Stan Krytyczny Rozdział 30

Na wszelki wypadek, gdy tylko weszli do środka, rzucił Cave Inimicum. Przynajmniej dowie się, gdy będą nadchodzić.

W korytarzu było ciemno, ale gdzieś dalej po lewej paliło się światło. Poza tym panowała głucha cisza, przerywana tylko zawodzeniem wiatru w kominie, czy innych szczelinach. Ciemność, cisza… to wszystko jako żywo przypomniało mu jeszcze świeży koszmar Azkabanu i po plecach mimo woli przeszły mu dreszcze.

– Prowadź do laboratorium – rozkazał.

Peterson nie kwapił się do ruszenia z miejsca, więc Severus zaklął pod nosem, złapał go za marynarkę przy karku i pchnął do przodu. Zaczęło mu się naprawdę spieszyć, i to nie tylko z powodu Pottera i Ginewry Weasley.

Szybko przeszli wąskim korytarzem, Peterson skręcił do oświetlonego pomieszczenia, Severus wpadł tuż za nim i stanął jak wryty.

Laboratorium było… praktycznie puste. Pod gołymi ścianami walały się jakieś pokruszone resztki składników i potrzaskane szkło, półki na ścianach były ogołocone z ingrediencji, z pootwieranych szafek ziały ciemne dziury, a tuż pod jego nogami, w mokrej plamie leżała rozbita kryształowa butelka.

Nie ogarniając jeszcze tego, co widzi, Severus przeniósł zmartwiałe spojrzenie na stół po środku. Pomiędzy okruchami szkła i jakimiś śmieciami tkwił tylko jeden powyginany trójnóg. Na którym nigdy już nie zostanie ustawiony żaden kociołek…

Nigdzie ani śladu butli z Wodą Księżycową, ani śladu po fiolkach z antidotum…

Tylko jeszcze w powietrzu unosił się delikatny, znajomy zapach.

Niemożliwe! Merlinie, to niemożliwe!!!!!

Musiał się przekonać! Musiał tego dotknąć, żeby uwierzyć!

Przesunął dłonią po chłodnym, drewnianym blacie, wymacał drobiny szkła, sięgnął po kilka suchych listków i przyjrzał się im. Nie widział własnej dłoni, wyglądały, jakby unosiły się same w powietrzu.

Liście kłaposkrzeczki.  Składnik antidotum.

Zacisnął kurczowo pięść, a gdy ją rozluźnił, pokruszone listki wysunęły mu się przez drżące palce i opadły na stół. Choć Severus miał wrażenie, że właśnie wypadł mu z rąk cały świat.

Wszystko zakołysało się gwałtownie i przytrzymał się mocno stołu.

– Nnie wiem… odeszli? – usłyszał piskliwy głos Petersona i to go trochę otrzeźwiło.

– Macie tu jakiś składzik, magazyn ingrediencji i eliksirów?

– Nie, nie, jest tylko ttu.

Potrzebował chwili, żeby to do niego dotarło. To było oczywiste. TU miał warzyć Peterson. A skoro go nie było, morderca zabrał wszystko do siebie i teraz warzył…

A jeśli nie warzył w swoim laboratorium, tylko znów gdzieś się ukrył?

Już na samą myśl przyspieszył mu puls, ale czym prędzej się otrząsnął.

Merlinie, weź się w garść. Macie jeszcze trochę czasu. Kilka godzin. Jeszcze nic straconego.

Czuł się, jakby jeszcze przed chwilą wdrapał się na upragniony szczyt, a teraz spadł na sam dół i musiał zacząć od nowa. Nie miał już sił, ale też nie miał wyjścia. Zupełnie jak pięć lat temu.

Raptem od strony korytarza nadeszła niewidzialna, ale namacalna fala i wniknęła w jego ciało. Nadchodzą!

– Schowaj się w kąt – syknął pospiesznie do Petersona. – Ktoś idzie.

Peterson zaskomlał głośno, więc dla pewności Severus jeszcze raz rzucił Muffliato na nich obu. Nie wiedział, czego dokładnie się spodziewać i wolał przygotować się na najgorsze.

Nie dosłyszał ani szczęknięcia drzwi, ani odgłosu kroków. Przynajmniej nie od razu. Dopiero po chwili dobiegł go jakiś niewyraźny szelest. Potem zaległa cisza. Nie padły żadne słowa.

Severus ścisnął różdżkę i zamarł.

A potem z ciemności wynurzyło się dwóch mężczyzn. I to, co zobaczył, było gorsze od najgorszego koszmaru.

.

Kolejny wściekły poryw wiatru znów szarpnął wszystkim dookoła i jakaś gałąź zakłuła Hermionę w policzek i zasłoniła widok na wejście do lochów. Zniecierpliwiona dziewczyna odsunęła ją od siebie i wbiła palące spojrzenie w kołyszące się gwałtownie drzwi. Widziała je, ale równocześnie całą duszą, sercem i umysłem była już daleko za nimi, gdzieś tam na dole, z Severusem. Znów przeszukiwała półki, ale tym razem były zastawione podstawkami z fiolkami pełnymi perłowego płynu, widziała dookoła czarne butle, wkładała je pospiesznie do kieszeni, łapała w objęcia i czym prędzej wybiegała na górę, na zewnątrz…

Ale za nią nie wybiegał nikt, więc wracała i wszystko zaczynało się od nowa!

Rozległo się kolejne głuche łupnięcie, gdy drzwi uderzyły w jakiś znajomy, upragniony sposób i Hermiona wstrzymała oddech. Merlinie, niech to będzie on!

Całym ciałem poczuła, jak podszedł. Wyczuła jego obecność. Wyraźnie, niemal tak, jakby jej dotknął.

Jego wzrok przesunął się po jej plecach… Ale…

– Sssev…???

Powoli, bojąc się tego, co zobaczy, obróciła się i spojrzała na to coś… tego kogoś,… na pustkę??? tuż-tuż przed nią.

– Petrificus Totalus!

W jednej sekundzie cała zesztywniała jak kamień, chwilę tak trwała, a potem runęła ciężko na ziemię.

.

W wyciu wiatru Gratus nie usłyszał odgłosu upadku, ale za to wyraźnie zobaczył, jak przygięła się trawa i pobliski krzak. Natychmiast sięgnął tam i odnalazł czyjeś ciało. Sądząc po kształtach, ten ktoś leżał na boku, twarzą ku ziemi.

– No, no, no… kogo my tu mamy…?

Wymacał łokieć i plecy, czym prędzej sięgnął do głowy i stuknąwszy w nią różdżką, odkameleonił go. Trawa zszarzała, poczerniała i zmieniła się w ciemne spodnie, marynarkę i… całkowicie obcego mu mężczyznę.

Co prawda Homenum Revelio przyniosło wyraźnie odbicie jednej osoby, ale Gratus na wszelki wypadek powtórzył je jeszcze kilka razy, w różnych kierunkach. Jednak nic się nie stało.

Więc gdzie jest to ścierwo? Przecież ten facet nie mógł sam przejść przez Barierę!

Mocnym kopnięciem w brzuch przewrócił nieznajomego na plecy, zdjął Kameleona również z siebie i dopiero, gdy stał się widoczny, pochylił się ku niemu i wyrwał mu różdżkę z zaciśniętych palców.

Mógł to zrobić wcześniej, ale patrzenie w oczy swojej ofiary, kiedy ta go widziała, było o wiele zabawniejsze.

.

Hermiona skuliłaby się z bólu, ale nie mogła nawet drgnąć. Wszystko w niej skamieniało i mogła tylko ruszać oczami i oddychać. I czuć. Ostry ból wybuchł w miejscu, w które coś uderzyło nagle tak mocno, że aż przetoczyło ją na plecy i rozchodził się falami we wszystkie strony.

Prócz tego czuła, jak biło w niej serce; waliło jak oszalałe, jakby chciało się wyrwać z jej piersi i uciec jak najdalej stąd.

Chwilę później ciemne drzewa przed nią nabrały kształtów i pojawiła się sylwetka wysokiego, brodatego mężczyzny. Nie Tylor, nie Bryant… O mój Boże…

Gratus zabrał jej różdżkę i przystawił swoją do jej gardła.

– Ciekawe miejsce na przechadzkę, co?

W ciągu kilku sekund rzucił Immobilus, odpetryfikował ją, wyczarował sznur i wykręciwszy jej różdżką ręce do tyłu, związał je i ostrym szarpnięciem zacisnął supeł.

– Gdzie on jest?

– Kto?

Gratus momentalnie przystawił jej różdżkę do gardła.

– Zapytam jeszcze tylko raz, a potem zacznę ci odcinać wszystko po kolei. Od czego mam zacząć? – wbił czubek różdżki w zagłębienie przy uchu. – Może być?

