Stan Krytyczny Rozdział 11

– Oczywiście! Zagrałam trochę na honorze Ministerstwa. Wie pan, że nie mogą przyznać piątej Kropli, jeśli mają wątpliwości i tak dalej – odparła, splatając i rozplatając palce pod blatem. – Nawet nie wie pan, jak się cieszę, że Oktawia się na to złapała! Wyglądało to trochę tak, jakby osobiście odpowiadała za wydaną decyzję i nie chciała się ośmieszyć w razie problemów.

Snape zacisnął usta na ten przydługi wywód. Wyglądało na to, że będzie musiał trochę poczekać z tą kłótnią, żeby dziewczyna była w stanie udawać.

– Mówiła, kiedy dostanie odpowiedź?

Hermiona potrząsnęła przecząco głową.

– Nie, ale to całkiem normalne. Wie pan, w Ministerstwie…

– Nie wiem i nie interesuje mnie to – uciął sucho, zniecierpliwiony.

Dziewczyna przygryzła usta i odsunęła za ucho kosmyk włosów.

– Długo mam czekać, aż się… pokłócimy? Trochę się denerwuję.

Snape usiadł po drugiej stronie stołu, na którym panował już typowy podczas warzenia nieład. W kociołku bulgotał jakiś wywar, po prawej stronie stało w rządku kilka flakoników, po lewej pusta buteleczka, na deseczce czekały na kupce dokładnie porozcinane na pół korzenie stokrotek.

– Mogłam pójść do Powella wcześniej, przed naszą… naszym spotkaniem – dorzuciła.

– Będzie zdecydowanie lepiej, jak pójdziesz PO – odpowiedział. – Jeśli Powell nas nie usłyszy, co wydaje mi się wątpliwe, to po twoim zachowaniu zgadnie, co się stało. I poza tym to będzie usprawiedliwiało twoje zdenerwowanie. A skoro o tym mowa – przywołał jej przybory do pisania i popchnął ku niej. – Zapomniałaś wyjąć kałamarz i pióro. Nie wiem jak wyjaśniłabyś swoje notatki, gdyby ktoś wszedł. Zaczynasz cofać się w rozwoju?

Kałamarz pomknął ku niej tak gwałtownie, że Hermionie ledwo udało się go złapać. Jeszcze mocniej przygryzła usta i odkręciła go ze spuszczoną głową.

– Cholera.

Przez następne dziesięć minut Snape warzył i nie zwracał na nią uwagi, więc powoli zaczęła się rozluźniać i poczuła, jak słabnie działanie eliksiru.

– Myśli pan, że … miałam rację? – spytała w końcu, a gdy uniósł pytająco brew, dodała:

– Że faktycznie ktoś zawziął się na mugoli? Bo od zeszłego tygodnia nic się nie wydarzyło. I… może to po prostu zbieg okoliczności?

– Nie sądzę, żeby to był zbieg okoliczności.

– No to może po prostu ten ktoś chciał zabić tylko tych czworo ludzi?

Snape pokiwał głową z politowaniem.

– Robisz dokładnie to, czego oczekuje morderca. Ponieważ nie ma żadnych nowych przypadków, szybko dochodzisz do wniosku, że nic poważnego się nie dzieje – postukał łyżką o brzeg kociołka i odłożył ją starannie na podstawkę. – Powiedz, w mugolskim świecie złagodzili środki ostrożności? Zaczynają mówić, że ta dziwna choroba się skończyła? – prychnął krótko, gdy potwierdziła. – Ja jestem przekonany, że niebawem znów coś się wydarzy.

Hermionie przeszedł dreszcz po plecach i aż się otrząsnęła.

– Skąd… czemu jest pan tego taki pewny?

– Zastanów się. Czy ktoś posunąłby się do wymyślenia tak skomplikowanej trucizny, kradł nasze ingrediencje i ryzykował warzeniem tu, gdyby chodziło tylko o wyeliminowanie czterech osób?

Dziewczyna gwałtownie wciągnęła powietrze, a jej oczy rozszerzyły się w nagłym zrozumieniu.

– To musi mieć jakąś kontynuację – dodał ponuro.

 

 

Ministerstwo Magii, Atrium,

Wydział Przesyłkowy, Biuro Przesyłek Zewnętrznych

09:00

 

Gdy Oktawia pchnęła drzwi wejściowe, Pelagia drgnęła gwałtownie i rozwarła szeroko oczy.

– Oktawio!! – westchnęła i odetchnęła z ulgą.

– Znów drzemiesz? – odparła Oktawia. – Czekaj, niech tylko Benny się dowie, to zobaczysz!

Pelagia zasłoniła usta i ziewnęła.

– Najprawdopodobniej już wie, ale co mi może zrobić, moja droga – pokiwała z pewnym wysiłkiem głową i poprawiła ciężkie okulary, których szkła były grube jak denka od butelek. – Na tym stanowisku zawsze pracują najstarsze babcie, tuż przed emeryturą. A ja chwilowo jestem poza konkurencją.

Oktawia spojrzała na zupełnie siwe włosy, pomarszczoną twarz, ręce i wychudzoną sylwetkę starowinki i uśmiechnęła się smutno.

– Co tam u ciebie słychać? Twoja wnuczka kończy w tym roku Hogwart? – zapytała Pelagia. – Pamiętam, kiedy ja tam chodziłam. Za moich czasów OWUTEMY to był prawdziwy egzamin, nie to, co teraz… takie siki w barszczu.

– Prze-co?!

