Rudowłosa usiadła na ławie koło chłopaka i odrzuciła do tyłu długie włosy.
– To znaczy, że przysypia na chwilę, budzi się z krzykiem i tak w kółko. Biedaczka. Ale ja byłam pierwsza. Więc jak?
Harry osunął się na ławę obok i kiwnął głową.
– Hermiona ma rację. Snape jest niewinny.
– Jak widzę, cały czas miałeś co do tego wątpliwości?
W czasie i po procesie Snape’a spierali się nie raz na temat tego, jak bardzo to było oczywiste.
– Posłuchaj, Ginny. Praca Aurora polega na UDOWODNIENIU winy, a nie kierowaniu się przeczuciami, że ktoś jest winny lub nie – westchnął ciężko. – Możesz być nie wiem jak pewna, ale póki nie masz w ręku dowodu, to, co czujesz, nie ma najmniejszego znaczenia.
– Wiem – odparła Ginny i pieszczotliwym ruchem odgarnęła mu włosy z czoła. – A w twoim wypadku nie pomaga fakt, że tu chodzi właśnie o niego.
– Chciałem przyznać rację Hermionie i równo…
– No i co??? – dobiegł ich pełen napięcia głos od strony drzwi.
Oboje obrócili się równocześnie i zobaczyli Hermionę owiniętą kurczowo kocem, wpatrującą się w nich wielkimi oczami.
Harry natychmiast zaczął opowiadać, co znalazł w aktach. Hermiona usiadła na podłodze na wprost nich i słuchała, kołysząc się miarowo do przodu i do tyłu, zaś Ginny dopytywała się o niektóre szczegóły, bo nie znała jeszcze całej sprawy.
– I boisz się, że Gawain jest w to zamieszany? – spytała w końcu Hermiona, gdy zapadła cisza.
– Owszem. Więc zanim pójdę do niego i powiem mu, co odkryłem, muszę go sprawdzić.
– Jak chcesz to zrobić?
– Muszę sprawdzić w rejestrze Wizengamotu, czy ta rozprawa naprawdę się odbyła. To, co miałem w ręku, to były tylko nasze wewnętrzne dokumenty, które Roger i Paul zdali do Archiwum. Mogli w nich napisać, co chcieli…
– Sfałszować wyrok Wizengamotu? – zdziwiła się Ginny.
– To proste. Raz ktoś coś takiego zrobił, dla żartów, w Kwaterze.
Peter wydrukował na maszynie do pisania wyrok, który nakazywał kobietom Aurorom zapinanie bluzek dopiero od czwartego guzika w dół i siadanie koło innych w odległości nie większej niż cztery cale. Tamtego dnia Klaudia użyła takich słów, których on sam nie był w stanie nawet wymówić. Wyrok wyglądał jak prawdziwy i Gawain dostał wtedy szału.
Ale jak można było zrobić go dla żartu, można było zrobić i wyrok „naprawdę”.
– Więc czemu tego nie zrobiłeś?
– Bo – powiedział nagle zdenerwowany Harry – ktoś inny wpadł na dokładnie ten sam pomysł, co ja. Kiedy już skończyłem czytać akta i miałem je odłożyć na miejsce, do Archiwum wkradł się ktoś inny!
– Wiesz kto? – spytały chórem obie dziewczyny.
– Nie, bo rzucił na siebie kameleona i zgasił światło. I z początku bałem się, że przyszedł po akta Snape’a, ale na szczęście nie. Ale grzebał w jakichś w tym samym rzędzie, więc musiałem czekać, aż skończy.
– Ale zrobisz to jutro? – zaniepokoiła się Hermiona.
– Możesz być pewna, że tak!
Zrobiło się już późno, każdy był zmęczony, więc po krótkiej chwili wszyscy poszli spać. Kiedy Harry położył się koło Ginny, dziewczyna postukała go w pierś.
– Jest coś, czego mi nie mówisz.
Harry wymościł głowę na poduszce i spojrzał w aksamitną czerń przed sobą.
– Nie chciałem tego mówić przy Hermionie. Snape jest skazany na Pocałunek Dementora. W piątek.
