Stan Krytyczny Rozdział 10

Zdaniem Petera pachniało straconymi marzeniami, goryczą i nienawiścią do siebie samego.

Pół siedząc, pół leżąc i dopijając resztki whisky, które zostały po poprzedniej sesji z alkoholem, Peter wpatrywał się w pustą butelkę trzymaną tuż przed oczami. W środku wirowały płomienie, liżąc ścianki butelki w tym samym rytmie co te na kominku, przekształcając ją w rozjarzoną lampę.

Jednak butelka była zimna, zupełnie jak on sam.

Porwany wczoraj mugol został zamknięty w najmniejszym pokoju. Przez całą noc dobijał się do drzwi, krzyczał i przeklinał ich na wszelkie sposoby. Rano się uspokoił, ale nie tyle ze zmęczenia, co dlatego, że zaczął się źle czuć. Do tej pory wyraźnie mu się pogorszyło, bo prosił już kilka razy o coś, co musiało być lekarstwem.

Peter zaś próbował dać sobie radę ze świadomością, że miało być jeszcze gorzej.

Gdy rozległo się głośne pukanie do drzwi, Gratus złapał różdżkę, zsunął się z kanapy i podskoczył do nich. Peter odstawił butelkę z głuchym łupnięciem i popatrzył, jak barczysty mężczyzna rzuca zaklęcie sondujące, po czym zdejmuje zaklęcia i otwiera drzwi.

– Dzień dobry – rzucił Gratus do starszego mężczyzny, który tylko skinął głową i wszedł do środka.

Przybysz z pewnym wysiłkiem usiadł w sąsiednim fotelu, założył nogę na nogę i strzepnął z buta jakiś paproch.

– Jak miewa się nasz gość? – zapytał, patrząc na Petera.

Potem jego spojrzenie ześliznęło się na pustą butelkę i mężczyzna zacisnął usta z niesmakiem.

– Zgodnie z przewidywaniami – Peter wzruszył ramionami. – Powiedziałbym, że dokładnie tak, jak ci ostatni.

– Kiedy wypił truciznę?

– Wczoraj wieczorem – odparł Gratus, siadając na kanapie. – Wysuszył całą butelkę.

– Doskonale. Podajcie mu eliksir leczniczy w poniedziałek rano. Powiedzmy koło ósmej – zdecydował stary mężczyzna.

Peter drgnął wyraźnie i spojrzał na niego ze zgrozą.

– Dopiero za dwa dni?? Panie Tylor, nie dam głowy, że on to przeżyje! – zaoponował.

– Przecież podałeś mu truciznę po ostatnich zmianach?

– Tak, ale…

– Więc nie ma żadnego ALE. Macie czekać do poniedziałku rano. Podajcie mu eliksir i przyglądajcie się zmianom – powiedział zimno stary. – Zrób dokładne notatki, Peterson, chcę wiedzieć, jak dokładnie przebiega proces zdrowienia.

Peter zacisnął pięści i potaknął w milczeniu.

– Ile czasu minie, zanim mu przejdzie? – zaciekawił się Gratus. Najwyraźniej postanowił zadać to pytanie w towarzystwie Starego, bo inaczej Peter by mu nie odpowiedział.

– Dzień, dwa.

– Dokładniej, Peterson – nacisnął Stary.

– Już po dwunastu godzinach powinny zagoić mu się rany, ale będzie trzeba przynajmniej jednego pełnego dnia, żeby zaczęły wchłaniać się krwotoki wewnętrzne – wyjaśnił niechętnie Peter. – Dwa dni później powinien czuć się już o wiele lepiej, ale oczywiście będzie potrzebował przynajmniej miesiąca, żeby zanikły wszystkie skutki trucizny.

– Nie będziemy czekać tyle czasu. Dwa dni wystarczy.

Tylor spróbował wstać, ale tylko stęknął z wysiłkiem i opadł z powrotem w fotel, więc Gratus podskoczył do niego i złapał pod ramię.

– Precz!! – krzyknął stary i odepchnął go gwałtownie.

Na jego twarzy wyraźnie widać było wyraz obrzydzenia, gdy poprawił marynarkę i pokuśtykał spiesznym krokiem do drzwi.

Po chwili usłyszeli głośne łupnięcie o drewnianą framugę.

– Co go napadło? – mruknął osłupiały Gratus.

