Uratuj mnie / Rozdział 7. Rozterki Hermiony

Hermiona spędziła w swoim pokoju niemal cały dzień. Wertowała księgi dotyczące magicznych rozpraw na przestrzeni wieków, ale jej głowę i tak pochłaniał eliksir Oculus. Oczywiste było, że o nim słyszała – był trudny, na poziomie mistrzowskim, wymagał wielu ingrediencji. A te było naprawdę ciężko dostać. Zastanawiało ją, dla kogo Luna potrzebuje medykamentu. Miała swoje podejrzenie, ale wydawało się być absurdalne.

– Hermiono… – usłyszała zza otwierających się drzwi do pokoju jej i Ginny. Gdy wychyliła się zza nich ruda czupryna, wiedziała, że znowu zapomniała zejść na jakikolwiek posiłek.

– Ron! Wiem, wiem, znowu się zaczytałam! Nie gniewaj się na mnie, miałam popatrzeć, jak latacie i gracie z Fredem i George’em w Quidditcha, ale… – nie dokończyła, bo chłopak wszedł jej w słowo.

– Ale znowu książki zawładnęły twoim światem – odparł z uśmiechem Ronald. – Nie jestem zły, nie martw się. Chociaż ominęła cię doskonała akcja! Grałem z George’em przeciwko Harry’emu i Ginny. Tym razem sędziował Fred. Gdy miałem wykonać nawrót, okazało się, że Ginny lekko ześlizgnęła się z miotły, a potem… – 

– Luna u mnie była – przerwała mu Hermiona, kompletnie niezainteresowana rozmowami o Quidditchu, lataniu na miotłach. Była pochłonięta, jej zdaniem, poważniejszymi sprawami. Ronald od zakończenia wojny próbował wszystkich rozbawiać razem z bliźniakami, jednocześnie chcąc, aby wszyscy “wyluzowali”.

– Słyszałem – powiedział.

– Potrzebuje mojej pomocy, muszę skontaktować się z Kingsleyem, ale to nie jest sprawa na sowią pocztę. Potrzebuję wyjechać na kilka dni do Londynu. Myślisz, że Harry nie miałby nic przeciwko, gdybym zamieszkała w tym czasie na Grimmauld Place? – 

– Hermiono, jesteś czarownicą. Wiesz, że możesz teleportować się absolutnie legalnie? Zdałaś egzamin, czego nie można powiedzieć o nas wszystkich, nie musisz zostawać w Londynie, tylko wrócić do domu, do Nory. Do mnie – przyznał chłopak.

Hermiona i Ron oficjalnie byli parą od zakończenia wojny. Po latach podchodów, wzajemnego zastanawiania się nad uczuciami, zazdrością i nieporozumieniami, w końcu doszli do porozumienia w Komnacie Tajemnic. Dla niektórych było to naturalne, że wreszcie zaczęli być ze sobą na poważnie. Ale Ron wydawał się bardziej zaangażowany w ten związek niż Hermiona. 

Niekiedy nie potrafili się dogadać. Byli cudownymi przyjaciółmi we trójkę z Harrym, ale gdy zostali sami… brakowało im tematów do rozmów. To, co interesowało Ronalda, jak biznes bliźniaków czy Quidditch, dla Hermiony było na samym końcu listy fascynujących rzeczy. I odwrotnie – ona zatapiała się w książkach, a Ron z chęcią paliłby je wszystkie, byleby nie kazali mu tego czytać. 

– Wiem, masz rację. Czasem zapominam, że najprostsze metody są najlepsze – wyznała dziewczyna. – Chcesz przetransportować się ze mną? Muszę poszukać kilku książek, porozmawiać o moim odkryciu dotyczącym prawa z XIX wieku z Kingsleyem. To coś, co może pomóc Draco i Lunie – 

– Dopiero, co chciałaś sama lecieć do Londynu i zostać na Grimmauld Place. Ale jasne, jeśli chcesz, żebym był tam z tobą, to nie ma problemu. I tak nie mam nic lepszego do roboty – powiedział Ron. 

– Po prostu… sama nie wiem, chyba wciąż nie mogę się przyzwyczaić, że jesteśmy bezpieczni i nie trzeba się ukrywać. Za dużo kombinuję – przyznała ze smutkiem Hermiona. 

