Bo tak należy… – IX

– Witam, nazywam się Vincent Crabbe, mogę prosić do tańca? – Pucowaty młody chłopak stał przed młodą Granger z wyciągnięta ręką.

– Dobry wieczór, Hermiona Granger. Oczywiście. – Podała dłoń chłopakowi, a ten od razu pociągnął ją na parkiet.

Młody mężczyzna był kiepskim tancerzem. Tańcząc z nim Hermiona nie czuła tej ekscytacji i przyjemności co z Panem Snape’em. Chłopak zsunął rękę po niżej linii tali, dziewczyna od razu to poczuła i się spięła.

– Wiem, kim jesteś. – Wydyszał najwidoczniej zmęczony już ciągłym ruchem.

– Doprawdy? – Uniosła brew.

– Spotkaj się ze mną dzisiaj w lesie na obrzeżach miasta. Dostaniesz co chcesz.

– Śmiem odmówić. Niczego nie potrzebuje. – Powiedziała stanowczo.

– Na pewno czegoś pragniesz, pieniądze, suknie? Co chcesz, jesteś tylko biedną wieśniaczką, nic nie masz. – Wysapał.

– Biedna może i jestem, ale obrzydza mnie niemoralność. – Chciała się wyrwać ale boleśnie ścisnął jej biodro i dłoń. Utwór się kończył, a chłopak nie zamierzał jej puścić.

– Słuchaj no mała… – Syknął, ale nie miał okazji dokończyć.

– Ej Vincent. Ten taniec Panna Granger obiecała mi. – Młody Malfoy wcisnął się między dziewczynę, a Crabb’a.

– Tak? – Grubas spojrzał na nią zdziwiony.

– Tak, oczywiście. – Skinęła do blondyna podając mu rękę.

– Do zobaczenia, Hermiono. – Otyły szatyn ukłonił się lekko i odszedł.

Orkiestra zaczęła grać nową melodię, a para zaczęła wirować w jej rytm.

– Dziękuję. – Mruknęła.

– Drobnostka, znam takich jak on. Nie miałem okazji się przedstawić. Draco Malfoy. – Powiedział całkiem entuzjastycznie.

– Moje nazwisko już znasz, skąd? – Spojrzała na niego podejrzliwie.

– Wuj mi mówił i twoja przyjaciółka. – Patrzył na nią przyjaźnie.

– Pan Snape to twój wuj? Mówił o mnie? – Zainteresowała się dziewczyna.

– Ojciec chrzestny uściślając. Wspominał o tobie, ale nie dopytuj. – Obrócił ją w tańcu.

Z blondynem pannie tańczyło się lepiej niż z Crabb’em. Ten przynajmniej wiedział gdzie trzymać ręce.

– Wiem o tobie i Ginny. – Zaczęła cicho smutno. – Proszę nie skrzywdź jej. Ona jest romantyczką i niepoprawną marzycielką, nie chciałabym, żeby cierpiała.

– Możesz być spokojna, nie mam złych planów wobec twojej przyjaciółeczki. – Mruknął cwanie.

Granger odetchnęła wiedząc, że nie może się spodziewać zupełnej szczerości, mimo, że Draco wydawał się inny niż typowy młodzieniec z bogatego domu nie mogła zapominać, że nadal nim był. Dokończyli taniec, po czym chłopak ją odprowadził. Mimowolnie spojrzała w stronę antresoli, ale nie było tam gospodarza. Szybko skierowała wzrok w stronę wielkiego zegara, który wisiał nad salą. Pomyślała, że sędzia musiał pójść do ogrodu. Pani McGonagall była w dalszym ciągu zajęta rozmową, więc Hermiona niepostrzeżenie wyszła na korytarz. Na zewnątrz było zaskakująco pusto. Szybkim krokiem minęła wschodnią część domu i znalazła się na tyłach. Sama nie wiedziała co nią kieruję, czy to ciekawość czy natłok nowych emocji. Sędzia stał oparty o murek tarasu tyłem do niej i patrzył w niebo. Hermiona stanęła w pół kroku, gdy go zobaczyła, zastanawiała się, czy nie powinna zawrócić.

– Jest Panienka. – Czarnowłosy odwrócił się w jej stronę. – Zapraszam. – Wskazał na taras.

Podeszła niepewnie na bezpieczną odległość.

– Pan Crabb’e nie naprzykrzał się aż nadto? – Uniósł brew pytająco.

Dziewczyna zmarszczyła brwi, musiał wiele widzieć ze swojej antresoli.

– Cóż, nie był to najprzyjemniejszy taniec tego wieczoru. Na szczęście Pan Malfoy junior przybył z odsieczą. – Wyjaśniła lekko żartobliwie.

– Dracon to dobry chłopak. Może chce Pani się przespacerować po ogrodzie? Nikogo tu nie ma, nikt nas nie zobaczy. – Odparł powolnie.

