SEVERUS
Severus był na nogach od piątej rano. Niewyspanie i spora ilość alkoholu, spożytego poprzedniej nocy dawały mu się we znaki. Czuł się stosunkowo dobrze i zawdzięczał to wyłącznie eliksirowi na kaca, ale zmęczenie zdecydowanie nie było jego sprzymierzeńcem. Wyrzucał sobie swoją gadatliwość. Zachciało mu się zwierzeń!
– Niech cię piekło pochłonie, Falcon – syknął pod nosem.
Kiedy w pełni ubrany opuścił sypialnię, dostrzegł przyjaciela śpiącego w fotelu w zdecydowanie niewygodnej pozycji. Do tego wszystkiego chrapał niemiłosiernie, a z kącika ust ściekała mu stróżka śliny. Gdyby jakakolwiek niewiasta spojrzała na niego w tym momencie, z pewnością nie zechciałaby spędzić z nim upojnej nocy. Snape minął go, uśmiechając się złośliwie – Falcon obudzi się cały obolały, z zabójczym kacem. Co do tego nie miał żadnych wątpliwości.
Dotarłszy do prywatnego laboratorium, natychmiast przystąpił do oporządzenia amazońskiego pnącza. Pokroił je w doskonale równe paski i odsunął na bok. W mosiężnym kociołku przygotował wywar ze świeżych liści bazylii. Po jego zagotowaniu dodał jednocześnie sok z korzenia mandragory i wyciąg z białej szałwii. Zamieszał cztery razy zgodnie ze wskazówkami zegara, a po odczekaniu ośmiu sekund – cztery razy w odwrotną stronę. Do eliksiru dosypał czubatą łyżeczkę sproszkowanej ashwagandhy. Kolejnym składnikiem były elfie skrzydełka, jednak mógł je dodać dopiero za pół godziny. Nastawił czasomierz i sięgnął po książkę Mroczniejsze baśnie Barda Beedle’a. Spojrzał na swoje notatki, które sporządził wczoraj, ale większość z nich jakoś straciła sens. Uporczywe wpatrywanie się w tekst sprawiło, że odpłynął na moment. Rozbudził go alarm czasomierza. Po dodaniu pokruszonych skrzydełek, dorzucił kilka zmiażdżonych pasków Banisteropsis Caapi, a jasnozielony kolor nabrał intensywności. Zamieszał ponownie – cztery razy w prawo, ośmiosekundowa przerwa, cztery razy w lewo. Teraz pozostało tylko zabezpieczyć eliksir i poczekać na przesyłkę z Azji z korzeniem rauwolfii żmijowej.
HERMIONA
Hermiona próbowała opanować szalejące serce i przyspieszony oddech. Te nacięcia… na prawym przedramieniu, na ręce od różdżki… To było takie fascynujące i hipnotyzujące zarazem. Przesunęła palcem wzdłuż rany, nabierając krwi, po czym przytknęła go do warg. Przymknęła oczy, czując charakterystyczny metaliczny posmak, który obudził w niej pragnienie. Magia krwi. Wzrokiem przeczesała regały, szukając odpowiedniej książki. Wcześniej po nią nie sięgnęła, nie wydawała się jakoś specjalnie zainteresowana tą tematyką. Tym razem jednak musiała poznać więcej szczegółów. Dostrzegła ją – otworzyła na pierwszej stronie i zaczęła czytać.
Chłonęła nową dawkę wiedzy z ogromnym zainteresowaniem, poznając jedne z najmroczniejszych czarnomagicznych rytuałów i eliksirów, w których krew była niezbędnym składnikiem. Merlinie, jakie to niesamowite, że można posłużyć się nią na tak wiele sposobów.
W pewnym momencie przerwała lekturę i zastanowiła się. Dlaczego wcześniej nie poczuła tego, co dziś? Jeszcze niedawno widok krwi nie wzbudzał w niej żadnych odczuć. A przecież w ostatnim czasie tyle się jej naoglądała. Czy to właśnie był jeden z wpływów czarnej magii, którą tak intensywnie zaczęła przyswajać na polecenie Czarnego Pana? Poczuła swego rodzaju wdzięczność, że dzięki niemu mogła poznać także tę stronę magii, od której dotychczas tak bardzo stroniła. I nie rozumiała z jakiego powodu unikała jej jak ognia. Czarna magia była niezwykłą sztuką, pełną wyrafinowania i żądzy, budzącą pożądliwość. Była wspaniała.
SEVERUS
Wezwał jednego ze skrzatów, prosząc o podanie śniadania w salonie. Falcon właśnie się przebudzał, klnąc paskudnie. Snape uśmiechał się podle, spoglądając na rozprostowującego kości przyjaciela.
