Severus stał w łazience, jednocześnie pierwszy raz od dawna czując niewielką dozę strachu. Przez jego głowę przeszła myśl, że możliwe, że Oculus nie zadziała. Nigdy nie był testowany na ludziach, raptem raz na smoku i kilka razy na innych zwierzętach. Rozważał wielokrotnie wielkość dawek, które trzeba dodać, sprawdzał właściwości, publikował na ten temat. Ale wiedział, że wszystko może pójść nie tak.
W obliczu tego, że za kilka godzin miał łyknąć dozę eliksiru swojego pomysłu, sprawił, że poczuł lęk. Już nawet nie chodziło o to, że uwarzyła go Granger. Mimo wszystkiego, co o niej myślał, mimo całej niechęci, którą czuł do tej dziewczyny, wiedział, że była najlepszym wyborem, by mu pomóc. Myśl o tym, że ktoś miał udzielić mu pomocy była dla Severusa uwłaczająca. Już dostatecznie źle się czuł, że był skazany na łaskę Lovegood przez długi czas. Że widziała go słabym, zmęczonym i chorym.
Zaczął się zastanawiać, co zrobi, jeśli eliksir nie zadziała – jeśli okaże się, że pomylił się, z którymś ze składników, wziął złe proporcje lub cokolwiek innego. W pewnym momencie jego myśli zaczęły krążyć wokół tej dziewczyny… co ona zrobi, jeśli się nie uda? Teoretycznie nie powinien się przejmować. Nie powinien w ogóle o tym myśleć. A jednak…
– Snape, do cholery, co się z tobą dzieje – powiedział do siebie, jednocześnie licząc, że szum wody zagłuszy jego słowa.
Nie rozumiał swojej dzisiejszej reakcji – zdenerwował się, że w ogóle ją czuje, a gdy na niego nakrzyczała, poczuł coś na wzór spełnienia. Spełnił swój wymyślony obowiązek, żeby sprawić, by ta dziewczyna znów zaczęła okazywać jakiekolwiek emocje.
– Czemu w ogóle się nad tym zastanawiasz, stary idioto? –
_____________________
Nie mogła więcej zasnąć – leżała na kanapie, gdy promienie coraz mocniej wkradały się do domu. Na ścianie salonu tańczyły cienie, które rzucała koronkowa firanka. Można byłoby połączyć je linią – niczym w mugolskiej książeczce dla dzieci. Nie mogła doczekać się chwili, gdy wybije godzina, o której mieliby dalej warzyć eliksir. Jednocześnie okrutnie bała się tego momentu. Obawiała się, że coś nie wyjdzie, że jej się nie uda.
Usiadła na kanapie, nasłuchując lejącej się w łazience wody. Mogłaby zacząć się szykować, a jednocześnie tak bardzo nie chciało jej się wyjść spod kołdry. Przyglądała się tańczącym na ścianie cieniom, które z każdą minutą zmieniały swoje położenie. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że woda ucichła.
Wyszedł z łazienki w tych samych ubraniach, w których widziała go rano, z tą różnicą, że koszula była rozpięta, odsłaniając jego tors. Z włosów kapała woda, która opadała na materiał okrywający jego ramiona, przyklejając go do ciała. Przez jej plecy przeszedł dreszcz, a jednocześnie poczuła, że twarz musi mieć piekielnie czerwoną.
Podszedł do kuchni, odwracając się do niej plecami. Kruczoczarne włosy błyszczały od wody i słońca, które padało po części na jego głowę. Widziała, jak po omacku szuka czegoś na blacie. „Powinnam zaoferować pomoc” – pomyślała, jednocześnie nie mogąc wydusić z siebie nawet słowa. Po prostu siedziała i patrzyła na niego. Mimo tego, że nie miał pewności, gdzie co leży, jego dłonie z gracją przesuwały się po kamiennym blacie, a place stukały o powierzchnię. W tym momencie cieszyła się, że dom Luny ma tyle otwartej przestrzeni. Siedząc na kanapie, mogła podziwiać jego całą drogę z łazienki do kolejnych części pomieszczenia.
W końcu znalazł to czego szukał – wziął do ręki chleb tostowy, znalazł drugą dłonią talerz i nałożył na niego kilka kromek. Odwrócił się do lodówki, z której wyszukał odpowiedni słoiczek z dżemem. Jakby już doskonale wiedział, gdzie szukać, z szuflady wyciągnął nóż do masła i schował do kieszeni. Złapał słoik i talerz z pieczywem, po czym ruszył w stronę piwnicy. Hermiona nie mogła oderwać wzroku od jego gracji, mimo tego, że wiedziała, jak wielką trudność wciąż sprawia mu poruszanie się, jak walczy o pełne odzyskanie sprawności swoich nóg, a przy tym przebywa w kompletnej ciemności.
– Jeśli chciałaś ten dżem, to Lovegood ma zapas. Nie musisz tak wbijać we mnie swojego wzroku, chyba że podziwiasz to, co widzisz – rzucił, by za chwilę zniknąć za ciemnymi drzwiami, prowadzącymi do jeszcze ciemniejszej piwnicy.
– Merlinie… – odpowiedziała, nie wiedząc, czy zwraca się do niego, czy bardziej do siebie. Jednocześnie pierwszy raz od kilku minut wypuściła z siebie powietrze.