– Z przyjemnością. – Podeszła bliżej i zaczęli się przechadzać między klombami, a myśli ją pochłonęły.

– Proszę mnie o coś zapytać, ale szczerze. Widzę, że o czymś pani myśli. – Mruknął.

– To prawda, że organizuje Pan ten bal, aby znaleźć żonę? Przepraszam, jeżeli to zbyt śmiałe pytanie, ale dziewczęta ze szkoły plotkowały i chciałam znać prawdę. – Patrzyła pod nogi, żeby nie potknąć o coś słabo zauważalnego.

– Częściowo. – Kiwnął głową.

– Długo już Pan je urządza?

– Pierwszy zorganizowałem kiedy skończyłem trzydzieści lat. Ten jest szósty. – Odparł patrząc przed siebie.

– Przepraszam, że znów zadam śmiałe pytanie. Przez sześć lat nie znalazł Pan odpowiedniej kandydatki? – Zastanawiał ją ten fakt.

– Jako młody chłopak byłem zaręczony, teraz szukam kobiety uczciwej i mądrej.  Kobiet pokroju panny Parkinson jest pełno. Co z tego, że ma bogaty posąg skoro nie można zamienić z nią żadnego sensownego zdania. – Spojrzał na swoją rozmówczynie sprawdzając czy rozumie jego słowa. – Obiecałem sobie, że gdy skończę czterdzieści lat i do tej pory się nie ożenię poślubię kobietę, która zaproponuje mi mój przyjaciel. Nie jestem już najmłodszy, a czas na wybrzydzanie powoli mi się kończy. – Dodał już z obojętnym wyrazem twarzy.

– Szczere pytanie i szczera odpowiedź. – Uśmiechnęła się, poczuła się luźniej rozmawiając. – To może teraz Pan mnie o coś zapyta?

– Ma już Panna potencjalnego narzeczonego? – Sięgnął ręką do boku aby dotknąć liści i następnie założył ją za plecami.

– Przyjaciółka wspomniała, że jej brat ma zamiar przyjść do moich rodziców po niedzieli. – Westchnęła lekko przygaszona.

– Słyszę po głosie, że nie napawa panny ta myśl optymizmem. – Dopytywał niegrzecznie.

– Ronald to chyba dobry chłopak, ale ja zawsze chciałam od życia czegoś więcej. Gdy wyjdę za mąż skończy się nauka i czytanie książek. Zostanę kurą domową, chociaż rodzice i tak na dużo mi pozwolili. Możliwość pracy u pani McGonagall to najlepsze co mnie spotkało, nauczyła mnie czytać i pozwoliła się rozwinąć, niestety z mężem mój rozwój się zakończy.

– Dziewczęta ze szlacheckich rodzin raczej cieszą się na myśl, że po zamążpójściu nie muszą już się uczyć. Z dniem zaręczyn kończą swoją edukację. Ewentualnie do dwudziestego roku życia kiedy jeszcze nie wyjdą za mąż.

– Uważam, że edukacja to duży przywilej. Niesprawiedliwe jest to, że został ograniczony w stosunku do kobiet, a dla tych ze wsi jest całkowicie niewskazany.

– Takie mamy czasy. Może kiedyś dostęp do edukacji będą mieli wszyscy równy.

– Może kobiety będą mogły głosować. – Zaśmiała się delikatnie.

Księżyc tej nocy był w pełni i świecił bardzo jasno. Dobrze było widać ogród i znajdujące się w nim obiekty, podeszli do fontanny znajdującej się w centralnej części.

– Ale tu cudownie pachnie bzami. – Dziewczyna skierowała twarz w stronę zapachu.

– Niedaleko jest ogród, w którym czytałaś. Tylko tam rosną bzy, moja matka je uwielbiała. Jeśli wieje wiatr wschodni można poczuć ich zapach, aż tutaj.

– Zawsze mnie zachwycał ich kolor jak i zapach. Widziałam kiedyś piękną aleje po drugiej stronie miasta.

– Kolor twojej sukni. – Zauważył.

– To przypadek, ale cieszę się, że jest to akurat mój ulubiony. – Spojrzała w niebo, gwiazdy mimo pełni świeciły bardzo mocno. Jedna z nich spadła robiąc białą smugę.

– Pomyślała Panna życzenie? – Spojrzał na nią.

– Chciałabym być po prostu szczęśliwa. – Westchnęła. – A Pan?

– Nie mogę powiedzieć, bo się nie spełni. Ale jeżeli wezmę los w swoje ręce może będzie po mojej myśli.

– A ja Panu powiedziałam. – Zaśmiała się. – Czy to znaczy, że się nie spełni?

– To my jesteśmy kowalami własnego losu, wszystko zależy tylko od tego jakie podejmujemy decyzję. – Spojrzał rozmówczyni głęboko w oczy. Stali wpatrując się w siebie niegrzecznie, aż nie wyrwały ich damskie głosy.