Rudowłosa aż usiadła z wrażenia.
– O, Merlinie! Więc masz… Tylko jeden dzień – dokończyła słabo.
Mieszkanie Paula
07:00
Godzina siódma rano przyszła zdecydowanie zbyt wcześnie. Paul chwilę jeszcze leżał w łóżku, rozkoszując się ciepłą pościelą, ale po paru minutach jak najciszej wstał, poprawił kołdrę na Mii i poszedł się umyć i ubrać.
Kiedy się golił, przyjrzał się sobie w lustrze i doszedł do wniosku, że wygląda kiepsko.
Wczoraj o dwudziestej pierwszej miał spotkanie z Tylorem, który przekazał mu, że trucizna została już podana w czekoladzie i Ognistej Whisky na Pokątnej i kazał mu znaleźć na następny dzień informacje na temat rozmaitych procesów i niezakończonych spraw dotyczących trucizn. Tak więc Paul nie miał innego wyjścia, jak wkraść się do Archiwum Ministerstwa i spędził ponad dwie godziny na szperaniu we wszystkich aktach.
Tylor mógł kazać mu się przygotować na pierwszą falę chorych i zgonów, ale cholernik nie powiedział, jak to zrobić! I patrząc na cienie pod oczami, Paul miał duże wątpliwości, CZY uda mu się nic po sobie nie pokazać. Już dziś.
Czuł się winny. I czuł się z tym strasznie źle. I chyba z tego poczucia winy miał wrażenie, że inni wiedzą. Kiedy w nocy siedział w Archiwum, cały czas miał wrażenie, że jest obserwowany.
Pora wziąć się w garść.
Przemył twarz zimną wodą, nałożył szaty Aurora i wziął śniadanie do pracy. Ludzie z pewnością będą rozmawiać ze sobą o tym, co się dzieje, może Gawain będzie chciał wysłać kogoś do Kliniki, więc na wszelki wypadek zaplanował papierkową robotę i zamierzał dziś i jutro spędzić w Kwaterze, słuchać i obserwować.
A w piątek po południu musiał się wybrać do Azkabanu, żeby potwierdzić wykonanie wyroku.
Grimmauld Place 12
O tej samej porze
– Czy panicz Harry chce jeszcze herbaty? Może jedną kiełbaskę? Panna Inny! Stworek zrobił ulubione śniadanie panienki! I dla panny Miony! Tosty z dżemem truskawkowym! Stworek sam go zrobił tego lata! A może panna Miona chce coś innego?
Jedyną osobą, która miała energię dziś rano, był właśnie Stworek. Biegał dookoła siedzącej przy stole trójki i całkowicie niezrażony brakiem ich reakcji proponował coraz to nowe dania, donosił sok, mleko, kawę i herbatę, bułki drożdżowe i fasolkę w sosie pomidorowym.
Harry i Ginny byli po prostu niewyspani, zaś Hermiona niewyspana, zmęczona i przygnębiona. Prawie wcale nie spała tej nocy. Po rozmowie z Harrym położyła się w łóżku i kontynuowała rozmyślania, co mogła zrobić, żeby pomóc Severusowi Snape’owi, zanim Harry nie znajdzie sposobu, żeby go uwolnić.
Udało się jej uspokoić i przestała panikować, że nie przeżyje Azkabanu i zdążyła nawet wymyślić pretekst do wyniesienia z Kliniki kilku eliksirów, które zamierzała mu dziś zanieść.
– Tylko nie bierz za wiele – ostrzegł ją chłopak. – Eliksiry mają w sobie magię i jeśli będzie jej zbyt dużo, wyczują ją dementorzy i cię do niego nie przepuszczą.
– Przecież nie mogę pozwolić mu się rozchorować! – wybuchnęła Hermiona i machnięciem ręki niechcący strąciła na podłogę miseczkę z musztardą, ale nawet tego nie zauważyła. – W Klinice leczymy ludzi, którzy wymyślają sobie, że są chorzy na Skrofulungus czy Groszopryszczkę, albo boli ich palec u nogi, a nie mogę podać eliksirów człowiekowi, który ich naprawdę potrzebuje?!
