Hurt | Rozdział IX

HARRY, RON I REMUS

Harry i Ron spędzili nieco czasu w Muszelce, lecząc rany. Niestety tylko te fizyczne, bo ból po stracie Hermiony towarzyszył im każdego dnia. W tym czasie otrzymywali szczątkowe informacje z Zakonu Feniksa, ale były one na tyle ogólne, że nadal nie wiedzieli w jakim stanie jest ich przyjaciółka. Obaj mieli wrażenie jakby inni chcieli im czegoś oszczędzić, lecz nie wiedzieli czego. Każdy z odwiedzających powtarzał im tylko, żeby zajęli się misją powierzoną przez Dumbledora. Jakby mieli zapomnieć o Hermionie!

Ledwie świtało. Przez nieduże okienko przebijały się pierwsze promienie słoneczne, gdy chłopcy przebudzili się, a Harry powiedział to, o czym obaj doskonale wiedzieli.

– Czas już wyruszyć dalej, Ron. Bezczynne siedzenie w niczym nam nie pomoże.

Ronald spojrzał ponuro na przyjaciela, wzdychając z trudem. Potter miał rację – czas naglił, a nadal pozostało jeszcze kilka horkruksów do odnalezienia i zniszczenia. Teraz mieli także Remusa, więc poszukiwania będą nieco łatwiejsze, zwłaszcza, że Lupin był inteligentnym i potężnym czarodziejem.

– Wiesz, Harry… brakuje mi jej. Była gotowa na wszystko, zadbała o każdy szczegół, nawet o zapas eliksiru wielosokowego. Mieliśmy też ogromne szczęście, że Zgredek zdobył włos i różdżkę Bellatrix – rzekł Ron, wpatrując się z tęsknotą w okno.

– Też za nią tęsknię, ale wierzę, że ją odzyskamy. Obudźmy Remusa i Gryfka.

Jak się okazało, Remus nie spał. Siedział na werandzie, pijąc herbatę i oglądając wschód słońca. W tym miejscu czas się zatrzymywał, w oddali słychać było radosne mewy i szum fal, które przynosiły wszechogarniający spokój.

– Dzień dobry, chłopcy.

– Remusie, powinniśmy wyruszać. Znajdźmy tego przeklętego horkruksa, czymkolwiek jest i zniszczmy go.

– Tak, Harry, masz rację. Zjedzmy porządne śniadanie i omówmy raz jeszcze szczegóły. Nie możemy pozwolić sobie na żadne potknięcie, bo możemy przypłacić to życiem – odparł mężczyzna.

Zasiedli razem przy stole. Fleur krzątała się po kuchni, przygotowując jajecznicę i złorzecząc na Billa, który plątał jej się pod nogami wesoło chichocząc. Normalność. Właśnie tego potrzebowali najbardziej.

– Jeśli wypiję wielosokowy – zaczął Lupin – będziemy mieć tylko godzinę na to, żeby dostać się do Gringotta i przejść kontrolę. Harry, pamiętaj, aby się nie wychylać, uważaj na pelerynę, żeby się nie zsunęła. Gryfku, trzymaj się mocno Harry’ego. Ron, musisz być ostrożny jeśli chodzi o mimikę. Rozumiem, że jesteś wyjątkowo ekspresyjny i wszystkie emocje można wyczytać z twojej twarzy. To nic złego! Ale głęboko oddychaj i będzie dobrze. Musimy być przygotowani na absolutnie każdą ewentualność. Jedynym problemem jest to, jak się stamtąd wydostaniemy. Nie wiem, czy uda nam się wrócić tą samą drogą, którą dotrzemy do krypty.

– Coś wymyślimy. Na pewno istnieje jakiś sposób, żeby…

– Dotychczas żadnemu złodziejowi nie udało się wydostać z Gringotta – wtrącił się Gryfek, zupełnie spokojnie zajadając się swoją porcją jajecznicy. – Ale kto wie, może będziecie pierwsi.

Jego słowa wcale ich nie uspokoiły.

