Stan Krytyczny Rozdział 7

Nikt nie widział ani nie słyszał nic podejrzanego. Żadnych obcych gości, żadnych włamań, żadnych kradzieży w ściśle strzeżonym laboratorium. Prócz plamy z czekolady nie znaleźli absolutnie żadnych śladów.

 

Nie mieli żadnych motywów zbrodni. Tylko potwierdzenie zgonu na skutek obrażeń narządów wewnętrznych i raczej mętną analizę Augiego sugerującą zatrucie krwiowcem.

Ciężko było nawet badać alibi, bo nikt nie miał pojęcia, kiedy mogło dość do sugerowanego przez Snape’a otrucia.

Zarzut, że chodziło o morderstwo, można było oddalić z dziecinną łatwością. I z uwagi na charakter pracy Griffina i niewielkie laboratorium w jego domu, można było nawet zakładać przypadkowe samo-zatrucie.

Nie mieli nic. Poza wrednym, zjadliwym nietoperzem.

Miał całkowite prawo zamknąć tę sprawę.

Paul zerknął jeszcze raz na listę. Wszystkie inne zespoły były zawalone robotą. Śledztwa posuwały się do przodu, większość z nich dotyczyła w różnym stopniu czarnej magii. Czegoś, czego jako Aurorzy szukali najbardziej. Nawet sprawa Czarnych Kości, prowadzona przez Harry’ego i Richa wydawała się o wiele bardziej pasjonująca.

Wszyscy byli zajęci. Wszyscy poza nim samym i Rogerem.

Paul uśmiechnął się lekko. Lista miała jeszcze jeden, całkiem niezamierzony plus. Po stanie zaawansowania śledztw łatwo można było ocenić, kto dostanie następny przydział. Jeśli tylko pozbędą się „Zgonu w Pracowni Eliksirów Powella”, dostaną coś innego.

Musiał tylko to sobie zagwarantować.

Rozejrzał się dyskretnie dookoła, sięgnął po raport Augiego i wsunął go między dokumenty piętrzące się w koszyku na jego biurku. Następnie wziął czystą kartkę pergaminu i lewą ręką, starając się imitować styl pisma Augiego, napisał coś podobnego.

Jego raport był bardzo podobny, z wyjątkiem tego, że nie było mowy o krwiowcu.

 

 

Mieszkanie Hermiony, późny wieczór

 

Rozległo się ciche szczęknięcie i dwa złociste, chrupiące tosty wyskoczyły z opiekacza. Po domu rozszedł się przyjemny zapach pieczonego chleba i zmieszał z soczystą wonią podduszonej na złoty kolor kiełbaski, która skwierczała jeszcze na patelni oraz bulgoczącej na sąsiednim palniku fasolki w gęstym sosie pomidorowym.

Hermiona wydawała się nie zwracać na to uwagi. Jeszcze przez dłuższą chwilę liczyła i pisała na grubym kawałku pergaminu i słychać było tylko poskrzypywanie pióra i monotonny szum samochodów za oknem.

Gdy skończyła, przyjrzała się swoim przeliczeniom i przygryzła usta.

Zakreśliła na czerwono rozbieżności i pokręciła głową z niedowierzaniem.

CHO-LE-RA. Severus Snape miał rację.

W przypadku krwiowca i proszku z ośmiornicy w pracowni numer osiem również stwierdziła poważne braki.

Korniczak i proszek z ośmiornicy. To musi być jakiś potwór.

Gdy Hermiona wyobraziła sobie, jak może zareagować organizm na taką mieszankę, odechciało się jej jeść.

W podobny sposób przeanalizowała parę innych składników, ale nie doszukała się żadnych różnic.