– Nie mogłeś w lepszy sposób dać mu do zrozumienia, że jest starym prykiem – wyjaśnił Peter. – Gratuluję taktu, dupku.

 

 

Niedziela, 27 kwietnia

Spinner’s End

06:00

 

Hermiona zjawiła się w Spinner’s End tuż przed szóstą. Deszcz, który padał przez całą noc, zmienił się w gęstą mżawkę i mokry świat wyglądał dziś wyjątkowo ponuro.

Zastanawiając się, w jakim nastroju zastanie dziś Snape’a, zastukała trzy razy i bezmyślnie przesunęła palcami po śladzie, który zostawiła spływająca kropla. Po chwili doszedł ją odgłos kroków i drzwi otworzyły się ze szczękiem.

Stojący za nimi Snape sprawiał wrażenie bledszego niż zwykle.

– Dzień dobry – powiedziała niepewnie.

– Wejdź – otworzył jej drzwi i przepuścił do środka. – Dzień dobry.

Hermiona uśmiechnęła się do siebie. Skoro Severus Snape powiedział jej „dzień dobry”, najwyraźniej jej wczorajsze wyznanie było dobrym pomysłem i ich układ zmieniał się na lepsze. Miała tylko nadzieję, że nie była to tylko chwilowa poprawa.

– Zrobiłam dla nas obiad – pokazała mu torbę, w której był duży garnek z duszonymi ziemniakami i kotletami wieprzowymi, do których przyniosła również sałatę w śmietanie. – Mogę to postawić w kuchni?

Snape zmarszczył brwi i skinął głową.

– Tak. I powiedz mi, czego nauczyłaś się o Inokreacji – rzucił

Hermiona postanowiła się skupić. Wyglądało na to, że Snape starał się być „miły”, ale nie miała wątpliwości, że nie przegapi okazji do krytycznych komentarzy, jeśli jej odpowiedź nie będzie na Wybitny!

– Inokreacja to tak naprawdę Inkantacja, która pozwala nam odkryć cechy mikstury, na którą została rzucona – odparła, wyciągając jedzenie na stół i wróciła do saloniku. – Sądzę, że skupimy się na obserwacji zmian temperatury, układzie bąbelków i oparach, żeby określić, czy nasze antidotum będzie po prostu niwelowało truciznę, czy też będzie miało właściwości lecznicze. Możemy też analizować kolor osadu na kamieniach księżycowych, bo w przypadku działającego antidotum osad musi mieć kolor przeciwny do koloru osadu trucizny, ale na to potrzeba kilku dni. Przeczytałam też, że można się posłużyć Inokreacją do analizy koloru wywaru, ale ta metoda służy do potwierdzania obecności składników, co w naszym przypadku jest już zrobione, więc się tego nie uczyłam.

Spojrzała na Snape’a z wyczekiwaniem i zarazem wyzwaniem. Dużo ją kosztowało nauczenie się wczoraj tylko najbardziej oczywistych metod, a nie wszystkiego, ale postanowiła posłuchać jego porad.

– Dobrze – ocenił Snape. – Chodźmy więc warzyć.

Schodząc za nim do piwnicy, Hermiona czuła się zupełnie, jakby udało się jej złapać słońce. Ku jej zdumieniu zapach zmieszanych ze sobą ingrediencji, drewna, kamiennych ścian i wosku wydał się jej przyjemny, zgoła odurzający. W podobny sposób pachniało w pracowni eliksirów w Hogwarcie i nagle przeleciały jej przez głowę setki wspomnień ze szkolnych czasów, zostawiając po sobie smak czegoś bliskiego, przyjaznego. Domu.

Snape zdjął z półki kilka flakoników i słoików i przyciskając je ostrożnie do piersi, ruszył z nimi do stolika. Hermiona natychmiast podskoczyła ku niemu.

– Pomogę panu!

– Dam sobie radę.

Ale dziewczyna już sięgnęła po pierwszy flakonik i wysunęła mu z rąk, przytrzymując pozostałe od spodu, więc nie mógł nawet się cofnąć. Ich ręce otarły się o siebie i Snape poczuł nagły dyskomfort.

– Czy nie mówiłem ci wczoraj, że to ja tu decyduję? – fuknął, pochylił się nad stołem i odstawiwszy pozostałe, odsunął się od niej gwałtownie.

– Przecież właśnie po to tu jestem. Żeby panu pomóc! – zaprotestowała Hermiona.

