Przestrzeń przed nimi zamigotała znajomo tysiącami iskierek, a gdy znikły, otworzyło się Przejście do prywatnego laboratorium Rayleigh. W którym byli Z HERMIONĄ zaledwie kilka godzin temu.
Kobieta pchnęła mocno Severusa do przodu, po czym przestąpiła przez nie i szepnąwszy inkantację, zamknęła je za nimi.
Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegł, był rząd czarnych zalakowanych butelek stojących na dolnej półce. Zaraz potem zobaczył kolejną, na stole koło kociołka, z którego unosiła się srebrzysta para, I pod którym tlił się ogień.
WODA KSIĘŻYCOWA. ANTIDOTUM.
Miał to, czego szukał. Znalazł. Z tą ilością Wody Księżycowej mógł ocalić cały świat, a nie tylko chorych w Św. Mungu!
W tej chwili myślał, że po prostu oszaleje. Że wpadł do jakiegoś tunelu bez dna.
RAYLEIGH. ANTIDOTUM.
Ale już po kilku sekundach wszystko się zamazało, straciło znaczenie i na wierzch wypłynęła dławiąca, obezwładniająca panika o Hermionę. Pieprzyć antidotum, chorych, pieprzyć wszystko. Musiał coś zrobić, żeby ją tu ściągnąć. JUŻ. TERAZ.
Rayleigh pchnęła go na krzesło, po czym sięgnęła po szklaneczkę z gęstym błotem i wrzuciła do niego długi, czarny włos. Wywar zapienił się, zabulgotał i przybrał ogniście czerwoną barwę i w jakiś niezrozumiały sposób dopiero kolor sprawił, że Severus wrócił do rzeczywistości. Merlinie, weź się w garść. Uspokój się. Myśl! Działaj!
Gdy Rayleigh przemieniła się w samą siebie i smagnięciem różdżki przebrała się w ciemne ubranie robocze, podniósł na nią wzrok i udał szok i niedowierzanie.
– A-Alex? – wykrztusił, po czym natychmiast się opanował i przybrał obojętną minę. Severus Snape nie miał w zwyczaju pokazywać swoich uczuć.
Kobieta nie odpowiedziała, tylko odgarnęła za ucho kosmyk włosów i bawiąc się różdżką, przyjrzała mu się uważnie. Przesunęła wzrokiem po jego twarzy i zatrzymała spojrzenie gdzieś na szyi.
– Będziesz musiał mi pomóc – odezwała się suchym, rzeczowym tonem.
– Przed chwilą powiedziałaś, że miałem umrzeć. Chciałaś mnie zabić. A teraz mam ci pomóc? – prychnął Severus z pogardą.
– Mogę ten stan rzeczy bardzo łatwo zmienić, wiesz?
– Och, nie wątpię. Jak miałem umrzeć? W Azkabanie? Ucałowany przez dementorów?
– Nie. Otruty – odparła Alex beznamiętnie.
Severus natychmiast się domyślił. Gratus próbował otruć nie tylko Hermionę, Pottera i Ginewrę Weasley. Jego również.
Pozwolił słowom zawisnąć w powietrzu i ciążyć przez parę chwil.
– Cóż za… miła perspektywa – odezwał się w końcu, przeciągając sylaby. – Przyznaj, żałujesz, że ci się nie udało?
Kobieta nie odpowiedziała, choć coś trudnego do uchwycenia błysnęło jej w oczach. Najwyraźniej, żeby to zamarkować, podeszła do stołu i skontrolowała wywar w kociołku.
– To Peterson zabrał cię do Howden Dam? – rzuciła przez ramię.
– Howden Dam?
– Tam, skąd właśnie przyszliśmy.
Jakaś struna w jego duszy drgnęła lekko i Severus z radością przywitał stare, znajome uczucie, że przejmuje nad czymś kontrolę. Jeśli Howden Dam było nazwą, jaką ona używała, by określić tamto miejsce…
– Twoje drugie… sekretne laboratorium? – włożył w swoje słowa jak najwięcej sarkazmu i gdy nie zaprzeczyła, dodał. – Tak.
– Po co tam przyszedłeś?
– Porozmawiać z Tylorem na temat trucizny. Nie sądziłem, że spotkam ciebie.
– O czym chciałeś rozmawiać?
Merlinie, nie teraz! NIE TERAZ!!!!
Severus przekrzywił głowę i zdławił w sobie krzyk, który cisnął mu się na usta. Musiał grać dalej.
– Przede wszystkim „Czemu”?
Alex zamieszała wywar i przez chwilę wpatrywała się w dno kociołka, jakby biła się z myślami.
– Przez ciebie – powiedziała w końcu głucho.
– Przeze mnie…? Mogłabyś mnie OŚWIECIĆ co do mojej roli w tym wszystkim?
Zabrzmiało to bardzo zgryźliwie i Alex aż drgnęła, odrzuciła z głośnym brzękiem szklaną łyżkę na stół i obróciła się ku niemu gwałtownie. Wyglądała, jakby miała ochotę zabić go na miejscu.
Albo się rozpłakać.
– Twoja! – prychnęła. – To WSZYSTKO przez ciebie!
– Jestem aż takim problemem?
– Jesteś WIELKIM problemem! Severusie Snape!
Siląc się na spokój, Severus uniósł brew i to najwyraźniej sprawiło, że coś w Alex pękło.
– Próbowałam ci… zaimponować! Pokazać, że znam się! Na wielu rzeczach! Że się liczę, że mam jakieś znaczenie! Że… – urwała, bo zabrakło jej tchu, zamrugała powiekami i potrząsnęła głową. – Ale ty na to nie reagowałeś!
– Czy kiedykolwiek powiedziałem ci, że się nie znasz?
– To za mało, że NIE MÓWIŁEŚ! Czy raczej nie, właśnie to był problem! Że NIE mówiłeś! Ignorowałeś mnie! Ignorowałeś moje aluzje, moje sugestie, MNIE! Ciągle! Albo odpowiadałeś zjadliwie!
– Bo taki już jestem. Trzeba się nauczyć czytać między wierszami.
Kobieta zakryła usta dłonią i nabrała głęboko powietrza, próbując nad sobą zapanować. Ale gdy po chwili się odezwała, wszystko nadal w niej drżało i wyglądała, jakby miała się rozpaść na tysiące kawałków.
– To znaczy, że jak mówiłeś, że dla Mistrzyń Eliksirów ingrediencje pachną inaczej, to nie było wyśmiewanie się ze mnie? Jak powiedziałeś, że boisz się, że teraz pozmieniane zostaną wszystkie receptury, bo muszą pachnąć różami… to … nie była aluzja do… moich perfum…?
Och, Merlinie, zamknij się!!! Na myśl, że on musi wysłuchiwać teraz głupot, a Hermiona…
Nie odważył się dokończyć myśli.
– Możesz mi powiedzieć, czemu aż tak zwracałaś uwagę na to, co mówiłem?
Alex zacisnęła rozpaczliwie oczy i z piersi wydarł się jej głuchy jęk.
– Bo… bo mi na tobie zależało! – wybuchnęła. – Bo… bo cię kochałam! Byłeś tym jednym, jedynym…!!! – zadławiła się i odwróciła głowę, żeby na niego nie patrzeć.
Severus zamarł, bo poraził go szalony, zwariowany pomysł. A może właśnie to jest sposób…? Spróbuj!
Otworzył usta, ale nie odezwał się, tylko głośno zaczerpnął powietrza i spojrzał na nią z niedowierzaniem. I nagle obudzoną nadzieją, jak człowiek, który dostrzegł nagle światełko w tunelu.
– Czemu… czemu mi nie powiedziałaś…? – szepnął.
– Jak miałam ci powiedzieć?! Paść ci do stóp i błagać?! I czemu zachowujesz się, jakbyś dopiero teraz się o tym dowiedział?! Mistrzu Legilimencji?!
– Mówi się, że w kwestii uczuć mężczyźni to zupełne beztalencia – powiedział powoli, jeszcze niepewnie. – Jakkolwiek bym nie ubolewał nad tym stwierdzeniem, muszę przyznać, że to prawda.
Bardzo powoli Alex spojrzała mu w oczy. Jej napięcie można było wyczuć palcami i Severus zmusił się, żeby odpowiedzieć tym samym. Napięciem, niepewnością i nadzieją.
– Kiedy wejrzałeś w moje myśli, gdy chciałam… podać ci amortencję… Nie wystarczyło ci to?
– Chciałaś po prostu się ze mną przespać! – w jego głosie można było usłyszeć cichy ból. – Nie… Dla mnie nie istnieją kobiety na jedną noc.
– Nieprawda! – krzyknęła natychmiast Alex. – Kochałam cię! Chciałam cię bardziej niż… kogokolwiek, cokolwiek innego na świecie!
Nabrał gwałtownie powietrza i spojrzał jej głęboko w oczy. Teraz był tym, który nagle zrozumiał i jeszcze tylko bał się uwierzyć. Był rozbitkiem, który wreszcie dostrzegł stały ląd. I zaczął rozpaczliwie dążyć ku niemu. I każda fala, każdy oddech przybliżały go do niej. Aż wreszcie rzucił się na łachę piasku i stało się. Uwierzył.
Przesunął powoli gorącym wzrokiem po całej jej sylwetce i wrócił do jej oczu.
– Kochałaś? A… nie kochasz? – spytał niskim, aksamitnym głosem i niby od niechcenia oblizał wargi.
W zapadłej nagle ciszy można było usłyszeć cichutki syk płomienia pod kociołkiem. I uderzenia jej serca, w rytm przyspieszonego pulsu na jej szyi.
– Chodź tu – mruknął.
– Sseverusie…
Spojrzał na nią z głodem w oczach i podniósł się powoli.
– Chodź tu – warknął. Tym razem to już nie była prośba, to był rozkaz.
Alex zachłysnęła się głośno powietrzem i powoli, jak w transie, nie odrywając od niego spojrzenia, podeszła. Wyglądało to tak, jakby od upadku powstrzymał ją tylko jego głos.
Był od niej wyższy, więc wolno zniżył głowę i przysunął do jej twarzy. Mógł poczuć jej nierówny, przyspieszony oddech na policzku.
– Alex.
– Pro… proszę – westchnęła nieprzytomnie.
Jeszcze chwilę kazał jej na siebie czekać.
W końcu przechylił jeszcze odrobinę twarz i musnął ustami jej usta. Wpierw delikatnie, potem trochę śmielej, jakby bał się, że go odrzuci. Alex zadrżała i z piersi wydarł się jej dźwięk podobny do szlochu.
Pocałował ją namiętnie i tym razem kobieta natychmiast mu odpowiedziała. Dotknęła drżącymi dłońmi jego twarzy, wsunęła jedną z nich w jego włosy i przygarnęła go do siebie.
Zmusił się do całowania jej coraz mocniej, goręcej, gwałtowniej i jednocześnie do tolerowania jej dłoni wędrujących od jego włosów do ramion i z powrotem, ale gdy spróbowała się do niego przysunąć, odchylił się i zaczął wodzić ustami po jej twarzy. Nie chciał jej dać tego, czego szukała
Zareaguj. Teraz!
Złam ją.
– Nie każ mi cię błagać – wyłkała. – Przytul mnie.
