Bo tak należy… – XXI

W nowym tygodniu Hermiona zaczęła nauki, była jednak na tyle pojętna, że zajmowało jej to małą część dnia. Mimo dużej ilości książek i spacerów nudziła się, w domu rodzinnym było cały czas coś do roboty, czy to w polu, czy w kuchni. Codziennie wyczekiwała wspólnej kolacji z mężem, rozmawiali wtedy dużo co cieszyło dziewczynę. I tak samo było w środę, brązowowłosa czekała przy zastawionym stole.

Mąż spóźniał się co było zaskoczeniem, zawsze pojawiał się dokładnie co do minuty. Kobieta zaczęła się martwić, że może coś mu się stało lub przedłużyła się praca. W końcu wszedł do pokoju i mogła odetchnąć z ulgą.

Spojrzał na nią i postawił na ziemi wikliniany kosz.

– To żebyś nie czuła się tak samotnie, kiedy mnie nie ma. – Westchnął i otworzył klapkę od0 pudła.

Z jego wnętrza wyłoniła się duża ruda kocia głowa o płaskim pyszczku.

– Jest niesamowity! – Podbiegła do zdezorientowanego zwierzaka i zaczęła głaskać po głowie.

– Sprzedawca powiedział, że to kot. Nie jestem jednak przekonany, przypomina owłosioną świnię. – Usiadł do stołu.

Brązowowłosa sięgnęła po plakietkę która wisiała przy obroży.

– Krzywołap. – Przeczytała.

– Daj mu się rozejrzeć, nie zapominaj, że masz męża. Zjedzmy. – Wskazał dłonią stół.

Kot szybko się zaaklimatyzował, dziewczyna bardzo go pokochała i nawet Hrabia pozwolił mu spać w sypialni. Musiała jednak pilnować, żeby nie przeszkadzał im kiedy wieczorami zajmowali się sobą.

~×~

W niedzielę Hermiona pojechała do rodziców, a Snape do stajni. Razem z Lucjuszem i Draconem szykowali swoje konie. Młody blondyn bardzo się na wszystko denerwował, co chwilę coś mu leciało z rąk.

– Opanuj się Draco. – Zdenerwował się ojciec chłopaka. – Ostatnio jesteś nie do zniesienia.

– Może ochłonie po przejażdżce. – Wtrącił Severus i spojrzał na rozgorączkowanego chłopaka, a następnie na jego ojca patrzącego z wyrzutem. Pamiętał dzień kiedy Lucjusz przybył do niego z butelka Wisky.

– Mam syna! – Zawołał zadowolony Lucjusz wchodząc do salonu i unosząc butelkę ognistego trunku.

– To już? – Odparł zaskoczony sędzia i wskazał żeby usiadł. Służka podała im szklanki i zostawiła samych.

– Zdrowy, silny, rumiany chłopak tak jak powinno być. – Malfoy wyprostował się dumnie i wypili obaj ochoczo ostry płyn wcześniej stukając się szklankami.

– Jak Narcyza, dobrze zniosła poród? – Zainteresował się czarnowłosy.

– Nie wiem. – Machnął ręką. – Służba nic nie mówiła, żeby zmarła, wiec chyba dobrze. To mało istotne, najważniejsze, że dała mi syna.

– Masz rację. Za jego zdrowie. – Severus uniósł szkło do góry.

– Za zdrowie Dracona Malfoy,a! – Powtórował mu i w ten sposób szybko zniknęła połowa butelki.

– Wspaniałe imię. – Przyznał

– To ciężka praca moich lędźwi. – Zaśmiał się lekko. – Kiedy uznałem, że pora najwyższa aby dała mi dziedzica oczekiwałem, że będzie podległa i rano i wieczorem.

– Wyszło to na dobre.

– Chciałbym abyś został jego ojcem chrzestnym. – Oparł się wygodnie. – Założyłem, że tak zostanie w momencie kiedy poinformowała mnie o ciąży. Oczywiście jeśli urodziłby się syn.

