Stan Krytyczny Rozdział 22

Teodor i Mich w zasadzie się z nią zgadzali, poparła ją Ginny, więc teraz z rezygnacją patrzył, jak Hermiona przebiera się w pośpiechu w zimowe ciuchy, a jego dziewczyna robi chleb z masłem i jak obie owijają w ochronny pergamin kawałki magicznej czekolady i fiolki z eliksirami. Wyglądało na to, że Hermionie nie było to obojętne.

Gdy Hermiona pobiegła do spiżarni po butelki z wodą, Ginny usiadła koło Harry’ego.

– Zmęczony? – spytała, przyglądając się bliznom na jego twarzy. – Będzie to trzeba jakoś porządnie zaleczyć.

– Ginny, błagam, powiedz mi, że ona się w nim nie zakochała – odparł na to Harry, nadal patrząc w kierunku spiżarni.

Rudowłosa prychnęła ze złości i politowania.

– Oczywiście, że nie!

– Jesteś pewna? Bo zachowuje się, jak… – zabrakło mu słów.

– Jak kto? Nie wygłupiaj się. To nie ma nic wspólnego z miłością.

– No więc z czym?

Ginny spojrzała na przyjaciółkę, która wyszła ze spiżarni i właśnie próbowała włożyć do kieszeni dwie duże butelki z wodą.

– Ona się o niego troszczy. I martwi. On naprawdę musi być w złym stanie, więc chce mu pomóc.

Harry powtórzył po niej bezgłośnie „troszczy się i martwi”, robiąc przy tym pełną niedowierzania minę, więc ściszyła głos.

– Powiedz mi, przeszedłbyś obojętnie obok dziewczyny, którą napadli zwykli mugole? Choć przecież nie byliby Śmierciożercami? Nie? No właśnie. Bo jesteś Aurorem i chcesz bronić słabszych. Ona jest Uzdrowicielką. Więc chce mu pomóc, tym bardziej, że nie może pomóc ludziom w Klinice. A poza tym… Dobrze jej zrobi, jak go w końcu uratuje. Może wreszcie dojdzie zupełnie do siebie.

– Przecież doszła. Uzdrowiciele Umysłu pozwolili jej wrócić do domu. – zdziwił się Harry.

Ginny ponuro pokręciła głową.

– Nie do końca. Zobacz, każdy z nas ułożył sobie jakoś życie. Ron ożenił się i wyjechał do Ameryki, George też ma rodzinę. My… jesteśmy razem. A ona? Ukryła się w domu rodziców, wychodzi z niego tylko po to, żeby pracować, nie chce nawet słyszeć o chłopaku, czy choćby przyjaciołach. Jakby cały czas pokutowała za to, co stało się pięć lat temu. Może jeśli teraz uratuje profesora Snape’a, wszystko zacznie się układać?

– Już – powiedziała Hermiona, podchodząc do nich i narzuciła na siebie zimową pelerynę, o wiele na nią za dużą. – Bardzo ci dziękuję, Ginny.

Rudowłosa uśmiechnęła się do niej łagodnie i poprawiła butelkę w lewej kieszeni jej kolorowej, zimowej kurtki.

– Może zostanę tu i zacznę pakować twoje rzeczy? – zaproponowała.

– Mowy nie ma – zaoponował natychmiast Harry. – Żadna z was nie zostanie tu sama.

– Więc idę z wami!

Hermiona uścisnęła dziewczynę mocno i pokręciła głową.

– To nie jest miejsce dla ludzi. Ale jeśli chcesz pomóc…

– Powiedz tylko co mam zrobić?!

– Poproś Stworka, żeby ugotował coś pożywnego. Odbiorę to, jak wpadnę do was, gdy już się spakuję.

Harry, który właśnie sięgał do torby po Regalium, drgnął, zaskoczony.

– Nie będziesz spać u nas??

– Nie, muszę tam trochę posprzątać. Dom niemal od tygodnia stoi pusty, mogę sobie wyobrazić, co się tam dzieje.

Harry powstrzymał się od komentarza i podał Hermionie Regalium.

– Dobrze, pospieszmy się.

Ginny wymamrotała hasło otwierające połączenie Fiuu i wróciła na Grimmauld Place, zaś Harry, Hermiona i Mich z Teodorem złapali się za ręce i dziewczyna aportowała ich przed Azkabanem.

 

 

Mieszkanie Hermiony

17:30

 

Klnąc ze wściekłości, Gratus rozejrzał się po ulicy. Nadal było na niej pusto, tylko o wiele dalej stała spora grupka roześmianych nastolatków.

Cholera, może rzuciła też Repulso Mugoletum na całą okolicę?!

Przed chwilą udało mu się otworzyć drzwi do domu Granger, odruchowo dał krok do przodu i po prostu wpadł na wewnętrzną ścianę jej domu! Wyrżnął głową w mur i właśnie czuł, jak na czole rośnie mu potworny guz.

A niech ją szlag trafi! Pieprzona suka.

Nie poskutkowały żadne zaklęcia, które znał, nawet te czarnomagiczne, cholerna ściana nie przesunęła się ani o cal i nie było mowy o wejściu do jej domu. Próba aportacji również się nie powiodła, po prostu zakręcił się na pięcie i został dokładnie w tym samym miejscu.

Przez parę minut po prostu gapił się na ścianę, gdy nagle ulicą nadjechał listonosz na rowerze, zsiadł przed domem na przeciw, wyjął z dużej torby jakąś paczkę i zadzwonił do drzwi. Gratus przyglądał się uważnie, jak jakaś starsza kobieta otworzyła mu drzwi, odebrała paczkę, podpisała jakiś papier i wróciła do domu, zaś facet wsiadł na rower i odjechał aż do następnego domu.

To budziło w nim nagłą nadzieję.

Może te jej zaklęcia działają tylko na osoby magiczne??? Przecież gdyby rzuciła Protego Horribilis, czy Salvio Hexia i przyszedł do niej jakiś mugol i zobaczył ścianę w drzwiach… w ten sposób istnienie magii mogłoby wyjść na jaw!

Nie miał nic do stracenia. Ponownie rzucił na siebie zaklęcie kameleona i wyszedł na sąsiednią ulicę w poszukiwaniu jakiegokolwiek mugola.

Przecznicę dalej jakiś mężczyzna wsiadał właśnie do samochodu. Gratus podbiegł do niego i machnął różdżką.

– Imperio! Wychodź! Podejdź tu do mnie!

Mężczyzna zamarł na chwilę, po czym powoli wysiadł, zamknął drzwi i rozejrzał się niepewnie dookoła. Gratus natychmiast złapał go za rękaw i popchnął w kierunku domu Granger.

– Milcz i chodź ze mną!

Mugol trochę się namęczył, żeby przeleźć przez bramę i wdepnął nieporadnie w psią kupę, więc na wszelki wypadek Gratus rzucił kameleona również i na niego i podprowadził go do drzwi do domu.

– Masz wejść do środka. Idź do kuchni i przynieś mi wszystkie otwarte butelki, jakie znajdziesz.

Otworzył drzwi, za którymi była wytapetowana ściana i fragment jakiegoś obrazu i pchnął na nią mugola. I aż odetchnął z ulgą, czując, że mężczyzna wszedł w nią bez problemów.

Gratus, jesteś genialny!

Czekając, obserwował okolicę. Czasami ulicą przejechał jakiś samochód, bardzo rzadko przeszli nią jacyś ludzie, ale w pobliżu domu Granger przechodzili na drugą stronę chodnika i dopiero ominąwszy go szerokim łukiem, wracali.

Nagle tuż przed nim pojawiły się trzy butelki i wylądowały mu w objęciach. Cudownie, po prostu wspaniale!

– Stój tu i czekaj – rozkazał niewidocznemu mugolowi.

Pospiesznie wyjął z torby truciznę i wlał sporą dozę do butelki z mlekiem, do soku pomarańczowego i niemal pustej butelki z wodą mineralną. Nie przejmował się dozowaniem – nie wiedział i nie miał czasu sprawdzać, ile dokładnie płynów było w której z nich, więc po prostu nalał mniej więcej tyle samo, co do zagęszczonej czekolady na Pokątnej.