– Hermiono, co ja ci na to poradzę… Mówię ci, jak jest. A przecież nie będziesz dyskutować z dementorami.
Ginny objęła ją uspokajająco i ścisnęła za ramię.
– Przygotuj wszystko, co potrzeba. I część weźmiesz dziś, a część następnym razem, jeśli do jutra go nie wyciągniecie.
Dziewczyna oklapła i spojrzała na Harry’ego.
– To jak się umawiamy?
– Przyjdź tu po pracy. Nie wcześniej. Po pierwsze nie wiem, czy uda mi się zrobić ci przepustkę dziś rano, a po drugie lepiej nie wzbudzajmy podejrzeń.
Hermiona skinęła głową i podniosła się wolno od stołu.
– Mój Boże, Stworku, przepraszam! – zawołała żałośnie na widok skrzata, który czyścił podłogę i zobaczyła guza na jego czole. – I za wczoraj też przepraszam! Nie chciałam!
Delikatnie dotknęła jego ramienia, jakby bała się, że ją odepchnie, ale Stworek posłał jej rozanielone spojrzenie.
– Panna Miona nie musi się przejmować! Stworkowi nic się nie stało! – zapewnił gorąco i w jego wielkich oczach błysnęły łzy. – Panna Miona źle się wczoraj czuła!
– Ale to nie znaczy, że miałam prawo zrobić ci krzywdę.
– Stworek jest dzielny i nic go nie boli.
– To choć pozwól mi ci pomóc i tu posprzątać.
– Panna Miona nie może sprzątać, jej nie wolno!
– … więc pójdę i poukładam w pokoju…
– Stworek pójdzie z panienką!
Oboje wyszli z kuchni i wyglądało to trochę tak, jakby się ścigali, które pierwsze z nich wejdzie do pokoju na górze. Jeszcze przez chwilę słychać było tupanie skrzata wbiegającego po schodach i wolniejsze kroki Hermiony.
Harry powiódł za nimi wzrokiem.
– Stworek jest dzielny. Stworek super-skrzat – parsknął śmiechem i natychmiast spoważniał.
Klinika Św. Munga
08:00
Na Izbie Przyjęć panował jeszcze większy zaduch, tłok i hałas, co zazwyczaj. Niektórzy chorzy siedzieli na koślawych krzesłach o rachitycznych nóżkach, większość stała pod ścianą lub dreptała w kółko, jeszcze inni siedzieli na ziemi. Części z nich towarzyszyła rodzina, która, w szczególności starsze kobiety, biadoliła nad nimi, próbowała przyzywać Uzdrowicieli i stażystów i robiła tym jeszcze większe zamieszanie.
Jakiś półnagi mężczyzna, posykując, próbował sobie wyrwać kolce, których miał pełno na torsie i na plecach, chuda czarownica co i raz to spadała z krzesła, nie mogąc opanować pląsających nóg i rąk, starszy brodaty pan z grymasem zmęczenia na twarzy zanosił się chichotem i trzymał mocno za obolały brzuch. Zaraz koło niego inny starszy mężczyzna bujał się miarowo, trzymając za głowę i zaciskając oczy.
– Drugie piętro, niech pani trzyma się poręczy. Następny! – zawołała Uzdrowicielka, wskazawszy przyszłej mamie schody na górę.
Młody czarodziej postąpił do przodu i rozłożył się niemrawo na kontuarze i powoli cała kolejka posunęła się do przodu.
– Problemy z mową, bóle, złamane kończyny? – wyrecytowała z pamięci Uzdrowicielka.
– Boli mnie głowa – wysapał chłopak. – Bardzo.
– Brałeś smocze łuski? Eliksir przeciwbólowy? Nalewkę z jadu żmii?
– I smocze łuski… i eliksir. Dużo. Ale nadal boli. Straszliwie.
Stojąca za nim bardzo korpulentna czarownica parsknęła pogardliwie.