– To takie modne powiedzenie ostatnio – zdradziła Pelagia i wyciągnęła rękę po kopertę Oktawii. – Usłyszałam wczoraj, jak dwóch Niebieskich tak mówiło, gdy przyszli tu zmieniać pogodę. Ach, swoją drogą wiesz, że Florenty i Arsacjusz, ci dwaj Niewymowni, mieszkają ze sobą? Dwóch mężczyzn! Do czego to doszło, kochana moja! Biedny Merlin w grobie się chyba przewraca!

Oktawia podała jej przesyłkę do Centralnego Magazynu Składników Klasy A i B w Carcassonne i postanowiła nie komentować ani powiedzenia, ani kolejnej plotki.

– Mam bardzo pilną, czerwoną do Francji. Do Carcassonne – postukała palcem w adres, żeby Pelagia znów się nie pomyliła i nie dostarczyła przesyłki do niej, zamiast do odbiorcy. – Jak myślisz, kiedy ją dostaną? Naprawdę mi się spieszy.

Pelagia zacmokała uspokajająco.

– Musisz liczyć, że dopiero jutro rano. Eric odbierze listy dopiero za godzinę, a może i dwie. No i nawet z Eliksirem Przyspieszenia sowa dotrze do Calais dopiero po południu.

– Francuzi mają rewelacyjny sposób na przesyłanie przedmiotów – westchnęła Oktawia. – I przesłanie listu z północy na południe zajmuje im sekundy. Szkoda, że u nas to nie istnieje.

– O, tak, coś o tym mówili, ci ich remordercy są doprawdy niesamowici! Ciekawe, jak oni to robią.. wiesz może? Słyszałam, że coś tam im błyska i już! Och, teraz to wszystko tak szybko do przodu idzie. Jak byłam młoda, były tylko zwykłe sowy. I nawet ograniczeń wiekowych nie było!

Oktawia dyskretnie zerknęła na zegarek i zaczęła wypełniać rejestr przesyłek. Wpisała datę, status przesyłki, dokładny adres i zacisnęła usta, próbując wymyślić jakiś sensowny motyw.

– Rutynowa kontrola zamówień? – przeczytała Pelagia i Oktawii aż drgnęło pióro.

Co za wścibska staruszka! Niby siły nie ma i niedowidzi, ale sterczeć, łeb przekrzywiać i czytać do góry nogami to potrafi!

– To nic takiego – powiedziała natychmiast. – Wiesz, w ramach różnych procedur musimy kontrolować…

– Centralny Magazyn Składników… w.. Kark-coś tam? – wymamrotała Pelagia, istotnie przekrzywiając łeb. – Macie jakiś problem z zamówieniami od nich?

– Nie, tylko…

– Och, to pewnie w związku z tą procedurą Powella! Ta twoja panna Grangerówna coś wyniuchała?

Oktawia skrzywiła się w duchu. Merlinie! Lepiej niech Gawain weźmie ją do Aurorów, bo tu tylko talent marnuje.

– Słyszałaś o procedurach, Pelagio? To takie przepisy, które nakładają na nas…

Ale Pelagia tylko machnęła słabo ręką i uśmiechnęła się, ukazując dwa brakujące zęby.

– Ty lepiej miej oko na Grangerównę. Ona się tam strasznie często kręci. Powiadają, że ZA często, jak na tę procedurę.

Tym razem udało się jej Oktawię zaskoczyć.

– Jak to… za często? Co masz na myśli? – zmarszczyła nieświadomie brwi.

Staruszka wyglądała, jakby wygrała co najmniej w Loterię Morgany.

– Słyszałam, że była tam już kilka razy. A zazwyczaj to Inspektorzy idą raz, góra dwa, na kontrolę. A ona młodziutka, ładniutka… i do tego samotna – zawiesiła domyślnie głos.

– Nonsens. Hermiona doskonale wie, że w czasie trwania procedury nie ma prawa nawiązywać żadnych kontaktów z podmiotem kontrolowanym – wyrecytowała z pamięci Oktawia. – Po prostu jest bardzo obowiązkowa i tyle.

– Och, miłość nie słucha! Henry, wiesz, od Niebieskich, mówił, że widział ją jakiś czas temu na Pokątnej z tym młodym chłopakiem stamtąd, jak on się… Ach, Sebastian Kelly! I że raz nawet ten Kelly poszedł do Kliniki ją zobaczyć.

Oktawia, która w pierwszej chwili zamarła z niedowierzania, wytrzeszczyła na staruszkę oczy.

– … Kelly?!

– Ale niech ona uważa, bo to taki młody byczek na kobiety, mówię ci. Podrywa na prawo i na lewo i po jednej nocy porzuca – dorzuciła Pelagia tonem znawczyni. – On ją wykorzysta, a ona sobie tylko serce złamie! Ty lepiej ją ostrzeż, kochana!

Oktawia przestała na chwilę słuchać jej mamrotania. To trochę wygląda tak, jakby Hermiona z jakiegoś powodu CHCIAŁA znaleźć jakiś błąd… A może on ją podpuścił i dlatego tak szuka, bo nie może się przyznać, że to przez niego?

– … się biorą nieślubne ciąże. Za moich czasów…

– Pelagio – przerwała gwałtownie. – Czy słyszałaś… wiesz może, czy ten Kelly jest… jakiś nad wyraz ambitny albo nie lubi Leoncjusza Powella? Czy coś takiego?

– Och, zaskoczyłaś mnie, kochana… niech ja sobie przypomnę… co to było… Że jakiś ambitny to nie sądzę, nikt nic nie mówił, ale że nie lubi – to tak. Snape’a nie lubi i to mało powiedziane! On go nie cierpi!

Oktawia poczuła, że musi to koniecznie przemyśleć.

– Dziękuję ci bardzo, moja droga. Będę już iść, zaraz mam naradę. Miłego dnia! – powiedziała i czym prędzej wyszła.

