Uratuj mnie / Rozdział 20. Jak ty to siekasz, Granger!

Luna zastanawiała się, gdzie może stworzyć przestrzeń dla Severusa i Hermiony na uwarzenie Oculusa. Teoretycznie miejsce musiało być bezpieczne, na wypadek jakiegoś wybuchu eliksiru, dość przestronne, a jednocześnie takie, które pozwoli im swobodnie pracować. Uporządkowała więc pokój jej rodziców, znajdujący się na górze budynku – zabrała stamtąd wszystkie niepotrzebne klamoty, transmutowała łóżko w stół, na którym mogliby warzyć czy kroić składniki.

– Przygotowałam przestrzeń na górze, możecie tam… czuć się swobodnie – powiedziała Luna. 

– Granger, ufam, że jesteś gotowa. W takim razie chodźmy tam, gdzie każe Lovegood – przyznał Snape. 

“Przeklęta Lovegood, musiała sobie umyślić miejsce na piętrze?” – pomyślał i poczuł, jak zaczyna przepływać przez niego złość. Chodzenie w całkowitej ciemności po znanej przestrzeni już stanowiło problem, ale teraz miał znaleźć się w zupełnie innej części domu, pokonać nie wiadomo ile schodów, a później jeszcze zejść po nich na dół, by wrócić do swojej piwnicy. O ile trasa między “jego” częścią domu a kuchnią czy łazienka była mu dość znana, to teraz Severus Snape zaczął odczuwać coś na wzór mikro strachu. Tak, był zestresowany, że okaże jakąkolwiek słabość, a kto jak kto, on nie mógł sobie na to pozwolić. Słyszał, jak odsuwają krzesła i zaczynają podnosić się z miejsca. 

– Hermiono, pierwsze drzwi na lewo na górze, ja… my zaraz dojdziemy – stwierdziła do przyjaciółki Luna. – Ja wezmę jeszcze coś na dole i muszę… porozmawiać z panem Snapem.

Severus słyszał, jak Granger bez słowa zaczęła odchodzić. Jej zapach był nieco mniej wyczuwalny, co przyniosło falę ulgi.

– Proszę pana… schody są na prawo od drzwi do łazienki, idealnie na wprost. Policzyłam, że na górę prowadzi 27 stopni. Z każdej strony jest poręcz. Gdy wejdzie pan na ostatni, proszę kierować się w lewo. Przy moich stopach to jest jakieś osiem kroków, w przypadku pana może być mniej, by trafić do drzwi – powiedziała ściszonym tonem Lovegood. 

Snape tego się nie spodziewał. Pomyślał, że dziewczyna będzie chciała “zaprowadzić go” na górę, prawić jakie dyrdymały o tym, jak świetnie sobie poradzi. Wskazówki były jasne, w stylu tego, co robił. Nigdy nie miał jej za głupią, raczej rozkojarzoną, żyjącą we własnym świetnie. Ale nie za imbecyla pokroju Longbottoma, który mógłby wysadzić całą salę eliksirów w powietrze ze strachu przed nim. I nie za idiotę pokroju Weasleya czy Pottera. Teraz Lovegood naprawdę mu zaimponowała. Wiedział, że powinien wydusić z siebie podziękowania, ale nie byłby w stanie, aby przeszło mu to przez gardło. Tak naprawdę do tej pory ani razu nie powiedział jej, że jest wdzięczny za uratowanie życia. Mimo tego, że przez jego głowę przepływało więcej czarnych myśli i rzeczywiście wolałby zginąć w walce, jakaś drobna część odczuwała coś na wzór radości, że jest mu dane zobaczyć świat przez żadnego z jego przeklętych panów.