– Mężczyźni nie wiedzą, co to ból. Idź na Oddział Kobiecy, to natychmiast przestanie cię cokolwiek boleć – wymamrotała.
Uzdrowicielka posłała jej ostrzegawcze spojrzenie i przyjrzała się uważniej chłopakowi.
– Ktoś trafił cię urokiem? Spadłeś z miotły w ostatnim miesiącu? Nie? Podróżowałeś świstoklikiem poza Anglię?
Chłopak pokręcił głową z cichym jękiem. Uzdrowicielka wzruszyła ramionami i zapisała coś w olbrzymiej księdze.
– Usiądź sobie w korytarzu za tymi drzwiami, tam – wskazała mu drzwi na lewo. – Przyślę kogoś z mocnym eliksirem przeciwbólowym.
– Tylko tyle?
– Na pewno pomoże – zapewniła go Uzdrowicielka. – To, co kupujecie w aptekach, jest o wiele słabsze niż to, co my mamy. Potem wróć do domu i się prześpij.
Chłopak mruknął coś i odszedł, powłócząc nogami.
– Możecie jeszcze obciąć mu głowę – powiedziała korpulentna czarownica, posuwając się do przodu.
– Problemy… Bóle, złamane kończyny?
– Linieję – wyjaśniła ta, przesunęła ręką po bujnych włosach i wyciągnęła dużą garść. – Od wczoraj rana.
Na gacie Merlina…
– Coś panią boli?
– Nie. Ale za to linieję.
Uzdrowicielka postukała się różdżką w głowę.
– To niech se je pani obetnie. Następny!
.
Chłopak pchnął drzwi i wszedł do małego, kwadratowego korytarza, w którym na krześle siedział już jakiś pan. Obaj spojrzeli po sobie i w ich oczach mignęło rozpoznanie.
– Skądś… się znamy? – zapytał tamten.
Chłopak osunął się na wolne krzesło i popatrzył na niego uważnie.
– Chyba… jedliśmy wczoraj obiad U Babci Kirke.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, po czym chłopak zebrał się na odwagę.
– Też źle się pan czuje?
– Łeb mnie napierdala.
– Mnie też.
– Cholera. Co za gówno nam dali?
.
Hermiona zjawiła się na trzecim piętrze tuż przed ósmą. Błyskawicznie przebrała się w czystą szatę, zmieniła buty i poprawiła makijaż, żeby nie widać było, jak bardzo była zmęczona. Gdy rzuciła okiem w lustro u Ginny, odniosła wrażenie… nie, poczuła się! jakby przybyło jej z dziesięć lat.
Top 10, czyli dziesięciominutowe spotkanie wszystkich schodzących ze zmiany i przychodzących było w salce Uzdrowicieli, na samym końcu korytarza. Idąc do niej, Hermiona zobaczyła w Sali Kaczuszek jakieś małe dziecko i zakłuło ją serce. Widok małych pacjentów zawsze działał na nią bardziej niż dorosłych. Zaraz za nią wszedł Mathias i zamknął drzwi.
– Dobry wszystkim – rzucił i oparł się o stół. – Co dzisiaj mamy. W jedynce bez zmian, na dwójce dziś wypisujemy pana po spożyciu Ciamarnicy. W trójce z nowych mamy staruszka, który sika ze śmiechu, Ang, zajmij się nim, proszę. W Sali Kaczuszek, dziś w nocy przywieźli nam sześciolatka z bólem głowy i brzucha, właśnie zaczął wymiotować – wskazał ubrudzony brzeg swojej szaty. – Violet potłukła w magazynie cztery butelki z musującą oranżadą, uważajcie, jeśli ktoś z was będzie tam chodzić, nie chcę was znaleźć na Wypadkach Przedmiotowych – parę osób zaśmiało się krótko, Mathias zerknął na kawałek pergaminu i dodał. – Dziś przychodzi pilna dostawa eliksiru rozluźniającego szczęki od Powella i eliksir wymiotny od Alex…
– Dadzą nam znać, mam nadzieję? – wtrąciła Dylis.
– Dadzą, dadzą. Macie coś jeszcze?