Dzika panika wybuchła w Hermionie i prawie odebrała zmysły. Niemożliwe! Nie zrobi tego! Merlinie, nie zrobi tego! NIE MOŻE!

– Kto???!

Gratus poderwał różdżkę i potworny ból rozdarł Hermionie głowę, a całe jej ciało skręciło się jak w agonii. I przez własne wycie usłyszała jeszcze, jak coś trzasnęło i pękło i zalało ją palące gorąco.

– Gdzie on jest?!

– Nie wiem! Uciekł!

– Następne będzie oko!

– W LESIE! POSZEDŁ DO LASU!

– Po co?! – dźgnął ją mocno.

Kolejny ból wbił się w drugą połowę jej twarzy, rozpalił wszystko do żywego i inna lepka gorąc przesłoniła świat. Oślepiona, wierzgnęła nogami i szarpnęła głową na bok, aż prawie skręciła sobie kark.

– PO RÓŻDŻKĘ! ZGUBIŁ….! RÓŻDŻKĘ!!!!

– I poszedł jej szukać? W którym kierunku?

– DO BRAMY!!!!! – byle dalej od Severusa!

– Prawe czy lewe? – szarpnięciem wykręcił jej głowę ku sobie.

– DOBRAMYYYYY!!!!!!!!!!! – zawyła i krzyczała dalej, aż straciła dech w piersiach.

BOŻE! BOŻE! BOŻE! ZRÓB COŚ!!!!!!!!!!!!!

.

Gratus przygniótł kolanem wijącego się mężczyznę i rozejrzał się dookoła. To było całkiem możliwe. Peterson musiał nawiać, kiedy on zabawiał się z dziewczyną i pewnie pobiegł prosto do bramy i gdzieś po drodze zgubił różdżkę. A teraz wrócił jej szukać. Ale po co w takim razie ten facet stał koło drzwi?

– Jesteś pewien, że nie wszedł do środka?

– NIE! NIE….!!!!

– Przekonajmy się. A jeśli tam kogoś znajdę… – błyskawicznym ruchem przystawił mu różdżkę do krocza i rzucił zaklęcie miażdżące – zacznę od tego miejsca.

Odpowiedział mu przeraźliwy skowyt, który niemal natychmiast przeszedł w rzężenie, więc zaklęciem postawił mężczyznę na równe nogi, złapał za sznur z tyłu i pchnął do przodu.

– Idź przede mną.

.

Hermiona zatoczyła się na bok, ale natychmiast nogi ugięły się pod nią i runęła na ziemię. Gratus szarpnięciem poderwał ją do góry i kazał ruszyć, więc słaniając się, zgięta w pół, postąpiła na drżących nogach krok do przodu. A potem drugi.

I tak ruszyli do drzwi. Prowadził Gratus, bo Hermiona nie była w stanie. Na prawe oko nie widziała nic, czuła tylko rwanie i gorąc ściekający po policzku, lewy bok szarpał okropny, porażający ból, brzuch i krocze płonęły i gdyby nie brutalny uchwyt, pewnie osunęłaby się na klęczki i tak już została.

Przez dudniący, pulsujący szum w głowie, jakąś resztką ocalałej świadomości próbowała coś wymyślić, ale nie potrafiła się skupić. Otumaniony, oszalały mózg nie nadążał za myślami, które przemykały przez jej głowę, nie zostawiając po sobie żadnych śladów. Udało się jej tylko zatrzymać jedną, zupełnie bezsensowną i teraz gorączkowo krążyła wokół niej.

George. Miał urwane ucho. Nie odczarowali mu go. To było czarnomagiczne zaklęcie. Czy TO też była czarna magia???

Ale to i tak nie miało żadnego znaczenia. Za chwile miało być jeszcze gorzej.

Gdy weszli do środka, Gratus przywołał pochodnię i zapalił ją. Płomień oświetlił pomarańczowo-krwawym blaskiem pierwsze nierówne schody, ale za to kolejne pogrążyły się w jeszcze głębszym mroku. Mężczyzna podprowadził Hermionę na samą krawędź, włożył różdżkę między więzy i przekręcił ostrym szarpnięciem. Sznur natychmiast wpił się jej w ciało i po nadgarstkach pociekła jej krew.

– Schodź – wywarczał chrapliwie.

Dziewczyna ruszyła powoli, na oślep, szukając stopą kolejnych stopni i osuwając się coraz niżej.

Był w tym jakiś paradoks. Spieszyło się jej i równocześnie rozpaczliwie chciała to przedłużyć. Im wolniej szła, im dłużej to trwało, tym więcej dawała czasu Severusowi. Na znalezienie antidotum i Wody Księżycowej. I ucieczkę.

Jednocześnie tym mniejsze mieli szanse Harry i Ginny.

Już sama nie wiedziała, kogo wybrać. Kto z nich wszystkich był w tej chwili najważniejszy. Może Harry miał rację, może jeśli Severus przeżyje, będzie mógł uratować innych?

I równocześnie przedłużając drogę na dół, odwlekała również to, co miało nastąpić.

Ale każda droga ma swój koniec.

Gdy dotarli na sam dół, brodacz otworzył kratę, mamrocząc jakieś zaklęcie, pchnął ją do korytarza i zatrzasnął kratę za sobą.

.

Na dole nie było nikogo. Gratus wydął usta, po części ze zdziwienia, a po części z zawodu.

Z każdym krokiem nabierał coraz większej pewności, że historyjka z szukaniem różdżki była nieprawdziwa i że nieznajomy mężczyzna obserwował drzwi dlatego, że Peterson próbował dostać się do środka.

Obojętnie czy z różdżką, czy bez, nie mógł dostać się dalej, więc już w połowie schodów rzucił Homenum Revelio, ale zaklęcie nikogo nie wykryło.

– Wygląda na to, że powiedziałeś prawdę.

W pierwszej chwili poczuł niemiłe ukłucie zawodu, ale niemal natychmiast przyszło mu do głowy, że jeszcze nie wszystko stracone. Będzie musiał go przecież jeszcze przesłuchać.

Stuknąwszy różdżką w kratę, wyszeptał zaklęcie i otworzył ją kopnięciem.

– Właź i czekaj na mnie.

Nieznajomy wszedł zbyt daleko, jak na jego gust, więc przytrzymał go mocnym szarpnięciem za więzy.

– Stój, psie – wysyczał.

Starannie zamknął kratę, nałożył na nią zaklęcie i pchnął go w stronę przejścia do korytarza.

.

Przejście przez kratę było jak… przejście do innego świata. Ból nadal istniał, przerażenie również, ale dobiegały jakby z dala. Jakby coś pojawiło się między nimi i dziewczyną. Jakby stanęła z boku i widziała siebie samą przez szklaną ścianę. Tarczę.

Tarcza stłumiła wszystko, wyciszyła i pozwoliła wyprostować się, iść przed siebie i zacząć myśleć.

Tak więc szła i lewym okiem próbowała dojrzeć cokolwiek.

Strop był bardzo niski i płomienie pochodni lizały go w rytm ich kroków. Ich paląca biel niemal oślepiała w panującej dookoła ciemności i wydobywała z niej jakieś jasne, nieregularne placki na ziemi i czarne smugi na suficie. Czasem jakiś odprysk kamienia zalśnił na sekundę, by natychmiast utonąć w mroku dookoła. I te nieregularne rozbłyski odmierzały czas, który się kończył.

Hermiona zmusiła się do tego, by iść potulnie do przodu. Miała nadzieję, że to uśpi czujność Gratusa i kiedy nadejdzie właściwa chwila, będzie mogła zrobić to, co należało.

To było jedyne sensowne rozwiązanie, jedyna sensowna decyzja. I tak ją zabije, więc niech chociaż kosztem jej życia ocaleje ktoś inny.

Nie wiedziała, co zrobi jej ten potwór; to miało i zarazem nie miało znaczenia. Miało, bo bała się straszliwie. Ale na to nic nie mogła poradzić. To przyjdzie tak czy inaczej. Jedyne, co mogła, to mieć nadzieję, że Severusowi się uda. W tej chwili cała nadzieja leżała w nim.

Nie myśl o tym. Po prostu zachowuj się, jakby tego nie było. Albo jakby to była książka, którą skończyłaś czytać. Tylko książka. Nic więcej. Po prostu ją zamkniesz.

Jeszcze nigdy droga nie wydała się jej tak długa i tak krótka zarazem.

Raptem z ciemności wyłoniły się drzwi. Miały być drzwi i są. Hermiona poczuła, jakby…

To już teraz. Koniec.

Zatrzymał ją gwałtownym szarpnięciem za więzy, od którego sznur wpił się jeszcze mocniej w jej ciało i coś ciepłego pociekło po rękach, odrzucił na bok pochodnię i zdjął zaklęcia.

Jeszcze chwila. Niech otworzy drzwi. Jeszcze tylko chwila.

