Uratuj mnie / Rozdział 27. Smocze opowieści

UWAGA. Rozdział zawiera mocniejszy opis, który może urazić niektórych czytelników. 

 

Na sali Wizengamotu zbierał się już spory tłum gapiów. Hermiona oglądała się co chwilę ze swojej ławy, licząc, że pojawi się profesor w towarzystwie Luny. Zastanawiała się, jak planuje to zrobić i czy w ogóle będzie obecny. “Zastosuje zaklęcie Glamour? A może postawi na Wielosokowy? Ech, no jak… skąd by go wziął. Może po prostu wparaduje tutaj?” – pomyślała bez składu, bo tona wspomnień i myśli w jej głowie nie pozwalała się uspokoić. Tupała stopami o ziemię, jednocześnie czując, jak rośnie w niej zdenerwowanie.

– Będzie dobrze, Miona – szepnął jej do ucha siedzący obok Harry i delikatnie złapał za rękę. – Wszystko będzie dobrze.

Odwróciła się jeszcze raz – widziała kilka znajomych twarzy, zarówno po stronie Wizengamotu, jak i ludzi przybyłych na rozprawę. Wśród sędziów znajdował się m.in. Kingsley oraz kilka osób, z którymi miała styczność po zakończeniu wojny. Zaczęła szukać wzrokiem Luny… aż w końcu dostrzegła ją pogrążoną w rozmowie z Ronaldem. Profesora nigdzie nie był. “Zrezygnował… zostawił Draco” – uznała bezgłośnie.

– Proszę wstać! Rozprawa numer 30/349. Oskarżony: Draco Lucjusz Malfoy – powiedział młody protokolant.

W całe sali dało się usłyszeć szuranie krzesłami czy stopami. Nerwowe oczekiwanie miało się niebawem zakończyć. Dwóch Aurorów, których Hermiona kojarzyła z widzenia, wprowadziło odzianego w smutne, beżowe szaty Draco. Wyglądał jakby miał za sobą kilka naprawdę trudnych dni. Choć miał dość świeże ubranie i nawet zaczesane włosy, poczuła dreszcz na plecach. Była pewno, że coś wydarzyło się w Azkabanie. Nawet z daleka dało się dostrzec wyraźnie podkrążone oczy i jeszcze bledszą niż zawsze skórę. Wyglądał mizernie – nie jak ten sam napuszony dupek z Hogwartu, którego znała przez sześć lat. Nawet nie jak wtedy, gdy widziała go we dworze. Wyglądał gorzej niż podczas wojny…

– Ten wyższy po prawej do Gawain Robards, szef biura Aurorów – powiedział po cichu Harry. 

Dziewczyna nawet nie przywiązała większej wagi do czarodziejów wprowadzających Draco. Ot, zauważyła, że jest ich dwóch. Ale to właśnie wtedy do Hermiony dotarło, co Azkaban robi z ludźmi. Tych kilka dni temu, podczas pierwszej rozprawy, Draco nie wyglądał tak przerażająco źle jak teraz. Zaczęła zastanawiać się, co się wydarzyło w międzyczasie. Ostatnim razem Draco mógł wystąpić w swoich czarnych szatach, miał zaczesane platynowe włosy i kpiący uśmiech na twarzy. Dziś? Jego twarzy wyglądała na pustą.

– Draconie Malfoy, zgodnie z Kartą Praw Wizengamotu masz możliwość skorzystać z obrońcy. Czy ponownie, jak poprzednio rezygnujesz ze swojego prawa? – spytał Lavarius Pontus.

Draco nie odpowiedział, tylko pokiwał głową.

– Oskarżony musi odpowiedzieć –

Chłopak milczał, ale podniósł wzrok w stronę Ministra Magii. 

– Panie Malfoy, czy rozumie pan, co mówię? – spytał czarnoskóry czarodziej.

– Tak – odparł bardzo słabym głosem Draco. – Nie chcę obrońcy.

– Dobrze. W takim razie rozumiem, że bez oporów będzie pan zeznawał. Wróćmy do przerwanego przesłuchania. Panie Malfoy, dlaczego przystąpił pan do Śmierciożerców? – dopytał Minister.

Draco zaczął swoją opowieść. Mówił o tym, jak nie chciał wcale być jednym z przydupasów Czarnego Pana, ale został do tego zmuszony, by chronić siebie i matkę. Gdy opowiadał, jak wyglądała inicjacja, jaki ból czuje się podczas przyjmowania Mrocznego Znaku i jak ma się przeczucie, że całe życie się zmienia od tej chwili, Hermiona spojrzała na Lunę. Jej oczy błyszczały, choć z daleka nie mogła dostrzec, czy to od łez, czy zasłuchania się. Wyglądała niezwykle spokojnie, wpatrując się niemal bez mrugnięcia w ukochanego.

– Proszę zatem nam powiedzieć, w ilu innych “misjach” pan uczestniczył – zapytał czarodziej.

