HARRY, RON I REMUS
Ich przebrania musiały być wiarygodne – bez żadnego problemu dostali się na ulicę Pokątną. Bellatrix szła dość pewnym krokiem, jednak od czasu do czasu nieznacznie się chwiała. Widać było, że Remus zdecydowanie nie ma wprawy w chodzeniu na obcasach.
– Chyba rzadko bywałeś kobietą – wymamrotał pod nosem Ronald.
Remus w ciele Bellatrix posłał mu piorunujące spojrzenie, pod wpływem którego Ron omal nie stracił uzębienia na bruku.
– Dobra, dobra, już nic nie mówię.
– Zbliżamy się do Gringotta, bądźcie uważni.
Ich wejście do budynku wzbudziło niepokojącą sensację. Remus zwolnił nieco, uniósł dumnie głowę i spojrzał na gobliny z wyższością. Część z nich poczuła się onieśmielona i wróciła do liczenia. Zbliżali się powoli do lady na wprost nich, zza której z niezwykłą uwagą przyglądał im się jeden z goblinów. Zatrzymali się tuż przed nim, a Remus odchrząknął.
– Bogrod do państwa usług – przedstawił się goblin.
– Chciałabym odwiedzić moją kryptę – rzekł Lupin odpowiednio modulując głos.
– Proszę okazać różdżkę – odparł Bogrod, mrużąc oczy.
– Różdżkę? – speszył się Lupin.
– W celu sprawdzenia tożsamości.
– Sądzę, że to nie jest potrzebne.
– Proszę…
W tym momencie stało się coś niespodziewanego. Remus usłyszał tylko cicho rzucane zaklęcie Imperiusa. Oczy goblina zaszły delikatną mgłą i przemówił ponownie:
– Tak, różdżka będzie zbędna. Zapraszam, pani Lestrange.
Wszyscy ruszyli za Bogrodem, a gdy znaleźli się w ciemnym i pustym korytarzu, Harry z Gryfkiem wyswobodzili się spod peleryny niewidki.
– Imperius był konieczny – wyjaśnił Harry.
Podróż wagonikiem przebiegała pomyślnie. Remus jednak miał przeczucie, że coś jest nie tak. Jego przypuszczenia potwierdziły się, kiedy wjechali w Wodospad Złodzieja. Ich przebrania zostały zmyte, wszelkie zaklęcia cofnięte, wózek wyrzucił ich w przepaść i uruchomił głośny alarm, który miał powiadomić o włamaniu. Przed zderzeniem z kamiennym podłożem uratowało ich wyłącznie zaklęcie Arresto Momentum, rzucone przez Remusa.
– Imperio! – zawołał Harry, kierując różdżkę na Bogroda.
– Znajdą nas. Dopadną i zabiją – zajęczał Ron. – Już po nas!
– Nie ma czasu, idziemy! Bogrod, prowadź.
Szli przed siebie niemal w zupełnych ciemnościach. Minęło kilka minut, nim dostrzegli przed sobą jakiekolwiek światło. Nagle ciszę przerwał donośny ryk.
– Co, do licha! – zakrzyknął Remus.
Przed nimi, blokując wejście do jaskini, stał smok – spiżobrzuch ukraiński. Bogrod sięgnął po brzękadło, leżące w drewnianej skrzyni pod jedną z kolumn. Dźwięki, które wydawały brzękadła, zdawały się działać na smoka, który odsuwał się na przeciwległą ścianę, kuląc się w przestrachu.
– Szybciej, szybciej! – poganiał ich Gryfek. – Zaraz tu będą!
Gdy wyszli poza zasięg smoka, odetchnęli z ulgą. Dotarli do drzwi strzegących krypty. Bograd położył na nich dłoń, a one natychmiast się otworzyły. Ich oczom ukazała się ogromna komnata, pełna galeonów i cennych przedmiotów.
– Tam jest! – ryknął Harry, dostrzegając puchar Helgi Hufflepuff, umieszczony na podwyższeniu.
Ruszył do przodu, przedzierając się przez inne skarby. Coś jednak było nie tak. Skarb zaczął się pomnażać, robiło się go coraz więcej, a wszystko parzyło – wypalając dziury w ubraniach i zostawiając znaczne oparzeliny na ciele.
– Jeśli będziecie dotykać skarbów, pogrzebią was żywcem! – poinformował Gryfek.
– Harry, miecz! – zawołał Remus, podając mu ostrze Gryffindora.
Potter, nie zważając na ból, przedzierał się przez mnożące się złoto. Wyciągnął ramię z mieczem, aby chwycić nim puchar. Jednak zamiast pucharu zahaczył o zbroję, która poleciała wprost na nich.
Ron krzyczał, Remus szarpał się z szatą Bellatrix, którą miał na sobie, próbując dostać się wyżej. Panował chaos. Harry ponowił próbę sięgnięcia po puchar i tym razem mu się udało – zawisł chwiejnie na mieczu. Pomógł Gryfkowi wydostać się spod przysypujących go skarbów. Goblin wykorzystał okazję, wspinając się na ramiona Pottera i chwycił oburącz miecz Gryffindora, strącając z niego horkruksa. Harry złapał puchar w ostatniej chwili, ale zanim zdążył ponownie sięgnąć po miecz – Gryfek zdążył już z nim uciec.
– Niech cię diabli, Gryfek! – ryknął wściekle Potter. – Remus, Ron, szybko. Musimy się stąd wydostać.
W tym czasie do jaskini ze smokiem dotarły tłumy goblinów uzbrojonych w sztylety, które sprawnie mijały bestię przy pomocy brzękadeł. Mężczyźni przygotowali swoje różdżki, gotowi do wali z otaczającymi ich goblinami. Zaklęcia latały w powietrzu, wydając gniewne świsty. Smok ryknął przeciągle i zionął ogniem wprost na grupę goblinów. Odór palonej skóry, mięsa i włosów uniósł się w jaskini, powodując mdłości.
Harry’emu wpadł do głowy straceńczy pomysł – wykorzystać smoka do ucieczki. Kilkoma ruchami różdżki zniszczył zaklęciami łańcuchy niewolące bestię i wdrapał się na jej grzbiet.
– Wskakujcie – zawołał do przyjaciół.
Ron i Remus, osłaniani zaklęciami Harry’ego, z trudnością wspięli się na smoka. Zasiedli między jego kolcami, mocno się ich chwytając. Gobliny zaciekle rzucały swoimi sztyletami w ich stronę, ale wszystkie ostrza trafiały w smoka, doprowadzając go do jeszcze większej furii. Stwór zaczął wspinać się po ścianie, zionąc ogniem, aby przebić sklepienie. Czarodzieje pomagali mu rozbijać skały za pomocą zaklęć. W końcu dostrzegli światło, wpadające przez pęknięcia. Wdarli się do marmurowej sali, a smok wzniósł się wyżej, przebijając się przez szklaną rotundę. Wydostali się! Na Merlina – udało się! Zawyli z radości, oddalając się od zatłoczonej Pokątnej
SEVERUS
– A niech to diabli! – westchnął Falcon.
Kręcił głową nad całą historią, którą usłyszał od Mistrza Eliksirów – piekielnie zagmatwaną. Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać był jeszcze bardziej szalony, niż sobie wyobrażał. Wprawdzie w Ameryce również było o nim głośno, ale nie przypuszczał, że działo się aż tyle zwariowanych rzeczy.
– I teraz za wszelką cenę musisz znaleźć antidotum, żeby uratować dziewczynę, której nawet nie lubisz? – Niemal parsknął na absurdalność tej sytuacji. – Kosztem siebie?
– Tu nie mają znaczenia moje prywatne upodobania. Czuję, że muszę to zrobić. Zakon jeszcze o niczym nie wie. Jak mam im powiedzieć, że ich złota księżniczka staje się posłuszna Czarnemu Panu?
– Cóż, rozumiem. Zapewne zostałbyś obrzucony błotem za to, że nie zdołałeś jej chronić przed podaniem Servitusa.
– Mniej więcej. Wolałbym to załatwić po swojemu. Powinienem ją odwiedzić, Czarny Pan polecił mi szkolenie jej.
Falcon uśmiechał się paskudnie, a ten uśmiech zdecydowanie nie zwiastował niczego dobrego. Severus zmiażdżył przyjaciela spojrzeniem, jednak na niego nie działały te sztuczki, które u uczniów powodowały palpitacje i inne, równie urocze, efekty uboczne.
– Baw się dobrze, Snape. Ja sobie pozwiedzam twoje urocze mieszkanko.
Severus założył swoją pelerynę i wyszedł bez słowa. Znał Falcona aż zbyt dobrze i wiedział, że spokojne dni właśnie dobiegły końca.
HERMIONA
Hermiona była w bibliotece. Pióro przetransmutowała w ciepły dywan i teraz mogła na leżąco zapoznawać się z kolejnymi księgami. Spędzała tutaj całe dnie, robiąc sobie przerwy wyłącznie na posiłki. Od czasu do czasu zaglądała do niej Iskierka, aby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Czarnego Pana nie widziała już od dłuższego czasu, więc czuła się zupełnie swobodnie. Chwilami nawiedzały ją myśli o Harrym i Ronie, będące jak szpilki wbijane w ciało – lekko bolesne i pozostawiające dyskomfort. Nie czuła już tej więzi, która niegdyś między nimi była. W zasadzie zaczynała czuć swego rodzaju obojętność. Jedyną osobą, z którą czuła się związana emocjonalnie był Snape. Czuła się przy nim zaskakująco bezpiecznie i chciała, by spędzał z nią więcej czasu. Nigdy dotychczas nie zwróciła uwagi na to, jak fascynującym i piekielnie inteligentnym człowiekiem był. Był jeszcze Czarny Pan, ale wobec niego czuła wyłącznie respekt i oddanie.
Sięgnęła po różdżkę, aby przećwiczyć sekwencję. Dwa obroty w prawo i szarpnięcie w dół – nic prostszego. Drzwi biblioteki otworzyły się z cichym skrzypieniem. Hermiona zerwała się gwałtownie, otrzepując czarną szatę z niewidzialnych drobinek kurzu. Była przekonana, że Czarny Pan raczył zaszczycić ją swoją obecnością. Stała więc z pochyloną głową – nauczył ją, aby nie patrzyła na niego bez pozwolenia. Wpatrywała się więc w błyszczące czubki czarnych butów.
– Granger.
Słysząc znajomy głos, który z pewnością nie należał do Lorda Voldemorta, poderwała gwałtownie głowę i spojrzała wprost w czarne jak smoła oczy. Snape zamknął za sobą drzwi i zbliżył się powoli.
– Profesorze Snape – powiedziało, posyłając mu lekki uśmiech. – Nie spodziewałam się dziś pana.
Widziała jak szybko sięgnął po różdżkę. Odskoczyła zwinnie, a rzucone zaklęcie rozbrajające minęło jej twarz o milimetry. Postawiła tarczę, która odbiła kolejne zaklęcie. Snape uśmiechnął się wrednie, bez wysiłku omijając jej zaklęcia ofensywne. Pochylił się nieco na prawo, rzucając zaklęcie Scyzoryka – trafił jej lewe udo, rozcinając suknię i skórę. Granger nie zwróciła na to większej uwagi, sprawnie odpowiadając mu Expelliarmusem, który odrzucił go na drugi koniec pomieszczenia. Różdżka wyślizgnęła się z jego dłoni, więc złapała ją w powietrzu. Uderzenie o ścianę znacząco zaburzyło jego koncentrację, dzięki czemu dobiegła do niego szybko, siadając okrakiem na jego udach i wciskając swoją różdżkę w jego gardło.
– Całkiem nieźle, panno Granger – mruknął. – Jednak zanim zrobisz coś takiego, musisz pamiętać o jednym…
Chwycił jej ramiona, lekko je wykręcając. Przerzucił dziewczynę w taki sposób, że teraz to on znajdował się na górze. Przechwycił swoją różdżkę.
– Incancerous.
Jej nadgarstki zostały mocno otoczone przez liny, wyrwał jej różdżkę z dłoni i ścisnął jej uda swoimi własnymi. Syknęła cicho, czując ból w zranionej nodze. Spojrzała na Snape’a, który się nad nią pochylał, a jej serce waliło niespokojnie. Jego oczy… płonęły blaskiem, którego wcześniej nie zauważyła.
– Nigdy przenigdy nie pozostawiaj przeciwnika z niezwiązanymi rękami, w innym przypadku z łatwością się wydostanie i to ty zostaniesz uwięziona.
– Tak jest – wymamrotała. – A teraz, czy mógłby pan…
Pomógł jej się wyswobodzić. Hermiona oparła się o ścianę, a on przykucnął obok. Podciągnęła sukienkę, chcąc wyleczyć skaleczenie. Snape przykucnął obok i złapał jej drżącą rękę.
– Ja to zrobię.
– Dlaczego? Skąd u pana tyle… litości – wyrzuciła.
– Skąd pewność, że się lituję, Granger – sarknął.
– Pomaga mi pan. Już tyle razy leczył pan moje rany. Dzięki panu czułam się człowiekiem, a nie workiem mięsa.
Koniec jego różdżki delikatnie musnął jej udo, lecząc skaleczenie i nie zostawiając żadnego śladu.
– Za dużo mówisz – skwitował. – A teraz, panno Granger, lepiej powiedz, jak idzie ci nauka.