– Silencio!

Zaklęcie odebrało jej głos. Hermiona natychmiast rzuciła się na Gratusa, a przynajmniej tak się jej wydawało, ale mężczyzna był o wiele szybszy. W ułamku sekundy odskoczył, unieruchomił ją zaklęciem i wylewitował, żeby nie upadła na ziemię i nie narobiła hałasu.

Unosząc się w powietrzu, dziewczyna mogła tylko niema patrzeć, jak morderca bezszelestnie uchylił drzwi i rzucił Homenum Revelio.

Nie poczuła tego, co on poczuł, ale widziała, kiedy to się stało. Przez krótką chwilę na jego twarzy odbiło się wyraźne zdumienie, które niemal natychmiast przesłonił maniakalny, niemal zwierzęcy uśmiech.

Nie powiedziawszy ani słowa, ustawił ją przed sobą, otoczył ramieniem i wbiwszy jej różdżkę w gardło, ruszył do przodu.

.

Na widok pierwszego z nich, szczupłego, młodego blondyna Severusowi serce podskoczyło do gardła i niemal natychmiast zostało zepchnięte gdzieś na sam dół brzucha przez zgrozę, która zalała mu umysł, odebrała oddech i ścisnęła żołądek tak mocno, że poczuł, że za chwilę zwymiotuje.

Łapiąc powietrze krótkimi, spazmatycznymi haustami, mężczyzna odginał rozpaczliwie głowę, żeby uniknąć różdżki, która wbijała mu się w gardło. Wyginał ją tak bardzo, że wyglądał prawie jak szmaciana lalka. Szmaciana, brudna lalka, uwalana krwią, unosząca się bezwładnie w powietrzu, całkowicie zdana na łaskę swojego pana.

Lewą połowę twarzy miał zalaną krwią, która wciąż spływała po szyi, prawego oka w ogóle nie było widać pod krwawą opuchlizną, po policzkach spływały szkarłatne łzy, a piersią wstrząsało łkanie.

Severus na sekundę zacisnął oczy, ale to nie pomogło. Potworny obraz zatrzymał mu się na siatkówce i wciąż trwał, całkiem, jakby nadal na niego patrzył. Mógł tylko dziękować Merlinowi, że to nie Hermionę widzi. I że nie słyszy jej jęków i krzyków.

Gratus zatrzymał się w drzwiach, tak że Hermiona zasłoniła go swoim ciałem niemal całkowicie.

– Liczę do trzech. Jeśli na trzy się nie poddacie, odetnę mu prawą rękę – przekręcił różdżkę i Hermionę aż podrzuciło. – Potem przyjdzie kolej na lewą. Raz…

Mózg Severusa zalała fala paniki. Wiedział, że on to zrobi! Wiedział, że jest w stanie! Niejeden raz już to widział! Już na samo wspomnienie scen z przeszłości krew zamieniła mu się w lód.

Merlinie, za nic na świecie nie mógł na to pozwolić!!!

Aż nie mógł uwierzyć, ile się w nim zmieniło. Gdyby pięć lat temu Czarny Pan kazał przyprowadzić mu dziewczynę i ją zabić – zrobiłby to. Gdyby kazał zrobić to komuś innemu, lub poddał torturom, stałby i patrzył, tak jak stał i patrzył na śmierć innych, obojętnych mu ludzi.

Ale teraz wszystko było inne. Na widok jej zmasakrowanej twarzy miał wrażenie, że jego serce pękło. Rozdarło się na kawałki. W którymś momencie Gratus musiał zdjąć Silencio, bo nagle zdał sobie sprawę, że słyszy jej ciche łkanie, które przeszyło mu całe ciało. Bolał go jej ból i równocześnie marzył, żeby to on to wszystko czuł, nie ona!

Coś pękło w nim i bez namysłu zdjął Muffliato.

– Dwa.

– Stój! – zawołał i zupełnie nie poznał tego obcego głosu. – Poczekaj!!!

Ręka trzęsła mu się tak bardzo, że ledwo udało mu się wyciągnąć z ukrytej kieszonki drugą różdżkę i włożyć tam swoją własną.

– POCZEKAJ!

Pospiesznie zdjął Kameleona i nie czekając, aż odsłoni się cały, położył różdżkę na stole i pchnął w kierunku Gratusa.

– Gdzieś tam pod ścianą stoi Peterson, ale nie ma różdżki.

Po czym starannie przykrył lewą ręką ukrytą różdżkę w bocznej kieszonce i opuścił ją powoli wzdłuż ciała.

Olbrzymi mężczyzna przyjrzał mu się uważnie, jakby z namysłem, po czym brutalnie pchnął Hermionę na ziemię i odrzucił jej różdżkę na stół. Kawałek drewna odturlał się i znieruchomiał tuż koło jego różdżki.

Gratus omiótł wzrokiem pustą przestrzeń przed sobą.

– Tylko drgniesz, a zabiję ich obu – odezwał się do Severusa i kiwnął zapraszająco ręką ku ścianie. – Chodź tu, Peterson. Chodź, bo jeśli ja po ciebie przyjdę, zanim cię zabiję, to się tobą pobawię.

W niemal zupełnej ciszy, zakłócanej tylko pojękiwaniem Hermiony, dobiegło ich pospieszne dyszenie i jakiś szelest. Stamtąd gdzie stał, Severus nie widział, co się dzieje, ale Gratus wybuchnął dudniącym śmiechem i wycelował różdżką w kąt po lewej stronie.

– Ale z ciebie kretyn, Peterson! Stać się niewidzialnym i zlać się ze strachu!

Rozległo się głośniejsze szurnięcie, zgrzyt szkła i kilka sekund później na podłodze po drugiej stronie stołu pojawiła się ciemna strużka, która ukryła się w przeciwnym kącie.

Gratus znów się roześmiał i przesunął tam różdżkę.

– Jeszcze długo będziesz tak biegał? Pewnie aż się zesrasz, grubasie!

Wyraźnie rozbawiony odczekał jeszcze kilka chwil i uniósł różdżkę.

– Skoro nie chcesz do mnie przyjść… Petrificus Totalus!

Coś westchnęło krótko, rozległ się szelest ubrania po chropowatym murze i chwilę później usłyszeli donośne, ciężkie łupnięcie.

Gratus wyszczerzył radośnie zęby i kiwnął na Severusa.

– Teraz ty. Obróć się, ręce z tyłu.

Severus ledwo miał czas spleść dłonie na plecach, gdy ostry sznur wpił się w nie, owinął kilka razy i omotał go na wysokości żeber. Gratus zacisnął go jeszcze mocniej, zdzierając mu skórę w kilku miejscach, ale to nie miało w tej chwili żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, że przeszukując go teraz, nie mógł trafić na ukrytą różdżkę.

Kolejnym szarpnięciem Gratus pchnął go na ziemię, spętał mu nogi i dopiero wtedy zajął się Petersonem.

Severus nie zwracał uwagi na odgłosy dochodzące z kąta, ale patrzył na Hermionę. Dziewczyna zbladła, łapała powietrze krótkimi, bolesnymi haustami, zaciskając oczy i trzęsąc się cała, ale jeszcze żyła. Z lewej strony głowy ziała czerwona plama, połyskująca miejscami bielą i wyglądało to tak, jakby ten sukinsyn zrobił jej coś z uchem. Urwał je lub naderwał. Łzy nadal płynęły jej z oka, rozmazując krew na policzku.

Oderwał od niej spojrzenie dopiero, gdy Gratus wyjął z kieszeni kartkę pergaminu, rozłożył ją i stuknął w nią różdżką. Po krótkiej chwili uśmiechnął się, złożył ją i wepchnął do kieszeni.

Magiczny pergamin.

No tak. To był najbardziej oczywisty sposób komunikowania się. Wystarczyło wymówić Scribere, pomyśleć, co chciało się napisać i stuknąć weń różdżką. Słowa natychmiast pojawiały się na obu kartkach. A po chwili pojawiała się odpowiedź.

Nie trzeba było przy tym znać miejsca pobytu tej drugiej osoby, a wiadomość przesyłana była natychmiast.

Idealne. Dla nich. Nie dla niego. On cały czas nie wiedział, KIM był i GDZIE był morderca.

– Pozwól mi… go opatrzyć – odezwał się, patrząc znów na Hermionę.

– Po cholerę? – wzruszył ramionami Gratus. – Lepiej martw się o siebie.

– Wykrwawi się.

– Może zdechnąć. Nie potrzebuję nikogo poza naszym przyjacielem Petersonem – grubas obok zajęczał piskliwie i skulił się, jak mógł, na ziemi.

– Może się okazać, że nas również.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Myślisz, że jesteśmy tu przez przypadek? Tak sobie przechodziliśmy i pomyśleliśmy, że będzie dobrze złożyć ci wizytę?