– Chodź szybko, gdzieś musi być. – Wysoki głos dobiegał od strony domu.

Para gwałtownie poderwała głowy w tamtą stronę.

– Musimy się gdzieś ukryć. – Mężczyzna szepnął i zaczął gorączkowo rozglądać się po ciemnym ogrodzie. Chwycił dziewczynę pod ramię i pociągnął za duże drzewo rosnące nieopodal.

Było na tyle ciemno, że dziewczyna nie widziała wyrazu twarzy czarnowłosego, ale czuła bijące od niego ciepło. Stali na tyle blisko siebie, że ich ciała prawie się stykały. Mężczyzna trzymał dłonie zaciśnięte na jej łokciach i próbował wzrokiem odnaleźć intruzów.

– Chodźmy zobaczyć obok fontanny. – Odezwał się dziewczęcy głos.

– Jak mniemam panna Parkinson i jej matka. – Szepnął Hrabia.

Hermiona spięła się, kiedy było słychać szelest ich ubrań.

– Nie ma go nigdzie, a co gorsza tej wieśniaczki też. – Odezwała się starsza Parkinson.

– Może rozpuszczę plotkę o niej? – Wspomniała ochoczo młodsza.

– Myśl Pansy. – Zagrzmiała jej matka. – Tak się wszystkim chwaliłaś, że będzie twój, a wolał wieśniaczkę, tylko sobie narobisz wstydu. Trzeba go znaleźć i musisz go uwieść, nic straconego. Najlepiej złap go na dziecko. Ja tak zrobiłam z twoim ojcem i dobrze na tym wyszłam.

– Ale on mi się nie podoba, wolę kogoś młodszego. – Jęczała.

– Przestań marudzić, młodszego to ty sobie znajdziesz kochanka. Ale pamiętaj, zawsze ma być podobny do męża, żeby w razie wypadku dziecko było podobne do niego. – Pouczała ją rodzicielka.

– Może jest już na sali, bo tu go chyba nie znajdziemy

– Wracamy. – Obie się oddaliły, a para wyłoniła się zza drzewa.

– Przykro mi, że musiała być panna świadkiem tej żenującej sceny w niekomfortowej dla panny sytuacji. – Otarł mankiety marynarki.

– To nie pana wina. Przeraża mnie tylko myśl, że one na prawdę są takie wyrachowane. – Zacisnęła usta nie wiedząc co dodać.

– Głównie dlatego się jeszcze nie ożeniłem i gdyby panna Parkinson była ostatnią kobietą na ziemi nie związał bym się z nią. – Pokręcił lekko głową.

– Muszę już wracać, dziękuję za pokazanie ogrodu. Bardzo miło spędziłam ten czas. – Uśmiechnęła się szczerze.

– Ja dziękuję, że panna przyszła, miło było się oderwać od tego zgiełku. Do zobaczenia. – Chwycił jej dłoń i ją ucałował, na co jego towarzyszka się zarumieniła.

Oboje wrócili na salę osobnymi wejściami. Kiedy Hermiona stanęła przy stoliku z przekąskami, Hrabia stał przy głównych drzwiach i dziękował gościom za przybycie. Dziewczyna skosztowała małej przekąski i była zachwycona jej smakiem, nigdy nie jadła nic tak intensywnego. Sięgnęła po inną ale ta jej nie zasmakowała. Po chwili znalazła ją pani McGonagall i wróciły do domu.

Obie Parkinson wykorzystały moment aby opuścić przyjęcie jak najpóźniej.

– Dziękujemy bardzo za wspaniałe przyjęcie. – Mruknęła starsza z nich.

– Ubolewam, że nie było okazji abyśmy porozmawiali na osobności. – Panna mrugnęła zalotnie, a jej matka oddaliła się w stronę drzwi aby zostawić drogę wolną córce.

– Zajęły mnie inne sprawy, z resztą była Panna wystarczająco rozchwytywana w tańcu, abym jeszcze ja zajmował pannie czas.

– Mimo wszystko liczyłam na chwilę z Panem. – Mruknęła słodko. – Być może teraz byłaby taka chwila?

– Musi mi panna wybaczyć ale mam jeszcze sporo zajęć, na dzisiaj mimo pory. Mimo wszystko dziękuję, że w tak napiętym grafiku znalazła panna dla mnie czas. – Odparł spokojnie i zarazem twardo dając jej do zrozumienia co ma na myśli.

– Rozumiem. – Spłonęła rumieńcem zażenowana i szybko się oddaliła.

Rozdziały<< Bo tak należy… – VIIIBo tak należy… – X >>

Ten post ma 16 komentarzy

  1. cóż, nieco bezczelna rada, ale nie można jej odmówić skuteczności 🙂 oczywiście w przypadku, gdy ewentualna ofiara nie słyszy wszystkiego za drzewem 🙂Wróć do czytania

Dodaj komentarz