Sam był zdziwiony faktem, że tak bardzo zareagował na czyjś dotyk. Zupełnie się od tego odzwyczaił. Na wszelki wypadek odwrócił się od niej i zaczął bardzo ostrożnie przestawiać stosik szklanych kociołków.

– Jak chcesz pomóc, powiedz mi lepiej, jaki twoim zdaniem będzie najlepszy dodatkowy składnik.

– W sumie jest wiele ingrediencji, które moglibyśmy dodać, żeby antidotum przerywało działanie tej trucizny – odpowiedziała natychmiast. – Ale sądzę, że powinniśmy zrobić coś, co będzie miało raczej charakter leczniczy, bo mugolscy doktorzy nie będą nawet wiedzieć, jak to leczyć. A do tego najlepsze będą łzy Feniksa.

Doskonale wiedział, że dziewczyna dojdzie do tego samego wniosku, co on, ale choć myślał o tym już od wczoraj, na nowo napłynęły koszmarne wspomnienia.

Hermiona nie widziała jego twarzy, ale po całej jego postawie poznała, że się nagle spiął, więc podniosła odrobinę głos i nie czekając na kolejne pytanie, ciągnęła, byle tylko zająć go rozmową:

– Proszę mi powiedzieć, jeśli się mylę. Z tego, co wyczytałam wczoraj w pańskiej księdze, wynika, że będziemy musieli zmieszać truciznę i nasze antidotum i zagotować. Kiedy wywar będzie wrzał i będzie unosiła się z niego gęsta para, rzucimy Creatho. I wtedy przestanie się gotować, znikną wszystkie bąbelki powietrza i nie będzie nawet śladu pary. Natomiast jeśli chcielibyśmy sprawdzić osad, przypuszczam, że wyglądałby jak kryształowy puder, w przeciwieństwie do osadu z trucizny, który będzie ciemnobrunatny, niemal czarny. Acha, i wyczytałam, że w czasie analizy będziemy musieli być maksymalnie skupieni, bo nasze myśli będą wpływać na skuteczność czaru i reakcję antidotum.

W czasie, gdy mówiła, Snape podawał jej zlewki, deseczki, noże z diamentowymi ostrzami i szklane łyżki do mieszania, a ona odstawiała wszystko na stół. Skupił się na słuchaniu, o czym mówiła i odepchnął ponure myśli. Na koniec przesunął ku niej trójnóg z cienką szklaną płytką.

– Nie przypominam sobie, żebym cię o to pytał – powiedział. – Czemu wszystko jest szklane?

Hermiona przyjrzała mu się uważnie i zmusiła się do zachowania powagi, choć miała ochotę się uśmiechnąć.

Rozluźnił ramiona i znikła pionowa zmarszczka na czole. I gdyby miała jeszcze jakieś wątpliwości, czy udało się jej zająć go czymś innym, poznałaby to po jego wypowiedzi. W jego głosie nie było nawet nutki zniecierpliwienia czy ironii, jakby po prostu powiedział to tylko dla porządku, bo tak należało. I przede wszystkim nie przerwał jej wcześniej.

– Żeby składniki nie miały żadnego kontaktu z metalem? – zawahała się. – Przecież to nie eliksir na rany po zaklęciu tnącym?

– Nie – potaknął. – Wiesz, jaka jest różnica między ranami zadanymi nożem a ranami po zaklęciu?

– Oczywiście. Kiedy ciało jest rozdzielone nożem, na brzegach rany zostaje po nim ślad, rodzaj bariery między dwoma kawałkami skóry czy mięśni. I dlatego takie rany trudniej się goją, bo organizm musi wpierw zwalczyć barierę, żeby odnaleźć drugą część siebie i się zrosnąć. I zawsze pozostanie blizna. W przypadku zaklęcia tnącego rana jest identyczna, ale jej brzegi nie są rozdzielone barierą, więc mogą się odnaleźć. A gdy poda się eliksir, po prostu złączą się na powrót, tak jakby nigdy nie zostały rozdzielone.

– Więc…?

– Więc … – Hermiona przygryzła lekko usta i spojrzała gdzieś na podłogę, usiłując pociągnąć dalej swoją analizę. – Więc…

– Skup się – powiedział Snape z naciskiem. – Jesteś bardzo blisko…

Hermiona zmusiła się do myślenia o ranach, eliksirze i metalu, a nie o tym, że właśnie ją pochwalił.

