Rozległ się suchy trzask, wszystko stało się błękitno-białe i Severus miał wrażenie, że zamarzło nawet powietrze! Odpowiedział Incendio, w jego różdżki wystrzelił słup ognia, który w zetknięciu z lodem znikł, a dookoła przetoczył się głuchy łomot.
Hermiona nadal leżała nieprzytomna po drugiej stronie stołu.
Severus rzucił Accio, zasłonił ją sobą, żeby nie trafiło ją żadne zaklęcie ani rykoszet i strzelił w Tylora oszałamiaczem, a zaraz potem rzucił Confringo i ściana tuż koło Tylora rozprysła się na tysiące kawałków.
– Przestań!!! – krzyknął tamten, broniąc się wciąż przed atakującymi wężami. – Zabierz je! Przestań!!!!!
– Levicorpus! – Mężczyzna wrzasnął i zawisł do góry nogami pod sufitem. – Expelliarmus! Vipera Evanesca.
Różdżka śmignęła ku niemu i w tym samym momencie stado węży pochłonął ognisty błysk i znikły.
– Przestańcie – jęknął jeszcze raz Tylor.
Severus pochylił się nad dziewczyną i szepnął „Renervate”. Ta westchnęła i powoli otworzyła oczy.
– Siadaj i nie ruszaj się – mruknął.
Na tym jego łagodność się skończyła. Kilkoma długimi krokami podszedł do Tylora, złapał za gęste włosy, wykręcił jego głowę w swoją stronę i wbił w niego pełne nienawiści spojrzenie.
– Gdzie masz Wodę Księżycową, Tylor? – jego głos był nie wiele głośniejszy od szeptu, ale groźba przez to wcale nie osłabła.
– Nie mam jej! Nikt jej nie ma!
– NIE KŁAM.
– Nie kłamię! Nie ma jej! Dlatego szukamy zamiennika!
– Tylor, ty chyba mnie nie zrozumiałeś. Pytam po raz ostatni. Gdzie. Jest. Woda. Księżycowa.
Tylor krzyknął i osłonił głowę rękoma.
– Nie ma! Przysięgam! Gdyby była, zrobilibyśmy to antidotum już dawno!!!
Severus zacisnął rękę i Tylor załkał i zaczął mówić gorączkowo:
– Posłuchaj! Jeśli próbujesz je zrobić, przyrzekam, nie uda ci się! To strasznie skomplikowany proces! Zdejmij mnie, proszę! Właśnie zaczęliśmy przygotowywać antidotum! Im szybciej mnie puścisz… Tym szybciej skończymy! Dam ci pierwszą fiolkę, jeśli potrzebujesz! Ale mnie puść!
– My – to znaczy ty i Peterson?
Tylor zamarł na chwilę i natychmiast pokręcił głową.
– My, to znaczy producenci eliksirów! Nie ma wśród nas Petersona! ZDEJMIJ MNIE JUŻ!!!
Severus rzucił niewerbalne „Liberacorpus” i Tylor z krzykiem zleciał na podłogę. Ale nie miał czasu się pozbierać, gdy Severus przyklęknął koło niego, spetryfikował i przytrzymawszy głowę, zajrzał głęboko w oczy. Nie miał ani czasu, ani ochoty na pieszczenie się z tym mordercą!
– Legilimens!
Tylor najwyraźniej odruchowo spróbował się bronić, bo Severus natrafił na jego blokadę. Wyglądała jak cienka, przeźroczysta zasłona, za którą wrzały wspomnienia i uczucia, czuł ją, choć jej nie widział.
Ale takie dziecinne próby zamknięcia dostępu do umysłu były nie dla niego. Zebrał się w sobie, naparł z całej siły, Tylor krzyknął i nagle blokada znikła, a Severus zanurzył się w całą masę obrazów, dźwięków i uczuć.
Od razu zorientował się, że umysł Tylora nie układa ich ani tematycznie, ani chronologicznie, lecz nie interesowało go to. Wszedł w nie i zaczął je przeglądać na oślep, zdając się na swój instynkt. W tysiącach twarzy, które go otoczyły, szukał Gratusa, Petersona i Bryanta, szukał obrazów z mugolskiego szpitala, czy spotkań w jakichś podejrzanych miejscach, w dziesiątkach emocji próbował wyczuć coś, co zwróciłoby jego uwagę; dominację, triumf albo chciwość, wsłuchiwał się w dźwięki i starał się usłyszeć znajome głosy i wyłowić z milionów słów imiona…
Przypominało to przedzieranie się pod prąd przez zatłoczoną ulicę i wypatrywanie kogoś, czegoś, czegokolwiek, jakiegokolwiek szczegółu, który sprawiłby, że serce zabiłoby mu mocniej, a w mózgu wybuchłoby jakieś skojarzenie. Więc parł przed siebie, wbijał się gorączkowo, z coraz większą furią, odrzucając myśli, wspomnienia, uczucia, ledwo je tknął i sięgając znów po kolejne i następne i jeszcze inne, i znów i znów i znów! Aż coś znajdzie! Nie to – to weź inne! Znów nie to! To też nie! I to nie! Nie, nie, nie i NIE!
Nie było nic! Po prostu nic!!!
Niemożliwe! Merlinie, to niemożliwe, żeby nic nie było!!!
Tylor zawył i Severus nie wytrzymał już więcej i wynurzył się z jego umysłu z równie przeciągłym krzykiem.
– Jeszcze z tobą nie skończyłem – warknął wściekle. – Imperio! Pokaż mi wspomnienia o truciźnie. Wasze rozmowy z Petersonem! Z Bryantem! Twój układ z Gratusem!!!
Tylor wytrzeszczył na niego oczy, ale gdy znów wdarł się do jego umysłu, zobaczył tylko pustkę. Martwą pustkę! Rozglądał się, czekał, szukał, ale nic się nie pojawiało! Nie było żadnych wspomnień, nawet najmniejszego śladu, nic, po prostu nic!!!
Wyszedł z jego umysłu i spojrzał na leżącego mężczyznę. Jego drobnym ciałem wstrząsało łkanie, łzy płynęły z oczu, ginęły w głębokich zmarszczkach i ściekały we włosy, z gardła wyrywały się ciche jęki i widać było wyraźnie, że na pewno nie jest właśnie w stanie zwalczać Imperiusa!