Dawka z pewnością była o wiele większa, ale to nie był żaden problem. Im szybciej dziewczyna umrze, tym lepiej.

Potem kazał mugolowi odstawić butelki na miejsca, a następnie odprowadził go aż do samochodu, odkameleonił go, kazał mu do niego wsiąść i rzucił Avadę Kedavrę.

 

 

Morze Północne

Azkaban

17:30

 

Hermiona mało się nie przewróciła, lądując na zalanej wodą skale tuż przed twierdzą i Harry musiał ją podtrzymać.

– Uważaj na dementorów – ostrzegł ją, gdy wreszcie złapała równowagę. – Pewnie będą dziś rozwścieczeni.

Jakaś fala rozbiła się o brzeg tuż koło nich, fontanna kipiącej piany trysnęła wysoko do góry i Hermiona odruchowo osłoniła głowę przed strugami wody.

– Czemu dziś? – spytała i nagle zrozumiała. – Dlatego, że wczoraj odroczyłeś ten wyrok?

Harry potaknął i odnalazł wzrokiem Teodora i Micha. I przy okazji zobaczył widok, który zmroził mu krew w żyłach.

Kilkadziesiąt jardów nad nimi unosił się w powietrzu cały zastęp dementorów. Było ich tak wielu, że zdawali się przysłaniać nawet dziwną poświatę, która zawsze podświetlała twierdzę. Na widok czwórki ludzi niektórzy ruszyli powoli w ich kierunku i strzępy szat utworzyły jeden gęsty mur, a poryw wiatru przyniósł smród zgnilizny i beznadziei.

– O, cholera – odezwał się zaniepokojony Mitch.

Hermiona poczuła smutek i rozpacz, które otuliły ją powoli, jakby były niewidzialnym płaszczem, więc bez namysłu złapała Harry’ego za rękę.

– Patronus! – krzyknęła. – Przywołaj Patronusa!

Harry bezwiednie potarł swój kciuk i potrząsnął głową.

– Hermiono, daj mi jakieś eliksiry.

– Co?!

– Daj mi eliksiry! Masz przy sobie za dużo magii!

– Przywołaj Patronusa, Harry!!!

Dziewczyna zacisnęła mocno oczy, żeby odciąć się od przerażającego widoku zbliżających się dementorów i skupiła, jak tylko mogła, na wspomnieniu z wygranej Bitwy o Hogwart. Chwilę napawała się szczęściem z powodu zwycięstwa, niemal obezwładniającą ulgą i spokojem i dopiero potem przywołała swoją Wydrę.

Jej blask oświetlił gołą skałę u ich stóp i rzucił bladą poświatę na napływające obszarpane szmaty.

Harry błyskawicznie wyczarował Jelenia, a sekundę później pojawił się obok smukły jednorożec, zaś z różdżki Mitcha wystrzelił orzeł i zatoczył nad nimi opiekuńcze koło.

– Statis Patronum! – krzyknął Mitch.

Wszyscy natychmiast powtórzyli to samo zaklęcie, orzeł wzbił się wyżej i szereg dementorów zatrzymał się w miejscu. Równocześnie Jeleń dał wielkiego susa przed siebie, pochylając głowę i po chwili rozległ się straszliwy huk, od którego zatrzęsła się chyba cała skała. Harry czym prędzej osłonił ramionami głowę Hermiony i dokładnie w tym samym momencie targnął nimi gwałtowny podmuch, niosąc grad malutkich strzępów przegniłego ciała i tkaniny.

– Co … co się… – wykrztusiła Hermiona.

Chłopak osłonił ją swoją szatą, ścisnął różdżkę i rozejrzał się uważnie dookoła.

– Dementor eksplodował.

– Cco??

Dziewczyna spojrzała z wyraźnym obrzydzeniem na szczątki wiszące na jej pelerynie i już zastanawiała się, jak je strzepnąć, gdy jedne po drugich oderwały się i powirowały gdzieś w ciemność. To samo stało się z innymi, na szatach pozostałych.

– Są wkurzeni, jak jasna, pierdzielona cholera – usłyszała Teodora. – Ale zatrzymali się!

– Ciekawe, co ich tak wnerwiło – odparł na to Mitch.

– Ja – przyznał ponuro Harry, gestem przywołał do siebie Jelenia i ruszył w kierunku czarnej plamy przed nimi.

Wszyscy ruszyli za nim.

– Co im zrobiłeś?

– Powiem wam później, chłopaki. Hermiono, mówiłem poważnie, daj mi jakieś eliksiry – zwrócił się Harry do dziewczyny, rzucając Lumos Maxima.

– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, żebyś poszedł ze mną do celi – zaoponowała.

– Nie zamierzam iść do żadnej celi. Musisz po prostu z czegoś zrezygnować, bo to zbyt…

– Mowy nie ma! – Hermiona zatrzymała się raptownie.

– … niebezpieczne. Sama widziałaś.

– Nie zgadzam się!!

Dziewczyna zaświeciła różdżkę i pobiegła przed siebie znajomym korytarzem. Harry aż jęknął z rozpaczy.

– Do jasnej cholery, poczekaj! – ruszył za nią biegiem. – Nie wiesz, co tam jest!!!

Orzeł poszybował natychmiast do przodu i wyprzedził dziewczynę, tuż za nią pomknęła Wydra.

Hermiona wpadła do dużego pomieszczenia i w ostatniej chwili odskoczyła przed dużym głazem, którego jeszcze wczoraj tu nie było. Harry nie zdążył i przewrócił się na ziemię, a zaraz za nim z wąskiej szpary wyprysnęły dwa Patronusy i wbiegli dwaj Aurorzy.

Przejścia do więzienia pilnowała czwórka dementorów. Wydra rzuciła się natychmiast w ich kierunku, przygwoździła ich do ściany swoją obecnością i zamarła. I jakby urosła, napęczniała.

– Merlinie, co się tu działo?! – wyrwało się Mitchowi.

Hermiona obrzuciła ponurym spojrzeniem dementorów i omijając większe i mniejsze kamienie, podeszła do płaskiego kamienia. Jakaś część jej umysłu odnotowała, że jest pęknięty na pół, ale nie zamierzała się tym przejmować. Nie teraz.
Z głuchym łupnięciem położyła na nim Regalium i cofając się, przywołała do siebie Patronusa.

Jeden z dementorów drgnął i podpłynął je odebrać.

Wszyscy zamarli, gdy przycisnął do siebie kawałek drewna i odszukał palcem znak więźnia. I tak trwał.

– Hermiono, mówiłem ci. Oddaj mi coś – powiedział półgłosem Harry, nie odrywając wzroku od stwora.

– A ja ci powiedziałam, że nie! – prychnęła dziewczyna. – On ich potrzebuje!

– Nawet jeśli tu cię przepuszczą, mogą cię zaatakować tam na dole!

Dziewczyna obróciła się gwałtownie do niego.

– Niech tylko spróbują! – warknęła przez zaciśnięte zęby.

– Hermiono, to są dementorzy! Oni są niebezpieczni!!!

– I CO Z TEGO?!!! – wydarła się na to Hermiona i zanim Harry zdążył ją złapać, podeszła do kamienia i nie czekając na zgodę dementora, przyciągnęła do siebie rejestr Ministerstwa.

Stwór wydał z siebie złowrogi syk i pochylił się nad nią gwałtownie, ale w tym momencie podleciał orzeł i zawisł między nimi i syk natychmiast się urwał.

– O mój Boże – dało się słyszeć w zapadłej nagle ciszy.

Hermionę ogarnęło jakieś dziwne wrażenie. Niby było to przerażenie, ale strasznie odległe, jak burza przetaczająca się gdzieś za horyzontem. Czuła je, ale równocześnie szalejąca w niej złość nie pozostawiała miejsca na żadne inne silne uczucia.

Nie zamierzała oddać żadnego eliksiru, ani chleba czy wody! Gdzieś tam na dole czekał na nie umierający z pragnienia i głodu człowiek i jedyne, o czym była w tej chwili w stanie myśleć, było to, że musi się do niego dostać jak najprędzej!!!