_____________________________
Minuty zdawały się ciągnąć w nieskończoność, a wskazówki zegara wiszącego w przedpokoju usilnie nie chciały się przesuwać. Hermiona już kilka razy rzucała Tempus, w obawie, że urządzenie po prostu się zepsuło. Wciąż jednak pozostawało wiele czasu do 8:00 rano.
_____________________________
Zrobił kanapki, choć wiedział, że nie będzie w stanie nic przełknąć. Musiał jednak, by nie zwrócić eliksiru. Ludzkie żołądki mogły różnie działać podczas przyjmowania medykamentów – podobnie jak ma to miejsce z mugolskimi lekarstwami. Wolał nie ryzykować wymiotów, ani tego, że pozbędzie się całej dawki eliksiru. Z trudem zjadł dwa kawałki chleba, czując, że żołądek ma zaciśnięty w supeł. Do tego wszystkiego nie pomagał fakt, że Granger gapiła się na niego w kuchni. „Czego chciała? Liczyła, że się potnę, potknę czy wygłupię?” – pomyślał.
______________________________
– Dzień dobry! Wyspałaś się? – rzuciła Luna do przyjaciółki, schodząc po schodach. Doskonale wiedziała, że jej poranek nie zaczął się najlepiej, ale… dla jej dobra wolała udawać, że o niczym nie wie.
– Spałam bardzo dobrze, do momentu jak pewien… miły człowiek, który mieszka u ciebie, nie raczył mnie obudzić. Nic nie słyszałaś? – spytała.
– Och, nie. Sypiam jak małe dziecko, to chyba wpływ łubinu*, który w dzieciństwie często rodzice wkładali do mojego pokoju. To znaczy sypiam, o ile nie lunatykuję. Choć z tego, co wiem… od wojny przestałam lunatykować –
– Nie miałam pojęcia, ale rzeczywiście, nawet nie wpadłam na to, by cię spytać!
– Nic nie szkodzi, to nic wielkiego. Mówisz więc, że nasz drogi… znajomy – już wstał? – zapytała.
– Tak. O 8:00 mamy zająć się eliksirem.
– To masz jeszcze trochę czasu – oznajmiła Luna.
Hermionie każda minuta dłużyła się w nieskończoność. Nie podejrzewała, że pewien czarodziej odczuwał w tym momencie to samo. Gdy było już kilka minut do upragnionej godziny, dziewczyna zapukała do drzwi profesora.
– Zaraz przyjdę Granger – usłyszała w odpowiedzi.
Pobiegła na górę, z jeszcze większą niecierpliwością oczekując, aż mężczyzna przyjdzie na górę. Sprawdziła kolor eliksiru, przygotowała kilka zlewek i fiolek, na wypadek, gdyby były potrzebne. Przygotowała rękawice ze smoczej skóry i przystępując z nogi na nogę, nie mogła doczekać się przyjścia profesora.. Zaczęła wyglądać przez okno – z piętra rozciągał się wspaniały widok na pobliskie wzgórza. Wiedziała że kilka kilometrów stąd znajduje się niewielka, na wpół mugolska wioska. Najwidoczniej miejscowi żyli w symbiozie z czarodziejami, podobnie jak w Dolinie Godryka. Skąpane w porannym słońcu pagórki wyglądały wręcz bajkowo – dziewczyna uważała, że doskonale pasowały do Luny. Brakowało tylko pasących się testrali, czy innych magicznych stworzeń, których przyjaciółka mogłaby doglądać w takie dni jak ten.
Przestraszyła się, gdy odwróciła się w stronę kociołka, a w drzwiach stał mężczyzna. Tym razem jego włosy już nie były mokre, tylko opadały na ramiona niczym tafla. W przeciwieństwie do jej napuszonych i wiecznie pokręconych kosmyków, jego wyglądały na takie, które sama mogłaby mieć. W przeciwieństwie do wiecznie tłustych pasm, które miał w Hogwarcie, teraz jego włosy prezentowały się dużo lepiej. Najwidoczniej godziny stania nad kociołkami uczniów, którzy nie wiedzieli, jak poprawnie uwarzyć nawet najprostszy eliksir, nie były łaskawe dla tej strony jego „ja”. Hermiona zaczęła zastanawiać się nad niesprawiedliwością losu – ona potrzebowała niemal całego opakowania „Ulizanny”, by jej włosy ułożyły się we względne fale, podczas gdy on potrzebował tylko ich umycia, by wyglądały całkiem znośnie. I tak nie mogły się równać z pięknymi, rudymi włosami Ginny, które były gęste, zawsze perfekcyjnie układające się czy mieniące milionem odcieni, gdy tylko muskały je promienie słońca. Tak… włosy były jednym z wielu kompleksów Hermiony, ale najprawdopodobniej to właśnie one znajdowały się w ścisłej czołówce.
– Znowu się gapisz? – z zamyślenia wyrwało ją jego pytanie.
„Merlinie, jak długo tam stoi? I jak długo… rzeczywiście się w niego wgapiam?” – zastanowiła się.
– Pańska sztuka bezszelestnego poruszania się jest doprawdy godna podziwu. Nawet nie spostrzegłam, że już pan jest – uznała.