– Będę zaszczycony.

Wsiedli na konie i ruszyli do lasu. Upatrzyli parę zajęcy jednak dzisiaj były zbyt szybkie i wszystkie im uciekły. Snape zaproponował wcześniejszy powrót. Musiał zdążyć na ślub przyjaciółki żony, jednak nie wspomniał przyjacielowi o kogo chodziło. Mniej więcej w połowie drogi jeden z koni zaczął zostawać w tyle.

– Rusz się Draco. – Oburzył się długowłosy oglądając się za siebie.

– Koń nie chce iść. – Burknął.

– Chyba trzeba znaleźć ci nowego trenera. – Malfoy spojrzał przed siebie z niezadowoloną miną.

– Spokojnie Lucjuszu, młodość nie jest łatwa. – Wspomniał Snape. – Przejdzie mu.

– Nie można z nim wytrzymać. – Westchnął. – Szczególnie jest rozdrażniony, kiedy Pancy przychodzi w odwiedziny. Bardzo się nastawił przeciwko niej. Chyba zabiorę go do domu uciech przed ślubem.

– Myślałem, że już to zrobiłeś. – Zmarszczył brwi zaskoczony.

– Czekałem do zaręczyn żeby nad to się nie rozochocił. Jeszcze brakowało, żeby zaczął się z nimi zadawać, ludzie zaczęli by źle o nim mówić.

– Oswoi się, rozochoci się po pierwszej nocy. – Złapał mocniej wodze.

– Liczę na to. – Pokręcił głową. – Jak twoja żona? Słucha się? Dochowała czystości?

– Posłuszna i wcześniej nietknięta przez żadnego mężczyznę. – Wyprostował się.

– Chociaż tyle z niej pożytku, rozumiem, że jednak jej nie odeślesz? – Uniósł brodę.

– Takiej kobiety szukałem przez tyle lat, że tym razem nie odpuszczę. Zresztą sam chyba rozumiesz, jaka to satysfakcja. – Sędzia uniósł jedną brew i pogłaskał konia, który zamachał głową zdenerwowany.

– Satysfakcja satysfakcją, rozsądek rozsądkiem. – Zacisnął zęby.

– Wiesz, kiedy mają przyjechać te dwa nowe ogiery? – Czarnowłosy zmienił temat.

– Statek miał jakiś problem, będą dopiero za miesiąc. – Odgarnął gałąź sprzed twarzy.

Wjeżdżając do stajni zauważyli, że kogoś im brakuje.

– Gdzie ten Draco? – Zirytował się blondyn.

– Pewnie zaraz dojedzie. – Snape zeskoczył z konia. – Wybacz, ale muszę dzisiaj wrócić szybciej. – Poklepał zwierze i przekazał stajennemu.

Lucjusz wrócił kawałek w głąb lasu jednak nie spotkał syna, wysłał dwóch strażników aby go poszukali.

~×~

Hermiona z mężem siedzieli w pierwszej ławce kościoła. Brązowowłosa z niepokojem obserwowała przyjaciółkę, która była przeraźliwie blada i wyglądała jak by ledwo stała na nogach. Jej narzeczony wydawał się spokojniejszy. Dziewczynie serce się krajało na widok łez w oczach przyjaciółki, wiedziała, że ta kocha Dracona. Na ślubie byli tylko rodzice Ginny oraz bracia z żonami i dziećmi. Od strony Potter’a było wujostwo, ale raczej tylko po to, żeby dopilnować formalności, pojawiła się też profesor McGonagall tak samo, jak na ślubie poprzedniej pomagierki. No i ojciec chrzestny chłopaka.

– Jeżeli jest ktoś, kto chce przemówić niech zrobi to teraz albo zamilknie na wieki. – Odezwał się pastor i rozejrzał po sali. Cisza w kościele była przerażająca i słychać było tylko pociągnie nosa panny młodej. – Jeżeli… – Pastor chciał kontynuować.