Mrużąc oczy przed iskrzącą poświatą Patronusa, podpisała się jako Klaudia Hopkins, ze stukotem odłożyła różdżkę i postąpiła krok do przodu. Wydra i Jeleń otoczyli ją natychmiast i dementor poddał się i cofnął, żeby przygotować pochodnię, zaś reszta wypłynęła na zewnątrz.

Hermiona porwała ją, kiedy tylko stwór odsunął się od kamienia, rzuciła krótkie „niedługo wrócę!” do Harry’ego i Aurorów i zbiegła po schodach na dół. Wyglądało to trochę tak, jakby dementor przed nią uciekał, a ona go goniła.

W pomieszczeniu zapadła ciemność rozjaśniona tylko blaskiem trzech różdżek i Patronusów.

– Merlinie, pierwszy raz widzę coś takiego… – odezwał się Mitch.

Harry oparł się ciężko o ścianę.

– Boże, żeby tylko nic się jej tam nie stało! – powiedział błagalnym tonem.

Teodor przywołał Jednorożca i przysiadł na jakimś głazie.

– Nie martw się, Harry. Słyszałem, że przed dementorami chronią nie tylko Patronusy, ale i wyjątkowa wściekłość. To uczucie ich przeraża.

– Jeśli tak, to spotkanie z Hermioną może okazać się niebezpieczne dla nich samych – stwierdził Mitch.

Wbiegając do korytarza na dole, dziewczyna prawie nie zwróciła uwagi na odrażający zapach, który wdarł się jej do płuc. Podeszła do celi i przez przerdzewiałą kratę natychmiast dostrzegła siedzącą pod ścianą znajomą sylwetkę omotaną w peleryny. Na ten widok aż zakłuło ją serce.

Mężczyzna osłonił oczy przed blaskiem pochodni i skulił się jakby ze strachu, więc czym prędzej weszła do celi, odłożyła ją na bok i nie patrząc nawet na dementora za kratą, osunęła się koło niego na kolana. Wydra przytuliła się do niego z drugiej strony.

– To ja – powiedziała pospiesznie, starając się, żeby to zabrzmiało uspokajająco.

Pomimo dwóch peleryn Severus Snape dygotał straszliwie, więc bez namysłu narzuciła na niego swoją, wyszarpnęła butelkę z wodą, odkręciła korek i przystawiła mu ją do popękanych, spieczonych ust.

– Proszę wypić – szepnęła.

Rzucił się na nią łapczywie, chwycił przez grubą pelerynę i aż zakrztusił, ale próbował pić dalej, więc Hermiona wyrwała mu ją i dopiero, gdy najgorszy kaszel minął, przytrzymała mu głowę i przechyliła delikatnie butelkę.

– Spokojnie… mam jeszcze dużo wody… No już… już dobrze…

Co chwila dawała mu zaczerpnąć powietrza i po kilkunastu łykach uspokoił się trochę, rozluźnił kurczowy uścisk, oparł o ścianę i dał się napoić jak dziecko.

Hermiona wyciągnęła z kieszeni fiolki z eliksirami i dała mu do wypicia jedną po drugiej. Na widok ostatniej fiolki eliksiru przeciwbólowego, którą po prostu ukradła z Kliniki, postarała się odepchnąć poczucie winy. Na tamtych ludzi mogła rzucić Imperiusa, tutaj to było niemożliwe.

Po nim przyszedł eliksir uspokajający, pieprzowy, rozgrzewający, rozkurczowy i przeciwgorączkowy. Na koniec podała mu eliksir wzmacniający i Severus odetchnął głębiej, otworzył oczy i spojrzał na nią. Nie widział jeszcze zbyt dobrze, ale tego głosu i zapachu nie mógłby pomylić z żadnym innym.

Hermiona odwinęła kilka kostek magicznej czekolady i…

I w tym momencie rozległ się świst od strony korytarza i pilnujący ich dementor podpłynął gwałtownie do kraty i zaczął ją otwierać.

Wyczuł magię! Zabierze wszystko…!!! I coś mu zrobi…!!!

Ciągle tłumiona wściekłość wybuchła w Hermionie ze zdwojoną siłą i dziewczyna zerwała się na równe nogi, rzuciła na kratę i pchnęła ją z całej siły, a ta zatrzasnęła się z hukiem. Wydra jednym skokiem znalazła się między nimi; jej ciepło aż parzyło.

Dementor wciągnął mocno powietrze i cofnął się do korytarza, więc Hermiona potrząsnęła kratą jeszcze raz i dysząc ciężko, oparła głowę o zardzewiałe pręty.

– Wynocha!!! – wrzasnęła. – Zostawcie go!!!

Severus nie umiał nawet nazwać uczucia, które go nagle przepełniło. Poruszył się pod warstwą peleryn i spróbował się odezwać.

–… er–mona… – jego własny głos go przeraził.

Dziewczyna zamarła z wrażenia, wstrzymała powietrze i obróciła się powoli, w zupełnym niedowierzaniu.

– Us–pokój–se.

O Merlinie… !!! Nazwał mnie po imieniu…

Podeszła do niego wolno i uklęknęła obok.

– Już wszystko w porządku – powiedziała drżącym głosem.

– Wem.

Opanowując przemożną ochotę poproszenia go, żeby zawołał ją jeszcze raz, sięgnęła po rozsypane u stóp kostki czekolady, otarła je o kurtkę i podała mu.

– Proszę.

Posłusznie otworzył usta i aż się skrzywił, czując słodki smak.

– Ne jem…

– To magiczna czekolada – odparła natychmiast, zawahała się i dodała. – Proszę, zjedz.

Severus przełknął czekoladę i natychmiast po całej piersi rozlał mu się błogi spokój i gorąc. Mocno skurczone mięśnie zaczęły się rozluźniać, wszechobecny ból powoli słabł i zaczął się czuć znów jak człowiek. Jak przy jej poprzedniej wizycie.

Hermiona wyciągnęła z kieszeni kurtki worek z kanapkami, zawahała się drugi raz i zebrała na odwagę.

– Jesteś głodny?

– Nie.

– Jak poczujesz się lepiej, to zjedz to. Świeży chleb z masłem.

Położyła worek obok niego i sięgnęła pod pelerynę, żeby sprawdzić puls, ale on musiał źle ją zrozumieć, bo złapał ją mocno za rękę. Hermiona oddała uścisk, ale ponieważ nie cofnął dłoni, więc splotła palce z jego palcami i uśmiechnęła się.

– Mam cudowną nowinę. Jutro rano będziesz wolny.

Severus zamarł. Miał wrażenie, że się przesłyszał.

– Przyjdziemy po ciebie koło dziewiątej rano. To raptem za kilkanaście godzin.

– Jak…?

Hermiona uścisnęła mu rękę i ciągnęła dalej cichym, łagodnym tonem:

– Jak tylko stąd wyjdę, zrobimy Regalium na jutro. A potem aportuję się w Spinner’s End, żeby przyszykować dom dla ciebie. Będziesz mógł wreszcie spać, jak długo zechcesz, w miękkim łóżku i ciepłej pościeli. Może nawet pozmieniam kolory poduszki i kołdry z zielonego na pomarańczowy?

Mówiła cokolwiek, byle mówić i dać nadzieję siedzącemu obok mężczyźnie. Nawet jeśli to miałoby być tylko na chwilę i dementorzy mieli mu ją odebrać, jak tylko wyjdzie. Liczyło się tu i teraz i na swój sposób uspokajało również i ją. A Merlin wiedział, że tego potrzebowała.

Severus parsknął dziwnie i uniósł kącik popękanych ust w cieniu uśmiechu. Z przyklejonymi do bladej twarzy brudnymi, czarnymi włosami wyglądał tak strasznie żałośnie, że Hermiona odruchowo odgarnęła mu je lewą ręką, a on wtulił się w nią bezwiednie i odnalazł zapach kwiatów i… ulotny zapach migdałów.