– Mam zamiar zrobić o wiele więcej – wymruczał i ugryzł ją delikatnie w szyję.
Alex zajęczała i zacisnęła kurczowo palce w jego włosach.
Zrób to. ZRÓB TO TERAZ!!!!
Przycisnął mocno lewą rękę do boku, żeby osłonić swoją różdżkę, gdy jej dłoń zsunęła się po jego plecach na związane ręce i… nagle znikły więzy! Był wolny!
Nie musiał nawet udawać warknięcia, które wyrwało mu się z gardła.
Lewą ręką objął ją w pasie i przygarnął mocno, nawet trochę brutalnie, ścierpniętą ręką, pilnując, żeby cały czas przedramieniem zakrywać różdżkę, zaś prawą przesunął po jej szyi aż do obojczyka i odsunął się, żeby na nią spojrzeć. Ledwo cokolwiek czuł pod palcami.
Ale nie zamierzał czekać. Ani chwili dłużej!
Alex odchyliła głowę z cichym westchnieniem.
– Cudowna – szepnął, zapamiętując odległość i ułożenie materiału na ramieniu.
Wodząc niby od niechcenia palcami po jej szyi, musnął ustami płatek jej ucha. Alex krzyknęła coś bez sensu.
TERAZ!
W ułamku sekundy uniósł prawą dłoń i z całej siły uderzył ją kantem w podstawę szyi.
Tym razem jej westchnienie nie miało nic wspólnego z rozkoszą.
Severus odskoczył do tyłu, gdy kobieta osunęła się bezwładnie i poleciała na ziemię i z trudem wyciągnął zmartwiałymi palcami swoją różdżkę.
– Incarcerous! Petrificus Totalus!
Natychmiast pojawiły się magiczne sznury, więc szarpnięciem różdżki omotał nieprzytomną kobietę od stóp do głów. Potem dorzucił magiczną klatkę i machnął ręką na wszystkie inne zaklęcia, które można byłoby na niej użyć, żeby ją dodatkowo unieruchomić, uciszyć, czy pozbawić na dłużej przytomności!
Nic już nie miało znaczenia!
Modląc się do wszystkich bogów, jacy tylko mogli istnieć, żeby MIAŁ RACJĘ, żeby Howden Dam było odpowiednim słowem, wymówił inkantację:
– Aut ne tenraris aut prfice, Porta ostium nunc laboratorium w Howden Dam!
Wstrzymał oddech i poczuł, jak serce wdziera mu się przemocą do gardła i zaczyna się nim dławić.
I nie odetchnął, póki tysiące iskierek nie sypnęły się z góry okręgu.
Przejście otworzyło się, ale zamiast spodziewanego pomieszczenia, w którym zostawił Hermionę, zobaczył szalejące, huczące płomienie, zmieszane z czarnym dymem, przez które w drgającym od gorąca powietrzu dojrzał jakąś sylwetkę. I przez ryk ognia usłyszał echo oszalałego wycia:
– POMOCY!!!!!!!!!!! POMO!!!CY!!! PRO!!!SZĘ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Przerażenie w ułamku sekundy eksplodowało w nim i nie wahając się, krzyknął:
– Partis Temporis!!!!!
Na chwilę w płomieniach pojawiła się wyrwa, więc runął do środka, złapał Hermionę i już prawie się obrócił, żeby uciec, gdy kątem oka dostrzegł inną kobietę, kawałek dalej!
Bez namysłu pchnął przez szczelinę w ogniu szamoczącą się i wyjącą Hermionę, doskoczył do tej drugiej i szarpnął ku sobie. Równocześnie odetchnął, ale zamiast powietrzem zachłysnął się żarem i natychmiast zaczął się dusić.
Płomienie się zamknęły, ale Przejście musiało jeszcze być otwarte! Na oślep, na pamięć rzucił się w nie, trzymając kurczowo drugą kobietę, oboje przelecieli na drugą stronę, w chłód i spokój i runęli na ziemię.
Severus przeturlał się na plecy i z jękiem zaciągnął czystym powietrzem.
– Porta prope nunc!!!
– NIE!!!….NIE!!!…NIE!!!
Hermiona koło niego wciąż się wiła na podłodze, krztusząc się, dławiąc i wciąż krzycząc. Ta druga kobieta również, ale ta go zupełnie nie interesowała. Podskoczył do dziewczyny, ostrożnie przewrócił ją na plecy i zaczął polewać wodą.
– Aquamenti! Anapneo! Aquamenti!
Dziewczyna zachłysnęła się i zwymiotowała gwałtownie, a potem zaczęła kaszleć. Machnięciem różdżki zdjął z niej poczerniałą szmatę, która kiedyś była jego marynarką i oblał jeszcze raz. Gdy skończył, cała była mokra, ale przestała krzyczeć i się rzucać, ale tylko łykała łapczywie powietrze i jęczała cicho.
Zerknął pobieżnie na jej ucho, które trzymało się na kawałku skóry i chrząstki, ale już nie krwawiło i na opuchnięte oko. Z pewnością cierpiała, lecz na szczęście to wszystko można było zaleczyć, w przeciwieństwie do ran na jej umyśle.
Najchętniej spróbowałby ją uzdrowić już teraz, ale to musiało poczekać. Nie mieli antidotum, ale mieli choć nadzieję na nie i teraz przede wszystkim musiał zrobić wszystko, żeby to, przez co przeszli, nie poszło na marne. Za daleko zaszli i za wiele ich to kosztowało, żeby móc teraz ryzykować.
– Ppanie… profe-sorze?
Kobieta, którą wyciągnął z płomieni, uniosła się z trudem na drżących rękach, usiadła i patrzyła na niego pełnym zdumienia i szoku spojrzeniem. Nie kojarzyła mu się z nikim szczególnym, ale przez te wszystkie lata przewinęło się przez jego klasę tyle uczniów, że zupełnie go to nie dziwiło.
Ignorując ją całkowicie, wstał, otworzył Przejście do Spinner’s End i zaczął krążyć tam i z powrotem. Butelka za butelką, przeniósł całą Wodę Księżycową do swojego salonu. Jej śladem poszedł kociołek z początkowym stadium antidotum i kartka pergaminu z listą ingrediencji i odznaczonymi etapami warzenia. Po krótkim namyśle przywołał też dwa puste szklane kociołki, upewnił się, że ich rozmiary są odpowiednie i ostrożnie postawił je na swój stół.
Rayleigh była cały czas nieprzytomna, więc żeby ją przenieść, po prostu wylewitował ją w powietrze. Nie zamierzał jej dotykać. Nigdy więcej. Gdy tylko znalazła się po drugiej stronie Przejścia, zdjął zaklęcie i od razu zawrócił. Łomot ciała o podłogę dobiegł go, gdy już przechodził do JEJ wymiaru.
– Możesz chodzić? – spytał siedzącej na ziemi kobiety.
Ta niepewnie skinęła głową, więc machnąwszy ręką, wskazał jej Przejście.
– Wchodź. Niczego nie dotykaj. I zejdź mi z drogi, jak będę wracał.
Nie miał nawet pojęcia, czy odpowiedziała. Pochylił się nad wciąż leżącą na ziemi Hermioną i ostrożnie podniósł.
– Seve-rus? – wycharczała cicho.
– Już nic ci nie grozi – odparł natychmiast. – Chodź, zabiorę cię stąd.
Delikatnie wziął ją na ręce i już miał się podnieść, gdy dostrzegł skotłowaną obok marynarkę. Nie zależało mu na tej szmacie, ale tam była ukryta różdżka Pottera, więc przerzucił ją sobie przez ramię i spróbował wstać. Natychmiast pociemniało mu w oczach i świat rozjechał się przed oczami, ale tylko zacisnął zęby i odetchnął głęboko kilka razy, aż wszystko choć trochę się uspokoiło. Nie zamierzał lewitować Hermiony. Nie była przedmiotem.
Chwiejnie przeszedł przez Przejście, dotarł do kanapy, resztką sił położył ją na niej i czym prędzej zamknął Przejście.
Byli w domu.
Merlinie. Wreszcie w domu. Już myślał, że ta chwila nigdy nie nastąpi.
Zrobiło mu się nagle dziwnie miękko i poczuł, jak osuwa się na sam brzeg kanapy.
– …asz antidot…? – wymamrotała Hermiona.
– Nie. Czy komuś udało się uciec? Może któryś z nich…
– Wszyscy nie żyją.
Severus zwiesił głowę, czując w ustach smak porażki.
– Mam Wodę Księżycową – powiedział i choć w jakiś sposób była to dobra nowina, w jego głosie zabrzmiała pustka.
Nie odpowiedziała, jakby nie wiedziała, czy to dobra, czy zła wiadomość. Ale to już nie było jej zmartwienie, mógł się tym zająć sam. Dla niej przyszedł czas na odpoczynek.
Spojrzał jeszcze raz z bliska na opuchniętą i pokrytą ledwo zakrzepłą krwią powiekę.
– To wszystko da się uzdrowić. Będziesz wyglądała tak, jak wcześniej.
Hermiona zacisnęła kurczowo usta i oczy i zasłoniła sobie twarz rękoma, lecz zdradził ją rozpaczliwy, przeciągły jęk, który wyrwał się jej z piersi. Chwilę później równie głośno wciągnęła powietrze i wybuchnęła płaczem. Ale płakała z ulgi, więc mógł jej na to pozwolić.
Coś poruszyło się nagle w kącie. Severus zerwał się i wycelował różdżkę i dopiero wtedy dostrzegł siedzącą na podłodze koło fotela kobietę, która próbowała otrzeć zalane łzami policzki. Na jego widok krzyknęła i wtuliła się w mebel.
Jakaś kobieta poza Barierą? Czyżby to była…?
To musiała być żona Bryanta, o której mówił Peterson. I sądząc po jej stanie, musiała mieć do czynienia z Gratusem.
Zarówno na myśl o tym sukinsynie, jak i o tym, że zdradził jej Tajemnicę, wykrzywił się z wściekłości.
– Zakryj się tym – machnięciem różdżki ściągnął na nią narzutę z fotela.
– Panie profesorze, co…
– Nie teraz – fuknął, przerywając jej natychmiast. Miał teraz ważniejsze sprawy na głowie, niż niańczenie jej.
Przywołał Patronusa i błyszcząca Łania wyrosła znikąd tuż przed nim.
– Wolf, to pilne. Czekam na pana w Spinner’s End przy całkowicie zawalonym domu, z którego ostał się tylko komin. Panna Granger jest ciężko ranna i potrzebuje natychmiastowej pomocy. Ona i jeszcze inna kobieta. Snape.
Machnięciem różdżki wysłał Patronusa do Mathiasa Wolfa, po czym przywołał drugiego, do Gawaina Robardsa. Ale jemu nie był winien żadnych wyjaśnień, więc tylko kazał mu zjawić się w tym samym miejscu. Przed domem dokładnie na wprost okien do jego saloniku.
– Nigdzie nie idę – odezwała się słabo Hermiona.
Przestała płakać, ale mając lewe oko zalane łzami, nie widziała go i musiała odnaleźć go po głosie. Severus znów się skrzywił.
– Proszę?
– Zostaję tu.
– Po co? Żeby mi przeszkadzać?
– Żeby ci pomóc.
Severus popatrzył na nią z politowaniem i pokręcił głową.
