Bo tak należy… – XVI

Jedna ze służących zabrała Hermione za parawan i pomogła zdjąć ciężką suknię. Panna młoda ucieszyła się, kiedy zdjęto z niej ten ciężar, koszula w którą została przebrana była w porównaniu lekka jak piórko. Służąca skinęła głową i opuściła pospiesznie sypialnie. W pokoju było jasno pomimo później pory. Była już Granger zauważyła teraz, że koszula, którą ma na sobie nie jest uszyta przez jej mamę i przypomniała sobie, że jej mąż wspominał aby nie fatygowały się z wyprawką. Miała falbanki i śnieżnobiały kolor, poczuła wstyd, ale wiedziała, że musi wyjść tak do męża.

Hrabia patrzył w okno, a jego umysł był pusty, często tak robił. Usłyszał kroki i jego młodziutka żona podeszła z opuszczonym wzrokiem i soczystymi wypiekami na policzkach. Bawiła się częścią koszuli nie wiedząc co teraz zrobić.

– Noc poślubna to nieodzowna część każdego małżeństwa. – Uniósł lekko jej brodę aby spojrzała na niego. Jego głos był obojętny, a zarazem chłodny. – Rozepnij moją koszulę. – Zobaczył w jej oczach strach, ale nie przejął się tym, była dorosła. Chciał sprawdzić jej oddanie i posłuszeństwo.

Hermiona drżącymi dłońmi zaczęła odpinać guzik po guziku powolnie odsłaniając tors sędziego. Gula w jej gardle rosła, a nieprzyjemny ucisk na żołądku dawał o sobie znać coraz bardziej. Kiedy skończyła ciemnooki obrócił się do niej plecami, aby mogła do końca zdjąć górę jego ubioru. Złapała delikatnie materiał na ramionach i zsunęła to o co poprosił. Zwinęła ubiór nieporadnie i odłożyła na pobliską skrzynię.

Snape odwrócił się i pogładził ją delikatnie po policzku, aby ponownie spojrzeć głęboko w jej przerażone oczy.

– Spokojnie. – Wymamrotał i złapał ją za dłonie. Usiadł na brzegu łóżka zatrzymując ją przed sobą. – Zdejmij mi buty.

Kobieta schyliła się i zaczęła je odsznurowywać. Czuła jak nos i powieki zaczynają piec, starała się to kontrolować jednak było to silniejsze od niej. Głos pani Noris grzmiał z tyłu jej głowy. Bała się zrobić jakikolwiek błąd, nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby mąż odesłał ją do domu rodzinnego.

Mężczyzna przybliżył kobietę do siebie na tyle, że stanęła między jego kolanami. Położył dłonie na jej tali i zbliżył się do ucha.

– Boisz się mnie. – Wychrypiał. Jego dłonie onieśmieliły młodziutka nieznającą życia dziewczynę, usłyszał jak głośno przełyka ślinę w zdenerwowaniu. Złożył delikatny pocałunek na jej szyi, poczuł jak jej mięśnie się napinają. Odsunął ją i posądził obok siebie na łóżku. – Porozmawiajmy. – Zaproponował zmieniając ton na odrobinę żywszy.

Hermiona zaskoczona spojrzała na niego i zamrugała parę razy szybko. Momentalnie poczuła jak napięcie opuszcza jej ciało.

– Co cię trapi? Hm? – Gestem ręki zdjął zapinkę z włosów i pozwolił im swobodnie opaść na jego policzki.

– J-ja. – Musiała chwilę zebrać myśli. – Nie rozumiem jeszcze tego. Parkinson opowiadała o tym z takim zachwytem, jakby było to coś wspaniałego. – Przełknęła głośno ślinę. – Moje książki mówiły o zbliżeniu cielesnym, chociaż nigdy nie byłam w stanie wyobrazić sobie tego jako czegoś równie wspaniałego. Dlaczego w takim razie odczuwam strach? – Patrzyła w punkt na podłodze.

Mężczyzna chwycił za sznurek, który był zawiązany na jej karku i rozplótł go. Mięśnie Hermiony ponownie się napięły.

– Sama sobie odpowiedziałaś, nie rozumiesz jeszcze tego. – Zaczął delikatnie kreślić kółka na odsłoniętej części pleców. Mimo że nie było to zbyt wiele dreszcz, który odczuwała dziewczyna był ogromny. – Pokieruję cię. Jest to coś, czego musisz się nauczyć. Pamiętasz czy nie bałaś się pierwszy raz podczas tańca? A gdy pierwszy raz chciałaś coś przeczytać na głos? – Mruknął, a jego dłoń zjechała na ramię kobiety i powolnie zaczęła zsuwać jedną stronę, a następnie drugą białej tkaniny. W końcu koszula zsunęła się na biodra odsłaniając jej biust, brzuch i plecy. – Nie musisz być wcale na to gotowa, to mąż decyduje, kiedy ma to nadejść. – Kreślił kolejne kółka, teraz na jej obojczykach, czuł delikatną satysfakcję, ale miał ochotę iść dalej i dalej.