 

 

Czwartek, 24 kwietnia

Klinika Św. Munga

16.00

 

Hermiona zbiegła na parter po schodkach tylnej klatki schodowej i szybkim krokiem poszła korytarzem do magazynu. Rzadko kto tam chodził, bo podręczne zapasy na Oddziałach starczały na kilka dni, ale znając złośliwość losu, mogła śmiało zakładać, że komuś będzie potrzebna akurat jakaś maść, której nie używa się od lat, i pół piętra pójdzie jej szukać.

Weszła do holu, w którym były drzwi do magazynu, niewielkie laboratorium należące do Wydziału Badań Naukowych Ministerstwa Magii i wyjście na tyły Kliniki i w tym samym momencie drzwi magazynu otworzyły się i wychyliła się z nich głowa Severusa Snape’a.

– Chodź tu – przywołał ją gestem dłoni.

Hermiona wśliznęła się do środka, Snape zamknął drzwi i dookoła zapadła niemal całkowita ciemność.

– Co znalazłaś? – spytał cicho.

– Miał pan rację. W pracowni numer osiem brakuje sporej ilości każdego z tych trzech składników – szepnęła i wyciągnęła ku niemu rulonik pergaminów. – Sprawdziłam osiem innych i nie znalazłam żadnych różnic.

Snape musiał widzieć w ciemności o wiele lepiej niż ona, bo poczuła, jak odebrał pergamin.

– Po co sprawdzałaś aż osiem innych?

– Po pierwsze dlatego, że jest to dowód na to, że zostało to zrobione specjalnie. Gdybyście byli po prostu nieuważni, brakowałoby wszystkiego po trochu. A po drugie… żeby móc pokazać coś Powellowi i Oktawii Banks. Jeśli będzie trzeba ukryć brak tych trzech.

– Chcesz ukryć brak składników?

– W ciągu ostatniego miesiąca tylko pan ich używał.

Zapadło długie milczenie. Kiedy Snape się odezwał, jego głos był o ton łagodniejszy.

– Dam ci znać. Póki co nic nie mów. I idź już.

Miał rację, lepiej, żeby nikt ich tu nie przyłapał. Uchyliła drzwi, zerknęła, czy nikt nie idzie i w tym momencie poczuła, jak Snape łapie ją za rękę i wciska w jej dłoń coś chłodnego i zaokrąglonego.

– Weź to. Jakby kto pytał.

Ścisnęła słoiczek, kiwnęła głową i szybko wyszła.

 

 

Pracownia Eliksirów Powella

16.00

 

Monica otworzyła bramę Paulowi i Rogerowi i obaj Aurorzy rozsiedli się na wygodnej kanapie w holu. Żeby się odstresować, Roger zaczął dłubać w zębach, zaś Paul przeglądać najnowsze wydanie Eliksirotwórstwa Współczesnego.

– Do dupy. Nic z tego nie rozumiem – powiedział w końcu i odrzucił gazetę na stolik.

– Ty, jak rzuciłeś, to te siki w tej dużej butelce na pierwszej stronie aż się zakołysały! – zawołał Roger.

Paul nogą poprawił gazetę.

– Szczęście, że jak robili zdjęcie, to była zakręcona. Inaczej by się wylały i byśmy siedzieli w kałuży.

Ponieważ ich wizyta nie była zapowiedziana, musieli sporo czekać na Powella, ale obaj bali się, że jeśli się zapowiedzą, Powell zaprosi na spotkanie również Snape’a. A biorąc pod uwagę nowiny, z jakimi przychodzili, nie mieli ochoty na niego wpaść.

Gdy Powell w końcu przyszedł, obaj byli już prawie rozluźnieni, ale na jego widok na nowo się zdenerwowali.

– Dzień dobry, panie Powell – zerwał się na jego widok Paul.

Roger ze stęknięciem podniósł się z kanapy i również uścisnął mu rękę. Leoncjusz Powell zaprosił ich do gabinetu i wskazał fotele przed biurkiem.

– Siadajcie, panowie. Mam nadzieję, że przychodzicie z dobrymi nowinami? – zagaił.