Gratus oparł się o ścianę i podparł nogą zgiętą w kolanie.

– To nie ma znaczenia, czego szukacie.

– Sądzę, że Tylor by się z tobą nie zgodził.

Gratusowi momentalnie wydłużyła się twarz i zamarł na długą chwilę. I wyraźnie było widać myśli szalejące mu w głowie.

Miał go. Teraz tylko trzeba było przekonać go, że Hermiona też jest ważna.

– Kolejni uczeni? – prychnął po chwili Gratus. – Jeden wystarczy do babrania się w tym gównie.

– Po twojej odpowiedzi wnoszę, że nie znasz się na tym zupełnie. Ale jestem pewien, że Tylor będzie chciał z Nami porozmawiać – Severus jak najdelikatniej zaakcentował słowo „Nami”.

– NAMI? – zaśmiał się Gratus. – Z Petersonem owszem. Będzie bardziej niż szczęśliwy, mogąc z nim porozmawiać. Od dzisiejszego ranka po prostu UMIERA z niecierpliwości!

– Nie, nienienie! – załkał Peterson i podkurczył związane nogi. – Bł-błagam, nie! Jjanic… ja…

Severus posłał mu szydercze spojrzenie i nie zmieniając wyrazu twarzy, obrócił się do Gratusa.

– Peterson mnie nie interesuje. Mówię o nas dwóch – wskazał głową Hermionę.

– A kim wy jesteście, WY DWAJ?

– Kimś, kto odkrył tajemnicę twojego pana i chciałby z nim o tym porozmawiać.

Gratus drgnął i zmarszczył brwi.

– Po pierwsze, nie „Pana”. Nie mam Pana, idioto, Po drugie widzę tu zbyt duży tłok. Peterson warzył sam jeden, a teraz nagle potrzeba was dwóch? Co wam dolega? Macie tylko po połowie mózgu? – wybuchnął śmiechem.

Severus mimo woli spiął się i sznur jeszcze mocniej wpił mu się w ręce.

Jesteś blisko. Teraz daj mu to do zrozumienia, ale NIE MÓW.

– Widzę tu tylko jednego idiotę. No, może dwóch – rzucił okiem wymownie na Petersona.

W odpowiedzi na obelgę Gratus znów się roześmiał.

– Coś mi mówi, że się zaprzyjaźnimy. Choć może nie będzie to zbyt długa przyjaźń.

– Skoro to już do ciebie dotarło, to daj mi go opatrzyć.

– Ten facet musi być dla ciebie bardzo cenny – wykrzywił się Gratus. – Ale nie wszędzie można znaleźć drugą połowę mózgu.

Pochylił się nad Hermioną i zaczął przesuwać różdżką nad bokiem jej głowy i mamrotać pod nosem zaklęcia. Zapewne na powstrzymanie krwotoku, być może i na zasklepienie ran, ale Severus nie słyszał zupełnie poszczególnych słów, tylko monotonne mruczenie.

Po chwili Gratus wstał, obrócił się i natychmiast uśmiech spełzł mu z twarzy i odmalował się na niej szok. Co jest…?

– Ssnape????!!!! – wytrzeszczył oczy. – O ja pier…

O, Merlinie….!!!

Severus nie mógł spojrzeć na swoje ręce, ale potrząsnął lekko głową i kątem oka dostrzegł czarne kosmyki włosów, które rozsypały mu się na ramiona.

– To naprawdę ty? – wykrztusił olbrzymi mężczyzna.

– Masz jeszcze jakieś inne durne pytania w zestawie?

Gratus chwilę jeszcze patrzył na niego, nie reagując na drwinę, jakby niepewny, co zrobić, ale w końcu się uśmiechnął.

– Jakbym miał jakieś wątpliwości, czy to ty, to właśnie bym się ich pozbył. Co to za miłe spotkanie po latach – podszedł do niego, ale nie odważył się go ani kopnąć, ani nawet stanąć za blisko. – A ten twój koleżka? Teraz naprawdę ciekawi mnie, kim jest ten facet.

Severusa zalała równocześnie ulga i panika. Ulga, bo fakt, że SNAPE kogoś potrzebuje, mógł tylko pomóc Hermionie i panika, bo skoro on wrócił do swojej postaci, to Hermionie nie zostało dużo czasu.

Musiał coś zrobić, cokolwiek, zanim to nastąpi!!!

Gratus ukucnął kawałek dalej pod ścianą.

– Czemu on się nie przemienia?

– Domyśl się.

– Spieprzyłeś eliksir?

Severus z całych sił zmusił się, żeby wyglądać na wyjątkowo znużonego i równocześnie zastanawiał się gorączkowo, co zrobić. Jakbyś się zachował, gdyby to była prawda? Jakbyś się zachował KIEDYŚ???

– A może ten słynny Mistrz Eliksirów to lipa? – ciągnął Gratus. – Voldemort wepchał cię na ten stołek, żeby mieć kapusia w Hogwarcie, ale tak naprawdę to ty gówno umiesz? I dlatego masz pomocnika?

Odpowiedziało mu tylko milczenie.

– Nie zaprzeczasz, więc najwyraźniej się ze mną zgadzasz.

– Po prostu twoja głupota sprawiła, że zaniemówiłem – Severus zdmuchnął kosmyk włosów sprzed oczu.

Gratus zwęził oczy, ale po chwili na jego twarzy znów pojawił się uśmiech.

– Zdecydowanie bardziej podobało mi się „Tak, mój panie” w twoim wydaniu. Wiesz, lepiej brzmiało. I ten ukłon… – wyszczerzył zęby. – Wygląda na to, że jesteś lepszym aktorem, niż kucharzem.

Severus zacisnął zęby, ale nie zareagował. Zamknij się, bo ten sukinsyn jeszcze wyżyje się na Hermionie. Powiedziałeś mu wszystko, co trzeba.

Zamiast tego przymknął oczy i modlił się do Merlina i wszystkich bogów, żeby COŚ się stało. Jak najprędzej. Zanim będzie za późno.

 

 

DRUGI WYMIAR – pracownia Alex

Kilka chwil wcześniej

 

Delikatna para unosiła się łagodną spiralą z kociołka, gdy Alex ostatni raz zamieszała zupełnie bezbarwny wywar i odłożyła na bok szklaną łyżkę.

Nie podobał się jej kolor. Nie podobał się jej zapach. Nie podobała się jej konsystencja. Nie podobało się jej NIC!

Skąd miała wiedzieć, czy ten śmieć nie wprowadził jej umyślnie w błąd? Może nabrał podejrzeń i postanowił pośmiertnie się na niej zemścić? Wystarczył byle drobiazg, ot, mieszanie w złą stronę, jeden listek kłaposkrzeczki mniej lub więcej i antidotum nie będzie działało!

Nie zakładała w swoich planach, że ten śmierdzący tchórz ucieknie.

Ale kto powiedział, że gdyby to on teraz warzył, widząc co się dzieje, uwarzył by je poprawnie? Przecież mógł zmienić coś, co nie rzucałoby się w oczy, ale eliksir by nie uzdrawiał!

Uda ci się. Nauczyłaś się tak dużo, zrobiłaś tak dużo, że i to ci się uda. Jeszcze tylko jeden krok, Alex.

Coś poruszyło się jej na biodrze i Alex krzyknęła cicho i aż odskoczyła od stołu. I dopiero sekundę później dotarło do niej, że to tylko magiczny pergamin!

Merlinie, co za szczęście, że akurat nie wsypywałaś żadnych ingrediencji czy nie mieszałaś!

Wyjęła zwiniętą kulkę, rozprostowała i już na widok pierwszych słów załomotało jej serce.

Peterson! Złapał Petersona! Och, Merlinie…!

Zmusisz go do warzenia. Będziesz mu patrzeć na ręce, pilnować….

Albo jeszcze lepiej!!! Otruj go i powiedz mu o tym! Wtedy będziesz miała pewność, że uwarzy prawdziwe antidotum!!!

Alex wyprostowała się z triumfalnym uśmiechem i odetchnęła głęboko. To było takie proste…. Jak mogła tak spanikować, że nie przyszło jej to od razu do głowy?!

Czym prędzej kazała mu czekać i na wypadek, gdyby coś jeszcze napisał, odłożyła pergamin na róg stołu. Musiała się zająć warzeniem. Ci idioci mogli chwilę poczekać!

Jeszcze lekko trzęsącym się palcem przejechała po notatkach i odznaczyła, co już zrobiła. Następnym krokiem było dolanie nektaru z trędownika bulwiastego. Powinna to zrobić dokładnie za trzy minuty i zamieszać siedem razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara. I zaraz po zmieszaniu się składników rzucić zaklęcie statyczne. W tej chwili było już za późno.

Nie chcąc ryzykować, Alex przywołała tylko butelkę z eliksirem wielosokowym i odstawiła ją na bok i zajęła się odmierzaniem sześciu kropli nektaru.