Pelagia westchnęła, usiadła wygodnie i oparła głowę o miękki zagłówek. O tej porze połowa Ministerstwa popijała właśnie drugą kawę, więc zanosiło się przynajmniej na kwadrans spokoju.

Przymknęła oczy i bardzo szybko pogrążyła się w lekkiej drzemce.

 

 

Howden Dam – Wyjąca Grobla, Anglia

Koło 09:30

 

Tylor przesunął różdżką nad ciałem mugola, który teraz, po podaniu różnych eliksirów, w tym przeciwbólowego i uspokajającego, spał na wąskim łóżku. Wyglądał wciąż strasznie, ale o wiele lepiej niż w ubiegły poranek, kiedy Peter podał mu wreszcie eliksir leczniczy. Kiedy wczoraj o świcie otworzyli z Gratusem zamknięte zaklęciem drzwi, w pierwszej chwili obaj sądzili, że mugol był już martwy. Ale słysząc ich odzyskał trochę przytomności i próbował im coś powiedzieć. Wtedy Peter po prostu rzucił się ku niemu i nie zważając na bród, smród i słabe protesty, wlał mu do ust całą fiolkę eliksiru leczniczego.

Teraz opierał się o ścianę i przyglądał się Staremu w milczeniu.

– Dobrze – zawyrokował w końcu Tylor i podniósł się z cichym stęknięciem. – Peterson, daj mi dotychczasowe notatki i obserwuj i spisuj wszystko dalej.

– Tak po prostu mu przeszło? – odważył się zapytać Gratus.

– Jeszcze nie do końca, ale jest o wiele lepiej. Wygląda na to, że eliksir działa – wyjaśnił Tylor.

Peter nie zareagował w żaden sposób. Prawdę powiedziawszy, nie wiedział nawet jak. Nie miał pojęcia, czy chciał, żeby mugol przeżył, czy umarł. Po pierwsze dlatego, że jeśli przeżyje – on nie będzie już tak potrzebny Staremu. A po drugie, ponieważ wiedział, że na tym się nie skończy.

Tylor obrzucił go nieprzeniknionym spojrzeniem i jakby czytając w jego myślach, dodał, podchodząc do drzwi.

– Leczcie go jeszcze do jutra rana.

Gratus otworzył je przed nim.

– A potem?

– Potem go zabijcie. Będziemy musieli zająć się masowym testem.

Peter z westchnieniem spuścił wzrok na czubki swoich butów, żeby nie pokazać po sobie tego, co WIEDZIAŁ już teraz z całkowitą pewnością.

Ktoś taki bez skrupułów nie odda mu połowy fortuny. Jeśli będziesz miał szczęście, skończy się na Avadzie.

 

 

Pracownia Powella

Około 9:30

 

Wilson, Kelly i William akurat siedzieli dookoła stołu i rozprawiali o ostatnim meczu Quidditcha, w którym Tajfuny zostały rozgromione przez Osy, kiedy od strony korytarza dobiegł ich jakiś hałas.

– Mówię wam, Ludo Bagman promienieje z dumy! Po prostu wdeptali tamtych… – rozprawiał właśnie Kelly, ale urwał i dodał już ciszej – w boisko…

– Co to? – spytał Wilson.

Usłyszeli rąbnięcie o ścianę i męski głos.

– Nie zamierzam tolerować twoich durnych uwag ani chwili dłużej!

– To nie pan tu decyduje, ale Leoncjusz Powell, więc będzie pan je tolerował, czy się panu…

– Ostrzegam, Granger!!

– … podoba, czy nie!

Trójka mężczyzn spojrzała po sobie, zaskoczona.

– Tak sądziłem, że nie będzie w stanie nad sobą zapanować. Brakuje mu ogłady i obycia towarzyskiego – rzucił William, poprawiając wąsa.

– Cholera, Snape’a wreszcie poniosło – powiedział równocześnie z mieszaniną niedowierzania i satysfakcji Wilson.

Kelly zerwał się ze stołka.

– Chodźcie, jeszcze coś zrobi Hermionie! – krzyknął.

Dopadli drzwi i wyjrzeli na korytarz. Po środku stała Hermiona Granger, z rękami na biodrach i właśnie darła się na Snape’a, który wyglądał, jakby dostał szału.

– … więc jak pan wie, to niech pan mi nie zaprzecza co słowo!!

– Sugerujesz, że się nie znam, Granger?! Śmiesz próbować mi udowodnić, że nie mam racji?!!

– Sugeruję, że może czas przestać uważać się za geniusza i powtórzyć materiał z pierwszego roku!!!

Snape zmrużył niebezpiecznie oczy, dał krok do przodu i spojrzał na nią z góry.

– Jesteś jedną z moich studentek, ty ślepa, głupia dziewucho! Ktoś, kto nie potrafił dostrzec, że żyję, nie będzie mi mówił, kiedy wywar zmienia kolor!!!!

Dziewczyna zachłysnęła się gniewem, zbladła i szarpnęła się do przodu.

– NIE POTRAFIŁAM…..??! JAK ŚMIESZ! TY ŻAŁOSNY…!!!

Snape zamarł na sekundę, twarz mu się wydłużyła i wybuchnął.

– ZAMKNIJ SIĘ, KRETYNKO! – wyszczerzył zęby i pochylił się nad nią gwałtownie, tak, że nosem prawie dotykał jej czoła.

– TO TY SIĘ ZAMKNIJ!!!! – dziewczyna nie cofnęła się, wręcz przeciwnie, oparła o niego. – NIE BĘDZIESZ MI…

Snape złapał ją wściekle za ramiona i potrząsnął.

– WYNOŚ SIĘ, GRANGER – warknął.

– Snape, przestań!!!