– To nie ja potrzebuję pomocy, ale ty. Jak chcesz, to przyniosę ci lusterko, żebyś zobaczyła, w jakim jesteś stanie.
Dziewczyna otarła lewe oko rękawem i udało się jej na niego popatrzeć. Wyglądała w tym momencie tak żałośnie, że coś w nim po prostu zawyło. I może dlatego tym bardziej zaskoczyła go jej odpowiedź.
– Ty jesteś pewnie w nielepszym.
– To twoja krew, nie moja.
– Zostaję z tobą.
– Muszę ci przypominać, że pan Potter i panna Weasley potrzebują antidotum, którego nie mamy?
Łzy momentalnie napłynęły jej do oczu i zacisnęła kurczowo pięści.
– Wiem! – wykrztusiła i zaniosła się krótkim szlochem. – Więc chcę… pomóc je zrobić!
– Hermiono…
– Proszę! Na pewno przyda ci się pomoc!
Zawahał się na chwilę, więc dodała, z nadzieją drżącą w jej głosie.
– Pamiętasz, co ci kiedyś mówiłam? Że razem idzie się dalej?
– Trzeba cię uzdrowić – to była nie tylko wymówka, może raczej ostatnia próba odrzucenia jej pomocy.
– Więc zrób to!
Usiadł na brzegu kanapy i nie zwracając uwagi na to, że dziewczyna złapała go za rękę, przyjrzał się jej uchu i oku. Ucho można było bardzo łatwo wyleczyć, ale z okiem sprawa była o wiele poważniejsza. Nie wiedział, jak głębokie są rany, ale nie mógłby zrobić nic, jeśli była przytomna.
– Musiałbym podać ci Wywar Żywej Śmierci. Nie mam eliksirów, które używacie w Klinice – odparł poważnie. – Aż tak mi ufasz?
Dziewczyna spojrzała mu prosto w oczy i jej usta drgnęły lekko, w cieniu uśmiechu.
– Najbardziej na świecie.
Powinien na nią fuknąć, powinien ją wyśmiać i powiedzieć, że jest głupia i nie wie, o czym mówi. Powinien ją odepchnąć. Dla jej własnego dobra powinien powiedzieć „Nie” i odesłać ją do Kliniki. Na Merlina, przecież sam mówił kiedyś, że to on tu decyduje!
Ale w tej chwili mógł czuć jedynie to samo dziwne uczucie, które już raz mu pokazała i być jej za to wdzięczny.
Raptem gdzieś z daleka usłyszał swoje nazwisko. Spojrzał za okno i zobaczył Mathiasa Wolfa, który rozglądał się dookoła i raz po raz go wołał.
Czym prędzej odsunął jej rękę i wstał.
– Więc niech tak będzie – zdecydował i skinął głową na żonę Bryanta. – Idziemy.
Gdy tylko wyszli za próg, ale nie przekroczyli jeszcze obszaru objętego Fideliusem, Severus przytrzymał ją i zajrzał głęboko w oczy.
– Obliviate!
Skupił się na jej ostatnich wspomnieniach i usunął wszystkie od teraz aż do chwili, gdy oboje przelecieli przez płomienie i upadli na podłogę w laboratorium Rayleigh. Nie chcąc ryzykować, wprowadził ją do swojego domu i tym samym zdradził Tajemnicę, ale nie zamierzał pozwolić, żeby ona o tym pamiętała.
Dopiero po tym podprowadził ją do Mathiasa Wolfa, który aż zachłysnął się na jej widok, ale natychmiast rozejrzał się dookoła.
– Hermiona? Gdzie jest Hermiona?! Czy…???!
– Żyje – uspokoił go Severus.
Mathias wyglądał, jakby nagle z ramion zdjęto mu hipogryfa. Przymknął oczy i odetchnął głęboko, ale równie szybko je otworzył.
– Co jej jest? Dlaczego nie przyszła… nie przyniósł jej pan? Jeśli nadal ją pan… odpycha, bo…
– Sam się nią zajmę – uciął Severus.
– Ale…
– Ale będę potrzebował eliksir słodkiego snu, uzupełniający krew, wzmacniający, przeciwbólowy i uspokajający.
– Wolałbym zająć się nią osobiście.
– A ona woli, żebym to ja się nią zajął, więc proponuję darować sobie dalszą dyskusję – warknął Severus. – W jakim stanie jest Potter i Weasley?
Już po pierwszych słowach Uzdrowiciel posłał mu ponure spojrzenie, ale gdy tylko usłyszał pytanie, zbladł i spuścił wzrok.
– Z początku trochę im się poprawiło, ale od godziny znów się pogarsza. Udało się wam znaleźć to antidotum? – spojrzał na Severusa z nadzieją w oczach.
– Nie. Znaleźliśmy tylko Wodę Księżycową. Zaraz zacznę je warzyć.
– Pospieszcie się – rzucił stłumionym głosem Mathias. – Pospieszcie się.
Severus uniósł brew.
– Nie wiem… kiedy dojdą do takiego stanu, kiedy ich organy już się nie uleczą – odparł na niezadane pytanie Mathias. – Więc… przenieśliśmy ich do mugolskiego szpitala. Wie pan, tam, gdzie…
– Więc przenieście ich z powrotem do Munga! Mugole w niczym tu nie pomogą. To, co się stało w Belfaście, to był tylko test antidotum, nic więcej!
Mathias zawahał się wyraźnie, więc Severus prychnął zniecierpliwiony.
– Niech pan nie będzie idiotą, Wolf. Słyszał pan kiedyś, żeby mugole wyleczyli Groszopryszczkę, Paryską Świecówkę czy Smoczą Ospę? Spróbuję uwarzyć antidotum tak szybko, jak się da, ale nie chciałbym musieć biegać z nim po mugolskich klinikach, czy to jasne? – kiwnął głową i wskazał na kobietę, która cały czas przyciskała do siebie narzutę i patrzyła jeszcze trochę nieobecnym wzrokiem dookoła. – Niech pan ją zabierze i jak najszybciej przyniesie mi eliksiry, których potrzebuję, bo nie mam całego dnia!
Nie czekając na odpowiedź, obrócił się i wrócił do domu.
Z tego, co Mathias Wolf dał Hermionie do leczenia go, nie zostało wiele, ale też w tej chwili nie potrzebował dużo. Wypił eliksir wzmacniający, od którego zwykle stronił, uważając, że da sobie radę Teraz jednak znów czuł, jak ogarnia go znużenie i wszystko staje się dziwnie odległe i nierzeczywiste. A po drugie tym razem musiał się naprawdę mocno skupić, żeby zająć się ranami Hermiony tak, żeby nie pozostały po nich blizny.
Przyniósł z piwnicy wszystko, co mu było potrzebne: Wywar Żywej Śmierci, eliksir odkażający i esencję dyptamu i przywołał czyste ręczniki i miskę, którą napełnił ciepłą wodą z różdżki.
Buteleczkę z eliksirem Wiggenowym, który potrzebował do wybudzenia ze śpiączki, po upewnieniu się, że jest jeszcze zdatny do spożycia, odłożył ostrożnie na bok.
Usiadł przy Hermionie i odkorkował i przystawił jej do ust Wywar Żywej Śmierci.
– Co z Harrym i Ginny? – spytała jeszcze, przytrzymując mu rękę.
– Potrzebują antidotum – odparł krótko.
Ledwo dziewczyna przełknęła zawartość, całe jej ciało zwiotczało, głowa przechyliła się do tyłu i osunęła się bezwładnie na kanapę. Severus odczekał jeszcze kilka sekund, aż jej pierś praktycznie przestała się poruszać i rzucił zaklęcia diagnostyczne.
Nie był Uzdrowicielem, nie potrafiłby uzdrowić z żadnej choroby zakaźnej czy z zatruć, ale z konieczności nauczył się leczyć wszelkie obrażenia fizyczne i urazy pozaklęciowe. Potrafił składać złamane kości, leczyć nawet głębokie rany, odczarowywać zdartą skórę tak, żeby nie pozostały nawet blizny i uzdrawiać z większości czarnomagicznych klątw. Był swoim pierwszym pacjentem.
Tak więc, teraz sunąc różdżką nad jej ciałem, natychmiast odkrył lekkie obrzmienie narządów wewnętrznych i krocza i skrzywił się boleśnie.
Ostrożnie zdjął z niej koszulę, okrył ręcznikiem i zaklęciem ściągnął z twarzy, szyi i rąk warstwę krwi, do której przylepiło się pełno pyłu i mniejszych kamyków. Tergeo nie wchłonęło wszystkiego, w każdym razie nie tak dokładnie, jakby sobie tego życzył, więc zanurzył drugi ręcznik w wodzie, wyżął i delikatnie przetarł skórę wilgotną tkaniną. I aż zagryzł zęby na widok ran, które teraz mógł wyraźnie zobaczyć.
Ucho faktycznie było bardzo mocno naderwane i sądząc po kształtach rany, ten sukinsyn musiał po prostu szarpnąć nim, albo użyć zaklęcia odrywającego, ale nie czarnej magii.
Oblał całą ranę eliksirem odkażającym, osuszył i przysunąwszy naderwaną część do szyi, szepnął Episkey. Chrząstka natychmiast zrosła się, więc zanurzył palec w buteleczce z dyptamem i delikatnie wtarł w miejsce, gdzie naderwana była skóra i masował jeszcze chwilę, póki nie znikły nawet najdrobniejsze ślady.
Teraz mógł zająć się jej prawym okiem. Wpierw zmniejszył opuchliznę, oblewając ją obficie eliksirem dekompresyjnym i dopiero, gdy mógł cokolwiek dojrzeć, przyjrzał się dokładnie obrażeniom.
Wewnętrzny kącik oka był rozszarpany, pod okiem ciągnęła się niezbyt głęboka, szarpana rana, która znikała dopiero na wysokości skroni, a gdy odchylił powiekę, zobaczył głęboki wylew na gałce ocznej. Najwyraźniej Hermiona musiała odchylić głowę w ostatnim momencie i tylko w ten sposób skończyło się na tym, a nie na wydłubanym oku.
Powoli, metodycznie usunął krew i paprochy, przemył obficie gałkę oczną i kropla po kropli polał dyptamem. Potem roztarł dyptam na palcach i delikatnie wmasował we wszystkie zranione miejsca. Kącik oka się zagoił, powierzchnia gałki ocznej się wygładziła, a na miejscu zdartej skóry wyrosła nowa i po chwili różowa kreska znikła niemal zupełnie. Niemal. Skóra w tym miejscu była tak delikatna, że z pewnością trzeba będzie wcierać dyptam jeszcze przez jakiś czas, aż znikną wszystkie ślady.
Podobnie uzdrowił jej poranione nadgarstki.
Dopiero wtedy przywołał jej piżamę i machnięciem różdżki przebrał w nią. Czas było ją wybudzić z głębokiej śpiączki.
Wlał jej do ust sześć kropli eliksiru Wiggenowego, pomasował przełyk, żeby pobudzić odruch przełykania i przyjrzał się jej z uwagą. Przez chwilę nie działo się nic, ale po kilku sekundach policzki zabarwił lekki rumieniec, zaczęła oddychać i poruszyła głową.