– Jak już dojdziesz do siebie, wszystko ci opowiem. To długa historia. W tej chwili najważniejsze, żebyś wiedział, że już za chwilę stąd wyjdziesz. Musisz wytrzymać jeszcze tylko kilka godzin. Dasz radę, prawda?

Nie odpowiedział, więc przesunęła ręką po jego nieogolonym policzku.

– Severus?

Gorąc, jaki rozlał mu się w piersi, nie miał nic wspólnego z eliksirem. Nawet nie z magią.

– Dziękuję.

Hermiona poczuła, jak zapiekły ją oczy, ale nie mając wolnej ręki, zamrugała kilka razy powiekami.

– Dementorzy z pewnością będą bardzo źli, ale nie trać nadziei – powiedziała ściśniętym głosem. – Za nic na świecie. Po prostu wierz, że już jutro wrócisz do domu, zobaczysz słońce, twoją pracownię, ogień na kominku i nikt już nigdy cię nie skrzywdzi.

Zadźwięczała otwierana krata, Hermiona obejrzała się za siebie i dostrzegła czekającego w korytarzu dementora. Równocześnie Severus złapał kurczowo jej rękę i wyprostował się gwałtownie.

– Nie… !

Dziewczyna przytuliła go mocno, niemal rozpaczliwie i pogłaskała uspokajająco po brudnych włosach.

– Wrócę. Jutro rano. Za chwilę. Uwierz mi, Severusie. Teraz już wszystko będzie dobrze – szepnęła mu do ucha, jakby chciała to ukryć przed dementorem.

Uścisnęła go jeszcze raz, zerwała się i wybiegła, nie oglądając się. Nie chciała widzieć samotnego, przerażonego mężczyzny, którego zostawiała za kratami.

 

 

Grimmauld Place

Przed 18–tą

 

Gratus stanął przed długim domem z rzędem okiem i drzwi i przyjrzał się numerowi 11 i 13. Pomiędzy nimi nie było żadnej przerwy, nic.

– Szuka pan dwunastki? – usłyszał nagle i jakaś starsza kobieta zatrzymała się koło niego. – Jakiś kretyn to numerował, chyba liczyć nie umiał.

– To dwunastki nie ma? – spytał poirytowany. Coś dziś szło mu wyraźnie pod górkę.

– Nie ma. Nigdy nie było. Ja mieszkam kilka numerów dalej, od wojny i zawsze tak było. Wszystkich to ciekawi, nawet całe wycieczki tu przychodzą – odparła, skróciła trochę smycz i przyciągnęła małego psa Pekińczyka. – Jakieś pięć? może sześć lat temu, to całymi dniami wystawali tu jacyś obwiesie. Nie wiem, może jacyś dziennikarze, czy co. A pan co?

Gratus w pierwszej chwili nie zareagował, więc kobieta powtórzyła swoje pytanie o wiele bardziej natarczywym tonem.

– Co? – odparł. – Nic. Tak sobie patrzę. Co w takim domu jest? Jakiś strych, piwnica?

– Brutus, do nogi – fuknęła kobieta i szarpnęła smyczą. – Strych oczywiście jest, piwnica też. Widzi pan te malutkie okienka? Kiedyś tamtędy węgiel się wrzucało, ale teraz to już każdy ma porządny bojler. Kupić pan chce? To niech pan nie bierze trzynastki, bo oni ciągle mają jakieś problemy ze zużyciem wody. Feralna trzynastka, mówię panu. Czasem dostają taką fakturę, że aż hej, reklamują, na jakiś czas się uspokaja, a potem znów ktoś w administracji źle liczy i od nowa się zaczyna. Amerykanie mają rację, żeby tego numeru nie używać.

Gratus nie wiedział, dokąd prowadzi ta rozmowa, ale temat nagle go zainteresował.

– Jak to? Może rura im pękła i już?

Kobieta spojrzała na niego z politowaniem.

– Panie, co pan. Przecież by się lało po ulicy! Rura leci pod chodnikiem, wiem, bo niedawno tu kopali. I od niej idą połączenia do każdego numeru, z licznikiem wszędzie. A na przedzie, gdzieś tam – machnęła ręką w kierunku końca ulicy – jest licznik zbiorczy. W czasie wojny ktoś się kiedyś podłączył na dziko i wodę pompował i ani złamanego funta za to nie zapłacił, ale teraz to już niemożliwe, wszystko można ładnie wyliczyć. Brutus, do nogi, powiedziałam!

Gratus uśmiechnął się i ukłonił starszej pani.

– Nie będę pani zatrzymywał. Dziękuję za miłą rozmowę!

Ta chciała jeszcze coś powiedzieć, ale odszedł pospiesznie.

W pierwszej chwili zamierzał zaczaić się pod domem w nadziei, że pojawi się ktoś z mieszkańców, będzie mógł na niego rzucić Imperiusa i kazać zanieść do domu butelkę z trucizną i wlać ją do zupy, herbaty, czy czegokolwiek innego, ale to mogło zająć dużo czasu, a Tylor najwyraźniej się spieszył. Jednak rozmowa z tą durną babą podsunęła mu inny pomysł. Musiał go tylko dopracować.

 

 

Mieszkanie Hermiony

Przed 18–tą

 

Dziewczyna aportowała Harry’ego, Teodora i Mitcha dokładnie na środku salonu i wskazała im kanapę.

– Usiądźcie sobie, pakowanie się zajmie mi trochę czasu.

Zazwyczaj, gdy wchodziła do domu, czuła delikatny zapach cedru, ale tym razem, choć opuściła już Azkaban, czuła nadal lekki, słodkawy zapach odchodów. Cholera, jak można prześmierdnąć tak szybko?! Najlepiej będzie wszystko wyprać. Czym prędzej zrzuciła kurtkę i krzywiąc się, położyła przy drzwiach do piwnicy.

Harry również poczuł dziwny zapach, ale jemu nie kojarzył się z Azkabanem. Rozejrzał się i kątem oka dostrzegł na jasnej klepce równomierne, brązowawe plamy. Których na pewno nie było dwadzieścia minut temu!

Błyskawicznie rzucił niewerbalne Muffliato, podskoczył do Hermiony i zasłonił ją sobą.

– Mitch, tyły!!

Mitch bez wahania oparł się plecami o jej plecy i przytrzymując mocno w pasie, wyciągnął przed siebie różdżkę i rozejrzał się czujnie na boki.

– Harry, co się dzieje?! – zawołała Hermiona, próbując się uwolnić z ich uścisku.

– Protego Maxima – Harry wskazał różdżką ich czwórkę i powietrze zadrgało dookoła nich. – Nie ruszaj się! Ktoś jest w domu!

– Homenum Revelio – rzucił równocześnie Teodor, ale nic się nie stało. – Tu nikogo nie ma. Idę dalej, uważajcie! Zdejmuję Muffliato na trzy! Raz, dwa, trzy!

Niemożliwe! Tu nie można się dostać bez hasła! To… Nagle Hermiona dostrzegła ślady na podłodze, więc odruchowo zacisnęła palce na różdżce i ruszyła w ich kierunku, ale Harry przycisnął ją do siebie.

– Nie ruszaj się – wyszeptał, stuknął różdżką w czubek jej głowy i w tym momencie lodowate strużki ściekły dziewczynie po plecach i piersiach i zaczęła znikać.

Harry pociągnął Mitcha za rękaw i wskazał mu brązowe plamy. Ten kiwnął głową, smagnął różdżką na swoje nogi i całkowicie bezgłośnie ruszył po śladach w kierunku kuchni. Przy drzwiach zatrzymał się, rzucił kolejne zaklęcie i chwilę później pokręcił wyraźnie głową i pobiegł śladem plam w przeciwnym kierunku.

– Harry… Piwnica! – szepnęła Hermiona. – Za nami!

Chłopak potaknął i nie poluźniając ani na chwilę żelaznego uścisku, rzucił Gradus Silencio i bezszelestnie cofnął ich aż do kąta przy drzwiach. Hermiona wystawiła zza niego różdżkę, ale Harry natychmiast wcisnął ją w kąt, zasłonił całym sobą i kilkoma ruchami różdżki uchylił drzwi i rzucił Homenum Revelio.