Od czasu zakończenia wojny, Hermiona nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Obawiała się sama udać na Pokątną, a nawet do Hogsmeade, choć przyznanie tego na głos było trudne. Zatapiała się w książkach, szukając czegoś przydatnego, co może pomóc Draco. Chciała być przydatna, coś zmienić. Cały czas dręczyły ją wyrzuty sumienia…

– Chodź na kolację, mama przygotowała twoje ulubione paszteciki. Martwi się, że cały dzień jesteś sama – powiedział Ron.

Dziewczyna wstała i zeszła wraz ze swoim chłopakiem (w jej głowie nadal strasznie dziwnie i obco to brzmiało) do kuchni. Tutaj zawsze było pełno ludzi, a usłyszenie własnych myśli graniczyło z cudem. Dla Hermiony było tego wszystkiego po prostu za dużo. Miała czasem chęć wyjść do ogrodu i krzyczeć z niemocy albo tylko po to, żeby dali jej spokój.

Kochała ich wszystkich i traktowała jak rodzinę, ale od kiedy Fleur i Bill stracili życie, pani Weasley zaczęła upatrywać w niej nową synową. Szansę na normalność po wojnie. Wiedziała, że nie może mieć tego tej kobiecie za złe. Chciała dobrze. Problem w tym, że Hermiona sama nie wiedziała, czego ona by chciała. Myślenie o ewentualnym ślubie było na samym końcu wszystkiego, co zaprzątało jej głowę. 

– Hermiono, skarbeńku! No w końcu jesteś. Już się zaczynałam martwić, dlatego wysłałam Rona po ciebie – powiedziała piskliwym głosem Molly. 

– Zaczytałam się pani Weasley, nic nowego – odparła z udawanym uśmiechem Hermiona.

– Chodź, zaparzę herbatę. Są paszteciki, zupa warzywna, mogę przygotować też coś innego, jeśli masz ochotę –

– Nie, dziękuję – paszteciki wystarczą – powiedziała Hermiona, siadając przy stole pełnym ludzi. 

Czasem dziwiło ją, jakim cudem ci wszyscy ludzie mieszczą się w Norze. Ginny siedziała obok Harry’ego, bliźniaki wygłupiali się, jak gdyby nigdy nic, Ron też już zajął swoje stałe miejsce przy stole, jednocześnie napychając usta pasztecikiem. Artur Weasley spoglądał na nią smutnym wzrokiem. Od zakończenia wojny rzadko widziała go uśmiechniętego. Wiedziała, że przeżywa śmierć swojego dziecka i synowej, zatrzymanie Percy’ego… tego było tak wiele, że rozumiała, dlaczego nie jest w stanie przejść nad tym nowym życiem do porządku dziennego.

_______________________________________

– Hermiono, jest środek nocy… błagam cię, zgaś tę świecę – odparła sennie Ginny.

– Przepraszam! Straciłam rachubę czasu – wyznała pośpiesznie Hermiona, jednocześnie zdmuchując płomień. 

Spojrzała na zegarek, była niemal trzecia w nocy. Wzięcie książki i wyjście przed Norę byłoby dobrym pomysłem, gdyby nie trzeszczące schody, których dźwięk mógłby obudzić niektórych domowników. No, może poza Ronem, który gdy zapadał w sen, był nie do ruszenia.

Była niemal w połowie kolejnej książki o prawie czarodziejów. Skoro musiała ją odłożyć, a nie mogła opuścić pokoju – uznała, że czas wytężyć szare komórki. 

“Skąd wziąć przepis na Oculusa?” – pomyślała, leżąc w łóżku. Doskonale wiedziała, że samo znalezienie przepisu i listy ingrediencji nie będzie aż tak skomplikowane, co uwarzenie. Może, gdyby miała dostęp do sali eliksirów w lochach Hogwartu, coś mogłaby spróbować. Ale tutaj, w Norze? To było nie do zrobienia. Bałaby się, że jeden zły składnik doprowadziłby do wybuchu. Nie mogłaby ich narażać. W końcu byli jej jedyną rodziną.

“Mamo… jak ja za tobą tęsknię” – ze smutkiem pomyślała Hermiona. Nie widziała się z nimi od niemal roku, od kiedy zmodyfikowała im pamięć. Wiedziała tylko, że jako Monica i Wendell Wilkinsonowie, żyją spokojnie w Australii. Łzy zaczęły lecieć jej po policzkach. “Tak bardzo chciałam was chronić, a teraz czuję się tak samotna bez was” – powiedziała w myślach do rodziców. To kolejne, o co się obwiniała po wojnie.

Oczywiście miała Harry’ego, Rona, Ginny czy Lunę, ale mimo to czuła się samotna. Jej mamę obchodziło, czego się uczyła, spędzała z nią długie wieczory, siedząc na kanapie i słuchając opowieści o Hogwarcie. Teraz nie mogła jej powiedzieć o wojnie, o tym, że pokonali Voldemorta, a ona jest z Ronem. “Szczęśliwa z Ronem, tak powinnaś pomyśleć Hermiono” – zbeształa się w myślach. 

Gdy spojrzała ponownie na zegarek, w którego tarczy odbijało się światło księżyca, wskazówki wskazywały niemal piątą rano. Oddawanie się myślom i wspomnieniom było jej rutyną. I tak nie sypiała dobrze – od wojny, a dokładnie od spotkania z Bellatrix we dworze Malfoyów, gdy tylko zamykała oczy, dręczyły ją koszmary. Widziała ich wszystkich – martwe ciała, krwawiące rany, Greybacka pochylającego się nad ciałem jakiegoś piątorocznego. Ale prześladowały ją też wspomnienia Remusa i Tonks leżących bez życia w Wielkiej Sali, Fleur, której piękna twarz w ogóle nie wyglądała tak, jak wcześniej. 

Była zła na siebie, że nie potrafiła im pomóc. Może, gdyby uwarzyła Felix Felicis i podała wszystkim w zakonie, gdyby więcej się uczyła, wpadłaby na pomysł, jak zmniejszyć straty wśród ich ludzi. “Mogłam… Powinnam uratować ich wszystkich” – pomyślała. “I powinnam pomyśleć nad własną dawką Eliksiru Bezsennego Snu”. 

Hermiona cały czas wyrzucała sobie jeszcze jedno – po ataku Nagini na pana Weasleya w Departamencie Tajemnic, wiedziała, że Snape przygotował dla Artura odtrutkę. Może, gdyby poprosiła go o przepis, nie ujmowała się dumą… gdyby go znała, uwarzyłaby też odtrutkę dla niego. Widziała wraz z Harrym wspomnienia Luny z Wrzeszczącej Chaty, to jak wykrwawił się na śmierć. Jak zginął tam, po tym wszystkim, co dla nich robił… Powinna go uratować.

“Dlaczego profesor Snape nie miał odtrutki dla siebie? Czemu nie pomyślał o tym?” – pomyślała. Przecież był jedynym człowiekiem, który był w stanie przygotować taki eliksir. Sam go wymyślił, a przepisu nie znajdzie się w “Eliksirach dla zaawansowanych” ani “Magicznych wzorach i napojach”. “Może miał go gdzieś zapisanego, jak notatki w podręczniku, którego używał Harry?” – znów oddała się rozmyślaniom. “No tak, profesor Snape!” – dotarło do niej.

– Jak mogłam być taka głupia! – powiedziała, ale tym razem na głos. 

Całe szczęście nie obudziła Ginny, która przekręciła się tylko w drugą stronę. W jej głowie zakiełkował nowy pomysł. Nie mogła pomóc tym, którzy odeszli, ale chyba pojawiło się światełko w tunelu, dzięki któremu spróbuje pomóc przyjacielowi Luny. “W końcu te bezsenne noce na coś się przydały, choć prawdopodobnie jestem jedyną osobą, która w ten sposób spędza czas” – powiedziała w myślach.

Hermiona nie wiedziała, w jak wielkim jest błędzie. Zaledwie kilka kilometrów dalej, pewien pogrążony w mroku czarodziej, też nie mógł spać. I analizował swoje życie i porażki tak samo, jak ona.

Rozdziały<< Uratuj mnie / Rozdział 6. Prosząc o pomocUratuj mnie / Rozdział 8. Niewiele brakowało >>

Dodaj komentarz