Remus przymierzał się do wyruszenia w drogę. Po otrzymaniu zadania zamierzał odnaleźć Harry’ego i Rona, którzy – z tego co wiedział – ukrywali się gdzieś na terenie południowej Anglii. Jakiś czas temu wysłał im swojego patronusa z wiadomością. Jednak dopiero dziś otrzymał informację zwrotną. Chłopcy byli bezpieczni w Muszelce. Postanowił więc nie zwlekać i natychmiast do nich dotrzeć. Obawiał się o ich stan psychiczny, zwłaszcza po porwaniu Hermiony. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak muszą się czuć samotnie i źle bez niej. Przecież była mózgiem całej operacji!
– Remusie? – usłyszał głos Tonks. Spojrzał na swoją żonę, której włosy przybrały kolor popielatoszary. Była smutna. Wyciągnął ramiona w jej stronę, by wziąć ją w objęcia. – Tak bardzo nie chcę, żebyś mnie zostawiał. Nie teraz.
– Wiem, Dora. Ale zdajesz sobie sprawę, że muszę. To moja powinność. Obiecałem Jamesowi. Harry musi być bezpieczny – odparł, składając gorący pocałunek na jej czole.
– Kocham cię. Mam nadzieję, że ty też będziesz bezpieczny – wyszeptała.
– Ja też cię kocham.
Otarł jej mokre od łez policzki i odsunął się. Nie znosił pożegnań, nie takich, kiedy ich życie było zagrożone i żadne z nich nie mogło mieć pewności, czy jeszcze się zobaczą.
– Uważaj na siebie – powiedział. – Niedługo się zobaczymy.
SEVERUS
Wewnątrz celi było ciemno i cicho. Snape obawiał się tego, co zobaczy, jeśli zapali pochodnię. Wyciągnął jednak swoją różdżkę i wymruczał zaklęcie. Pomieszczenie skąpał ciepły blask ognia. Spojrzał w stronę pryczy i niemal jęknął. Coś, co na niej leżało, prawie nie przypominało Hermiony Granger. Kręcone włosy, zlepione przez krew i pot, zamieniły się w jeden wielki strąk. Jej całe ciało pokryte było zaschniętą posoką i kłutymi ranami. Pieprzony Voldemort!
– Panno Granger? – zapytał cicho, podchodząc bliżej.
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Pochylił się nad dziewczyną i sprawdził jej puls. Wciąż żyła, przynajmniej tyle. W pierwszej kolejności pozbył się sztywnych ubrań, które miała na sobie.
– Iskierko!
Obok niego pojawiła się skrzatka Czarnego Pana, kłaniając się.
– Natychmiast przynieś mi skrzyneczkę z eliksirami, która jest w moich komnatach. I zdobądź jakieś ubranie. Może być szata Belli.
Zniknęła równie szybko, jak się zjawiła. Severus podgrzał zaklęciem wodę w misce i sięgnął po szmatkę. Nie chciał jej oczyścić za pomocą czarów, bo nie był do końca pewien, jakie zaklęcia rzucił na nią Voldemort. Powoli mył jej brudne ciało, klnąc na Czarnego Pana, na wojnę, na cholernego Chłopca-Który-Przeżył, na Granger, że dała się złapać (choć nie było w tym jej winy, może tylko brak kondycji) i na swój zasrany los, że musiał tu być i dbać by przeżyła. Nie mogła zginąć, przynajmniej jeszcze nie teraz i nie na jego warcie.
Iskierka zjawiła się chwilę później, podając mu wszystko to, o co prosił. Rzucił okiem na szatę Bellatrix, którą przyniosła. Może nie zauważy, że ubyło jednej, w końcu miała ich na pęczki – pomyślał.
– Dziękuję, możesz odejść – zwrócił się do skrzata.
Obejrzał dokładniej rany na ciele dziewczyny. Nocere. Teraz był już pewien. Nie zastanawiając się dłużej, przystąpił do leczenia. Sukcesywnie pozbywał się ran zewnętrznych. Na szczęście nie były na tyle głębokie, aby uszkodzić wnętrzności. Z takimi obrażeniami mógłby sobie nie poradzić, nie był na tyle wprawnym uzdrowicielem. W zasadzie w ogóle nim nie był, ale przez te wszystkie lata wojny zdążył się wiele nauczyć. Często leczył sam siebie, a niejednokrotnie kończył podobnie jak panna Granger, jeśli coś nie szło według planu Czarnego Pana.