Z dna zaczęły powolutku odrywać się pierwsze malutkie banieczki powietrza. Jeszcze minuta… pół… piętnaście sekund…

Jak najdelikatniej przechyliła łyżkę i pierwsza kropla wpadła do środka dokładnie w momencie, gdy duża bańka powietrza oderwała się od dna i pomknęła do góry.

Idealnie.

Zamieszała powoli wywar, który przybrał liliową barwę, stuknęła jak najdelikatniej szklaną łyżką o szklany kociołek i szepnęła Sistere solutio i Sad Infer. Płomień zmalał i ledwo, ledwo go było widać.

W tej formie wywar mógł spokojnie czekać, aż wróci z tym śmieciem.

Na szczęście nie musiała wracać do gabinetu ani po ubranie Tylora, ani po kopertę z jego włosami, miała wszystko pod ręką. W ten sposób nie było niebezpieczeństwa, że wpadnie na ojca. Szczególnie dziś było to wysoce niewskazane.

Stuknięciem różdżki przebrała się z ubrania roboczego w spodnie i marynarkę Tylora i wypiła porządny łyk wielosokowego.

Długie, gęste, czarne włosy skróciły się i stały się nijakie i potargane, gładka skóra na twarzy rozciągnęła się i miejscami obwisła, a gdzie indziej zapadła się i pokryła siecią zmarszczek, kobiece kształty zanikły i chwilę później zamiast pięknej kobiety stał zgarbiony mężczyzna o obwisłych ramionach i kanciastych łokciach i kolanach.

Nie miała pojęcia, jak Tylor może się poruszać w tym stanie. W każdym razie ona ledwo dawała sobie z tym radę.

– Aut ne tenraris aut prfice, Porta ostium nunc korytarz w Howden Dam.

Odczekała, aż otworzy się Przejście, weszła w ciemny korytarz prowadzący do lochów i przybrawszy surowy, wściekły wyraz twarzy, zamknęła je i załomotała do drzwi.

Jak zwykle ten idiota Gratus nie potrafił się pospieszyć! Uniosła rękę, żeby walnąć w nie jeszcze raz, gdy drzwi uchyliły się i Gratus spojrzał na nią z wyjątkowo uradowaną miną.

– Mam nadzieję, że masz powody, żeby się tak cieszyć – parsknęła.

– Nawet nie wie pan, JAKIE powody!

Alex odtrąciła go, przeszła obok i weszła do laboratorium. I z miejsca poraziły ją dwie rzeczy. Pierwsza to zdziwienie, że tu jest tak pusto.

Drugą, która sprawiła, że natychmiast wszystko inne straciło jakiekolwiek znaczenie, była związana postać siedząca pod ścianą.

Mężczyzna, od którego to wszystko się zaczęło.

W jednej sekundzie wszystko, co czuła, wybuchło w niej i dosłownie zalało ją od stóp do głów.

– Severus Snape – usłyszała zupełnie zmieniony głos Tylora. SWÓJ głos.

 

 

Howden Dam – Wyjąca Grobla

Kilka chwil wcześniej

 

Następne pięć minut było katuszą. Czas wlókł się i pędził zarazem. Severus marzył, żeby zatrzymał się, stanął w miejscu, cofnął nawet! O całe godziny, do chwili, kiedy mógł jeszcze cokolwiek zrobić. Zatrzymać ją w domu. Kazać jej zostać PRZED Barierą. Zatrzymać się w jakimś innym miejscu, nie tam, gdzie akurat przechodził Gratus! Cokolwiek! Byle tylko nie stało się TO!

A teraz mógł tylko siedzieć i patrzeć na leżącą niedaleko, skatowaną dziewczynę, ze świadomością, że za chwilę będzie jeszcze gorzej.

Jak długo po nim wypiła resztkę wielosokowego? Ile minut jej jeszcze zostało?

Równocześnie wszystko w nim drżało w oczekiwaniu na to, co nadejdzie.

Hermiona przestała się trząść i nie wiedział, czy to dobrze, czy źle. Nie mógł nawet podejść do niej i sprawdzić, co się dzieje. I jakoś jej pomóc.

Merlinie, miał ochotę wyć!!! Jeszcze nigdy się tak nie czuł!

Gratus gadał od rzeczy, ale na szczęście od chwili, gdy wielosokowy przestał działać, stracił całkowicie zainteresowanie Hermioną. I Petersonem, który co jakiś czas popłakiwał, jęczał i jąkając się, próbował coś mówić.

Nie słuchał go, tylko usilnie próbował skupić się na znalezieniu jakiegokolwiek wyjścia.

Naraz rozległo się stukanie do drzwi. Gratus w jednej chwili podniósł się z kucek, rozmasował nogi i zniknął w ciemnym korytarzu.
Severus odczekał chwilę i odezwał się natarczywym szeptem.

– Słyszysz mnie? Hermiono!

Dziewczyna poruszyła lekko głową.

– Nie dziw się niczemu, co będę opowiadać. Spróbuję nas stąd wyciągnąć.

Kolejne skinienie głowy i zduszony jęk, który zginął w odgłosie zbliżających się kroków.

– Trzymaj się – szepnął pospiesznie i czym prędzej przybrał nieprzeniknioną minę i odwrócił głowę ku wejściu.

Tylor… Ktoś, kto wyglądał jak Tylor, wszedł do środka i zatrzymał się jak wryty. Oczy, zazwyczaj niewielkie i głęboko zapadnięte w plątaninie zmarszczek, prawie wyszły mu na wierzch, otworzył usta, ale jeszcze przez chwilę milczał. W końcu wykrztusił chrapliwym, słabym głosem:

– Severus Snape.

Severus oddał mu pełne spokoju spojrzenie.

– Stefan Tylor. Powiedziałbym, że miło cię widzieć, ale biorąc pod uwagę okoliczności…

Do tamtego chyba zupełnie nie dotarło, że coś powiedział. Powoli, w jakimś szalonym napięciu, podszedł do niego i przyjrzał mu się uważnie.

– Czemu mi nie powiedziałeś, że złapałeś Snape’a! – spytał Gratusa, nie odrywając wzroku od Severusa.

– Bo przemienił się dopiero po tym, jak wysłałem panu list – pospieszył z wyjaśnieniem brodacz.

– Był już związany?

– Oczywiście, że tak! Więc to na pewno on, panie Tylor!

– Zamknij się.

Mężczyzna zatrzymał się tuż przed Severusem i przesunął palcem po jego policzku.

– Więc jakoś przeżyłeś.

– Nie wiedziałem, że powinienem umrzeć – odparł i odchylił głowę.

Właśnie miał najlepszy dowód na to, że to nie Tylor. Kim jesteś, sukinsynu. Kim jesteś, do jasnej cholery!

– Taki był plan.

– Miło się o tym dowiedzieć, nawet jeśli już jest po czasie.

Znów odniósł wrażenie, że mężczyzna zupełnie nie dosłyszał, co powiedział. Patrzył się na niego uważnie, potem przeniósł spojrzenie na Petersona, a w końcu na Hermionę. Która nadal wyglądała jak mężczyzna.

– Kto to jest? – zapytał, wskazując ją.

– Ktoś, z kim przyszedłem z tobą porozmawiać.

Gratus parsknął śmiechem.

– To jest wyręka naszego drogiego Mistrza Eliksirów. Wygląda na to, że swoją sławę w dziedzinie eliksirów zawdzięcza komuś innemu.

Severus obrócił ku niemu głowę i wykrzywił usta w pogardliwym uśmiechu.

– Jesteś bardzo odważny, Gratusie. Ciekawe, czy będziesz taki sam, jak nie będę związany i będę miał różdżkę w ręku.

Gratus roześmiał się rubasznie.

– Nie w tym życiu, Snape!

– Mogę się o to postarać.

– Stop! – warknął Tylor i spojrzał na Severusa. – O czym chciałeś porozmawiać?

– TO powiem ci, jak będziemy na osobności. No chyba, że chcesz z nami omówić publicznie twój mały … projekcik.

Tylor znów rzucił krótkie spojrzenie na Hermionę i jego wyraz twarzy nagle się zmienił. Błysnęło zielone światło i w Severusie coś aż wrzasnęło w odruchu paniki. Byle nie Hermiona!!

Bał się otworzyć oczy. Nawet nie wiedział, kiedy je zamknął.

Dobiegł go jakiś cień westchnienia. I w niemym przerażeniu Severus odważył się rozchylić powieki i spojrzał przed siebie. Hermiona nadal leżała na ziemi. Nadal była mężczyzną.

Zsunął wzrok na jej pierś… która unosiła się w szarpanym oddechu i aż zakręciło mu się w głowie z przytłaczającej ulgi.

Och, Merlinie.