– W damskiej łazience szwankuje światło – oznajmił Barney, jedyny prócz Mathiasa mężczyzna na zmianie i wszystkie kobiety rzuciły mu dziwne spojrzenia. – Jedna z kul ze świecami atakuje pacjentki.
– Skocz do Bejrutu i każ im to sprawdzić – zdecydował natychmiast Mathias.
Jeszcze chwilę wszyscy zgłaszali problemy, dopytywali o to, jak załatwiono sprawy z poprzednich dni i Hermiona przestała ich słuchać i uśmiechnęła się lekko. Kiedy przyszła do Kliniki i pierwszego dnia kazali jej „skoczyć do Bejrutu”, spytała, czy są jakieś świstokliki do dyspozycji, czy ma się aportować, co wszystkich bardzo rozbawiło. I wtedy okazało się, że „Bejrut” to po prostu biuro Służb Technicznych. A jedyny związek z Bejrutem był taki, że panował tam nieziemski bałagan i komuś się skojarzyło. Na takiej samej zasadzie, jak mieli Boksy dla Słoni, czyli magazyn bielizny pościelowej, materiałów higienicznych i pustych fiolek, butelek i słoików, który był poprzegradzany wysokimi ścianami, tworząc coś na kształt boksów.
Zaczął się normalny, zwykły dzień i postanowiła się na nim skupić. Po południu wybierze się tam, gdzie ma się wybrać, ale gdy wiedziała już jak tam jest, będzie o wiele lżej.
– Hermiono, zostań proszę – głos Mathiasa wyrwał ją z zamyślenia.
Spotkanie się skończyło, wszyscy zaczęli się rozchodzić, więc posłusznie została i poczekała, aż ostatnia osoba wyjdzie z sali. Mathias zamknął drzwi z ponurą miną.
– Kiedy byłaś ostatnio u Powella?
– Kilka dni temu – odparła po zastanowieniu się. – A co, wzywał mnie?
– Nie – w tym NIE nie słychać było ulgi. – Masz jakieś nowiny w sprawie tego laboranta? Który umarł parę tygodni temu?
Hermiona przez chwilę zastanawiała się w popłochu, co wie oficjalnie i o czym może powiedzieć. Już wszystko zaczęło się jej mylić.
– N-nie za wiele. Wznowili śledztwo… ale nic więcej nie wiem.
Mathias zaklął cicho pod nosem.
– Ten mały chłopiec… – pokręcił smutno głową. – Badaliśmy go z Michaelem i… to wygląda na to samo.
Dziewczyna momentalnie zesztywniała i poczuła, jak szamoce się w niej serce.
– O mój Boże…
Ministerstwo Magii, Kwatera Główna Aurorów
Koło 09:00
Przepisując po raz trzeci długi raport z któregoś z poprzednich śledztw i zerkając od czasu do czasu w kierunku boksów Rogera i Paula, Harry zastanawiał się, jak rozegrać dzisiejszy dzień.
Oczywiście, jak to w życiu bywa, plan, który sobie na dziś ułożył, szlag trafił.
Najważniejsze było sprawdzenie rejestru spraw w Wizengamocie. Mógł pójść do biura Służb Administracyjnych na tym samym Poziomie, gdzie zawsze kręciło się pełno ludzi, więc nie chcąc, by ktoś go widział, postanowił zejść do Sali Arbitrażowej Wizengamotu na Poziomie dziesiątym. Zazwyczaj było tam pusto, ale właśnie dziś rano odbywała się rozprawa. Cholera.
Chodziło mu po głowie rzucenie okiem na papiery Gawaina, ale ten jeszcze nie przyszedł, więc jego gabinet był zamknięty.
Dziś musiał też stworzyć przepustkę dla Hermiony, ale żeby to zrobić, musiał zamknąć się na pół godziny w Warsztacie – sali, w której je robili. Więc powinien czekać na chwilę, kiedy w Kwaterze nie było ani Paula, ani Rogera. Najlepiej żadnego Aurora. A tymczasem pieprzony Paul siedział i modlił się w swoim boksie nad jakimiś durnymi papierami.
