Bo tak należy… – XXIII

Draco pierwszy dzień praktyki musiał spędzić w bibliotece ucząc się podstawowych aktów prawnych oraz pojęć. Snape w tym czasie siedział w biurze w sądzie. Usłyszał pukanie, było to normalne, często ktoś przychodził w jakiś sprawach.

– Wejść. – Powiedział nie odrywając wzroku znak dokumentów.

Do środka weszła niepewnie Narcyza Malfoy.

– Dzień dobry Severusie. Wybacz, że przeszkadzam, chciałam jednak wykorzystać chwilę, że Lucjusz jest zajęty. – Mruknęła nie pewnie i pogłaskała łokieć.

– Usiądź, o co chodzi? – Oparł się wygodnie i spojrzał na nią.

– Chciałam zapytać co z Dracon’em. Wszytko z nim dobrze? Jest cały i zdrowy? – Złapała za oparcie krzesła jednak nie usiadła.

– Zapewniam, że ma się dobrze. – Kiwnął lekko głową.

– Dobrze. – Odetchnęła z ulgą. – Lucjusz powiedział, że już nie mamy syna. Zmartwiłam się.

– Zaczął samodzielne życie, jest szczęśliwy. – Złapał się za podbródek przyglądając się jej z zaciekawieniem.

– Czy to prawda, że poślubił tę córkę Weasley’ów? – W jej głosie dało się wyczuć przejęcie. Jej wzrok wędrował to z jej dłoni na twarz rozmówcy, to na okno, to na zegarek.

– Tak, mieszkają sami i poznają wspólne życie. – Słowa z jego ust wypływały powolnie.

Kobieta uśmiechnęła się lekko, odczuła ulgę. Chciała aby był szczęśliwy, liczyła, że nie będzie taki sam jak ojciec dla własnej żony.

– Cieszę się, że jest szczęśliwy. Przekaż mu proszę, że się o niego martwię i nie mam mu nic za złe. – Puściła mebel. – Muszę już iść, proszę, aby to zostało między nami.

Hrabia kiwnął tylko głową.

Przez fakt, że planował niespodziankę dla żony musiał zostać w pracy dłużej. Powiadomił ją wcześniej, że kolację tym razem musi zjeść sama. Było już dosyć późno, kiedy opuszczał biuro, wracał z nadzieją, że Hermiona czeka wykąpana w ich łożu. Zdziwił się, jednak kiedy jej tam nie zastał. Zajrzał do łazienki i zobaczył jak siedzi skulona i szlocha w koncie. Siedziała w koszuli, a kot leżał przy jej nogach.

– Możesz mi to wytłumaczyć? – Spojrzał zaskoczony na nią.

Podniosła zapłakane oczy na niego.

– Przepraszam, zgubiłam rachubę czasu. – Pospiesznie przetarła policzki od łez.

Mężczyzna uklęknął przy niej.

– Co się dzieje? – Zapytał patrząc jej w oczy.

– Dostałam dzisiaj list. – Pociągnęła nosem. – Od Weasley’ów. – Podniosła leżącą kartkę i podała mężowi.

Sędzia czytał chwilę i schował papier do kieszeni. Bez słowa wziął żonę na ręce i zaniósł do łóżka. Rozebrał się i położył obok, przysunął ją do siebie, żeby się przytuliła.

Hermiona teraz tego potrzebowała, wsparcia i poczucia, że komuś na niej zależy. Spojrzała na jego twarz, miał ten sam wyraz co zawsze, ale miała ochotę się uśmiechnąć patrząc na niego. Poczuła takie miłe ciepło i radość, że już był przy niej.

– Parę bohomazów Weasley’ów tak cię dotknęło? – Zaczął i zgarnął kosmyk włosów za jej ucho.

– Zarzucają mi, że ten ślub z Potter’em rozpadł się przeze mnie. – Mruknęła. – Gdybym nie nauczyła jej czytać nie zaczęłaby marzyć o prawdziwej miłości. – Westchnęła smętnie kreśląc kółka na ramieniu rozmówcy.

– Cieszysz się, że jest szczęśliwa? – Zapytał głaskając ją po plecach.

– Oczywiście. – Zdziwiła się.

– W takim razie nie przejmuj się jej ograniczoną rodziną.

Kobieta uśmiechnęła się do męża. Krzywołap wskoczył na łóżko i mrucząc położył się na nich. Tym razem Severus pozwolił mu zostać, zasnęli we trójkę wtuleni w siebie

~×~
– To już drugi ślub, który się nie obył. – Zagrzmiała matka Pancy. – Teraz nie ma co narzekać. – Burknęła.– Ale on jest brzydki i gruby. – Jej córka miała łzy w oczach.

– Wykorzystamy ten termin, później już mogą się kapnąć. Trzeba było być rozważniejszym moja droga. – Była nieugięta. – Dopilnuj, żeby dużo wypił na przyjęciu, wmówisz mu, że doszło do zbliżenia między wami i tyle. Nie zapomnij tylko rozchlapać odrobiny krwi na pościeli.

– Mamo proszę. – Rozpłakała się.

– Wydaliśmy już mnóstwo pieniędzy z ojcem na to przyjęcie, żadnego sprzeciwu! Nawet nie wiesz ile musiałam się ich nabłagać, żeby się zgodzili na wasze zaręczyny. – Prychnęła rodzicielka.

– Ale on jest okropny! Chamski i próżny. – Wycierała łzy z policzków patrząc błagalnie na rozmówczynie.

– No to się dobraliście, tylko te słowa słyszałam po każdym wezwaniu przez Panią McGonagall, niestety moja droga lepszego kandydata w tym mieście ci nie znajdziemy.

– A Wiktor Krum? – Pociągnęła nosem.

– Jest za biedny. Od początku mówiłam, że masz na nic nie liczyć z jego strony. Vincent Crabb to ostatni mężczyzna, który nadaje się majątkowo. Zresztą jest na tyle nie rozgarnięty, że w niczym się nie połapie, a jego rodzice wiedzą, że przez poziom, jaki sobą reprezentuje nie uda mu się znaleźć lepszej panny

~×~

Draco, kiedy wrócił do domu był zmęczony psychicznie, tyle godzin przy książkach każdego by wykończyło. Cieszył się jednak, że czeka na niego ukochana.

Wchodząc do domu poczuł unoszący się zapach kolacji. Wszytko było wysprzątane, a jego żona właśnie wróciła z ogrodu z pęczkiem ziół.

– Jesteś już. – Ucieszyła się. – Usiądź, podam kolację. – Podbiegła i chciała zdjąć płaszcz męża.

– Kochana. – Złapał ją za dłonie. – Moim marzeniem jest, abyś nie musiała tyle pracować, obiecuje Ci, że jeszcze kiedyś zaznasz luksusu. – Było mu bardzo przykro, chciał dla ukochanej lepszego życia, a w tej chwili miała to samo co u Weasley’ów.

– Nie martw się, cieszę się, że to wszystko robie dla nas, dla naszego wspólnego życia. – Patrzyła z nadzieją na niego.

Blondyn sam zdjął okrycie wierzchnie i buty odkładając je w sieni.

Usiedli do stołu, żeby zjeść razem kolację.

– Zapewne jesteś przyzwyczajony do innych posiłków jednak musimy, póki co oszczędzać. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. – Skruszyła się rudowłosa.

Chłopak złapał ją za rękę. Serce mu się krajało, że tłumaczy mu się z takich rzeczy.

– Proszę nie martw się tym, to ja powinienem zarobić tyle, abyś mogła być odciążona. – Pogładził jej policzek.

Zajęli się posiłkiem, nie był to szczyt jego oczekiwań, ale smakowało mu.

– Wyplewiłam ogród i przycięłam drzewa. Jutro posadzę pierwsze nasiona. – Uśmiechnęła się.

– Jesteś wspaniała. – Zdumił się. – W moim starym domu potrzebowaliśmy paru ludzi, aby zrobili tyle ile ty w jeden dzień.

Na zakończenie dnia młody Malfoy wziął sobie na cel porąbać drzewo, aby, Ginny mogła coś ugotować i upiec kolejnego dnia. Nie chciał, aby musiała robić jeszcze to, w domu w takich sprawach wyręczali ją bracia. Nie było to jednak takie łatwe, nabawił się paru drzazg i skaleczeń, w końcu robił to pierwszy raz. Żona jednak wynagrodziła mu trud w łożu.

~×~
Lavender spędzała ciepły wieczór w letniej altanie szkicując półmisek owoców znajdujący się na stoliku przed nią. Jej przyzwoitka siedziała pod domem aby mieć na nią oko. Na notnik blondynki spadł kamyczek, na co zaskoczona dziewczyna spojrzała w górę i krzyknęła by gdyby w ostatniej chwili nie zasłoniła ust. Zaczęła się wachlować aby zasłonić usta, jej opiekunka jednak przysnęła na ławce.– To Pan. – Szepnęła do Syriusza, który siedział na belce pod wysokim dachem drewnianej konstrukcji.

– Niech mi Panienka wybaczy. – Powiedział miękko. – Od kiedy Panią zobaczyłem nie mogę wyprzeć Pani z myśli. – Poprawił się, od siedzenia w taki sposób co chwilę tracił czucie w którejś części ciała.

– Czego Pan ode mnie oczekuje? – Patrzyła na niego pełna podziwu jego urody.

– Chciałem Panienkę lepiej poznać. Nie widzę obrączki. – Zgarnął włosy za ucho aby nie zasłaniały mu dziewczyny.

– Jestem jednak zaręczona. Obawiam się, że nie byłby Pan w stanie zapewnić mi lepszego życia niż obecny narzeczony. – Odetchnęła posyłając uśmiech do adoratora. Pochlebiało jej to.

– Czy gdybym dorobił się majatku byłaby Panna skłonna do rozmowy ze mną?

– Ależ możemy rozmawiać, dzisiaj jednak muszę Pana opuścić, rodzice za pięć minut zawołają mnie na kolację. – Wstała z miejsca.

– Będę tutaj jutro o tej samej porze. – Powiedział mając nadzieję, że jeszcze zamienią parę słów.

Dziewczyna kiwnęła głową i zniknęła z jego oczu.

~×~
Pewien mocno dojrzały już mężczyzna obserwował miasto z wniesienia. Był to dobry punkt widokowy, gdzieniegdzie paliły się jeszcze światła jednak większość ludzi już spała. Jego uwagę zwrócił mały domek w pobliskiej wiosce, widział już, że mieszka tam starsze małżeństwo. Uśmiechnął się pod nosem, czekał na dobry moment. Usłyszał szelest zza drzew, chwycił za kieszeń i ukrył się w zaroślach.– Halo jest tu ktoś? – Odezwał się drwal, który kradł drzewo. W dzień pracował dla miasta w nocy dla siebie. Rozejrzał się i zaczął zbliżać w kierunku nieznajomego, miał wrażenie, że przed chwilą ktoś tu stał.

Nagle poczuł silny ucisk na szyi, złapał za sznur, który go oplótł i krzyknął. Szamotał się chwilę jednak przez brak powietrza szybko stracił przytomność.

Nieznajomy opuścił pętle i spojrzał z pogardą na brodacza.

Rozdziały<< Bo tak należy… – XXIIBo tak należy… – XXIV >>

Ten post ma 5 komentarzy

  1. I jakoś nikt oprócz nich z tego powodu nie płacze 🙂 A widać Krum się jakoś nie pali do ożenku, więc widać nie jest z niej aż taka wspaniała partia 🙂Wróć do czytania

Dodaj komentarz