Paul i Roger wymienili spojrzenia i Paul odchrząknął.

– Jak najbardziej. Proszę się nie martwić. Dziś zdecydowaliśmy zakończyć śledztwo. Po… tygodniu przesłuchań, sprawdzania faktów, przeszukiwania miejsca… no, nie zbrodni, ale co do którego istniały takie podejrzenia, doszliśmy do wniosku, że w rzeczywistości do niej nie doszło. Brak śladów w tak doskonale strzeżonym budynku, brak jakichkolwiek dowodów czy poszlak, przejrzyste, idealnie prowadzone rejestry, które nie pozwalają żywić jakichkolwiek podejrzeń i przede wszystkim brak motywu przemawiają jak najbardziej za taką decyzją… Powiedziałbym, że przedłużanie śledztwa byłoby obrazą pańskiej pracowni!

Powell odprężył się i rozsiadł wygodnie w fotelu. Same dobre wiadomości!

– Bardzo mnie to cieszy, panowie, ale pan Griffin zmarł z powodu trucizny – powiedział niby to z cieniem protestu. – Co możecie powiedzieć w tej sprawie?

Roger, który miał przemożną ochotę kopnąć partnera, wtrącił się czym prędzej:

– Cóż. Przypuszczamy, że albo zatruł się czymś u siebie w domu, albo poza nim. Ale z całą pewnością nie w pracowni. Najprawdopodobniej nieszczęśliwy wypadek. Przykro nam.

Powellowi też było przykro z powodu Griffina, ale cieszył go fakt, że przestaną się tu kręcić Aurorzy. Poza tym fakt, że Aurorzy nie odkryli żadnych uchybień, jeszcze bardziej uwiarygodniał Pracownię. Hermiona Granger byłaby wariatką, gdyby w takiej sytuacji robiła jakieś problemy.

Był przekonany, że uzyskanie piątej Kropli to tylko kwestia czasu. Dwa, maksimum trzy tygodnie i po sprawie.

Z trudem ukrył uśmiech i wstał, by odprowadzić Aurorów do drzwi.

– Bardzo panom dziękuję. Przekażę wasze opinie moim pracownikom, przede wszystkim Severusowi Snape’owi.

Paul i Roger wstali czym prędzej, uścisnęli rękę Powella i wyszli.

– Merlinie, już myślałem, że nie skończysz – mruknął półgłosem Roger. – Większych głupot już dawno nie słyszałem.

– Zmywamy się stąd – pogonił go Paul.

Obaj wyszli pospiesznie przed budynek i Roger spróbował złapać oddech.

– No powiedz mi, że nie miałem racji – nacisnął dla żartu Paul. – Ja zawsze mam rację! Pozbyliśmy się tej durnej sprawy i Snape’a.

Roger wyprostował się, osłonił oczy przed słońcem i poklepał Paula po ramieniu.

– Przyznaję. Miałeś rację. Miałeś po prostu genialny pomysł, żeby to skończyć – uśmiechnął się szeroko i troszkę ironicznie. – Wiszę ci kolejkę w Dziurawym Kotle.

.

Severus aportował się przed Pracownią dopiero koło piątej. Po rozmowie z Granger dostarczył zamówione eliksiry i okazało się, że w Klinice zgubili zamówienie na nie. Za to znaleźli inne, bardzo pilne, ale lista eliksirów nie była dokładnie taka sama. Kiedy wreszcie Uzdrowiciel Dyżurny zdecydował, co chce, a czego nie, Snape z trudem powstrzymywał ochotę uduszenia go na miejscu.

Wsunął do kieszeni roboczej bluzy zgięty na pół rulonik pergaminów od Granger i postanowił pójść porozmawiać z Powellem. Nie zdecydował jeszcze, czy powie mu o rozbieżnościach w składnikach, ale od wczoraj chciał pokazać mu nieobjęte barierą aportacyjną podwórko.

