Uratuj mnie / Rozdział 25. Veritas, Unitas, Caritas

Siedział pogrążony w całkowitej ciemności. Wiedział, że jest zupełnie sam ze swoimi myślami. Nie mógł na nikogo liczyć – nie po tym, co zrobił. Pogrążony w mroku zdawał się nie zważać ani na miejsce, w którym obecnie się znajduje, ani na porę dnia. Zastanawiał się, a raczej obawiał tego, co przyniesie jutro – w końcu to miał być dzień rozprawy. Początek… albo koniec wszystkiego.

Doskonale wiedział, że powinien ponieść jakąś karę, z drugiej strony… bardzo chciał dalej żyć. Miał moment w swoim życiu, że był pewien, że nic dobrego już go nie czeka. Że nie będzie mu dane godnie się zestarzeć, robić tego, co lubi, ani mieć u swojego boku jakiejś kobiety. Dziś jednak bardziej niż kiedykolwiek marzył właśnie o tym.

Nie mogąc zasnąć, gdy myśli kłębiły się w jego głowie przed kolejnym dniem, zaczął powracać we wspomnieniach do swojego dzieciństwa. Niektórym mogłoby się wydawać pozornie szczęśliwe, ale wiedział, jak było naprawdę. Ojciec tyran, uwielbiający gnębić za każdą nawet najdrobniejszą pomyłkę. I całkowicie podporządkowana mu matka, bo tak ją wychowano wedle starych, magicznych zwyczajów. Był ciekaw, ile razy jego matka wychodziła z domu pod zaklęciem Glamour, byleby ukryć siniaki, przekrwione oczy lub opuchliznę nad kością jarzmową. Zapewne wiele… ale nie mógł jej o to spytać, bo nie żyła.

Przez wiele lat starał się przypodobać ojcu, co kończyło się kłótniami, pijackimi bijatykami, a kilka razy w dzieciństwie nawet i złamaną ręką u niego. Na szczęście matka była dobra w uzdrawianiu, więc Episkey miała opanowane do perfekcji. I on też dość szybko się go nauczył.

Z wczesnych lat pamiętał, że jego ojciec potrafił się śmiać, czasem wydawał się szczęśliwy. A potem przychodziła nagła zmiana – najczęściej związana z alkoholem. Z biegiem lat było tylko gorzej, stawał się coraz bardziej nieprzewidywalny, próbując za to obwiniać jego matkę. Miała go denerwować, sprzeciwiać się, nawet wtedy gdy milczała. Irytowała go sama jej obecność. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek ją kochał. A może ich połączenie się było tylko czymś w rodzaju paktu?

Całe dzieciństwo, a przynajmniej dopóki nie poszedł do Hogwartu, czuł się piekielnie samotny. Marzył o rodzeństwie, by nie być samotnym, pozostawionym tylko na łaskę rodziców. Ale nigdy się go nie doczekał. Zawsze miał być jedynakiem, a jego matka zbywała go mówiąc, że „tak jest lepiej”. Szwendał się więc po domu samotnie, od czasu do czasu przeszkadzając innym. Poza domem też nie potrafił sobie znaleźć miejsca. Nigdzie nie pasował. Gdy skończył 11 lat i otrzymał list z Hogwartu, matka zaczęła mu więcej opowiadać o szkole. Ojciec wyczuł w tym okazję, by pozbyć się go z domu. Wówczas mógłby robić, co chce, a „ten mały gnojek” nie pałętałby się między nogami. Nie liczył na przyjaźń ojca, do tego było daleko, ale chciał mu się przypodobać, zdobyć jego pochwałę. Uczył się więc jeszcze przed szkołą, starał się poznawać nowe zaklęcia, ćwiczyć etykietę, ale też schodzić mu z drogi, gdy miał zły humor. A potem wszystko się zmieniło.

Tak… Draco Malfoy nienawidził swojego dzieciństwa.

Dopiero gdy miał iść do Hogwartu, usłyszał od swojego ojca o Harrym Potterze. Ojciec wzdrygał się i prychał, jakby mówił o jakimś robaku, a jednocześnie… liczył, że Draco zaprzyjaźni się z nim. Chcąc sprostać wymaganiom ojca, uznał, że „wprowadzi go”. Potter wybrał Weasleya… Członka rodziny, z której jawnie kpił na głos jego ojciec, wyzywając głowę tej rodziny od „zdrajcy krwi”, „miłośników szlam” i „biednego dziecioroba”. Draco z kolei zazdrościł z tych opowieści jednego – gromady dzieci u Weasleyów, rodzeństwa, którego on nigdy nie miał. I to ich wybrał Potter – jego jedyna szansa, by ojciec spojrzał na niego przychylnym okiem. A choć wiedział, że jego ojciec jest okrutnym draniem, potworem przywdziewającym maskę eleganckiego czarodzieja, jako 11-letni dzieciak chciał mu się w końcu przypodobać. I usłyszeć choć jedną, drobną pochwałę z jego ust. Pragnął tego, chyba jeszcze bardziej niż czegokolwiek.