Czym prędzej w podobny sposób podał jej eliksir słodkiego snu i ostatnią fiolkę przeciwbólowego i wyraźnie dostrzegł moment, kiedy działanie Wywaru się skończyło i Hermiona po prostu zasnęła.
– Accio koc – mruknął, wskazując różdżką swoją sypialnię, złapał jeden z jej miłych kocy i przykrył ją porządnie.
Hermiona odetchnęła głęboko, przekręciła się na bok i skuliła, ale spała dalej.
W tej chwili wyglądała jak dziecko. I na swój sposób była jeszcze dzieckiem. Małą dziewczynką, która za szybko wydoroślała przez tę przeklętą, cholerną wojnę. Inne dziewczyny, w innym czasie, w innym świecie, w jej wieku spędzały czas na przebieraniu się w ładne ubrania, rozmawianiu o perfumach, fryzurach, makijażu i o chłopcach, którzy im się podobali. Ją życie obdarło z tych wszystkich śmiesznych, głupich i niewinnych chwil. Zamiast tego nosiła ciągle te same idiotyczne, mugolskie ubrania, które pachniały potem i strachem, a które czyściła tylko zaklęciami, i rozmawiała o horkruksach i sposobach na to, żeby ocalić cały czarodziejski świat. Nastoletnie kłótnie o byle co przerodziły się w rozpaczliwe dyskusje nad tym, jak przeżyć jutrzejszy dzień. Zamiast szukać odwagi na pierwszy pocałunek ona musiała znaleźć w sobie i odwagę, i wiarę, by potrafić rzucić się w nicość.
Cały ten horror zostawił w niej głębokie ślady. A dzisiejszy koszmar tylko je pogłębił. Zrobił z niej wrak człowieka, którym mogłaby być, gdyby żyła w tym innym świecie. Rany na ciele można było zaleczyć, ale te na jej duszy miały goić się jeszcze długimi latami.
Nie wiedział nawet, czy któremuś z nich uda się kiedyś tak naprawdę wrócić do normalności.
Jej pewnie tak. Jemu już nigdy.
Patrzył na nią jeszcze przez krótką chwilę, a potem westchnął ciężko i zszedł do piwnicy. Najwyższa pora zacząć warzyć.
Godzinę później w czterech szklanych kociołkach bulgotały wywary w różnych stadiach warzenia. Po rozmowie z Mathiasem Wolfem Severus zdecydował użyć wszelkich skrótów, jakie tylko przyszły mu do głowy, żeby przyspieszyć proces warzenia. Ale ryzyko, że któryś z nich nie zadziała i wywar stanie się tylko bezużyteczną kolorową wodą było zbyt duże, tak więc zdecydował warzyć równocześnie skróconą, jak i normalną wersję. To, co zaczęła warzyć Rayleigh, nie było jeszcze gotową bazą, ale zyskiwał na tym przynajmniej godzinę pracy.
I na całe szczęście była jeszcze Hermiona. Sam nie dałby rady robić czterech eliksirów w tym czasie.
Postanowił dać jej tak dużo czasu, jak tylko mógł. Czyli zbudzić ją dopiero wtedy, gdy sam nie będzie już w stanie utrzymać się na nogach. Wtedy kolejny raz weźmie eliksir wzmacniający i spróbuje wytrzymać jeszcze trochę.
Szybko odznaczył na liście ingrediencji ikrę ramory, zamieszał uważnie pięć razy w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, po czym wrócił do zgniatania liści oleandru. Normalnie powinien je pokroić w drobniutką kosteczkę i mieszać pięć razy co dwie minuty do chwili, aż się rozpuści, a sok zmieni kolor wywaru z żółtego na pomarańczowy, ale pokrojone i zgniecione listki powinny przyspieszyć proces o przynajmniej kwadrans. Powinny. Jednak nie mógł użyć srebrnego sztyletu, tylko nóż o diamentowym ostrzu, więc zajęło mu to więcej czasu, niż sądził.
Ale się opłaciło. Gdy tylko wlał do kociołka półpłynną masę i zamieszał pięć razy, żółć natychmiast nabrała mocy.
Ustawił alarm na dwie minuty i pospiesznie podszedł do trzeciego kociołka, z którego zaczęła unosić się szeroką spiralą srebrzysta, migocąca para. W przypadku tego i czwartego kociołka musiał przestrzegać oryginalnie stworzonej receptury, więc odczekał jeszcze kilka sekund, aż pierwsza bańka rozpryśnie się na powierzchni i jednym płynnym ruchem wsypał sześć płatków ciemiernika, zamieszał i zerknąwszy na zegarek, odznaczył kolejny etap i czym prędzej wrócił do pierwszego kociołka. Musiał dodać do niego zamknięty oddech jednorożca, odczekać, aż tysiące malutkich bąbelków rozejdzie się równomiernie po całym wywarze i mieszać, aż znikną zupełnie. I prawie w tym samym czasie należało dosypać szczyptę sproszkowanego rogu garboroga do czwartego kociołka i czym prędzej wrócić do drugiego, w którym żółć powolutku, powolutku zaczęła przechodzić w bardzo słaby pomarańcz…
Całe szczęście, że zarówno Robards, jak i Wolf zjawili się zanim jeszcze zaczął warzyć, bo w tej chwili absolutnie nie miałby czasu, żeby odebrać eliksiry i przekazać Aurorowi Rayleigh. Robards był tak zaskoczony, że w pierwszej chwili próbował spytać o wszystko. Severus w kilku dobitnych słowach kazał mu zamknąć kobietę i zadbać o to, żeby nikt przez pomyłkę jej nie wypuścił, nawet jeśli miałoby to znaczyć, że Robards miałby przykuć się do niej i spędzić całą dobę w celi w Ministerstwie. Odmówił dalszych wyjaśnień, niemalże rzucił mu pod nogi spetryfikowaną kobietę i bez pożegnania wrócił do siebie, żeby podać uśpionej Hermionie eliksir uzupełniający krew.
Alarm zagwizdał przeciągle, gdy we właśnie mieszanym wywarze lśniły jeszcze drobinki powietrza. Severus skrzywił się, błyskawicznie wyłączył go machnięciem różdżką, chwycił ostrożnie za drugą szklaną chochelkę i zaczął równocześnie mieszać w obu kociołkach.
– Raz… dwa… trzy…
Doliczył do pięciu, otrząsnął chochelkę w prawej ręce, na pamięć odłożył na podstawkę i kończąc mieszanie lewą, znów nastawił alarm. Kiedyś trzeba będzie zrobić coś, żeby nie wył tak przeraźliwie.
Przez następny kwadrans jednak jeszcze kilka razy musiał zajmować się dwoma, czy nawet trzema różnymi kociołkami jednocześnie i o mały włos nie zepsuł antidotum w jednym z nich, próbując kroić ingrediencje sztyletem. Zorientował się, co robi, dosłownie w ostatniej chwili, tuż przed wsypaniem ich do kociołka.
Jednak to następny krok go pokonał. Żeby zadziałał jeden ze skrótów, przy mieszaniu niezbędne było maksymalne skupienie na wypowiadanej inkantacji. Lekkie drżenie dłoni, które pojawiło się już w połowie, szybko przeszło w drgawki i w końcu stało się to, czego się obawiał: trzasnęła szklana chochelka i szklane drobiny wpadły do wywaru i wbiły mu się w dłonie.
Severus postawił Tarczę, mruknął Accio szkło i natychmiast wszystkie drobiny śmignęły ku niemu i ześliznęły się z chrzęstem na ziemię. Reparo naprawiło chochelkę, ale w końcu dotarło do niego, że to nie potłuczona chochla stanowiła problem, tylko on sam.
Lada chwila zrobisz jakąś głupotę, której nie da się już naprawić. Zepsujesz antidotum.
Jeden głupi błąd mógł kosztować życie Harry’ego Pottera i Ginewrę Weasley.
I dziesiątki innych ludzi.
Po kolei rzucił zaklęcia statyczne na kociołki i poszedł zbudzić Hermionę. Najwyższy czas było schować dumę do kieszeni.
Podzielili się pracą i Severus zajął się warzeniem antidotum przy użyciu skrótów, Hermiona zaś robiła normalne. Była to duża różnica, choć biorąc pod uwagę ich stan, praca nadal ich przerastała.
Hermiona podeszła do stołu zastawionego dziesiątkami buteleczek, flakoników i słojów i osunęła się ciężko na stołek.
– Jest tylko półtorej godziny różnicy – stwierdziła, porównując listę składników.
– Mam sprowadzić Rayleigh, żebyś jej powiedziała, że za wolno warzyła? – odparł pytaniem Severus i również usiadł na stołku.
Hermiona poczuła, jakby uderzył ją w policzek. Mocno. Prawie poczuła ostre chlaśnięcie. Spojrzała na niego, ale ponieważ zignorował ją zupełnie, pochyliła głowę i przygryzając usta, odnalazła kolejny składnik.
Ale nie mogła nic poradzić na to, że wymsknęło się jej kolejne pytanie. Musiała je zadać.
– A ty gdzie jesteś? To znaczy ile czasu jeszcze potrzeba do skończenia?
– Samym pytaniem nic nie przyspieszysz. Zajmij się lepiej warzeniem.
Dziewczyna poczuła, jak ostra igiełka wbiła się jej w serce i czym prędzej wzięła się do pracy.
Czas mijał i ich rozmowy stawały się coraz bardziej zdawkowe, aż w końcu zanikły zupełnie. Wraz z ciszą pojawiło się coraz większe napięcie, powietrze stało się gęste, ale nie od oparów, ale od strachu, który pojawił się znikąd, przypełzł nieproszony i choć oboje starali się go odepchnąć, z chwili na chwilę wgryzał się coraz bardziej w ich świadomość.
Hermiona co jakiś czas rzucała krótkie spojrzenia na Severusa. Jego ruchy w niczym nie przypominały już tych precyzyjnych, pełnych wdzięku gestów, które tak podziwiała kilka tygodni temu. Teraz wyraźnie było widać, ile wysiłku wkłada w to, żeby trzymać nóż pod odpowiednim kątem, zataczać idealnie gładkie koła przy mieszaniu, czy odmierzać bezbłędnie odpowiednią ilość składników. Między gęstymi brwiami pojawiła się głęboka zmarszczka, na przemian zaciskał i wykrzywiał usta i nawet jego oddech stał się głośny i spazmatyczny. Wyglądał, jakby chciał za wszelką cenę pobiec do przodu, ale coś go trzymało w miejscu.
Dziewczyna chyba tysięczny raz rzuciła okiem na zegarek i z piersi wyrwało się jej głuche westchnienie. Było już po siódmej wieczorem. Ile czasu jeszcze wytrzymają? Ile czasu brakuje do chwili, gdy nie będzie już można ich uzdrowić? Jak długo to wszystko będzie trwało?
I nagle znikąd pojawiło się kolejne pytanie, które prawie odebrało jej oddech. Jak sprawdzimy, czy antidotum jest dobre??? Czy działa???
Przecież nie mieli już trucizny! Całą zużyli do zrobienia czekoladowej plamy! Nie mieli już nic! Może u Powella zostało jeszcze coś na podłodze?! Albo może była jakaś resztka w Ministerstwie???
Ale nie mieli czasu na szukanie! Musieliby zakraść się tam i próbować znów coś znaleźć, nie wiedząc nawet, GDZIE szukać!!!