– WYNOŚ SIĘ, NIE CHCĘ CIĘ JUŻ WIĘCEJ WIDZIEĆ! – pchnął dziewczynę do tyłu.

Hermiona z krzykiem zatoczyła się prosto na ścianę i byłaby upadła, gdyby w ostatniej chwili nie podtrzymał jej Kelly.

– Ja ciebie też – jęknęła ze łzami w oczach. – Ty sukinsynu!

– Snape, oszalałeś?! Zostaw ją! – zawołał Wilson.

Snape obrzucił go morderczym wzrokiem i jednym gestem wskazał drzwi do pracowni.

– Widzę, że wreszcie dotarło do twojego pustego łba, że czas zmienić zawód na bardziej odpowiadający twoim… zdolnościom. Ale rozczaruję cię, na psa obronnego też się nie nadajesz.

Po czym obrócił się na pięcie, pchnął drzwi do swojej pracowni tak mocno, że aż wyrżnęły o ściany i zamknął je za sobą z łomotem.

Dziewczyna otarła mokre policzki i uwolniła się z objęć Kelly’ego.

– Dziękuję – wykrztusiła do chłopaka, który nadal gapił się na zamknięte drzwi.

– Nic ci się nie stało? – odwrócił się do niej natychmiast. – Hermiono, chodź, usiądziesz. Złotko, ty się ledwo na nogach trzymasz!

– Nic mi nie jest – odparła i pociągnęła nosem. – Pójdę już.

– Ale…

– Powiedz, proszę, panu Powellowi, że przyjdę… DO NIEGO innym razem. Nie wiem kiedy.

Machnęła ręką i podpierając się o ścianę, poszła wolno ku schodom.

William spojrzał na Wilsona wytrzeszczonymi oczami.

– Merlinie! Żeby mężczyzna tak zachował się w stosunku do kobiety?! Podłość i tchórzostwo!

Wilson aż cały drżał z wściekłości.

– Co za pieprzona gnida…! On jest niebezpieczny dla otoczenia! Palant jeden!

Kelly patrzył jeszcze chwilę za Hermioną, po czym podszedł do nich.

– Tym razem mu to nie ujdzie – rąbnął zaciśniętą pięścią w drugą dłoń. – Idę po Powella, niech go wywali na zbity pysk!

Wilson wyszczerzył radośnie zęby.

– Mam dla ciebie dobrą nowinę, Seb! Leoncjusz już go wywalił!

– Tak? To świetnie. Niech zdechnie, przeklęty morderca!

.

Hermiona zeszła z trudem na parter, szybkim krokiem dopadła damskiej łazienki i gdy wreszcie ciężkie drzwi zatrzasnęły się za nią, nie potrafiła się już dłużej powstrzymywać i wybuchnęła płaczem.

Lecz gorące łzy mogły zmyć tylko makijaż, a nie dotkliwe, palące poczucie winy, które zalało ją z siłą wzburzonej rzeki. Jej dłonie na ślepo wymacały oparcie w umywalce i wbiły się w nią, gdy tak zawisła, rozdzierana głuchym szlochem, mnąc, szarpiąc i orając twardą porcelanę, jakby była wodą.

Miałam rację! Pozwoliłam mu wtedy umrzeć i teraz mnie za to nienawidzi! Boże, JAK BARDZO nienawidzi! Och, Merlinie…!! Jak mogłam…!

Płakał w niej każdy nerw, każda komórka jej ciała i czuła, że lada chwila ten płacz rozedrze na kawałki jej serce.

Ale te gorące łzy nie mogły ugasić również złości, która w niej szalała.

Ale nawet jeśli mnie nienawidzi, jak mógł mnie potraktować jak … jak… zwierzę! Jak śmiecia!

Jego słowa nadal huczały jej w głowie, aż miała ochotę krzyczeć i wyrwać je sobie razem z pamięcią. KRETYNKO! WYNOŚ SIĘ, GRANGER, NIE CHCĘ CIĘ JUŻ WIĘCEJ WIDZIEĆ!

Nie wiedziała, ile czasu minęło, aż udało się jej uspokoić. Na tyle dużo, żeby zmieszane z tuszem do rzęs łzy spłynęły po policzkach i skapnęły do białej umywalki, zostawiając po sobie gorzkie ślady.

Patrząc na nie, nie wiedziała nawet, co tu robi. Wszystko zblakło, straciło sens, liczyły się tylko te ciemne smugi na białym tle.

Ocknęła się nagle, nieoczekiwanie, czując gorąc rozlewający się na jej prawym biodrze. Odruchowo sięgnęła do kieszeni i wyjęła fałszywego galeona, którego stworzyła w niedzielę. Drugiego dała Snape’owi.

U mnie. NATYCHMIAST.

Gniew wybuchł w niej ze zdwojoną siłą i przygłuszył poczucie porażki i winy.

Pewnie jesteś zły i myślisz, że się na mnie wyżyjesz! Gówno prawda!

Chłód wody na rozpalonej twarzy przyniósł odrobinę ulgi, ale nie na długo. Zanim Hermiona wyszła przed Pracownię, policzki i oczy zaczęły piec ją na nowo.

Aportowała się w Spinner’s End tuż przed jego domem. Już unosiła rękę, żeby rąbnąć pięścią w drzwi, gdy te otworzyły się gwałtownie.

– Właź! – Snape złapał ją za ramię i pociągnął do środka.

Zatrzasnął drzwi i przyparł ją do ściany.

– Możesz mi wyjaśnić, CO TO MIAŁO BYĆ, Granger? – wysyczał.

Hermiona spróbowała odepchnąć jego rękę, ale przytrzymał ją drugą.

– To ja się mogę o to zapytać!!! – szarpnęła się wściekle.