Och, Merlinie!!!!
Nagle poczuł na ramieniu lekki uścisk.
– Severus? – szepnęła cicho dziewczyna. – Co się dzieje?
Severus nie odpowiedział, tylko zerwał się i odszedł od nich kilka kroków, żeby wrócić do równowagi.
Złapać oddech.
Opamiętać się.
Uspokoić.
Ochłonąć.
– Severus?
Dziewczyna nie dała za wygraną, podeszła do niego, więc nie miał wyboru, musiał jej odpowiedzieć.
– To nie on – pokręcił rozpaczliwie głową. – To nie on.
– Ten facet, którego złapałeś… Okłamał nas?
– Tak. Albo naprawdę myśli, że to Tylor.
Hermiona westchnęła równie rozpaczliwie i schowała twarz w dłoniach. No tak. Wielosokowy.
– O mój Boże…
Nie udało im się. Znów musieli zacząć szukać. Wybrać kogoś spośród wytwórców, iść do niego i próbować znaleźć to, czego coraz rozpaczliwiej potrzebowali. Coś, bez czego za chwilę, za kilka godzin, odejdą Dwie osoby, bo stchórzyła i nie potrafiła ocalić Jednej z nich.
Poczuła gorące łzy pod powiekami, łzy, które spłynęły po policzkach i zacisnęła zęby. Nie ma czasu na płacz. Kiedy płaczesz, nie szukasz. Więc opanuj się. Nie poddawaj się! Walcz!!!
– Co z nim zrobimy? – spytała, ocierając policzki rękawem.
Severus podszedł do Tylora, odpetryfikował go i zdjął Imperiusa.
– Wstawaj.
Mężczyzna poruszył się, złapał za głowę i spojrzał na nich pełnym bólu wzrokiem.
– Kim jesteście? Czego chcecie? – a gdy żadne z nich nie odpowiedziało, dodał. – Ktoś wam umiera? Czy chcecie zgarnąć… Nagrodę Ministra?
Wciąż stojąc kilka stóp od niego, Hermiona pomogła mu się podnieść zaklęciem.
– Ktoś nam umiera.
Tylor otworzył usta i zawahał się.
– Przykro mi. Naprawdę – powiedział w końcu.
– Ktoś nam powiedział, że to pan ma Wodę Księżycową – spróbowała jeszcze raz Hermiona, tym razem błagalnym tonem. – Że… uwarzył pan antidotum.
– Jak mi nie wierzycie… To szukajcie – machnął ręką.
Severus również podszedł do nich, sięgnął po różdżkę Tylora i chwilę obracał ją między palcami.
– Po co tu przyszedłeś?
– Po składniki – wzruszył ramionami Tylor. – Właśnie warzymy bazę do antidotum. I szukamy najlepszych… i najświeższych składników.
Skinął głową i odwrócił się do Hermiony.
– Posprzątaj tu.
Chwilę jeszcze patrzył, jak dziewczyna rzuca Reparo, gruz spod ich nóg wzbija się w powietrze, śmiga w kierunku ściany i sekundę później nie ma na niej nawet śladu ich walki, po czym obrócił się do Tylora, przysunął mu różdżkę do skroni i mruknął „Tranquillis”. Potem dokładnie wyczyścił mu pamięć, skinięciem głowy kazał dziewczynie wyjść i sprawdziwszy, że wszystko w pomieszczeniu jest na swoim miejscu, włożył mu różdżkę do ręki.
– Zdjąłeś Tarczę. Pośliznąłeś się i upadłeś, wchodząc tu. I uderzyłeś się głową w ścianę.
I wyszedł prędko na korytarz.
Dziewczynie zaczęły wydłużać się i ciemnieć włosy i zmieniać rysy twarzy. Chwilę później stała się sobą i gdy spojrzała na niego; blada, z czerwonymi, podkrążonymi oczami, z jeszcze mokrymi policzkami, z żałosną miną, w zbyt dużych, wiszących na niej ubraniach, po prostu rozdarło mu się serce, którego sądził, że nie ma.
Wziął ją łagodnie za rękę i deportował ich do Spinner’s End.
Spinner’s End,
15:30
Ledwo pojawili się w domu, Severus przygotował nową porcję wielosokowego i podał jedną szklaneczkę Hermionie.
Dziewczyna wzięła jeden łyk i czym prędzej odstawiła ją na stół, żeby przeczekać krótką i nieprzyjemną przemianę. Kilka sekund później fizyczny ból minął, jednak ten w sercu i duszy został; nie mogła go oszukać, stając się znów młodym, szczupłym i wysokim mężczyzną.
Przeszła do saloniku, osunęła się na fotel, podkuliła nogi i objęła je mocno ramionami. Jakaś jej część nie marzyła o niczym innym, tylko o tym, żeby schować się przed tym wszystkim, uciec i zamknąć się w sobie. Tak, jak kiedyś. Ale tym razem to nie jej życie zależało od tego, czy będzie nadal walczyć, czy się podda, więc nie miała wyboru.
Usunąwszy magiczną klatę i zdjąwszy zaklęcia z Petersona, Severus usiadł w fotelu na przeciw i wbił w niego lodowate spojrzenie. Grubas czym prędzej odsunął się od niego, porwał poduszkę i postawił sobie na kolanach.
– Ccco… gdzie ja jestem? A wy? Kim-kim jesteście? Czego ode mnie…- wyjąkał.
– Cisza – uciął Severus i Petersonem aż podrzuciło, cofnął się aż w sam kąt i skulił za poduszką. – Pewnie zainteresuje cię wiadomość, że właśnie wróciliśmy od Tylora. Stefana Tylora. Pamiętasz? Mówiłeś, że to na jego rozkaz uwarzyłeś truciznę. I Antidotum. Więc mam złe nowiny, Peterson. Bardzo złe. Zwłaszcza dla ciebie.
Urwał i zaczął się bawić niby od niechcenia różdżką; przesuwał palcami od brzegu do brzegu, obracał ją lekko i stukał w koniec. I choć zupełnie nie przypominał Severusa Snape’a, jego ton głosu i zachowanie sprawiły, że Peterson zbladł jak ściana, wytrzeszczył oczy i zaczął się trząść.