– To się nazywa gracja, Granger. Wiem, że miałaś głównie do czynienia z bandą rozkapryszonych Gryfonów, ale wierz mi – my Ślizgoni wiemy, jak zachować się z klasą, jednocześnie bez konieczności zwracania na siebie uwagi poprzez hałas. A do tego lata szpiegowania. Wyłudzanie informacji drogą podstępu wymaga odpowiedniego podejścia – odpowiedział, sam nie wiedząc czemu, w ogóle cokolwiek jej tłumaczy.
– Rozumiem… mimo to, podziwiam.
– Zajmijmy się tym, co w tym momencie niezbędne. Dla twoich przyjaciół i tak nie ma ratunku i nawet tona lekcji gracji i ogłady nie przyniosłaby rezultatów. Lepiej więc powiedz, jaki kolor ma eliksir? Lovegood go doglądała, ale zaczynam wątpić, czy nie dorzucała czegoś od siebie – stwierdził.
– Luna, by tego nie zrobiła! Przecież wie, jakie to ważne! – zaperzyła się. Gdy spojrzała na niego, dostrzegła lekki kaprys w kąciku ust. Jego wąskie wargi… próbowały się uśmiechnąć. A jednocześnie walczył, by tego nie zrobić. – Merlinie, to był sarkazm, prawda?
– Nie odpowiadam na pytania retoryczne.
– Przepraszam, ja… ostatnio mam trudności z łapaniem ironii, sarkazmu, a nawet żartów. Zbyt dużo biorę na poważnie.
„Czyżby dostrzegała w sobie zmiany?” – pomyślał Severus. „To byłoby już coś… jakiś początek, który dawałby szansę na lepsze zrozumienie tego, co się z nią dzieje”. Nastała dziwna cisza, która w tym momencie zaczęła mu wyjątkowo ciążyć. Żeby więc ją przełamać, doszedł do wniosku, że najlepszą metodą będzie zawstydzić dziewczynę. A przynajmniej najlepszą dla niego.
– Wspaniale Granger, to szalenie interesujące i bardzo w tym momencie niezbędne. Kolor eliksiru – to mnie interesuje, a nie twoje… trudności – ostatnie słowo wypowiedział niemal zgryźliwie, z dawką jadu niczym trucizna Nagini.
– Tak, już – odparła nieco smutniejszym, bardziej zatrwożonym tonem. – Eliksir jest pomarańczowy, choć ma jakby brokatowy połysk i lekko bulgocze. Płomień wygląda tak, jak pięć dni temu, gdy go zostawiałam.
Zastanowiła się, czy ten mieniący się kolor, przypominający jej brokat, to nie sprawka Luny, która może chciała w ten sposób „dorobić” miksturę. „Nie… to zbyt poważny temat. Dla niej też” – rzuciła w myślach.
– W porządku. Jest tak, jak powinno być Granger. Istnieje prawdopodobieństwo – nikłe, bo nikłe, ale zawsze – że uwarzyłaś eliksir prawidłowo – stwierdził.
Gdyby mógł zobaczyć minę Hermiony w tym momencie, zapewne sam by nie uwierzył. Na jej twarzy walczyło ze sobą zdziwienie z dziką ekscytacją. Wyglądała jak dziecko w sklepie ze słodyczami w połączeniu z małym zwierzątkiem, pierwszy raz doznającym wolności. Pochwała, nawet zawoalowana czy okraszona sarkazmem, ale wypływająca z ust Severusa Snape’a, była dla niej więcej niż haustem powietrza po minutach spędzonych pod wodą. Zachciało jej się skakać i pochwalić całemu światu.
– Przed tobą ostatni etap. Zdejmij zaklęcie, dzięki któremu eliksir dojrzewał. I zacznij oddychać na Merlina, bo jak zemdlejesz to nic z tego nie będzie – burknął, odreagowując swój stres.
– Tak, tak… jasne. Jak zdejmę, to co wtedy? – spytała.
– Dolej pięć kropli skrystalizowanej wody księżycowej. Przemieszaj trzykrotnie w prawo, sprawdzając, czy konsystencja jest jednolita. Eliksir powinien być niezbyt gęsty, ale też niezbyt wodnisty. Będzie inny niż te, z którymi miałaś prawdopodobnie styczność. Jeśli po prostu uznasz, że jest dziwny lub nietypowy, to dobrze. Pozostanie tylko zostawić go na średnim ogniu na dwie godziny. A potem dać godzinę na ostygnięcie. I połknąć, licząc na cud…
Drżącymi rękami Hermiona wyciągnęła różdżkę i zdjęła zaklęcie zastoju z mikstury. Para buchnęła jej w twarz, co było dziko nieprzyjemne. Eliksir zaczął mocniej bulgotać. Dolała do niego pięć kropli wody, starannie odliczając, by nie popełnić żadnego błędu. Nie wiedziała, jakie byłyby skutki, gdyby dodała więcej płynu.
Delikatnie, jakby miała do czynienia z czymś kruchym, zamieszała ciecz. Profesor miał rację – nie miała zwykłej konsystencji. Z każdym obrotem chochli zdawała się gęstnieć. Dziewczyna zaczynała właśnie mieszać miksturę po raz trzeci, gdy odkryła coś dziwnego.