Gdy wszedł do gabinetu swojego szefa, ten wyglądał na nad wyraz zadowolonego.

– Severusie! – zawołał i mina mu trochę zrzedła.

– Leoncjuszu – skinął mu głową Snape.

– Dobrze, że cię widzę. Muszę ci coś wyjaśnić… Nie wiem, czy ci się to spodoba, ale … Usiądź, proszę.

Snape spojrzał na fotel i potrząsnął przecząco głową. Skrzyżował tylko ręce na piersi.

– Mam nadzieję, że nie będzie to trwać zbyt długo.

Powell stłumił westchnienie, sięgnął po różdżkę i zaczął się nią bezmyślnie bawić.

– Dziś przyszli Aurorzy. Powiadomili mnie, że właśnie umorzyli śledztwo – wypluł z siebie.

Snape zamarł i zmrużył niebezpiecznie oczy.

– Umorzyli śledztwo?! Absurd! Niby na jakiej podstawie?!

Powell nabrał powietrza i zaczął pospiesznie wyliczać:

– Brak jakichkolwiek śladów, brak poszlak, brak dowodów.

– Jak to brak dowodów?! Przecież znaleźli czekoladę w ósemce! Czekoladę, która nie miała prawa się tam znaleźć!

– No tak, ale nie znaleźli w niej nic podejrzanego. Po prostu zwykła czekolada.

Merlinie, co za banda idiotów tam siedzi! Nie potrafią rozdzielić składników najprostszej mikstury…!

– Poza tym – ciągnął Powell – nie znaleźli żadnych anomalii…

– Żadnych anomalii?! – przerwał mu Snape. – Chodź, to pokażę ci anomalie!

Podszedł do Powella i złapał go mocno za ramię.

– Severusie…

Snape odtrącił na bok jego różdżkę i pociągnął go w kierunku drzwi.

– Zaraz zobaczysz anomalię – wycedził, prawie wlokąc Powella za sobą.

Jednym kopnięciem otworzył drzwi i zablokował je ramieniem, szarpnął Powella za ramię i nie zwracając uwagi na jego słabe protesty, poszedł do końca korytarza.

Zatrzymał się gwałtownie przed zwykłymi drzwiami. Powell o mało się nie przewrócił, ale Severus trzymał go mocno.

– Możesz mi powiedzieć, co tam jest? – spytał niskim tonem.

Powell spojrzał na niego dziwnym wzrokiem.

– Pomieszczenie na środki czystości, magiczny zasysacz kurzu, płyny…

– A za nim? – uciął Snape.

– Za nim? – powtórzył Powell. – Co masz na myśli…

Snape szarpnięciem otworzył drzwi i pchnął tam Powella.

– Tam – przekręcił mu głowę w kierunku zewnętrznych drzwi. – Co tam jest?!

Mina Powella nagle się zmieniła i mężczyzna mocno ścisnął różdżkę.

– Mamy problem… Severusie.

 

 

Howden Dam – Wyjąca Grobla, Anglia

17:00

 

Gratus odebrał kopertę od sowy i odepchnął ją, gdy kłapnęła dziobem.

– Spieprzaj.

Otworzył kopertę zaadresowaną do Petersona i przeleciał wzrokiem krótki tekst. A więc przyszedł czas.

– Profesorku! – zawołał i podszedł do sąsiedniego pomieszczenia, w którym siedział laborant. – Wygląda na to, że będziesz musiał ruszyć swoje tłuste dupsko.

Gruby mężczyzna spojrzał na niego wrogo i wykrzywił się.

– Posłuchaj, dupsko możesz mieć ty. Jeszcze raz mnie obrazisz…

– To co, poskarżysz się? – wpadł mu w słowo Gratus. – Nie radzę. Na twoim miejscu byłbym bardzo grzeczny. W każdym razie, jak mówiłem, dziś wieczorem wybieramy się do Pracowni Powella.