Pierwszy rok w Hogwarcie minął Draco względnie dobrze, głównie za sprawą jego ojca chrzestnego – jednego z niewielu przychylnych ludzi, który spotkał w swoim życiu. Młody Malfoy oderwał się od wspomnień, wzdychając ciężko na myśl o Snape’ie. Miał nadzieję, że jeszcze się spotkają, tym bardziej że wiadomość, która zostawiła mu Luna we Wrzeszczącej Chacie, dawała nadzieję.

– Może jej się udało – stwierdził.

Nie rozmawiał z nią od 2 maja, praktycznie z nikim nie rozmawiał od tego czasu, ale widział ją kilka dni temu podczas pierwszej rozprawy. Siedziała obok Weasleya i wyglądała jak blondwłosa bogini, o nieco rozmarzonym, dziwnym spojrzeniu. Wyglądała tak pięknie, że gdyby mógł się ruszyć, nie patrzyłby na nikogo, tylko pognał do niej. W jej ramionach czuł się bezpieczny i tak cholernie miękki… w końcu mógł być sobą.

– Po co idioto myślisz o Potterze, skoro możesz o niej? – napomknął w mroczną ciszę jego celi. Gdyby ktoś kiedyś powiedział mu, że jego wybawieniem okaże się być Luna Lovegood, uznałby, że dosłownie go popieprzyło.

Jutro znowu ją zobaczy – oby nie ostatni raz w życiu. Wiedział, że Wizengamot nie powinien skazać go na pocałunek Dementora – nikogo nie zabił, nie torturował, nie zgwałcił, w przeciwieństwie do innych Śmierciożerców. Ale zdawał sobie sprawę, że jakoś muszą go ukarać, w końcu na jego ręce był Mroczny Znak, on sam – nawet jeśli nie z własnej woli, należał do tych „chorych pojebów”, jak lubił o nich myśleć.

Na swoim drugim roku Draco dowiedział się o nich więcej od swojego ojca, ale też Crabba i Goyle’a oraz ich rodziców, którzy kochali spędzać urocze popołudnia w Malfoy Manor. Tam rozmawiali o „powrocie Tego-Którego-Imienia-Wymawiać-Nie-Wolno”. Kiedyś podsłuchał, że Kwiryniusz zawiódł, że nie wiadomo, co dalej. Potem przyszła „tajna misja jego ojca”, którą okazało się podłożenie pamiętnika Riddle’a do kociołka Ginny Weasley, cała akcja z komnatą tajemnic, a na końcu utratą Zgredka. Za to oberwała potem Narcyza, która musiała udać się do Snape’a po pomoc w wakacje, rany, które zgotował jej Lucjusz nie chciały się goić. Tylko Mistrz Eliksirów wiedział, co dzieje się w tej bogatej rezydencji, więc pomagał kobiecie i trzymał pieczę nad coraz bardziej krnąbrnym Draco. Lucjuszowi i tak nie dało się przemówić do rozsądku.

Gdy na czwartym roku Potter zaczął mówić po Turnieju Trójmagicznym, że Czarny Pan wrócił, Draco nie wiedział, czy jest bardziej zafascynowany, czy spanikowany. Z jednej strony przez lata wmawiano mu, że to najlepszy czarodziej, ich szansa na normalność, pozbycie się szlam i charłaków. Kazano mu gnębić mugoli w Hogwarcie, uprzykrzać życie Potterowi, bo zagrażał ich planom. Mówiło się o tym w wakacje, podczas rodzinnych spotkań, czy wizyt „przyjaciół rodziny”. Musiał być lepszy w nauce od Granger (co było nie do zrobienia), donosić na Pottera i gnębić Weasleya. W końcu zaczął ich nienawidzić. Z drugiej strony był Severus – człowiek mroczny, nieprzenikniony, opiekun jego domu. Jedyny, który się troszczył o niego, zarówno w dzieciństwie, jak i w Hogwarcie. Uczył go eliksirów czy zaklęć we wakacje, przyjmował do swojego obskurnego domu, gdy zjawiał się ze złamaną ręką czy podbitym okiem. Był jedynym, który mówił coś innego, który przedstawiał mu Voldemorta, jako potężnego czarodzieja, ale okrutnego, przerażającego i niezwykle przenikliwego. I jedynym, którego zawiódł, gdy kazano mu dołączyć do Śmierciożerców.