Poza tym wyliczył sobie, że do ósmej wieczorem sprawa musi się rozwiązać. Albo Gawain jest niewinny – w takim razie musi mu wszystko wyjaśnić i obaj muszą przygotować Regalium i iść wyciągnąć Snape’a z Azkabanu, albo jest winny i w takim razie…
Harry zacisnął nieświadomie pięści.
W takim razie przechodzisz do Planu B.
Planu B też jeszcze do końca nie opracował, ale w nocy dość długo dyskutował z Ginny i wymyślili, że można wydostać Snape’a z Azkabanu metodą Syriusza i Croucha. Ale zamiast poświęcić życie jakiejś osoby, postanowili poświęcić jakieś zwierzę.
Harry miał wybrać się do więzienia z Hermioną i zwierzakiem, w celi Hermiona miała transmutować w nie Snape’a i mieli uciekać co sił w nogach, zanim dementorzy się zorientują.
Do tego potrzebował zwierzęcia, najlepiej dużego, które potrafiło CZUĆ. Tym miała się zająć Ginny, która zdecydowała, że nie pójdzie dziś do pracy. Potrzebował również dwóch dodatkowych różdżek. I następnego Regalium. I to jeszcze dziś, przed północą.
Szaleństwo. Jeszcze bardziej dziecinny plan, niż wkradnięcie się do Ministerstwa kilka lat temu, ale nie mieli innego wyjścia. Wtedy wyszli z tego żywi, więc miał nadzieję, że uda im się po raz drugi.
Chwilami wyobrażał sobie, jak Ginny przyprowadza do domu małpę i miał ochotę rżeć jak wariat, ale zaraz potem pojawiała się świadomość tego, co próbował zrobić i ogarniało go przerażenie.
Jak to w końcu wyjdzie na jaw… W zasadzie już teraz mógł pakować manatki i szukać numeru telefonu ciotki Petunii.
I to dla kogo! Dla Snape’a! Merlinie, ty chyba już zupełnie oszalałeś!
W którymś momencie Harry stwierdził, że od dłuższej chwili nie słyszy żadnych dźwięków. Wyprostował się, całkiem jakby się przebudził ze snu, i wsłuchiwał się bacznie w ciszę dookoła.
Może wreszcie wyszedł i będziesz mógł przestać się nim przejmować?
Podniósł się z głośnym szurnięciem krzesła, przeciągnął, aż strzyknęło mu gdzieś w kościach i ruszył do wyjścia. I z każdym krokiem przybliżał się do boksu Paula. Jeszcze kilka kroków… Nieświadomie przyspieszył. Wyglądał na pusty… Jeszcze dwa…
Nagle dobiegł go odgłos zwijającego się w rolkę pergaminu i z następnym krokiem wyłoniła się przed nim przygarbiona sylwetka Aurora. Cholera jasna.
– Ty też odrabiasz dziś pańszczyznę? – jakimś cudem Harry’emu udało się uśmiechnąć. – Idę do kantyny, może mają tam coś do jedzenia, przynieść ci coś?
Paul posłał mu zmęczone spojrzenie i pokręcił głową.
– Dzięki. Nie jestem głodny. Sorry, mam kupę roboty.
Harry kiwnął głową i powlókł się do drzwi.
A żeby cię szlag trafił.
Miał wrażenie, że ten dzień będzie bardzo długi. I jednocześnie strasznie krótki.
Ministerstwo Magii
11:00
Atrium, Wydział Przesyłkowy
Josh pchnął ramieniem drzwi, wylewitował na stół torbę wypchaną listami i opuścił ją z głuchym tąpnięciem. Szew z boku rozdarł się o kolejne dwa cale i z głośnym szelestem cały plik kopert poleciał na ziemię i rozsypał się szeroko.
– Nie będziecie sobie ze mną pogrywać – ostrzegł je Josh.
Koperty ani drgnęły, więc smagnął różdżką i wylewitowawszy je w powietrze, złapał jedną po drugiej i podszedł do dużego pudła z dziesiątkami przegródek i zaczął je sortować.