Odpowiedziała mu tylko głucha cisza.

– Pusto! – szepnął i odsunął się trochę. – Sprawdzę łazienkę. Cokolwiek by się nie działo, nie ruszaj się stąd, rozumiesz?

Hermiona mogła wreszcie nabrać głębszy oddech.

– Ale…

– Do jasnej cholery, MASZ TU ZOSTAĆ! – wybuchnął Harry i choć mówił szeptem, Hermiona od razu ucichła i potaknęła.

Chłopak rzucił w jej kierunku ostatnie, surowe spojrzenie i pobiegł do łazienki. Drzwi były odrobinę uchylone, więc wskazał je i szepnął bezgłośnie Homenum Revelio.

Różdżka nawet nie drgnęła, ale dobiegł go jakiś szelest, więc skupił się mocno, rzucił „Drętwota!!!” i szarpnięciem otworzył drzwi i wpadł do środka.

Coś zaćwierkało i zafurkotało na krawędzi uchylonego do środka malutkiego okienka i Harry dostrzegł jeszcze kształt wróbla, który w popłochu odleciał na zewnątrz. Poza tym łazienka była pusta.

Czym prędzej wrócił do kąta przy piwnicy i ręką odszukał Hermionę.

– Nikogo nie ma.

Dziewczyna odetchnęła z ulgą.

– Gdzie reszta?

– Zaraz powinni wrócić. Widziałem, że Mitch poszedł na górę.

– Dlaczego rzuciłeś kameleona tylko na mnie? – Hermiona spojrzała na swoje nogi i zobaczyła tylko podłogę za nimi. – A nie na was wszystkich?

– Bo to ciebie mamy chronić. Poza tym gdybyśmy nie widzieli się nawzajem, moglibyśmy się pozabijać między sobą.

Hermiona chciała coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów. Chwilę później nadeszli pozostali Aurorzy.

– Nie ma nikogo – oznajmił Mitch. – Ktoś tu wszedł, ale musiał wyjść na chwilę przed nami.

– To jakiś absurd – stwierdziła Hermiona, zdjęła z siebie kameleona i usiadła ciężko na kanapie. – Nie wiem, jak to możliwe! Tu nie można wejść bez hasła zdejmującego osłony!

Teodor, stojący najbliżej śladów, powiódł za nimi wzrokiem i wzruszył ramionami.

– Ten ktoś nie aportował się, czy dostał się tu przez sieć Fiuu. Po prostu wszedł i wyszedł drzwiami wejściowymi.

– Mugol? – wysunął przypuszczenie Harry. – Hermiono, jak rzuciłaś zaklęcia?

– Zmodyfikowana wersja Protego Horribilis, Salvio Hexia i Cave Inimicum – odparła natychmiast dziewczyna. – Działa na wszystkie istoty żywe, które posiadają choćby odrobinę magii, na duchy i Inferiusy. Wnętrze tego domu po prostu dla nich nie istnieje.

– I mówiłaś, że… ON to sprawdził?

– Dokładnie! Mogę ci zaręczyć, że gdyby udało mu się tu wejść, dziś nie byłabym w jednym kawałku!

Mitch podszedł do okna i zerknął przez nie na ulicę.

– Kimkolwiek był „ON”, był magiczny. Tu wszedł zwykły mugol, na którego żadne z tych zaklęć nie działało.

– Rzuciłam też Repulso Mugoletum – zaoponowała Hermiona.

– Faktycznie – odparł Mitch, widząc grupę chłopaków, którzy kawałek przed domem Hermiony przeszli na drugą stronę jezdni. – Ale Repulso nie powstrzyma przed wejściem, jeśli facet tego naprawdę chce. Lub musi. Ciekawe tylko, po cholerę tu wchodził.

Teodor znów spojrzał na ślady.

– Chyba ukradł coś z kuchni.

Hermiona popatrzyła na Harry’ego rozszerzonymi oczami. O jasna cholera… czyżby…?

– Nie tykaj żadnego jedzenia. Obojętnie czy otwartego, czy zamkniętego – zdecydował Harry. – I pakuj się szybko. Nie podoba mi się tu.

Dziewczyna pobiegła do swojej sypialni, przywołała niewielką walizkę, na którą kiedyś rzuciła zaklęcie zmniejszająco–zwiększające z myślą o samodzielnej wyprawie do Australii i po prostu zaczęła zaklęciami wygarniać do niej ubrania i bieliznę. Potem wepchnęła do niej puszyste koce z polaru, buty, przywołała z łazienki kosmetyki i zaniosła ją do kuchni, gdzie dorzuciła kilka garnków. Mitch i Harry cały czas chodzili za nią i Mitch z uznaniem przyglądał się walizce.

– Niezłe – powiedział, gdy w końcu wrócili do salonu. – Będę musiał zrobić to samo. Moja żona zawsze ciąga za sobą kilka kufrów z gratami. – Gdzie teraz?

Harry popatrzył na walizkę i spojrzał na zegarek.

– Nie będziesz nosić jej po Ministerstwie. Fiuuknę do domu, Gin pewnie już wszystko przygotowała, odnieś to i dopiero potem wrócimy do Ministerstwa.

Pospiesznie ustawili chronione połączenia przez kominek, Hermiona podrzuciła na Spinner’s End walizkę, potem jeszcze wracała tam dwa razy z naręczem garnków i torbami z jedzeniem, które w szale gotowania przyszykował Stworek i na koniec wszyscy przenieśli się do Atrium w Ministerstwie Magii.

 

 

Grimmauld Place

18:30

 

Gratus siedział już ponad kwadrans na chodniku niedaleko domu Pottera i obserwował, co się dzieje na ulicy. Ruch o tej porze nie był zbyt duży, może dlatego, że przed chwilą padał deszcz i w powietrzu nadal unosił się specyficzny zapach mokrego, rozgrzanego asfaltu, kurzu i ostry zapach ziemi. Od czasu do czasu przechodzili koło niego ludzie, spiesząc się na autobus, który jeździł po sąsiedniej ulicy, przejechał jakiś samochód, a raz przebiegł koło niego jakiś chłopak uprawiający jogging. Ale nie było ciekawskich bachorów czy zbyt dużo starszych pań z psami.

Gratus nie miał żadnych wspomnień dotyczących mugolskiej administracji; matka zawsze załatwiała te sprawy sama. Poza tym on też nigdy nie pchał się do pomocy, wolał spędzać czas z osiedlową bandą niż z rodzicami.

Przez chwilę próbował wymyślić jakąś wiarygodną historię, ale brakowało mu odpowiednich mugolskich nazw i zwrotów, więc w końcu postanowił znów użyć Imperiusa.

Wypił kolejny łyk wielosokowego, wszedł po schodkach do domu numer jedenaście, zadzwonił i uzbroił się w cierpliwość. Chwilę później usłyszał stuknięcie zasuwy i otworzył mu jakiś mężczyzna.

– Słucham?

Gratus uśmiechnął się grzecznie i odchrząknął jakby z zakłopotaniem.

– Chciałem skontrolować stan licznika od wody. Pańscy sąsiedzi mają ciągle problemy i…

– Na pewno nie z mojej winy! – prychnął mężczyzna. – Idź pan sobie z nimi rozmawiaj, nie ze mną! – i z trzaskiem zamknął drzwi.

Ty sukinsynu, już ja cię nauczę słuchać, jak się do ciebie mówi!!!

Gratus nacisnął na dzwonek i gdy właściciel nie otworzył, przygotował różdżkę, nacisnął jeszcze raz i nie puszczał. Po niemal minucie drzwi otworzyły się gwałtownie.

– Do jasnej cholery, czy…!!!

– Imperio! Stul pysk! I wpuść mnie do środka!

Mężczyzna umilkł raptownie, otworzył szerzej drzwi, więc Gratus pchnął je mocno i wszedł do korytarza.

– Jesteś sam? Mów prawdę!

– Tak.

– Pokaż mi licznik od wody!

Wyszli przed dom i właściciel ukucnął tuż przy schodkach i odsunął niewielką, żelazną klapkę zalaną dookoła betonem. Pod spodem widać było miedzianą rurę z dużym, białym licznikiem.