Ale uwarzenie jej zajęło im wiele godzin! I nawet jakby zaczęła warzyć teraz… Musiałaby chyba przestać warzyć normalne antidotum, żeby dać sobie radę… Ale jeśli skróty nie zadziałają, to…
Naraz wszystko pociemniało jej przed oczami i poczuła, jak coś rośnie jej w gardle. Coś twardego, obcego, przez co nie mogła oddychać, nie mogła mówić, nie mogła … nic! Złapała za nie, próbując w rozpaczliwym odruchu odsunąć od przełyku skórę, powietrze, wyrwać to coś i pozbyć się i odrzucić jak najdalej, lecz choć orała po nim paznokciami, to coś nadal tam tkwiło.
Boże, udusi mnie…!!!
Serce ruszyło galopem jak oszalałe, i zaczęło bić w niej całej; w jej głowie, w piersi, w brzuchu i przez czyjś urywany krzyk słyszała jeszcze dzikie pulsowanie w uszach. Zupełnie, jakby wpadła głęboko pod wodę, tak głęboko, że woda przysłoniła światło, zatarła dźwięki i mogła tylko słyszeć własne ciało, gdy tak opadała na dno.
Severus kątem oka zobaczył, jak Hermiona odrzuciła chochelkę i gwałtownie odsunęła się od stołu.
– Co…?! – warknął i w tym momencie dziewczyna zaczęła się dławić i chwyciła się za gardło. – Co się dzieje?!
Jego ostatnie słowo utonęło w jej jęku, który przeszedł w krzyk i dziewczyna osunęła się na kolana i zaczęła rozdrapywać sobie krtań.
Jednym spojrzeniem ogarnął swoje dwa kociołki. Wywar Rayleigh mógł poczekać kilka sekund, ale do tego drugiego powinien dodać właśnie smoczej krwi. Równocześnie Hermiona zachłysnęła się i jej krzyk zamarł, więc niewiele myśląc, odrzucił byle gdzie łyżkę i podskoczył do niej.
– Hermiono…! Słyszysz mnie?! Hermiono!!!
Złapał jej twarz, podniósł ku sobie i dostrzegł jej szeroko otwarte oczy, w których czaiło się przerażenie. Ale ona chyba go nie dostrzegała, bo nawet nie zareagowała. Znów zachłysnęła się powietrzem i zaczęła dyszeć, nadal patrząc niewidzącym wzrokiem gdzieś przez niego.
– Uspokój się. Spokojnie. Tylko spokojnie. Oddychaj. Oddychaj!
Prócz czerwonych pręg na szyi pojawiły się kropelki krwi, więc zdecydowanym ruchem odsunął jej ręce na boki i odchylił głowę do tyłu.
– Oddychaj. Spokojnie. Dokładnie tak – zaczął powtarzać, gdy złapała go za nadgarstki, odnalazła jego oczy i złapała krótki wdech. – Jeszcze raz. I jeszcze. Spokojnie… już spokojnie. Oddychaj.
Hermiona odetchnęła kilka razy i na nowo zaczęła się dławić.
– Nni… mogę…! Nie….!
– Możesz. Wszystko możesz. Tylko spokojnie.
Ale widziała go już, wiedziała, że jest przy niej. Że nie jest sama. Skinieniem głowy potwierdzał każdy jej wdech, powtarzał monotonnie te same uspokajające słowa i choć z początku docierało do niej tylko niewyraźne mruczenie, jakby nadal była pod powierzchnią, powoli zaczęła je rozróżniać. Słyszeć. Wynurzała się.
– Już dobrze – usłyszała w końcu wyraźnie.
Zaczerpnęła powietrza, kiwnęła lekko głową i zaczęła płakać.
Severus ścisnął jeszcze raz jej ramię i powoli wstał. Wyglądało na to, że atak paniki już jej minął, więc teraz przede wszystkim musiał zająć się antidotum.
Porzucony kociołek najprawdopodobniej już był stracony, ale na szczęście był to ten, w którym to on zaczął warzyć. Antidotum Rayleigh, w o wiele bardziej zaawansowanym stanie, było cały czas dobre. To znaczy taką miał nadzieję.
Pospiesznie skontrolował stan kociołków Hermiony, zamieszał w jednym z nich i dolał trzy krople ekstraktu z ciemiernika.
– Co się stało? – rzucił przez ramię, zaczynając mieszać i po całym pomieszczeniu natychmiast rozszedł się ostry, trochę gryzący w oczy zapach.
Hermiona z trudem podniosła się i oparła o ścianę.
– Przepraszam…
– Pytałem, co się stało.
– Pomyślałam… nie mamy trucizny. Jak skontrolujemy, czy antidotum działa?
Głos znów jej zadrżał, ale odetchnęła głęboko i udało się jej opanować. Za to Severus zamarł na chwilę. Cholera.
Na wszelki wypadek starannie odwrócił od niej twarz i zaczął gorączkowo myśleć. Trucizna. Potrzebowali trucizny! W pracowni Rayleigh jej nie znaleźli. A teraz warzyła tylko antidotum. W Howden Dam wszystko chyba spłonęło. I nadal nie wiedział, w czym mogła być. Peterson i Gratus nie żyli, została już tylko…
Gratus! Nagle przypomniał sobie wspomnienie Petersona, w którym ten sukinsyn mówił, że dolał Hermionie truciznę do mleka, soku i wody i kamień spadł mu z serca.
– Oczywiście, że mamy – odwrócił się i spojrzał na nią z całkowitym spokojem w oczach. – W twoim domu.
– …g-gdzie?
– Gratus dolał ci ją do mleka. I nie tylko. Wybierzemy się po nią, jak tylko skończę warzyć – Severus podał jej łyżkę. – Dasz radę?
Hermiona skinęła głową i wróciła do stołu. Choć raczej można było powiedzieć, że dopłynęła, bo wszystko dookoła falowało, gdy szła przed siebie.
– Dodałem ciemiernik – rzucił Severus. – Odznacz go sobie i kontynuuj.
Po dodaniu syropu Hermiona miała kilka minut czasu, więc zaczęła myśleć już o kontrolowaniu antidotum.
– Będziemy musieli rozdzielić mleko i truciznę? – miała wrażenie, że nie, ale w tej chwili wszystko przeliczało się na czas. Każda dodatkowa rzecz do zrobienia oddalała znów w nieskończoność chwilę, kiedy antidotum mogło być gotowe. Merlinie, zaczęła mieć wrażenie, że chyba już nigdy nie skończą go warzyć!
– Nie.
Hermiona odczuła zaledwie cień ulgi. I z trudem opanowała się, żeby nie zapytać Severusa, ile jeszcze zostało czasu do końca warzenia. Miał rację, pytania nic nie zmieniały, ale fakt, że nie mogła tego z siebie wyrzucić, zaczynał ciążyć jej coraz bardziej.
Boże, błagam, szybciej.
Rzuciła okiem na zegar i opanowała westchnienie. Siódma dwadzieścia pięć. Miała wrażenie, że czas prześlizgiwał się jej przez palce. To przyspieszał, to zwalniał… Gdy myślała o Harrym i Ginny, mknął do przodu z prędkością światła, ale ilekroć sprawdzała godzinę, prawie stał w miejscu.
Zacisnęła oczy i zaczęła się modlić. I sama już nie wiedziała, do kogo się modli. Do wszystkich bogów i Severusa.
Dokładnie pięć minut później Severus odłożył łyżkę na bok, podszedł do niej i rzucił okiem na oba kociołki.
– Zamieszaj dwa razy – postukał w drugi z nich – i rzuć zaklęcie statyczne. I zbieramy się do ciebie.
– SKOŃCZYŁEŚ?!
Hermiona poderwała się tak gwałtownie, że prawie uderzyła go głową w podbródek. Odsunął się do tyłu i wskazał kociołek.
– Pospiesz się.
Co prawda na początku myślał, że wybierze się do niej sam, ale potem przyszło mu do głowy, że po pierwsze Hermiona będzie lepiej wiedziała, w czym może być trucizna, w końcu sama mówiła coś o inaczej zakręconym mleku, a po drugie bał się, że dostanie znów ataku paniki. Przez jakiś czas nie należało jej w żadnym wypadku zostawiać samej.
Używając sieci Fiuu przeszli do jej mieszkania i nie zwracając uwagi na ciężki, słodkawy zapach rozkładających się śmieci i zatęchłe powietrze, wpadli do kuchni.
– Gratus wlał ci truciznę do mleka, soku i wody – rzucił pospiesznie Severus. – Weź wszystko!
Hermiona szarpnęła drzwiczkami od lodówki i wystawiła butelkę z mlekiem i karton z sokiem pomarańczowym. Sok jeszcze nie śmierdział, ale mleko z pewnością już tak.
– Woda? – ponaglił ją Severus.
– W tamtej butelce – machnęła ręką na butelkę z szerokim, plastikowym korkiem. – Zawsze do niej przelewam odfiltro…
– Idziemy!
Severus porwał butelkę, dziewczyna złapała mleko i sok, pobiegli do kominka i niemal jednym skokiem wrócili do jego salonu.
– Vad infer – mruknął Severus, machnięciem różdżki wskazując palnik i ustawiając nad nim złoty kociołek.
Hermiona zdjęła ostrożnie duży korek.
– Użyjmy wody!
– Powiedziałem ci, że mleko też może być!
– Wiem, ale to przynajmniej nie śmierdzi!
– Nie bądź głupia, to nie ma w tej chwili żadnego znaczenia!
– Więc może być i woda!
– Granger….!
Hermiona spojrzała na niego i zacisnęła zęby.
– Nie kłóćmy się.
Severus z największym trudem opanował chęć warknięcia, że w takim razie ma być mleko, przelał do zlewki trochę antidotum i kiwnięciem głowy kazał jej wlać wodę. Hermiona przechyliła butelkę zbyt gwałtownie, woda chlupnęła do środka, więc czym prędzej cofnęła rękę.
– Wystarczy?!
Severus szarpnął głową i zwiększył płomień. I czekając, aż roztwór zacznie wrzeć, umiał tylko odliczać bezmyślnie sekundy. Nic więcej nie przychodziło mu do głowy, jakby jego mózg odciął się od wszystkiego innego.
Hermiona też liczyła, przygryzając miarowo usta i zaciskając bezwiednie różdżkę. I bojąc się mrugać oczami.
Liczyli oboje, ale gdy wywar zawrzał, żadne z nich nie umiało nawet powiedzieć, na ilu skończyli.
Severus skupił się z całych sił, wykonał skomplikowany ruch różdżką i wyszeptał:
– Creatho!
Oboje wstrzymali oddech i wbili wzrok w lekko perłowy wywar, z którego unosiła się gęsta para.
Niech przestanie się gotować. Niech znikną bąbelki. Niech zniknie para. Niech się uspokoi…
Wszystkie te słowa przemykały Hermionie przez głowę zupełnie bez jej woli, bez udziału świadomości, nie były nawet słowami, ale rozpaczliwym błaganiem, niemym krzykiem jej serca. Zacisnęła pięści tak mocno, że aż wbiła sobie paznokcie w dłonie, ale tego nie czuła. Nie czuła ciała, nie czuła nic, poza tymi słowami, które odbijały się głębokim echem gdzieś w jej pustym umyśle.