W ciągu niespełna sekundy czytał nazwisko czy nazwę odbiorcy i równocześnie w tym samym momencie odkładał kopertę do właściwej przegródki. Nie potrzebował przy tym ich szukać; znał ich układ na pamięć, więc kolorowe koperty po prostu migały w jego rękach, jakby trzepotały się w nich rajskie ptaki.
Plik kopert topniał w niesamowitym tempie i po kilku sekundach znikł zupełnie. Josh sięgnął po kolejne i z cichym furkotem następne stado rajskich ptaków rozleciało się do swoich gniazd.
To była ta część dnia, którą lubił najbardziej.
Dwie minuty później torba była pusta. Josh uśmiechnął się do kopert tkwiących w pudle i potarł skronie obolałej głowy.
– Jeden do zera, kochane. Jak zawsze to ja jestem górą.
Teraz musiał dostarczyć je do odpowiednich wydziałów. Wkładając pliki kopert do odpowiednich kieszonek, sprawdzał od czasu do czasu nadawców. Ciężko powiedzieć, czym się kierował; czasem kolorem kopert, czasem charakterem pisma, od czasu do czasu też zapachem papieru. W przypadku perfumowanych kopert, czerwonego atramentu, czy eleganckich, pełnych zawijasów liter, próbował sobie wyobrazić, jak piękna mogła być ta kobieta. Kiedy pismo było rozchwiane lub pochylone bardzo w lewo, miał wrażenie, że nadawca jest jakimś despotą.
Raz list miał kolor spalonej cegły i pachniał sawanną i Josh bez mała usłyszał ryk lwa, gdy przytknął go do ucha.
Dziś zainteresowała go między innymi bardzo gruba beżowa koperta, na której eleganckimi literami napisane było:
– Ne thudno zhadnącz – powiedział na głos, próbując naśladować francuski akcent. – Czekave od kogcho?
Zaintrygowany, odwrócił kopertę i tym razem jego zdolności językowe okazały się niewystarczające. Na górze koperty widniało:
– Phoszę – phoszę…
Klinika Św. Munga
III Piętro – Oddział Zatruć
O tej samej porze
Danny został przeniesiony do malutkiej salki, w której zazwyczaj przeprowadzano co bardziej intymne badania. Po pierwsze Mathias nie chciał wzbudzać zamieszania i paniki, a po drugie mógł ściągnąć tam wszystkich doświadczonych Uzdrowicieli, którzy teraz próbowali wymyślić, jak można pomóc dziecku, poza uśmierzeniem bólu.
Hermiona wiedziała. Była pewna, że maluch wypił tę samą truciznę, którą morderca podał mugolom i była pewna, że może go wyleczyć. W Spinner’s End mieli antidotum, które powinno być zdatne do użycia jeszcze przez długi czas.
Biorąc pod uwagę stan chłopca, należało się spieszyć, dlatego wyśliznęła się dyskretnie z kręgu debatujących Uzdrowicieli, wyszła na zewnątrz i cichuśko zamknęła za…
– Hermiona? – usłyszała tuż koło ucha i podskoczyła z wrażenia.
– Maggy, przestraszyłaś mnie!!! – złapała się za serce.
Uzdrowicielka, która miała dyżur na Izbie Przyjęć, podała jej kartkę pergaminu, zapisaną drobnym, wąskim pismem.
– Co prawda szukam Mathiasa, ale ty też możesz być. Nie wiem, co się dzieje. Od rana zgłosiło się do nas już trzynastu pacjentów skarżących się na potworny ból głowy. Ci pierwsi, którym podaliśmy nasz eliksir i których odesłaliśmy do domów, wrócili i teraz mówią, że boli ich brzuch. I niektórzy zaczęli wymiotować na czerwono.
Gdyby Ziemia rozbiła się z trzaskiem u jej stóp, nie mogłoby być gorzej. Czując, jak robi się jej słabo, dziewczyna oparła się o ścianę.
– Tak… Maggy? I co…?
– Więc przygotujcie dużo łóżek, bo będę wam ich tu wysyłać – odparła sucho Maggy. – Nie wiem jak ty, ale ja podejrzewam, że się czymś przytruli.
Po czym obróciła się na pięcie i odeszła energicznie w stronę schodów, zostawiając Hermionę, której nagle zaschło w ustach.
Merlinie, co to ma znaczyć?!
Jeszcze przed chwilą podejrzewała, że Danny musiał być u mugoli i przez przypadek zjeść coś, co morderca tam podrzucił. Ale żeby nagle, tego samego dnia, przytrafiło się to przez przypadek trzynastu innym osobom…?
Mój Boże, czyżby… Nie. To niemożliwe.
Bała się wymówić na głos to, co przyszło jej do głowy. Całkiem jakby Powiedzenie tego sprawiło, że To stanie się prawdą. A póki co można temu było zaprzeczyć.
Boże, proszę, chcę się już obudzić.
Drzwi salki się otworzyły, wyszedł z nich cały tłum Uzdrowicieli i Hermiona zrozumiała jeszcze jedno. Że musiała podjąć decyzję. Czy podać chłopcu antidotum i nie mieć już nic na wypadek, gdyby… komuś innemu, Ważniejszemu, przytrafiło się to samo? Jednym słowem, czy poświęcić małe, obce dziecko kosztem kogoś, kogo mogła znać.
Ruszyła przed siebie powoli, choć nie wiedziała, gdzie i po co idzie. Z każdym krokiem podłoga zdawała się falować jak na pełnym morzu i idąc, starała się skupić na każdym kafelku.
– Hermiona?
– Tak, Maggy? – obróciła się z westchnieniem rezygnacji. CO jeszcze?
Ale to nie Maggy stała przed nią, ale Sebastian Kelly.
– Piękności, wpadłem na chwilę, mam nadzieję, że nie przeszkadzam? – zagadnął chłopak z uśmiechem. – Wyglądasz na zmęczoną.
– Och, oczywiście, że nie – machnęła ręką dziewczyna i podłoga zatańczyła gwałtownie.
Kelly objął Hermionę w pasie i przytrzymał przy sobie.
– Zmęczoną i zmartwioną. Nie mylę się? Biedactwo.
Chłopak pogłaskał ją po głowie i Hermiona nagle poczuła, że wybuchnie płaczem. Miała dość, miała po prostu wszystkiego dość.
Jego cichy głos i dotyk były ciepłe i kojące i wiedziona jakimś dziwnym odruchem wtuliła twarz w jego ramię, chowając się przed światem.
– Przepraszam. Ostatnio jest trochę… ciężko.
– Nie przepraszaj, moja miła, nie trzeba. Czasem tak bywa, ale zobaczysz, niedługo zaświeci słonko.
Kiwnęła głową i przełknąwszy łzy, zmusiła się do uśmiechu.
– Dziękuję. Naprawdę – odsunęła się lekko. – Coś… się stało? Że przychodzisz?
– Mam dobrą wiadomość. Jestem pewien, że cię ucieszy!
– Tak? Co to za wiadomość?
– Leoncjusz powiedział nam, że Snape zrezygnował z pracy – twarz Kelly’ego rozbłysła radością. – Więc pomyślałem, że… ci o tym powiem. Teraz możesz bez problemu przyjść do nas na inspekcję i nie musisz się bać, że wpadniesz na tego … śmiecia!
Hermiona zatrzymała jeszcze na chwile grymas na twarzy.
– Bardzo ci dziękuję za wiadomość.
A teraz stąd spadaj, dupku jeden.
Odsunęła się od Kelly’ego i spojrzała ostentacyjnie na zegarek.
– Merlinie, muszę lecieć! Jeszcze raz ci dziękuję! – zawołała, machnęła mu ręką i ruszyła w przeciwnym, co schody kierunku.
– To do zobaczenia niebawem! – powiedział za nią Kelly.
Z zadowoloną miną minął siedzącego na krześle grubasa i zbiegł na dół.
Grubas podniósł się ociężale i zszedł za nim.