Peterson przechylił się groteskowo wolno na bok i upadł na ziemię.

– Nie… Myślałem, że … pan go potrzebuje? – zdziwił się Gratus.

Tylor zaklęciami rozciął więzy Severusa u stóp i podniósł go do pionu.

– Już nie. Mam kogoś innego – odpowiedział, patrząc mu prosto w oczy i przyłożył różdżkę do gardła. – Tak czy inaczej, to już koniec.

Gratus zamarł.

– Zajmij się nim – dorzucił Tylor. – I pilnuj tego drugiego. Niedługo wrócę i powiem ci, co z nim zrobić.

Kiwnięciem głowy kazał iść Severusowi przodem.

Severus w panice szukał jakiegokolwiek pomysłu, żeby zabrać Hermionę razem z nim.

NIE, NIE, NIE i NIE!!!! Nie możesz stąd wyjść sam!!!!! NIE!!!!!

Zrób coś. Cokolwiek. NIE WYCHODŹ STĄD BEZ NIEJ!!!

Ale nie miał innego wyjścia. Rzucił jeszcze ostatnie, pełne bólu spojrzenie na Hermionę i Tylor pchnął go do korytarza. Czemu czuł, jakby to było pożegnanie?!

Mrok natychmiast przypomniał mu o Azkabanie, ale teraz to nie miało znaczenia.

Sądził, że NIC nie miało, ale mylił się. Coś innego poraziło zupełnie jego świadomość. Słowa, które usłyszał.

Rozcięły ciemność niczym błyskawica.

I wszystko nagle stało się jasne.

– Aut ne tenraris aut prfice. Porta ostium nunc.

.

Trzaśnięcie drzwi już dawno przebrzmiało, a Gratus nadal wpatrywał się martwym wzrokiem w ciemność korytarza. I starał się ogarnąć to, co usłyszał.

„Tak czy inaczej, to już koniec”.

Koniec???

KONIEC???

Gdy wreszcie dotarło do niego znaczenie tego słowa, poczuł, że ktoś szarpnął go za żołądek i spróbował wyrwać mu go przez gardło.

Do tej pory myślał, że do końca jest jeszcze daleko! Peterson miał nadal warzyć te swoje głupie eliksiry, Tylor miał kazać mu podkładać je w rozmaitych miejscach i nawet gdy zniknął ten durny naukowiec, zostało przecież jeszcze dużo do zrobienia…! Tylor miał po prostu przenieść się gdzie indziej i…

I co…?

Czyżby dlatego kazał mu zniszczyć Wszystko? Czy dlatego już niczego nie potrzebował???

Koniec????!

No i on tkwił w tym tak mocno!

Włosy prawie stanęły mu dęba, gdy uzmysłowił sobie, że to był pierwszy raz, gdy w ogóle był w jakąś sprawę aż tak zaangażowany! Do tej pory zawsze stał z boku. Zawierał z kimś kontrakt, wywiązywał się z zadania, odbierał opłatę i znikał. Ale nigdy dotąd nie był CZĘŚCIĄ tego zadania!

Teraz mieszkał z pilnowanymi osobami. Plany ciągle się zmieniały. Tylor ciągle dawał mu nowe zadania, kazał mu nawet wymyślić rozwiązania problemu… A dziś nawet zdradził swoją, najwyraźniej wielką, tajemnicę, pozwalając mu przejść przez jakiś rodzaj magicznego korytarza do swojego laboratorium.

W tej sytuacji nie bardzo wyobrażał sobie, że będzie mógł tak po prostu odejść. Zakończyć sprawę i zniknąć.

Merlinie, i wplątał się w to Snape! A jego wspomnienia z nim związane nie były najlepsze.

Musiał przyznać, że Snape działał na o wiele wyższym poziomie.

Jego wyobraźnia natychmiast podsunęła mu obraz z jednego ze spotkań ze Śmierciożercami, w którym uczestniczył jako Najemnik. I na którym pojawił się Voldemort. I aż przeszły go dreszcze.

Widział go tylko chwilę i z daleka, ale na widok jego białej, rozciągniętej twarzy, czerwonych oczu i promieniejącej z daleka NIENORMALNOŚCI o mało nie zwariował ze strachu. Miał ochotę uciec z krzykiem i jeszcze wiele tygodni później budził się zlany potem na wspomnienie tamtego wieczoru. Pomysł, że Snape mógł wytrzymać o wiele bliższe kontakty, przez wiele lat, i nie oszaleć, budził w nim niechętny podziw. A już szczególnie od chwili, gdy okazało się, że to wszystko było grą. Maskaradą.

Cichy jęk wyrwał go z zamyślenia. Spojrzał na leżącego na podłodze nieznanego mężczyznę, ale natychmiast przeniósł wzrok na Petersona. I wrócił do przerwanego tematu.

Koniec.

Nie wyrwiesz się z tego. Tylor cię nie puści. Zabił Harrisa, Bryanta i Petersona. Nie próbuj nawet mieć nadziei, że ciebie puści wolno. Dogada się ze Snape’em, być może już się dogadują! I wróci cię zabić!

Nie mógł na to pozwolić! Po prostu musiał…

Zwiać.

Ledwie ten pomysł zaświtał mu w głowie, wróciła mu dawna energia. Skoro już zdecydował, że ucieka, musiał stąd wynieść jeszcze swoje rzeczy i złoto, które znalazł w pokoju Bryanta.

Nie zwracając już uwagi na martwego Petersona i młodego mężczyznę, poszedł szybko do swojego pokoju i zaczął się pakować. Wsunął do kieszeni klucz do Gringotta, zarzucił na szyję złoty medalion, wcisnął za pazuchę dwie duże księgi z zaklęciami ofensywnymi i defensywnymi i spróbował wepchać w objęcia resztę dobytku. Dwa złote zegarki, które ukradł z Grimmauld Place, butelkę z olejkiem stymulującym mięśnie, sakiewkę z galeonami…

Gdy spróbował dołożyć plik Komet Namiętności, butelka i sakiewka wyśliznęły się i zleciały na łóżko.

– Cholera!

Parsknął głośno, odrzucił gazety, ale równocześnie przypomniał sobie o złocie Bryanta.

Nie miał innego wyjścia, jak wrócić po nie. Bez gazet mógł obyć się bez problemu, ale złota nie zamierzał przepuścić!

Żeby mieć wolną rękę, położył ostrożnie butelkę na sakiewce, przygniótł brodą i wstrzymując oddech, powoli wskazał drzwi różdżką i wymamrotał zaklęcie. Wyszło trochę niewyraźnie, ale na szczęście zadziałało i drzwi szczęknęły. Jeszcze tylko jednym smagnięciem zapalił pochodnie, włożył sobie różdżkę w zęby, czym prędzej chwycił w rękę butelkę i pospiesznie ruszył wgłąb korytarza.

To samo zrobił z kratą i wyszedł do lasu, żeby zanieść wszystko na sporą kupkę już ukradzionych rzeczy.

.

Szurnięcia, stuknięcia, gruby głos i odgłos kroków ledwo przebijały się przez obezwładniający, pulsujący ból, który rozlał się po całej głowie, rwał w oku i płonął żywym ogniem w całej lewej połowie twarzy.

Ktoś chodził, tańczył, śmiał się i płakał i mówił wieloma głosami… od czasu, gdy świat pokryła ciemność, wszystko przypływało i odpływało w niej i zaledwie jakąś resztką świadomości odnotowywała, że coś się dzieje.

Niektóre chwile zwracały bardziej uwagę, były ważniejsze niż inne. Jakby wychylała się na chwilę ponad wodę i dźwięk dochodził wtedy mocniej, był bliżej… a potem znów spadała, osuwała się pod powierzchnię i wszystko stawało się stłumione, ciemne i miało metaliczny, słonawy smak.

Pamiętała głos Severusa, który kazał się jej trzymać i próbowała z całych sił. Obiecała mu, że to zrobi. Skupiła się, jak tylko mogła najbardziej, na tym, by uchwycić się krawędzi i nie przechylić poza nią.

Przyszedł ktoś. Głos brzmiał dziwnie znajomo, jakby słyszała go całkiem niedawno, ale brakowało mu twarzy. Rozmawiali, mówili o nim… czy o niej… Na chwilę zapadła cisza, a potem … coś upadło.

I był Koniec.

Naraz poczuła przedziwny, nierzeczywisty dotyk, jakby muśnięcie powietrza, które otarło się o jej ciało i znikło. I nastała przejmująca pustka. Została sama.

Ale trzymała się nadal.

Potem usłyszała szuranie, jakieś niewyraźne dźwięki… i oddalające się kroki.

I nastała cisza.

Obudź się. Zrób coś. Uda ci się. Tylko spróbuj.