Hermiona jakby się przebudziła; nagle dotarło do niej, że nie wszystko jest stracone! Nadal mają kogoś, kto może zaprowadzić ich do mordercy, kimkolwiek by nie był! Pokazać miejsce, aportować…! I dać im antidotum! Przecież powiedział, że je uwarzył!
Wyprostowała się powoli, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, przytrzymała się oparć fotela i spojrzała uważnie na Severusa, który właśnie mówił.
– Chcesz je usłyszeć?
– Yhhhh…
– Nic u niego nie znaleźliśmy. Zupełnie nic. Może możesz to jakoś wyjaśnić, Peterson? – spytał na pozór uprzejmym tonem, ale gdy ten nie odpowiedział, pochylił się ku niemu gwałtownie i warknął. – MÓW!!!!
Peterson z wrzaskiem wbił się w oparcie kanapy.
– NIE!!!! Nie…!!! Nie zabijaj mnie!!! – zawył.
– Spójrz na mnie.
– Nie!!!! – grubas natychmiast zasłonił się poduszką, a gdy ta wyrwała mu się z rąk, przekręcił na bok i zakrył głowę rękoma. – Proszę!!! Po-pooowiem! Powiem wszystko! Aaale nie zabijaj!!!
Severus smagnięciem różdżki obrócił go na powrót do pozycji siedzącej i oderwał mu ręce od głowy. Dokładnie o to mu chodziło. Nie miał czasu na grzebanie w umyśle tego durnia, szukania na oślep i ryzykowania, że czegoś nie sprawdzi i gdy to wyjdzie na jaw, będzie już za późno. Peterson musiał powiedzieć mu WSZYSTKO.
– Albo powiesz wszystko teraz, albo wejdę ci do umysłu – wyszeptał. – Ale zapewniam cię, jeśli to zrobię, nie będę… delikatny.
– Powiem….!!! Powiem wszystko, co chcesz!!!!
– Odsłoń twarz.
Na pół szlochając, na pół dysząc, Peterson odsunął ręce i spojrzał niepewnie na Severusa. Ten zmrużył oczy i Peterson natychmiast otworzył swoje szeroko.
– Już! Już! P-pytaj!
– Na czyje zlecenie uwarzyłeś truciznę?
– Tylora! Naprawdę! – gdy Severus uniósł brew, natychmiast zaczął tłumaczyć. – Przyszedł do mnie! I… zaproponował mi… układ!
– Ile antidotum uwarzyłeś? I gdzie i ile macie Wody Księżycowej? – uciął niecierpliwie i wstrzymał oddech.
Hermiona też to zrobiła. Zamarł w niej każdy nerw, zamarł oddech, zamarło serce. Wszystko.
– Zrobiłem pięćdziesiąt fiolek. Nie dlatego, że Tylor kazał, ja… tak na wszelki wypadek. I opisałem jako jakieś zupełnie niepotrzebne eliksiry. Żeby nikt nie zwró…
– Ile macie Wody!
– Koło dziesięciu butli.
Hermiona aż zachłysnęła się powietrzem i dopiero teraz uświadomiła sobie, że do tej pory po prostu się dusiła. Gotowe antidotum! Pięćdziesiąt fiolek! To za mało dla Wszystkich w Klinice, ale wystarczy dla Harry’ego i Ginny! Wyzdrowieją! Merlinie, WYZDROWIEJĄ!
Trzeba tam jak najszybciej po nie pójść! Po nie i po Wodę Księżycową!!! Tylko GDZIE?!
Myśli Severusa biegły dokładnie tym samym torem.
– Gdzie.
– Nie w jego laboratorium! Tylor znalazł nam inne miejsce!
– GDZIE!
Peterson skulił się odruchowo i na nowo złapał poduszkę.
– Gdzieś koło Sheffield! Koło Manchesteru! Widziałem, jak… byłem niedaleko.
– Manchester…??? – wyrwało się Hermionie, ale Severus posłał jej ostrzegawcze spojrzenie i od razu zamilkła. Manchester??? To przecież… niedaleko!
– Dokładniej!
– Jak… dokładniej? – przestraszył się Peterson.
– W mieście, w lesie… ty durniu!
– W lesie! Tam jest duży las! I teren otoczony jest murem. Daleko od mugoli!
– Jak Tylor zabezpieczył to miejsce?
– Zaklęciami! Trzeba znać zaklęcie na kracie na schodach i na drzwiach wejściowych.
– Ilu was tam jest?
– Ja… Gratus… i od niedawna Bryant i… jego żona – grubas wstrząsnął się dziwnie. – A Tylor przychodzi tylko czasem i na bardzo krótko.
Severus skrzywił się na dźwięk jakże znajomych i znienawidzonych nazwisk i zamyślił się na chwilę nad tym, co usłyszał.
Teren w dużym lesie, otoczony murem, z dala od mugoli był idealnym miejscem na ukryte laboratorium. Ale z pewnością prócz zaklęć na drzwiach wejściowych musiały być tam jakieś inne, strzegące przed wizytami czarodziejów i przypadkowych mugolskich turystów.
Skoro Petersonowi udało się przez nie przejść i nawet ich nie zauważył, to pewnie jakiś rodzaj Bariery. Do zdjęcia klatki potrzeba zaklęcia, do Tarczy i zmiany rzeczywistości również. Pewnie jego magia jest wpisana w Barierę i dlatego mógł przez nią przejść.
Ale to znaczy, że może nas przez nią przeprowadzić. A z zaklęciami na drzwiach wejściowych i kracie dasz sobie radę. Peterson zabierze nas tam… I najlepiej trzymaj tego sukinsyna przy sobie, żeby móc w razie czego o coś spytać. Będzie trzeba wyciągnąć jakoś Gratusa i Bryanta i tę jego żonę. Zobaczymy na miejscu, jak. Unieszkodliwić i zabrać Wodę i antidotum.
Na samo wspomnienie o Gratusie rzucił krótkie spojrzenie na Hermionę i zacisnął usta.
– Idziemy – zdecydował, wstając i skinął na Petersona. – Zaprowadzisz nas tam.