– Gdyby w eliksirze był choćby ślad po metalowej łyżce, ten metal rozdzieliłby brzegi rany…! – klasnęła w dłonie. – To dlatego kroi pan nożem o diamentowym ostrzu! I… skoro ta trucizna niszczy organy od wewnątrz, ale bez metalu, jeśli podziała się na rany eliksirem, w którym go nie ma, zejdą się ze sobą na powrót i …! – urwała gwałtownie.

Snape zamarł z nożem w ręku i uniósł pytająco brew.

– Będziemy musieli znaleźć jakiś sposób na to, żeby podać mugolom eliksir po-krwotoczny – wyjaśniła z o wiele mniejszym entuzjazmem. – I uzupełniający krew. W przypadku krwotoku wewnętrznego do jamy brzusznej następuje śmierć, więc będzie trzeba się pospieszyć.

– Cholera – zaklął pod nosem. – Jak długo ofiary mogą przeżyć?

–Trudno powiedzieć – westchnęła ciężko Hermiona. – Dużo zależy od ilości krwi, ale też od występujących chorób. Niestety tu nie ma żadnego określonego schematu, w którym zawsze wszystko dzieje się tak, a nie inaczej. Organizm każdego człowieka może inaczej reagować. – Spojrzała na niego i dodała:

– Tak jak na ból.

Chwilę spoglądali na siebie w milczeniu; każde z nich szukało jakiegoś rozwiązania. W końcu odezwała się Hermiona:

– Póki nie wiemy, jak zidentyfikować potencjalne ofiary, nie uda nam się wymyślić, jak podać im te wszystkie eliksiry.

– Weźmy się za warzenie – zastopował ją Snape i wskazał jej szklany kociołek. – Obchodź się z tym bardzo ostrożnie.

– Będę bardzo uważała – zapewniła go dziewczyna. – Tylko mam nadzieję, że to szkło nie jest za kruche.

– Nie chodzi mi o szkło. W skład antidotum wchodzi Woda Księżycowa, która jest niezwykle rzadka i szalenie droga. Jeden galon kosztuje dwa tysiące galeonów.

Hermiona spojrzała na niego ze zgrozą.

– Merlinie, ILE??

Snape uniósł kącik ust.

– Dokładnie. Woda Księżycowa to woda z czystego, górskiego źródła, wystawiona na światło księżyca tuż przed jego pełnym zaćmieniem i tuż po nim i dojrzewająca potem cały miesiąc księżycowy. Nie wiem, ile takich zaćmień jest w ciągu roku, ale przypuszczam, że bardzo mało.

Tym razem to Hermiona mogła powiedzieć mu coś więcej. Astronomia nie była może jej ulubionym przedmiotem, ale sporo jeszcze z niego pamiętała.

– To wyjaśnia cenę. Pełne zaćmienie zdarza się bardzo rzadko. Są lata, kiedy nie ma go wcale, czasami trafia się dwa razy do roku. Z tego, co sobie przypominam… ostatnie było pod koniec grudnia 2001 roku.

O, cholera…

– Kiedy jest następne?

– Jakoś w połowie tego roku. Sprawdzę, jeśli pan chce.

– Sprawdź – odparł bardzo poważnym tonem. – I naprawdę, bądź bardzo ostrożna.

Coś w jego głosie zaalarmowało dziewczynę. Odruchowo poluźniła uchwyt na łyżce, którą jakiś czas temu wzięła do ręki.

– … Tak?

– Miałem zaledwie odrobinę, bo prawie nigdy jej nie potrzebuję i zużyłem cały mój zapas.

Dziewczyna przełknęła głośno ślinę, obrzuciła krótkim spojrzeniem kociołek z jasno-perłową miksturą i potaknęła.

– Coś mi się widzi, że uwarzenie antidotum zajmie nam naprawdę dużo czasu…

 

 

Howden Dam – Wyjąca Grobla

Anglia

Niedziela wieczorem

 

Słysząc kolejny zduszony jęk dochodzący z pokoju obok, Peter poczuł, że nie wytrzyma. Bujając się do przodu i do tyłu i zatykając uszy, zaczął buczeć pod nosem, żeby zagłuszyć wszystkie inne odgłosy. Ale to nie pomogło, bo mimo zaciśniętych oczu nadal widział przed sobą zwiniętego z bólu bezdomnego mugola, który przez niego umierał.