Hermiona nabrała powietrza i poruszyła głową. Ból, który osłabł odrobinę, wybuchł ze zdwojoną siłą, ale równocześnie wróciła rzeczywistość. Powolnym ruchem przekręciła się na bok i odważyła się otworzyć oczy.

Z początku powieki ani drgnęły. Wysiliła się jeszcze raz i z oporem, niechętnie, lewa powieka odkleiła się i uniosła odrobinę. I przez ból poczuła, że prawe też się uchyliło i dojrzała przez nie ślepą jasność.

Ale lewym widziała.

Nagle gdzieś za nią coś zaszeleściło, rozległy się czyjeś kroki i w Hermionie wybuchła panika. Położyć się z powrotem? Udawać, że jest nieprzytomna? Wstać?

Nie zdążyła podjąć żadnej decyzji, po prostu wstrzymała oddech i zamarła…

Kroki zbliżyły się, zaszurały… ale były jakieś inne. Ostrożne. Niepewne… To ktoś inny.

Dziewczyna odważyła się spojrzeć w tamtym kierunku i w ciemnym prostokącie drzwi stanęła jakaś… kobieta. Na widok Hermiony zamarła na chwilę.

– O, Merlinie…

Hermiona miała ochotę jęknąć dokładnie to samo. Przez chwilę szok przesłonił nawet ból.

Kobieta była poobijana, opuchnięta i pokrwawiona. Na widok jej posiniaczonej twarzy Hermiona aż wciągnęła ze zgrozy powietrze i ledwo odnotowała porwane na strzępy ubranie, którym tamta próbowała się zakryć.

– Czy… gdzie…

– Pomóż mi – wychrypiała Hermiona i przekręciwszy się bardziej na bok, pokazała związane ręce.

Pierwsze Diffindo nie przyniosło nic prócz gorącego bólu. Hermiona tylko jęknęła i jeszcze mocniej napięła więzy, żeby kobieta mogła łatwiej je przeciąć.

Jeszcze kilka szarpnięć i ucisk zelżał i nagle znikł zupełnie!

– To… ON pana złapał? Tak? – wymamrotała z trudem przez opuchnięte i poranione usta kobieta.

ON?

Jedno spojrzenie na jej porwane ubranie wystarczyło, żeby dziewczyna przypomniała sobie słowa Severusa i zrozumiała, kim był ON.

– Gdzie ON jest? – potaknęła. – Pomóż mi wstać!

– Wy-szedł. Widziałam go!

– Pomóż mi! Musimy uciekać!

– Przyszłam… do męża. Jest tu gdzieś? – zaprotestowała tamta, jeszcze raz rozejrzawszy się po pomieszczeniu.

Męża…? Merlinie… Więc to…

Bryanta najwyraźniej jeszcze nie było i tym lepiej!

– Nie. Uciekajmy, zanim wróci!

Spróbowała usiąść, ale wszystko zawirowało jej w głowie i upadłaby, gdyby kobieta jej nie przytrzymała. Ale w końcu wspólnymi siłami udało się jej podnieść i stanąć na równe nogi. Świat zakołysał się znów, więc Hermiona przytrzymała się kurczowo stołu i wtedy dostrzegła różdżkę. Swoją różdżkę!

Z jękiem ulgi sięgnęła po nią i w tym momencie kobieta zachłysnęła się i odskoczyła gwałtownie. Wrócił???!!!

– Co…

Jej palce zeszczuplały, dłonie stały się drobne i delikatne i wyraźnie poczuła ciężar włosów na plecach. Wracała do własnej postaci! Musiała uciekać!!!

Pospiesznie zaklęciem zmniejszyła ubranie, które natychmiast stało się zbyt luźne.

– Pan… ty…

– Uciekajmy!

– Ty jesteś…

– JUŻ!

Hermiona zatoczyła się lekko, dała krok w kierunku korytarza i… usłyszała czyjeś spieszne kroki. Te same, które słyszała, idąc tu!

– WRACA!!!!!

Osaczona, w panice nie wiedziała, czy ma się chować w tym samym pomieszczeniu, czy może uciekać gdzieś w ciemność, żeby się ukryć, ale zanim zdążyła cokolwiek zdecydować, kroki przybliżyły się jeszcze bardziej i nagle w jasnej plamie światła na ścianie pojawił się olbrzymi mężczyzna.

.

Gratus wpadł do korytarza i dobiegał do swojego pokoju, gdy kątem oka dostrzegł czyjąś wyprostowaną sylwetkę. Nie zdążył jeszcze mrugnąć okiem, gdy koło niej pojawiła się inna. W jednej rozpoznał natychmiast żonę Bryanta i jego mózg wrzasnął ONA ŻYJE???!!!, ale tej drugiej zupełnie nie poznawał. Krew na twarzy, opuchnięte oko wyglądały niby znajomo, ale nie pasowała cała reszta. Była o wiele mniejsza niż mężczyzna, którego zostawił na podłodze…

Co to, do cholery, ma…

W tym momencie Mia smagnęła różdżką i ku jego zgrozie trafił go złoty promień i piekący ból rozlał się po piersi.

.

Gdy zaklęcie śmignęło ku Gratusowi, coś w Hermionie się ocknęło, a coś innego umarło. Przestała czuć ból, przestało cokolwiek do niej docierać i czym prędzej uniosła swoją różdżkę.

– Drętwota!

– Expelliarmus!!!

Jej zaklęcie nie wyrwało mu różdżki i udało mu się postawić Tarczę, ale osunął się na ścianę.

– Mollis! – następne zaklęcie Hermiony zmiękczyło mur, zaś kobieta obok posłała na niego chmurę kurzu. Musiał zakrztusić się nim, bo jego Expulso przemknęło między nimi dwiema i uderzyło w stół, który ze strasznym łomotem grzmotnął o ścianę i rozleciał się na kawałki.

Ledwo zdążyła odwrócić głowę, gdy podłoga tuż przed nimi eksplodowała i kawałki kamieni i zaprawy poleciały na wszystkie strony. Podmuch wybuchu cisnął nimi o ziemię, ale Hermionie udało się jeszcze postawić Tarczę i osłonić je przed nimi. Kobieta obok wyczarowała równocześnie błękitnawą szklaną ścianę, która sekundę później trzasnęła z hukiem i na moment obie przestały przed nią cokolwiek widzieć, gdy pokryła ją gęsta sieć pęknięć.

Zanim szkło sypnęło się na nie, Hermiona zmieniła ją w kurtynę wody i chlusnęła nią w Gratusa z siłą wodospadu. Ten musiał sie nią zachłysnąć, bo sekundę później rozległ się jego kaszel.

Hermiona czym prędzej spróbowała się podnieść.

– Wstawaj!!! – wrzasnęła na kobietę, ale ta już ciągnęła ją do góry.

Powietrze przeszedł ogłuszający syk i raptem przeraźliwy, niemal zwierzęcy lęk ogarnął Hermionę. Włosy zjeżyły się jej na głowie, serce zamarło, przestało bić i znikło, a lodowata pięść zacisnęła się z całej siły na jej piersi.

Przywołaj Patronusa!

– Expecto… – tylko tyle udało się jej wykrztusić.

Korytarz rozbłysnął całą serią kolorowych zaklęć, jakieś dwa niebieskie groty zderzyły się, wybuchły i zewsząd posypały się błękitne iskry, ale naraz strach znikł, tak gwałtownie jak się pojawił!

– Expecto Patronum!

Zamiast Wydry z różdżki wystrzelił tylko strzęp mgły, która rozpadła się na kawałki, zaś na jej ubraniu pojawiło się nagle pełno cienkich dziur. Zaklęcie tnące!!!

Kobieta obok nie zdążyła postawić Tarczy, jęknęła rozdzierająco i nagle całe jej podarte ubranie i wystające spod niego nagie ciało usiała cała masa czerwonych cienkich pasków.

– Bombarda Maxima – krzyknęła Hermiona.

Gratus zablokował ją, ale trafił go błękitny grot i z wyciem złapał się za gardło. Słabł??? Dysząc ciężko, pospiesznie podniosła różdżkę i zaatakowała na nowo…

Nie wiedziała już czyje zaklęcia odpiera, kto jakie rzuca i w kogo trafia. Być może niechcący miotały między sobą jego zaklęciami i rozbijały ich własne. I choć były dwie przeciw niemu jednemu, były wyraźnie słabsze i stopniowo ich początkowy atak osłabł i przemienił się w obronę. Jej chwilowy przypływ energii najwyraźniej się skończył, bo zamiast smagać różdżką, po prostu nią machała, przestała rozpoznawać jego klątwy po samym ruchu różdżki, po kolorze promieni i jej przeciwzaklęcia nie były już takie bezbłędne jak kiedyś.