Wbiła wzrok w lśniący kociołek i wpatrywała się z napięciem w każdy jego fragment. Widziała zakrzywione dno, jakieś rysy na brzegu, które przesłaniała para, które były może jakimś znakiem wytwórcy, błyszczący w świetle świec drogocenny kruszec i równocześnie nie widziała nic. Jej umysł skupił się tylko i wyłącznie na bąbelkach i parze i odciął się zupełnie od wszystkiego innego. Po prostu nie liczyło się już nic prócz niknących powoli bąbelków, wygładzającej się powierzchni wywaru i coraz wyraźniejszych konturów kociołka… i wszystkiego dookoła.
Chwilę później z dna uniosła się ostatnia banieczka powietrza, rozprysła na powierzchni i wywar zamarł.
Hermiona odetchnęła z taką ulgą, że prawie zwymiotowała.
– MAMY ANTIDOTUM, PROSZĘ NATYCHMIAST PRZYJŚĆ DO SPINNER’S END – usłyszała głos Severusa i położyła się bezwładnie na stół i do oczu napłynęły jej łzy. – NATYCHMIAST! Snape.
Srebrzysta łania mignęła im w oczach i zniknęła. Trzeba się było spieszyć!
– Przynieś mi fiolki! – powiedział Severus rozkazującym tonem, który natychmiast wrócił jej energię.
Hermiona zerwała się i czym prędzej zaczęła stawiać na stół stojaki i trzęsącą się ręką wkładać w nie fiolki, a Severus przywołał kilka garści korków. Odłożył je na bok i zaczął zaklęciem przenosić antidotum do fiolek. Hermiona natychmiast jak najdelikatniej zakorkowywała je i gdy tylko skończyła pierwszą podstawkę, przywołała byle który pusty kociołek i sięgnęła po różdżkę, żeby rzucić na fiolki zaklęcie nietłukące.
– NIE NA FIOLKI! – parsknął natychmiast Severus, łapiąc ją za rękę. – Szmatkę!!!
Hermiona przywołała z salonu ręcznik, rozłożyła w kociołku i zaczęła delikatnie układać na nim fiolki. Chwilę później Severus podstawił jej podstawkę z kolejnymi sześcioma fiolkami, więc przywołała drugi ręcznik, rozdzieliła je i układała kolejną warstwę. I jeszcze jedną.
Chwilę później Severus podstawił jej podstawkę z kolejnymi sześcioma fiolkami, więc przywołała drugi ręcznik, rozdzieliła je i układała kolejną warstwę. I jeszcze jedną.
– Trzydzieści! – zawołał na koniec Severus, pomógł jej włożyć ostatnie fiolki do kociołka i złapał go. – Idziemy!
Gdy oboje wyskoczyli przed dom, Mathias Wolf już tam był. Podbiegł do nich, więc Severus wcisnął mu w ręce kociołek i pchnął ku niemu Hermionę.
– Idźcie! Ja będę warzył resztę!
Uzdrowiciel otworzył usta, gapiąc się na warstwę szmat w kociołku, ale natychmiast zamknął je, złapał Hermionę za ramię i obrócił się.
W ułamku sekundy oboje deportowali się z głośnym pyknięciem.
Pojawili się na tyłach Kliniki. Mathias smagnął różdżką tak mocno, że kontenery na śmiecie odleciały pod ścianę i rąbnęły w nią głucho, pchnął bramę i ciągnąc za sobą Hermionę, wbiegł do Kliniki.
Pochodnie na ścianach migały im przed oczami, ściany rozstępowały się przed nimi, jakby przesuwali je samą wolą i ich myśli biegły kilka jardów przed nimi, byle tylko jak najszybciej znaleźć się…
– W moim biurze! – krzyknął Mathias, złapał się wolną ręką za framugę drzwi i skręcił tak gwałtownie, że prawie wpadł na ścianę.
Dopadli wewnętrznej klatki schodowej i zaczęli wbiegać po dwa stopnie.
– Ostrożnie!! – zawołała Hermiona i podtrzymała Mathiasa, gdy obsunęła mu się stopa.
Zakręcili na I piętrze i pognali wyżej. Zaczęło im brakować tchu, Hermionie zaczęły latać przed oczami ciemne plamy, ale po prostu nie przyjmowała ich do wiadomości. Minęli II piętro, wbiegli na podest do III i kilka susów dalej wpadli do znajomego korytarza.
– Z DROGI!!! – wrzasnął Mathias i różdżką rozepchnął wszystkich stojących na boki.
Biegiem dopadli jego biura, Mathias szarpnięciem otworzył drzwi i wskoczyli do środka.
Dwa łóżka, w których jeszcze tuż przed obchodem zostawił Harry’ego i Ginny, były puste.
– NIE!!!!
Hermiona obok niego złapała się za twarz i zaczęła wyć, ale on się nie poddawał. Rozejrzał się po korytarzu i dostrzegł Ang, która wychodziła z sali obok, najwyraźniej zaalarmowana krzykami.
– Nie….!!! – głos obok zabrzmiał ciszej i… niżej.
– ANG?! … Gdzie oni są?!
Kobieta czym prędzej podbiegła do nich.
– Tutaj! Chcieliśmy wyczyścić…
Nie dał jej dokończyć. Złapał Hermionę pod ramię, pomógł się jej podnieść i pociągnął do sąsiedniej sali.
Harry i Ginny wyglądali, jakby spali, ale już na pierwszy rzut oka nie był to ani normalny sen, ani śpiączka. Na całym ciele mieli pełno podskórnych wylewów; niektóre już zczerniały, inne popękały i krew zaschła lub ściekała strużkami, mocząc świeżą pościel i koszule.
Mathias wyjął ostrożnie dwie fiolki i podał jedną z nich Hermionie.
– Zajmij się… Ginny – wydyszał.
Na trzęsących się nogach, ledwo łapiąc powietrze, Hermiona odrzuciła na bok korek, uniosła lekko głowę Ginny i przystawiwszy do spierzchniętych, rozchylonych ust fiolkę, zaczęła po trochu wlewać perłowy płyn. Co chwila masowała jej sino-czarną krtań, zmuszając do przełykania, wlewała kolejną porcję i robiła tak, aż zniknęła ostatnia kropla.
Sama nie wiedziała, gdzie podziała się fiolka, ani czemu nagle pół klęczy, pół leży na podłodze, a twarz wbija się jej w łóżko. Jakoś tak wyszło.
– Podajcie resztę najbardziej potrzebującym – dobiegł ją głos Mathiasa i szmer tuż koło niej. – Snape warzy drugą partię antidotum?
Przez sekundę Hermiona nie wiedziała, o kim mówi Mathias. Snape? Ach…
– Tak – szepnęła w końcu.
– Kiedy je zrobi?
– Nie wiem – odpowiedziała zmęczonym głosem. – Za jakieś dwie, trzy godziny.
Nagle obok pojawiła się Ang i Lil i Barney i zaczęli coś do niej mówić, klepać ją po ramieniu, uśmiechać się, ale ona w ogóle ich nie słyszała, jakby znaleźli się za jakąś grubą szybą. Albo jakby ona zamknęła się w szklanej kuli, do której nikt i nic nie miało dostępu.
Obróciła głowę i spojrzała na przyjaciół. Wyglądali dokładnie tak, jak przed chwilą. Jakby byle co mogło popchnąć ich za Zasłonę. Mocniejsze poruszenie, głębszy oddech. Cokolwiek.
Ktoś wziął ją za rękę, ale przez szklaną kulę to było niemożliwe, więc powoli się podniosła, przysiadła na brzegu łóżka Ginny i uważając, żeby jej w żaden sposób nie poruszyć, przesunęła nad nią różdżką, szepcąc zaklęcia diagnostyczne.
Natychmiast poczuła mrowienie pod palcami, gdy odebrała jej magię. Słabą, ale wciąż tam była.
I znajome już wibracje trucizny. Po tylu badaniach wiedziała już, czego szukać, rozpoznawała je bezbłędnie. Parzyły nerwy jej dłoni, szczególnie w takiej ilości i rozmieszczeniu.
Hermionie zatrzęsła się ręka, ale nie poddała się i wróciła różdżką nad klatkę piersiową.
Nie wiedziała, jak organizm zareaguje na antidotum. Czy trucizna zniknie natychmiast?
Niemożliwe. To musi się dziać stopniowo.
Przez następne kilkanaście sekund wodziła różdżką nad całym ciałem Ginny i jakąś resztką świadomości zauważyła, że Mathias robi to samo nad Harrym.
– Odchodzi – mruknął nagle napiętym głosem.
Hermionę aż podrzuciło.
– COO???!
– Wibracje. Maleją. Jakby… znikała.
Serce zatrzymało się jej na chwilę, a potem zaczęło walić jak oszalałe, gdy spróbowała wyczuć, czy Ginny reaguje podobnie, czy zdążyli na czas…
I gdy kolejny raz przesunęła różdżką nad jej piersią, odniosła wrażenie, że pieczenie osłabło! Czy jej sie zdawało, czy po prostu przyzwyczaiła się do niego, czy…
Czy antidotum zadziałało?!
Boże, błagam. Błagam, błagam, błagam…
Wróciła nad jej brzuch i… tak, teraz poczuła to wyraźniej! Zmniejszyły się, szczególnie nad tym obszarem, bo na wysokości żołądka… też!!!
-Działa! Antidotum działa!!! – krzyknął Mathias, obrócił się do niej z twarzą promieniejącą szczęściem i wyciągnął ku niej ramiona. – Ocaliłaś ich!!!!
Wszystko nagle stało się miękkie, płynne, zamazały się kolory i zapadła ciemność.
Mathias nie zdążył złapać Hermiony, ale w ostatniej chwili ją podtrzymał i dzięki temu nie uderzyła głową o podłogę.
– Mamy działające antidotum??? – upewniła się Karen, patrząc w osłupieniu to na dziewczynę, to na Harry’ego. – Mathias…
Uzdrowiciel zdał sobie sprawę, że w sali umilkły pojękiwania, szepty i zapadła nienaturalna cisza. Jakby spadł śnieg i wytłumił wszystko.
– Tak!!! Pogrąż ich w śpiączce na całą dobę, wybudzimy ich jutro! Wszystkich! Wszystkich, którzy są chorzy! Tym, którzy mają za dużo skrzepów, trzeba je usunąć i też ich uśpić! I za kilka godzin podamy im trochę eliksiru uzupełniającego krew! – wyrzucił to z siebie jednym tchem i dopiero, gdy zabrakło mu powietrza, opanował się i spojrzał na Hermionę. – Karen, zajmj się nią, ja muszę natychmiast iść do Naczelnego!
Po korytarzach krążył już cały personel Kliniki, administrując fiolki tym, którzy byli w najgorszym stanie, więc zrobiło się nagle strasznie tłoczno. Mathias przedarł się między nimi i zbiegł na I Piętro, ale nim jeszcze wpadł do gabinetu Carpentera, przyszło mu do głowy, żeby powiadomić Snape’a.
Wyczarował swojego Patronusa, dużego rajskiego ptaka i zmusił się do logicznej, sensownej wypowiedzi.
– Antidotum działa. Harry i Ginny wyzdrowieją. Dziękuję… wszyscy panu dziękujemy, profesorze. Naprawdę – zapiekły go oczy, więc mrugnął nimi i dodał prędko: – Hermiona zemdlała. Zatrzymam ją tu, niech dojdzie do siebie. Mathias Wolf.