– Lovegood, jeśli liczysz, że będę ci teraz dziękował to… –

– Ach, zapomniałabym! Na środku pokoju stoi stół – transmutowałam łóżko moich rodziców. Nie wiem, co jeszcze będzie potrzebne, ale jak coś to Hermiona na pewno sobie poradzi ze sprowadzeniem tego lub coś przetransmutuje. Gdyby coś było potrzebne, będę na dole. Nie chce wam przeszkadzać – dodała Luna, ucinając rozmowę ze Snapem.

– Mhmmm – odburknął pod nosem Severus. 

Zaczął odliczać kroki w stronę łazienki, udając, że idzie z absolutnie podniesioną głową, bez obaw o jakieś potknięcie. Gdy wyczuł po lewej stronie drzwi od pomieszczenia, obrócił się. Uznał, że cóż… musi znowu zaufać Lovegood, choć mu się to wcale nie uśmiechało. Zaczął iść prosto, z rękami opuszczonymi przy boku – nie chciał wyglądać, jakby… lunatykował, czy szedł po omacku, i to na widoku tej blondynki. Nie pokonał więcej niż pięciu kroków, gdy uderzył stopą o stopień. “Czyli miała rację” – pomyślał, choć wcześniej nieco obawiał się, że Lovegood być może będzie chciała zrobić z niego durnia. Z drugiej strony wiedział, że gdyby wszedł na schody i rzeczywiście z nich spadł, mógłby się poturbować, a w najlepszym wypadku, złamał sobie kark. Wtedy na nic by się nie przydał dziewczynie. 

Ostrożnie podniósł jedną stopę, przesuwając czubkiem palców po brzegu stopnia. Gdy wyczuł, gdzie się kończył – postawił niepewnie nogę. Oderwał drugą i dołożył. “Pierwszy stopień z głowy… jeszcze 26” – pomyślał. Ponownie uniósł nogę, przesuwając się powoli ku górze. Nie był nigdy wcześniej w domu Lovegoodów, nie miał więc pojęcia, czy schody będą kręcone, czy są kompletnie proste. Ale nie zamierzał się pytać. Obejdzie się bez jakiejkolwiek łaski. Gdy pokonał pierwsze trzy stopnie, odszukał ręką poręczy, o której mówiła dziewczyna. Rzeczywiście, była tam. Mógł więc względnie stabilnie, posuwać się na górę. “Ku kolejnym torturom” – stwierdził w myślach. “Jakby to, że uratowała mnie Lovegood nie było dość uwłaczające, to teraz jeszcze ten potargany łeb”. 

Kolejne stopnie pokonywał już dość pewnie, zawahał się, gdy dotarł do przedostatniego. Wziął głęboki wdech i uznał, że pora przywrócić mroczną postawę, przed którą drżeli jego niektórzy uczniowie. Aż zaczął żałować, że nie ma swojej odwiecznej peleryny. Tak, doskonale wiedział, że jest blisko, bo zaczął znów mocniej czuć te przeklęte brzoskwinie i coś jeszcze. Najokropniejsze owoce świata, jak ktoś mógł używać takiego zapachu? Lepkie, cieknące i brudzące ręce, jeszcze z tą okropną, włochatą skórką. Zgroza. 

________________

– Proszę pana, przygotowałam wszystko, a przynajmniej tak sądzę – zaczęła mówić Hermiona, gdy tylko usłyszała, że profesor Snape zbliża się do pomieszczenia. 

Dopóki nie przyszedł, zdążyła wypakować wszystkie ingrediencje, kociołek i pozostałe naczynia. Nie wiedziała, skąd Luna miała palnik, czy tak wiele probówek, ale była jej wdzięczna za staranne przygotowanie pomieszczenia. Sama zabrała jeszcze ze sobą strój ochronny – rękawice ze smoczej skóry i fartuch ochronny z braku laku, nie miała w Norze nic lepszego. 

– To się jeszcze okaże Granger, coś mi się wydaje, że twój mózg nie pracuje na najwyższych obrotach, więc trudno mi w pełni wierzyć w twoje osądy – odparł.