– Nie masz wrażenia, że posunęłaś się zdecydowanie za daleko?!

– Z pewnością…

– Teraz ja mówię! – sarknął i znów zaczął krzyczeć. – Nie pozwoliłem ci mówić do mnie na ty! Nie pozwoliłem ci mnie wyzywać! Nie to zaplanowaliśmy!!

– Nie planowaliśmy wyzywania mnie od kretynek!! Nie miał pan mnie traktować jak ostatniej szmaty do zmywania podłóg!! Nie miał mnie pan tak obrażać przy innych!!

– Nie miałem cię OBRAŻAĆ przy innych?! A jak myślisz, czego wszyscy się po mnie spodziewali?! – w jego pałających gniewem oczach przemknął krótki błysk bólu. – Że będę się z tobą pieścił?! Że grzecznie wyproszę cię na korytarz i poproszę, żebyś przestała mnie odwiedzać?! Rusz ten ponoć wybitny umysł! Wszyscy wiedzą, że jestem wrednym, parszywym sukinsynem! Dokładnie takim, jak mówiłaś! Musiałem cię nawyzywać! Musiałem cię skrzywdzić, żeby to wyglądało przekonująco!!

Hermiona zachłysnęła się, porażona nagłym zrozumieniem i zamarła w bezruchu. O, Merlinie… O, Merlinie… co ja zrobiłam…

– Czego nie rozumiem, Granger, to tego, jak TY mogłaś odpowiedzieć mi w ten sam sposób!! Jak mogłaś mnie opluć i obrazić! Nikt nigdy nie miał do tego prawa, a zwłaszcza nie ty!!

– Ja…

– Myślisz, że teraz w to uwierzą?! Że tak bez powodów mogłaś odważyć się na coś takiego??!

– Przepraszam, nie myślałam…

– Możesz mi powiedzieć, co ci strzeliło do tego durnego łba??! – prychnął i oderwał się od niej. – Zmarnowałaś jedyną okazję, żeby odwrócić od siebie podejrzenia!

Odszedł parę kroków, więc Hermiona postąpiła niepewnie ku niemu.

– Przepraszam. Proszę mi …

– Co ci odbiło, do jasnej cholery?! – syknął, obróciwszy się gwałtownie.

Dziewczyna przygryzła mocno usta i odwróciła wzrok.

– Po prostu… zabolało to, co pan powiedział. I fakt, Że pan to powiedział…

– CO powiedziałem!

– Że nie widziałam, że pan przeżył – szepnęła mokrym głosem. – Ja wiem, że musi mnie pan po tym nienawidzić, ale… myślałam, że pan zrozumiał. Że żałuję – opuściła głowę i pociągnęła nosem.

Snape zamarł. W jednej sekundzie przypomniał sobie rozmowę z jej szefem i zrozumiał, co zrobił. „Niech pan weźmie to pod uwagę” poprosił tamten, mówiąc o przyczynach jej traumy. Cholera, właśnie widać, jak wziąłeś. Powiedziałeś jej tę jedną, jedyną rzecz, jakiej nie wolno ci było mówić! Cholera, cholera jasna!!

Zupełnie nie wiedział, co odpowiedzieć i jak się zachować. Spojrzał na nią i ujrzał nie irytującą, wścibską byłą studentkę, ale okaleczoną dorosłą kobietę, która w czarnym, wąskim kostiumie wydała się nagle wyjątkowo drobna, delikatna i wrażliwa. Miał wrażenie, że mógłby dotknąć jej duszy.

– Chyba ma pan rację – dodała drżącym głosem. – Nie powinnam już przychodzić.

Powinien ją przeprosić. Powinien powiedzieć, że to on przesadził.

– Nie chcę już bardziej pana zranić.

– Popatrz na mnie.

Dziewczyna powoli podniosła na niego wzrok i zobaczył zwieszone ramiona i łzy płynące jej po policzkach. Przez długą chwilę milczał, szukając odpowiednich słów.

– Przyjdź dziś, jak skończysz pracę – powiedział w końcu miękko. – Mamy jeszcze dużo do zrobienia.

 

 

Środa, 30 kwietnia

Rood Lane, Londyn, Kościół Św. Małgorzaty

22:15

 

Paul czekał już kwadrans i coraz częściej zerkał na zegarek. To na pewno miała być środa. Przecież tak ustaliliśmy na poprzednim spotkaniu. Od tego czasu nic się nie zmieniło.

W głębokiej ciszy panującej w kościele doskonale słychać było, jak strugi deszczu zacinają o szyby. Od jego przybycia ulewa musiała przybrać jeszcze na sile, bo co chwila szum przeradzał się w głuche bębnienie, by nagle osłabnąć i równie nagle obudzić się na nowo.

Kolejne pięć minut później zgasła jedna z ostatnich świeczek przy ołtarzu modlitewnym i dokładnie w tym momencie rozległ się stukot otwieranych i zamykanych drzwi. Chwilę potem Paul wyłowił z ciemności zbliżające się kroki.

– Witam, panie Bryant – powitał go Tylor, obrzucił krótkim spojrzeniem palące się świeczki i spoczął na ławie obok Paula.

– Dobry wieczór panu – odparł Paul.

– Ma pan dla mnie jakieś nowiny?

– Nic szczególnego. Byłem w laboratorium u Powella, żeby sprawdzić co ze Snape’em i nie znalazłem nic podejrzanego. Prócz tego, że dowiedziałem się, że za jakieś dwa tygodnie stamtąd odchodzi.

Z całą pewnością nie zamierzał mu mówić, że widział dziś Granger idącą na górę, zapewne do którejś z pracowni, zamiast do gabinetu Powella. Był pewien, że taka wiadomość zaalarmowałaby Tylora, który najpewniej kazałby mu się pozbyć Snape’a. Już i tak było dziwne, że do tej pory nie zainteresował się bliżej tematem inspekcji przeprowadzanej przez Granger.