Wszystkie pozostałe śmierci były zupełnie inne. Albo trwały bardzo krótko, albo widział tamtych ludzi zaledwie chwilę. Tym razem zmuszony był przyglądać się biednemu, niewinnemu człowiekowi już drugi dzień i to go całkowicie przerosło.

– Dajmy mu lek już teraz – powiedział głośno do Gratusa, który siedział wygodnie na fotelu i przeglądał Kometę Namiętności, magazyn dla mężczyzn szukających towarzystwa dojrzałych kobiet.

– Jutro rano – odparł tamten.

– Nie wiem czy do rana wytrzyma!

– To zdechnie.

Mugol przekręcił się na drugi bok, jęcząc przy tym po raz kolejny.

– Gratus, mówię poważnie! – zawołał zrozpaczony Peter. – Jak chcecie testować eliksir leczniczy, jeśli będzie martwy?!

Brodaty czarodziej odłożył gazetę na bok i posłał mu szydercze spojrzenie.

– Pan Tylor powiedział wyraźnie, że mamy go zacząć leczyć dopiero jutro rano. Jak nie doczeka, to ty będziesz musiał poprawić te twoje siki. A jak się nie wyleczy, będziesz musiał poprawić twoje drugie siki – odparł beznamiętnie. – A teraz stul pysk, bo przeszkadzasz mi czytać.

Peter zerwał się od stołu.

– Czytać? Ty potrafisz czytać? Czy tylko gapić się na gołe cycki?!

I wyszedł, trzaskając drzwiami.

Zamknął się w swoim pokoju, który tak naprawdę był od niedawna jego więzieniem, i rzucił się na łóżko. Coś w nim pękło.

To nie tak miało wyglądać! Nie tak miało być!

Wyobrażał sobie chwałę, sukces, poczucie spełnienia, a tymczasem jedyne, co czuł, to coraz głębsze przerażenie, które oplatało go niczym macki i ściągało w bezdenną, czarną toń.

Kiedy przyszedł do niego Stary z propozycją niezwykle lukratywnego kontraktu, nie miał grosza przy duszy. Miał za to pełno długów. Tylor wyjaśnił swój plan i prawie natychmiast osiągnęli porozumienie. On potrzebował pieniędzy, a Tylor potrzebował jego zdolności w dziedzinie eliksirów.

Plan był prosty i taki genialny! Miał stworzyć eliksir, od którego ludzie mieli zacząć chorować, i uwarzyć rodzaj antidotum, które mieli wprowadzić na rynek jako jedyne lekarstwo i zbić na tym tysiące galeonów. Zyskami mieli podzielić się po połowie, zaś cała sława za wynalezienie zbawczego eliksiru miała przypaść właśnie jemu.

Och, jaki był wtedy ślepy i naiwny! I jaki głupi! Chciał widzieć tylko tą część planu, w której ludzie piliby jego eliksir, zdrowieli w oka mgnieniu i wychodzili z Kliniki z uśmiechem na ustach.

Tchórzliwie zignorował cichy głosik mówiący mu, że aby przekonać się, czy trucizna działa jak powinna, będą musieli przeprowadzić testy na ludziach. Po prostu nie chciał o tym myśleć.

Ale odpowiedź tego sukinsyna-mordercy właśnie powiedziała mu, że nie pomyślał jeszcze o czym innym. Mianowicie, że Tylor może zechcieć pozbyć się zbędnego świadka i zgarnąć całe złoto dla siebie.

Poczuł się, jakby rąbnął o ziemię, spadając z dużej wysokości.

Stworzył działającą truciznę, a teraz mieli przetestować jego lekarstwo. Jego misja dobiegała końca.

Peter usłyszał kolejny jęk – tym razem był to jego własny, ale strasznie zmieniony głos. Głos zaszczutego zwierzęcia, które zrozumiało, że weszło do żelaznej klatki, z której nie ma już wyjścia.

 

 

Wtorek, 29 kwietnia

Ministerstwo Magii, Wydział Regulacji i Autoryzacji z Departamentu Edukacji

08:00

 

Marszcząc mocno brwi i obracając bezwiednie w palcach długie, czarne pióro, Oktawia czytała raport Hermiony. Wyglądała na wyjątkowo skupioną i dziewczynie przemknęło przez myśl, że być może starszej czarownicy z jakichś powodów zależy na przyłapaniu Powella na jakimś błędzie.