Grubas, który odzyskał już choć trochę kolory, zbladł na nowo i wytrzeszczył oczy.
– Ja…? Mam was zaprowadzić?!
– Widzisz w tym może jakiś problem? – zapytał cicho, unosząc brew.
– Aa-le ja… ja dopiero…
– Nie obchodzi mnie, co „TY”, Peterson. Tak się składa, że nie masz absolutnie nic do powiedzenia w tej sprawie.
– …
– Chodź tu.
Peterson postąpił tylko krok do przodu i Severus nagle stracił cierpliwość, złapał go za szaty z przodu i szarpnięciem pociągnął ku sobie.
– Quidem incarcerata – powiedział głośno i wyraźnie.
Z jego różdżki wystrzelił snop iskier, które opadły u ich stóp, owinęły wokół nich i błyskawicznie wspięły dookoła ich ciał i znikły powyżej głów. Jeszcze tylko przez chwilę słychać było piskliwy głos Petersona, ale Severus rzucił Silencio i zdjął dopiero, gdy ten zamknął usta.
– Od tej chwili jesteś moim więźniem. Jeśli oddalisz się z zamiarem… opuszczenia mnie, po prostu umrzesz. Rozumiemy się?
Mężczyzna zrobił płaczliwy grymas i gdy Severus ruszył do kuchni, po drodze skinąwszy na Hermionę, natychmiast postąpił za nim.
– Nie kazałem ci za nami iść – sarknął Severus, zatrzymując go.
– Aale… nie chcę….!
– Siadaj i czekaj na nas.
Peterson niepewnie wrócił na kanapę, ale usiadł na samym skraju, jak najbliżej drzwi.
Gdy znaleźli się w kuchni, Severus rzucił Muffliato i pospiesznie wyjaśnił, jaki miał plan. Hermiona słuchała, przygryzając usta, ale dała mu skończyć.
– Jak tylko zdobędziemy antidotum, bierzesz wszystkie fiolki i zanosisz je do Kliniki – powiedział na zakończenie. – Ja wezmę całą Wodę Księżycową do siebie i zacznę warzyć.
– A co z tym… kimś? I Bryantem? I tym jakimś Gratusem?
– Trzeba ich unieszkodliwić i uwięzić. Co do Gratusa… Wypij resztę wielosokowego – wskazał szklaneczkę z resztką eliksiru. – Weź ze sobą sporą dozę i pilnuj. I pij regularnie. Gratus nie może zobaczyć ciebie jako kobiety.
– Dlaczego?
– Czy ty musisz o wszystko pytać?! – fuknął. – Gratus jest mordercą. Najemnikiem. Służy temu, kto mu więcej zapłaci, jest wyjątkowo brutalny i nie ma żadnych skrupułów. W czasie wojny służył głównie Czarnemu Panu, choć nie zawsze. Sam go czasem używałem.
Hermiona znów mocno przygryzła usta, zarówno na samo wspomnienie tamtych mrocznych czasów, jak i wyznania, że Severus „go używał”. Nawet wiedząc, że był po stronie Światła, gdy sobie wyobraziła, że mógł współpracować z mordercą… Przeszły ją gwałtowne dreszcze i czym prędzej się otrząsnęła.
– I zabije mnie?
Severus milczał chwilę, jakby szukając słów.
– Wierz mi, w którymś momencie błagałabyś o to.
W oczach Hermiony błysnęło nagłe zrozumienie i czym prędzej sięgnęła po eliksir i wypiła do końca.
– A… ten Peterson… Co to było za zaklęcie?
– Nie twoja sprawa. Nie masz innych zmartwień? – odparł z nagłym chłodem Severus, obrócił się i dodał, wychodząc z kuchni. – Przygotuj eliksir i idziemy.
Nie zamierzał jej tego wyjaśniać. Tego nie można było wyjaśnić. To trzeba było przeżyć. TO i dziesiątki, setki innych chwil, z których składało się całe jego młodzieńcze życie. Które niewiele różniło się od dzieciństwa.
To było jego własne zaklęcie, wymyślone mniej więcej w tym samym czasie, co Sectumsempra czy Levicorpus, czyli niedługo po incydencie we Wrzeszczącej Chacie. Żaden ze znienawidzonej czwórki nie został ukarany, prócz Blacka, który dostał szlaban i nie mógł w weekend wybrać się do Hogsmeade. Zaś jemu Dumbledore zabronił mówić o tym komukolwiek, pod groźbą wyrzucenia ze szkoły. Niby tłumaczył, że musi zatuszować tę sprawę, zbagatelizować ją i dla dobra wszystkich… dla WIĘKSZEGO dobra, nikt nie może się dowiedzieć, że stało się wtedy coś poważnego.
Jak bardzo marzył wtedy, żeby przywiązać magią do siebie któregoś z nich, być jego Panem i zmusić do posłuszeństwa! Jak psa.
Nigdy nie użył tego zaklęcia ani wtedy, ani nawet po tym, jak Potter poniżył go, rozbierając na oczach całej szkoły, ale chyba tylko dlatego, że po tym koszmarze przyszedł inny, jeszcze gorszy. Stracił Lily.
Nie myśl o tym, nie myśl!!! Severus zacisnął pięści tak mocno, że wbił sobie paznokcie we wnętrze dłoni i czym prędzej wrócił do Petersona.
Inny wymiar – Laboratorium Alex
15:45
Wszystkie butle z Wodą Księżycową zostały ostrożnie przeniesione przez Przejście przez Gratusa i stały teraz na dolnej półce w prywatnej pracowni Alex. Olbrzymi mężczyzna przyniósł również duży szklany kociołek, szklane chochelki i porcelanowe noże. Reszty Alex nie potrzebowała, podstawek, pipet, deseczek, miotełek czy wag miała tu pełno, więc nie zamierzała tracić czasu na przenoszenie ich.
Teraz musiała odebrać bazę uwarzoną przez Tylora, Powella i pozostałych, wylać ją i jak najszybciej zacząć warzyć prawdziwe antidotum.