Teraz w kiepskim oświetleniu wyczytał wyraźną aprobatę na twarzy starego.

– Bardzo dobra wiadomość. Co prawda od tygodnia zabroniłem moim ludziom tam chodzić, ale mimo to im szybciej przestanie się tam kręcić, tym lepiej. Coś jeszcze?

Paul potrząsnął przecząco głową, więc Tylor odkaszlnął, osłaniając usta i zaczął mówić:

– Jutro przeprowadzimy masowy test jednego z naszych eliksirów.

– Nadal wśród mugoli?

– Tak, więc nie powinno to pana jeszcze dotyczyć. Ale wolę o tym wspomnieć, na wypadek, gdyby jakieś pogłoski dotarły i do nas.

– Bo… ci ludzie będą umierać?

– Nie. Będą chorzy, ale wyzdrowieją, przynajmniej zdecydowana większość.

Obojętność i chłód w jego głosie były tak przejmujące, że Paula przeszły dreszcze. Całkiem, jakby temperatura w kościele spadła nagle o kilka stopni.

– Test odbędzie się w jednej ze szkół w Belfaście – kontynuował Tylor. – Są tam dzieci, młodzież, dorośli i starsi już ludzie i taka przekrojowa publiczność będzie najlepsza, żeby przekonać się, jak działa eliksir na ludzi w różnym wieku.

Paulowi udało się zachować spokojny wyraz twarzy, ale może to dlatego, że wbił palce w ławkę.

– Ile czasu to będzie trwało?

– Eliksir leczniczy podamy w niedzielę, więc w dzień, góra dwa dni wszystko powinno się uspokoić. I tu zacznie się pańska właściwa rola.

Tylor wyjął z kieszeni marynarki sakiewkę i rzucił ją Paulowi na kolana.

– Od początku przyszłego tygodnia przeniesiemy się do naszego świata.

Sakiewka była ciężka, jak zwykle.

Ciężka od win, przemknęło mu przez głowę, gdy wstał, żeby wyjść na zawieruchę na zewnątrz. Czym prędzej schował ją do kieszeni, bo paliła go w palce.

 

 

Sobota, 3 maja

Mieszkanie Hermiony

Południe

 

Duży stół w salonie ginął pod stertą papierów i pergaminów. Na pierwszym z brzegu, starannym, ścisłym pismem Snape’a zrobiona była lista dwudziestu sześciu czarodziejów przebywających w Wielkiej Brytanii, którzy byliby w stanie uwarzyć truciznę. Zaraz obok leżały zapisane w poprzek pergaminy z krótką charakterystyką każdego z nich. Trochę dalej Hermiona poukładała wycinki z mugolskich gazet dotyczących czterech ofiar.

Teraz siedzieli ze Snape’em i próbowali znaleźć w tym gąszczu cokolwiek, co naprowadziłoby ich na trop mordercy. Nie spodziewali się żadnego wyraźnego śladu, raczej jego cienia, który wywołałby jakieś skojarzenie czy zasiał najmniejsze bodaj podejrzenia.

Ale na próżno. Hermiona spoglądała na swoje notatki i skupienie przychodziło jej z coraz większym trudem. Od ponad tygodnia nic się nie wydarzyło i zaczynała się bać, że po prostu wyolbrzymiła problem.

Snape siedział na krześle obok, wyraźnie pogrążony w myślach. Pionowa kreska między jego brwiami była ostro zarysowana, mrużył oczy i czasem gładził się wąskim palcem po ustach, jakby to mogło pomóc mu się skupić.

Od czasu do czasu sięgał po wycinki z gazet, czytał i odkładał je na miejsce.

– Co to znaczy „autyzm”? – spytał w końcu.

Dziewczyna przywołała z półki encyklopedię, znalazła definicję i chwilę mruczała pod nosem, czytając zawiłe opisy.

– W skrócie to rodzaj zaburzeń, które powodują problemy w kontaktach z innymi ludźmi – odparła w końcu. – Ludzie cierpiący na autyzm na ogół izolują się od innych i są bardzo zamknięci w sobie. Z tego, co tu piszą, bardzo często tacy ludzie mają iloraz inteligencji wyższy niż przeciętny i wykazują wyjątkowe zdolności w niektórych kierunkach. Czemu pan pyta?

Snape wskazał krótki opis pierwszej ofiary.

– To się jakoś leczy? Może wspólną cechą są częste wizyty u ich Uzdrowicieli? – postukał palcem w wycinek na temat Eleonory Ryan, starszej emerytki z Mitchelstown, która miała chore nerki i co tydzień była wożona do szpitala na dializy.

Hermiona pokręciła z westchnieniem głową.

– Owszem, to się leczy, ale nie w klinikach. W zupełnie innych miejscach, przez zupełnie innych ludzi, zupełnie innymi lekarstwami. Więc nie możemy założyć, że ten ktoś dopada ich w tym samym miejscu.

– Nie. Ale może ten ktoś ma coś do chorych ogólnie.

– Jeśli tak, to mamy przes… przekopane – mruknęła. – W społeczeństwie, w którym jest tyle samo osób starszych co młodzieży i dzieci razem wziętych i połowa dorosłych to hipochondrycy, facet będzie mógł zaszaleć.

Snape rzucił jej pytające spojrzenie, więc poczuła się zmuszona wytłumaczyć mu, co znaczy słowo hipochondryk. W odpowiedzi zaczął na nowo czytać listę podejrzanych i Hermiona powstrzymała się od powiedzenia na głos, co myśli. Błądzili w ciemności jak małe dzieci zagubione w lesie.