Hermiona poczuła się jak na zajęciach eliksirów w Hogwarcie – zbesztana tylko za to, że zdążyła się wyrwać do odpowiedzi. Przez lata nauczyła się siedzieć cicho, ale w tej sytuacji… nie wiedziała, co zrobić. 

Snape doszedł w końcu do stołu, przy którym mieli… a dokładniej to Granger miała warzyć eliksir. I to właśnie napawało go gniewem. Chciał znaleźć jakiś błąd w jej przygotowaniach, dlatego zaczął wypytywać ją o kolory składników, sposób ich przechowywania, a nawet ilość fiolek. Chciał wiedzieć wszystko, był w końcu najbardziej wymagającym nauczycielem w Hogwarcie. I to nie tylko wobec uczniów, ale może właśnie przede wszystkim wobec samego siebie. 

Był w nietypowej dla siebie sytuacji. Takiej, w której nie czuł się pewnie. “Co zrobić, by zmusić tę dziewczynę do myślenia?” – stwierdził w myślach. Pewien pomysł przebiegł mu przez głowę.

– Granger! – powiedział podniesionym tonem, jednocześnie czując, że dziewczyna aż podskoczyła przerażona jego głosem. – W jaki sposób pozyskuje się rogi jednorożca? – spytał, choć wiedział, że dziewczyna będzie doskonale znała odpowiedź. 

– Ja… – zaczęła odpowiadać.

– Szybciej, nie mam całego dnia – odburknął, przybierając nauczycielską pozę. 

– Nie są znane w pełni… sposoby zdobywania rogów, ale wiadomo, że to rzadki składnik – 

– Tyle wie już pierwszoklasista. Do rzeczy Granger – odparł, licząc, że wejdzie w tryb pracy jak w Hogwarcie. 

– Przepraszam… Ponieważ zabicie jednorożca jest potworną zbrodnią, najpewniej pozyskuje się ze zrzuconych rogów, które podobnie jak poroże odrastają tym magicznym zwierzętom. Istnieje także teoria, że te najcenniejsze to takie, które pozyskano z nieżyjących jednorożców, które zginęły naturalnie lub w starciu z innymi drapieżnikami.

“Pięć punktów dla Gryffindoru” – pomyślał Severus, choć prędzej by piorun kulisty wpadł przez zamknięte okno, niż on wypowiedział te słowa na głos. 

– Przygotuj odpowiednie ilości ingrediencji Granger. Warzenie Oculusa składa się z kilku części, nie można tego przygotować od razu, bo inaczej nie wyjdzie. Nie będę się powtarzać, więc jeśli nie będzie ci się chciało wytężyć umysłu, to powiedz od razu. Nie będziemy tracić mojego czasu.

– Słucham profe… proszę pana – przyznała.

– Oculus jest eliksirem autorskim, na poziomie bliższym mistrzowskiemu, więc nie zakładam z góry, że ci się uda. Byłbym bardzo zdziwiony, gdyby tak było. Zważywszy, że nie mam nikogo innego, a ty już musiałaś się wtrącić, to niestety, nie ma wyboru – uznał. “Tak, Severusie, zawstydzenie tej dziewczyny i sprowadzenie do parteru będzie najlepszym rozwiązaniem” – uznał. 

– Zrobię, co w mojej mocy – odparła niemal pod nosem. “Spróbuję wszystkiego, choćbym miała nie spać przez kolejne dni” – pomyślała Hermiona, ale nie miała dość odwagi, by powiedzieć to na głos.

– Podstawę stanowi tutaj klasyczna baza do eliksirów, standardowe rozwiązanie, z którym nawet ty sobie poradzisz. Zacznij więc od warzenia tego, a gdy będzie gotowe – odezwij się. Jak dobrze wiesz, nie będę w stanie zauważyć, gdy coś pójdzie nie tak, więc na Merlina, ogarnij się. I mam nadzieję, że twoje kudły są związane, bo nie zamierzam stracić życia w tak banalny sposób, jak przez wybuchający eliksir! Na co czekasz dziewczyno? Zacznij wreszcie – dodał uniesionym tonem. 