Na myśl o warzeniu samej na nowo zalała ją panika. Co prawda kazała Petersonowi spisać wszystkie ingrediencje i proporcje, opisać etapy warzenia, ale… co, jeśli nie napisał wszystkiego? Co, jeśli naumyślnie wprowadził ją w błąd?
Powiesz, że źle uwarzyli bazę. Albo że nie masz wystarczająco dużo mocy. I zaczniesz od nowa. Wody ci wystarczy. Uda ci się. Musi ci się udać! To wszystko, co zrobiłaś, nie może pójść na marne!
– Co mam teraz zrobić, panie Tylor? – dobiegł ją głos Gratusa i czym prędzej wróciła do rzeczywistości.
– Wracaj i czekaj na mnie – Alex postanowiła pozbyć się go dopiero wtedy, gdy będzie miała całkowitą pewność, że już go nie potrzebuje.
– A co ze składnikami i eliksirami, które trzymał Peterson? I resztą?
Alex strzepnęła odruchowo jakiś paproch na ciemnym rękawie marynarki. W sumie… mogła go czymś zająć, żeby czuł się nadal potrzebny.
– Zniszcz wszystko. Nie będę już tego potrzebować.
Mężczyzna skinął głową i przestąpił na drugą stronę Przejścia. Alex czym prędzej zamknęła je i poszła się przebrać i wypić wielosokowy ze swoim własnym włosem.
Howden Dam – Wyjąca Grobla
Chwilę później
Uśmiechając się pod nosem, Gratus czym prędzej poszedł do pomieszczenia, w którym Peterson warzył i trzymał rozmaite eliksiry.
Postanowił wpierw zobaczyć, co tam było. Nigdy nie wiadomo, może były tam jakieś eliksiry, które by mu się przydały?
Usiadł przy stole i zaczął przeglądać fiolki w metalowych wiaderkach.
Niektóre nazwy nic mu nie mówiły i te natychmiast odstawiał na bok, do wyrzucenia. Niektóre już na pierwszy rzut oka do niczego by mu się nie przydały. Nie miał ani szczękościsku, ani nie potrzebował eliksiru upiększającego, czy zmieniającego kolor włosów. Ale widząc maść na oparzenia, schował ją do kieszeni. Potem wziął eliksir pieprzowy, wzmacniający i na kaszel i zajął się przeglądaniem sprzętu do warzenia.
W sumie… skoro Tylor nic z tego już nie potrzebował, mogło mu się to przydać. Cały sprzęt mógł sprzedać, nie takie rzeczy można było znaleźć na Śmiertelnym Nokturnie. Ingrediencje również. A Staremu powiedzieć, że wszystko zniszczył.
Należało tylko gdzieś to ukryć na jakiś czas.
Sięgnął po stertę kociołków, włożył tam fiolki z eliksirami, dopełnił łyżkami i chochelkami do mieszania, do drugiej ręki wziął wagę i wyszedł z tym na zewnątrz.
.
Używając teleportacji łącznej, Peterson aportował się z Severusem i Hermioną na mocno zarośniętej ścieżce, która prowadziła do dużej, żelaznej bramy i ginęła w gąszczu kilka jardów dalej. Drzewa i krzewy rosły tu bardzo gęsto, jak w Zakazanym Lesie, zupełnie zasłaniając niebo i przepuszczając tylko odrobinę światła i wszystko dookoła spowite było w bladą szarość wieczoru.
Hermiona zadarła głowę i w niewielkim prześwicie między gałęziami udało się jej dojrzeć odrobinę nieba, które przybrało siny kolor. Powietrze, przesycone głębokim, oszałamiającym zapachem lasu, stało się ciężkie, niemal gęste i aż trudno było nim oddychać, nie słychać było ani krzyków ptaków, zamarł wiatr, nie poruszały się liście na drzewach i nastała pełna napięcia cisza, jakby wszystko dookoła przygotowywało się na coś, co nadchodziło.
Hermiona czuła się dokładnie tak samo. To już nie było szukanie po omacku i zgadywanie; byli we właściwym miejscu, o krok od antidotum, o krok od Wody Księżycowej.
Severus podszedł do bramy i przyjrzał się grubemu, zardzewiałemu łańcuchowi i kłódce, która wyglądała na mugolską. Jednak gdy stukną w nią różdżką i szepnął „Alohomora”, nic się nie stało – zarówno łańcuch, jak i kłódka nawet nie drgnęły.
– Masz do tego klucz, czy znasz zaklęcie? – obrócił się do Petersona, który kulił się kilka stóp za nim.
Na twarzy grubasa mignęło zaskoczenie, które natychmiast przerodziło się w przerażenie.
– Nie mam! Nnie wiedziałem, że jest zamknięta! – zawołał. – Przysięgam!
– Przestań się drzeć – warknął natychmiast Severus. – Jak wszedłeś i wyszedłeś?
– Ja… Tylor otworzył nam bramę… Nie wiedziałem, nie widziałem, żeby coś tu z nią robił.
– W obie strony?
– Obie strony…? – powtórzył za nim wyraźnie zagubiony Peterson.
– Jak stąd wychodziłeś, durniu. Też ktoś ci otwierał?
– Aa-ch! No więc… ja… więc nie wyszedłem tędy. To znaczy…
– Wykrztuś to wreszcie!
Grubas rzucił wylęknione spojrzenie na mur zaraz obok i Severus natychmiast przypomniał sobie uczucie paniki i osaczenia, które towarzyszyły jednemu ze wspomnień. Czyli dobrze domyślił się, że Peterson po prostu uciekł. Musiał przeskoczyć przez mur. Ale dla nich to nic nie zmieniało, Bariera działała dokładnie tak samo na wysokości bramy, co muru. Tyle, że przejście przez otwartą bramę było prostsze, niż wdrapywanie się na mur.
– Wygląda na to, Peterson, że prócz niewątpliwego uzdolnienia w dziedzinie warzenia… trucizn, masz i inne TALENTY. Szkoda tylko, że nie zaproponowałeś Tylorowi właśnie tych innych – kiwnięciem głowy wskazał mu mur. – Właź na górę i czekaj na nas.
Niestety mimo usilnych starań, Peterson nie potrafił wdrapać się na wierzch, więc Hermiona mu pomogła, lewitując do góry. Mężczyzna nieporęcznie chwycił go, przełożył nogę i bardzo wolno podciągnął się i położył w poprzek, z nogami i rękoma po obu stronach.