Rzucił mu list, uśmiechnął się pogardliwie i odszedł.

Peter sięgnął po list i przeczytał kilka linijek.

Gdy Peter odkładał na bok pergamin, serce biło mu tak, że słyszał je całym sobą. Słyszał je chyba cały świat.

 

 

Mieszkanie Hermiony

17.15

 

Hermiona wyskoczyła z kominka i poszła prosto do kuchni. Dzień należał do wyjątkowo zwariowanych i nie miała czasu nic zjeść, dlatego też w tej chwili nie marzyła o niczym innym, jak wczorajszej, niezjedzonej kolacji.

Mieszkając w mugolskim domu, po trosze używała czarów, po trosze technik mugolskich. Gotowała, zawsze używając zaklęć – tak było prościej. Potrawy same mieszały się w garnkach, nie musiała ich pilnować i nie było obawy, że się przypalą. Dokładnie z tego samego powodu wolała opiekacz do tostów. Wodę czasami podgrzewała różdżką, czasami nastawiała czajnik. Zaś do porządnego odgrzewania potraw używała mikrofalówki.

Nałożyła na talerz dwie kiełbaski, trzy duże łyżki fasolki i wstawiła do mikrofalówki. Żeby nie musieć bawić się w czyszczenie, przykryła jedzenie plastikowym kloszem i nastawiła na trzy minuty.

Potem pstryknęła czajnikiem i poszła do salonu włączyć telewizor.

Zanim przebrała się w luźną podkoszulkę i ukochane, trochę porwane jeansy, mikrofalówka przestała już piszczeć, woda się zagotowała, a w telewizji leciały właśnie reklamy.

Hermiona lubiła oglądać niektóre z nich. Szczególnie jedzenia dla kotów. Koty z Friskies przypominały jej Krzywołapa. No i niektóre koty były tak rozkosznie głupciowate…

Kiedyś kupisz sobie kota.

Obiecywała to sobie już od dawna i ciągle odkładała. Wpierw chciała zrobić coś ze swoim życiem. Spróbować odnaleźć rodziców. Ustatkować się. Dopiero wtedy mogła pomyśleć o kocie. Kot stał się dla niej uosobieniem wisienki na torcie. Ostatnim elementem dekoracji.

Tymczasem ona nie zaczęła jeszcze piec ciasta.

Zrobiła sobie herbatę, przyniosła szklankę i talerz na stolik i rozsiadła się wygodnie na kanapie. Chwilę oglądała jakąś idiotyczną reklamę środków czystości i przełączyła na następny program. Footbal interesował ją jeszcze mniej niż Quidditch, więc nacisnęła guzik jeszcze raz.

Zobaczyła dziki tłum ludzi kłębiących się przed wejściem do jakiegoś budynku. Ludzie przepychali się między sobą, próbując dostać się do środka. Część z nich miała na twarzy maski, albo owinęła twarz chustami i szalikami. Potem obraz się zmienił i zobaczyła zatłoczony korytarz, w którym pod ścianami stały łóżka.

Wszystkie identyczne, na kółkach. Przy niektórych stały stojaki z kroplówkami i bezbarwnymi woreczkami… W kadr wszedł lekarz w masce na twarzy i zniknął w jakiejś sali…

Hermiona zrobiła głośniej.

– … więc zarówno Rada Zdrowia, jak i Krajowa Izba Lekarska zapewniają, że nie ma ryzyka epidemii – mówiła spikerka. – Wszystkie dotychczas stwierdzone przypadki spowodowane zostały ciężkim zatruciem pokarmowym, najprawdopodobniej na skutek spożycia jakiejś toksycznej substancji. Żadna z ofiar nie została zarażona wirusem gorączki krwotocznej. Nie mamy do czynienia – powtarzam – Nie mamy do czynienia z Ebolą. Dlatego też lekarze zalecają jak najdalej posuniętą ostrożność w wyborze artykułów spożywczych. W żadnym wypadku nie należy spożywać produktów przeterminowanych. Wszystkie zbliżające się do daty przydatności do spożycia należy na wszelki wypadek wyrzucić. I oczywiście, w razie wystąpienia niepokojących objawów, należy natychmiast udać się do najbliższej placówki zdrowotnej.