– Kurwa, Sev… ja już z tobą nie piję, przysięgam.
– Primo, to był twój pomysł. Secundo, może gdybym nie słyszał tego setny raz z rzędu zrobiłoby to na mnie jakieś wrażenie. Zresztą, znam cię na tyle długo, że wiem, iż alkoholu nigdy nie odmawiasz – parsknął Severus.
– Masz tu gdzieś wodę?
Mistrz Eliksirów wskazał na wypełnioną karafkę, stojącą na stole. Falcon dopadł do niej w kilku krokach i z ulgą wymalowaną na twarzy wypił niemal całość.
– Jak to możliwe, że ty wyglądasz tak dobrze? I nie masz kaca.
– Wiem, kiedy mam dość. Poza tym mam lepszy metabolizm, pogódź się z tym.
Nie miał ochoty podzielić się z Barclayem swoim specyfikiem na takie sytuacje – niech trochę pocierpi, bo po wczoraj zdecydowanie sobie na to zasłużył.
– Jakie masz plany na dziś? – zapytał Falcon.
– Muszę odwiedzić pannę Granger, a wieczorem mamy zebranie Zakonu Feniksa.
Severus skrzywił się paskudnie. Na samą myśl o wieczornym spotkaniu robiło mu się niedobrze. Znowu te same pytania. O nią. Wolałby załatwić to wszystko bez niczyjej ingerencji. Jeśli nie lubił czegoś równie mocno jak opętanych hormonami nastolatków, to było to wtrącanie się.
Falcon zatarł radośnie dłonie, a gdy pojawił się skrzat ze śniadaniem, uśmiechnął się szeroko.
– Merlinie, ależ mi brakowało tych pyszności z Hogwartu – westchnął, zasiadając przy stole.
Severus zajął wolne miejsce i zajął się posiłkiem, w ciszy. Jednak Barclay miał zupełnie inne plany – zdecydowanie nie umiał jeść bez prowadzenia konwersacji. A co gorsza mówił z pełną buzią, co z kolei doprowadzało Snape’a do białej gorączki.
– Jak praca nad eliksirem? Zauważyłem, że już zacząłeś coś działać. Powiesz dziś pannie Granger o postępach?
Snape przymknął oczy, próbując nieco zamaskować rosnące poirytowanie. Przełknął jedzenie i odparł cicho:
– Nie, nie powiem pannie Granger dopóki nie skończę. Nie będę dawał nikomu złudnej nadziei. Bo jeśli się nie uda, zawiodę ją i siebie. A nie chcę oglądać jeszcze większego smutku w jej oczach, niż jest to konieczne.
– Zalazła ci za skórę. Dawno nikt tak na ciebie nie działał. Od czasów…
– Zamknij się, Falcon. Przestań bawić w psychologa, bo zupełnie ci to nie wychodzi. Zajmij się swoim życiem i lepiej zastanów się, jak przekonasz do siebie Zakon Feniksa.
– Wystarczy, że ładnie się uśmiechnę – wyszczerzył się.
– Nie bądź śmieszny.
Mistrz Eliksirów otarł usta serwetką i zajął się filiżanką kawy. Rozparł się wygodniej na krześle, próbując uspokoić gonitwę myśli. A każda z nich skupiała się wokół Hermiony. Hermiona.
– Co cię dręczy? – ciągnął Falcon, zupełnie nic nie robiąc sobie ze słów Snape’a. – Widzę to w twoich oczach. I cieszę się, że przy mnie zdejmujesz te swoje maski.
– Niczego przy tobie nie zdejmuję. To ty nadinterpretujesz.
– Nie, Severusie. Doceniam to, że czujesz się przy mnie swobodnie. Choć widujemy się tak rzadko.
– Skończmy z tymi ckliwościami. Nie wiem, porób sobie coś sensownego. Widzimy się później.
Po tych słowach podniósł się i podszedł do drzwi, sięgając po ciężką, czarną pelerynę. Wygładził ubranie, dopiął wszystkie guziki z największą starannością i, nie oglądając się na przyjaciela, opuścił komnaty. Przemierzał dość puste korytarze i schody żwawym krokiem. Było dość wcześnie, większość uczniów najpewniej jeszcze spała, korzystając z wolnego dnia. Czuł przyspieszony rytm serca – zwykle obce mu uczucie, teraz odbijające się głębokim echem w klatce piersiowej i śpiewające złowrogą pieśń, której nie rozumiał. Czy też raczej nie chciał rozumieć ani poddawać analizie.
Dotarłszy do punktu aportacyjnego, teleportował się w okolice posiadłości Czarnego Pana. Zewsząd otoczył go przenikliwy chłód – iście wiosenna pogoda. Drzwi, jak zawsze, otworzyła mu Iskierka, kłaniając się nisko i prowadząc w głąb domu, prosto do biblioteki.