– I-i jestem gotowa? – Zapytała rozdygotana. Poczuła jak jedna łza spłynęła jej po policzku. Chciała ją szybko ukryć, ale mąż złapał ją za dłonie, wstał i pociągnął, żeby się uniosła. Koszula opadła na ziemię, a kobieta stała teraz nago nie wiedząc gdzie schować wzrok.

– Nie. – Powiedział patrząc na nią od góry do dołu. Miał wielką ochotę, aby to kontynuować, wiedział, że jego żona w końcu by się rozluźniła, ale poczuł, że tak będzie dla niej lepiej. – Zadowolę się dzisiaj twoim widokiem, innym razem to kontynuujemy.

Jedną dłoń zatopił w jej włosach, drugą położył na biodrze lekko zaciskając. Zbliżył się i przywarł swoim torsem do niej, chciał poczuć jej ciało.

Dziewczyna westchnęła głośno, mąż to wykorzystał i przywarł swoimi ustami do jej rozchylonych warg. Złożył krótki namiętny pocałunek i się odsunął.

– Śpij bez koszuli. – Powiedział i narzucił na siebie szlafrok. – Zaraz wrócę, połóż się, jeżeli czujesz taką potrzebę. – Opuścił pokój zamykając drzwi za sobą.

Hrabina złapała się za usta i patrzyła na drzwi. Serce nie przestawało jej łomotać, a twarz piekła z gorąca. Biodro ją paliło od dotyku i promieniowało na podbrzusze. Nie znała tego uczucia ale wydawało się to przyjemne. Spojrzała na leżącą koszule na ziemi, pomyślała aby ją założyć ale musiała słuchać. Podniosła ją, złożyła i położyła na swój kufer. Snape w tym czasie wrócił, jego ręka była zakrwawiona.

– Co się stało? – Zapytała patrząc zaskoczona.

– Noc poślubna powinna się odbyć, czy to za przyzwoleniem, czy przy użyciu siły. Żeby uniknąć plotek służba która rano tu przyjdzie musi tak myśleć. – Uniósł kołdrę i zostawił parę krwawych smug na prześcieradle. Rozejrzał się, uniósł koszule żony i wytarł w nią dłoń. – Nie chciałbym jednak abyś bała się mojego dotyku lub mnie znienawidziła na samym początku małżeństwa. Milej się sypia z myślą, że żona nie życzy ci śmierci. – Rzucił niedbale materiał na balustradę łoża. – Spalą ją jutro.

– Czy to była Pana krew? – Siedziała na boku łoża obserwując ruchy mężczyzny.

– Nie, w kuchni było świeże mięso. –  Zdjął szlafrok i złapał za spodnie.

Zaskoczona dziewczyna odwróciła wzrok, a policzki ponownie się zarumieniły. Usłyszała jak jej towarzysz kładzie się do łóżka.

–  Połóż się. – Westchnął.

Hermiona weszła do ogromnego łoża i podciągnęła kołdrę pod szyję. Od razu poczuła się lepiej mogąc się zakryć. Mąż był zasłonięty do pasa.

– Rano, zanim służka przyjdzie cię ubrać załóż koszule, jako dziewica powinnaś po pierwszym kontakcie lekko krwawić. – Wyjaśnił z zamkniętymi oczami.

– Rozumiem. – Powiedziała zachrypniętym głosem. Tak naprawdę nie do końca rozumiała ale bała się zapytać.

– Dobranoc.

~×~

Późną nocą w dworze Malfoy’ów ktoś nie mógł spać.

– Jak on mógł tak się ośmieszyć. – Lucjusz mówił do żony, która tylko przytakiwała głową. Nakrył się kołdrą. – A Dracon wcale nie pomaga. – Burknął. – Widziałaś ile on tańczył z tą rudą wieśniaczką? Wstyd. – Spojrzał na towarzyszkę, która znowu kiwnęła głową. – Trzeba go jak najszybciej ożenić to wyjdą mu te głupoty z głowy. Niech się zajmie żoną, a nie prostaczkami. – Westchnął i spojrzał w sufit. – Idź jutro do pastora, zamów wstępnie datę na pierwszą sobotę lipca. – Rozmasował czoło. – Tylko migreny się przez nich nabawię.

– Dobrze Lucjuszu. – Mruknęła i myślała o młodej dziewczynie wydanej za Severusa. Wiedziała, że jej mąż i jego przyjaciel są podobni, a nie miała nigdy na tyle styczności na osobności z sędzią aby wyczuć jaki jest w głębi. Mimo wszystko czuła, że jej noc nie będzie taka traumatyczna jak jej własna.

Po skończonym przyjęciu udali się do sypialni. Została przebrana w koszule i kiedy zostali sami Lucjusz nie wiele myśląc dosłownie rzucił się na nią i posiadł ją sprawiając przy tym ogrom bólu. Resztę nocy tłumiła szloch aby go nie rozzłościć. Kolejne noce wyglądały podobnie, aż jej ciało przywykło do tego rodzaju bólu. Była w stanie policzyć na palcach jednej ręki kiedy zdążyło jej się również mieć z tego przyjemność, ale nigdy nie mogła mu o tym powiedzieć. Kiedy czas mijał coraz rzadziej jej mąż chciał się zbliżać, i tak jak teraz zdażało się to rzadko.