– Do objawów niepokojących zaliczamy zaś – podjął natychmiast jej kolega. – Wysoką temperaturę, bóle głowy i brzucha oraz nudności. Jeśli po przyjęciu domowych środków przeciwbólowych temperatura nie spada, a głowa nadal was boli, nie czekajcie, ale zgłaszajcie się natychmiast na pogotowie.

– W tej chwili szpitale są oczywiście przepełnione. Lekarze i pielęgniarki pracują po dwie doby pod rząd, starając się podołać niespotykanej dotąd ilości pacjentów. Zaczyna brakować materiałów jednorazowego użytku. Masek, rękawiczek, kitli czy ochraniaczy na buty. Dlatego apelujemy do tych firm i przedsiębiorstw, które mają takie na stanie, o jak najszybsze dostarczanie ich do szpitali. Specjalnie powołana ekipa zajmie się redystrybucją do najbardziej potrzebujących placówek zdrowotnych.

– Nasza redakcja zwróciła się do jednego z ekspertów chorób zakaźnych z pytaniem o Ebolę. Profesorze Henckel, czy może pan wyjaśnić, skąd bierze się ta choroba i dlaczego nie ma żadnego niebezpieczeństwa, żeby epidemia wybuchła w Anglii?

Na ekranie pojawił się mężczyzna ze szpakowatymi włosami, równie szpakowatymi wąsami i bródką i ciemnymi oczami.

– Proszę państwa, Ebola to choroba tropikalna. Wirus do rozwinięcia potrzebuje ciepła, ale równocześnie nie toleruje światła słonecznego. Zarazić się Ebolą można na skutek pogryzienia przez małpy i nietoperze owocożerne oraz przez kontakt z płynami ustrojowymi nosicieli wirusa. W przypadku ofiar, które zmarły ostatnio w Anglii, przeprowadzone zostały testy immunoenzymatyczne, testy na przeciwciała i inne, bardziej specjalistyczne i w żadnym z tych przypadków nie odkryto wirusa. Tym samym, jeśli nie przebywaliście państwo w ciągu ostatnich dwóch tygodni w Afryce, nie zostaliście pogryzieni ani nie mieliście kontaktu z płynami ustrojowymi chorych, nie ma żadnego niebezpieczeństwa, że zostaliście zakażeni wirusem.

Na ekranie na nowo pojawiła się uśmiechnięta spikerka i przeszła do dalszych wiadomości.

Hermiona na ślepo odstawiła trzymany cały czas w ręku talerz i nabrała głębiej powietrza.

Merlinie, czyżby to było to…?? Czyżby ta trucizna pojawiła się u mugoli?

Mugoli…?

Czyżby znów chodziło o mugoli???!

Złapała się za usta i jęknęła głucho.

Brakujące ilości wydzieliny z korniczaka, krwiowca i proszku z ośmiornicy były niemal trzykrotnie większe niż używane przez Snape’a i Chase’a do sporządzania standardowych ilości past czy eliksirów. Jeśli założyć, że standardowa ilość eliksiru starczała dla około dwudziestu pacjentów…

Jutro rano KONIECZNIE trzeba powiedzieć o tym Severusowi Snape’owi!

 

 

Pracownia Eliksirów Powella

 

Severus kątem oka zauważył, jak Powell ścisnął różdżkę i zareagował w mgnieniu oka. Odskoczył na bok, złapał go za kark i wbił mu różdżkę w gardło.

– Expelliarmus! – złapał jego różdżkę i dodał przez zaciśnięte zęby:

– Nie waż się drgnąć.