– Stop! Nie zgadzam się! – Do kościoła wpadł Draco Malfoy i podbiegł do ołtarza. – Nie zgadzam się na ten ślub! – Łapał głębokie oddechy.

W kościele było słychać równoczesne westchnięcie. Rudowłosa ożywiła się i z radością spojrzała na blondyna.

– Ginny kocham cię, proszę ucieknij ze mną! – Wykrzyczał pospiesznie.

Panna młoda wyrwała ręce z uścisku niedoszłego męża i podbiegła do ukochanego.

– Draco! – Rzuciła mu się w ramiona.

– Co za wstyd! Hańba! – Zagrzmiała ciotka Petunia. – Chłopcy łapcie siostrę i tego chłoptasia. Macie go wyrzucić! – Krzyknęła.

Para zerwała się do ucieczki, a cały kościół ruszył za nimi z wyjątkiem pewnego czarnowłosego mężczyzny, który przytrzymał jeszcze swoją żonę, żeby nie pobiegła za resztą.

– Zostań. Poradzą sobie. – Mruknął, gdy reszta opuściła kościół. – Też ma wyczucie. – Uśmiechnął się pod nosem.

– Wiedziałeś o tym prawda? – Brązowooka spojrzała na ślubnego z zadowoleniem. Chciała, żeby przyjaciółka była szczęśliwa, ale bała się o jej przyszłość

– Powiedzmy. Wychodzimy, nic tu po nas. Ślubu i tak nie będzie, a spodziewam się wizyty Lucjusza w przeciągu godziny. – Odetchnął.

Panstwo Snape wyszli przed kościół gdzie nie było już pary uciekinierów, zostali tylko goście i bukiet który upuściła panna młoda.

– Odjechali na koniu. – Wydyszała Molly.

– Trzeba mu znaleźć nową żonę. – Burknął Vernon.

– Co za wstyd! – Grzmiała pani Weasley.

Tylko biedny Harry stał patrząc na bukiet kwiatów i żałował, że to nie jego pokochała Ginny. Syriusz położył mu rękę na ramieniu.

– Znajdziesz inną.

~×~

Uciekinierzy zatrzymali się dopiero przy małym domku na obrzeżach miasta.

– Draco co my teraz zrobimy? – Martwiła się Ginny. – Matka nigdy więcej na mnie nie spojrzy. – Miała łzy w oczach uświadamiając sobie co zrobili.

– Pobierzemy się jeszcze dzisiaj. – Ściągnął siodło z konia. – Przekupiłem pastora z sąsiedniej wioski. – Poklepał zwierze po szyi. – Odpoczniemy chwilę i pojedziemy tam, później zamieszkamy tutaj.

– Tutaj? – Rozejrzała się i wytarła łzę. Domek nie był za wielki, a do tego zaniedbany, ale gdyby rudowłosa włożya trochę serca będzie to najpiękniejszy dom na świecie. Dla ich dwójki wystarczy na jakiś czas. – A twój ojciec? – Pociągnęła nosem.

– Nie przejmuj się nim, niech mnie wydziedziczy, wuj weźmie mnie na praktykanta. – Odstawił konia i spojrzał na nią. – Zaczniemy żyć po swojemu. – Uśmiechnął się i przyjrzał się jej z czułością.

– Bałam się, że już cię nie zobaczę. – Zgarnęła kosmyk włosów za ucho i zarumieniła się. – Nie wiem czy zniosłabym dotyk Harrego i twój widok z inną kobietą.

– Miałem być szybciej. – Złapał jej dłoń. – Jechałem tak szybko na ile mógł biec mój koń.  – Pogładził kciukiem wierzch jej ręki. – Napoje go i za kwadrans możemy ruszać. Już zawsze będziemy razem.

Rozdziały<< Bo tak należy… – XXBo tak należy… – XXII >>

Ten post ma 3 komentarzy

Dodaj komentarz