Hermiona nie odpowiedziała nic na zaczepkę profesora. Zabrała się za warzenie bazy w absolutnej ciszy. Ponieważ w recepturze profesora nie było całej metodyki i sposobu przyrządzenia eliksiru, była ciekawa, co stanowi jego podstawę. Nie spodziewała się jednak, że w tak skomplikowanej miksturze baza będzie absolutnie klasyczna. Gdy całość już powoli gotowała się w cynowym kociołku, uznała, że potrzebuje zabrać się do kolejnych składników, ale nie wiedziała, co robić. Pełna trwogi uznała, że pora odezwać się do profesora.

– Proszę pana… baza już się gotuje, ale ja niestety nie wiem, co dalej –  przyznała Hermiona.

– Nie sądziłem, że dożyję dnia, w którym Panna Wiem-To-Wszystko przyzna się do niewiedzy – odparł, licząc na jakąś reakcję ze strony Granger. 

Chciał wydobyć z niej emocje, chciał, żeby postawiła mu się tak jak kiedyś. O ile kiedyś, gdy dziewczyna wybuchała irytacją, a nawet denerwowała się na jego uwagi, ale zachowywała się z należytym mu szacunkiem, dało się wyczuć cząsteczki jej magii, unoszące się w powietrzu. Były jak drobne ukłucia, które dało się odczuć na własnej skórze. Czasem, gdy tłumiła w sobie złość, jej włosy zaczynały się elektryzować, jakby cząsteczki magii próbowały wydobyć się na zewnątrz. Była potężna, choć nie przepadał za nią, m.in. dlatego, że była częścią Złotego Trio, nie mógł odmówić jej ogromnej mocy. I miał wrażenie, że straciła co do niej świadomość. 

– Odmierz piołun, dokładnie ćwierć uncji, a następnie poszatkuj na drobne kawałki. Siekaj pod kątem 30 stopni, inaczej nie wydobędziesz z piołunu dość goryczy – stwierdził.

Hermiona starannie odmierzyła piołun, który nie był składnikiem trudnym do zdobycia, raczej klasyczną byliną, którą można znaleźć nieraz nawet i w mugolskich ogródkach. Gdy waga wskazywała ćwierć uncji, wzięła do ręki nóż, gdy nagle poczuła szarpnięcie.

– Co robisz! – krzyknął Severus praktycznie wprost do ucha zszokowanej dziewczyny. 

– Profesorze! Biorę nóż, będę kroić piołun, tak jak pan kazał – odparła.

– Mówiłem ci, żebyś stosowała nóż japoński, wykonany ze srebra. Czemu więc bierzesz jakiś zwyczajny? Czyś ty postradała rozum, czy chcesz zepsuć eliksir tak samo, jak Wielosokowy? Może od razu podaj mi Wywar Żywej Śmierci i powiedz Lovegood, że “och, jak mi przykro, Snape zdechł, więc Malfoy zgnije w Azkabanie”! – stwierdził, dysząc ciężko. Sam nie wiedział, czemu ta dziewczyna tak strasznie działa mu na nerwy.

– Przepraszam, będę używać innego narzędzia. Ale… skąd pan wiedział? – zapytała, gdy ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem. Czuła, że nie powinna się pytać o nic więcej niż eliksir, ale fakt, że był na tyle przenikliwy, że wiedział, co ona robi, choć tego… nie widzi, był zarazem fascynujący, jak i przerażający. Podobnie zresztą jak cały on.

– Nie twój interes Granger – odburknął i odwrócił się od dziewczyny.

Zaczęła siekać piołun, starając się wykonywać każdy dotyk nożem o roślinę dokładnie pod kątem 30 stopni. Nie było to łatwe. Hermiona zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób doszedł do tego, by kroić akurat pod takim, a nie innym skosem. Wiedziała, że piołun jest ingrediencja szeroko stosowaną, m.in. do sporządzania różnych eliksirów i to już od czasów starożytnych. Ale nie sądziła, że kierunek krojenia może powodować zmianę smaku lub właściwości danej rośliny.