Powell krzyknął z bólu i spróbował go odepchnąć.

– Co ty…

– Silencio!

Powell mógł tylko się szamotać. Severus cofnął się parę kroków i rzucił Finite Incantatem. Potem kilkoma smagnięciami dorzucił Muffliato, zatrzasnął drzwi na korytarz i otworzył te prowadzące na podwórko.

– No więc… Jaki mamy problem?

Powell roztarł gardło i odchrząknął boleśnie.

– Znów przesadziłeś. Nie miałem nic złego na myśli.

– Więc trzeba było nie bawić się różdżką – sarknął Snape. – Nie lubię tego.

Powell westchnął ciężko i spojrzał na stojące na zewnątrz pojemniki na śmieci.

– Cóż… Nie będę ukrywać, że wiedziałem o tym. Kiedy rzucaliśmy barierę aportacyjną, to podwórko jeszcze nie istniało. Śmieci były składowane tu, w tym pomieszczeniu, ale szybko okazało się, że nie ma tu miejsca i na śmieci, i na graty sprzątaczki, więc… – spojrzał na Snape’a i odwrócił wzrok. – Wpadłem na pomysł powiększenia. Kazałem wstawić drzwi na zewnątrz i wygrodzić niewielkie podwórko. I dokładnie je zabudować, żeby nikt się nie dostał…

Snape zaczął miarowo uderzać różdżką w otwartą dłoń.

– I domyślam się, że nie zostało to nigdzie zgłoszone, tak? Zrobiłeś to na boku, bez zezwolenia, bez poszerzenia bariery aportacyjnej? – prychnął szyderczo i pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Severusie… Nikt nie musi wiedzieć – powiedział prosząco Powell, z miną zbitego psa. – Jeśli nikomu nie powiesz, będzie tylko nas dwóch…

– Jesteś idiotą, Leoncjuszu! Skończonym idiotą! Sądzisz, że nikt się o tym nie dowiedział? A jak myślisz, jak wszedł ten ktoś, kto warzył tu truciznę?!

– Jeśli teraz to zgłosimy, nie dostaniemy piątej Kropli!

– Za późno. To właśnie Hermiona Granger pokazała mi to przejście – Snape odrzucił mu różdżkę i wyszedł na podwórko. – Zaiste, masz bardzo duży problem! – zawołał jeszcze i deportował się na Spinner’s End.

 

 

Ten sam dzień

Pracownia Eliksirów Powella

22.00

 

Biorąc pod uwagę, jak układały się kontakty między nim, a Gratusem, Peter nie miał żadnych wątpliwości, że od teraz nie będzie miał już pomocnika przy warzeniu.

Harris, jak Gratus, odpowiedzialny był za bezpieczeństwo i między innymi miał mieć oko na Petera, ale od samego początku bardzo dobrze między nimi się układało. Harris starał się mu pomagać przy warzeniu i sprzątaniu, Peter zaś tłumaczył, co robią, opowiadał o eliksirach i radził, jak zachować się w laboratorium. Przygotował nawet zestaw eliksirów na dolegliwości reumatyczne dla jego matki.

Gratus był niczym więcej, jak zimnym sukinsynem. Mordercą. Miał dbać o bezpieczeństwo ich planu i – Peter dostrzegał to wyraźnie po jego zachowaniu – pilnować, żeby nie uciekł. I nie krył się z tym zupełnie.

Teraz stał pod drzwiami, nasłuchując jednym uchem odgłosów z korytarza i patrząc na niego krytycznym okiem.

– Przestań się tak guzdrać, Peterson. Im szybciej skończymy, tym lepiej.

Też cię kocham, ty gnido.

– Jakbyś się ruszył i mi pomógł, z pewnością trwałoby to znacznie krócej! – odsapnął i posłał mu wkurzone spojrzenie.