Dziewczyna otworzyła nagle oczy, pełne przerażenia, bólu i cierpienia. Spojrzała na niego spłoszona i chciała się odsunąć, ale zatrzymał ją. Wyczuł, że jej puls znacznie przyspieszył, a z niezasklepionych jeszcze ran zaczęła wypływać posoka. Wstrząsnął nią intensywny dreszcz, wyrwała się i pochyliła nad podłogą, wymiotując pod stopy Snape’a. Zaklął siarczyście i odsunął się nieznacznie, pozwalając na oczyszczenie organizmu. Patrząc na jej torsje, nie czuł obrzydzenia, tylko coś na kształt żalu. Gdy wykończona opadła z powrotem na pryczę, oddychając z trudem, oczyścił zaklęciem swoje buty i sprzątnął wymiociny.
– Profesor Snape – wycharczała głosem tak zniekształconym i chrapliwym, że wzdrygnął się.
– We własnej osobie – mruknął. – Rozumiem, że zapytanie cię, jak się czujesz, nie jest zbyt na miejscu?
Uśmiechnęła się słabo na tę próbę rozluźnienia atmosfery, o ile w ogóle można mówić o jakimkolwiek rozluźnieniu.
– Przepraszam.
– Twój organizm się ratuje przed czarną magią – wyjaśnił. – Tyle mrocznych zaklęć w tak krótkim czasie potrafi być… wykańczające. Wypij to.
Podał jej eliksir wzmacniający, który dość szybko powinien przywrócić jej siłę i powrócił do leczenia ran, czując na sobie jej wzrok. Trochę go to rozpraszało, ale nie pozwolił wytrącić się z równowagi. Zamknął oczy, skupiając się całkowicie, mrucząc zaklęcia pod nosem.
– Wszystko mnie boli – jęknęła.
– Już kończę. Za chwilę spróbujesz się umyć i przebrać.
– Nie dam rady.
– Musisz. Poczujesz się lepiej. Rany się zasklepiły jedynie zewnętrznie. Potrzeba czasu, by zagoiły się całkowicie. Jak będziesz nadal wymiotować, to nawet dobrze. Zostawię tu miskę, gdzie możesz zwracać zawartość żołądka.
– Dziękuję. Dziękuję też za to, że przysłał pan wtedy skrzata z jedzeniem. Byłam tak bardzo głodna.
Snape zmarszczył brwi nieznacznie. Do licha, co też knuł Czarny Pan?
– To nie ja, ale cieszę się, że coś zjadłaś.
– Czy to… to on, prawda?
– Zapewne, panno Granger.
Nie odpowiedziała. Wyglądała, jakby się zamyśliła, odpłynęła gdzieś w niebyt, cierpliwie czekając, aż Mistrz Eliksirów skończy proces leczniczy.
– Możesz wstać? – zapytał.
Spróbowała. Nie było to łatwe, zwłaszcza, że wszystkie mięśnie drżały. Stanęła naprzeciw mężczyzny, kuląc się z wszechobecnego bólu. Zaczęła odpinać guziki koszuli. Snape odwrócił się dając jej odrobinę prywatności. Musiała spróbować umyć się sama.
– Wyglądam jak gówno – mruknęła, szorując ramiona i brzuch. – Dosłownie.
– W zasadzie, trochę tak – odparł, uśmiechając się pod nosem.
– Och, dziękuję, doprawdy – syknęła.
– Liczyłaś na komplementy? – rzucił, zerkając przez ramię.
Półnaga Hermiona pochylała się nad misą z wodą, myjąc swoje włosy. Speszył się nieco i skarcił w myślach za to, że spojrzał w jej stronę. Gdyby sobie nie radziła, z pewnością poprosiłaby o pomoc.
– Hm, czemu nie – zaśmiała się. – Choć wolę być komplementowana w innych sytuacjach.
– Zaiste. Na pryczy leży szata, załóż ją, kiedy skończysz. Niestety nie ma nic innego.
– Zapnie mi pan haftki? Nie sięgam – poprosiła. – Piękna suknia. Szkoda jej dla więźnia.
Wykonał jej prośbę w pośpiechu. Wciąż czuł się nieswojo, zwłaszcza kiedy jego palce przypadkiem muskały skórę jej pleców. Dostrzegł na nich trochę blizn i zastanawiał się, jak powstała każda z nich. Kiedy skończył, odrzuciła mokre włosy, które mimo wilgoci wyglądały dość ładnie. Ta szata do niej pasowała. Westchnęła i spojrzała Severusowi w oczy.
– Proszę wybaczyć moją obcesowość, ale czy mógłby mnie pan przytulić?
Zdziwił się. Nie przypominał sobie, kiedy ostatni raz kogoś przytulał, a w zasadzie był przytulany. Ostatnią taką osobą była jego mama, a miało to miejsce na tyle dawno temu, że zapomniał, jakie to uczucie.
– Nie wiem czy to…
Nie dokończył jednak, bo Granger, objęła go ramionami w pasie, przytulając twarz do jego piersi.
– Przepraszam, proszę pana, ale tak bardzo brakuje mi drugiego człowieka. A pan jest dla mnie taki dobry. Już wiem, że nie doceniałam pana tak, jak powinnam – szepnęła. – I zaczęłam wierzyć w pana intencje.
Niezdarnie położył dłonie na jej ramionach. Dziwne, być w czyichś objęciach. Dziwne i dość przyjemne, wyzwalające. Jakby ktoś zdjął ciężar z duszy.
– W porządku, Granger – odparł lekko zakłopotany. – Powinienem już pójść, muszę przekazać informacje Zakonowi.
Odsunęła się i skinęła krótko. Nie patrzył jej w oczy. Nie był pewien, co zobaczy w jej spojrzeniu i w zasadzie niespecjalnie był ciekawy.
– Do widzenia, panno Granger. Mam nadzieję, że następnym razem zastanę panią w lepszym stanie.
Zamknął za sobą ciężkie drzwi, odwieszając klucze na ich miejsce. Czuł niepokój i coś, jakby na kształt strachu. Nie wiedział jednak do końca, co jest tego przyczyną. Co do jednego miał pewność – było to związane z jego byłą uczennicą.
HARRY I RON
Harry i Ron nie wiedzieli, gdzie kontynuować poszukiwania horkruksów. Wprawdzie mieli notatki Hermiony, ale większa część z nich była dla nich kompletnie niezrozumiała. Udali się więc do Muszelki, gdzie mieszkał Bill i Fleur. Ich domek był malutki, ale miejsca wystarczyło na ugoszczenie przybyłych.
– ‘Arry, Ron, wy zjedzcie coś – poprosiła kobieta, podsuwając im talerze z gorącym gulaszem.
Byli na tyle głodni, że nieziemski zapach normalnego jedzenia, skusił ich natychmiast. Spałaszowali po dwie porcje, a Fleur uśmiechała się radośnie widząc ich apetyt. Niedługo później do kuchni wszedł Bill.
– Remus ma tutaj dotrzeć, dziś wieczorem – powiedział.
– Przysłał nam tylko patronusa z pytaniem, gdzie jesteśmy. Może z nim będzie łatwiej – mruknął Harry.
– Na pewni – rzekła blondynka. – Remus to wspaniali człowiek. I mądry.
Po tych słowach zapadła cisza. Nikt nie był zbyt skory do jakichkolwiek rozmów, każdy zajął się swoimi myślami. Potter podziękował za obiad i odszedł od stołu, znikając gdzieś na piętrze. Bracia Weasley pozbierali naczynia, zerkając na siebie niespokojnie.
– Jak się czujesz, Ron? – rzucił Bill.
– A jak mam się czuć? Zabrali Hermionę, a my niczego nie zrobiliśmy, żeby temu zapobiec. Czuję się winny. Harry to znosi jeszcze gorzej. Ostatnio nasilił się ból blizny, jest bardziej niespokojny i częściej wpada we wściekłość – mruknął niechętnie Ronald.
– Pytam o ciebie. Wy… chyba byliście blisko?
– Sam nie wiem, Bill… Nie chce mi się o tym gadać.
Wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.