SEVERUS

Praca nad eliksirami zawsze stanowiła dla Severusa Snape’a doskonałą odskocznię od wszelkich zmartwień. Także i teraz przesiewał skrupulatnie swoje myśli – te związane z pracą były priorytetem. Warzenie mikstur było sztuką niedocenioną, często bagatelizowaną. Zapominano niekiedy jaką mogą mieć moc.

Prześledził uważnie recepturę eliksiru Servitus, mimo że znał ją doskonale. Po powrocie z posiadłości Voldemorta niemal natychmiast rozpoczął pracę nad antidotum. Napisał listy do znajomych Mistrzów Eliksirów, z prośbą o przesłanie kilku składników, niedostępnych w Wielkiej Brytanii. Analizował także raz za razem przepis eliksiru, który mógłby odwrócić skutki zniewolenia umysłu i zastanawiał się gorączkowo, w jaki sposób go zmodyfikować, aby osiągnął wyższą skuteczność. Tylko, do diabła, było to niezwykle trudne, ponieważ w całym swoim życiu nie zetknął się z zastosowaniem tego paskudztwa na kimkolwiek. Słyszał tylko opowieści, legendy… jak widać w każdej bajce tkwi ziarno prawdy. Postanowił raz jeszcze zajrzeć do książki, w której znajdowała się historia Eliksiru Servitus. Rozsiadł się w fotelu i nie zważając na zdecydowanie zbyt późną godzinę, zaczął czytać jedną z mrocznych baśni Barda Beedle’a, której nie można było znaleźć w klasycznym wydaniu dla dzieci.

*

Na szczycie wzgórza wznosił się ogromny zamek. Mieszkał w nim zupełnie samotnie pewien Czarnoksiężnik. Jego serce spowijała absolutna ciemność, a jego duszę już dawno strawiła czysta i bezkresna nienawiść do wszystkiego. Nic więc dziwnego, że mieszkał sam – żaden służący czy skrzat nie mógł spędzać w jego towarzystwie więcej niż osiem minut. Jednak czarnoksiężnik usłyszał o pewnej magicznej dziewczynie, która mieszkała w pobliskiej wiosce. Była to córka niezamożnej kobiety i czarodzieja, którego próżno by szukać. Nosiła ona w sobie potężną moc, o której niektórym nawet się nie śniło. A Czarnoksiężnik zapragnął tej mocy i nieustannie marzył o tym, że w końcu ją posiądzie.

Z czystej nienawiści zmieszanej z mrokiem uwarzył eliksir, którego zadaniem było uczynienie spożywającego absolutnie posłusznym niewolnikiem, naczyniem z którego twórca mógł czerpać moc. Nazwał go Servitus co znaczy służebność.

Wiedząc, że dziewka lubuje się w zielarstwie podstępnie zwabił ją w pobliże swojego zamczyska, pozostawiając korzeń mandragory, który nie był łatwo dostępny w okolicy. Gdy znalazła się nieopodal wrót, wciągnął ją do środka za pomocą zaklęcia. Drzwi zatrzasnęły się za nią z hukiem, a krzyk uwiązł w gardle. Otoczona zupełną ciemnością, błądząc po omacku usiłowała odnaleźć wyjście. Bezskutecznie. Nagle coś ją oplotło, jakby wężowe sploty lub wilgotne pnącza. Unieruchomiło ją całkowicie i przeniosło przed oblicze skąpanego w mroku czarnoksiężnika. Ten zbliżył się do uwięzionej, rozchylił usta i wlał eliksir. Poczuła jak do gardła spłynął lodowaty płyn, który chwilę później zmienił się w palący ogień. Nie zdążyła wydać z siebie krzyku, gdy pochłonęła ją ciemność.

Długie dni w zamku zamieniały się w tygodnie, tygodnie w lata. Szaleństwo strawiło umysł czarownicy, posłuszeństwo kazało służyć jej oprawcy, a potężna moc została wyssana przez czarnoksiężnika. W końcu stała się pustym naczyniem, marionetką w rękach ciemności, której służyła wiernie do końca życia, mimo że gdzieś w głębi duszy czuła, że nie powinna…                          

*

Po upływie godziny marginesy książki pełne były jego notatek. Opowieść zawierała wskazówki dotyczące tego, jak można stworzyć antidotum na Eliksir Zniewolenia, ale wciąż czegoś mu brakowało. Zaczął zapisywać składniki oraz ich ilość, co do których był pewien.

Jednak dłoń z piórem zawisła bezradnie nad kawałkiem pergaminu. Snape czuł rosnącą frustrację i wściekłość.

– Kurwa.

Był w kropce, odczuwał to niezwykle silnie, co tym bardziej potęgowało wszechogarniające zdenerwowanie. Najgorsza w tym wszystkim była świadomość czasu. Czasu mijającego na kolejnych czynnościach, które nie gwarantowały powodzenia. Czasu upływającego podczas głowienia się nad recepturą eliksiru. Czasu uciekającego podczas warzenia kolejnych wersji. Czasu na podanie antidotum, który kurczył się w zastraszającym tempie. Chyba jeszcze nigdy nie czuł się tak bezradny, jak ostatnio. Było to dla niego nowe i zdecydowanie niekomfortowe uczucie, którego pragnął pozbyć się jak drażniącej skórę drzazgi.

– Pieprzyć tę wojnę, Czarnego Pana, Granger, Pottera i całe to gówno – warczał wściekle.

Ścisnął mocno garbaty grzbiet nosa i zamknął oczy. Zdecydowanie potrzebował wolnego. Urlopu od Panów, wojen, szkoły, uczniów i uczennic w niewoli. Kiedy to wszystko się skończy, wyjedzie jak najdalej i na jak najdłużej. Najlepiej na zawsze. Chyba że Azkaban pokrzyżuje te plany. Albo śmierć. Nie mógł ufać żadnej ze stron, w końcu był szpiegiem. Mógł ufać wyłącznie sobie, chociaż i to niekiedy było wątpliwe. W takich chwilach czuł przytłaczający go ciężar odpowiedzialności za życie wielu ludzi. Choć niewiele mógł z tym zrobić. Był tylko pionkiem w partii szachów, rozgrywanej między Voldemortem a Dumbledorem.

Pukanie do drzwi wyrwało go z nieprzyjemnych myśli. O tak późnej porze nie spodziewał się nikogo, co najwyżej McGonagall, którą od porwania Granger męczyła bezsenność.

– Otwarte – mruknął.

Mosiężna klamka opadła powoli i drzwi się otworzyły. Tuż za nimi stał ktoś, kto w niczym nie przypominał profesorki. Mężczyzna. W ułamku sekundy Snape podskoczył ze swojego miejsca, dobiegł do progu, złapał gościa za szyję i przyciskając go mocno do ściany korytarza, przytknął różdżkę do piersi.

Mężczyzna zaśmiał się nieco nerwowo, a w jego niebieskich oczach zalśniły ogniki.

– Jak zawsze miłe powitanie – wycharczał.

Dopiero teraz do Severusa dotarło, kogo przytrzymywał. Poluzował nieco uścisk, ale różdżka ani drgnęła.

– Falcon – prychnął. ­– Gdzie zdradziłeś mi swój największy sekret?

– W mugolskim pubie w Kansas City, byłem kompletnie narąbany – wydukał.

Snape odetchnął i puścił mężczyznę. Falcona Barclaya poznał wiele lat temu, chodzili razem do Hogwartu. Zaprzyjaźnili się jednak dopiero na siódmym roku, kiedy Severus był już w szeregach Czarnego Pana. Falcon starał się mu to wyperswadować – bezskutecznie. A dwa lata później doszło do tragedii, która na zawsze zmieniła jego przyjaciela. W tamtym okresie zaczęli dużo imprezować w Ameryce, niejednokrotnie upijając się do nieprzytomności.

– Jak to się stało, że tu jesteś?

– Przybywam ze specjalną przesyłką z Ameryki Południowej – rzucił wesoło Falcon, unosząc pakunek. – Tamtejszy Mistrz Eliksirów, Heron, poprosił mnie, abym ci to przekazał. Za cholerę nie wiem, co jest w środku, ale zaznaczył, że to niezwykle pilne. Uznałem to za doskonałą okazję odwiedzenia cię. Ile to już lat, Severusie?

Falcon był zupełnym przeciwieństwem Snape’a – blond włosy w wiecznym nieładzie, błękitne oczy, emanujące ciepłem i dziecięcą niewinnością (niezwykle zdradliwą), wesoły i przyjazny uśmiech, odsłaniający rząd białych zębów. Był przystojnym mężczyzną, za którym oglądały się wszystkie kobiety.

– Nadal za mało – sarknął Mistrz Eliksirów, ale serdecznie uścisnął przyjaciela.

– Och, wiedziałem, że okrutnie się za mną stęskniłeś, Seeeev.

Snape zerknął na niego ponuro i wskazał na krzesło. Falcon rozsiadł się na nim wygodnie, odkładając pakunek na biurko. W tym czasie czarnowłosy mężczyzna nalał Ognistej do dwóch kryształowych szklaneczek.

– Doszły mnie słuchy, że robi się coraz bardziej nieciekawie. Być może przyda się wam dodatkowa para rąk do walki – zaczął blondyn po chwili milczenia.

– Czyżby nagle tknęło cię sumienie? – parsknął Severus.

– Jesteś bezwzględny. I bezbłędny, jak zawsze. Owszem, to dobry moment na powrót do ojczyzny i przeciwstawienie się złu. Śmierciożercy panoszą się już w Ameryce, niemiłosiernie mnie wkurwiając. Dokuczanie im i podjudzanie nieco mnie znudziło. Powiedz mi lepiej, co jest w tej niezwykle istotnej przesyłce.

– Banisteriopsis Caapi – odparł spokojnie Snape.

– Bani… co? Wybacz, ale zielarstwo nie było nigdy moją mocną stroną.

– Banisteriopsis Caapi to rodzaj amazońskiego pnącza. To także podstawowy składnik Ayahuascy.

– Cholera, kiedy zacząłeś bawić się w szamana i dlaczego mnie to ominęło?

­– Nie bawię się w żadnego szamana. Ta roślina może okazać się ważnym składnikiem antidotum na Eliksir Zniewolenia.

Falcon zmarszczył brwi, a na jego czole utworzyła się głęboka zmarszczka.

– Widzę, że naprawdę wiele straciłem, siedząc w Ameryce. Rozwiń wątek.

– Potter wyruszył na misję razem ze swoimi pożal-się-boże-przyjaciółmi. Nie umiał utrzymać jęzora za zębami i wypowiedział imię Czarnego Pana, które zostało zabezpieczone odpowiednimi zaklęciami. Jeśli ktoś je wypowie, natychmiast jest namierzany. Dopadli ich śmierciożercy. Udało mi się złapać tylko dziewczynę, Potter i Weasley uciekli. A teraz dziewuchę przetrzymuje Sam-Wiesz-Kto. Napoił ją Eliksirem Zniewolenia i ona staje mu się coraz bardziej posłuszna i oddana.

Blondyn bez słowa rozejrzał się po pomieszczeniu, dostrzegając teraz więcej szczegółów – rozrzucone książki, pergaminy, pióra, niechlujnie odłożone fiolki i słoiki ze składnikami, a wśród tego wszystkiego cynowy kociołek nad zgaszonym palnikiem. Zaczął łączyć pewne wątki.

Rozdziały<< Hurt | Rozdział VIIIHurt | Rozdział X >>

Ann

• slytherin house • walnut wood with a dragon heartstring core, 12 ½" and unbending flexibility • rattlesnake • Piszę od tak dawna, że już straciłam rachubę ;) To zawsze był mój świat, w nim czułam się najbardziej sobą. Kształtowanie nowych rzeczywistości, układanie liter w słowa, a słów w zdania stało się ważnym elementem mojego życia, bez którego czułabym pustkę. Szlifuję swój warsztat, wciąż się uczę, pracuję nad swoimi tekstami, aby stawały się coraz lepsze. Oprócz pisania, dużo czytam, rzecz jasna. Zarówno literaturę poważniejszą, jak i tę zdecydowanie niepoważną (która zresztą pozwala się czasem odmóżdżyć). Jeśli tylko starcza mi czasu, oglądam seriale i filmy. W pisaniu, jak i na co dzień, towarzyszy mi muzyka – dosłownie nie rozstaję się z moim Spotify i słuchawkami!

Dodaj komentarz