W dodatku w którymś momencie coś się zmieniło. Jego zaklęcia zmieniły się w klątwy. Przestał chcieć je poskromić i złapać. Po prostu chciał je zabić. Zamiast kolorowych promieni pomknęły ku nim zielone, na które nie było żadnego zaklęcia, żadnej Tarczy! Chybiał, ale tylko dlatego, że jak oszalałe miotały w niego, czym tylko mogły, ale Hermiona z przeraźliwą jasnością zdawała sobie sprawę, że lada chwila któraś kolejna Avada Kedavra trafi w jedną z nich! A wtedy na drugą również nadejdzie koniec.

Merlinie, to trzeba było skończyć. Teraz! Ale nie wiedziała JAK.

Naraz Gratus znów krzyknął gardłowo i złapał się za prawą nogę, która zmieniła się w galaretę i po prostu spłynęła na ziemię. Kobieta obok wyczarowała wielki wir, który, wyrywając dziury w ziemi, zaczął sunąć na niego. Gratus odskoczył na ścianę i przesunął się w głąb korytarza.

– Terrae Motus! – krzyknęła Hermiona, wskazując ziemię pod jego stopami.

Gratus z rykiem rzucił się do tyłu, ziemia dookoła niego zatrzęsła się i upadł i na czworaka, odpychając się lewą nogą, zaczął cofać się przed nimi!

Bez trudu obie postawiły Tarczę przed setkami noży, które śmignęły na nie z ciemności i Hermiona powstrzymała trzęsienie ziemi. Niech ucieka, byle szybciej!!!

Kobieta obok niej miotnęła w niego Impedimento, ale dziewczyna natychmiast zdjęła je.

– Zostaw! Niech ucieka!

– Chcę go złapać!

– Nie uda nam się! NIECH UCIEKA!

– UDA SIĘ! PAUL go zatłucze na śmierć!!!!

– NIE!!!!!

Gratusowi najwyraźniej udało się wstać, bo otworzył drzwi i wskoczył do korytarza. I dobiegł ich jego wybuch śmiechu.

– Podobało ci się, suko?! Przyznaj, byłem lepszy, niż twój mężunio?!

– Bydlę!!! – wrzasnęła kobieta. – Sukinsyn! Paul cię zabije!!!

– Niedawno go pochowałem, ty szmato!

Kobieta obok zawyła strasznie, a Gratus wrzasnął jeszcze za nią.

– Jest martwy! Ty też! Incendio Maxima! INCENDIO MAXIMA!!!!

Nagle słabo oświetlony korytarz rozbłysł jaskrawym blaskiem i natychmiast buchnął na nie słup ognia, a gorąc otoczył z każdej strony. Białe płomienie liznęły sufit i ściany i z hukiem rozlały się szeroko po bokach.

Hermiona pospiesznie rzuciła zaklęcie odpychające, w nadziei, że przepchnie ogień do wyjścia, ale w tym samym momencie kobieta obok wrzasnęła „DEFODIO” i przez trzask płomieni usłyszała, jak gdzieś dalej coś runęło.

– O, Merlinie….

Płomienie zafalowały i odpłynęły ku Gratusowi i sekundę później powietrze rozdarł przerażający wrzask, który zmienił się w agonalny skowyt i trwał, i trwał, i trwał…

– O BOŻE…

Jednak chwilę później ognisty podmuch napłynął na nowo w ich stronę i momentalnie żar wdarł im się do płuc i zaczął parzyć.

– Aqua eructo!!!! – krzyknęła, osłaniając już i tak bolącą twarz rękawem.

Chlusnęła woda, płomienie osłabły na chwilę, ale zaraz potem buchnęły jeszcze silniej, a wilgoć w powietrzu zaczęła po prostu palić wszędzie dookoła. Kobieta obok próbowała Aquamenti, ale cienki strumień wody z różdżki wyparował natychmiast z sykiem.

Hermiona spróbowała zaczerpnąć kolejny haust parzącego powietrza i płuca zaczęły jej płonąć od środka. Ale choć zachłystywała się coraz bardziej, czuła, jakby nie oddychała w ogóle!

– Frigeo!!!!! – temperatura koło nich spadła momentalnie, ale to nie wystarczało!

Nic nie wystarczało!

Wyjście! Inne wyjście!!! Potrzebowały innego wyjścia!!!

Gęsty dym zebrał się pod sufitem, przetoczył się nad ich głowami i Hermiona poczuła szarpnięcie za rękę. Nie wiedząc już, co robi, zatoczyła się do tyłu i dała wywlec z korytarza.

– Inne! Wyjście! – wykaszlała chrapliwie.

Ta druga kobieta pchnęła za nimi drzwi i huk ognia osłabł odrobinę.

– Nie ma!!!

– DRZWI! OKNO! Cokolwiek!!!

– Chodź!!!

Kobieta szarpnęła ją i Hermiona runęła za nią do ciemnego pomieszczenia. Tamta zaświeciła światło i wskazała jej niewielki otwór w suficie. Był ciemny i strasznie wąski. ZA WĄSKI!

– Co tam jest?!

– Komin?!

– Odsuń się!!! – nie czekając, aż ta odskoczy, Hermiona smagnęła w górę różdżką. – CONFRINGO! CONFRINGO!!!!

Kawał sufitu i grad odłamków runęły w dół i momentalnie wszystko przesłonił kurz. Wdarł się w już i tak poranione gardło, twarz na nowo eksplodowała bólem i na chwilę przestała cokolwiek widzieć i nie mogła nawet wykrztusić z siebie słowa!

– Tergeo!!! – wychrypiała ta druga kobieta. – Tergeo! Tergeo! Tergeo!!!

Kurz zawirował i znikł, ale w czerni absolutnie nie było nic widać. Nie to! Nie trać czasu! OKNO!!!

– OKNO???! Jakieś okno???!!!

Kobieta pognała do laboratorium. Hermiona wpadła zaraz za nią i prawie natychmiast dostrzegła prześwit. Prawie na samej górze, na szerokość ręki, nie więcej! I strasznie długi. Tylko gdzieś tam na końcu majaczyła szarość.

Merlinie, ten mur jest taki gruby?! Boże, nie uda się!!!

Hermiona rzucała na przemian Confringo i Defodio, ze ściany leciał gruz i kamienie, które tamta pospiesznie odpychała na bok, ale kruszyła się tylko ściana dookoła, a przeraźliwie długa, wąska szpara poszerzała się za wolno! O wiele za wolno!!!

Hermiona miotnęła się do poprzedniego pomieszczenia. Rzuciła Confringo jeszcze raz, runął kawał sufitu, prawie prosto na nią i równocześnie z głuchym łomotem upadły drzwi do korytarza. Do środka buchnęły płomienie i wdarła się natychmiast fala żaru i czarnego, smolistego dymu. Tamta kobieta zawyła coś i Hermiona nagle zrozumiała, że się nie uda! Za późno!

Nie!!! Próbuj jeszcze!!! Gdzie?! Tu czy tam?!!!

Zostało jej tylko jedno wyjście.

Rzuciła się do laboratorium, tamta kobieta pobiegła za nią i z trzaskiem zamknęła za nimi drzwi. To była całkowicie złudna próba ratunku i tylko przedłużała to wszystko o kilkanaście, kilkadziesiąt sekund, nie więcej.

– Próbuj!!! – zachłysnęła się kaszlem Hermiona, więc tylko gestem wskazała prześwit.

Sama zaczęła rozglądać się panicznie dookoła; po ścianach, po suficie, po podłodze, szukając czegokolwiek, co można byłoby otworzyć, co mogłoby im się przydać.

Gęsty dym wpłynął przez szparę pod drzwiami, powietrze zgęstniało, rozpaliło się i uświadomiła sobie, że zamiast oddychać, po prostu się dławi.

– Dissendium! – spróbowała jeszcze, czy nie ma tu żadnych ukrytych drzwi, czy klapy w podłodze, ale nie było.

Spróbowała się deportować, ale tylko obróciła się na pięcie i opadła na stół, zostawiając na nim krwawe smugi.

Stół!

Resztką oszalałego umysłu skupiła się na Spinner’s End i krzyknęła:

– Factisunt mobilis! – po stole przeszła niebieskawa, migocząca mgiełka. – PORTUS!

Złapała za brzeg stołu, ale nic się nie stało! Stąd nie można było się ani teleportować, ani użyć świstoklika! Nic nie można było zrobić!

Prześwit poszerzył się tylko odrobinę, za to drzwi po prostu wybuchnęły płomieniami, zalał je żar i rozpalił płuca i ciało. Wszystko!

Osaczona, oszalała, Hermiona rzuciła się na ścianę w ślepej panice i zaczęła wciskać się w nią, pchać się i orać paznokciami.

– NIE!!!!!!!! POMOCY!!!!!!!!!!! POMO!!!CY!!! PRO!!!!SZĘ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Ale jej wycie zginęło w ryku ognia.

Rozdziały<< Stan Krytyczny Rozdział 29Stan Krytyczny Rozdział 31 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz