– Nie bój się, Jasiu! – zapewnił go natychmiast. – Ze mną!!! jeszcze nigdy nikomu nic się nie SStało, mówiem ci! Jesteś tu bezpieczny, jak u pana Boga za piecem! Chcesz jeszcze jedno? Strzel sobie, mówię ci, towar, że tylko chlać!
Mężczyzna, który nazywał siebie Basem, miał długie, grube, zmechacone strąki włosów na głowie, ciemne okulary i co najgorsze, był niemal zupełnie pijany. Do tego ciągle palił coś, co miało słodkawy, ziołowy zapach.
Bas zobaczył Petera na drodze i zaproponował go podrzucić dokądkolwiek ten chce, pomógł wejść do „auta” i „zapiąć pasy”, dowodząc, że to bardzo ważne zabezpieczenie. Gdyby coś się stało, pasy miały go utrzymać w miejscu, bo się nie rozpinały.
Co prawda Peterowi wydawało się strasznie głupie, żeby usiąść w małej puszce, która leciała po drodze i przypiąć się czymś, co miało się nie rozpiąć, jeśli coś by się stało, ale nie dyskutował, tylko pozwolił mu zapiąć je na sobie.
– No to wiesz WREeszcie, gdzie jedziemy? Bo ja, Jasiu kochany, zawiozę cię WSZĘDZIE!!!, ale to musi być gdzieś. Rozumiesz, jak nie ma GDZIEŚ, to się nie da rRady dojechać.
– Do Londynu – powtórzył już chyba dziesiąty raz Peter.
– A! Do Londynu! To TRZEBA był-mówić od razu! Bo ja skręciłem nie tam, gdzie trzeba! Zupełnie jak kobiety! Jasiu, ja ci zdradzę SeeKRET taki, ale nie mów nikomu, bo to wiesz… – Bas zaciągnął się mocno i wydmuchnął obłok dymu. – Kobiety są GUPIE, bo mają długie włosy. A my, mężczyźni, rozumiesz, MSimy trzymać się razem. Dlatego ja dla ciebie Wszstko, mordo moja kochana! Weź mi orzeszki, z tyłu leżą, do dobrego piwka pasują. Więc powiedz mi wreszcie, bo ja ciągle nie wiem???! Gdzie jedziemy?
Ogłupiony miarowym warkotem, bredzeniem pijaka obok i dziwnym dymem, Peter spróbował posłusznie odnaleźć orzeszki.
Z początku chciał stąd jakoś uciec, ale ilekroć tylko odsunął od siebie pasy, te natychmiast zaciskały się na nim na nowo. Po kilku próbach machnął ręką i postanowił wytrzymać.
W końcu Bas miał go zawieźć do Londynu, a poza tym był pewien, że Tylor i Gratus już go szukają. Wszędzie. Ale na pewno nie w tej ruchomej puszce.
Spinner’s End
12:15
– Albo przestaniesz ciągle kręcić się w kółko, albo ci pomogę – sarknął Severus do Hermiony, która bez ustanku krążyła między kominkiem i kanapą.
– Gdzie możemy się z nim spotkać? – odparła Hermiona, zatrzymując się, żeby na niego popatrzeć. W ogóle nie dotarło do niej, że cokolwiek powiedział. – W Cokeworth, czy też po prostu tuż przed twoim domem?
Severus nie miał najmniejszej ochoty zdradzać Aurorowi choćby przybliżonej lokalizacji jego domu, więc zaprzeczył.
– W Manchester.
– Ale to daleko! Tu byłoby prościej! – zaoponowała Hermiona i ruszyła w stronę kominka.
Severus smagnął różdżką i dziewczyna z jękiem wylądowała na fotelu.
– Pragnąłbym ci przypomnieć, że mówiłem niedawno, że jesteśmy u mnie i to ja tu decyduję – powiedział niskim głosem. – Więc siedź tu i się nie ruszaj. I byłoby niezmiernie miło, gdybyś również oszczędziła mi twojej bezsensownej gadaniny.
Hermiona przygryzła dolną wargę i powstrzymała odpowiedź, która cisnęła się jej na usta. Że kilka dni temu nie przeszkadzało mu, że się odzywała.
Severus odwrócił od niej wzrok i przesunął wąskim palcem po czarnej różdżce i w tym momencie ze ściany wyskoczył srebrzysty niedźwiedź, przysiadł przed nimi i odezwał się głosem Gawaina Robardsa.
– Niestety nie mogę pani dostarczyć listy zamówień z Carcassonne, bo zwróciłem ją już pani Banks. Poza tym z uwagi na niebezpieczeństwo, sprawą zajmować się mogą tylko i wyłącznie wyszkoleni Aurorzy. Ale mogę panią zapewnić, że wczoraj osobiście zapoznałem się z tą listą i nie znalazłem w niej nic niepokojącego.
Po czym jednym susem wypadł przez okno.
Hermionie na krótką chwilę po prostu zabrakło oddechu i aż zagotowała się ze złości. Byli już tuż, tuż, o wyciągnięcie ręki, i znów z powodu jakiegoś absurdalnego pomysłu musieli szukać innego sposobu, żeby pójść dalej! Umierają ludzie! Więc przestańcie wymyślać głupoty, ale pospieszcie się!!!
– Do jasnej cholery! – rąbnęła pięścią w oparcie fotela. – To jest CHO-RE!
Severus wykrzywił się w grymasie wściekłości. Dobrze powiedziane.
– Musimy mu wszystko wytłumaczyć! – kontynuowała dziewczyna. – Spotkajmy się jak najszybciej w Ministerstwie! Niech nam ją da….! Expecto Patronum!
– Expelliarmus! – Severus złapał jej różdżkę i nie zwracając uwagi na srebrzystą wydrę, która pojawiła się tuż obok, przechylił się gwałtownie ku niej. – Powiem to ostatni raz, Granger! Nie ty tu decydujesz! Niech to wreszcie trafi do twojej pustej…
– Nie możemy czekać… – zaprotestowała Hermiona, wciskając się w oparcie fotela.
– Nie przerywaj mi! Nic nikomu nie będziesz tłumaczyć. Czy to jasne?
Nie zamierzał Robardsa o nic prosić. Skoro ten zdecydował się odsunąć ich od tej sprawy, na pewno nie zmieni zdania. I nawet jeśli dowie się, o co chodzi, nie pozwoli im się tym zająć. I spieprzy sprawę, tak, jak zawsze pieprzyli wszystko Aurorzy. Chyba, że zajmie się tym Hermiona Granger.
Hermiona zerwała się z fotela. Jeśli nie chce ci pomóc, to niech się wypcha!
– Idę na Grimmauld Place!
Kolejne smagnięcie różdżką i znów coś pociągnęło ją i wbiło w fotel.
– Powiedziałem ci, że tam nie pójdziesz.
– Severus, nie mogę tak po prostu czekać do poniedziałku! – szarpnęła się, rzucając mu rozzłoszczone spojrzenie.
– Zamknij się i słuchaj! Wiesz, jak Banks zabezpiecza swój gabinet?
Hermiona, która już się spięła, żeby znów spróbować wstać, zamarła.
– Nie… Oczywiście, że nie. Przecież jestem… byłam tylko zewnętrznym pracownikiem cywilnym Ministerstwa! – fuknęła i widząc ostrzegawczy błysk w jego czarnych oczach, nakazała sobie spokój. – Ale Harry opowiadał mi, że niektóre biura są zamykane tylko Colloportusem.
Słuchający jej uważnie Severus skrzywił się.
– Nie sądzę, żeby Banks nie chroniła swojego biura. Może robią tak pracownicy Biura Rejestracji i Usług, ale na pewno nie ona.
Spojrzał na przetarty dywan, próbując sobie przypomnieć wszystkie środki ostrożności, które obowiązywały obecnie w Ministerstwie. Wciąż można się było do niego dostać, ale wewnętrzny system bezpieczeństwa rozpoznawał automatycznie czarodzieja po różdżce i odnotowywał w specjalnych Rejestrach kto, gdzie i o której wszedł i wyszedł do budynku. Wydział Bezpieczeństwa mógł również monitorować przemieszczanie się czarodziejów wewnątrz Ministerstwa, ale przypuszczalnie w ciągu dnia pracy ten nadzór był wyłączony. Z tym, że dziś była niedziela, więc w jakikolwiek sposób by nie weszli i gdziekolwiek by nie poszli, wyjdą na Rejestrach Wydziału Bezpieczeństwa.
Ale odkryją to najwcześniej dopiero w poniedziałek. I tylko Hermiona Granger wyjdzie, ty masz drugą różdżkę. Więc pieprzyć to.
– No więc? – ponagliła go Hermiona.
Severus drgnął gwałtownie i wrócił do rzeczywistości.
– To, że Banks rzuciła jakieś osłony na swój gabinet, wcale nie oznacza, że nie mogę ich złamać. Nie chcą dać nam tej listy, więc weźmiemy ją sobie sami.
– Teraz?! – jej oczy rozszerzyły się w przypływie nagłej nadziei.
– Jeszcze przed chwilą ci się spieszyło.
– Oczywiście, że mi się spieszy! – Hermiona zerwała się z fotela i wyciągnęła do niego rękę. – Moja różdżka.
– Pod warunkiem, że odtąd będziesz mnie słuchać. We wszystkim.
Hermiona zawahała się i potrząsnęła głową.
– Na szczęście czasami cię nie słuchałam. I tylko dlatego teraz jeszcze żyjesz i jesteś wolny.
Oboje chwilę mierzyli się wzrokiem, każde z nich najwyraźniej myśląc o chwili, gdy kazała mu się nie poddać i mieć nadzieję.
W końcu Severus niechętnie potaknął i oddał jej różdżkę.
– Wszystko, co robisz, ma być przemyślane. Żadnych głupot – uśmiechnęła się na to, więc postanowił sprowadzić ją z piedestału. – Chodź, przebierzesz się.
– …Przebiorę?
– Przestań zadawać ciągle te idiotyczne pytania – fuknął i ruszył do swojej sypialni. – Przebierzesz. Zanim zjawimy się w Ministerstwie, wypijemy wielosokowy.
Tłumiąc kolejne kilka pytań, Hermiona ruszyła za nim. Ale gdy wepchnął jej w ręce męską bieliznę, skarpetki, długie męskie spodnie i dużą, męską koszulę i marynarkę, wytrzeszczyła na niego oczy.
– Mam się przemienić… w mężczyznę???
Severus wzruszył ramionami.
– Chyba nie posądzasz mnie o to, że przemieniałem się w kobiety? Rusz głową. Mam tylko męskie włosy do wielosokowego. Mężczyzn, którzy byli mniej więcej mojej postury.
Hermiona wyobraziła sobie siebie z wąsami… i nie tylko z wąsami, i zawahała się.
– Poza tym – dodał Severus, uśmiechając się zjadliwie – skoro kiedyś miałaś durny pomysł przemieniać się w kota, przemianę w mężczyznę uznasz chyba za mniej… krępującą.
Dziewczyna posłała mu wściekłe spojrzenie, niemal wydarła mu ubranie i zadarłszy głowę do góry, ruszyła do łazienki.
Przecież pani Pomfrey mówiła, że nikomu nie powie!!! Więc skąd on wie, do jasnej cholery?!
Zdjęła stanik, przebrała się w o wiele za duże ubranie i postanowiła na wszelki wypadek skorzystać z toalety.
.
Pięć minut później przytrzymując sobie w pasie spodnie, Hermiona wrzuciła do szklanki pełnej gęstego błota długi jasny włos. Eliksir zapienił się gwałtownie i niemal w jednej chwili stał się jasno-różowawą wodą.
– Jesteś pewien, że to był naprawdę facet? – spytała Severusa, który stał koło niej, już przemieniony w młodego chłopaka o długich, brązowych włosach, roześmianych zielonych oczach i zawadiackim wąsiku.
– Rusz się, nie mam całego dnia – parsknął natychmiast.
– Zacznij się uśmiechać, bo cię poznają – poradziła mu Hermiona, wypiła spory łyk i zamarła w oczekiwaniu.
Eliksir miał słodkawy smak. Tylko tyle udało się jej stwierdzić, bo raptownie wszystkie wnętrzności zakotłowały się w niej dziko i mimo woli puściła szklankę i złapała się za brzuch. Nie miała nawet czasu odetchnąć, gdy zesztywniały jej wszystkie kończyny, a potem przeszył ją tak ostry ból, że aż oczy zaszły jej łzami… i nagle wszystko się skończyło.
Otworzyła oczy i wyciągnęła przed siebie rękę. Była duża, żylasta i… obca. Sięgnęła do twarzy i natychmiast wyczuła wąsy i brodę… Merlinie…!!! Jestem mężczyzną….!
– Witam, panie Henry Parker.
Zielone oczy wyglądały tym razem naprawdę na roześmiane, więc nie odważyła się sięgnąć gdzie indziej, żeby się upewnić, tylko wykrzywiła się w grymasie obrzydzenia.
– No już – warknęła niskim basem i złapała się za usta. Chciała dodać, że ona tym bardziej nie miała całego dnia, ale jej głos ją przeraził.
Severus odłożył na stół swoją różdżkę i wziął drugą, którą od dawna często się posługiwał i która zapamiętała jego magię, po czym przywołał szkatułkę z proszkiem Fiuu. Przez chwilę co prawda planował dostać się do Ministerstwa zewnętrzną windą, ale ponieważ dziewczyna musiała się ukrywać i każde wyjście, czy to do magicznego, czy mugolskiego świata, nawet w przebraniu stanowiło ryzyko, postanowił skorzystać z sieci Fiuu. Obszary chronione Zaklęciem Fideliusa oznaczone były jako nienanoszalne i nikt nie mógł odkryć, skąd przybyli. Normalnie mimo to nie zdecydowałby się jej użyć, ale tym razem mógł zrobić wyjątek.
Sypnął niewielką garść proszku Fiuu w wygasłe już palenisko, natychmiast buchnęły w nim zielone płomienie i pokazał jej, że ma iść pierwsza.
– Panowie przodem – rzucił ironicznie.
Hermiona odchrząknęła i wskakując w nie, zawołała:
– Ministerstwo Magii!
Chwilę potem wyskoczyła w Atrium i odsunęła się pospiesznie, żeby zrobić miejsce Severusowi. Ten wyszedł z kominka kilka sekund później, otrzepał kurtkę i rozejrzał się.
Atrium wyglądało zupełnie inaczej, gdy było puste. Zaledwie kilka świecących kul płynęło leniwie w powietrzu, na ścianie zapalona była tylko co czwarta pochodnia i ciemna posadzka oraz ciemna błyszcząca boazeria sprawiały strasznie ponure wrażenie. Sufit też był ciemny – najwyraźniej w czasie weekendu znikały złote symbole i tylko dzięki głębokiemu echu można się było domyślić, że był on wysoko nad głową. Nie widać było nawet fontanny Magicznego Braterstwa, z ciemności dobiegał tylko cichutki plusk wody.
– Idziemy do wind – rzucił półgłosem do Hermiony.
Po raz pierwszy jazda na Poziom Drugi tak strasznie dłużyła się Hermionie. Na myśl, że już za chwilę będą WIEDZIEĆ, miała ochotę popchnąć to nieruchawe pudło!
No i sytuacji nie polepszał fakt, że jej ciało ją rozpraszało. Przeszkadzały jej długie ręce, nogi, drapała cholerna broda… I choć dopiero co była w łazience, miała wrażenie, że znów chce się jej sikać!
Doliczyła do dwudziestu, ale miała wrażenie, że to było dwadzieścia minut, a nie sekund. Winda zatrzymała się z gwałtownym szarpnięciem, rozległ się kobiecy głos i krata odsunęła się ze zgrzytem.
– Poziom Drugi, z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami…
Hermiona wyskoczyła pierwsza i… dosłownie wpadła na strażnika, który wyłonił się z prawej strony!
– Och! Cholerny świat!!!!
Zaskoczony mężczyzna dał dwa kroki do tyłu, potarł czoło i uniósł przed siebie różdżkę.
– Wy dwaj. Co tutaj robicie?
Severus jednym ruchem ręki odsunął mu różdżkę na bok.
– Dzień dobry. Mamy coś do załatwienia w Biurze. Henry, biegiem, Marcus nie będzie czekał!
Hermiona, która również pocierała twarz, w którą wbił się boleśnie daszek strażniczej czapki, ruszyła przed siebie, lecz Strażnik zastąpił jej drogę.
– Stop, panowie! Kim jesteście i gdzie chcecie iść. Jak was znajdę na liście zapowiedzianych, to was wpuszczę, a jak nie, to grzecznie wrócicie do siebie i poczekacie spokojnie na jutro.
Wyglądał na wyjątkowo pewnego siebie, więc Severus uznał, że trzeba go trochę onieśmielić.
– Może lepiej niech PAN grzecznie wróci do siebie i poczeka spokojnie, aż stąd wyjdziemy. I to prędko, bo się nam spieszy.
– Nazwiska poproszę – Strażnik wyciągnął z kieszeni listę i Hermiona poczuła, że nie może przełknąć śliny, a duże dłonie pocą się jej straszliwie.
– Do jasnej cholery – warknął Severus. – Schowaj ten papier, człowieku! Są ludzie, których nie znajdziesz na żadnej liście!
Starszy mężczyzna zawahał się wyraźnie i rzucił odruchowo wzrokiem w głąb długiego korytarza prowadzącego do Sekcji M I Trx, która siała postrach wśród całego personelu Ministerstwa.
– Dokładnie – strzelił palcami Severus. – Widzę, że zrozumiałeś. Więc znikaj, bo nie lubię powtarzać!
I nie zwracając już na niego uwagi, ruszył ciemnym korytarzem. Hermiona natychmiast pospieszyła za nim.
Wydział Regulacji i Autoryzacji był z zupełnie innej strony, więc gdy tylko usłyszeli zgrzyt kraty i szczęknięcie łańcuchów, Severus obejrzał się przez ramię i zatrzymał się.
– Poszedł już.
Hermiona wydała z siebie długie, przeciągłe westchnienie ulgi.
– Merlinie – odezwała się i słysząc basowy głos, natychmiast dodała szeptem. – To było genialne! Już się bałam, że nas stąd wyrzuci!
– Więc gdzie dokładnie jest gabinet Banks? – nie skomentował tego. – Prowadź, tylko szybko, zanim ten dureń zacznie nas szukać i odkryje, że w ciągu nocy przereorganizowali całe Ministerstwo.
Hermiona nie znała żadnych skrótów, więc na wszelki wypadek wróciła do holu z windami i stamtąd bez problemów trafiła przed drzwi gabinetu Oktawii Banks.
– To tu – pokazała mu solidne, czarne drzwi, zamknięte na ozdobną, złotą klamkę.
– Stań za mną – rozkazał jej. – I się nie odzywaj.
Ignorując jej minę, podszedł do drzwi, położył na nich lewą rękę, a prawą delikatnie stuknął w nie różdżką.
– Ostendus – wyszeptał i przymknął oczy.
W pierwszej chwili nie wyczuł nic i już zdążył się zdziwić, gdy drewno w miejscu, które dotykał, ogrzało się gwałtownie, ciepło wniknęło w jego dłoń i powoli wspięło się wzdłuż całej ręki, aż do ramienia, a potem wśliznęło się do jego głowy.
Było pełno rozmaitych zaklęć, którymi można było zamknąć pomieszczenia. Niektóre polegały na wzniesieniu magicznej bariery, inne, o wiele bardziej prymitywne, na ustawieniu magicznej klatki, były też zaklęcia tworzące pustostan, częściowo zmieniające wymiar, zakrzywiające rzeczywistości, dematerializujące dany obszar, czy też po prostu chroniące go tarczą.
Ostendus było zaklęciem ujawniającym. Nie ujawniało oczywiście hasła czy nie przenosiło w inny wymiar… po prostu pozwalało odkryć, jakim rodzajem zaklęcia się posłużono, bazując się na zasadzie czaru odbitego. Magia zawsze pozostawiała po sobie ślady i trzeba było tylko umieć je znaleźć i poprawnie odczytać.
Robił to już wiele razy, więc wiedział, czego się spodziewać. Tym razem wyczuł wyraźnie silne drgania drewna, które powtarzały się rytmicznie – przypływały i odpływały, po czym znów wracały, w tym samym rytmie i z tą samą siłą. Odczekał jeszcze chwilę, żeby się upewnić, ale nic się nie zmieniło.
To eliminowało wszelkie zmiany przestrzeni za drzwiami, bo w takim przypadku drgania w końcu by zanikły, nie mogąc się od niej odbić. Odetchnął głęboko, starając się rozluźnić, i odniósł wrażenie, że wyczuł ją za drzwiami.
– Teraz będzie dla ciebie zdecydowanie lepiej, jeśli nie będziesz patrzeć – powiedział do dziewczyny.
– Czemu?
– Bo zaklęcia, które teraz muszę rzucić, są z pogranicza czarnej magii. I przestań ciągle zadawać idiotyczne pytania.
Hermiona aż zachłysnęła się powietrzem z wrażenia. Czarnej magii??? Merlinie, on chce używać czarnej magii?
Byli w Ministerstwie Magii, tuż koło Kwatery Głównej Aurorów, a on zamierzał posługiwać się czarną magią!!! A ona miała mu na to pozwolić! Boże, ty chyba oszalałaś już zupełnie…
Przygryzła mocno usta i podrapała się po krótkiej, szczeciniastej brodzie i nagle zdała sobie sprawę, że już dawno wyszli poza ramy tego, co KIEDYŚ uważała za normalne.
Mogła chociaż na to nie patrzeć!
– Ja… będę pilnować. Jakby strażnik miał wrócić – bąknęła i nie czekając na odpowiedź, poszła w kierunku holu z windami.
Severus tylko wzruszył ramionami. I bardzo dobrze, nie będzie przeszkadzać.
Wskazał różdżką drzwi i wymruczał pierwsze, najłagodniejsze zaklęcie, które niszczyło magiczną klatkę.
– Detruire praesidium protectus.
Różdżka zawibrowała i z jej końca wystrzelił czerwony strumień światła, którym przesunął po brzegach drzwi, jednak nic się nie stało. Czyli nie klatka.
Ponieważ magiczna bariera polegała na rozpoznawaniu magii u ludzi, którzy mieli prawo przez nią przejść, założył, że Banks jej nie używała. W Ministerstwie zawsze mogła zajść potrzeba wejścia do jej gabinetu, co Bariera wykluczała. Na pewno podała zaklęcie i hasło do rejestru Wydziału Bezpieczeństwa, mogła je co jakiś czas zmieniać, ale przecież nie mogła zapisać magii połowy pracowników Ministerstwa w Barierze, bo tworzenie jej zupełnie mijałoby się z celem. Dlatego też to musiała być tarcza.
Nie mając pojęcia, jak dokładnie Banks rzuciła Tarczę i nie chcąc ryzykować, że kobieta wykryje jego ingerencję, Severus postanowił zamrozić ją na krótki czas. Między innymi właśnie dlatego to zaklęcie trąciło czarną magią – pozwalało na zdjęcie czyichś osłon czasowo i nie pozostawiało żadnych śladów.
Odetchnął głęboko kilka razy i spróbował zebrać w sobie całą magię.
– Tempus finite protego locus!
Nie wycelował dobrze i biały promień z różdżki ugodził w prawy dolny róg, więc błyskawicznie przesunął go na krawędź między futryną i drzwiami i pospiesznie, choć z uwagą, obrysował szczelinę. Tarcza stawiała tylko lekki opór, a śladem promienia ciągnęła się ognistoczerwona smuga, która gasła kilka sekund później, niczym ogon komety mknącej po nocnym niebie.
Wspiął się na czubki palców, żeby przejechać promieniem po górze drzwi, zjechał na sam dół i przeciągnął nim po ziemi, aż do miejsca, w którym zaczął. Tam promień skoczył do przodu, nie zatrzymywany przez ochronną magię.
Dla pewności Severus dotknął drzwi wierzchem dłoni, gotów odskoczyć, gdyby go oparzyły, ale były tylko bardzo ciepłe. Nie ma się co dziwić, to tylko Biuro Autoryzacji, a nie gabinet Ministra, Wizengamot, biura Aurorów, czy tych durniów z Sekcji M I Trx!
Nacisnął na klamkę i drzwi łagodnie się uchyliły.
– To była czarna magia??? – spytała dziewczyna, wychylając się zza jego ramienia.
– Mówiłaś, że miałaś pilnować. Czyżbym się przesłyszał?
Po wejściu do środka Severus zamknął swoim zaklęciem drzwi, rzucił Muffliato, zapalili światło i rozejrzeli się dookoła.
Biurko, komoda i szafka po przeciwnej stronie aż uginały się od sterty papierów.
– Accio Lista zamówień z Carcassonne – wymówiła wyraźnie Hermiona, a gdy nic się nie stało, spróbowała inaczej. – Accio Liste des commandes de Carcassonne. Accio Rapport de vente de Carcassonne! Accio Réponse de Magasin Central d’Ingredients de Classe A et B pour Europe de l’Ouest !!!
Ale nic się nie działo! Cholera! A czego się spodziewałaś?
– Znasz francuski? – zdziwił się Severus.
Hermiona tylko kiwnęła głową i przeszła pospiesznie na drugą stronę dużego biurka.
– Zacznij od komody, ja sprawdzę biurko. Oktawia nie lubi odkładać do szaf dokumentów spraw, które nie są załatwione do końca – wyjaśniła i zaczynając przekładać papiery, kontynuowała. – Jak coś odłoży, to o tym natychmiast zapomina i nie pomagają żadne przypominajki, magiczne karteczki, czy kalendarz. Dlatego tu jest tyle dokumentów na wierzchu. Szukaj grubej koperty, ewentualnie grubego pliku dokumentów, spiętych cal od lewego górnego rogu. Francuzi lubią pisać literki z zawijasami. Poza tym to będzie coś, czego nie zrozumiesz, więc od razu rzuci ci się w oczy.
Severus natychmiast zaczął przeglądać pierwszą stertę papierów po lewej i słuchając jej porad, zabrał się za drugą i za kolejną. Dziewczyna błyskawicznie przekopała się przez pokaźną kupkę na samym brzegu, odsunęła ją i wzięła się za sprawdzanie następnej i przez dłuższą chwilę słychać było tylko szelest odginanych i przesuwanych kartek pergaminu.
Spis wezwań na spotkanie otwierające Procedurę kwalifikacyjną dla jakiegoś wydawnictwa, kalendarz audytów i kontroli, listy upoważnionych do wręczania Nagród literackich, zasady korekt podręczników do szkół wyższych, prośba o wyrażenie zgody na odroczenie egzaminów sprawdzających pracowników alternatywnych placówek leczniczych, propozycja dziewięciu zakazanych magicznych stworzeń, jakieś … coś…
– MAM! – zawołał Severus. – Carcassonne! Raport de comąd…
Hermiona porzuciła stertę kopert i natychmiast do niego podskoczyła.
– Wspaniale! Daj mi to! – wyrwała mu dokumenty i zaczęła pospiesznie czytać.
– Kładź to na biurku!
Nie znał francuskiego, ale nazwy składników znał doskonale. Hermiona czym prędzej rozłożyła kartki na boki i oboje niemal wbili w nie nosy.
– L’eau lunaire… l’eau lunaire… – sam już nie wiedział, które z nich szeptało, ani czyje palce sunęły po kartkach. – Tu!
– Tu też!! – wydyszała Hermiona. – I tu… i tu…!
Ich palce przejechały po sąsiednich rubrykach i Severus zastygł w szoku i niedowierzaniu.
Wiedział, że zaskoczy go każde nazwisko. Znał tych ludzi, niektórych lepiej, niektórych gorzej i póki osoba mordercy pozostawała w strefie domysłów, mógł podejrzewać ich wszystkich. Ale teraz nie było już żadnych wątpliwości.
Dworek Rufusa Haehnera
13:10
Prócz zamiennych składników antidotum, na tablicy widniało pełno komentarzy i znaków zapytania, dotyczących ilości, czasu warzenia, czy samego procesu jako takiego. Po długich, burzliwych dyskusjach udało im się stworzyć alternatywną listę składników, ale nadal nie byli pewni, że antidotum będzie działać.
– Uwarzyć to się je uwarzy, z tym nie widzę problemu, ale pytanie, czy będzie miało wystarczająco dużo mocy, żeby pokonać tę truciznę – westchnął Jenkins.
– Nawet biorąc pod uwagę zaklęcia energetyczne rzucone na kociołek? – Tylor znów poczochrał się po głowie.
Rufus, spacerujący powoli od tablicy do drzwi i z powrotem, sięgnął po swój szklany kociołek i obejrzał go dokładnie.
– Nawet jeśli rzucimy na niego więcej zaklęć, szkło po prostu ich nie przyjmie. Przy tych proporcjach doszło do przesycenia energią.
Been podszedł do tablicy i przyjrzał się jeszcze raz równaniom numerologicznym. Należały do Czwartej Wyższej Teorii Numerologicznej i były bardzo skomplikowane, więc w czasie liczenia przez Powella ledwo za nim nadążał.
– Potrzeba kogoś, kto jest obdarzony wielką mocą. Rezultat warzenia będzie tym silniejszy, im więcej mocy ma warzący. I im bardziej skupiony jest na całym procesie.
Alex otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale niemal natychmiast je zamknęła i czerwieniąc się, spuściła głowę. Znając drażliwość kobiety, Rufus rozejrzał się, czy ktoś nie rzucił jakiegoś obraźliwego komentarza, ale wszyscy byli całkowicie pochłonięci równaniami i notatkami na tablicy i nikt nie zwracał na nią uwagi.
Spojrzał jeszcze raz na Alex, która teraz miała czerwone nawet uszy i… nagle zrozumiał! To było takie oczywiste!
Wszystko wiązało się z księżycem! Fazy księżyca miały wpływ nie tylko na wilkołaków, ale na wszystkie organizmy żywe! O ile w czasie pełni słabła odporność organizmu, zwiększało się ryzyko krwotoków i gorzej goiły się rany, o tyle w czasie nowiu ludzie mieli więcej energii, mocy i odporności.
Prócz wilkołaków najbardziej podatne na fazy księżyca były kobiety. Nie na darmo wszystkie pierwotne ludy wiązały menstruacje z nowiem! Nów był czasem oczyszczenia się i rozpoczęciem nowego cyklu.
Rufus przypomniał sobie nagle opowiadania zaprzyjaźnionego Indianina z Akademii Salem, który mówił mu, że wśród Indian kobiety, które mają okres, nazywane są „kobietami na księżycu”. Nie uczestniczą w obrzędzie oczyszczania się dymem z szałwii, bo tego nie potrzebują. Są czyste. Są święte. Tak samo, jak nie potrzebują rytuału nabierania mocy, bo już ją mają. O wiele większą, niż cokolwiek czy ktokolwiek mógłby im ofiarować. Właśnie dlatego za dawnych czasów miesiączkujące kobiety nie pracowały, tylko spędzały czas w „comiesięcznym wigwamie”, żeby ich krew mogła wsiąknąć w ziemię i w ten sposób mogły przekazać innym istotom żywym choć część ich mocy. Siły. ENERGII.
Jeśli ktokolwiek spośród nich miał większe szanse na uwarzenie antidotum, to kobieta, która miała akurat okres!
Poza tym mieli akurat niebywałe szczęście. Pełne zaćmienie księżyca wypadało już za kilka dni. Jeśli poda się chorym antidotum uwarzone przez miesiączkującą kobietę w czasie całkowitego zaćmienia, szansa na wyleczenie tych ludzi jest jeszcze większa!
Nagle Alex spojrzała mu prosto w oczy, ale zanim zdążył zareagować, kobieta złapała się za usta i zasłoniła dłońmi twarz.
– Przepraszam. Przepraszam was bardzo. Na chwilę! – rzuciła, zerwała się czym prędzej z krzesła i wypadła do korytarza. Jeszcze tylko przez chwilę słychać było stukot jej obcasów.
– Co się jej … – zaczął Powell i urwał nagle.
– Rufus…? – Tylor uniósł do góry brwi i kiwnął głową w stronę drzwi. – Czyżby…?
Jenkins nie łapał, ale Been owszem.
– Dokładnie. Panowie – potwierdził z naciskiem na „Panowie” Rufus.
– Co „dokładnie”? – szepnął Jenkins do Beena.
Ten nie zwrócił na to uwagi, ale sapnął i osunął się na oparcie.
– Więc mamy kolejny problem. Kto ją zapyta, kiedy będzie miała okres – spojrzał wymownie na sufit.
– Miejmy nadzieję, że nie jest w ciąży – mruknął Powell, na co reszta posłała mu pełne politowania spojrzenia.
Tylor podszedł do tablicy i postukał palcem w równanie.
– Nieważne, kiedy powinna go dostać. Nie możemy czekać. Trzeba będzie go jej wywołać eliksirem z krwawnika, i to natychmiast. Jak szybko on działa?
Żaden z nich nie miał większego doświadczenia w tej dziedzinie, ale w teorii kobiecy organizm powinien zareagować już po upływie paru godzin.
– Rufus, łap ją i porozmawiajcie poważnie – zdecydował Tylor.
– Dlaczego ja?!
– Bo jesteśmy u ciebie. Poza tym my mamy co innego do roboty. Proponuję, żebyśmy czym prędzej zaczęli przygotowywać bazę do antidotum, im szybciej Alex zacznie warzyć, tym lepiej.
Gestem wskazał reszcie drzwi i uśmiechnął się pocieszająco do Rufusa.
– Wierzę, że dasz sobie radę.
Rufus niechętnie skinął głową, więc wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia.
– Dam wam znać przez sowę. Gdzie będziecie?
Tylor obrzucił wszystkich krótkim spojrzeniem.
– Może być u mnie, moje laboratorium jest zaledwie kilka kroków stąd. Co wy na to? Tim? Leoncjusz? Barby?
Tamci wymienili między sobą spojrzenia – widać było, że propozycja Tylora nie bardzo im odpowiada. Rufus bez trudu domyślił się, dlaczego.
Propozycja Ministra. Złoto i szósta Kropla dla tego, kto uwarzy antidotum. A w tej chwili Tylor bezsprzecznie był leaderem.
– Chyba będzie najlepiej, jak zaczniecie je warzyć tu – wtrącił się. To było neutralne miejsce i nikt nie mógł czuć się faworyzowany. – Pójdę teraz porozmawiać z Alex, a wy nie ruszajcie się stąd.
Na twarzach trzech mężczyzn odmalowała się ulga, więc choć Tylor nie wyglądał na zadowolonego, Rufus kiwnął im głową, odchrząknął niepewnie i wyszedł do korytarza.
Alex stała na drugim końcu i spoglądała przez osnute pajęczynami okienko do jego magazynu ingrediencji i eliksirów. Rufus podszedł powoli i stanął obok, ale nie spojrzał na kobietę.
– Alex… – przez chwilę szukał słów, których nagle mu zabrakło. – Nie chciałbym być nietaktowny, więc nie będę pytał wprost.
Po unoszącej się i opadającej gwałtownie piersi Alex mógł poznać, że kobieta płakała. Albo była zupełnie spanikowana.
– Za… trzy tygodnie – szepnęła w końcu, odwracając od niego głowę.
Rufus skrzywił się strasznie i czym prędzej opanował.
– Nie możemy tyle czekać. Najlepiej byłoby uwarzyć antidotum dokładnie w dniu całkowitego zaćmienia księżyca, czyli za kilka dni, ale nawet na to nie możemy czekać.
W odpowiedzi Alex tylko kiwnęła głową i otarła policzek wierzchem dłoni.
– Zrobi to pani?
Przez chwilę kobieta nie odpowiadała i Rufus zmartwiał. Jak, do licha, miał ją przekonać, żeby wzięła ten cholerny eliksir, jeśli nie chciała?! Przecież jej nie zwiąże i nie wleje przemocą do ust!
– Tak – odparła w końcu i dodała, wyraźnie starając się opanować, ale jej głos nadal drżał i rwał się. – Ale… pod jednym… warunkiem. Nikt… nie będzie… mnie widział…. zostawcie mnie. Niech nikt… na mnie… nie patrzy.
I wtuliła twarz w kąt i wybuchnęła płaczem.
Rufus nie ośmielił się nawet jej dotknąć. Przełknął z trudem ślinę i odetchnął z ulgą.
– Oczywiście, Alex. Będzie pani warzyła sama, u siebie. Nikt z nas nie będzie pani przeszkadzał. Czy… mam odprowadzić panią do drzwi?
Pokręciła gwałtownie głową, więc skłonił się jej nisko.
– W takim razie… zostawię panią samą. I… I… bardzo pani dziękuję. Wszyscy jesteśmy pani dłużnikami.
Potem odwrócił się i czym prędzej odszedł.
Londyn, Dom handlowy Purge .
O tej samej porze
– Jezteźmy na miejsCU! – zawołał radośnie Bas.
Przez monotonny warkot i straszliwe charczenie i wrzaski, które dochodziły z radia, przebił się straszliwy pisk i Peter poleciał gwałtownie do przodu i wyrżnął głową w rodzaj czarnej półki, zawalonej pustymi puszkami, opakowaniami po mugolskim jedzeniu i niedopałkami.
– Jasiu, no CO ty! Nawigacja mówi, że to tu, a ty nic???! – usłyszał właściciela auta. – Bo to chyba DO LONdyNU, mówiłeś, a my w domu! Choź! Do skleee-pu, na zakuuu-py, do skleee-pu, na zakUUUUPY!!!!, HEJ- HO!
Peter wyprostował się powoli i delikatnie obmacał sobie twarz. Bolało go czoło, ale wyglądało na to, że nic sobie nie złamał.
Bas koło niego skończył wyć, zaczął gmerać przy pasie, który miał się nie rozpiąć, ale po chwili się rozpiął. Sięgnął po coś z drugiej strony, drzwi auta otworzyły się raptownie i Bas wyleciał na zewnątrz. Pokotłował się na ziemi, wstał i ruszył chwiejnie do brudnej szyby wystawowej, za którą stał goły manekin kobiety.
– Psze Pani!!! Prosz PANI!!! – oparł się o szybę i stuknął w nią ręką. – My tu pilnie musimy wyjść! Do jutra natychMIAZD!
Peter zaczął pospiesznie obmacywać drzwi ze swojej strony, ale te wcale nie chciały się otworzyć. Pasy też nie chciały się rozpiąć! Jasna cholera, a jak ona go wpuści??? Nigdy nie wchodził do Kliniki w ten sposób, ale z opowiadań słyszał, że manekin był durniejszy od trolla!
– SZY pani mnie SŁUCHA???! Jasiu musi! – ryknął Bas. – Ty dupo jEDNA! WSTYDZIĆ się masz, goła tak na ludziach oczach stać!
Zatoczył się w stronę drzwi i nagle dostrzegł kartkę z napisem „Zamknięte z powodu remontu”. Przykleił nos do szyby, chwilę przesuwał po niej ręką, a potem nagle wyprostował się i gibnął się do przodu w ukłonie tak głębokim, że aż walnął głową w dużą klamkę.
– Aaaa! Jeśli tak, to ja prze-sze-szam bardzo panią!
Peter pociągnął za coś wystającego z boku, coś szczęknęło i drzwi się uchyliły.
– Jasiu!!! Jasiu!!! Idziemy stĄD! Ty patrz, ta pani mówi, że zamknięte tu jest!
– Każ mu mnie puścić! – warknął Peter, szarpiąc się z czarnym pasem, który ciągle owijał się wokół niego.
Bas otworzył drzwi i spróbował wejść do środka, więc Peter zaczął go rozpaczliwie wypychać.
– Jasiu! No daj się wypiąć!
– Nie!!! Będę!!! Się!!! Wypinać!!!
– Ja… SIUUU!!!
Peter odepchnął tego durnego pijaka z całej siły, aż ten poleciał na zewnątrz i zaczął pospiesznie przekładać głowę i ramiona przez pas, potem jakimś cudem przelazł na czworaka na stronę Basa i wyśliznął się na zewnątrz, na stronę, gdzie było pełno innych aut.
Jedno z nich gwałtownie się zatrzymało i jakiś młody chłopak wychylił się przez okno i popatrzył na niego, zachwycony.
– Jeez! Ale dali czadu! – zawołał do reszty.
Bas spróbował wgramolić się do auta za Peterem, więc ten pospiesznie podbiegł do szyby wystawowej i powiedział cicho do manekina:
– Peter Peterson! Boli mnie głowa, wymiotuję, mam gorączkę i złamaną nogę!
Bas akurat włączył jakąś trąbkę i przeraźliwe wycie zalało całą okolicę, więc nikt nie zwrócił uwagi na to, że manekin kiwnął głową i że Peter przeszedł przez szybę wystawową i zniknął.
Pamiętał, że Gratus włamał się do Granger w piątek. Ale może jeszcze nie wypiła tego czegoś, albo wypiła w sobotę lub dziś. W każdym razie miał nadzieję, że dziewczyna jeszcze żyje.
Nie wiedział, gdzie mieszkała, ale słyszał, że pracowała w Klinice. Więc nawet jeśli nie była chora, to i tak tu mógł ją znaleźć.
Zamierzał powiedzieć jej o Tylorze i o jego planie i czym prędzej stąd uciec. Najlepiej do Francji. A tam już zobaczy, co dalej.
Klinika Św. Munga
III Piętro – Oddział Zatruć
13:15
Paula przysiadła na brzegu łóżka Ginny, odsunęła jej z woskowej twarzy kosmyk rudych włosów i przesunęła różdżką nad ciałem śpiącej dziewczyny. I natychmiast opuściła ją i cofnęła się.
– Niech to ktoś zrobi za mnie – jęknęła błagalnym tonem i chowając twarz w dłoniach, wybiegła na korytarz.
Nie mogła, po prostu nie potrafiła! Już to, co zobaczyła, po prostu ją przerosło, dlatego oparła się plecami o ścianę i powoli osunęła na ziemię. I czekała.
Przyglądała się przechodzącym korytarzem ludziom, ale było tak, jakby ich nie poznawała. Tylko dostrzegała kolor szat i po nich domyślała się, kto jest Uzdrowicielem, a kto pacjentem. I jak dużo Uzdrowicieli jest na tym piętrze. O wiele więcej, niż pacjentów. Czy zawsze tak było? Czy po prostu ta cholerna trucizna sprawiła, że to miejsce z kliniki, w której leczono ludzi, zamieniło się w trupiarnię?
Z którejś sali dobiegł ją jęk, który niemal natychmiast stłumił odgłos wymiotów, ale nie zareagowała. Musiała czekać. Im dłużej, tym lepiej. Może jak nikt nie przyjdzie przez kilka dni, to będzie znaczyło, że Ginny i Harry ciągle żyją? Te kilka dni? Aż ktoś znajdzie to antidotum?
Dni minęły szybciej, niż mogła sobie życzyć.
– Paula… ? Ach, tu jesteś – usłyszała Barneya. Oparł się o ścianę i osunął koło niej. – Za chwilę trzeba będzie ich wybudzić.
– Można jeszcze trochę poczekać? – Póki spali, przynajmniej nie myśleli o tym horrorze.
– Za pół godziny najpóźniej. Inaczej jest ryzyko, że zanim sami się obudzą, to się uduszą. Jak chcesz, to to zrobię – zaproponował.
Paula potrząsnęła głową.
– Znam Ginny. Bardzo dobrze. Harry’ego o wiele mniej, ale… Nie mogę ich zostawić. Nie w takim momencie.
– Co im powiesz? – spytał Barney, patrząc gdzieś w ścianę niewidzącym wzrokiem. Takie sytuacje zawsze były o wiele trudniejsze do zniesienia, kiedy chodziło o bliskich.
Kobieta odnalazła wzrokiem ten sam, niewidoczny punkt.
– Może po prostu rzucę na nich Imperiusa. Żeby nie myśleli. Wystarczy, że ja myślę.
– Imperiusa można rzucać tylko i wyłącznie w celu złagodzenia bólu – powiedział płaskim głosem Uzdrowiciel.
– Mam gdzieś, w jakim celu można go rzucać.
Ktoś przeszedł koło nich i Paula odruchowo spojrzała na porwane, poplamione spodnie i po ich kolorze i sposobie chodzenia stwierdziła, że nie był to ani Uzdrowiciel, ani chory.
Pewnie ktoś odwiedzający.