– Przepuść mnie – warknął Gratus. – Stań tak, żeby zasłonić mnie przed ludźmi na ulicy i nie reaguj na to, co robię.

Mężczyzna mechanicznie przepuścił go i stanął w niewielkim rozkroku. Gratus wskazał różdżką licznik i mruknął:

– Bombarda!

Licznik rozpadł się na dziesiątki kawałków i natychmiast dziurą chlusnęła zimna woda, momentalnie zalała wybetonowane wgłębienie, przelała się wierzchem i zaczęła tworzyć coraz większą kałużę przy ścianie budynku.

– Immobilus! – warknął Gratus i gdy wody przestało przybywać, rzucił „Evanesco”, zebrał zalegającą na dnie warstewkę mokrej ziemi i jakichś liści i zapchał nią dziurę w rurze od strony domu numer dwanaście. – Duro!

Natychmiast wszystko zmieniło się w jeden, nierówny kamień.

– Cudownie – stwierdził i kiwnął na mugola. – Wracamy do domu.

Ledwo mężczyzna przestąpił próg, Gratus posłał w niego zielony promień i obrócił się. Łoskot padającego ciała dobiegł go w momencie, gdy zamykał za sobą drzwi.

Drzwi domu z numerem trzynaście otworzyła mu młoda kobieta i z miejsca uznał, że pomysł rozmowy z właścicielem domu miał głęboki sens. Co prawda chodziło mu o to, żeby uprzedzić, że będzie grzebał przy ich liczniku, na wypadek, gdyby akurat ktoś wchodził czy wychodził z domu, ale teraz na widok jej głębokiego dekoltu doszedł do wniosku, że na uprzedzeniu być może się nie skończy.

– Pan w jakiej sprawie?

– Przepraszam najmocniej, że przeszkadzam. Ja w sprawie licznika od wody. Jeden z moich kolegów znalazł chyba przyczynę państwa problemów i chciałem tylko go spisać.

– Och, ale ja nawet nie wiem, gdzie on jest! – odparła kobieta z zakłopotaną miną. – Rodziców jeszcze nie ma w domu, więc może przyjdzie pan później?

Gratus uśmiechnął się do niej szeroko.

– Proszę się mną zupełnie nie przejmować. Spiszę licznik i… przyjdę do pani podpisać mój raport.

Zbiegł lekkim krokiem po schodkach, uklęknął przy identycznej żelaznej klapie i spróbował ją przesunąć, ale ta ani drgnęła. Rozejrzał się dookoła, czy nikt na niego nie patrzy i stuknął w nią różdżką schowaną w rękawie koszuli.

– Reducto – klapa zniknęła. – Bombarda. Immobilus!

Podobnie jak przed chwilą, opróżnił betonowe zagłębienie z wody, zatkał dziurę w rurze od strony numeru czternastego i przemienił ją w kamień, paroma następnymi zaklęciami wygiął drugi kawałek rury i usunął szczątki potrzaskanego licznika, ziemię i beton dookoła i przystawił do dziury butelkę z trucizną.

– Impulsare!

Na wszelki wypadek wpompował do rury zawartość dwóch butelek, zapchał ziemią i szepnął jeszcze raz „Duro”. Teraz wystarczyło poczekać, aż Harry Potter odkręci wodę…

Czując, jak spodnie zaczynają być ciasnawe, podszedł jeszcze raz do drzwi wejściowych.

– Już? Tak szybko? – zdziwiła się młoda kobieta i przepuściła go do środka.

Gratus smagnął różdżką, rzucając Silencio i szarpnięciem rozdarł jej koszulę aż do pasa.

– Chodź, ślicznotko, zabawimy się.

 

 

Ministerstwo Magii

Warsztat

18:30

 

Pomieszczenie, które Harry i Gawain określili mianem Warsztatu, zrobiło na Hermionie strasznie przygnębiające wrażenie. Nie było w nim żadnych okien, ściany wyklejone były tapetą w ciemnoszare pasy, zaś dwie wąskie, wysokie szafy stojące po prawej stronie oraz duży stół po środku pomalowane były na czarno. Wrażenie pogłębiał niski, zaokrąglony przy ścianach sufit. Nawet wiszące na ścianach lampy gazowe zdawały się świecić na czarno.

Dziewczyna wzdrygnęła się, bo natychmiast przypomniał się jej Azkaban.

Prócz jej i Harry’ego Gawain ściągnął Rogera White’a oraz Klaudię Hopkins, którą zwolnił z pilnowania mieszkania Paula.

– Panno Granger… – powiedział jej Roger na powitanie. – Jest mi niezmiernie przykro. Proszę mi wierzyć.

Hermiona kiwnęła smutno głową.

– Nie jest pan zły na Harry’ego, że pana podejrzewał? I aresztował?

– Zły? – zawołał Roger i kopnął w ścianę. – Oczywiście, że nie! Merlinie, ten sukinsyn był moim partnerem!

– Roger, spokój – rzucił Gawain, zamykając drzwi.

Otworzył jedną z szaf i zaczął wysuwać szuflady i zaglądać do nich, jakby były strasznie głębokie i szerokie i z czwartej z nich wylewitował długi i gruby pień drzewa. Harry przejął go i ostrożnie opuścił pod jedną ze ścian, zaś Gawain wyciągnął z drugiej szafy dużą, płaską, czarną misę na ozdobnej podstawce.

– Roger, przygotuj kociołek – powiedział, stawiając ją na stole.

Na wewnętrznych krawędziach misy wyryta była spirala zbiegająca się trochę na prawo od środka, a pomiędzy rowkami pobłyskiwały złotawo starożytne znaki runiczne.

Hermiona podeszła do niej zaciekawiona. O ile się nie myliła, to był Affectus Claudare Capsa, pojemnik na przechowywanie uczuć. Był o wiele mniej popularny niż myślodsiewnia, może dlatego, że był o wiele droższy, bo wykonany z Tennantytu, bardzo rzadkiego minerału i inkrustowany szczerym złotem. Sporo o nim czytała, ale jeszcze nigdy nie miała okazji go zobaczyć.

Przesunęła palcem po czarnej powierzchni, aż dotarła do złotych znaków.

– Eihwaz, Fehu, Jera…

– Potrafi pani to przeczytać? – zapytała Klaudia, stając koło dziewczyny.

– W zasadzie tak, choć czasem nie umiem ich przetłumaczyć.

Klaudia dotknęła palcem pierwszego znaku, wyraźnie myśląc o czymś innym.

– Chciałam pani podziękować. Za to, co pani zrobiła w Klinice… i żeby to powstrzymać – odezwała się w końcu cichutko. – Kiedy Gawain powiedział nam, co się naprawdę dzieje… – zamilkła i otarła wierzchem dłoni oczy. – Przepraszam.

– Nie ma za co – odparła Hermiona i przesunęła ręką po ramieniu Klaudii w powtarzanym dziś setki razy geście. – To ja pani dziękuję za pomoc.

Klaudia opuściła głowę i odwróciła się w stronę ściany. Hermiona chciała coś powiedzieć, ale w tym momencie wszedł do pomieszczenia Kingsley i na widok jego szerokiej, pełnej ciepła i spokoju twarzy dziewczynie zrobiło się natychmiast lżej na sercu. Jakby zza chmur wyszło nagle słońce.

– Gotowi? – zagadnął Gawain. – Musimy przygotować Regalium, żeby uwolnić z Azkabanu człowieka skazanego na Pocałunek Dementorów. Możecie sobie wyobrazić, jak nasi przyjaciele na to zareagują. Z tego, co powiedział mi Harry, już są wściekli, a jutro będzie tysiąc razy gorzej.

Wszyscy odruchowo spojrzeli na Harry’ego, który nadal miał blizny na twarzy i rękach, a Roger zaklął pod nosem.

– Wezwałem was tu, ponieważ każde z was ma jakąś silną motywację, żeby powstrzymać to szaleństwo i dokładnie tego potrzebuję.

– Jaką wiadomość mamy im przygotować? – spytała Klaudia. – Mamy ich prosić o zwolnienie go?