Może poprze moją prośbę o listę zamówień? W każdym razie warto było spróbować.

– Zgadzam się z tobą co do wstępnych wniosków – powiedziała Oktawia, zwracając jej pergamin. – Sprawa tego podwórka absolutnie nie może ujść mu na sucho.

Hermiona odebrała go i zwinęła w ciasny rulonik.

– Mogę panią zapewnić, że nie zmusi mnie w żaden sposób do przymknięcia na to oka – zapewniła ją. – Zaraz idę z nim porozmawiać w tej sprawie.

Starsza czarownica sięgnęła po dzbanek z kawą z domieszką kardamonu, której aromat rozszedł się po całym pomieszczeniu. Był tak mocny, że zdawało się, że można było upić się samym powietrzem.

– Chcesz filiżankę? – Hermiona podziękowała, kręcąc głową. – Co zamierzasz zrobić? Masz prawo zawiesić postępowanie do czasu naprawienia błędu, albo prowadzić je dalej.

– Będę kontynuować. Mam pewne przeczucia i nie mam ochoty, żeby Powell skorzystał z okazji i zamaskował ewentualne niedociągnięcia.

Oktawia nalała sobie kawę i upiła dwa łyki, zanim się odezwała.

– Co masz na myśli?

Hermiona przygryzła lekko usta.

– Skontrolowałam wyrywkowo niektóre ingrediencje klasy A i B i nie znalazłam żadnych anomalii. Ale… – potrząsnęła głową, udając, że szuka słów. – Stan magazynowy jest poprawny, jeśli przyjęcia składników i ich użycie są odpowiednio rejestrowane. Wygląda na to, że z rejestrem zużycia nie ma problemów, ale chciałabym się upewnić, że wszystko jest w porządku również z przyjęciami na stan.

– Przecież kontrolowałaś faktury i listy dostaw?

– Owszem. Ale kto powiedział, że to były wszystkie dostawy? – zawiesiła głos.

Oktawia pokiwała głową z aprobatą.

– Bardzo dobrze, Hermiono. Widzę, że bierzesz sobie wyjątkowo do serca całą tę kontrolę. Co chcesz zrobić?

O to dokładnie jej chodziło. Hermiona poczuła falę zadowolenia, która rozlała się jej po piersi, ale zachowała poważną minę.

– Poproszę Centralny Magazyn Składników Klasy A i B we Francji o dokładną listę zamówień. Najlepiej wszystkich. Wtedy dostanę ją szybciej i przy okazji unikniemy ewentualnych błędów przy przepisywaniu. W ten sposób będę wiedzieć, czy Powell nie zamawia składników pod fałszywym nazwiskiem. Mogłaby pani poprzeć moją prośbę?

– No… nie wiem, czy to nie jest pewna przesada… – zawahała się Oktawia. – W ten sposób sugerujesz, że Leoncjusz Powell fałszuje zamówienia i rejestr używania składników.

Hermiona spojrzała prosto w oczy Oktawii.

– Wiem. Dlatego nie chcę podawać im powodu. Ale nie mogę zapomnieć o tym, że Chase Griffin zmarł z powodu zatrucia jakimś toksycznym składnikiem. Mathias wyjaśnił mi, że skonał w potwornych męczarniach – powiedziała twardo i starsza czarownica zbladła mocno. – Ktoś, komu Ministerstwo przyzna piątą Kroplę, musi być absolutnie bez skazy.

Oktawia uniosła głowę z dumą.

– Masz całkowitą rację, moja droga. Napisz krótką prośbę, a ja ją podpiszę i wyślę pilną sową do Calais. A tamci prześlą ją już dalej.

Hermiona natychmiast podała jej niewielki kawałek pergaminu.

– Proszę. Pozwoliłam sobie napisać ją przed naszą rozmową. Nie chciałam tracić pani czasu.

 

 

Pracownia Powella

08:30

 

Paul siedział w holu i czekał na Powella już niemal dziesięć minut. W zasadzie nie miał żadnego powodu do wizyty, ale obiecał Tylorowi obserwowanie Snape’a, więc skoro jutro mieli się spotkać, po prostu musiał tu przyjść.

Kilka minut i dwie zmiany pozycji później zaczął się niecierpliwić. Gdybyś wiedział, że tyle będziesz na niego czekać, nie piłbyś tego świństwa przeciw Veritaserum.