W tym momencie zagwizdało w kuchni zaklęcie alarmowe i do dziewczyny dotarł nagle zapach duszonej wołowiny.

– Zaraz będziemy mogli jeść! – rzuciła, zrywając się od stołu.

Ponieważ na stole nie było miejsca na położenie choć jednego widelca, Hermiona ustawiła jedzenie na stoliku przy kanapie. Gdy przyniosła talerz z zapieczonymi na złoto, jeszcze skwierczącymi ziemniaczkami i miskę z dużymi kawałkami wołowiny w aksamitnym, gęstym sosie, z którego unosiła się aromatyczna para i zapach rozszedł się po całym pomieszczeniu, Severus Snape oderwał się od pergaminów.

– Mam złą wiadomość – powiedziała Hermiona. – Zapomniałam kupić do tego wina.

Wróciła do kuchni po sałatę z pomidorami, kukurydzą i orzechami w sosie musztardowym, więc nie zobaczyła, jak Severus uśmiechnął się kątem ust. Cokolwiek by nie ugotowała, było… boskie.

Od poprzedniej soboty, za każdym razem, gdy się spotykali, to ona przygotowywała jedzenie. Domyślał się, że po prostu nie chciała jeść źle ugotowanych ziemniaków i kawałka tłustego, łykowatego mięsa, czyli tego, co zawsze sobie przygotowywał, ale wyjątkowo nie zamierzał protestować.

Usiedli na kanapie i Hermiona włączyła telewizor. To był chyba drugi powód, dla którego Severus zgodził się na spotkania u niej. Telewizor kojarzył mu się z myślodsiewnią, w której mógł oglądać wspomnienia wielu osób na raz, ale nie mógł w nie wejść. Nigdy wcześniej nie widział tego mugolskiego wynalazku z bliska, więc pierwszego dnia próbował popchnąć szkło, które odgradzało go od tamtych myśli, ale tylko zjeżyły mu się wszystkie włoski na ręku. Dziewczyna pokazała mu też wiadomości i to go zaintrygowało. Z pewnością telewizor był szybszy niż Prorok Codzienny. Prognozę pogody zlekceważył – miał zdecydowanie dość Sybilli Trelawney i jej koleżanek.

Hermiona nałożyła sobie ziemniaki i mięso i podała je Snape’owi. Co prawda jako gość powinien mieć pierwszeństwo, ale coś jej mówiło, że savoir-vivre nie ma dla niego specjalnego znaczenia, a poza tym w ten sposób miał całą resztę dla siebie. Wreszcie się naje i to czymś dobrym.

Obejrzeli krótką relację z kraksy samochodowej pod Glasgow i sprawozdanie z Iranu, w którym miało miejsce trzęsienie ziemi o sile ponad 7 stopni w skali Richtera i szacowana ilość ofiar przekroczyła już 25 tysięcy. Potem Sky News przeszedł do napadu na Muzeum Biżuterii w Birminghamm, w którym trwała wystawa klejnotów koronnych i nieznani sprawcy ukradli osiem dziesięcio-karatowych brylantów z korony Elżbiety II.

Hermiona już chciała wspomnieć o tiarze, którą Fleur miała na ślubie, kiedy reporter przeszedł do kolejnego tematu dnia. Zobaczyła kłębiący się przed szpitalem rozhisteryzowany tłum i już wiedziała. Nie potrzebowała nawet rzucać okiem na pasek na dole, na którym napisane było Royal Victoria Hospital, Belfast. *

– Stan trzydzieściorga dzieci, które znajdują się w tej chwili na Oddziale Intensywnej Terapii, jest bardzo zły i ciągle się pogarsza – odezwał się reporter. – Tak samo jak stan starszych uczniów, nauczycieli i personelu pomocniczego O’Connell School. Przypominam, że już w czwartek wieczorem pojawiły się pierwsze ofiary. Do tej pory zdiagnozowano ponad pięćset przypadków, które obecnie rozsiane są po wszystkich szpitalach w Belfaście i okolicy. W tej chwili nikt nie jest w stanie powiedzieć, co to jest za choroba, której symptomy są bardzo podobne do gorączki krwotocznej Ebola, ale badania przeprowadzane nieustannie przez personel Instytutu Chorób Zakaźnych całkowicie wykluczają hipotezę jakiejkolwiek choroby zakaźnej. Wezwani w trybie natychmiastowym specjaliści z Ośrodka Zdrowotnego Middlesex-London Healf Unit skłaniają się ku ostremu zatruciu pokarmowemu wywołanemu nieznanym składnikiem, który powoduje ostre uszkodzenie tkanek wewnętrznych, również tych poza przewodem pokarmowym. Nie wyklucza się też choroby popromiennej, która polega na przyswojeniu szkodliwej dawki promieniowania jonizującego. W przypadku hematologicznym, jedynym, który można wyleczyć, dochodzi do zmniejszenia poziomu limfocytów we krwi, co powoduje skazę krwotoczną, która z kolei powoduje rozległe krwawienia. Wojskowy Instytut Radiobiologii i Atomistyki przeprowadza właśnie badania całego terenu szkoły.

W Royal Belfast Hospital for Sick Children odbyła się tego ranka operacja trzech najmłodszych chorych, u których doszło do obfitego krwotoku wewnętrznego. Ich stan pozostaje jednak nadal wysoce niestabilny.

Hermiona, blada jak kreda, z trudem odstawiła na stolik talerz z jedzeniem i ukryła twarz w dłoniach.

– Boże przenajświętszy… – szepnęła. – PONAD pięćset przypadków…?!

Była tak zszokowana, że nawet nie była w stanie płakać. To pewnie przyjdzie później.

Severus również był wstrząśnięty. Kiedy przypomniał sobie agonię Griffina, coś się w nim szarpnęło i zawyło w proteście. Merlinie, to było jeszcze gorsze niż masowe Crucio, które Śmierciożercy ćwiczyli na mugolach!!

– Mówiłem ci, że on jeszcze zaatakuje – powiedział i żeby ukryć wyraz twarzy, odstawił swój talerz i pochylił się w poszukiwaniu jej widelca, który spadł na włochaty dywan.

– Ale ponad pięćset przypadków??? Przecież tam są dzieci… Boże, to jest… jakiś potwór!

Snape nie odpowiedział, bo na takie stwierdzenie po prostu nie było żadnej sensownej odpowiedzi.

Mieli jedną fiolkę antidotum. Jedną, jedyną i żadnych nadziei na zrobienie kolejnych. Snape nie miał już więcej Wody Księżycowej, w Pracowni znalazł zaledwie kilka kropel, w żadnym magazynie składników, nawet w Carcassonne nie było już nic, a na produkcję kolejnej partii trzeba było czekać przynajmniej dwa miesiące. Co prawda całkowite zaćmienie księżyca wypadało raptem za dwa tygodnie, ale potem należało czekać pełen miesiąc księżycowy na ustabilizowanie się Wody i kolejne kilka dni na przygotowanie buteleczek i przesłanie zamówienia.

Jakaś myśl przemknęła mu przez głowę, ale zajęty wyobrażaniem sobie, co musiały teraz cierpieć ofiary i przede wszystkim CO JESZCZE przyjdzie im wycierpieć, zanim umrą, nie potrafił jej uchwycić.

– Może się tam aportujemy! – odezwała się nagle Hermiona. – Może coś będziemy mogli zrobić..! Podać im eliksir słodkiego snu, przeciwbólowy… !

Snape potrząsnął głową.

– Na pewno mają takie rzeczy w tych ich klinikach.

– No to cofnąć w czasie! Zrobić tak, żeby nigdy tego czegoś nie zjedli! – zawołała proszącym tonem.

Severus zacisnął zęby. Sam chętnie by to zrobił, po to, żeby złapać to ścierwo. Złapać i zatłuc na miejscu. Gdyby tylko to było możliwe…

– Myśl trochę – burknął.

– Więc choć zrobić coś, żeby nie cierpieli! Nie wiem co…! Cokolwiek….!

– Nic nie możemy zrobić – powiedział z naciskiem. – Przede wszystkim dlatego, że morderca by się o tym dowiedział. I zrozumiał, że ktoś w naszym świecie jest na jego tropie.

– Przecież nie możemy tak biernie czekać!!! – zaprotestowała desperacko.

W jej głosie zabrzmiały pierwsze nutki płaczu, ale Snape nie mógł jej pocieszyć. Nie miał żadnego cudownego pomysłu. Nie na teraz, nie dla tych ludzi. Dla nich dzień już się kończył i nigdy nie miał nastać ranek.

Poczuł nagłą odrazę do siebie samego. Ale właśnie z tego składało się niemal całe jego dorosłe życie. Z patrzenia, jak umierają inni, w imię większego dobra.

– Sami w tej chwili nic nie możemy zrobić. Ale myślę, że czas wciągnąć w to na poważnie Aurorów – powiedział, siląc się na przekonujący, uspokajający ton. W odpowiedzi dziewczyna posłała mu nieme pytanie, więc dodał:

– Uwarzymy truciznę, zmieszamy ją z czekoladą i zrobię bardzo dużą plamę w pracowni numer osiem. I w poniedziałek rano wezwę tych dwóch Aurorów, którzy prowadzili sprawę Griffina i pokażę im ją.

– Sądzi pan, że uwierzą, że zarówno oni, jak i pan ją przeoczyliście?

Snape uniósł kącik ust w lekkim uśmiechu.

– Oczywiście, że nie. Powiem im, że to zupełnie nowa plama.


*

Kochani, ci z Was, którzy czytali kiedyś SK na Wattpadzie czy fanfiction, pamiętają pewnie, że była nowa o szpitalu w Dublinie, a nie Belfaście.

I macie rację – poprawiłam to. Dublin jest w Irlandii Południowej, która jest niezależnym państwem, nie podlega pod Koronę Brytyjską. I pisząc ten fick po prostu nie zwróciłam na to uwagi.

Nie mam zwyczaju robić tego typu poprawek w fickach (tzn. faktów, miejsc…), wychodząc z założenia, że jeśli się pomyliłam – to trudno – opowiadanie jest już opublikowane, więc za późno na takie zmiany.

Dlaczego więc tym razem to zrobiłam? Ponieważ przetłumaczyłam ten fick na angielski, a co za tym idzie, mogą przeczytać go Brytyjczycy i Irlandczycy. I nie chciałabym urazić ich uczuć. Przeniosłam więc akcję do Irlandii Północnej, gdzie faktycznie mógł interweniować brytyjski Premier.

Ja też nie byłabym zachwycona, czytając gdzież, że… np. Warszawa należy do Rosji.

Rozdziały<< Stan Krytyczny Rozdział 10Stan Krytyczny Rozdział 12 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 14 komentarzy

    1. To pasowałoby do Severusa. Ale my mamy przed sobą Snape’a.
      Poza tym przy tym, czego się właśnie dowiedzieli, taki gest w niczym by nie pomógł…

      1. Oczywiście, że do Severusa 🙂 Dlatego brzmi to tak Snape’owato 🙂
        Jasne, że nic by nie pomogło, 500 dzieciakom życia nie przywróci, ale jako gest wsparcia i solidarności, pomógłby Hermionie na psychikę. Ale jasne — nie w przypadku Nietoperza 🙂

Dodaj komentarz