne zwierzęta jak hipogryfy, testrale, buchorożce czy garborogi. Jednocześnie w zetknięciu z kłami węża w ciągu kilku godzin ulega rozkładowi i jest niemożliwa do wykrycia.”
Postawił kropkę i chwilę porównywał oba raporty. Nie udało mu się idealnie podrobić charakteru pisma Augiego, ale zauważyć to mógł tylko ktoś, kto miał przed sobą oba dokumenty. A on nie zamierzał do tego dopuścić.
Zerknął na zegarek i mimo woli się skrzywił. Czas było się pospieszyć.
Co prawda Mia miała wrócić dopiero za parę godzin, zaś przed powrotem do domu wpadł do Ministerstwa uspokoić Rogera i poprosić, żeby skończył raport sam, bo on musiał natychmiast iść z żoną do Św. Munga, ale miał bardzo dużo do zrobienia.
Przełożył pióro do prawej ręki, wziął czysty kawałek pergaminu i napisał swój raport, oparty na nowej analizie z Biura Badawczego.
prawdziwe deja vu na wspomagaczach 😛 tylko nadal – o ile nie wkradli się też do pozostałych szpitali – to te „elektrolity nie pomogą wszystkim pacjentom, tylko kilkuWróć do czytania
w końcu skoro wielcy twórcy malowali, pisali, komponowali pod wpływem wspomagaczy, czy Neumann też może 😉
No żesz chłopie, ale ty niedomyślny jesteś! Dziewczyna nie chce być sama! Puknij się kociołkiem w głowę.Wróć do czytania
od razu tam czarna 😛Wróć do czytania
wreszcie 🙂 może z płcią piękną kompletnie sobie nie radzi, ale za to jako szpieg ^^Wróć do czytania
W końcu to nasz Snape! 😉Wróć do czytania