Chwilę później usłyszał kroki w korytarzu i ukazał się Leoncjusz Powell.

– Witam serdecznie – zawołał tamten, podchodząc pospiesznie. – Niezmiernie się cieszę, mogąc znów pana widzieć! Czym mogę służyć?

Uśmiechnął się za szeroko, uścisnął mu rękę stanowczo za mocno i w normalnych okolicznościach Paul byłby zaintrygowany i próbował go przycisnąć, by dowiedzieć się, co się za tym kryje, ale dziś po prostu chciał jak najszybciej odbębnić tę wizytę i wrócić do Kwatery.

– Ja również witam serdecznie – odparł, wyrwał rękę i opanował ochotę otarcia jej o szatę. – Możemy przejść do pańskiego gabinetu?

– Ależ oczywiście!

Bardzo szybko wytłumaczył swoją obecność chęcią upewnienia się, że nie przytrafiły się żadne nowe przypadki zachorowań i że wszystko jest pod kontrolą. Powell odetchnął odrobinę, ale nie rozluźnił się zupełnie, więc cokolwiek go trapiło, nie miało związku ze śledztwem.

– A jak przebiega pańska procedura o nadanie piątej Kropli? – udał zaciekawienie, gdy skończyli temat.

Gdyby nie miał lat doświadczenia, na pewno nie zauważyłby mignięcia niepokoju w jego oczach, które natychmiast zastąpił wyraz triumfu.

– Cudownie, po prostu cudownie! Panna Granger przeprowadziła już większość przewidzianych kontroli i zapewniła mnie, że zarówno procedury, jak i dokumentacja są bez zarzutu – zapewnił go Powell odrobinę podniesionym głosem. – Dziś spodziewam się jej wizyty, żeby omówić dalsze kroki i zakończenie całej procedury.

Paul skinął potakująco głową, choć miał ochotę roześmiać mu się w twarz.

– Pracuję z Harrym Potterem, który jest bliskim przyjacielem panny Granger, więc doskonale wiem, że to niezwykle zdolna i utalentowana czarownica. I domyślam się, że zadbał pan o odpowiedniego prowadzącego dla niej?

– Cóż, tu niestety muszę przyznać się do porażki – westchnął ciężko Powell i Paul wreszcie poczuł się zainteresowany.

– W jakim sensie?

– Wyznaczyłem do tego nieszczęsnego Chase’a Griffina.

– Merlinie! Rozumiem! – Paul przyoblekł twarz w smutną minę. – Ale nie wolno panu traktować tego jak porażkę. Absolutnie nie! Przecież to nie pańska wina – zapewnił go gorąco. – Kto w takim razie ją prowadzi?

Powell zawahał się sekundę i Paul wychwycił to natychmiast.

– Severus Snape.

O, cholera!

– I jak im się pracuje? – spytał, sięgnął po torbę i zaczął przerzucać w niej dokumenty.

– Bardzo dobrze. To znaczy biorąc pod uwagę ich historię – poprawił się Powell. – Mam wrażenie, że obojgu udało się dojść do porozumienia i teraz… stanowią całkiem zgrany duet.

Paul zamknął pieczołowicie torbę i wstał powoli.

– To musi być dla pana bardzo dobra wiadomość – skwitował. – Na mnie już czas. Z pewnością zajrzymy jeszcze do pana, ale proszę się tym nie kłopotać. To taki stary zwyczaj Aurorów – roześmiał się.

Powell odpowiedział słabym uśmiechem i uścisnął mu rękę zdecydowanie mniej energicznie niż na powitanie.

Wychodząc z gabinetu, Paul usłyszał stukanie obcasów i spojrzawszy w tamtym kierunku, dostrzegł idącą ku schodom młodą kobietę.

Czyżby o wilku mowa?

Miała na sobie dopasowaną marynarkę, zaś wąska spódnica tuż za kolano ukazywała długie, zgrabne nogi. Gdy dziewczyna weszła na podest pierwszego piętra i zawróciła, przez sekundę zobaczył jej twarz.

Faktycznie to Granger. Ciekawe, po co idzie na górę, skoro ma umówione spotkanie z Powellem. Chyba trzeba będzie przyjrzeć się temu z bliska…

Rozdziały<< Stan Krytyczny Rozdział 9Stan Krytyczny Rozdział 11 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma jeden komentarz

Dodaj komentarz