– Zjadł pan już? – ponowiła swoje pytanie Luna.
Zdała sobie sprawę, że Snape znów pogrążył się w swoich mrocznych myślach. Gdyby mogła zobaczyć jego oczy, takie jak kiedyś, zapewne wypełnione byłyby czernią. Teraz były zakryte starą chustą, którą znalazła w pokoju.
– A podobno to ja jestem nienormalna. Może pana też zaatakowały gnębiwtryski? – dopytała.
– Zjadłem. Okropne jak zawsze – odparł.
– To od Molly. I skoro takie okropne, to następnym razem ja coś ugotuję… może zupę z tylnowybuchowych sklątek? Albo jajecznicę z jaj żmijoroga? Co pan powie? Nic? No dobrze, to zostaniemy przy kuchni Molly, ale jeśli zmieni pan zdanie, wie, gdzie mnie szukać – powiedziała, podając mu do ręki eliksiry.
____________________________________
Dwa miesiące temu pytanie o eliksiry było jednym z pierwszych, jakie zadał dziewczynie, gdy tylko wróciła mu mowa.
– Kto? – spytał drżącym głosem, ledwie artykułując i tak krótkie słowo.
– Kto? Ale co, profesorze? Kto zginął? Trochę ich jest… po naszej stronie głównie aurorzy, ale też sporo uczniów z młodszych klas, w tym siostry Patill, Dean Thomas, Fleur i Bill Weasleyowie – zaczęła wymieniać dziewczyna. Przerwała, bo leżący w mroku nauczyciel zaczął się krztusić, jakby chciał coś powiedzieć.
– Kto w… wa… wrzy? – wyszeptał.
– Ach, kto warzy? Eliksiry, tak? – dopytała.
Snape z trudem poruszył głową, żeby wiedziała, że o to mu chodziło. Od początku wiedział, że jest z Lovegood. Nie interesowało go, kto jeszcze wie, o tym, że przeżył – był ciekawy tylko tego, kto ważył te przeklęte eliksiry, które pomogły go uratować i cudem utrzymywały przy życiu. Kogo będzie musiał zamordować, gdy wydobrzeje, za to, że śmiał mu pomóc, choć na to nie zasłużył.
– To zależy. Na początku, czyli jakieś dwa tygodnie temu, pobrałam wiele z nich z Hogwartu. Od madame Pomfrey, z jej zapasów. To było w momencie, gdy byliśmy w Hogwarcie, mogłam się tam pojawiać. Kilka mam od skrzatów… z… eee… pańskich komnat profesorze. Teraz powoli zaczynają mi się kończyć. A nie pójdę do Munga. Mogę zacząć sama ważyć, ale wątpię, aby przeżył pan dzień, gdy miał pan wypijać moje eliksiry… Normalnie poprosiłaby Draco, był w końcu najlepszy w warzeniu, ale on jest teraz w Azkabanie – wyznała.
Mimo że nie widziała jego twarzy, wiedziała, że przebiegł po niej grymas. Jego też musiało zaboleć to, co zdarzyło się z chrześniakiem.
– G…granger. P…poo… proś… ją – powiedział z trudem Snape.
– Też o niej myślałam. Kto inny mi został, prawda? Zresztą jak Hermiona się dowie, że to dla pana profesora, to z pewnością mi pomoże. Harry też powinien wiedzieć – zaczęła mówić dziewczyna.
– Nie – odparł stanowczo. – Nie… nie… mów –
Snape zapadł w sen albo stracił przytomność z wysiłku. Był to pierwszy raz, gdy zaczął cokolwiek się odzywać. Pierwszy, gdy po odzyskaniu przytomności mógł ruszyć czymkolwiek innym niż oczami. Zrobiła tak, jak prosił. Minęły dwa miesiące, odkąd mieszkał u niej w piwnicy, a ona nie powiedziała nikomu, że wciąż żyje. Spełniła jego prośbę w nadziei, że gdy on będzie gotów, to spełni jej.
__________________________
Od dnia, gdy Snape pierwszy raz po wybudzeniu mógł porozmawiać z Luną, minęły trzy dni. Trudne dni, gdy nie chciał jeść, odmawiał pomocy, próbując wydawać z siebie nieartykułowane dźwięki. Chrząkał, prychał, a jednocześnie nie chciał, by dziewczyna się nad nim litowała. Raz używał wobec niego zaklęcia Anapneo, bojąc się, że się krztusi. Okazało się, że nie to, Snape po prostu próbował coś powiedzieć. Obiecała mu, że jeśli nie zacznie normalnie jeść, będzie karmić go siłą. Albo zamontuje mugolską sondę, o której czytała, bo jej ojciec prenumerował jakieś mugolskie pisemka.W końcu uległ i przestał się buntować.
Wiele czasu spędzał sam, w końcu trudno, żeby Lovegood go niańczyła. Wciąż nie miał dość odwagi, by w pełni z nią porozmawiać. Raczej słuchał tego, co mówi, a gadała niemal bez końca. Była prawie jak ta nieznośna Granger, z tą różnicą, że ona przechwalała się wiedzą i wykutymi na pamięć fragmentami książek. Lovegood za to mówiła, bo miała nadzieję, że go to interesuje. A on jej nie przerywał.