Odetchnęła na to wspomnienie i w myślach podziękowała Bogu, że nie urodziła córki.

~×~

Syriusz został odtransportowany do rodzinnego miasteczka bladym świtem gdzie również wychowywał się Harry. Przeżucił płócienną torbę przez ramię i biorąc głęboki oddech przyglądał się uliczkom które przez te lata zdążyły się pozmieniać. Słyszał, że młodzieniec mieszka u wujostwa nie miał jednak pewności, że go tam spotka. Przechodził niedaleko peronu kiedy usłyszał jak rusza lokomotywa i garstka młodych umundurowanych ludzi przeszła niedaleko niego wgłąb miasta. Wśród nich dostrzegł młodzieńca na którego widok na chwilę zamarł, bo dostrzegł w nim swojego nieżyjącego przyjaciela.

– Harry! – Pobiegł za nim i złapał go za ramię aby go zatrzymać.

– Tak? – Spojrzał zaskoczony na nieciekawie wyglądającego mężczyznę.

– Jestem Syriusz Black. – Pogładził się nerwowo po karku i zaczekał, aż resztą ludzi się rozejdzie. – Znałem twojego ojca. Chodziliśmy razem do szkoły.

– Mojego ojca? – Zmarszczył brwi.

– Tak, James Potter, a twoja matka to Lily Evans. – Uśmiechnął się lekko. – Jesteś taki podobny do niego, tylko oczy. Oczy masz po niej. – Rozczulił się delikatnie.

Chłopak poprawił torbę którą miał ze sobą.

– Do czego Pan zmierza?

– Jestem twoim ojcem chrzestnym.

Okularnik jakby się ocknął i przypomniał sobie jak na swoim akcie urodzenia wyczytał to imię i nazwisko.

– Ciotka mówiła, że to przez ciebie oni nie żyją. – Obruszył się nie wiedząc co myśleć o nieznajomym.

– To nie tak. – Zostałem uniewinniony, po tylu latach zgłosił się świadek który dał mi alibi zgadzające się z moimi zeznaniami. – Zacisnął rękę na łokciu. – Nigdy nie byli pewni mojej winy dlatego jeszcze żyje. Chciałbym Ci udowodnić, że to nie byłem ja. Dzień w którym się dowiedziałem, że zginęli był najgorszym jaki pamiętam, nawet łagry nie dobiły mnie tak psychicznie jak tamta noc.

Mężczyźni ruszyli w kierunku miasta kontynuując rozmowę. Harry czuł, że mężczyzna mówi prawdę, rozluźnili się w swoim towarzystwie i oboje po czuli nić porozumienia.

– Masz się gdzie zatrzymać? – Zapytał zatrzymując się nieopodal domu wujostwa. – Wujostwo raczej cię nie ugości, to okropni ludzie.

– Nie mieszkasz w domu po rodzicach? – Zainteresował się.

– Wuj Vernon mówił, że nic mi nie zostawili. – Odparł zaskoczony.

– Niedorzeczne. – Pokręcił głową. – Chodź. Pójdziemy do depozytu. – Machnął ręką w kierunku do którego teraz musieli zmierzać.

Uprzejmy mężczyzna podrzucił ich do miasta na wozie dzięki czemu zyskali sporo czasu. Wewnątrz budynku przywitał ich chłód grubych murów i podejrzliwe spojrzenia urzędników. Zaprowadzono ich do skrytki po rodzicach Harrego i wydano klucz oraz mały zapas gotówki.

– Pana Wuj był u nas parę razy. – Westchnął znudzony pracownik. – Za każdym razem kazaliśmy mu przyprowadzić Pana Panie Potter.

Reszta działa się szybko, Harry bez słowa opuścił rodzinę zastępczą i zamieszkał we własnym domu. Pozwolił ojcu chrzestnymu zatrzymać się u niego na jakiś czas póki nie ogarnie swoich spraw.

Syriusz dowiedział się o narzeczonej Harrego i postanowił wspierać go w tej drodze.

Rozdziały<< Bo tak należy… – XVBo tak należy… – XVII >>

Ten post ma 8 komentarzy

    1. Nie uczyli jej odpowiednich zachowań, gdzie musi przebywać sam na sam z mężczyzną w jednym pomieszczeniu (zwłaszcza w noc poślubną)- więc nie wie, jak to się robi.

  1. Muszą stwarzać pozory, że jednak coś było tej nocy (czyli lekkie oszukiwanie służek, żeby te uznały małżeństwo za ważne, bo skonsumowane) 🙂Wróć do czytania

  2. No właśnie nie powinna, to że się to zdarza jest normalne. Najgorzej miały osoby, które zostały posądzone o kontakty seksualne, bo nie było krwi…Wróć do czytania

Dodaj komentarz