Gdy tylko połowa jego ciała przekroczyła Barierę, powietrze zadrgało i zafalowało mocno i Severus z Hermioną wymienili krótkie spojrzenie.
– Stań albo ukucnij na wierzchu, nie próbuj siadać, jak… niedawno – poinstruował ją półgłosem Severus, złapał wierzch muru i udało mu się podciągnąć i przykucnąć na nim.
Dziewczyna zrobiła to samo z drugiej strony Petersona, pomogli mu usiąść i złapawszy za ręce, zeskoczyli na miękką ściółkę. Powietrze zafalowało wokół nich, ale poza tym nic innego się nie stało.
Severus natychmiast rzucił na nich Kameleona i Muffliato, złapał Petersona mocno za rękaw i pochylił się ku niemu.
– Prowadź. I ostrzegam, nie próbuj nawet marzyć o tym, żeby mnie opuścić – wyszeptał.
– Tu gdzieś jest moja różdżka… Zgubiłem ją… – pisnął grubas, rozglądając się rozpaczliwym wzrokiem. – P-poszukam-my…
– Może mam ci ją przynieść na złotej tacy i wyczyścić? Prowadź!
Ścieżka prowadząca do zamku była dość wąska i mogły nią iść tylko dwie osoby, więc Hermiona ruszyła przodem, a Severus z Petersonem zaraz za nią.
To już niedaleko. Kilkanaście… kilkadziesiąt kroków. Jesteś już tak blisko…
Zamek mógł być już za najbliższymi drzewami, za zakrętem, mógł wyłonić się zza kępy krzaków… Hermiona przechodziła koło leżących na ziemi kamieni, przeskakiwała przez zwalone pnie, omijała dziury i wystające korzenie drzew, ale im bardziej wdzierała się w leśną głuszę, tym bardziej miała wrażenie, że się od niego oddala. Jakby była na morzu i co chwila przychodziła fala i łagodnie, ale stanowczo, unosiła ją ze sobą i oddalała od upragnionego celu. Więc parła przed siebie coraz dalej, omiatając czujnym wzrokiem wszystko dookoła i starając się w coraz bardziej gęstniejącym mroku dostrzec strzeliste wieże, wysokie mury…
Raptem z tyłu dobiegł ją jakiś łomot i ciche przekleństwo.
– Zwolnij! – syknął równocześnie Severus i pociągnął za marynarkę. – A ty wstawaj!
– Już…! Wsta-ję…! Czekajcie…! – dotarł ich zdyszany głos. – Chwilę…!
– Cholera. Pospiesz się – pogoniła go dziewczyna.
Nie mając ochoty słuchać głośnego wycierania nosa, spojrzała przed siebie i nagle odniosła wrażenie, że między ciemnymi drzewami widzi jakiś prześwit… i jakieś jaśniejsze plamy… Zamek??? Przyjrzała się uważniej i wyobraźnia natychmiast podsunęła jej kamienną ścianę zakończoną blankami…
– Tam jest! – zawołała, niepomna, że Severus jej nie widzi.
Severus złapał Petersona mocniej za rękę i szarpnięciem postawił na nogi. On również dostrzegł coś w półmroku i teraz nagle stracił cierpliwość do tej guzdrały.
– Idziemy!
Dziewczyna natychmiast ruszyła do przodu i pociągnęła ich gwałtownie.
Kilkanaście jardów dalej nie mieli już wątpliwości. Jaśniejsza plama przeobraziła się w pionową skałę, wyraźnie postrzępioną na górze, jakby ukruszoną…, która kilka kroków dalej okazała się być ścianą zawalonego i zarośniętego zamku!
Severus znów musiał ją przyhamować; złapał za łokieć i podprowadził do linii drzew, które kończyły się jakieś dwadzieścia jardów od zamku. Oparli się o nie i rozejrzeli dookoła.
Dokładnie na wprost piętrzyła się wysoka ściana z dziurami w miejscach okien oraz z wielkimi wrotami. Już z daleka można było dostrzec, że drewno zbutwiało już mocno i w zasadzie trzymają je zardzewiałe, żelazne sztaby.
Nagle kawałek dalej, na prawo, otwarły się gwałtownie drzwi. Hermiona natychmiast schowała się głębiej za pień wielkiego drzewa i wstrzymawszy oddech, zamarła w oczekiwaniu. Drzwi stuknęły o zmurszałą ścianę, po czym przymknęły się z cichym skrzypnięciem, lecz nikt stamtąd nie wyszedł. Chwilę później uchyliły się jeszcze raz, o wiele wolniej, a tuż koło nich na moment zawirowały zeschnięte liście i rozsypały się po ziemi.
Wiatr! To tylko wiatr…!
– To tam! – wykrztusił równocześnie Peterson. – Tam jest wejście!
Najwyraźniej musiał przekręcić w tamtym kierunku głowę, bo jego głos był zduszony i trochę niewyraźny.
Severus bez wahania mruknął „Salvio Hexia” i nagła fala powietrza odbiła się od nich i rozeszła dookoła.
– Nie ma tu Magicae Deprehendre? – zapytała niepewnie dziewczyna.
– Nie.
Był tego całkowicie pewien. Tę formę ochrony stosowało się wówczas, gdy nie można było całkowicie zamknąć terenu przed wizytami z zewnątrz, poza tym była dość skomplikowana do postawienia. Tu morderca otoczył się Barierą, nie potrzebował więc dodatkowo rzucać zaklęcia wykrywającego użycie magii. Z tym samych powodów nie musiał też korzystać z ochrony niebezpiecznych magicznych stworzeń.
Oczywiście Barierę można było oszukać, ale to tyczyło się praktycznie wszystkich form ochrony. Nawet Fideliusa. Wystarczy zaufać komuś, kto cię zdradzi – pomyślał z goryczą.
– Opisz dokładnie, jak wchodzi się do laboratorium – zażądał, obracając się w kierunku Petersona.
– Za drzwiami będą schody. Na dół. Na końcu jest krata, na której są zaklęcia. Potem jest przejście do korytarza. A na końcu są drzwi. Też otwierane zaklęciem.
– Jest tam jakieś oświetlenie?
– Pochodnie. Ale nie wiem, czy zawsze się świecą. Ostatnio tak, ale poprzednim razem było ciemno.
– A dalej?
Hermiona kątem oka dostrzegła jakieś poruszenie nisko między drzewami i od razu mocniej ścisnęła różdżkę. Wielozwierz i pogrebiny sprzed zaledwie kilku godzin uprzytomniły jej, że należy wystrzegać się nie tylko ludzi. W tym zapomnianym przez ludzi lesie mogło kryć się pełno różnych magicznych stworzeń, które mogły ich dostrzec mimo zaklęć ochronnych!
To coś poruszyło się jeszcze raz, trochę bliżej nich, ukryło się za drzewem i bardzo powoli zza pnia ukazała się główka otoczona bujnymi, długimi włosami, o dużych, okrągłych oczach i gdy tylko napotkała wzrok Hermiony, błyskawicznie się schowała, odczekała chwilę i znów wyjrzała.
W pierwszej chwili Hermionie wydało się, że to Kudłoń, strażnik koni. Na to przynajmniej wskazywał niewielki wzrost i bujna grzywa na głowie. Ale widząc dziwne zachowanie stworzenia, szybko zmieniła zdanie. Kudłonie były bardzo bojaźliwe, stroniły od ludzi i można je było dostrzec tylko przez przypadek, na przykład śpiące na sianie w stajniach, czy pośród stada, którego strzegły. To stworzenie zaś, mimo wyraźnej obawy, próbowało się do nich zbliżyć.
Dziewczyna udała, że przestała się nim interesować. Spojrzała pod nogi i odczekawszy chwilę, błyskawicznie odwróciła głowę i zobaczyła filigranową, nagą istotkę, która natychmiast znikła za pniem drzewa.
Rusałka! To tylko rusałka! Hermiona odetchnęła z ulgą. Rusałki były dobrymi boginkami wodnymi, które lgnęły do potrzebujących i słabych. Rzadko kiedy opuszczały swoje siedliska w zbiornikach wodnych, ale kiedy to zrobiły, lubiły wałęsać się po okolicy i były bardzo ciekawskie.
Ale co najważniejsze, będąc poza swoim domem, unikały wszelkich niebezpiecznych magicznych stworzeń. Skoro tu przyszła, to na pewno nie ma tu nic złego!
– Co??? Ja? Ja mam… iść??? – dotarł do niej nagle piskliwy głos z prawej strony.
– Jeśli sądziłeś, że zabrałem cię tu dla towarzystwa, to muszę cię rozczarować.
– Ale…
– Rusz się, Peterson.
Sekundę później Severus złapał ją za rękę.
– Zostań tu i czekaj na nas.
Zostań tu??? Mowy nie ma! Była już tak blisko, nie mogła teraz po prostu zostać tu i czekać, aż oni przyniosą antidotum!
– Ja też idę! – zawołała natychmiast. – Będę was osłaniać!
– Nie zamierzam cię… – urwał gwałtownie.
Nie zamierza mnie CO? Narażać?
– Seve… – dalsze dźwięki zamarły jej na ustach, za to jego ręka zacisnęła się jak imadło.
– Zamilcz! – syknął jej prosto do ucha. – Nie waż się stąd ruszyć, Granger!
Potrząsnął nią i nagle uścisk zniknął i w coraz głośniejszym szumie drzew mogła jeszcze usłyszeć oddalające się kroki. I znajomy – nieznajomy głos.
– Wiesz, co znaczy „rusz się”, czy mam ci wytłumaczyć?
Hermiona zacisnęła z całej siły pięści, żeby nie pęknąć, nie pobiec za nim i…! Nie wiedziała nawet, CO by mu mogła zrobić! Dla próby odezwała się i z ulgą stwierdziła, że może mówić.
Wyobraziła sobie, jak idą do wejścia i w momencie, gdy jej wyimaginowany Severus otworzył drzwi, te bujnęły się mocno, uderzyły o ścianę, po czym ze skrzypnięciem wróciły na swoje miejsce. PRAWIE na swoje miejsce. Można było jeszcze dostrzec, jak poruszyły się i zamarły.
Hermiona zamarła również. Teraz pozostało jej tylko czekać.
.
Peter stęknął głucho i przyspieszył odrobinę, tylko po to, by kilka kroków dalej zwolnić. Nie chciał, rozpaczliwie nie chciał tam iść! Nie po to uciekł stamtąd rano, żeby teraz wrócić! Na myśl o Gratusie i Bryancie, i być może Tylorze, czekających tam na niego, przeszły go gwałtowne dreszcze i potoczył dookoła oszalałym spojrzeniem zaszczutego zwierzęcia.
Ale przecież nie mógł uciec! Ten cholerny facet powiedział przecież, że jeśli to zrobi, to umrze! Nie miał pojęcia, czy to była prawda, ale za nic w świecie nie zdecydowałby się tego sprawdzić! I tylko gdzieś tam, na dnie serca, kołatała się nadzieja, że będzie mu nadal potrzebny i go ochroni przed tamtymi!
Nie miał pojęcia, kim on mógł być, nie poznawał go zupełnie, ale ten zdawał się znać jego, Petera. I czasem coś w jego zachowaniu wydawało się być dziwnie znajome.
Wlokąc się noga za nogą, doszedł do drzwi, silna ręka zatrzymała go w miejscu i przez dłuższą chwilę nic się nie działo. I niech tak zostanie, Merlinie, niech tak zostanie! Żeby tylko nie iść dalej!
– Jak tylko otworzę drzwi, masz natychmiast wskoczyć do środka. Zrozumiałeś?
Peter skinął głową i otarł spocone czoło wierzchem rękawa.
– Zrozumiałeś, Peterson? – kolejne znajome złowrogie warknięcie! – Lepiej, żebym na ciebie nie wpadł!
– Ttak! A… jak tam-toś-jest?!
– Nikogo nie ma. TERAZ!
Drzwi otworzyły się gwałtownie i równocześnie mężczyzna pchnął go mocno i Peter wpadł do środka. Czym prędzej rzucił się w znajomy, ponury kąt i zacisnął kurczowo oczy, jak kilka godzin wcześniej i piersią wstrząsnęło stłumione łkanie.
Bał się panicznie, że jeśli tam zejdzie, to nie wyjdzie już żywy. Uciec można było raz. Nie dwa. Nie w tym samym dniu!
Ta sama ciężka, bezlitosna ręka odszukała go i pchnęła w kierunku schodów.
– Idź przodem.
Peter ruszył niepewnie przed siebie, przesuwając ręką po chropowatym murze i szurając stopą po ziemi, żeby wyczuć pierwszy z nich. Przez kilkanaście spiesznych oddechów było płasko, zadziwiająco płasko i na przekór zdrowemu rozsądkowi piknęła w nim nadzieja, gdy nagle prawa noga przechyliła się w dół.
Zaczęło się powolne schodzenie i nagle Peterowi przyszło do głowy, że każdy z tych stopni odmierza ostatnie chwile jego życia. Jak ziarenka piasku, przesypujące się w klepsydrze.
Krata na dole była zamknięta, ale ku jego zdziwieniu nie obudziła się w nim nadzieja, że nie uda się jej otworzyć i wrócą na górę. Ten nieznajomy mężczyzna mógł wszystko. Potrafił wszystko. Nie było dla niego rzeczy niemożliwych.
Po prostu zwiesił głowę i czekał w ciszy, aż szczęknął cichutko zamek i z cichutkim skrzypnięciem krata się uchyliła.
.
Gratus zmrużył oczy, gdy gwałtowny podmuch wiatru miotnął w niego zeschłymi liśćmi, pochylił się do przodu i patrząc pod stopy, niemal po omacku ruszył przed siebie. Na szczęście przemierzał już tę trasę tyle razy, że prawie znał ją na pamięć. Za chwilę powinien dojść do dużego korzenia po prawej, a zaraz za nim leżała w poprzek złamana sosna…
Kilka kroków później istotnie zobaczył brzeg korzenia. Przeszedł przez niego pewnym krokiem i kątem oka zobaczył sosnę. Przestąpił ją i już postawił nogę po drugiej stronie, gdy raptem między wyschniętymi gałęziami błysnęło mu coś białego…
Gratus cofnął się, spojrzał na to coś i zamarł.
To była… kartka papieru. Zwykła kartka papieru, złożona na pół.
Podniósł ją, spojrzał na gryzmoły i natychmiast je rozpoznał! A gdyby miał jakieś wątpliwości, tekst całkowicie by je rozproszył!
Uczony!
Gratus rozejrzał się dookoła, na gałęzie sosny, na kartkę i z powrotem na gałęzie sosny.
Na pewno by ją dostrzegł, gdyby tam była, jak przechodził poprzednim razem! Może po prostu wiatr przywiał ją skądś, a Peterson zgubił ją, jak uciekał? Ale przecież sprawdzili tę drogę kilka razy z Bryantem i nic nie zauważyli…
Czyżby tu wrócił? Ale po cholerę?
Pomysł, że Peterson mógł tu wrócić, wydawał mu się absurdalny, ale gdzieś po głowie tłukło mu się przekonanie, że tej pieprzonej kartki nie było tu jeszcze dwadzieścia minut temu!
Pospiesznie rzucił na siebie Kameleona i ruszył o wiele wolniej i uważniej w kierunku zejścia do ich mieszkania.
JEŚLI wrócił, to na pewno nie wszedł do środka. Nie zna zaklęć, a TYM razem zamknąłeś i drzwi, i bramę!
Więc JEŚLI wrócił, to gdzie on może być? Może czeka na schodach… albo może WŁAŚNIE WYCHODZI…!
Na myśl, że Peterson może za chwilę na niego wyjść, Gratus przystanął niepewnie, bo nie chciał tak po prostu na niego wpaść.
Sprawdź, przecież to takie proste!
– Homenum revelio – mruknął, machnąwszy różdżką w kierunku szarpanych dzikimi porywami wiatru drzwi.
Gdzieś spomiędzy drzew po lewej wyprysnęło coś i spadło na niego z takim impetem, że ledwo ustał na nogach. I nie krzyknął.
Na pieprzone gacie Merlina!!!
Gdy zaklęcie wykryło ludzką obecność, tworzyło niematerialne odbicie danej osoby i przesyłało do rzucającego zaklęcie. I im silniejsza była jej magia, tym odbicie było bardziej wyczuwalne.
TO na pewno nie jest Peterson!!!
Starając się iść cicho, Gratus ruszył powoli, dokładnie na wprost tego czegoś. Nie widział zupełnie nic, więc albo ktoś miał na sobie pelerynę niewidkę, albo Kameleona, lub zaklęcie zwodzące.
Podszedł jeszcze trochę i któryś kolejny podmuch wiatru przyniósł niemal niewyczuwalny zapach piżma.
Gratus wrósł w ziemię i wstrzymał oddech. Ten ktoś musiał być gdzieś blisko! Tuż obok! Merlinie, być może nawet o cal przed nim!
Nie odważył się rzucić jeszcze raz Homenum revelio, bo tym razem odpowiedź zaklęcia by go powaliła. Nie mógł na oślep rzucić oszałamiacza, bo nie wiedział, gdzie dokładnie jest ten ktoś. Oszałamiacza, czy też żadnego innego zaklęcia.
Kolejny poryw wiatru znów zapachniał piżmem; tym razem, wiedząc czego szuka, Gratus wyczuł je już wyraźniej. Cofnął się o krok i przebiegł wzrokiem po najbliższych drzewach i krzewach.
Następny szaleńczy podmuch targnął nimi tak mocno, że te cieńsze niemal przygniótł do ziemi. Grubsze drzewa ugięły się, jakiś suchy konar z trzaskiem wbił się w sąsiednie i posypały się szarpane na wszystkie strony liście.
I tylko jeden krzak przechylił się tylko trochę, mniej niż pozostałe… jakby oparł się O COŚ i nagle jedna gałąź odgięła się w przeciwną stronę!
Gratus uśmiechnął się do siebie, wycelował w miejsce zaraz koło gałęzi, na wysokości piersi, skupił się… i miotnął zaklęciem.