– Draco, posłuchaj mnie. Twój ojciec trafił do Azkabanu, Czarny Pan powrócił już jawnie. Teraz nadejdą trudniejsze czasy – powiedział mu jakieś dwa lata temu Severus w Hogwarcie. Był pierwszym, który przekazał mu informację, że może będzie w końcu wolny od swojego ojca. Dopiero potem przyszła informacja od jego matki, że przez Pottera i jego przyjaciół wszystko się teraz zmieni.

Poczuł autentyczną nienawiść do tego okularnika, który przez kilka lat stawał mu na drodze. O którym musiał słuchać w szkole i w domu. Wakacje po piątym roku zmieniły wszystko. Jego matka chodziła wówczas jak struta. Początkowo myślał, że powodem jest zamknięcie ojca, potem okazało się, że problemem była bardziej jej szalona siostra – Bellatrix, która zjawiła się w ich domu razem z czarodziejem o wężowej aparycji. Nagle w Malfoy Manor zaczęli pojawiać się dziwni ludzie, którzy rzekomo byli jego rodziną. Kazano mu się zachowywać w określony sposób, przywdziewać rolę pana domu, zajmować się matką, ale też wszystkimi dookoła.

– Severus, oni żądają, żebym przyjął znak – stwierdził do swojego ojca chrzestnego pod koniec czerwca.

– Wiem – odparł mroczny czarodziej. Draco często zastanawiał się, czy mimo gorącego lata Snape’owi nie jest gorąco w tylu czarnych szatach, warstwach i ogólnie dziwnych ciuchach.

– Nie chcę.

– Wiem.

– Ale tego nie uniknę, prawda? – zapytał chłopak.

– Nie, nie unikniesz. Co więcej, dostaniesz zadanie, jak każdy z nowych. Może będzie kazał ci kogoś zabić z mugoli. Jeśli tego nie zrobisz – zabije cię. On nie ma litości Draco.

– Ale… ja nie dam rady, przecież wiesz. Do cholery! Nie chcę!

– Nikogo to nie interesuje, Malfoy. Urodziłeś się w takiej rodzinie, nadeszły takie czasy. Nie masz wyboru. Albo się podporządkujesz, albo zginiesz. Gdyby twój ojciec był rozsądniejszy i nie chciał się wybić, nie byłbyś w tej sytuacji. Ale jesteś. Spróbuje ci pomóc, ale musisz przyjąć swój los, jasne? – powiedział mu dosadnie Severus, spoglądając na niego czarnymi oczami. W wakacje jego włosy nigdy nie były tłuste, choć w Hogwarcie uczniowie, zwłaszcza Gryfoni, śmiali się z jego wyglądu. „Ignoranci” – pomyślał Draco.

Wujek miał rację – nie miał wyboru. Kazano mu przyjąć znak. Dołohow ze swoimi obleśnymi, pożółkłymi zębami radował się jak dziecko, gdy Draco wykrzywiał się pod wpływem okropnego zaklęcia, które rozdzierało mu skórę w miejscu, w którym miał pojawić się symbol Śmierciożerców. Bella krzyczała i tańczyła, a on miał ochotę umrzeć. Ale nie mógł – zagrozili mu, że jeśli odmówi, to nie dość, że sam zostanie zabity, to jeszcze będą torturować jego matkę. To była jedyna szansa, żeby ją uchronić.

– Podejdźźź do mnie, chłopczzzzze. Zniosłeś dzzzzzzielnie oznakowanie, więc czeka cię nagroda – mówił, sycząc jak wąż Voldemort, gdy skończył swoje czary-mary nad nowym rekrutem. Draco poczuł się jak bydło na pastwisku, które grzecznie czekało na oznakowanie przed rzeźnią. – Popaczzzzz na mnie, chłopczzzzzzzzze!

Draco nawet dziś świetnie pamiętał to uczucie. Podniósł głowę i spojrzał na czarodzieja, który brutalnie wdał się do jego umysłu, szukając nie wiadomo czego. Gwałtownie oglądał jego wspomnienia z dzieciństwa, przywołując przed jego oczami obrazy z przeszłości. Potem oglądał sceny z Hogwartu, z tego jak walczył z Potterem, jak go szpiegował i podsłuchiwał. Wszystko bolało do tego stopnia, że Draco miał ochotę umrzeć.

Nagle stojący przed nim Voldemort roześmiał się pełną piersią i powiedział:

– Będę mieć nietypowe zzzzzzadanie dla ciebie. Udowodniszzzzz, jaka jest wierność Malfoyów. Spełniszzzzz rozzzzkazzzz, a twoja rodzzzzzzzzzzina będzzzzzzzzzie bezzzzzpieczzzzzzna. Jak ci się nie powiedzzzzzie, pożżżżałujeszzzz.

Tak zaczął się najlepszy, a zarazem najgorszy rok w życiu Draco. Rok, podczas którego miał zabić najpotężniejszego czarodzieja, jakiego znał, miał okazać się zdrajcą, mordercą, byleby tylko ratować bliskich. Po tym, jak Voldemort zgwałcił jego umysł, bo tę sprawę trzeba było nazwać po imieniu, wybłagał Snape’a by nauczył go Oklumencji. Nie chciał poznawać Legilimencji, nie chciał nigdy być w czyimś umyśle, ale chciał powstrzymywać swoje myśli przed tym bezwzględnym skurwysynem bez nosa. Jak się okazało był całkiem pojętnym uczniem, a Severus podkreślał, że jest dużo lepszy od Pottera, co tylko motywowało go w nauce.

Jeszcze podczas wakacji Bella wpadła na pomysł, by Draco wprowadził Śmierciożerców do Hogwartu za pomocą szafki zniknięć od Borgina & Burkesa. Snape próbował przekonać ich wszystkich, że to debilizm, bo zaklęcia ochronne są na tyle silne, że zamek ich nie przepuści przez swoje bariery. Oberwał za to kilka Cruciatusów, a Draco cieszył się, że są wakacje. Wujek wyglądał strasznie i dochodził do siebie przez kilka dni. Czarny Pan uznał, że za niesubordynację, Severus może oberwać po kolejce od każdego z przydupasów. Niektórzy „zapomnieli”, że miała być tylko seria lub zaklęcia, które mocno nie uszkodzą wiernego sługi Czarnego Pana. Trafiały się więc klątwy tnące, kilka łamiących żebra czy kończyny lub mocniejsze tortury. Severus stał pośrodku, zwijając się z bólu, ale nigdy nie odezwał się nawet słowem. Nie wyszedł z jego ust żaden okrzyk bólu czy cierpienia. Malfoy podziwiał go za to, inni karani Śmierciożercy potrafili nawet… napaskudzić pod sobą z bólu. Severus zawsze próbował zachować względną, jak na te warunki, godność. Zresztą Draco nie raz widział, jak jego wujek obrywa zaklęciami i to nie tylko za przyzwoleniem Voldemorta. Czasem atakowano go w Malfoy Manor, obrywał w plecy różnymi klątwami, a winni uciekali w popłochu. On z reguły podnosił się, udawał do swoich komnat i zachowywał, jak gdyby nic się nie stało. Draco próbował się dowiedzieć, czemu się nie mści, ale Severus zawsze go zbywał. Po czasie zrozumiał, że przyjmował to jako formę czegoś, na co zasłużył. Za swoje grzechy.

– Wujku, nie dam rady tego zrobić. Wiesz, że jestem za słaby. Musiałbym go otruć, inaczej nie poradzę sobie z Dumbledorem! Poza tym, wprowadzenie śmierciożerców do Hogwartu? To chory pomysł – powiedział w rozmowie z ojcem chrzestnym.

– Nie masz wyboru. Po prostu musisz. Twoje życie nie należy już do ciebie, odkąd masz ten znak. Teraz jesteś taki jak my, jesteś tylko kukiełką w jego szponach. Musisz robić to, co ci każe, a jedynym wybawieniem będzie śmierć – odpowiedział mu z całą stanowczością. Nawet nie dostrzegł grama grymasu na twarzy Severusa.

– Czyja śmierć? Jego czy moja?

– A jakie to ma znaczenie?

Draco wiedział po tej rozmowie, że zapewne nie dożyje do następnego roku szkolnego. Zaczął godzić się z tą myślą, ba – nawet ją akceptować. A potem spotkał ją, gdy zaczął się nowy rok szkolny, a Aurorzy przetrzepali bagaże przy bramie Hogwartu. Wchodziła na błonia w towarzystwie Pottera, któremu z wielką rozkoszą rozwalił nos. Gdyby nie jego durny pomysł wejścia do Ministerstwa, on nie musiałby dołączać do Śmierciożerców! „Pieprzony zbawca!” – pomyślał, ale dziś nie z nienawiścią, a lekkim rozbawieniem. Przyglądał jej się od tego czasu – nie miała klasycznej urody, nie była jakaś wyróżniająca się, ot Luna Lovegood po prostu przykuwała uwagę Draco w Wielkiej Sali. Złapał się na tym, że wypatrywał jej w Bibliotece lub na korytarzu. Wiedział, że jest jedną ze zwolenniczek Pottera, że się z nim przyjaźni, ale jakimś dziwnym trafem, po prostu…zaczął zwracać na nią uwagę. Ale wiedział, że to nie ma sensu, nie było po co. Miał do wykonania misję, albo musiał umrzeć. Poza tym była kompletnie odklejona od rzeczywistości, była z Ravenclaw, należała do „zdrajców krwi”, a w jego domu mieszkała zgraja Śmierciożerców. Sam był jednym z nich…

Pierwsza próba zabicia Dumbledore’a nie udała mu się. Voldemort wezwał go do siebie i miał ukarać Cruciatusem, ale jego matka zgłosiła się, by przyjąć karę za niego.

– To tylko dziecko, błagam Panie! – krzyczała, rzucając się do stóp Czarnego Pana.

Voldemort zgodził się tylko dlatego, że upokorzenie Malfoyów było lepszym pomysłem. Chłopak musiał stać i patrzeć, jak Narcyza zwija się z bólu, toczą ją konwulsje, a on nie może nic zrobić. Czarny Pan uznał, że to go zachęci do lepszego postarania się o wykonanie misji. Ale z drugą próbą zabicia Dumbledore’a też nie poszło mu najlepiej. Draco parsknął pod nosem, na myśl o tym, że Weasley wypił jego truciznę. „Co za idiotyczny zbieg okoliczności” – pomyślał blondyn. Pełen przerażenia po tym, po opętaniu Katie Bell, uznał, że pomysł ciotki z szafką zniknięć może mieć sens. Codziennie udawał się więc do Pokoju Życzeń, by tam działać z jej użyciem. Miał dość wszystkiego, myślał nad tym, by rzucić się nawet z wieży astronomicznej, choć Snape zapewniał go, że jakoś się ułoży.

„Kretyn, mógł mi powiedzieć o przysiędze” – pomyślał, siedząc teraz w mroku. „Gdybym wiedział, że wykona za mnie robotę… nie przejmowałbym się aż tak. I nie poznał Luny. I pewnie zginął, tchórzliwa fretko, bo Voldemort by cię przejrzał!” – wrzasnął w swojej głowie sam na siebie. Przez jakiś czas był zły na Snape’a, że zataił przed nim umowę z jego matką, buntował się z obawy, że jeśli nie wykona misji, Voldemort i tak zabije Narcyzę i jego. Ojciec mógł sczeznąć w Azkabanie, nim się wówczas wcale nie przejmował.

Pewnego dnia, jeszcze przed Bożym Narodzeniem, gdy znajdował się w Pokoju Życzeń, usłyszał głosy. „Albo oszalałeś, albo ktoś tu jest, a ty nie rzuciłeś Homenum Revelio” – uznał wówczas.

– Kto tu jest? – krzyknął w wypełnioną gratami przestrzeń. Odpowiedź nie nadchodziła. – Pokaż się, albo cię znajdę!

– To szukaj! – odpowiedział mu delikatny, acz piskliwy głosik.

– POKAŻ SIĘ NATYCHMIAST! – wrzeszczał. Nienawidził, gdy ktoś robił z niego kretyna lub bawił się w kotka i myszkę.

Zza rogu wyłoniła się blondynka, uśmiechająca się najbardziej rozbrajająco na świecie. Miała tak nietypową urodę, że aż nie wiedział, co odpowiedzieć. Po prostu poczuł, że coś go zatkało. Znowu. Pierwszy raz to samo poczuł we wrześniu, ale teraz powinien lepiej się zachować, bardziej jak na Śmierciożercę przystało, i przekląć dziewczynę, gdy tylko się pojawiła. Tymczasem on stał tam, z wyciągniętą różdżką i trzęsącą się ręką, a ona była po drugiej stronie, wpatrując się w niego rozmarzonym wzrokiem.

– Cześć Draco! – powiedziała, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi.

Nie nazwała go Malfoyem tak, jak wszyscy. Nigdy wcześniej z nią nie rozmawiał, nie miał styczności, a ona przywitała się, jakby kumplowali się od lat. Nawet Parkinson od pewnego czasu zaczęła mówić do niego po nazwisku.

– Lovegood – odparł, ledwo mogąc coś powiedzieć. Jego reakcja go zaskakiwała.

– Luna. Mam na imię Luna, Draco – stwierdziła tak miękko, jednocześnie podchodząc nieco bliżej. – Możesz opuścić różdżkę? Nic ci nie zrobię, nie musisz się obawiać.

– JA SIĘ NIE BOJĘ! – wyrzucił z siebie, czując, że się rumieni, a jednocześnie rośnie w nim fala złości. Sam świetnie wiedział, że jest tchórzem – Crouch Jr odpowiednio zobrazował jego największy lęk, zamieniając go w tchórzofretkę.

– Jasne – powiedziała w taki sposób, jakby mówiła coś najbardziej pewnego na świecie. – Wiesz, przyprowadziły mnie tu gnębiwtryski – tak cię znalazłam. Lubię spędzać tu czas. Można się zagubić, odnaleźć, ale też pobyć z daleka od wszystkich. A ciebie co tu sprowadza?

– Ty tak serio? – spytał.

– Ale co?

– Pytasz, co mnie tu sprowadza?

– Oczywiście – odparła, obdarzając go uśmiechem. Spojrzała mu głęboko w oczy, że ze strachu postawił tarczę oklumencyjną. Nawet jeśli ta dziewczyna była wariatką – uroczą wariatką, musiał chronić pewne informacje.

– Odpoczywam – stwierdził.

– O, to ciekawe miejsce na odpoczynek. Wiesz, większość wybiera błonia lub pokoje wspólne. Myślę, że coś nas łączy – stwierdziła, nadal nie spuszczając z niego wzroku.

– Raczej wątpię.

– Jeszcze się okaże, Draco – powiedziała i odwróciła się od niego. Zaczęła zbliżać się do końca korytarza utworzonego z setki dziwnych przedmiotów, gdy spojrzała na niego, pomachała i powiedziała: Do następnego razu, Draco!

Nawet teraz, siedząc w przeraźliwie zimnej, mokrej od morskiej bryzy celi w Azkabanie, przebiegł przez jego ciało ciepły impuls, na myśl o tym rozbrajającym uśmiechu. Uratowała go przed tak wieloma błędami. Przez tę dziewczynę, bardziej zachciało mu się wykonać zadanie niż polegnąć. Zaśmiał się, gdy przypomniało mu się, jak wyglądała podczas przyjęcia u Slughorna, na które wprowadził go Filch. Srebrna sukienka z falbankami, dziwne buty – wyglądała jak ludzka, szara choinka. Była tak niezwykła, że aż zachwycająca. Stała się czymś, a raczej kimś, na wzór jego obsesji. Jego jedynym powodem, by przetrwać.

Podczas przerwy świątecznej matka zmusiła go do powrotu do dworu. Wolałby zostać w Hogwarcie, niż spędzać czas w tym wielkim domu, pełnym potworów. Miejscu, gdzie musiał słuchać obrzydliwych historii Fenrira Greybacka, który pławił się tym, że zamordował jakieś mugolskie dzieci lub pokiereszował twarz jednego z Weasleyów. Jego ciotka na każdym kroku zmuszała go do omawiania planu zabicia Dumbledore’a, a jemu zbierało się na mdłości od samego patrzenia na nią. Travers przy stole opowiadał jak z Dołohowem zaatakowali mugolską wieś, spalili do imentu, a kilka kobiet wykorzystali. „Bo mieli na to ochotę” – tłumaczyli. Do tego wszystkiego u szczytu stołu niemal zawsze siedział Czarny Pan, który przyglądał im się z pogardą, a jednocześnie wężowym uśmieszkiem. Uczestniczył w zebraniach, które w tym czasie zorganizowano. Po jednym z nich zatrzymał Snape’a, który miał wracać do Hogwartu.

– Porozmawiaj ze mną wujku – poprosił. Udali się do ośnieżonego ogrodu, gdzie Severus rzucił na nich zaklęcie Muffliato, którego sam był autorem.

– O co chodzi, Draco? – spytał mężczyzna, jeszcze raz upewniwszy się, że nikogo nie ma dookoła.

– Wiesz, że nie dam rady? Nie dam rady wypełnić zadania… nie podołam, jestem za słaby. Nie chce – zaczął mówić, szukając pocieszenia w czarnych oczach czarodzieja. Ale nie spotkał na jego twarzy nawet cienia zrozumienia – tylko pustkę. Jakby Severus Snape stał tam bez jakichkolwiek uczuć. Jakby nie było mu żal – ani Dumbledore’a, ani Draco. Zimny wiatr, zwiastujący śnieżną zawieruchę, owinął ich ciała.

– Przestań. Musisz dać radę, inaczej cię zabije – odpowiedział, przez niemal zaciśnięte zęby.

– Wiem, ale… nie chce być mordercą Snape! Co z tego, że mnie wybrał? Co z tego?! Czy moje zdanie już się nie liczy? – mówił Draco niemal jednym tchem, dopóki Severus złapał go za poły płaszcza i potrząsnął.

– Uspokój się! Chcesz porozmawiać na poważnie, to nie tutaj. KAŻDY się gapi. Śledzą i ciebie i mnie. Nie daj po sobie nic poznać.

A potem Snape odszedł w stronę bramy, gdzie teleportował się, pozostawiając Draco samego do końca przerwy zimowej. „Ech, wujku… tyle ci zawdzięczam” – pomyślał teraz, siedząc na chłodnej posadzce. Wiedział, że gdyby dał się ponieść emocjom, najpewniej Glizdogon lub inny z przydupasów Voldemorta dowiedziałby, jak bardzo chłopak się boi. A potem doniósł Czarnemu Panu. To byłoby równoważne z serią tortur na Malfoy’u. Po powrocie do szkoły unikał każdego – dosłownie. Trzymał się z daleka od Snape’a, ale też szpiegujących go na każdym kroku Crabbe’a i Goyle’a.

– Cześć Draco! – usłyszał pewnego dnia w Pokoju Życzeń. Spędzał tam większość czasu, ukrywając się przed wszystkimi. Na dźwięk słów odwrócił się gwałtownie i zderzył głową z blondynką stojącymi praktycznie tak blisko, że omal nie dotykała jego pleców.

– Merlinie! Czyś ty zgłupiała? Mogłem cię spetryfikować, albo gorzej! – wykrzyczał.

– Ale tego nie zrobiłeś – stwierdziła ze stanowczością Luna. W rękach obracała jakiś dziwny przedmiot zrobiony z muszelek.

– Ale mogłem.

– Draco, tylko udajesz takiego groźnego, prawda? Zobacz, co mam! – powiedziała, wskazując na „to coś”. – Szukałam cię od powrotu do Hogwartu. Wiesz… wydawałeś się ostatnio bardzo zmartwiony. Masz – podała mu dziwną rzecz. Gdy nie chciał jej przyjąć, złapała jego rękę i wepchnęła mu przedmiot.

– Co to jest? – spytał zdziwiony. Z jednej strony chciał ją odepchnąć, oddać dziwną rzecz, a z drugiej… zrobiło mu się miło. Poza matką i ojcem chrzestnym nikt nigdy nie dał mu żadnego prezentu. A podobno pieniądze wszystko załatwiają.

– Talizman – odparła, jak gdyby nigdy nic i zaczęła oglądać przedmioty walające się po pomieszczeniu. Draco ostrożnie wziął to coś w dwa palce i obrócił dookoła. Nic innego niż kupa posklejanych ze sobą muszelek. – Oj Draco, naprawdę nie wiesz? – spytała, śmiejąc się radośnie. – Odstrasza nargle! Będziesz go nosił w kieszeni spodni lub peleryny, a on sprawi, że zrobi ci się milej. Humor będzie lepszy, bo wiesz, mącą jak Irytek, robią psikusy. To pewnie od nich jesteś skwaszony bardziej niż profesor Snape.

Dziś Draco mógł się z tego jedynie śmiać, ale półtora roku temu stał jak wryty, zastanawiając się nad tym, co ma w głowie ta dziewczyna. Z każdym spotkaniem fascynowała go coraz bardziej. Spędzał na przemian czas w łazience Jęczącej Marty lub w Pokoju Życzeń z Luną. Jedna była martwa, druga całkowicie odklejona od rzeczywistości. A on był wówczas w kropce. Z Lovegood spotykał się niemal codziennie – wchodząc do pokoju, liczył na to, że ją zobaczy. Zawsze zjawiała się cicho, jakby chciała go przestraszyć. Raz nawet prawie ją spetryfikował, co dziewczyna zbyła tylko donośnym śmiechem. Opowiadała mu o dziwnych stworzeniach, swoim domu, przytaczała mądrości matki… Zazdrościł jej pogody ducha, dzieciństwa, tego, że jest taka czysta. Z każdym spotkaniem był w coraz większym potrzasku.

W marcu nie mógł już bez niej wytrzymać. Szukał jej wzrokiem, każdego dnia zjawiał się w Wielkiej Sali tylko po to, by wypatrywać jej, o dziwo, przy stole Gryfonów. On patrzył na nią, ona wbijała rozmarzone spojrzenie gdzieś w przestrzeń, a Potter miażdżył go wzrokiem, mając za największe zło tego świata.

W Pokoju Życzeń był sobą, nie musiał grać nadętego syna Śmierciożercy, wielkiego dziedzica i poplecznika Czarnego Pana. Ona wszystko wyczuwała, choć nie mówił jej nic konkretnego. Wiedziała kiedy jest smutny, zatroskany. Była pierwszą osobą, której powiedział, że jego dzieciństwo wcale nie było takie różowe, ani doskonałe.

– Wiesz, od początku myślałam, że nie możesz być taki zły, jak sądzi Harry. Moim zdaniem, za naszymi czynami zawsze stoi jakiś powód. Nikt nie rodzi się tylko dobry, ani tylko zły Draco – powiedziała mu pewnego razu.

– Mylisz się… ja… –

– Sądzisz, że jesteś zły? – spytała łagodnie. Kosmyk włosów wyrwał się z jej dziwnie splecionej fryzury. Powstrzymywał się, by nie założyć jej go za ucho.

– Wiem, że jestem. Luna… – zatrzymał się w połowie słowa, zdając sobie sprawę, że pierwszy raz powiedział do niej po imieniu. – Nie wszystko mogę ci powiedzieć. Praktycznie to nic nie mogę powiedzieć, ale wiem, że z końcem roku mnie znienawidzisz.

– Nigdy nie mogłabym cię znienawidzić, Draco – odparła. Zanim spostrzegł, wybiegła z pokoju.

Tego samego dnia wpadł do gabinetu Mistrza Eliksirów bez pukania. Pierwszy raz od kilku miesięcy chciał z nim porozmawiać. Potrzebował wsparcia, które zawsze od niego otrzymywał.

– Panie Malfoy, witam! – stwierdził z przekąsem Severus na jego widok. Zawsze zachowywał pozory, także w swoich pomieszczeniach. Draco spojrzał na wujka, dostrzegając, że jego wygląd przez ostatnie tygodnie uległ pogorszeniu. Wyglądał na wyraźnie niewyspanego, złego i zmęczonego. Miał przekrwione, głęboko osadzone oczy. Tłuste włosy zwisały niczym strąki po obu stronach jego wychudzonej twarzy. Wyglądał wyjątkowo paskudnie.

– Trudne zebranie, wujku? – spytał Draco.

– Tak, wczoraj. U ciebie w domu. Co cię sprowadza po tak długim czasie? Założę się, że nie przychodzisz z towarzyską wizytą.

– Nie, jak zawsze masz rację. Przyszedłem pogadać.

– Więc mów – odparł zimnym tonem, nie patrząc na chłopaka.

– Jeśli nie uda mi się wykonać zadania, obiecaj mi jedno. Że zadbasz o Lunę Lovegood. Żeby nic jej się nie stało – wyznał Draco praktycznie jednym tchem, w obawie, że słowa, które chciał wypowiedzieć, utkną mu w gardle. Severus spojrzał na niego z zadziwieniem.

– Lovegood? Od kiedy, Draco? – zapytał z zainteresowaniem. Nie sądził, że jego chrześniak kimkolwiek się interesuje, a jeśli już w ogóle to wątpił w połączenie jego i tej… dziwnej dziewczyny.

– Nie wiem, jakoś tak. Po prostu mi obiecaj, dobrze? Niech będzie bezpieczna. Proszę.

– Draco…

– Nie! Po prostu obiecaj. Zrób to dla mnie.

Cisza, która zapadła w pokoju była na tyle przejmująca, że Draco obawiał się, że usłyszy „nie” od Severusa. Nawet teraz, tylko oddając się wspomnieniom, poczuł przejmujący chłód, który zaczął roztaczać się po jego celi.

– Draco, posłuchaj mnie… Odwlekaj naprawę szafki do końca roku. Dopiero wtedy dostaniesz sygnał, że to dzień, w którym masz zaatakować. Dam ci znać, gdy Dumbledore opuści Hogwart i kiedy wróci. Ufa mi, więc to wykorzystasz. Więcej nie mogę ci zapewnić ani obiecać, rozumiesz? Wykorzystaj ten czas mądrze.

Wspomnienie, które chłopak przywołał w swojej głowie rozmyło się. W celi panowała ciemność, ale zimno stawało się praktycznie nie do zniesienia. „Co się dzieje? Jest cholerny lipiec!” – pomyślał. Nagle dotarło do niego, skąd wzięło się to lodowate uczucie, które przenikało jego kości. „Kurwa mać” – zdążył jeszcze krzyknąć we własnych myślach, gdy poczuł, że ulatuje z niego całe szczęście. „Pieprzeni dementorzy”. A potem ciemność zapanowała już nie tylko w jego celi.

Rozdziały<< Uratuj mnie / Rozdział 24. Bez powodzeniaUratuj mnie / Rozdział 26. Na cmentarzu >>

Dodaj komentarz