– To ciecz nienewtonowska! – wykrzyczała z zaskoczeniem, fascynacją i nieukrywanym podnieceniem. – Niesamowite.
– Merlinie, dziewczyno! Ciesz się, że nie mam różdżki, bo bym cię zaatakował! – uznał.
– Ale naprawdę, to niezwykłe. Nie sądziłam, że to możliwe w przypadku eliksirów.
– Nie wiem, o czym mówisz Granger… skończyłaś mieszać?
– Tak, zmniejszyłam ogień. Jest 8:35, mamy więc dwie godziny.
– W takim razie tłumacz, o co ci chodzi, skoro już postanowiłaś wydzierać się na ten dom i trzy pobliskie wioski – stwierdził, zaskakując samego siebie.
„Od kiedy interesuje cię, co ta dziewczyna ma do powiedzenia?” – pomyślał. Z drugiej jednak strony, był ciekawy, szczerze zafascynowany tym, co mówiła. Zakładał, że to jakieś mugolskie zjawisko, bo gdy sam szukał wytłumaczenia dla tego, co zadziało się z eliksirem, nie umiał znaleźć żadnego magicznego odpowiednika. Jeśli więc coś wiedziała, chciał to wiedzieć.
– Chce pan wiedzieć więcej o cieczy nienewtonowskiej?
– Na Merlina, nie każ mi się powtarzać. Dostałaś przyzwolenie, by paplać, a jeszcze nie chcesz skorzystać? Może powinni cię przebadać w św. Mungu? – spytał.
– Ciecz nienewtonowska jest powiązana z mugolską fizyką i łączy się z prawami Newtona – zaczęła mówić.
– Newton nie był mugolem, Granger – wtrącił się Snape.
– Co?
– To, co słyszysz. Wiem o Newtonie, ale on nie był mugolem, był charłakiem. Znał świat czarodziejski, miał do czynienia ze wszystkim, co magiczne poprzez powiązania rodzinne – jego matka była czarownicą. Nie zasłynął zbytnio w naszym świecie, więc zaczął działać wśród mugoli – wytłumaczył.
Hermiona była zszokowana – nie miała pojęcia, że jeden z bardziej znanych uczonych jest powiązany z oboma światami. Fakt, że był charłakiem, tłumaczył też, czemu nie było żadnych informacji o nim w czarodziejskich książkach czy publikacjach. Po prostu nie było dla niego miejsca w żadnym z obu miejsc.
– Skoro wie pan, kim jest Newton, nie muszę mówić o jego teoriach – uznała.
– Nie, nie musisz. Interesuje mnie tylko ta ciecz, o której wspomniałaś –
– Nie zagłębiałam się w to aż tak bardzo, fizyka nie była moją mocną stroną w mugolskiej szkole, a potem… nie była mi potrzebna. Choć patrząc na to nieco inaczej, wiele kwestii magicznych można mocno powiązać z fizyką, obowiązującymi prawami, choćby warzenie eliksirów – to nic innego, jak lepiej wykorzystana chemia, w której wykorzystuje się odpowiednie składniki.
– Granger – przerwał jej nagle. – Odbiegasz od tematu. Rozumiem, że są dwie godziny do podania Oculusa, ale nie muszę ich spędzać na twoim paplaniu.
– Przepraszam… – złapała głębszy oddech, by zebrać myśli. Sama nie wiedziała, czemu tak dobrze jej się z nim rozmawia. A raczej mówi w jego obecności. Powinna być bardziej przerażona, bać się oceny… tymczasem czuła, że może mu w jakiś niewielki sposób zaimponować. Nic więc dziwnego, że tkwiące w niej wciąż silne poczucie chęci bycia docenioną, co podnosiło jej niską samoocenę, pragnęło nakarmienia. Tym bardziej że ta sfera jej życia od pewnego czasu była mocno zaniedbana.
– No dobrze, chodziło mi o ciecz nienewtonowską. To substancja, która zmienia swój stan skupienia w zależności od działającej na nią energii, czyli np. nacisku lub sposobu trzymania. Łamie to wszelkie prawa Newtona, że ciecz da się fizycznie złapać, by zachowała swój kształt. Ta ciecz nienewtonowska w spoczynku zachowuje się jak zwykły płyn. Dlatego w kociołku wygląda normalnie. Jednak gdy dostarczymy jej siły zmienia się w ciało stałe. Tutaj może nie jest to tak widoczne, ale każdy ruch chochlą spotykał się z oporem. A przy trzecim zamieszaniu, było naprawdę ciężko. Gdy bulgoczący płyn skapnął na blat… zmienił się w kulkę, trochę przypominającą rtęć. Dlatego skojarzyło mi się to po prostu z tym zjawiskiem…
– Pod wpływem czasu, eliksir traci tę właściwość – stwierdził. Zbadał wielokrotnie to, jak zachowywał się Oculus, zanim opublikował pierwsze z badań.
– Dlatego da się ją przełknąć… myśli pan, że to wpływ wody księżycowej?
– Sama Kirke stosowała regularnie wodę księżycową, jako jeden z naczelnych składników jej mikstur. Poza tym, wiedźmy od pokoleń korzystały z niej z uwagi na niezbadane w pełni możliwości. Nawet dziś mugolom wydaje się, że wiedzą coś na jej temat. Dzięki przenikaniu się magii i znachorstwa, zaczęła być stosowana w medycynie naturalnej, ale ta „zbierana” przez mugoli nijak ma się do starożytnych metod pozyskiwania. Przyjęło się, że ta odpowiednio sporządzona i zebrana w Kryształowym Jeziorze, pozostawiona od zachodu do wschodu Słońca, by wypełniła się mocą Księżyca, doskonale ma niwelować złą energię. Być może więc… to jej zasługa. W każdym razie, za dwie godziny eliksir przestanie zmieniać formę – stwierdził, chcąc zakończyć temat.
– Rozumiem aluzję profesorze, czyli widzimy się za dwie godziny.
– Granger! – wykrztusił, próbując powstrzymać gniew.
– Tak?
– Miałaś nie mówić do mnie per profesorze… – odpowiedział aksamitnym głosem, zupełnie innym niż ten, który przed chwilą przywołał uwagę Hermiony.
– Tak, oczywiście – dodała i wyszła z pokoju, choć nogi odmawiały jej posłuszeństwa.
__________________________
„Dwie godziny… co ja mam robić. Poza próbą uniknięcia szaleństwa” – pomyślał Severus. Zaczął krzątać się po pokoju – wcześniej ewidentnie stał w słońcu, którego promienie musiały wpadać przez okno. Powodowały, że zrobiło mu się nieznośnie gorąco. Przesunął się więc w inną stronę, ale nie mógł ustać w spokoju. Przechadzał się, jednocześnie myśląc o tym, że powinien wcześniej zacząć ćwiczyć „pewny krok”, który zaprezentuje na jutrzejszej rozprawie.
„Ostatni dzień twojej wolności. A potem wszystko w końcu się skończy” – uznał. Zaczął rozmyślać o tym, co by mógł zrobić, gdyby jego los się odmienił. „Mrzonki, idioto. Nic się nie odmieni” – szepnął jego wewnętrzny krytyk, po tym, jak przez pewien czas pozwolił sobie na dozę fantazji. W tym momencie wiedział, że liczy się tylko Draco. Tak naprawdę tylko z tego powodu Lovegood ocaliła go we Wrzeszczącej Chacie. Inaczej już dawno wyzionąłby ducha i w końcu miał spokój od wszystkich kretynów i całego tego durnego, magicznego świata pełnego hipokrytów.
– Jeszcze tylko jutro – westchnął do siebie.
__________________________
Granger wracała na górę – nie dało się nie usłyszeć jej ciężkich kroków na drewnianych schodach. Wchodziła z kubkami kawy – zapach dobiegał do pokoju, a dźwięczenie obijających się o siebie naczyń świadczyło, że ma w ręku co najmniej jedną filiżankę.
– Jestem! – stwierdziła aż nazbyt radośnie, jak dla Severusa.
– Nie dało się nie usłyszeć Granger. Chodzisz jak słoń, masz kroki tak głośne, że dziwne, że na cmentarzu w Dolinie Godryka nie obudziłaś zmarłych.
– Też się cieszę, proszę pana. Czy mam przelać eliksir do fiolki? Odmierzyć jakąś porcję?
– Przede wszystkim zabierz te przeklęte kubki. Kropla innej cieczy niweluje całego Oculusa.
– Pomyślałam, że może chce się pan napić…
– To nie myśl. Poza tym pH kawy w połączeniu z Oculusem może przynieść różne skutki i reakcje, a jednak do jutra muszę żyć.
– Tak, pro… proszę pana – powiedziała i wyszła z pokoju, zabierając pachnące filiżanki. – Co teraz?
– Niestety, znowu muszę ci zaufać Granger. I nie ciesz się – jak dla mnie to nie komplement. Nie wiem, ile obecnie ważę, więc rzuć z łaski swojej zaklęcie diagnostyczne, a następnie odlej do fiolki ok. 0,1 ml na każdej 10 kilogramów masy. Czeka cię więc liczenie.
Posłusznie rzuciła zaklęcie i przeraziła się, gdy zaczęły spływać do niej wyniki. „Na Merlina, jakim cudem on jeszcze stoi tutaj?” – pomyślała. Niedowaga, zaburzenia mięśni, problemy z widzeniem, bezsenność, mogłaby wymieniać długą listę w nieskończoność. Rzeczywiście fakt, że poznała jego medyczne wyniki oznaczał, że poniekąd musiał jej zaufać.
„Tyle razy musiał być potraktowany Cruciatusem, że jego mięśnie są praktycznie trwale uszkodzone. Tyle złamań, często wielokrotnie w tym samym miejscu…” – Hermiona zdziwiła się, jakim cudem czarodziej ma tyle silnej woli, że w ogóle stoi. Sama doskonale znała ból, jaki zadaje Cruciatus, zwłaszcza ten zaserwowany przez Bellę. Był nie do zniesienia, niczym setka wbijających się, rozżarzonych ostrzy, które przenikają każdy, nawet najmniejszy centymetr ciała. Pod jego wpływem krzyczała do zdarcia gardła, a głowa pękała jej z bólu jeszcze kilka kolejnych dni. „Profesora potraktowano zaklęciem tyle razy… Merlinie”.
– 71 kilogramów – powiedziała na głos, zastanawiając się, skąd aż tyle, skoro tkanka tłuszczowa mężczyzny była poniżej progów. Do tego jego wzrost imponował – niemal 190 centymetrów, przy takiej wadze, to było za mało.
– Nie ma tragedii. W takim razie odmierz 0,7 ml Oculusa – powinno zadziałać – stwierdził.
Hermiona odwróciła się od niego i zaczęła starannie odmierzać pełną dawkę płynu. Usłyszała dziwny szmer za swoimi plecami, ale nie poruszyła się, w pełni skupiając na tym, by nie rozlać nawet kropli. Profesor miał rację – eliksir rzeczywiście był już w normalnym stanie, idealnie nadający się do przelania i połknięcia. Intensywny kolor pomarańczowy niemal jarzył się przez przezroczystą fiolkę. Brak zapachu był jednak zaskakujący.
Trzęsącymi rękami zakorkowała eliksir, był niemal chłodny w dotyku, co mogło potęgować szkło. Profesor stał do niej plecami – odstawiła więc płyn na stojak, nie wiedziała, czy będzie miała podać go od razu, czy jeszcze coś odczekać.
– Przelałam. Podać? – spytała.
– Jeszcze chwila Granger – odpowiedział, lekko przytłumionym głosem.
Dopiero teraz spojrzała w jego kierunku i dostrzegła, że jego ręce poruszają się wokół głowy. Nie stosował magii, to było coś innego. „Merlinie!” – krzyknęła we własnym umyśle, gdy zdała sobie sprawę, że Snape ściągał bandaże. Nie była przygotowana na to, co się pod nimi znajduje. Jednocześnie rosła w niej ekscytacja i lęk. Jedyne, czego jej brakowało podczas tych rozmów, to widok jego oczu, karcące spojrzenie, które wyrażało więcej niż tysiąc obelg, jeśli robiła coś złego.
__________________________
Zdjął bandaże – chciał to zrobić, zanim weźmie eliksir do ust. Jeśli poczułby jakiś efekt, chciał widzieć od razu, a nie czekać dalej w mroku. Odwinął je, wiedząc, że dobiegające jego oczu promienie światła nie będą przynosić ulgi, tylko spowodują dodatkowe pieczenie i łzawienie. Ot, kolejny dyskomfort w życiu Severusa Snape’a. Wiedział, że Granger jest za jego plecami, chciał z nią jeszcze porozmawiać, zanim łyknie jej specyfik – tak na wypadek, gdyby go zabiła, planował upewnić się, że zrobi wszystko, by uratować jutro Draco.
Odwrócił się w jej stronę, czując, że mruży oczy, które i tak przyniosły w efekcie tylko ciemność. Przerażającą, mroczną otchłań, którą świetnie znał. Już się w niej znajdował psychicznie w swoim życiu, a od dwóch miesięcy był też i fizycznie. Usłyszał odgłos upadania metalu o ceramiczną podłogę i brzęk tłuczonego szkła. Miał nadzieję, że to nie eliksir, który ta idiotka rozlała lub stłukła. Już miał ją besztać, gdy usłyszał, jak mówi:
– Merlinie… O matko.
Usłyszał, jak idzie w jego stronę. Subtelność Granger go rozbrajała, planował zwrócić uwagę na to, że jest za blisko – zbyt intensywnie czuł jej przeklęty zapach. Chciał na nią nakrzyczeć za stłuczenie fiolki lub czegokolwiek innego, ale nie mógł wydusić z siebie słowa, bo poczuł coś absolutnie dziwnego. Lekko mokra, ciepła rzecz wylądowała na jego policzku. Wyczuł pulsowanie i dziwny dotyk.
________________________
Nie była w stanie się opanować, ani milczeć. Jedne słowa wyszły z niej bez zastanowienia, inne ugrzęzły w gardle. Gdy zobaczyła jego twarz w całej okazałości, chochla, którą trzymała, wysunęła jej się z ręki. Całe szczęście, że fiolkę z Oculusem umieściła na trójnogu. Stłukła coś, ale nie było to istotne.
Przed nią stał Severus Snape, które oczy nie wyglądały jak te należące do najbardziej mrocznego czarodzieja, jakiego znała. Zamiast bezdennej czerni, dojrzała smutną szarość. Tak jak włosy siwieją wraz z upływem wieku, tak jego oczy straciły kolor, blask i wszelką moc, jaką miały. A miały ogromną. Teraz były to tylko gałki pokryte bielmem, niczym zaćmą.
Nie wiedząc, co robi podeszła bliżej, by lepiej mu się przyjrzeć. Zaczęły nieco błyszczeć, ale podejrzewała, że to skutek nadwrażliwości po zaklęciu. Wyglądał tak… „Niewinnie” – to określenie pojawiło się w jej głowie. Nie było istotne, że kompletnie nie pasowało do czarodzieja stojącego przed nią. Nie mogła się powstrzymać. Uniosła rękę na wysokość jego oczu i delikatnie, jak gdyby nie chciała go spłoszyć, dotknęła jego policzka i całkowicie przestała myśleć. Po prostu patrzyła w jego oczy, próbując dostrzec w nich tę ciemność, to, co najbardziej przyciągało. „I teraz mogą powrócić… może da się je uratować” – pomyślała.
________________________
Chwilę zajęło mu, by zrozumieć, co się dzieje. „Czemu nie protestujesz, stary idioto?!” – zbeształ się w myślach, jednocześnie strącając rękę dziewczyny ze swojego policzka.
– Co ty robisz Granger? Zabieraj łapska.
– Ja… przepraszam. Odruch, po prostu… – zaczęła się jąkać, nie wiedząc, jak ma wytłumaczyć to, co miało miejsce. Sama do końca nie wiedziała i nie rozumiała, co się wydarzyło.
– No co? Nigdy. Więcej. Mnie. Nie. Dotykaj. Jasne? – wysyczał niczym jadowity wąż.
Wolałby, żeby naprawdę nie próbowała na nim „dotyku litościwej Granger, pełnej współczucia”. To mogła zostawić dla innych. Wiedział, jak wyglądał, podejrzewał, że wie, w jakim stanie są jego oczy. Wcześniej miał do czynienia ze smokiem potraktowanym Conjunctivitisem, oślepionym zwierzęciem, który zamiast majestatycznego wzroku miał oczy spowite gęstą mgłą. Inne stworzenia miały podobne gałki – jeśli nie gorsze. Często dodatkowo przekrwione lub załzawione, z uwagi na znaczną nadwrażliwość na światło i zapalenie rogówki. Nie spodziewał się, że jego będą wyglądać inaczej.
– Przepraszam, po prostu… odruch.
– Taaaaa… – odburknął.
__________________________
Wystraszyła się, a jednocześnie… chciałaby zostawić swoją rękę na jego poliku. Chciała dotknąć jego powiek i brody, nawet jeśli w jej głowie brzmiało to dziwnie i żałośnie. Jego pierwsza reakcja, którą był całkowity brak reakcji, zdziwił ją bardziej niż wrzask, do którego doszło potem. Emocje kołatały się w niej jak szalone… znowu poczuła tonę uczuć, krew przepływającą przez jej ciało, wzbierającą magię. Poczuła krztynę życia w sobie i oddałaby wiele, by to uczucie nie mijało. Nie wiedziała, czy bardziej wywołała je ekscytacja przed podaniem eliksiru, strach, czy może… po prostu Severus Snape.
__________________________
– Podaj eliksir – powiedział, gdy już uspokoił się na tyle, by móc normalnie mówić. Jeszcze pół sekundy temu, najpewniej nie utrzymałby fiolki w ręku, ani nie poprowadził jej do ust. „Co ta dziewucha sobie wyobrażała?” – pomyślał.
Słyszał, jak wyciąga skądś fiolkę – zapewne włożyła ją wcześniej w statyw, co było słusznym posunięciem. Odkorkowała buteleczkę i wsadziła w jego wyciągniętą dłoń. Znowu poczuł jej dotyk – tym razem zupełnie niezamierzony. Jej ciepłe, delikatne palce przesunęły po spodzie jego dłoni, gdy podawała mu eliksir, upewniając się, że trzyma go i nie upuści. Trzęsła się lub wręcz dygotała. Nie była to postawa statecznej, pewnej siebie wiedźmy.
___________________________
Hermiona pomyślała, że gdyby po drugiej stronie stał teraz Harry lub Ron, ktoś rzuciłby coś śmiesznego dla rozładowania emocji. Jakiś żart typu smacznego, jak przed wypiciem zawsze obleśnego Eliksiru Wielosokowego. Tym razem była cisza. Słychać było tylko, jak każde z nich ciężko bierze oddech.
Uniósł fiolkę w kierunku ust, a ona nie oderwała wzroku nawet na chwilę. Strużka płynu wyciekła, pozostawiając buteleczkę absolutnie pustą. Nie skrzywił się nawet przez moment, nie widać było po nim bólu ani cierpienia. Czekała na efekt.
________________________
Nie miał pewności, jak będzie smakował Oculus. Podejrzewał, że dokładnie tak jak pachniał – czyli wcale. Gdy unosił fiolkę do ust, zdał sobie sprawę, że jest pierwszym człowiekiem, który zażywa ten eliksir. I, że nie będzie mu dane opisać wrażeń, opublikować badań i efektów… bo, nawet jeśli się uda, jutro będzie tylko Azkaban.
Przełkną ciecz, która nie miała żadnego smaku. Poczuł ją na języku, ale nie rozlała się, ani nie zatrzymała na nim, tylko spłynęła od razu do gardła. Tam spowodowała przyjemne ciepło – jak mleko z miodem i masłem, które podawała mu matka w dzieciństwie, gdy bolało go gardło. Mugolski i tani pomysł, który podpowiedziały jej sąsiadki. Tańszy niż eliksiry i lekarstwa, na które szkoda było pieniędzy, tym bardziej że jakieś miałyby iść na niego.
Eliksir przepłynął przez gardło i poczuł, jak rozlewa się nagle po jego ciele. Uderzyło go jeszcze bardziej wyraźne ciepło. Uczucie było miłe, zaskakujące. Nie było bólu, nie czuł cierpienia, nie czuł się dziwnie. Miał wrażenie, że jest tak, jak być powinno. Nie czuł nic, a jednocześnie jakby nie miał zmysłów. Nie słyszał żadnych dźwięków, do jego nozdrzy nie docierał żaden zapach, nie odczuwał wiatru na swoim karku… po prostu nicość w ciemności.
Nagle wszystko ustąpiło. Jego zmysły wróciły. Wszystkie. Ale nie jeden.
Severus Snape wciąż był niewidomy.
________________________
Zamrugał, ale nic się nie wydarzyło. Ponownie zamknął oczy i otworzył. Czekała, wstrzymując oddech, ale czuła jak zalewa ją fala strachu. Pot stał jej na rękach, a jednocześnie zrobiło jej się przerażająco zimno. Mina, jaką w tym momencie miał Severus Snape nie przynosiła pociechy. Jego oczy nie wróciły do normy, wciąż znajdowały się jakby za mgłą. Szczękę miał zaciśniętą do tego stopnia, że wyraźna żyłka na jego lewej skroni zaczęła pulsować. Mimo wyraźnego zarostu dało się dostrzec, że z całej siły przyciska wargi do siebie.
– Ale przecież… wszystko było zrobione zgodnie z tym, co pan kazał. Najlepsze składniki, czas mieszania. Spieprzyłam? Merlinie, spieprzyłam! Jestem absolutnie do niczego…
– Granger…
– Nie mogę pana uratować. Zawiodłam, po raz kolejny okazałam się bezużyteczną idiotką! – wykrzyczała. Severus pomyślał, że jeśli Lovegood jest w domu, doskonale wszystko słyszy i jest na bieżąco z małym teatrzykiem Granger.
– Uspokój się dziewczyno! – wyrzucił z siebie. – Przestań panikować.
– Co pan jutro zrobi? Co mogę zrobić? Może jakoś przyjdę, aportuje się z panem do ministerstwa? W jakiś sposób trzeba będzie pana wprowadzić.
– Skończ. I wyjdź.
– Ale to trzeba omówić. Merlinie, skupiliśmy się na eliksirze, a jutro… – poczuła, jakby ziemia miała zacząć osuwać się spod jej nóg. – Merlinie, jeśli pan się jutro ujawni, może… trafić do Azkabanu! Nawet tymczasowo. Tam jest tylu śmierciożerców, a niewidomy. Czy pan sobie poradzi? Może porozmawiam z Harrym? On porozmawia z Kingsleyem lub Pontusem… coś trzeba zrobić. Nie może pan w takim stanie, nie przeze mnie… – zaczęła się zapowietrzać.
– PRZESTAŃ! – wykrzyczał, a jego spowite bielmem oczy wyglądały jeszcze groźniej niż wtedy, gdy przypominały czarną otchłań.
– Ale jak? Zawiodłam… zniszczyłam panu życie. Co pan zrobi?
– Granger, do jasnej cholery, czy ja cię prosiłem, żebyś się wtrącała w moje życie? Czy ktoś cię do niego zapraszał?
– Ale…
– Nie, no więc właśnie! Czego ty jeszcze chcesz uparta dziewczyno? Poklasku? Więcej sławy? Kiedyś twoim celem było ratowanie skrzatów, a teraz co? Będziesz stawać w obronie nietoperza z lochów? Chcesz poprowadzić mnie jutro za rączkę, dać białą laseczkę i powiedzieć: „Och, moi drodzy, tutaj profesor Snape, ale nie przywróciłam mu wzroku. Ale i tak jestem taką cudowną Wiem-To-Wszystko, że bijcie mi brawo”? – mówił podniesionym głosem, najbardziej mrocznym i raniącym, na jaki było go stać. „Co ona sobie do cholery wyobrażała” – kłębiło mu się w głowie.
– N… nie – wyszeptała.
– To, czego chcesz? – zapytał, nagle całkowicie zmieniając ton.
Już nawet nie krzyczał, choć Hermiona wolałaby, aby dalej wrzeszczał na całą Anglię. Jego spokojny głos, tak zmienny, był jeszcze bardziej przerażający. Brzmiał tak, jakby nagle stracił sens wszystkiego.
– Wyjdź. Nie chcę twojej litości, ani twoich szlochów – powiedział ze stoickim spokojem.
Hermionie opadła szczęka, a łzy zaczęły piec pod powiekami. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Jej racjonalna strona zdawała sobie sprawę, że profesor jest sfrustrowany, na pewno liczył na to, że uda się uratować jego wzrok. Ona też miała taką nadzieję, mimo całego poczucia otaczającej ją bezsilności i beznadziejności, miała małą dozę wiary, że tym razem coś jednak pójdzie po jej myśli. Pomyliła się – i ta myśl, że po raz kolejny zawiodła, że dała sobie przyzwolenie na złudną wiarę, zabolała ją jeszcze bardziej niż klątwy i tortury Bellatrix.
– Wynoś się stąd – stwierdził niemal szeptem. Przerażającym, powodującym ciarki na plecach szeptem.
Wybiegła z pokoju, nie zwracając uwagi na schody, które miała do pokonania. Uciekła z domu Luny, uciekła od Snape’a i chciała uciec od wszystkiego.
___________________________
* Istnieje myśl ludowa, że Kto w łubinie zaśnie, już się nie obudzi – wszystko przez to, że istniało przekonanie, że łubin (notabene z łac. lupinus) powoduje trwały sen, jest groźny i łączono go niekiedy z południcą, prasłowiańskim demonem z pól.