Uratuj mnie / Rozdział 23. Odliczanie

Gdy Luna wróciła z Pokątnej, był już wieczór. Wchodząc do domu, nie słyszała żadnych głosów. „Albo skończyli, albo się pozabijali” – pomyślała. 

Luna wróciła dopiero wieczorem, obarczona naręczem zakupów. Kolejny raz zapomniała, by poprosić Hermionę o nauczenie jej zaklęcia zmniejszająco-zwiększającego, by mogła mieć taką samą torbę jak ona. Przydałaby się zwłaszcza teraz. Otwierając drzwi do domu, spodziewała się apokalipsy. Myślała, że będą się kłócić, albo krzyczeć na siebie. Tymczasem uderzyła ją cisza. Wręcz przejmująca cisza. “Pozabijali się” – pomyślała, jednocześnie nie wiedząc, czy jest bardziej rozbawiona, czy zestresowana.

Weszła na górę, ale zastała tam tylko ciemność. Tylko w rogu pokoju, który przeznaczyła na pracownię, cień delikatnie rozganiał niewielki płomień pod kociołkiem. “Ach… czyli skończyli” – uznała, wzdychając lekko. Odłożyła część sprawunków w swoim pokoju. Przepakowała niektóre z nich i uznała, że zaniesie profesorowi. W końcu była na zakupach głównie z jego powodu

Zapukała delikatnie do drzwi piwnicy, ale nie spotkała się z odpowiedzią. “Merlinie… chyba naprawdę się pozabijali!”. Zastukała jeszcze raz, ale gdy do jej uszu dobiegała tylko cisza, uznała, że czas się wycofać. Trudno, jeśli nie żyje, to sprawdzi to jutro.

________________________________

Nora już z daleka jarzyła się światłem – w niemal każdym pomieszczeniu zapalone były świece. Najwidniej było jednak w saloniku. Hermiona mogła wrócić do domu już wcześniej, ale skoro i tak czekało ją pięć dni w tym miejscu, uznała, że może jeszcze chwilę odpocząć, wałęsając się po pobliskich polach.

Miała spotkać się z profesorem Snapem dopiero 14 lipca, na dzień przed rozprawą, by sprawdzić działanie Oculusa. Chodząc po dworze, zastanawiała się, czy powinna znaleźć jakąś wymówkę, by wpaść do Luny przed wyznaczonym terminem. Ale nic nie przychodziło jej do głowy, tam panowała zupełna pustka. I choć miała wrażenie, że ostatnio jej mózg zaczął pracować trochę lepiej, jak na dawnych obrotach, świadomość, że czeka ją powrót do szarej rzeczywistości sprawił, że humor znowu wróciła do normy.

Pierwsze dwa dni oczekiwania minęły Hermionie dość znośnie. Większość czasu przespałam, racząc się przed zaśnięciem eliksirem na Sen bez Snu, by tym razem odpocząć. Nie chciała dziwnych, nocnych wrażeń jak ostatnio. 

Weasleyowie nie nagabywali jej, zupełnie tak, jakby jej nieobecność była im na rękę. I jej również. Nie miała ochoty uciekać znów przed Ronem, była zbyt zmęczona. Nie chciała odpowiadać na zaczepki Ginny, lub patrzeć na smutny, pusty wzrok pana Weasleya. Potrzebowała samotności, a jednocześnie… co już mówiła Lunie, bała się ich stracić. 

________________

W domu Luny atmosfera była napięta. Zarówno ona, jak i Severus nie mogli znaleźć sobie miejsca. Blondynka z niecierpliwością czekała na rozprawę, licząc, że Draco w końcu wyjdzie na wolność. Jednocześnie czuła niewypowiedzianą na głos obawę o los profesora. On z kolei tym faktem zupełnie się nie przejmował. Miał nadzieję, że dożyje rozprawy, a eliksir, który uwarzyła Granger, go nie zabije. 

Lovegood kupiła mu nowe szaty i sprzęt do golenia, choć o to nie prosił. Odburknął pod nosem, gdy podawała mu pewnego dnia paczki.

– Przyda się Panu na rozprawę – powiedziała. – Nie możemy dopuścić, aby postrach Hogwartu wystąpił w jaskrawo żółtej koszuli mojego ojca, prawda? 

– Lovegood… nie mów mi, że teraz mam coś takiego na sobie! – uznał ze złością. Wolałby już mieć na sobie szaty Ravenclaw niż te okropne ciuchy Ksenofiliusa, które aż z daleka miały być pozytywna energia.