– Pana nie ma, sir. Powinien wrócić niebawem.
– Tak, domyślam się. Przybyłem na ćwiczenia ze… szlamą.
Panna Granger przebywała w bibliotece, odwrócona tyłem do drzwi ślęczała nad jakąś księgą i nawet nie podniosła wzroku. To go zaniepokoiło, ponieważ nigdy wcześniej go nie zignorowała. Zamknął drzwi i czekał. Kolejne minuty mijały, a ona nie oderwała się nawet na moment. Odchrząknął lekko – zero reakcji. Podszedł bliżej.
– Granger.
Nawet nie drgnęła. Położył dłoń na jej ramieniu. I to właśnie ten dotyk stał się katalizatorem tego, co wydarzyło później. Głowa Hermiony gwałtownie wykręciła się wręcz nienaturalnie mocno do tyłu i dałby sobie rękę uciąć, że usłyszał jak coś jej strzeliło w karku. W jej oczach nie dostrzegał tęczówek – tylko ich granice drżały tuż pod powiekami. Białe gałki oczne poruszały się szaleństwo. Rozchyliła szeroko usta w niemym krzyku. Żyły na jej czole i skroniach pulsowały dziko. Zmroziło go i przez ułamek sekundy przerażenie odebrało mu umiejętność rozsądnego myślenia. Zsunął wzrok niżej, zauważając jej rozcięte i zakrwawione przedramiona. Zerknął na księgę, łącząc wszystkie wątki – magia krwi. A to, co się właśnie wydarzyło z panną Granger było efektem przyswajania czarnej magii. Przekraczała właśnie granicę zza której nie było powrotu. Mrok, który zaczął ją ogarniać objawił się pod postacią transu. Każdy organizm reagował różnie. Wyciągnął swoją różdżkę i rzucił zaklęcie, które miało wyrwać ją z psychozy.
– Dimittis!
Ciało Hermiony opadło bezwładnie na otwartą księgę.
– Enervate – wymruczał.
Do jego uszu dotarł cichutki dźwięk jęknięcia. Dziewczyna powoli podniosła się, głowę podtrzymując dłońmi.
– Merlinie, co się stało… gdzie ja jestem? Pro-profesor Snape? Co pan tu robi?
– Wyobraź sobie, że przyszedłem, aby z tobą poćwiczyć. Ty jednak najwidoczniej miałaś ciekawszy plan, aby zagłębić się w najmroczniejsze odmęty czarnej magii. Coś pominąłem? Ach tak, twoje zakrwawione ręce. Co ty, do diabła, wyprawiasz dziewucho?! Już kompletnie straciłaś rozum?! Najwyraźniej tak, skoro SAMODZIELNIE czytasz o magii krwi. Bez względu na rodzaj magii, ZAWSZE potrzebny jest mentor, który cię poprowadzi. A to, co właśnie zrobiłaś sprawia, że szczerze wątpię w twoją podobno wielką inteligencję. Jak długo czytałaś?
– Ja… nie wiem. Chyba straciłam trochę poczucie czasu. Przyszłam tutaj wczesnym rankiem, rozmawiałam z Czarnym Panem i później… – zawiesiła głos, nerwowo gryząc wargę.
– Co później?
– Czarny Pan zaprezentował mi gobliński sztylet, który jest potrzebny do jakiegoś ważnego rytuału. Kazał mi sprawdzić jego ostrość na własnej skórze, więc rozcięłam ją, tak jak sobie tego życzył.
Snape przymknął oczy. Było coraz gorzej i nie chodziło o sam fakt, że pocięła się na rozkaz tego pieprzonego dupka. Ale mówiła o tym takim tonem, jakby to było coś wyjątkowego, jakby została wybrana i doceniała to. Poczuł, że go mdli. Zatrzasnął księgę o magii krwi i odesłał ją na miejsce. Złapał pannę Granger za ramię, ciągnąc w stronę jej komnat.
– Gdzie mnie pan zabiera?
– Do łazienki. Umyjesz się, bo nie mogę na ciebie patrzeć.
Szarpnęła ręką, wyrywając się z jego uścisku.
– Aż tak bardzo obrzydza pana szlama?
– Obrzydza mnie ta ledwie zaschnięta krew. I ciebie też powinna.
– Ale krew jest źródłem!
– Dlatego właśnie nie powinnaś jej na razie marnować i zrobić to, co ci każę. Inaczej Czarny Pan dowie się o twoim buńczucznym zachowaniu. Mogę ci obiecać, że nie będzie zachwycony.
Ten argument wzbudzał w nim wstręt, ale na nią podziałał. Pokornie szła przed nim.