Rajski ptak rozłożył szeroko skrzydła i odleciał natychmiast, ale choć jego ciepło znikło, w sercu i duszy pozostała przytłaczająca, niemal dławiąca ulga.
Było późno, ale w ostatnich dniach wszyscy pracowali niemal na okrągło, w tym Sergiusz, który po prostu zamieszkał w Klinice i zawsze go można było znaleźć, to w jego gabinecie, to na III Piętrze.
– Sergiuszu! – zawołał od progu Mathias i w odpowiedzi na półprzytomne, wymęczone spojrzenie Naczelnego uśmiechnął się szeroko. – Mamy antidotum! Zaczynamy już je podawać! I działa!!!
Carpenterowi wypadło pióro z rąk i zamarł, niepomny na atrament rozlewający się po pergaminie.
– Uwarzyli je???! Rufus mi nic nie mówił… – wykrztusił, zdezorientowany.
– Nie on! Snape! I Hermiona!
Mathias czym prędzej usiadł na krześle i w kilku słowach wyjaśnił, co się stało i zdradził wreszcie powód nieobecności Hermiony. Do tej pory trzymał go w głębokim sekrecie.
– Wiesz, co to znaczy? Możemy… musimy! Odwołać jutrzejszą wizytę profesora Neumanna i doktor Roberts!
– To pewne, że Snape uwarzy więcej?
– Na pewno! Ale tak czy inaczej mugolskie lekarstwo nie zadziała! Tak naprawdę nie ma żadnego mugolskiego lekarstwa! To cały czas było antidotum, które testował ten ktoś, kto za tym stoi!
Carpenter spojrzał na niego ze zgrozą, ale natychmiast się uśmiechnął i poklepał Mathiasa po ramieniu.
– Leć na górę. Wszystkich, którzy dostali antidotum, uśpijcie i przenieście do czystych sal. Daj mi znać, jak Snape przyśle kolejną partię. Ja śmigam do Ministra i zajmę się mugolami.
Poprawił szatę Uzdrowiciela, chwycił różdżkę i biorąc Mathiasa pod rękę, ruszył do drzwi.
– Merlinie, mam nadzieję, że ci, dla których teraz zabraknie antidotum, wytrzymają jeszcze kilka godzin… – mruknął młody Uzdrowiciel.
Carpenter otworzył drzwi i przepuścił go przed sobą.
– Powinni. Muszą. A jeśli nie… – zawahał się i skrzywił boleśnie. – Wiem, że to zabrzmi strasznie, ale nic nie możemy zrobić, żeby to przyspieszyć…. – urwał i potrząsnął głową. Nie był w stanie powiedzieć tego, o czym myślał. – W tej chwili najważniejsze jest to, że ten koszmar się skończy. I nawet jeśli nie dla wszystkich, to dla większości.
Spinner’s End
23:45
Dochodziła północ, kiedy Severus skończył warzyć drugą, większą porcję antidotum, przelał je do fiolek i przekazał Mathiasowi Wolfowi, którego wezwał Patronusem.
I po raz pierwszy w życiu wyszedł ze swojej pracowni bez sprzątania. Na stole piętrzył się stos brudnych desek i noży, ociekających antidotum łyżek, chochli i pipet, między nimi porozstawiane były ingrediencje, poniewierały się kartki pergaminu z listą składników dla każdego kociołka, które odznaczali skrupulatnie, garść korków, dwie stłuczone fiolki i rozsypane szczątki liści, strąków czy nasion. Światło świec odbijało się od ochlapanych kociołków i większych i mniejszych plam, a w powietrzu unosił się specyficzny ostry zapach, który stanowił cały jego świat. Ale w tej chwili nie marzył o niczym innym, jak tylko o tym, żeby wreszcie położyć się i móc odpłynąć.
Nogi niosły go same, zupełnie bez udziału jego świadomości i dopiero, gdy wszedł do kuchni, zorientował się, gdzie jest. Skoro już tu był…
Przywołał szklankę, nalał wodę do pełna i wypił duszkiem aż do końca. Smakowała oszałamiająco. Nawet nie przypominał sobie, kiedy ostatnio woda miała taki smak.
Odruchowo podszedł do zlewu, by ją opłukać i zamarł na widok kubka z resztką herbaty na dnie.
O, Merlinie…
Kubek w dzisiejszego śniadania.
To było zaledwie kilkanaście godzin temu i jednocześnie dnie… całe lata temu.
Przypomniał sobie, że jeszcze dziś rano chciał wyrzucić stąd Hermionę i nieoczekiwanie dla samego siebie wybuchnął śmiechem.
„Wracaj do siebie. Nie potrzebuję cię tu. Nie potrzebuję niańki”.
Ale niemal natychmiast śmiech zdławił jęk pełen goryczy.
Merlinie, jaki on był… głupi! Jak bardzo się mylił! Bez niej nie byłoby antidotum, nie byłoby nadziei. Bez niej byłaby tylko śmierć. Dla Pottera i panny Weasley. I innych.
Och, bez niej on sam byłby już dawno martwy!
Kolejny szok przeżył na myśl, że zaledwie wczoraj rano wyszedł z Azkabanu. Wczoraj rano… Jak to było możliwe, żeby jeden… dwa dni trwały tysiące lat?
Gdzie by się nie obrócił, na co by nie spojrzał, widział ślady tych tysięcy lat. Pomięta, pokrwawiona narzuta na kanapie, na której wcześniej siedział Peterson… teraz już martwy. Buteleczka z wielosokowym stojąca na stole… Jak to dobrze, że Hermiona wypiła eliksir tuż przed wyjściem do Howden Dam! Brak narzuty na fotelu… bo oddał ją żonie Bryanta. Bryant. Też już nie żył. Tak samo Gratus.
Na jego wspomnienie zalała go fala dzikiej nienawiści. Miał sukinsyn szczęście, że nie żył! W przeciwnym wypadku wypiłby chyba kolejny eliksir wzmacniający, choć doskonale wiedział, że nie wolno go było nadużywać, i poszedł go szukać! I zabiłby go nie raz, ale trzy razy! Za to, co jej zrobił, za to, co chciał jej zrobić i za to, co chciałby jej zrobić, gdyby odkrył, że jest kobietą!
Szklanka trzasnęła mu w dłoni i dopiero wtedy dotarło do niego, że cały czas patrzył na kubek ze śniadania.
Uspokój się. Już po wszystkim. Teraz będzie już tylko lepiej.
Idź spać, bo od jutra zaczną się przesłuchania i wizyty w Ministerstwie i w Św. Mungu.
Ostatkiem sił dowlókł się do sypialni, zgasił różdżką świece i nie pamiętał już nawet chwili, kiedy kładł się do łóżka. Pamiętał tylko ciepło, miękkość i zapach cynamonu i pomarańczy.
Poniedziałek, 12 maja
Klinika Św. Munga, ósma rano
W Klinice zapanował spokój. Gdy szło się korytarzami, cisza aż dzwoniła w uszach. Co prawda słychać było kroki Uzdrowicieli krzątających się po salach, podzwanianie fiolek i słoików, rozmowy, a na Oddziale Kobiecym płacz noworodków, ale na swój sposób tego się nie zauważało. Nie było płaczu, jęków i westchnień. Zapadła cisza.
Otruci pacjenci dostali antidotum i teraz wszyscy pogrążeni byli w śpiączce. Pierwsi mieli zostać wybudzeni wieczorem.
Kingsley poprosił wczoraj Minerwę McGonagall o pomoc i o dziesiątej wieczorem w Klinice zaroiło się od skrzatów, które mogły zastąpić słaniający się ze zmęczenia personel, wyczyścić sale, przebrać pościel i wymyć chorych.
Tak więc teraz łagodne promienie wstającego słońca zaglądały do czystych sal i oświetlały rzędy łóżek, w których przykryci białymi kołdrami i prześcieradłami spali chorzy. Spali, żeby wyzdrowieć, a nie żeby już nigdy się nie obudzić.
Zniknął przerażający smród i teraz po prostu pachniało jak dawniej; eliksirami, mydłem, wirującymi drobinami kurzu i nadzieją.
Na Izbie Przyjęć wciąż pojawiali się czarodzieje z objawami zatrucia, ale po wczorajszej nadzwyczajnej konferencji prasowej, na której Minister oświadczył, że antidotum zostało wynalezione i od teraz niczyje życie nie jest już zagrożone, diagnoza o zatruciu nie przyjmowana była już jak wyrok śmierci.
Gawain Robards wyciągnął z Alex Rayleigh informację o zatrutej czekoladzie, Urokliwej Sherry, Ognistej Whisky i soku z dyni Gandalfa jeszcze wczoraj wieczorem i Kingsley wydał decyzję o natychmiastowym zniszczeniu wszystkich już wyprodukowanych butelek. Obwieścił to też na konferencji prasowej, więc była duża szansa, że od jutra nikt już się nie zatruje.
Świat wracał powoli do normy.
W jednej z sal, pod oknem leżała Hermiona. Nie spała, tylko przyglądała się ponurym wzrokiem smugom słońca, wpadającym przez okno. Czasem bladły, ale po chwili pojawiały się wyraźniej, jakby tam na zewnątrz falowało jakieś wielkie morze, a Klinika kołysała się na nich jak łupinka od orzecha.
Nie zareagowała na odgłos kroków, ale gdy obok ugięło się łóżko, obróciła lekko głowę i zobaczyła Mathiasa. Mężczyzna uśmiechnął się do niej szeroko i dotknął ręką jej czoła.
– Witaj, Hermiono. Jak się czujesz?
Ograniczyła się do kiwnięcia głową.
– Wczoraj dostałaś strasznie wysokiej gorączki, ale już przeszła – powiedział, wodząc wzrokiem po jej bladej, napiętej twarzy. – Mam cudowne nowiny. Harry i Ginny są już w o wiele lepszym stanie. Nadal śpią, ale myślę, że zostawimy ich w tym stanie przez jakiś czas. Przynajmniej dziś. Niech dojdą do siebie.
W jej wzroku musiał wyczytać ulgę, bo wziął ją za ręce i uścisnął lekko.
– Byłaś genialna. Cudowna. Uratowałaś tylu ludzi…
Wyrwała mu je i przygryzając usta, popatrzyła znów na smugi światła.
– Co się stało?
Nie wiedziała, jak mu to powiedzieć.
– Hermiono?
Westchnęła ciężko i skrzyżowała ręce na piersi w obronnym geście.
– Nie wiem.
– Znów chcesz, żebym się bawił w Uzdrowiciela Umysłu? – zażartował Mathias, choć tak naprawdę śmiał się tylko jego głos, ale nie oczy.
– Boję się.
– Nic ci nie grozi. Snape powiedział wczoraj, żeby nie zostawiać cię samej, więc ciągle ktoś będzie przy tobie siedział. Gawain Robards pytał mnie już, o której może się z tobą zobaczyć, ale nie martw się, nie zbliży się do ciebie nawet na dziesięć jardów bez mojej zgody.
Hermiona pokręciła głową. Nie chodziło jej ani o Gawaina Robardsa, ani o żadnego innego Aurora. Nie chodziło jej o Dziś, Teraz.