– Nie – odparł Gawain. – Nie prosić. To ma być wyraźny rozkaz, władza, wściekłość i groźba. Mam już dość ich braku posłuszeństwa, więc tym razem chcę, żeby Regalium ich przeraziło.

Kingsley pierwszy, a po nim cała reszta wyczarowała sobie krzesła, więc Hermiona zrobiła to samo. Wszyscy usiedli dookoła stołu i Gawain podwinął rękawy swojej szaty.

– Panno Granger, zanim zaczniemy, wyjaśnię pani, na czym to będzie polegać. Wiadomości w Regalium to po prostu uczucia, które po wydobyciu przypominają troszkę wspomnienia. Będziemy przygotowywać je po kolei. Musi się pani skupić na każdym z tych uczuć, wyciągnąć przy użyciu zaklęcia Adimotus i zdeponować w Affectusie – wskazał misę po środku. – Trochę przypomina to skupienie na szczęściu, by wyczarować Patronusa, ale uczucie musi być o wiele silniejsze i musi je pani oddać, a to osłabia. Dopiero gdy połączymy wszystkie uczucia, przelejemy je do kawałka drewna. W tym wypadku to jest raczej pień drzewa – dodał z pełnym goryczy uśmiechem. – Chcę nimi potrząsnąć, i to porządnie.

– Proponuję, żeby podzielić się uczuciami – odezwał się głębokim, spokojnym głosem Kingsley. – Wyznaczmy do każdego z nich Dawców Głównych i Wspierających.

Gawain przyglądał się chwilę wszystkim obecnym.

– W takim razie do rozkazu proponuję ciebie, Kingsley, siebie i Harry’ego. Tak samo do władzy. Zaś do wściekłości i groźby Rogera, Klaudię i pannę Granger. Może być? Więc zacznijmy od rozkazu.

W pomieszczeniu zapadła zupełna cisza. Hermiona jeszcze kilka sekund patrzyła na siedzących z zamkniętymi oczami ludzi, po czym zrobiła to samo. Usiadła wygodnie, zamknęła powieki i pomyślała o jutrzejszym dniu. Dementorzy MUSIELI wypuścić Severusa Snape’a. Nie mogło być mowy o żadnym sprzeciwie z ich strony, żadnym poświstywaniu, syczeniu czy też jakiejkolwiek próbie przerażenia jej i tych, którzy jutro znajdą się w Azkabanie.

Skupiła się na tym uczuciu jak tylko mogła, zmusiła się do poczucia go całą sobą i pozwoliła mu pęcznieć w niej coraz bardziej.

Gdy uznała, że już mocniej nie może tego poczuć, przytknęła różdżkę do skroni i rzuciła niewerbalne Adimotus.

Coś wyciekło z niej, ale ku jej zaskoczeniu nie była to zimna wstęga wypływająca z jej głowy, ale ciepła mgiełka, która uniosła się z jej głowy, piersi i brzucha i wirując powoli, zbiła w świetlistą smugę.

Hermiona wskazała różdżką Affectus i smuga popłynęła powoli w jego kierunku, spłynęła śladami spirali na dno i znieruchomiała, tworząc jasną, mglistą kulkę.

Kilka sekund później podobna, choć nieco silniejsza świetlista mgiełka uniosła się z ciała siedzącej obok Klaudii i spiralnym ruchem opadła koło kulki Hermiony.

Czekając na pozostałych, dziewczyna oparła głowę o zagłówek krzesła i spod przymkniętych powiek obserwowała Kingsleya i Gawaina. Obaj oddychali ciężko, twarze wykrzywiał im straszny grymas, a ręce, zaciśnięte na podłokietnikach, aż się trzęsły z wysiłku.

Chwilę później Kingsley wskazał siebie drżącą różdżką i z całego jego ciała uniosła się migocząca mgła; wyglądało, jakby parowała z niego. Była tak gęsta, że utonął w niej całkowicie. Gdy zbiła się w sobie, stała się dużą kulą światła, która przepłynęła do Affectusa i łagodnym ruchem spłynęła na dno.

Gdy Harry, Roger i Gawain oddali swoje uczucia, Affectus nie przypominał już ciemnego naczynia – zmienił się w kipiącą oślepiającym światłem chmurę, złote runy zalśniły na brzegach, rzucając roztańczone, błyszczące plamki na wszystko i wszystkich dookoła, a spiralny rowek zapłonął mocnym blaskiem, przechodząc na dole w rozjarzony, gorejący jak słońce punkt.

Całe pomieszczenie się zmieniło. Światło z Affectusa przyćmiło zupełnie lampy gazowe i pogrążyło wszystkie kąty w tajemniczej, aksamitnej ciemności, sprowadziło wszystko do dwóch kolorów: czerni i bieli. W tej czerni rozpłynęły się ich ciała, ich dusze i widać było tylko oświetlone blaskiem Affectusa białe twarze i ręce, spoczywające jak odcięte na czarnym stole.

– Wystarczy – powiedział nagle Gawain i Hermiona drgnęła gwałtownie, jakby wybudzona z głębokiego snu. – Roger, przenieś to uczucie do kociołka.

Kiedy tylko Roger rzucił Wingardium Lewiosa, kipiąca, jaskrawa biel zszarzała i zapadła się w sobie, lampy gazowe na nowo nabrały mocy i wszystko wróciło do normy. Roger wylewitował szarą masę do kociołka i szurnąwszy krzesłem, usiadł na powrót przy stole.

Oddanie uczucia władzy wyglądało podobnie i Hermiona zaczęła się martwić, że jej uczucie jest zdecydowanie słabsze, niż uczucia Aurorów. Może to z powodu braku treningu? A może dlatego, że jesteś już bardzo zmęczona?

Roger przelał drugie uczucie do kociołka, przysunął się do stołu i znów zapadła cisza.

Hermiona przymknęła oczy i natychmiast przed oczami pojawiły się obrazy z ostatnich kilku dni. Cierpiący, umierający Danny, młoda dziewczyna, której nie udało jej się uratować tego popołudnia, dziesiątki innych chorych. Cień człowieka, leżący na tonącej w brudzie, gnijących szczątkach jedzenia i odchodach ziemi, konający z pragnienia i skazany na Pocałunek Dementora. Gdyby nie dowiedziała się, gdzie jest, teraz byłby już martwy! Za nic! Absurd sprzed paru godzin, kiedy ktoś w Ministerstwie potrafił wytoczyć jej proces dyscyplinarny za wyimaginowane zarzuty i zarazem zwlekał z przyznaniem Uzdrowicielom prawa do rzucania Imperiusa, by choć mogli ulżyć cierpiącym chorym!

I to wszystko z powodu jakiegoś obłędnego człowieka, uzurpującego sobie prawo do odbierania życia i godnej śmierci innym ludziom!

Och, gdyby tylko mogła go dopaść…!

Złość wybuchła w niej tak gwałtownie, jak bucha płomieniem unurzana w żywicy pochodnia. W jednej chwili tarnęła nią całą, chwyciła za serce, złapała za gardło i ścisnęła aż do bólu. I wciąż rosła, coraz silniejsza, potężniejsza, aż zaczęło brakować jej tchu w zduszonych płucach. Ale Hermiona nie próbowała jej powstrzymać, wprost przeciwnie. Skupiła się z całych sił, każąc jej pęcznieć jeszcze bardziej, mocniej, gwałtowniej, aż przerodziła się w dziką, nieokiełznaną furię, która dosłownie eksplodowała w niej, rozpaliła wszystkie nerwy, ogarnęła ciało i umysł, lecz ona chciała jeszcze! Więcej! Krew zawrzała jej w żyłach, serce przyspieszyło i zaczęło łomotać, jakby chciało wyrwać się jej z piersi, zabrakło jej powietrza, w głowie zaczęło szumieć i rozbolał ją każdy rozedrgany skrawek jej ciała, aż poczuła, że lada sekunda pęknie!

– Adimotus – usłyszała gdzieś z bardzo daleka i raptownie wszystko zaczęło odpływać i utonęła w jaskrawym, oślepiającym świetle.