– Nie, dziś ma pan różową, chyba zafarbowała mi w praniu.

– Żartujesz? 

– Oczywiście. Kupiłam Panu nowe ubrania, rozmiar wzięłam z szat, które miał Pan na sobie w Chacie. Nie dało się ich naprawić ani zacerować, były zbyt zniszczone.

Snape wziął szaty w dłoń, przejechał palcami po materiale. „Fatalny materiał i beznadziejna jakość” – uznał w myślach. Powoli dotknął guzików, wyczuwając ich szorstką fakturę. „Zwykle, klasyczne, zamiast tych atłasowych”. Wiedział, że nie powinien narzekać, a raczej być wdzięcznym, że dziewczyna nie wyślę go do Wizengamotu w byle jakich fatałaszkach. Miał tylko nadzieję, że uda mu się ogolić. Czuł, że jego zarost jest już długi, mało schludny i bliżej mu do mugolskiego kloszarda, ale na szczęście nie jest jeszcze długości Hagrida. Nienawidził golić się w czarodziejski sposób, wolał tradycyjnie – brzytwę. Zimne ostrze, które mógł przesuwać po skórze, sprawiało mu dziwną przyjemność. Wystarczyło jedno mocniejsze przyłożenie do skóry… to było jak igranie ze śmiercią, od czego chyba, nie zdając sobie do końca sprawy, był uzależniony. W sumie nic dziwnego – będąc przez tyle lat szpiegiem, był przyzwyczajony do tego, że stąpa ciągle po cienkim lodzie.

– Nie szkodzi, Lovegood. Chociaż nie będę musiał występować publicznie w szatach twojego ojca – powiedział, siląc się na dostateczną uprzejmość. Jeśli Luna mogła liczyć na jakiekolwiek podziękowania, to było najwięcej, na co Severus Snape był w stanie się wysilić. .

– Mam nadzieję, że uda się panu uzyskać swój mroczny efekt, mimo tego, że szaty są brokatowe, jak u dyrektora Dumbledore’a – stwierdziła z całą stanowczością Luna. Zostawiła go z szokiem niemal wypisanym na jego twarzy. Wiedziała, że był wściekły, więc wolała usunąć mu się z drogi. Oczywiście, że naigrywała się z niego, nie kupiłaby mu nic, co ma inny kolor niż biel lub czerń. Chciała jednak rozładować pęczniejącą jak balon atmosferę. Obróciła się na pięcie i już chciała wyjść z piwnicy, gdy dobiegł ją odgłos krzyku Snape’a.

– Lovegood! – rzucił nagle za dziewczyną. – Lovegood! –

– Nie musi pan krzyczeć, słuch mam całkiem dobry. Chyba. Coś pan potrzebuje? –

– Jaki kolor ma eliksir? – spytał.

– Wciąż ten sam, nie ma żadnej zmiany – odpowiedziała i wyszła z pomieszczenia. 

Severus pokiwał tylko głową. “Jeszcze trzy dni…”. Obawiał się efektu bardziej niż spotkań z Czarnym Panem. Wiedział, jakie mogą być skutki uboczne, jeśli Granger zrobiła coś nie tak. Wówczas plan diabli by wzięli.

__________________________

13 lipca, po czwartym dniu spędzonym non stop w Norze, Hermiona miała dość. Snuła się bez celu, przeczytała chyba większość książek, do których miała dostęp. Mimo to jej myśli krążyły wciąż wokół mężczyzny, który mieszkał u Luny. Merlinie, powinna myśleć o tym, co będzie odpowiadać przed Wizengamotem, gdy zapytają ją o Draco i jego występki względem niej jako mugolaczki. Ale wiedziała, że to już nie ma znaczenia. Nie wobec bomby, która miała spaść na wszystkich już za dwa dni. 

Hermiona czuła, że nadchodzi ataki paniki, w obliczu jutrzejszego dnia. Serce biło jej szybciej, ręce zaczynały mrowić, a jednocześnie pocić się. Miała ochotę uciec z domu, a jednocześnie nie opuszczać swojego pokoju. Nie mogła złapać tchu, a z drugiej strony wiedziała, że tylko dzięki głębokim wdechom uda jej się uspokoić organizm. “Spokojnie… to tylko panika. Przyszła i minie” – tłumaczyła sobie. Obawiała się tak wielu rzeczy, że kolejny atak nie był już dla niej nowości. Teraz do wszystkich odczuć doszedł także stres o to, co pomyśli Harry, gdy dowie się o profesorze, jak zareaguje Ron… “Czy będą na mnie źli? A może nie zrozumieją, czemu milczałam?”.

Otworzyła szeroko okno w swoim pokoju, licząc, że powiew świeżego powietrza nieco ją ocuci. Chłodniejszy podmuch wpadł do pomieszczenia, przynosząc kojące ciepło. Ale nie dla Hermiony. 

– Merlinie – westchnęła na głos, próbując uspokoić skołatany oddech. – Oddychaj – powtarzała do siebie, niczym mantrę. W głowie z kolei przelatywały jej wyimaginowane obrazy: zdenerwowanego Harry’ego, poczerwieniałego ze złości Rona, który krzyczał coś w jej kierunku, zawiedzionych ludzi… Jednak to, co najczęściej pojawiało jej się przed oczami to widok swojego profesora, w czarnych, aksamitnych szatach, z sięgającymi za ramiona czarnymi włosami i wzrokiem wbitym w nią. Z takim spojrzeniem przepełnionym niechęcią, niemal prowadzącą do nienawiści, jakim obarczał ich podczas szkoły. I to było coś, czego obawiała się najbardziej – że jej eliksir go skrzywdzi i nie uratuje.

Gdy w końcu udało jej się uspokoić, zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia, o której powinna stawić się u Luny. Nie ustaliła z profesorem, czy musi coś jeszcze zrobić przy miksturze, o której należy go podać lub w jaki sposób to zrobić. Zaczęła bić się z myślami, czy lepiej wysłać sowę, Patronusa, a może po prostu aportować się do Luny. Ostatecznie zdecydowała, że Patronus będzie bezpieczniejszy.

Cztery razy próbowała rzucić zaklęcie, przywołując różne wspomnienia: wakacje z rodzicami, najlepsze oceny na SUMach na roku, pokonanie Voldemorta, czy pierwszy pocałunek z Ronem, ale za każdym razem z jej różdżki wydobywała się tylko delikatna, perłowobiała stróżka magii. Nie udało jej się ukształtować w pełni rozwiniętej wydry, choć jeszcze kilka dni temu zrobiła, mimo też początkowych trudności. Westchnęła z dozą rozczarowania.

– Jestem aż tak beznadziejna? Naprawdę nie mogę wyczarować Patronusa na poziomie piątoklasisty?! – uznała na głos, po czym kopnęła w stosik książek leżących obok łóżka.

– No proszę… Hermiona Granger kopie książki. Tego się nie spodziewałam – usłyszała za swoimi plecami. Z przerażeniem, że ktoś mógł ją słyszeć lub przyłapać na przywoływaniu Patronusa, odwróciła się w stronę stojącej w drzwiach do pokoju Ginny.

– Ginny, przestraszyłaś mnie – 

– Zdaje sobie z tego sprawę, nie codziennie przyłapuje się najwspanialszą czarownicę, gdy coś jej nie wychodzi, prawda? To musi być frustrujące – odparła rudowłosa.

– Chciałam wysłać wiadomość do Luny, dopytać o coś przed procesem – 

– Nie możesz wysłać sowy, jak normalni czarodzieje? –

– Ginny, przecież wiesz, że nie mam swojej sowy – odpowiedziała Hermiona. Jednocześnie przez głowę przeszła jej myśl, czemu pozwala przyjaciółce na przesłuchanie. Ostatnio czuła, że za każdym razem, gdy dochodziło do rozmowy między nią a Ginny była to bardziej konfrontacja dwóch stron niż przyjacielska pogawędka. 

– Przecież Ron ma Świstoświnkę, wystarczy, żebyś go poprosiła. Wiesz, z ludźmi trzeba rozmawiać, czasem nawet się ugiąć i o coś poprosić, na przykład o pomoc. Nie musisz wyładowywać frustracji na biednych książkach – stwierdziła z przekąsem Ginny, wydymając usta, by wyraźnie pokazać Mionie, jak bardzo ironizuje. “Nawet z taką miną jest piękna” – pomyślała Hermiona.

– Nie chce mi się kłócić, proszę – uznała dziewczyna, chcąc zakończyć temat.

– Przecież nikt się nie kłóci Miona, po prostu zwracam ci uwagę, że może zachowywać się jak człowiek, a nie ciągle tak… dziwacznie. Zainteresowałabyś się czymś normalnym, zajęła moim bratem, a ty ślęczysz nad książkami lub znikasz ostatnio na całe dnie! –

– I tak źle, i tak niedobrze… nie podoba wam się, jak siedzę w pokoju. Gdy wychodzę do Luny – też jest źle. Zastanów się Gin, czemu się mnie w tym momencie czepiasz – 

– Bo nie zachowujesz się jak ty – uznała podniesionym głosem rudowłosa, zbliżając się o trzy kroki do koleżanki i jednocześnie zagradzając jej wyjście z ich wspólnego pokoju. – Zacznij być sobą, a nie tylko wyglądasz i zachowujesz się, jakbyś chciała, żeby każdy się nad tobą użalał –

– To nie tak, ale nie chce o tym rozmawiać. Daj mi przejść, proszę – odpowiedziała Hermiona.

– Widzisz, z tobą się już nawet nie da normalnie rozmawiać – stwierdziła stanowczo Ginny, odsuwając się, by zrobić dziewczynie miejsce.

Hermiona niemal uciekła z pomieszczenia. Słowa Ginny uderzyły ją mocniej, niż mogłaby przypuszczać. Kiedyś nie przejęłaby się tym. Kiedyś jej przyjaciółka nic takiego by nie powiedziała. Wszystkim zawsze wydawało się, że Miona jest silna, pewna siebie, odważna – tylko ona wiedziała, jak często to była poza. Musiała mierzyć się mieszkaniem w pokoju m.in. z Lavender, która uwielbiała szeptać za jej plecami. Stawiała czoło temu, że jest czarownicą mugolskiego pochodzenia, więc musiała udowadniać jeszcze bardziej niż inni, że pasuje do tego świata. Z kolei wśród mugoli też nie pasowała – nie miała znajomych. Owszem, chodziła do typowej brytyjskiej podstawówki do 11. roku życia, ale nie nawiązała żadnych przyjaźni. Dopiero Harry i Ron okazali się być tymi, którzy ją akceptowali – choć nie zawsze taką, jaka była. Potem, dzięki nim – zaczęła zadawać się z Ginny i traktować ją jak bliską koleżankę, ale różniły się od siebie jak ogień i woda. Łączył je Harry i Ron. Wiedziała, gdzie musi się udać, gdzie znajdzie spokój i wsparcie, gdzie będzie mogła być sobą i, gdzie nikt nie będzie zadawał pytań, na które nie chce odpowiadać.

___________________________

Było późne popołudnie, gdy Luna usłyszała charakterystyczne dla aportacji pyknięcie. Akurat była w ogrodzie zajmując się zdalnie sterowalnymi śliwkami. Jej ubranie było lekko ubłocone od pracy w ziemi, ale to kolana i dłonie szczególnie wołały o czyszczenie. Luna nie przejmowała się tym, jak będą wyglądać jej ciuchy czy ona sama – oddawała się pracy, która ją relaksowała, którą lubiła. Kwestie takie jak czyste spodnie czy zadbane paznokcie nie były priorytetem. 

Związek Luny i Draco tylko udowadniał powiedzenie o tym, że przeciwieństwa się przyciągają. Jej było obojętne, czy sukienka jest wyprasowana, a dwie skarpetki pasują dla siebie. Jemu zależało na idealnie ugładzonych włosach, dobrze ułożonym kołnierzyku. Byli tak różni, z dwóch całkowicie różnych światów. Jak Yin i Yang, gdzie jedno wychowało się wśród ludzi, chcących chronić drugiego człowieka, dbających o innych, a drugie pośród cierpienia, intryg i knucia. A mimo to, coś ich połączyło. Coś, co sprawiło, że związek tak niemożliwy do pomyślenia, jakimś magicznym cudem narodził się podczas trudnych czasów. Luna z kolei zamierzała zrobić wszystko, by trwało to nadal. 

– Hermiona! – ucieszyła się blondynka na widok przyjaciółki. Poderwała się z ziemi i z brudnymi dłońmi podbiegła bliżej. Uśmiech nieco zelżał z jej twarzy, gdy dojrzała przejmujący smutek w oczach drugiej z kobiet. – Co się stało? –

– Mogę u ciebie trochę pobyć? – zapytała Hermiona, z trudem, po raz kolejny tego dnia powstrzymując łzy. Miała szczerze dość siebie, tego, że reaguje bezsilnością i płaczem na każdą stresującą sytuację. Dobrze wiedziała, że się zmieniła, że stała się słaba – Ginny nie musiała jej tego wytykać.

– Oczywiście, możesz zostać, jak długo chcesz. Nawet na noc, kilka dni, czy na zawsze – odparła, przytulając brunetkę. – Przepraszam! Mam brudne ręce… zapomniałam – dodała ze śmiechem.

– Nie szkodzi. I… dziękuję –

Hermiona naprawdę była wdzięczna Lunie. Od wojny była jej najbliższą osobą, jedyną, której mogłaby zaufać i powiedzieć wszystko. Absolutnie wszystko. Wiedziała, że skoro dziewczyna nie oceniała Draco, jej zapewne też by nie potępiła. Ale zbyt bała się mówić na głos o tym, co jej jest. Gdyby wypowiedziała to, co ją dręczy – stałoby się bardziej realne. Tak to, cały jej żal, ból i smutek, cały bezsens świata, który odczuwała, był tylko jej. 

– Chcesz wejść do środka? Czy wolisz pobyć trochę sama? – zapytała Luna.

– Chyba już nie chcę być dłużej sama. Mogę popatrzeć, co robisz? Albo jakoś ci pomóc? 

– Nie musisz nawet pytać! –

Granger przywołała do siebie krzesło z tyłu domu. Rozsiadła się stosunkowo wygodnie, po raz pierwszy tego lata rozkoszując się promieniami słońca. Przez głowę przebiegła jej myśl, że być może Molly Weasley będzie martwić się jej zniknięciem, ale wiedzieli, że nic jej nie grozi. Od kilku dni bardziej wadziła wszystkim w Norze, niż była pomocna.

– Chcesz porozmawiać o tym, co się dzieje? – wyrwała dziewczynę z zamyślenia Luna. Blondynka nawet nie oderwała się od pielenia grządek, a mimo to Hermiona czuła, że jest naprawdę zainteresowana jej odpowiedzią.

– Pokłóciłam się z Ginny. Nie mogłam wyczarować Patronusa, a chciałam się skontaktować z tobą lub profesorem. I jakoś tak wyszło, że skończyło się wymianą zdań. Znowu. –

– Rozumiem – odpowiedziała Luna, podnosząc się z ziemi. Otrzepała ręce brudne od piasku i podeszła bliżej Hermiony. Jej włosy w promieniach słońca wyglądały jak drobne nici brokatu, mieniące się z każdym ruchem głowy. Alabastrowa niemal cera, mimo swej bladości, wyglądała na zdrową i pełną blasku. Gdyby ktoś popatrzył z boku, uznałby, że dziewczyna nic się nie zmieniła. W porównaniu z wychudzoną twarzą Hermiony, jej ziemistą cerą i lekko zapadniętymi teraz oczami, prezentowała się zupełnie inaczej. – Powiedziała kilka słów za dużo? –

– Tak… uznała, że powinnam zachowywać się normalnie, dbać o Rona i nauczyć się prosić o pomoc. Nie umiem się z nią porozumieć, znaleźć wspólnego języka. Nie wiem, czy z kimkolwiek to jeszcze potrafię – odparła Hermiona. Luna zauważyła, jak przez twarz przyjaciółki przebiegł cień zgorzknienia.

– To nieprawda, ze mną nie masz problemu, aby przebywać czy rozmawiać. Nie mówisz mi wszystkiego, ale nie masz większych trudności –

– Z tobą jest inaczej… akceptujesz mnie, niezależnie od tego, czy jestem dawną sobą, czy zachowuje się dziwnie –

– Bo sama jestem dziwna – uznała radośnie Luna. – Poza tym, nie jestem jedyna. Przez kilka ostatnich dni świetnie dogadywałaś się z kimś jeszcze – mrugnęła okiem w kierunku Hermiony.

– My się po prostu nie pozabijaliśmy – 

– To już spore osiągnięcie Miona, naprawdę! Myślę, że wszyscy się zmieniliśmy przez ostatnie miesiące. Już nikt z nas nie jest tą samą osobą. Ani ja, ani Ty, ani ktokolwiek – dodała blondynka.

– Masz rację – 

– Wiesz, że nie chce jej ani nikogo bronić, ale pamiętaj, że Gin też sporo przeszła w ostatnim roku. To na nią wpłynęło, zaczęła przybierać bardziej “pancerną” formę, by nie dać po sobie znać, że się czymś przejmuje. Na ostatnim roku sporo widziałyśmy w Hogwarcie… tortury na uczniach, które serwowali Carrowowie nie były przyjemne. Gdyby nie profesor, nie wiem, jak to by się na nas odbiło. Tym bardziej że Ginny była córką zdrajców i dziewczyną Wybrańca, wiele od niej wymagano. A potem utrata Freda – myślę, że to się na niej też odbiło – stwierdziła ze smutkiem Luna. Każdy z nich stracił kogoś na tej wojnie, nie było nikogo, kto nie poniósłby ofiary. – Mimo to, Ginny nie może wymagać od ciebie, ani kogokolwiek innego, aby zachowywał się tak samo jak kiedyś. Wszyscy jesteśmy inni –

– Dziękuję. Dziękuję, że mnie rozumiesz i nie wymagasz tego, co dla mnie w tym momencie nieosiągalne – uznała Hermiona, czując, że naprawdę czuje się w końcu bezpiecznie.

– Mówiłaś, że chciałaś coś ode mnie albo profesora. O co chodzi? – dopytała druga z kobiet.

– Tak, zapomniałam ustalić, o której powinnam przyjść jutro. Ani czy coś jeszcze trzeba zrobić przy eliksirze z samego rana, przed jego podaniem. No i… nie mogłam już wysiedzieć w Norze.

– Nie widziałam się dzisiaj z profesorem, czasem ma takie dni, że unika wszystkiego i siedzi zamknięty. Dziś chyba to jeden z tych momentów… Jeśli zostaniesz u mnie do jutra, to myślę, że możemy dowiedzieć się tego rano – uznała Luna.

__________________________

Severus Snape spędził poniedziałek 13 lipca 1998 r. w kompletnej samotności. Potrzebował tego bardziej niż świeżego powietrza czy jedzenia. Był zestresowany – czuł się bardziej bezradny niż przed spotkaniami z Czarnym Panem. Gdyby wpadł tego dnia na Lovegood, najpewniej w ogóle by się nie odezwał, a jego nastrój wyłącznie uległby pogorszeniu. Unikał więc “współlokatorki” jak ognia, ale jego dobrze wyszkolony, praktycznie nietoperzy słuch pozwalał mu sprawnie dosłyszeć, kiedy zostawał w domu sam, by wyjść z piwnicy.

Gdy w pewnej chwili, sam nie wiedział, która jest godzina czy pora dnia, uznał, że musi udać się za potrzebą, miał pewność, że nie spotka Lovegood. Po przejściu w stronę łazienki dobiegła go jednak rozmowa, która musiała toczyć się przed domem, a której pojedyncze fragmenty docierały do jego uszu, dzięki otwartym oknom. 

“Granger ma problem z młodą Weasley… znowu durne, dziecięce kłopoty, kłótnie i potyczki, jak w Hogwarcie. Czy te dzieciaki nie zrozumieją, że są ważniejsze rzeczy niż żalenie się, że koleżanka nie pochwaliła nowego lakieru do paznokci drugiej?” – pomyślał Severus. Znał uczniowskie problemy aż za dobrze – w końcu przez lata był opiekunem domu Slytherinu. Niejednokrotnie musiał rozdzielać zwaśnione uczennice, które pokłóciły się o chłopaka lub rzucały na siebie zaklęcia, by obrzydzić się wzajemnie. Czasem przychodziły się do niego wyżalić, zwłaszcza w początkowych latach swojej nauki w Hogwarcie, gdy brakowało im domu. W przeciwieństwie do opiekuna, który zajmował się nim w Slytherinie, Severus obiecał sobie, że będzie próbował (a to nie było takie oczywiste), względnie zastępować swoim uczniom rodzinę. Zawsze myślał, że może gdyby Horacy Slughorn większą uwagę poświęcał na to, co działo się wśród uczniów lub słuchałby swoich podopiecznych, zamiast tylko gromadzić nowe zdjęcia na półkę i urządzać durne bale Klubu Ślimaka, on nie wpadłby w mroczne sidła Czarnego Pana. Może też ktoś uchroniłby go przed atakami Huncwotów, albo choć raz dostrzegł, że nie zawsze był prowodyrem pojedynków. Ale tak nigdy nie było. Slughorn miał swój cel, swoich pupilków, którzy mogli coś dla niego zrobić, przynieść jakąś korzyść. 

Dlatego też Severus uznał, że będzie stał po stronie swoich uczniów nawet wtedy, gdy inni nauczyciele będą ich obwiniać. I robił to przez szereg lat, aż konflikt na linii Malfoy – Potter omal nie pogrzebał jego założeń. Choć Draco nigdy nie był taki jak on, w Złotym Trio Severus dopatrywał się nowych Huncwotów, którzy o całe zło Hogwartu oskarżali jednego chłopaka. I choć owszem, wielokrotnie Malfoy przesadzał, prowokował czy zaczepiał – jak choćby na swoim trzecim roku – Potter działający w grupie przyjaciół był silniejszy. Zupełnie tak, jak jego ojciec, co tylko potęgowało niechęć Snape’a do tego dzieciaka.

Severusa ogarnęła złość – jednocześnie czuł, że pomylił się w liczbie kroków prowadzących od łazienki, ponownie do jego piwnicy. 

– … tortury… jakie serwowali Carrowowie – usłyszał głos Lovegood. 

“A więc o tym teraz rozmawiają… słodkie wspominki ostatniego roku” – pomyślał ze złością. Gdyby można było teraz zobaczyć jego twarz w pełnej krasie, zmarszczka między oczami znacznie by mu się uwydatniła. “Wspaniale, nie dość, że jest na łasce Granger, to jeszcze urządzają sobie wieczór zwierzeń” – uznał. 

Ostatecznie dotarł do drzwi piwnicy – nieco po omacku, jednocześnie solidnie obijając sobie kość z przodu łydki o jakiś mebel. Gdy doszedł do schodów i postawił stopy na pierwszych dwóch stopniach, z pełną premedytacją, całą siłą zatrzasnął drzwi. Wiedział, że więcej tego dnia nie ma zamiaru wychodzić. 

_________________________

Nie wiedział, ile godzin minęło. Nie wiedział, czy jest środek nocy, czy może już poranek. Wiedział tyle, że dziś jest dzień, by wziął eliksir. Wiedział też, że nie zmrużył oka od dobrych kilkudziesięciu godzin. Jak często, z powodu stresu nie był w stanie zasnąć. Sen po prostu nie nadchodził, bo myśli gnały jak szalone. W końcu nadszedł dzień, od którego zależało tak wiele.

Wyszedł z piwnicy, by wziąć prysznic przed przyjściem Granger. Choć dziwnie to brzmiało, niejako szykował się na jej wizytę. Do nosa od razu doleciał nieprzyjemny dla niego, drażniący wręcz nozdrza i jego jaźń zapach brzoskwiń i starych, zakurzonych książek. To mogło oznaczać tylko jedno. “Merlinie, co ona już tu robi?” – uznał. Z drugiej strony, przyszedł mu do głowy szatański pomysł. Skoro on nie mógł spać… to mógłby postawić na nogi cały dom. Wcale nie byłoby mu przykro, że pozbawi snu “biedną” Granger.

– GRANGER! – fuknął z całej siły, licząc, że jest odwrócony w stronę kanapy, na której zapewne dziewczyna spędziła noc. Tak przynajmniej wodził go jego nos. – CO TY TU ROBISZ?! – wykrzyczał z drobną nutką radości, że może na kimś rozładować gromadzący się w nim poniekąd stres. 

Hermiona niemal zerwała się na równe nogi, jednocześnie nie mając pojęcia, gdzie się znajduje. Nie wiedziała kiedy zasnęła, o co chodzi, ani która jest godzina.

– Co się stało? Gdzie jestem? – spytała zaspana.

– To ja tu zadaję pytania, Granger. Co ty do cholery tutaj robisz? Założę się, że jest wczesna pora! 

_____________________

Śpiąca w swoim łóżku na piętrze Luna także obudziła się z powodu krzyku profesora. Wyrwana z miłego snu, chciała zejść na dół, by sprawdzić co się dzieje. Gdy dotarła do niej zaspana odpowiedź Hermiony, wiedziała już, o co chodziło Snape’owi. Natychmiast zaniechała pomysłu wychodzenia z ciepłego, wygodnego łóżka. Uznała, że dadzą sobie radę sami ze sobą. Może nawet lepiej sobie poradzą we dwoje, niż gdyby zeszła na dół cokolwiek tłumacząc i wtrącając się. Odwróciła więc głowę od okna, przez które wpadały pierwsze, poranne promienie słońca, przykryła głowę poduszką i oddała ponownie krainie snu, w której maczała stopy w przyjemnie kojącym morzu.

______________________

– CO. TY. TU. ROBISZ! – wykrzyczał niemal do ucha Hermiony. 

– Niech pan nie krzyczy, proszę. Zostałam u Luny na noc, bo… nie muszę się panu tłumaczyć! Moment, to nie pana dom, tylko mojej przyjaciółki. Chciała, pozwoliła mi, więc zostałam u niej – odparła, czując, że narasta w niej złość. Nie zawsze udawało jej się spać tak spokojnie i bez stresu, a on śmiał ją obudzić! I to jeszcze z krzykiem, nie mając ku temu żadnego powodu. – Jak pan śmie się na mnie wydzierać od rana? Ani nie wtargnęłam panu do domu, ani panu nie przeszkadzam! Jeśli wstał pan lewą nogą, to proszę wrócić do łóżka i obudzić się jeszcze raz.

Otworzyła oczy i zobaczyła jego minę. Profesora Snape’a zatkało. Momentalnie, na widok jego zaciśniętych warg Hermionie cała krew odpłynęła z twarzy, choć jeszcze przed chwilą była czerwona niczym burak ze złości. Zdała sobie sprawę, na kogo krzyczała. Już miała zacząć się kajać, gdy dostrzegła, że kącik jego ust zaczął delikatnie drgać. “Merlinie, czy on zamierzał się… roześmiać?” – pomyślała.

– Granger… masz rację – odpowiedział, ewidentnie próbując powstrzymać uśmiech. Żałował, że nie widział jej miny. Wiedział, że ilekroć wpadła w coś na wzór furii, mogła ciskać gromami niczym Zeus, a jej włosy elektryzowały się. Widział to, podczas jej starć z Malfoyem lub Parkinson. Najbardziej jednak chciało mu się śmiać… z samozadowolenia. Znowu udało się wydobyć z tej dziewczyny jakieś emocje. Przestawała być pustą kukłą, na jaką natknął się tydzień temu. – A teraz powiedz mi, która jest godzina – powiedział, chcąc rozładować napięcie.

– Słucham? – spytała z niedowierzaniem. 

– Merlinie, dziewczyno. Nie każ mi żałować, czegokolwiek… Która jest godzina? To nie trudne – musisz spojrzeć na zegarek, ewentualnie rzucić zaklęcie. 

– Ale… – wydukała, a Snape poczuł, że na powrót zaczyna go irytować.

– Jakbyś nie zauważyła, to ja nie widzę. Więc nie wiem, czy mamy środek nocy, czy jest dzień. Niestety, jeszcze nie nauczyłem się odczytywać pory dnia z ruchu powietrza, ale jeśli spieprzyłaś eliksir, będę musiał w ten sposób jakoś sobie poradzić. A teraz, skoro już łaskawie wstałaś… powiedz, która jest godzina. 

– Tempus – rzuciła Hermiona. – Jest 5:23, 14 lipca. 

– Dobrze…skoro już tu jesteś, na coś się przydasz. O 8:00 masz być gotowa. Trzeba będzie rzucić zaklęcie nad Oculusem i dobrze zamieszać. O 11 eliksir będzie nadawał się do podania. A potem zobaczymy. Albo nie.

Severus odwrócił się, próbując sprawdzić stopą, czy nie ma blisko siebie żadnej przeszkody. Mając nadzieję, że nie wywróci się ani nie wpadnie na żadną przeszkodę, uznał, że spróbuje dojść do łazienki. Jeśli dobrze pójdzie, po raz ostatni będzie musiał robić to po omacku.

Hermiona usiadła na kanapie. Jej mózg powoli zaczynał pracować, reagując na to, co się przed chwilą wydarzyło. “Czy… on mnie przeprosił?” – zapytała samą siebie, od razu jednak odrzuciła tę myśl. Profesor Severus Snape nigdy nie przeprasza, chyba była zbyt śpiąca. Miała jeszcze dwie i pół godziny, zanim będzie ją potrzebować, mogła więc wrócić pod kołdrę jeszcze na kilka minut.

Rozdziały<< Uratuj mnie / Rozdział 22. Etap drugiUratuj mnie / Rozdział 24. Bez powodzenia >>

Dodaj komentarz