Po kolejnym tygodniu, gdy mógł powoli podnosić się, ruszać rękami, zaczął jeść samemu. Z trudnością, masą poplamionych ubrań, ale jednak. Nawet gorąca zupa wylana na klatkę piersiową była dla Severusa Snape’a mniejszą udręką, niż myśl, że Lovegood karmi go łyżeczką. Zajęło mu niemal miesiąc, zanim w pełni swobodnie usiadł. Kolejne dni były oczekiwaniem, aż poruszy mocniej nogami i będzie mógł chodzić. To, co go niepokoiło to wzrok, a raczej jego brak. To nie było tak, że Severus Snape był niewidomy. Według wszystkich zaklęć diagnostycznych, z jego oczami nie działo się nic złego. Mimo to, światło, nawet to najlżejsze jak od świecy, drażniło jego oczy. Ból był tak silny, że wolałby sobie usunąć gałki, niż nadal patrzeć na cokolwiek. Podejrzewał, choć nie do końca pamiętał wydarzenia z Wrzeszczącej Chaty, że zanim ta suka Nagini rzuciła się na niego, Voldemort trafił go Conjunctivitisem.*
_____________________________________
– Proszę pana… Myślę, że czas by powoli zaczął pan przyzwyczajać się do światła. Został nam tydzień do wznowienia procesu Draco i obawiam się, że będzie pan musiał się tam pojawić – powiedziała Luna, wyrywając go z myślenia o tym, jak wyglądały jego pierwsze chwile u Lovegood.
– Wiesz, że jeśli moja ślepota i ból oczu mają związek z zaklęciem, to przyzwyczajanie się nic nie da – stwierdził Severus. – Jedyne, co może pomóc na to cholerne łzawienie to eliksir, którego nie uwarzę, bo… nie widzę. Ot, paradoks-
– A jeśli znalazłby się ktoś, kto by go uwarzył? – spytała dziewczyna.
– Chyba naprawdę te twoje nargle wyżarły ci mózg. Albo resztki, które kiedykolwiek miałaś Lovegood. Czyś ty do reszty oszalała? Potrzebny jest poziom mistrzowski. Dobrze wiem, o czym myślisz, ale pomysł angażowania w to Granger nie ma absolutnie sensu – i tak nie pomoże –
– Tego pan nie wie! – odparła pełna entuzjazmu Luna.
– Przestań. Natychmiast. Wiem, że Granger warzy ci inne eliksiry, ale nie chce jej pomocy. Twojej też nie, mówiłem ci tysiąc razy. Możesz stąd wyjść i zostawić mnie samego, aż zdechnę w tej dziurze – powiedział stanowczym tonem – tym aksamitnym, pozbawionym krzyku. Tym, który sprawiał, że włosy jeżyły się na plecach, gdy siedzieli w lochach, a on zwracał uwagę na błędy podczas warzenia.
Luna dobrze wiedziała, o co mu chodzi. Po raz kolejny zatracał się w swoich czarnych myślach, bredzeniu, jak to nic takiego nie zrobił dla ludzkości.
– Niech pan przestanie. Znowu użalanie się nad sobą? Draco jest w Azkabanie, potrzebuje pana. Ja pana potrzebuję – powiedziała.
– Daj spokój Lovegood. Czego chcesz? Czego ode mnie żądasz? Naprawdę liczysz, że wejdę do Wizengamotu, a oni padną mi do stóp i powiedzą, że: Och, Severusie, zrobimy tak, jak chcesz? Nie. Dobrze wiesz, jak będzie – ostatnie zdanie wymówił lekko ściszonym tonem.
– Niekoniecznie, mówiłam panu, że Harry walczy o pańskie dobre imię. Profesorze, naprawdę nie musi pan żyć tak, jak kiedyś – zaczęła mówić nieco przyspieszonym tempem Luna.
– Ile razy ci mówiłem?! Nie. Nazywaj mnie. Swoim. Profesorem! – odparł stanowczo.
– Wiem, że go pan uratuje. Wiem, że zrobi pan wszystko podczas procesu, by Draco mógł wyjść, skoro nie zrobił nic złego. Wiem, że pan zrobił dla niego wiele, zawsze go chronił, tak samo jak Harry’ego. Gdyby nie pana pomoc… przecież oni nigdy nie znaleźliby Horkruksów mieszkając w lesie. Nas dawno zabiliby śmierciożercy, pałętający się po Hogwarcie. To pan o nas dbał. O wszystkich… nie tylko o Draco. Czemu pan tego nie widzi? – spytała.
– Jesteś naiwna, wierząc w moją dobroć – powiedział.
– Wszyscy mi to mówią. Może tak jest, ale ja w pana wierzę – odparła, po czym wyszła z piwnicy.
_____________________________________
*Conjunctivitis – zaklęcie oślepiające ofiarę, działające nie tylko na ludzi, ale też na zwierzęta, w tym smoki. Wiktor Krum użył go w czasie Turnieju Trójmagicznego, by zdobyć złote jajo.
Czyli nie tak zupełnie bezinteresownie 😀Wróć do czytania