– Zostaniesz tu jeszcze kilka dni. Zobaczysz się z Harrym i Ginny. Pójdziecie do herbaciarni na górę. Paula już obiecała upiec wam ciasteczka z konfiturą. Te, które tak lubisz. Będziecie urządzać imprezy przy swoich łóżkach. Wszystko będzie dobrze.
Mathias pogłaskał ją wierzchem dłoni po policzku i o ile z początku nawet pojawił się cień uśmiechu na jej twarzy, na koniec wykrzywiła się i zaczęła płakać.
– Hermiono! – przytulił ją natychmiast. – Co się dzieje?!
– Boboję się…
– Czego?
– Mathias… a jak za chwilę znów pojawi się ktoś zły? – wykrztusiła, zaciskając kurczowo ręce na kołdrze. – I znów wszystko zacznie się… od nowa?!
Co jeśli znów zerwie się burza i znów nadejdzie sztorm? Ta łupina nie wytrzyma…
– Uspokój się – powiedział stanowczym tonem. – Nie myśl o tym.
– Nnie dam… rady! – wyjęczała zdławionym głosem.
– Nie musisz. Nie musisz zajmować się wszystkimi problemami na świecie. Jedyne, co musisz, to zacząć normalnie żyć.
Zaczął mówić byle co, byle mówić, żeby ją uspokoić i po chwili jej płacz ustał i przeszedł w ciche chlipanie, a w końcu i ono ustało.
Udało mu się, ale wyglądało na to, że jej trauma wróciła i upłynie jeszcze dużo czasu, zanim zacznie normalnie żyć.
.
Instytut Chorób Zakaźnych i Tropikalnych
Londyn
09:00
Kingsley i Gawain Robards zjawili się punktualnie o dziewiątej przed Instytutem Chorób Zakaźnych, na umówione spotkanie z profesorem Neumannem i doktor Roberts. Co prawda mieli pomóc im w przeniesieniu do czarodziejskiego świata wszystkiego, co było potrzebne, żeby móc zacząć podawać mugolskie lekarstwo, ale po wczorajszych wydarzeniach musieli dziś po prostu wstrzymać wszystko. I oczywiście wyczyścić im pamięć.
Kingsley przeszedł pierwszy przez wartownię, okazał przepustkę i poddał się drobiazgowej kontroli. Dwóch uzbrojonych mężczyzn dało mu do polizania jakiś papierek, który następnie położyli na czymś podobnym do francuskich remporterów, a kiedy nie znikł, po prostu go spalili. Następnie jeden z nich kazał mu stanąć w rozkroku i przesunął wzdłuż jego rąk i nóg płaskim, wąskim przedmiotem. Pracując na Downing Street u Premiera mugoli, Kingsley widział wiele kontroli, ale takiej jeszcze nie.
Gawain bez zmrużenia oka zachował się równie profesjonalnie, zrobiono im zdjęcie i kilka sekund później dostali przepustki i dopiero wtedy zostali zaprowadzeni do gabinetu profesora Neumanna.
– Mówimy im, że daliśmy sobie radę, czy rzucamy Obliviate od razu? – mruknął Gawain pod nosem.
– Obliviate. I tak nie będą potem nic pamiętać – zdecydował Kingsley.
Wartownik otworzył im drzwi i wpuścił do środka.
Doktor Roberts właśnie podpisywała jakiś dokument, a profesor Neumann rozmawiał z kimś przez telefon. Kingsley nie był pewien, czy Gawain wie, co to jest telefon, więc natychmiast pociągnął go za marynarkę.
– Wersja numer jeden – szepnął kątem ust i uśmiechnął się czarująco. – Dzień dobry, pani doktor.
– Witam – odparła natychmiast kobieta. – Profesor umawia ostatnią dostawę mrożonego osocza. Nie wiem, ile mu to zajmie czasu, więc chodźmy już.
Odłożyła plik dokumentów, podeszła do nich i obrzuciła zaskoczonym wzrokiem Gawaina, którego nigdy nie widziała.
– Pani doktor, mamy bardzo dobre nowiny – przystopował ją Kingsley. – Wczoraj wieczorem wynaleźliśmy… nasze lekarstwo. Podaliśmy je wszystkim chorym i już dziś widzimy bardzo dużą poprawę.
– Ach… tak? – bąknęła, zaskoczona.
– Tak więc nie potrzebujemy już państwa pomocy – włączył się Gawain. – Wiem, że brzmi to… jakbyśmy odrzucali waszą pomoc. Ale proszę nam wierzyć, że tak nie jest. Jesteśmy wam bardzo wdzięczni, ale…
– Ale byłoby o wiele gorzej, gdybyśmy pozwolili wam zużyć po nic wasze lekarstwa. Które mogą ocalić życie waszych ludzi – podchwycił Kingsley.
– Po prostu zbieg w czasie jest… nie chciałbym mówić „niefortunny”, bo zmarło już zbyt wielu ludzi, żeby tak to określić.
Mówili jeden przez drugiego i kobieta wodziła wzrokiem między nimi, wyraźnie skonsternowana.
– Taaak – odezwała się w końcu. – To istotnie… dobra wiadomość… – obejrzała się na profesora Neumanna, który tylko kiwnął im ręką i rozmawiał dalej. – Więc… to znaczy, że…
– Że będzie trzeba wszystko odwołać – dokończył Gawain.
Kobieta patrzyła na niego jeszcze raz z wyraźnym napięciem. I raptem wytrzeszczyła oczy i złapała się za brzuch.
– Och, przepraszam…! Muszę….
Nie dokończyła, tylko obróciła się na pięcie i odeszła szybkim krokiem.
Gawain i Kingsley wymienili spojrzenia.
– Co jej się stało??? – zdziwił się Kingsley.
– Może dostała okresu. Wiesz, babskie sprawy – prychnął Gawain. – Moja żona i córka ciągle tak mają. Łapie je w najmniej odpowiednich miejscach.
– Tym lepiej dla niej, że nie musi się uganiać po Klinice. Jak tylko Neumann odłoży słuchawkę, zabieram się za niego, a ty pilnuj pani doktor.
Gawain zerknął na profesora, który właśnie zaczął gestykulować nerwowo.
– Jak co odłoży?
– To białe, do czego teraz mówi.
– A ja myślałem, że to od słuchania?
Doktor Roberts pchnęła drzwi do toalety, zerknęła przez ramię, czy nikt za nią nie idzie i zamknęła się w ostatniej kabinie. Ale zamiast zacząć rozpinać fartuch, wyrwała z kieszonki długopis, z drugiej plik post-itów i zaczęła na nich pisać. Ręce jej drżały, więc litery były koślawe, ale tym lepiej. W razie czego nikt jej nie rozczyta.
Kiedy rozmawiali u Premiera i podczas jej wizyty w czarodziejskim szpitalu spytała, jak to możliwe, że nikt z 'mugoli’ nie dowiedział się jeszcze o istnieniu magii. I wytłumaczono jej, że to tajemnica, wiedzą o niej tylko czarodzieje i Premier i rodzice młodych czarodziejów, na których rzuca się zaklęcie, które sprawia, że nie mogą jej zdradzić. I że jak tylko wszystko się skończy, czarodziejscy lekarze wyczyszczą im pamięć. Tłumaczono jej, że to nie będzie bolało, po prostu jak otworzy oczy, nie będzie pamiętać nic z tego, co się działo. I być może będzie pamiętać coś innego, co się nigdy nie wydarzyło.
Ale ona nie chciała na to pozwolić! W tamtym szpitalu było może i brudno i … inaczej, ale zobaczyła pełno wspaniałych rzeczy i doszła do wniosku, że jeśli czarodzieje i mugole zaczęliby współpracować na polu medycyny, faktycznie można by dokonać cudów. Może wyeliminować zupełnie raka, AIDS, Ebolę i pełno innych chorób! Można by wyleczyć nieuleczalnie chorych na zanik mięśni, polio i mukowiscydozę, pomóc cierpiącym i nienarodzonym dzieciom!
Czarodzieje też mogliby skorzystać na ich pomocy!
Dopisała parę kolejnych słów i zerknęła na nie, zanim schowała karteczkę głęboko do kieszeni fartucha.
Poprawiła fartuch, wytarła spocone dłonie o miękki materiał i wróciła do biura.
Ledwo otworzyła drzwi, ten drugi, nieznany czarodziej wycelował w nią różdżkę i szepnął „Obliviate”.
I wszystko się urwało.
Tak jak powiedziałam, tak zrobiłam. Stan krytyczny odświeżony, skończyłam kilka dni temu (komentarz dzisiaj, bo tabet nie współpracował).
Uwielbiam to napięcie, i to w jakim tempie nasze dwie ulubione postaci zmieniają stosunek do siebie. Heroiczna postawa Hermiony związana z Askabanem – wow.
No i oczywiście czytając po raz trzeci wszystko szczególiki, które pojawiały się od początku opowiadania stają się takie oczywiste, choć tak subtelnie ukryte.
Zdecydowane brawo za postaci niekanoniczne! Oczywiście w tej części moją ulubioną jest Mathias (co w kolejnej się nie zmieni)!
Ale też brawo za Harry’ego, ma swoje uprzedzenia jednak pracuje z otwartą głową co jest bardzo fajne, no i ta moc przyjaźni!
A z innych rzeczy podoba mi się, że Ron po prostu zniknął, ożenił się na i przeprowadził. Koniec. Nie przepadam w opkach za robieniem z niego złego harakteru, co aż za często się powiela.
Uściski
Dziękuję bardzo, Słonko! Ogólnie za czytanie, za komentarz, ale też szczególnie za ten!
Właśnie interesowało mnie, jak odbiera SK ktoś, kto czyta go drugi czy trzeci raz. Ciekawiło mnie, czy można wyłapać moje zawoalowane sygestie, spychanie Was na manowce (wiem, że to robiłam!!! ;), czy to się wszystko ze sobą zgrywa… Ja uwielbiam czytać kilka razy thrillery czy kryminały bo za pierwszym razem po prostu nie ogarniam wszystkiego, ale przy kolejnych czytaniach wszystkie perełki, sugestie autora itd wychodzą na wierzch.
Mathiasa też uwielbiam! W tej części to facet z charakterem, zdecydowany i dbający o innych. Swoją drogą Gawain Robards też. No i przyznam Ci się, że uwielbiam też Alex… No ale przy pisaniu udało mi się z nią zaprzyjaźnić (to zupełnie co innego niż czytanie).
Zgadzam się też co do Rona – też nie lubię, jak robi się z niego idiotę. I pluję sobie w brodę za DS. Ale już wiele razy mówiłam – Dwa Słowa nie wyszły mi najlepiej. Może powinnam poczekać z napisaniem ich i „dorosnąć czytelniczo”, bo mam do nich bardzo wiele zarzutów.
Harry… no właśnie jestem ciekawa Twojej opinii o Harry’m przy CC. Bo Harry tam będzie i to bardzo często. W sumie to jeden z kilku głównych bohaterów. Od razu przyznam, że ja jestem bardzo zadowolona z tego, jak mi tam wyszedł. Czasami bohaterowie przy pisaniu wymyjają się spod kontroli i żyją własnym życiem, ale Harry jest taki, jaki miał byc.
Jeszcze raz dziękuję za czytanie i przecudowny komentarz!!
Uściski gorące