Osunęła się bezwładnie na krzesło, pozwoliła światłu się unieść i poczuła się zupełnie pusta. Jakby ktoś wypuścił z niej całe powietrze. Czuła tylko łzy, znaczące gorące ślady na policzkach.

– Hermiono… jak się czujesz? – szepnął do niej siedzący obok Harry.

– Nie wiem. O Boże – chlipnęła.

– Wypłacz się. Zaraz będzie lepiej.

Dziewczyna nieporadnie schowała twarz w dłoniach i zaczęła płakać. I choć z początku myślała, że chyba nigdy nie przestanie, po chwili poczuła się lepiej, jakby łzy zmyły wszystkie inne uczucia i przyniosły spokój.

– Już mi lepiej – odezwała się w końcu i otarła oczy i nos rękawem.

Klaudia podsunęła jej papierową chusteczkę, więc przechyliła się na bok, wytarła nos i schowała ją do kieszeni swetra.

– To się bardzo często zdarza – uśmiechnął się do niej Gawain. – Im silniejsze uczucie, tym bardziej trzeba je odreagować. Powiedziałbym, że musiała się pani naprawdę rozzłościć.

Hermiona poczuła się strasznie niezręcznie pomimo tych wyjaśnień.

– Nikt z was nie płakał – zaoponowała.

– Tak jak powiedziałem, każdy z nas ma swoje własne, mniej lub bardziej silne motywacje.

Harry obrzucił ją dziwnym spojrzeniem i popatrzył na stół.

– Została nam groźba, tak? – rzucił do Gawaina.

Ten potaknął i przesunął z cichym zgrzytem Affectus bardziej na środek.

– Zaczynamy.

Groźba była o wiele łatwiejsza do poczucia, niż wściekłość. Od pierwszej wizyty w Azkabanie cały czas przypominała sobie przerażający skowyt jakiegoś więźnia, który darł się aż zachrypł i równie zdarty głos tuż koło niej i nawet bała się myśleć, co te potwory musiały mu zrobić. Zaś dziś, od opuszczenia Azkabanu, ciągle miała przed oczami dementora, który spróbował wejść do celi najprawdopodobniej po to, by ją z niej wyrzucić, odebrać eliksiry i być może spróbować ukarać bezbronnego Severusa. I im dalej od więzienia była i im więcej czasu mijało od incydentu w celi, tym większą miała ochotę rzucić się na tego stwora, zedrzeć mu ten parszywy kaptur, werżnąć paznokcie w liszajowatą twarz, rozdrapać do krwi i rozszarpać na strzępy gołymi rękami, żeby nie pozostał po nim nawet najmniejszy ślad.

Wyobraziła sobie, że zabrała ze sobą wszystkich Aurorów świata i całą grupą porwali się na te potwory i zniszczyli je wszystkie, zmietli zaklęciami i czystą siłą z powierzchni ziemi, co do jednego.

Jej palce zacisnęły się drapieżnie na oparciach krzesła, wbiły w miękki materiał i zaczęły drżeć z wysiłku, a oddech nabrał głębi i mocy, gdy Hermiona odchyliła do tyłu głowę, zacisnęła oczy i skupiła bez reszty na marzeniu o pozbyciu się dementorów.

I gdy znikły już wszystkie stwory, rozeszły się sine chmury i na nowo wyszło słońce i zalało radosnym blaskiem samotną skałę pośrodku morza, zakwitły na niej kwiaty, zazieleniła się trawa i wybuchło życie, przyleciały ptaki, a fale wygładziły się i zaczęły szemrać delikatnie, obmywając pieszczotliwymi pociągnięciami kamienie, dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie, rozluźniła mięśnie, odetchnęła głęboko i dotknęła różdżką serca.

– Adimotus – szepnęła.

Rozchyliła powieki i zobaczyła, że wszystko dookoła skąpane jest w ciepłym, łagodnym świetle. Czuła się zupełnie, jakby siedziała w środku olbrzymiego Patronusa, promieniejącego szczęściem, radością i mocą. Powoli światło zaczęło wirować dookoła niej, potworzyło błyszczące wstęgi i iskrzące się serpentyny, popłynęło do Affectusa i zmieszało się z blaskiem uczuć pozostałych czarodziejów.

Gawain przywołał skądś fiolki z eliksirem wzmacniającym, odkorkował zaklęciem i rozesłał do każdego z nich. Dziewczyna z trudem złapała swoją fiolkę i wypiła aż do dna. I z wolna zaczęła czuć, że ma siłę na cokolwiek więcej niż tylko bierne oddychanie.

– Szkoda, że nie wypiłam tego eliksiru wcześniej – powiedziała trochę jeszcze płaskim głosem do Harry’ego.

– Niestety – odparł identycznym tonem chłopak. – Uczucia muszą być czyste. Bez żadnych… dodatków. Potem ci powiem – dorzucił i zamknął na chwilę oczy.

Wszyscy potrzebowali trochę czasu na nabranie sił. Roger prawie położył się na stole, Klaudia siedziała przechylona na swoim krześle, Kingsley patrzył w sufit i oddychał miarowo, zaś Gawain przymknął oczy i wyglądał, jakby spał.

Dopiero kilkanaście minut później Kingsley wstał i machnięciem różdżki sprawił, że jego krzesło znikło.

– Dziękuję wam wszystkim. Widzimy się tu jutro punktualnie o dziewiątej rano. Odpocznijcie trochę.

Hermiona wstała, przeciągnęła się i prawie zatoczyła na pień drzewa, leżący pod ścianą. To jej przypomniało, że Regalium jeszcze nie jest gotowe.

– Mogę zostać i wam pomóc? – zwróciła się do Gawaina.

– To bardzo miłe z pani strony, ale będzie lepiej, jak teraz uda się pani do domu – zaprzeczył i kiwnął głową Harry’emu. – Ty też uciekaj.

Harry pociągnął Hermionę za rękaw w kierunku drzwi.

– Więc do jutra. Dobranoc!

W milczeniu poszli do wind i zjechali do Atrium. Hermiona, ciągle nieprzyzwyczajona do mocnych szarpnięć przy ruszaniu i hamowaniu, poleciała na kratę i na dole musiała zbierać się z podłogi.

– Dasz radę ustawić mi bezpieczne połączenie? – spytała Harry’ego.

– Wszystkie połączenia z Ministerstwa są bezpieczne – zapewnił ją – Możesz bez obawy fiuuknąć do… Niego.

Hermiona przytuliła go mocno.

– Dziękuję. Za wszystko.

Harry zrezygnowany kiwnął głową i cofnął się, żeby nie słuchać, jak jego przyjaciółka wypowiada adres domu Snape’a. Nie miał najmniejszej ochoty wiedzieć, gdzie on mieszka, nawet jeśli i tak by to nic nie dało.

Gdy znikła w kominku, odczekał kilka sekund, sypnął odrobinę proszku we wciąż buzujące zielone płomienie i wszedł w nie ociężale.

– Grimmauld Place numer dwanaście.

Chwilę potem wypadł rusztem na podłogę w kuchni. Siedząca przy stole Ginny zerwała się i pomogła mu wstać.

– No i jak?! Udało się wam? Wszystko w porządku? Hermiona jest bezpieczna?!

Chłopak uśmiechnął się niemrawo i usiadł na krześle.

– Nie powiem ci nic, jak się czegoś nie napiję.

Stworka akurat nie było, więc Ginny zrobiła mocną herbatę dla nich obojga i usiadła obok swojego chłopaka.

– Masz, pij i mów!

Harry pociągnął spory łyk z kubka i skrzywił się lekko.

– Coś ty tu nasypała? Ma jakiś dziwny smak.

Rudowłosa spróbowała swojej herbaty i dosypała cukru.

– Mówiłam tyle razy, że Stworek nie potrafi parzyć porządnej herbaty. Herbata musi być mocna. A teraz nie marudź, tylko mów.

Harry zaniechał protestów, wypił kolejny łyk i zaczął opowiadać…

Rozdziały<< Stan Krytyczny Rozdział 21Stan Krytyczny Rozdział 23 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz