Hurt | Rozdział XI

HARRY, RON I REMUS

Podróż smokiem nie należała do najwygodniejszych, dlatego gdy tylko na granicy Walii obniżył swój lot, mężczyźni zeskoczyli z niego, łagodnie lądując na miękkiej trawie. Stworzenie oddaliło się, niknąc szybko wśród chmur. Wiatr dął nieprzyjaźnie, a konary drzew uginały się ulegle.

­– Gdzie jesteśmy? – spytał Weasley.

Remus wyjął swoją różdżkę i rzucił zaklęcie lokalizujące.

– Wye Valley, a nieopodal jest miasto Monmouth. Mam tam dobrego znajomego. I jestem absolutnie pewien, że nam pomoże – powiedział Lupin. A na widok ich nieprzekonanych min dodał: – Możemy mu zaufać.

– Wobec tego prowadź, Remusie.

– Zanim wyruszymy, proponuję się przebrać. Przypuszczam, że widok mężczyzny ubranego w suknię wzbudziłby niezdrowe zainteresowanie wśród mieszkańców. A tego akurat nie potrzebujemy.

Harry parsknął pod nosem, wyjmując małą sakiewkę Hermiony z wewnętrznej kieszeni bluzy. Wsadził całą rękę do środka, szukając czystych i suchych ubrań. Ich przyjaciółka była istnym geniuszem – wykorzystała swoją torebkę na którą rzuciła zaklęcie zmniejszająco-zwiększające. Dzięki temu mogła ona pomieścić kilka niezbędnych rzeczy, takich jak eliksiry, namiot, ubrania, kilka książek, które mogłyby im się przydać podczas szukania horkruksów, a nawet – o Merlinie! – portret Fineasa Nigellusa Blacka.

Przebrali się w pośpiechu, a to, co mieli na sobie wcześniej, spalili. Adrenalina, która chwilę temu jeszcze w nich buzowała powoli opadła i przytłoczyło ich uczucie głodu.

– Mam nadzieję, że ten twój przyjaciel ma coś do jedzenia – burknął Ron, masując się po brzuchu. – Inaczej umrę.

– Ron, od kiedy stałeś się taką dramatyczną panienką? – zaśmiał się Lupin.

Weasley najwyraźniej uznał to za obelgę, bo obdarzył mężczyznę oburzonym spojrzeniem i splótł ramiona na piersi.

– Chodźmy, zaczyna zmierzchać. Przemkniemy się niezauważeni. Jak dotrzemy do miasta, ja i Ron ukryjemy się pod peleryną niewidką. Tak będzie bezpieczniej.

Remus skinął krótko, po czym ruszył, a chłopcy podążyli za nim. W głębi serca mieli nadzieję, że osoba, którą mieli odwiedzić, faktycznie będzie im przyjazna. I podzieli się jedzeniem.

SEVERUS

Severus wrócił do swoich komnat dziwnie zmęczony. To nie tak, że nie bywał zmęczony wcześniej. Po prostu teraz był to zupełnie inny rodzaj zmęczenia, pomieszany ze strachem i wyjątkowo silnym stresem. Dotychczas rzadko odczuwał tego typu zdenerwowanie, zazwyczaj wychodził z założenia, że co ma być, to będzie po jego myśli. Tym razem jednak nie miał pewności, czy wszystko pójdzie tak, jak sobie to zaplanował. A raczej jak chciałby to zaplanować. Zdecydowanie nie lubił czegoś nie wiedzieć, ponieważ tracił poczucie stabilności – to właśnie go rozpraszało. Rozpraszało go także jeszcze coś – panna Granger we własnej osobie, która zajmowała teraz większość jego myśli. I być może, ale tylko być może, nie byłoby w tym nic dziwnego, bo przecież została mu powierzona opieka nad nią, a jego bojowym zadaniem stało się uwarzenie antidotum. Jednak w tych myślach było coś niepokojącego. Dotychczas nikomu nie poświęcał tyle uwagi, pomijając Lily Evans w której niegdyś był obsesyjnie zakochany, do czego obecnie wolał się nie przyznawać nawet przed samym sobą. Coś kłuło go w serce, o którym miał zdanie, że go zwyczajnie nie posiada. I właśnie to coś sprawiało, że miał ochotę rwać włosy z głowy albo zrobić coś równie kretyńskiego.

– A cóż ty taki wzburzony? – zapytał nonszalancko Falcon, gdy Severus z impetem wpadł do swoich komnat.

– Zdążyłem zapomnieć, że tu jesteś – warknął Snape, nie obdarzając przyjaciela nawet spojrzeniem.

– Oho, złościmy się.

– Zamknij się Falcon, bo zaczynasz mnie wkurwiać.

Na moment zapadła błogosławiona cisza – słychać było wyłącznie irytujące tykanie zegara. Mistrz Eliksirów stał przy regale z książkami udając, że grzbiety pozycji są niezwykle ciekawe i należy przestudiować każdy z nich z należytą uwagą. W tamtym momencie miał ochotę zapaść się w otchłanie piekielne. Na Salazara! Był przecież szpiegiem doskonałym, maski zakładał na zawołanie, a gwałtownie wyrwany ze snu w środku nocy dokładnie wiedziałby jak się zachować. Zaś teraz zachowywał się dokładnie tak, jak tego nienawidził – okazał słabość. I musiał przywrócić swoją wewnętrzną równowagę.

– Dooobra, zaczynam się nieco niepokoić – wyszeptał blondyn.

Severus w końcu odwrócił się i rzucił mężczyźnie piorunujące spojrzenie, którym przyprawiał o zawał połowę szkoły. Ale nie swojego przyjaciela, rzecz jasna.

­– Byłeś u tego no… swojego pana i co? Co cię tak rozsierdziło, mój drogi? – zapytał Falcon.

Nazwanie Severusa Snape’a – postrachu Hogwartu – „drogim” w normalnych okolicznościach skończyłoby się śmiercią tego, który wypowiedział to słowo. Tym razem jednak nie były to okoliczności normalne.

– Czekaj, nie mów! Wiem! – Na ustach Barclaya zagościł podły uśmiech, którego nie powstydziłby się sam diabeł. – Chodzi o NIĄ.

– Przypomnij mi, dlaczego dotychczas cię nie przekląłem – syknął Mistrz Eliksirów.

– Bo jestem jedyną osobą, która potrafi znieść twój paskudny charakter i wisielcze poczucie humoru. A raczej jego brak.

Severus westchnął głęboko i podszedł do kominka, przed którym w fotelu siedział blondyn. Zajął miejsce w drugim fotelu, lekko pochylając się i próbując rozgrzać zmarznięte dłonie.

­– Wiesz, że nie umiem się zwierzać. Wręcz nigdy tego nie robię. Chyba że się urżnę.

– Wypijmy więc, Severusie.

Zaklęciem przywołał butelkę Ognistej, którą napoczęli wcześniej i dwie szklaneczki. Nie żałowali sobie alkoholu. Snape’a jednak nieustannie prześladowała myśl, że powinien zabrać się do pracy, aby przygotować antidotum dla Granger. Jutro, dziś potrzebuję chwili oddechu.

HERMIONA

Hermiona leżała na wznak, wpatrując się w pustą przestrzeń. Był późny wieczór, powinna już dawno spać, jednak nie mogła. Ostatnie kilka nocy było niemal bezsennych. Momentami miała ochotę płakać, ale wtedy wydawało się jej, że wylała już cały zapas łez. Miała ochotę krzyczeć, błagać o uwolnienie, o litość… o śmierć. Wszystko byłoby lepsze od tej wszechogarniającej bezsilności i poczucia oddania względem Voldemorta, które nieustannie kiełkowało, a którego nie mogła się ot tak pozbyć. Czy Czarny Pan w końcu zacznie zadawać pytania, jeśli będzie miał pewność, że jest mu absolutnie posłuszna? W jaki dokładnie sposób będzie chciał ją wykorzystać? Tyle pytań i tak niewiele odpowiedzi… Voldemort nawet nie zamierzał informować jej o swoich planach, a Snape wciąż unikał tematu i zbywał jej werbalne i niewerbalne pytania. Ufała mu, ale czuła się oszukiwana. Nie. Czuła się jak dziecko, które można bez konsekwencji wodzić za nos, któremu składa się obietnice bez pokrycia i którego nie traktuje się poważnie. Niech to szlag!

Obróciła się na bok i utkwiła spojrzenie w oknie. O szybę obijały się krople deszczu, spływając po niej leniwie i odbijając nikłe światło księżyca. Miarowy dźwięk dżdży stał się kojący. Wsłuchała się więc w niego, wspomnieniami uciekając do swojego dzieciństwa. Kiedy była małą dziewczynką uwielbiała zasypiać w deszczową pogodę. Kojarzyło jej się to z domem. Dom. Tak bardzo za nim tęskniła. Oddałaby wszystko, by móc tam wrócić i znów być z rodzicami. A teraz nie miała ani domu, ani rodziców. Została zupełnie sama. Za jakiś czas pogrzebie te wspomnienia gdzieś głęboko, pozostawiając je zapomnianymi…

HARRY, RON I REMUS

Do miasteczka Monmouth dotarli późnym wieczorem. Ulice były niemal puste, od czasu do czasu mijał ich jakiś samochód. Poza tym nigdzie nie było nawet żywego ducha. Dotarli do budynku biblioteki i skręcili w jedną z wąskich uliczek. Remus rozglądał się uważnie, wytężając słuch. Jednak nie działo się nic niepokojącego. Do domu jego znajomego prowadziła dość skomplikowana droga i Harry z Ronem byli przekonani, że nie przebyliby tej trasy poprawnie nawet przy piątym podejściu. W końcu zatrzymali się przed niedużym budynkiem, który nie wyróżniał się absolutnie niczym. W jednym z okien świeciło się światło – mieli więc pewność, że ktoś jest w środku.

– Słuchajcie, chłopcy. Pozwólcie, że najpierw podejdę sam i porozmawiam z Benem. Ukryjcie się za winklem. Dam wam znać, kiedy macie podejść.

Zgodzili się bez słowa i wykonali polecenie Lupina. Tymczasem Remus wszedł na ganek i zapukał energicznie do drzwi. Słyszał dźwięk włączonego telewizora, który przycichł całkowicie. Przytłumione wykładziną kroki stawały się głośniejsze, aż nagle ucichły. Zupełna cisza zdawała ciągnąć się w nieskończoność dopóki nie usłyszał szczęku przekręcanego klucza. Klamka ugięła się pod naporem i drzwi zostały delikatnie uchylone.

– Ben?

– Remus? To naprawdę ty? – zapytał właściciel domu.

– Tak, zgadza się.

Drzwi otworzyły się szerzej i Lupin stanął na wprost Benjamina Dotta. Ben był znacznie niższy, nieco przy kości, a na jego brodatej twarzy pojawił się uśmiech. Mężczyźni uścisnęli się radośnie na powitanie.

– Co cię tu sprowadza? Do Monmouth.

– Cóż… potrzebuję twojej pomocy. Nie jestem sam.

Remus skinął dłonią i zza winkla wyłonili się Harry oraz Ron. Ben nie wydawał się specjalnie przejęty, że ma przed sobą Wybrańca, nadal się uśmiechając.

– Och, oczywiście. Wchodźcie panowie.

Gestem zaprosił ich do środka, zachęcając do rozgoszczenia się.

– Ratujesz nam skórę, naprawdę – zaśmiał się Lupin. – Miło cię widzieć, Ben. Kopę lat, nieprawdaż?

– Ano, trochę czasu już zleciało. Mów lepiej w czym rzecz, Remusie. A może jesteście głodni? Zostało mi nieco lasagne…

– Niech mnie diabli, zjem całość cokolwiek to jest! – zawołał Ron.

Rozsiedli się wygodnie w kuchni, a Ben sprawnie lawirował między nimi serwując im najlepsze smakołyki. A gdy już byli najedzeni – zaproponował po szklaneczce szkockiej. Chłopcy zdążyli dowiedzieć się, że Benjamin Dott był charłakiem, a z Remusem znali się od dziecka. Zanim Lupin poszedł do Hogwartu byli niemal nierozłączni. Gdy Ben pokrótce opowiedział im o sobie, uważnie wysłuchał ich historii. Pominęli fragment o horkruksach, gdyż wiedza o nich była zbyt niebezpieczna. Zaznaczyli natomiast, że są w trakcie ważnej misji dla Zakonu Feniksa.

– Wybacz nam, że wpadliśmy tak bez żadnego uprzedzenia.

– Naprawdę nie przejmujcie się. Miło cię znów zobaczyć Remusie. Czuję się ostatnio trochę osamotniony. Moja żona… zmarła jakiś czas temu – rzekł zasmucony Ben. – Zostańcie tu tak długo, jak tego potrzebujecie. Zaprowadzę Was na poddasze, możecie w spokoju odpocząć.

Mężczyzna przygotował im ciepłe posłania i wskazał drogę do łazienki.

– Wyśpijcie się, porozmawiamy jutro.

Rozdziały<< Hurt | Rozdział XHurt | Rozdział XII >>

Ann

• slytherin house • walnut wood with a dragon heartstring core, 12 ½" and unbending flexibility • rattlesnake • Piszę od tak dawna, że już straciłam rachubę ;) To zawsze był mój świat, w nim czułam się najbardziej sobą. Kształtowanie nowych rzeczywistości, układanie liter w słowa, a słów w zdania stało się ważnym elementem mojego życia, bez którego czułabym pustkę. Szlifuję swój warsztat, wciąż się uczę, pracuję nad swoimi tekstami, aby stawały się coraz lepsze. Oprócz pisania, dużo czytam, rzecz jasna. Zarówno literaturę poważniejszą, jak i tę zdecydowanie niepoważną (która zresztą pozwala się czasem odmóżdżyć). Jeśli tylko starcza mi czasu, oglądam seriale i filmy. W pisaniu, jak i na co dzień, towarzyszy mi muzyka – dosłownie nie rozstaję się z moim Spotify i słuchawkami!

Dodaj komentarz