– Jak ty siekasz, Granger! Na Merlina, kazałem ci ciąć pod kątem 30 stopni, a ty znowu robisz coś nie tak. Trzaskasz tym nożem i trzaskasz, zamiast dokładnie pokroić. Obudź się, wreszcie. Cała porcja jest do wyrzucenia, a ty zacznij siekać od nowa.

– Ale… skąd pan, jak?! To przecież… – zaczęła mówić, wahając się jednocześnie Hermiona.

– Milcz – powiedział, zaciskając usta w wąską linię. 

Widziała, jak zagryza zęby ze złością. Uznała, że więcej się nie odezwie. Ponownie odmierzyła ćwierć uncji piołunu, jednocześnie zastanawiając się, czemu ma użyć 

– Słyszałem. Nie mam magicznego oka jak Moody. Podnosząc ten przeklęty nóż, brzdęknęłaś o blat. Mój słuch, pod wpływem utraty innego zmysłu, stał się mocno wyczulony, jestem w stanie słyszeć nawet to, czego nie raz bym nie chciał, gdy siedzę w piwnicy – stwierdził absolutnie niespodziewanie Snape, tonem tak spokojnym i delikatnym, jakby tłumaczył.

Zarówno on, jak i Hermiona nie spodziewali się tego, że w jakikolwiek sposób wytłumaczy, skąd wiedział o złym nożu. Nie planował spowiadać się Granger, a ona nie podejrzewała, że cokolwiek powie. Zarówno jedno, jak i drugie było zaskoczone. Hermiona nie wiedziała, czy powinna mu odpowiedzieć. Jedyne, co jej się cisnęło na usta to porównanie, że “ma teraz słuch jak nietoperz”. 

– Pokroiłaś piołun? – zapytał nagle, wyrywając dziewczynę z zamyślenia.

– Już kończę pro..szę pana.

Stał w milczeniu, czekając aż skończy siekać piołun. “Jakby to było takie skomplikowane, mózg jej się cofnął do poziomu Longbottoma” – pomyślał ze złością. 

– Gotowe – wydukała pod nosem Hermiona.

– Dodaj piołun do bazy, zamieszaj trzy razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara i powiedz, jaki kolor przybrał eliksir –

– Nic się nie… yyyy… zmienił się na zielony! To niesamowite, przecież piołun nie powoduje odbarwienia bazy, to… to niemożliwe, popełniłam jakiś błąd, prawda? – zapytała przestraszona.

– Nie, Granger. To dopiero początek. Mieszaj eliksir dalej przez pięć minut. I nie przestawaj, choćbyś miała umrzeć – odparł Severus.

Hermiona transmutowała leżącą w pobliżu książkę w mugolski zegarek, by móc kontrolować czas. Profesor nadal milczał, stojąc oparty o parapet. Ręce miał splecione na krzyż na wysokości klatki piersiowej. Jednocześnie stukał długimi, chudymi palcami o bicepsy. W mugolskim świecie o takich dłoniach mówiło się “typowe ręce pianisty”. 

Jego ręce miały osobny sposób komunikowania się z innymi. Wyrażały więcej niż tysiąc słów i to już w Hogwarcie. Jeden ruch dłonią, jedno wskazanie palcem, a cała sala pełna rozwydrzonych uczniów zamierała. Jeśli do tego dodał przymrużone spojrzenie i charakterystyczny ruch peleryną, o Merlinie… wiadomo było, że wszyscy są w poważnych tarapatach.