Gratus uśmiechnął się szeroko i oparł się plecami o ścianę.

– Nikt mi nie płaci za babranie się w tym gównie. To twoja robota.

Peter zaczął się zastanawiać, czy tak całkiem przez przypadek go nie otruć. Sięgnął po słoik z przywrotnikiem i zaczął ostrożnie odsypywać potrzebną ilość. Potem przyszła kolej na piętnaście dramów żądeł żądlibąka, pół kwarty smoczej krwi i pięć uncji dyptamu. Odstawił prawie pustą buteleczkę na półkę i zaczął się rozglądać za Wodą Księżycową. Spróbował Accio, ale nie poskutkowało. Przejrzał wszystkie półeczki, ale nigdzie nie widział małego flakonika. Swoją drogą wcale go to nie dziwiło – Woda Księżycowa warta była setki galeonów i z uwagi na bardzo rzadkie stosowanie, prawie nikt jej nie zamawiał.

– Skończyłeś? – spytał Gratus.

– Jeszcze nie – odparł. – Brakuje mi najważniejszego składnika. Tu go nie ma, więc musimy iść zobaczyć w pozostałych pracowniach. Albo w magazynie.

Gratus zgrzytnął zębami z niezadowolenia, ale nie odważył się mu zaprzeczyć. Rzucił na nich obu Kameleona i ostrożnie prześliznęli się do sąsiedniej pracowni.

Mieli połowiczne szczęście. W siódemce Wody Księżycowej nie było, ale znaleźli ją w szóstce. Niestety było jej tak mało, że Peter musiał odlać wszystko. Zostawił na dnie tylko kilka kropel.

 

 

Stratford, północno-wschodni Londyn

Mieszkanie Paula

22.00

 

Paul wyjął z szafy nową, czystą szatę na jutro, na stoliku nocnym położył podkoszulek, slipy i skarpetki i zaczął poprawiać pościel na łóżku. Stłamsił swoją poduszkę, podwinął z boków prześcieradło i w tym momencie szczęknęły drzwi wejściowe.

– Już jestem!

Czym prędzej przeciągnął na środek łóżka kołdrę i wyszedł do przedpokoju przywitać się z żoną.

– Cześć, kochanie – mruknął, całując ją w policzek.

Mia przytuliła się do niego, więc objął ją mocno i wtulił twarz w jej włosy.

– Zmęczona? Chodź, zjemy kolację.

– Nie chce mi się jeść. Padam z nóg.

– Uzdrowiciel powiedział, że masz o siebie dbać – zaprzeczył stanowczo. – Jajka na bekonie czy tosty z dżemem?

Mia skrzywiła się na obie propozycje, ale wiedziała, że COŚ będzie musiała zjeść. Od ponad roku starali się o dziecko i wciąż im się nie udawało, więc miesiąc temu poszła na badania na Oddział Kobiecy w Św. Mungu. Uzdrowiciel nie doszukał się żadnych problemów zdrowotnych, ale zasugerował więcej odpoczynku i dobre odżywianie się. Od tego czasu Paul pilnował jej i wmuszał w nią każdy posiłek.

– Niech będą tosty – poddała się w końcu.

Oboje poszli do malutkiej kuchni, Paul zaczął robić tosty, zaś Mia usiadła na krześle i opowiedziała mu, co dziś robiła. Rozgadała się strasznie i dopiero gdy skończyli jeść, zorientowała się, że Paul nadal nie miał szansy powiedzieć choć słowa.

– No i jak dziś było w pracy? – spytała. – Dostałeś jakąś ciekawą sprawę? Bo ten trup u Powella jest chyba średnio przyjemny?

– Jeszcze nie – potrząsnął głową Paul. – Ale zostawmy moje sprawy i chodźmy zająć się czym innym. Może dziś się nam uda?

Rozdziały<< Stan Krytyczny Rozdział 6Stan Krytyczny Rozdział 8 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz