Bo tak należy… – V

– Proszę, abyście dobrały się w pary. – Pani McGonagall głosem ustawiła rozbrykane uczennice do pionu. – Przećwiczymy walc. Umiecie już go tańczyć, będę was obserwować i poprawiać ewentualne niedoskonałości.  Jest nie parzyście więc proszę Hermiono dołącz do Pansy. – Wskazała na ciemnowłosą dziewczynę, która jako jedyna nie miała towarzyszki. Ta skrzywiła się, gdy wyznaczona koleżanka do niej podeszła.

– Tylko mnie nie pobrudź. – Warknęła.

Hermiona zacisnęła zęby. Nauczycielka puściła muzykę i pary zaczęły tańczyć.

– Niedługo usłyszysz o moich zaręczynach. – Powiedziała Pancy niby od niechcenia.

– Z kim? – Zainteresowała się Hermiona.

– Z Hrabią Snape’em. – Powiedziała dumnie, nieuważnie stawiając kroki.

– Skąd ta pewność? – Poczuła ukłucie zazdrości. Uważała, że Parkinson jest za głupia i rozpuszczona do kogoś takiego.

– Co roku robi te swoje bale, żeby znaleźć żonę. Czas ucieka, a w tym roku go olśnię, będę najlepszą kandydatką. Mam ogromny posąg i jestem piękną. Wszystko, czego pragnie mężczyzna.

– Skoro tak twierdzisz. Chociaż nie mam pewności czy jest na tyle ślepy, żeby nie zauważyć twoich intencji. – Westchnęła dziewczyna nie zastanawiając się jak wrednie zabrzmiała.

– Żałosna jesteś, tu chodzi o pieniądze. Wyjdę bogato za mąż i będę prowadzić dostatnie życie. Dla ciebie zostanie jakiś świniopas. – Obruszyła się. – Ała! Nie będę z nią tańczyć! – Histeryzowała. – Nadepnęła mnie! – Krzyknęła do mentorki.

– Przecież nie nadepnęłam cię. – Zmarszczyła brwi, jej towarzyszka kłamała.

– Zmień się proszę Hermiono z Lavender. – Starsza kobieta westchnęła smętnie.

Pary się zmieniły.

– Dzień dobry Luno. Mam nadzieję, że nie przeszkadza Ci, że musisz ze mną tańczyć. – Hermiona czuła się niepewnie, mimo, że blondynka wydawała jej się sympatyczna.

– Witaj Hermiono. Nie, skądże, sama do końca tu nie pasuje. Jestem ze średniej klasy, ale rodzice dostali pieniądze od ciotki, żeby mnie tu posłać.

– To bardzo miło z jej strony. – Wirowały w rytm muzyki, świetnie się dopełniając.

– Tak, chociaż tu chodzi tylko o to, żeby dobrze wydać mnie za mąż tak jak nas wszystkie. – Uśmiechnęła się.

Hermiona pałała sympatią do Luny, była cicha i grzeczna. Wydawała się często fantazjować, przez co zdarzało jej się  odpływać na jawie.

– Dostałaś zaproszenie na bal sędziego Snapa? – Brązowooka chciała zagaić rozmowę.

– Tak, jednak nie idę. Jestem już obiecana Longbotom’owi.

– Ach, chyba go kojarzę. – Próbowała sobie go przypomnieć, kiedyś widziała go na targu. Nieporadny chłopak wychowywany przez babcię.

– Tak. Aktualnie jest w szkole oficerskiej i kiedy wróci, odbędą się zaręczyny. – Mówiła o tym jakby było to dla niej oczywiste.

– To chyba dobra partia? – Brązowowłosa nie rozumiała tego zaangażowania.

– Myślę, że tak, ojciec jest bardzo zadowolony. – Uśmiechnęła się delikatnie.

Hermionie tańczyło się bardzo dobrze z Luną, chociaż byłaby zadowolona nawet z tańca z Pansy byle móc uczestniczyć w zajęciach, a nie zawsze miała taką okazję. Kiedy pani McGonagall zarządziła przerwę, usiadły w koncie sali.
Niedaleko przy oknie ochoczo dyskutowała Parkinson z Brown.

– Spotykamy się dwa razy w tygodniu. Mówię ci to jest świetne, ten dreszczyk emocji. – Pancy oparła się o filar.

– Nie boisz się, że ktoś was przyłapie? – Zapytała szeptem blondynka, pochylając się w stronę koleżanki.

– Spokojnie, Wiktor jest bardzo ostrożny.  Nie ma szans. – Mówiła z dumą.

– Mnie rodzice tak pilnują, że nie mogę nawet sama wyjść na ogrodu. A co jeśli przyszły mąż się połapie?

– No co ty, przecież można udawać.  Na pewno się nie połapie, już mam obmyślony plan. – Odgarnęła włosy.

– A jak już wyjdziesz za Snape’a? Porzucisz Kruma tak po prostu?

– To wszystko zależy od umiejętności mojego męża. Jeżeli nie będzie mnie zadowalał nie odmówię sobie tej przyjemności z Wiktorem. – Obie zaczęły się śmiać.

Hermiona czuła obrzydzenie, słysząc te słowa. Słyszała o kontakcie fizycznym z mężczyzną, nigdy jednak nie zrozumiała o jaką bliskość chodzi. Wcześniej już do uszu wpadły jej słowa o Wiktorze, jednak te były śmielsze.

– To jest przecież okropne. – Złapała się za usta. – Niedobrze mi się robi, jak tego słucham. — Granger szepnęła do Lovegood.

– Pan Snape jej się nie oświadczy. To mądry mężczyzna. Myślę, że tak długo się nie ożenił bo zna takie gierki jak te Parkinson. – Stwierdziła pewnie i rozmasowała kostkę, która lekko ją bolała po tańcu z Lavender.

– Masz rację, coś w tym może być. Może w tym roku znów żadnej nie wybierze. – Poprawiła kosmyk włosów za ucho.

– Być może, nie jest już jednak młodzieńcem. Czas powoli ucieka i myślę, że w końcu się zdecyduje. – Luna przymknęła oczy.

Ktoś zapukał do głównych drzwi. W pomieszczeniu zrobiło się poruszenie. Mentorka wyszła otworzyć gościowi i wróciła po chwili z niewielkim pakunkiem.

– To tylko doręczyciel. Przyniósł paczkę. – Starsza kobieta podeszła do Hermiony i podała jej pakunek bez słowa.

Niektóre dziewczyny spojrzy na nią z ciekawością, inne zazdrością.
Granger obejrzała zawiniątko od góry i dołu. Owinięty był w szary papier, a na zewnątrz był elegancki, a zarazem ostry napis. Hermiona Granger. Szkoła dla dziewcząt. Zastanawiała się czemu ktoś jej to wysłał i skąd ten adres.

– Wracamy do ćwiczeń. – Zarządziła opiekunka donośnym głosem.

Hermiona ocknęła się i schowała cenny przedmiot do swojej ławki. Resztę zajęć nie mogła się skupić myśląc o tajemniczym pakunku. Kiedy w końcu sala opustoszała mogła ją otworzyć, wewnątrz był jej notatnik. Patrzyła na niego zszokowana. Czy odesłał mi go Pan Snape? – Pomyślała i pogładziła grzbiet okładki. Otworzyła go na losowej stronie, a ze środka wypadła koperta. Podniosła ją drżącą dłonią, na wierzchu nic nie pisało. Wyciągnęła z wnętrza kartkę. Było to imienne zaproszenie na bal. To niemożliwe. – Złapał się za usta. Dlaczego ktoś taki miałby zapraszać wieśniaczkę? Stała z otwartą buzią, aż pani McGonagall nie sprowadziła jej na ziemię.

– Coś się stało? – Zapytała z troską, patrząc uważnie znad okularów na swoją ulubienicę.

– Dostałam zaproszenie na bal do Pana Snape’a. To chyba jakaś pomyłka albo żart. – Nadal nie docierało do niej przesłanie zaproszenia.

– Mogę spojrzeć? – Wyciągnęła rękę po obiekt zmartwień. Przeczytała cicho teść i obejrzała zaproszenie od góry i dołu. – Zapewniam, nie jest to żart ani pomyłka. Zostałaś zaproszona. – Uśmiechnęła się serdecznie.

– Rodzice i tak by mi nie pozwolili. A nawet gdyby nigdy nie będzie nas stać, żeby kupić mi, jakąkolwiek sukienkę nadającą się na tą okazję. – Dziewczyna się zasmuciła, nakreśliła ósemkę palcami od stopy. Myśl o pójściu na prawdziwy bal była dla niej taka podniecająca. To nie to co czytać o nich w książkach.

– Chodź ze mną. – Mentorka wstała i pociągnęła pannę za dłoń. Poprowadziła ją po schodach w górę. – To są moje prywatne komnaty. – Powiedziała przepuszczając ją przez drzwi.

– Jak tu ślicznie. – Zachwycona Hermiona obróciła się dookoła. – Przepraszam, nie powinnam się rozglądać. – Zarumieniła się. – Do tej pory tylko czytałam o takich mieszkaniach.

– Nic się nie stało. – Uśmiechnęła się pokrzepiająco. – Poczekaj tu na mnie.

Starsza kobieta wyszła do innego pomieszczenia, a młodsza zaczęła się dyskretnie rozglądać. Była zaskoczona, że w domu może być tak kolorowo. Miękka kanapa, puchowe dywany, ogromny jasny kominek, a nad nim duży obraz. Przedstawiał młodą parę w dniu ślubu, Hermiona rozpoznała w nim Panią McGonagall, wyglądała na szczęśliwą.
Właścicielka mieszkania wróciła do salonu i spojrzała na swoją uczennicę.

– Stare dzieje, mam sentyment. – Spojrzała smutno na swoją podobiznę. – Ale proszę, zobacz czy będzie pasować. – Kobieta położyła na kanapie duże pudło i otworzyła wieko, złapała materiał i uniosła do góry piękną, lecz lekko starą suknię.

– Nie mogę tego przyjąć, to zbyt drogie. – Hermiona patrzyła z iskierkami na suknie. Wydawała jej się idealna, może dlatego, że nigdy takiej nie miała.

– Nonsens moja droga. Przymierzaj czy pasuje. – Założyła suknię w pół na ręce i wyczekiwała aby pomóc podopiecznej się przebrać.

– Ale czym sobie zasłużyłam? – Spojrzała ze łzami w oczach na starszą kobietę. Czuła tak ogromną wdzięczność, że nie wiedziała jak to określić.

– Hermiono, jeszcze nie spotkałam tak wartościowej i mądrej dziewczyny jak ty. Zasłużyłaś na to, gdybym miała córkę chciałabym, żeby była taka. Poza tym jest używana, ubrałam ją raz na przyjęcie zaręczynowe z Albusem. – Przyłożyła materiał do siebie i przypomniała sobie ten dzień. Była ogromnie szczęśliwa tego dnia. – Schowałam ją i czekała na podobną okazję. Chodź pomogę Ci ją ubrać. – Spojrzała z uczuciem na zapłakaną dziewczynę. Pomogła ubrać jej suknie, zasznurowała ciasno gorset, zaplotła wstążki i poprawiła falbany.

Hermiona była zaskoczona tym co poczuła, nigdy nie nosiła gorsetu ale mimo to czuła się cudownie. Poczuła się od razu ładniej i pewniej siebie.

– Wyglądasz cudownie, jakby była szyta na ciebie. – Wyciągnęła jeszcze pantofelki, rękawiczki i ozdoby do włosów z pudła. – To jest do kompletu. – Kobiety założyły resztę. – Chodź do lustra.

Podeszły do ogromnego lustra, które stało w koncie salonu. Panna przyjrzała się sobie, lekka suknia mocno ściskała jej talię, góra odsłaniała obojczyki i dekolt, zdziwiła się wielkością swojego biustu, wydawał się sporo większy. Miała krótkie rękawki z koronki w delikatnym kolorze świeżego bzu.

– Zawsze mi się wydawało, że fioletowy to twój kolor. – Minerwa chwyciła ramiona uczennicy i stanęła za nią patrząc w lustro.

– Nigdy nie zdołam się Pani odwdzięczyć. – Powiedziała ze łzami w oczach.

– Tylko przekonaj rodziców, a to mi wystarczy. Oczywiście pojadę z tobą jako przyzwoitka, już dawno nie byłam na przyjęciu, chętnie się rozerwe. – Lekko się zaśmiała. – Suknia jest już trochę staromodna, ale myślę, że jeszcze się nada.

– Dziękuję. – Szepnęła i rozpłakała się do końca.

Rozdziały<< Bo tak należy… – IVBo tak należy… – VI >>

Ten post ma 4 komentarzy

Dodaj komentarz