Teraz Hermiona mieszała rytmicznie eliksir, wciąż wpatrzona w jego klatkę piersiową. Wiedziała już, co kryło się pod białą koszulą, którą miał dziś perfekcyjnie zapiętą. Ale to jego ręce przykuwały obecnie jej uwagę. “Ma duże dłonie… i te palce” – pomyślała dziewczyna. Zaczęła sobie przypominać, jak bez trudu siekał, kroił i miażdżył składniki na przeróżne eliksiry, co mogła obserwować zarówno w Hogwarcie, jak i czasem na Grimmauld Place. Jego ręce nie były pospolite – duże, oczywiście, ale wyobrażała sobie, jak bardzo muszą być rozciągnięte i pełne siły, skoro był w stanie przez wiele godzin mieszać w kotle, podczas gdy ona mieszała chochlą od zaledwie dwóch minut, a już czuła, że cierpnie jej ręka. “On na pewno nie miał takich problemów” – uznała. I to, co robił rękoma podczas walki, gdy rzucał zaklęcia… Widziała go kilka razy w boju, chociażby na drugim roku podczas pokazu pojedynków z Gilderoyem Lockhartem. Był tak nieziemsko szybki, zwinny, a ruchy jego dłoni niemal niezauważalne. Potrafił praktycznie bezszelestnie wyciągać różdżkę i przyłożyć wrogowi do gardła. Jego dłonie musiały być wyćwiczone i elastyczne… gdyby palce były to tylko długie, sztywne, z pewnością wystarczyłyby zaledwie do pospolitego rzucania zaklęć czy warzenia eliksirów. “Byłby co najwyżej jak Slughorn. A on jest o kilka stopni wyżej” – stwierdziła w myślach.

Zerknęła na zegarek, mało brakowało, a przegapiłaby czas mieszania eliksiru. “Skup się Hermiono!” – zbeształa samą siebie. Spojrzała w dół na zawartość kociołka i zdębiała. Spodziewała się, że jeśli dojdzie do zmiany koloru zawartości, będzie to co najwyżej ciemna zieleń, a tu… fiolet! 

– Pro…proszę pana… eliksir jest fioletowy – przyznała, zawczasu kuląc się i oczekując, że spotka się co najwyżej z donośnym krzykiem. Zamiast tego profesor tylko prychnął. – To… dobrze? –

– Tak.

Odebrała to jako pochwałę… jak coś najlepszego, co zdarzyło jej się w ostatnich długich tygodniach. Nie wiedziała, czy to kwestia pary unoszącej się z eliksiru, czy może grubych smoczych rękawic, ale poczuła, że spociły jej się dłonie.

– Rzuć Alere* na kociołek i rozgnieć troje oczu diabła morskiego, dokładnie w ten sam sposób, w jaki powinnaś zmiażdżyć fasolę z korzenia waleriany przy warzeniu Wywaru Żywej Śmierci. Myślę, że świetnie wiesz, jak to zrobić, skoro razem z Potterem przywłaszczyliście sobie mój podręcznik do eliksirów.

– Nie korzystałam z niego, proszę pana. 

– Jakoś ci nie wierzę… miałaś pod ręką książkę, która sprawiła, że Slughorn rozpływał się nad Potterem i nawet nie skorzystałaś z opcji, by stać się jeszcze lepszą? To do ciebie niepodobne.

– Nie mówię, że nie chciałam, bardzo mnie korciło, zwłaszcza gdy odkryłam, kto jest Księciem Półkrwi, ale… nie mogłam – odparła.

– Wciąż nie jestem przekonany Granger. Poza tym nie interesują mnie twoje tłumaczenia, tylko efekty pracy. Weź się więc z łaski swojej do roboty.

Próbowała rozgnieść oczy diabła morskiego, ale były na tyle obślizgłe, że przesuwały się po desce, mimo stosowania rękawic. Już rozumiała, czemu profesor kazał jej używać specjalnego noża, wystarczyło lekko naciąć i dopiero zmiażdżyć, by z oczu wydobyły się soki. Nie była to najprzyjemniejsza rzecz, jaką zrobiła w życiu, kiedy właśnie do niej dotarło: “Merlinie, on to będzie musiał przełknąć!”. Nie mogła powstrzymać prychnięcia pod nosem.

– Coś cię bawi Granger? – zapytał głosem niskim, a jednocześnie takim, który świetnie znała. Gdyby widziała jego oczy, zapewne jego prawa brew właśnie lekko unosiłaby się. – Czy łaskawie Panna Wiem-To-Wszystko zrobiła to, co miała zrobić?

– Tak, wydaje mi się, że jest gotowe.

– Doprowadź w takim razie eliksir do wrzenia, a gdy będzie mieć temperaturę 100 stopni, dodaj dwie zgniecione gałki, a zawartość trzeciej wyciśnij do środka. Obniż temperaturę do około 50 stopni. Znowu zacznij mieszać, tym razem tak długo eliksir zacznie zmieniać kolor na czerwony. Rozumiesz?

– Tak, proszę pana.

Dodała składniki, czując nie lada obrzydzenie, wyciskając całą glutowatą maź z rozgniecionego oka diabła morskiego. Ucieszyła się, że zapach był mniej odrażający niż wymiociny, inaczej mogłaby nie dać rady. Zaczęła mieszać eliksir, zastanawiając się, ile czasu to potrwa.

Oderwała wzrok od kociołka i spostrzegła, jak profesor Snape przechadza się po wąskiej przestrzeni, znajdującej się po drugiej stronie stołu. Wyglądał jak w lochach, gdy bezszelestnie poruszał się między stanowiskami pracy uczniów. Tym razem jednak wiedziała, że nie zajrzy jej przez ramię do kociołka i nie rzuci kąśliwej uwagi o włosach. “A może jednak?” – pomyślała. 

_________________________

Severus nie mógł już dłużej ustać w jednej pozycji, zaczynały drętwieć mu nogi, które wciąż odmawiały pełni posłuszeństwa. Wiedział, że musi je rozchodzić, inaczej nie da rady zejść na dół, a Granger dochodziła do końca pierwszego etapu warzenia Oculusa. 

Teraz jeszcze wyraźniej zdał sobie sprawę, że z tą dziewczyną jest ewidentnie coś nie w porządku, skoro nie wykonuje jasno powiedzianych poleceń, nie trzyma się zasad, a jej magia nie ujawnia się w chwili zburzenia. Musiała być jak uśpiona. Tak, jak on kiedyś… jak on, gdy wpada w najgorsze odmęty swojego mrocznego samopoczucia. W życiu nie podejrzewał, że będzie miał coś wspólnego z Granger.

Musiał jednak przyznać, że mimo drobny potknięć, zaskakująco dobrze jej poszło. Zdawał sobie sprawę, że jest ambitna, zdolna bardziej niż jej koledzy z roku… z trudem przychodziło mu uznanie dla niej, ale nie mógł ukryć, że obok Malfoya była najlepszą warzycielką eliksirów, jaką przyszło mu uczyć. Choćby jednak dawali mu całe złoto Gringotta, w życiu by tego nie przeżył. Nawet najgorsze tortury u Czarnego Pana nie wydobyłyby z niego żadnej pochwały wobec tej Gryfonki. 

_________________________

“Czemu nie mogę oderwać od niego wzroku?” – spytała samą siebie. Co chwilę zerkała w dół, na kociołek, w którym rytmicznie mieszała chochlą, ale jej wzrok wędrował jednak ku czarodziejowi, ostrożnie stąpającemu po drugiej stronie stołu. Tym razem nie trzymał obu rąk skrzyżowanych na piersiach. Jedną z nich trzymał nieco powyżej łokcia, drugą zaś wodził po swojej brodzie. Severus Snape w tym wydaniu był mocno… nietypowym widokiem.

Hermiona zaczęła zastanawiać się, czy jak odzyska wzrok, postanowi się jej pozbyć. Jego nos nieco tracił na charakterze, a w tym wydaniu mniej było też widać usta. Choć zarost nie był bujny ani mocno gęsty, miał dokładnie ten sam kolor, co jego włosy i oczy. Jednak to nie sama broda przykuwała jej uwagę. Ponownie patrzyła na jego dłonie, a także nieco niżej na przedramię. Miał podwinięte lekko rękawy koszuli, co pozwoliło jej dostrzec zarys bladego Mrocznego Znaku. Gdy poruszał prawą ręką, mięśnie na przedramieniu lekko odznaczały się, ukazując też dość dobrze widoczna z oddali siatkę żył. “Chyba powinien więcej jeść” – pomyślała. “W porównaniu z Ronem czy Harrym, nawet ręce ma bardzo chude”. 

Nadal miarowo mieszała w kociołku, ale jej głowa była w zupełnie innym miejscu. Jej myśli powędrowały teraz w stronę Rona. “Czy kiedykolwiek zwróciłam uwagę na jego dłonie?” – zapytała samą siebie. Nie umiała przywołać ich widoku. Mogła je poczuć na swoim ciele, gdy próbował ją ostatnio obłapiać. Znała je, gdy łapał ją za rękę. Ale jak wyglądały? Czy były duże, z długimi wąskimi palcami? Tego nie była w stanie przywołać w swojej głowie. 

Zaczęła zastanawiać się nad tym, co wcześniej powiedziała jej Luna. Czemu tak bardzo chciała trwać w tym związku z Ronem? Wiedziała, że to, co czuje… nie jest czymś zwykłym. Wychowali się razem, było więc logiczne, że staną się parą. Tyle czasu o tym marzyła. Ona i Ron, Harry i Ginny – mieli być wielką, kochającą się rodziną. A teraz? Nawet trudno jej było porozmawiać z Ginewrą, zwierzyć się, bo ta ją zbywała. Poza tym… nie mogła jej powiedzieć tego, co najbardziej ją gnębiło. Zerknęła na kociołek i spostrzegła, że ma inny kolor niż ostatnio. Ta feeria barw była fascynująca. “Może ma to związek z przywróceniem widzenia kolorów lub z tęczówką?” – zaczęła rozważać. Spojrzała na profesora, który tym razem już nie przechadzał się po pokoju, a stał oparty o bok stołu, przy którym warzyła.

– Jest czerwony. To znaczy… eliksir zmienił barwę – rzuciła mocno speszona. Jej policzki zapewne ten sam odcień.

– Zmniejsz ogień do 43 stopni i rzuć Alere. Jutro wrócisz do warzenia. 

Zrobiła to, co kazał, jednocześnie zaczęła czyścić stanowisko pracy. Eliksir pozostał w kociołku, bezpiecznie warząc się pod wpływem zaklęcia. Musiał odpocząć, by można było przejść do kolejnych składników. Ona też czuła, że musi wyjść i odetchnąć. 

– Da pan radę zejść na dół, czy jakoś pomóc? – wyrwało jej się. 

“Merlinie! Powinnam była ugryźć się w język… jaka jestem głupia, przecież to go urazi” – pomyślała. Profesor przechylił głowę w jej stronę i mogłaby przysiąc, że poczuła, jak jego wzrok miażdży ją z całą mocą. “Gdyby to tylko było możliwe” – pomyślała. 

– Granger, po tym, co zrobiła Lovegood straciłem wszystko. Odchrzań się i nie odzieraj mnie z resztek godności, które mi zostały. Poradzę sobie – stwierdził, po czym wyszedł z pokoju, jak gdyby nigdy nic.

_________________

*z łac. Alere – utrzymywać, ale też leczyć, zadbać; funkcjonuje tutaj jako zaklęcie zastoju. 

Rozdziały<< Uratuj mnie / Rozdział 19. Pozostając w mrokuUratuj mnie / Rozdział 21. W kiepskim nastroju >>

Dodaj komentarz