– Nie wiem… w kilku. Czarny Pan wzywał nas na spotkania, wymagał posłuszeństwa. Każdy miał wyznaczone jakieś zadania – jedni inwigilowali Ministerstwo, inni mordowali mugoli lub szukali Pottera. Chce pan spytać o jakieś szczególne działania, Ministrze? – powiedział Draco, który nieco odzyskał wigor. Hermiona dostrzegła, że wcześniej chłopak wodził wzrokiem po sali, zapewne w poszukiwaniu konkretnej blondynki.

– Panie Malfoy, wedle zeznań kilku więźniów w tym pańskiego wujka Rabastana Lestrange’a, 17 marca 1997 roku brał pan udział w napadzie na wioskę Ystradgynlais* w południowej Walii, gdzie doszło do morderstwa siedmiu mugoli. Zdaniem Lestrange, cytuję: “Młody Malfoy został ściągnięty przez Czarnego Pana z Hogwartu. Dał popalić i odznaczał się szczególną chęcią wobec mugolek. Zamordował trzy osoby”. Co pan na to?

– Po pierwsze… Ministrze – Rabastan Lestrange nie jest moim krewnym, jest bratem człowieka, który był mężem mojej ciotki. Nie łączy nas żadna więź krwi. Po drugie – owszem, byłem wysłany do Ystradgynlais zgodnie z poleceniem Czarnego Pana, ale nie brałem udziału w żadnej walce. Ja… – Draco urwał wypowiedź w połowie i spojrzał na własne stopy, jakby zastanawiał się, co powiedzieć. – Zostałem spetryfikowany i ukryty przez Severusa Snape’a. Nie chciał, żebym był jednych z tych, którzy napadli na wioskę. Robił wszystko, by mnie uchronić przed jakimkolwiek działaniem na rzecz śmierciożerców.

– Skąd więc przekonanie Lestrange’a? – spytał jeden z członków Wizengamotu.

– Cóż… – Draconowi trudno było wytłumaczyć, co rzeczywiście miało miejsce.

– Panie Malfoy, ma pan obowiązek mówić prawdę i zeznawać, jeśli nie będzie pan współpracował, zostanie pan potraktowany Legilimencja lub Veritaserum. Będzie pan współpracował? – doprecyzował Pontus.

– Wiem… ministrze – odparł nieco zgryźliwie. – Problem w tym, że możecie mnie naszprycować eliksirem, ale ja nie mam pewności, co się wydarzyło. Nie brałem udziału w napaści, nie robiłem nic w tej wiosce poza leżeniem w jakiś krzakach! A to, co mówią inni… cóż, trzeba byłoby zapytać Snape’a. Pozostali biorący udział w ataku zostali skonfundowani lub potraktowani Imperio. Ale ja nie wiem. Znam tylko wersję… którą przekazał mi Snape.

– Dlaczego pan sądzi, że będziemy mu wierzyć, panie Malfoy? – zapytała pulchna kobieta, siedząca w jednym z ostatnich rzędów wizengamockiej ławy.

– Nie musicie – nie zmuszę was do tego. Możecie mi podać Veritaserum, przyjmę z rozkoszą.

– Panie Malfoy, wielu Śmierciożerców próbowało oszukać eliksir, dlaczego więc mamy sądzić, że pan tego nie spróbuje? – zasugerował siedzący trzy miejsca od kobiety czarodziej.

– Nie spróbuję, ale zawsze możecie mnie odesłać do Azkabanu i ponownie nasłać jednego z dementorów, by zrobił sobie małą wyżerkę z mojej duszy. Coś na wzór wczorajszej sytuacji, gdy nagle zostałem zaatakowany w swojej celi. Wtedy będziecie mieć pewność, że nie będę miał dość siły, by się bronić, prawda? – odparł gniewnie Draco, mrużąc oczy i łapiąc się mocniej podłokietnika krzesła, na którym siedział. 

 

“Jeśli chcieli zatuszować wczorajszy atak, to właśnie im się to nie udało” – pomyślał, z drobną nutką złośliwości. Na sali podniosła się wrzawa, kilka osób zaczęło się przekrzykiwać, a dziennikarze “Proroka” i jakichś innych czarodziejskich pisemek nie nadążali z relacją. W Azkabanie rządzili dementorzy, ale otrzymywali rozkazy od Ministerstwa. Nie powinni byli atakować czarodzieja, który dopiero czekał na swój proces. Te przeklęte istoty były jednymi z bardziej przerażających, nic więc dziwnego, że sama wzmianka o nich wywołała poruszenie nie tylko wśród widzów, ale też i części członków Wizengamotu.

 

– Proszę o ciszę! Zapewniam pana, że ten incydent jest mi znany – stwierdził Pontus. – Ministerstwo zbada, dlaczego jedno… jedna z istot zachowała się wbrew protokołowi. Aurorzy już wkroczyli do Azkabanu, panie Malfoy. Nie ma tutaj mowy o celowym działaniu Ministerstwa, więc proszę nie insynuować tego typu… zdarzeń.

 

Choć podczas mowy ministra na sali zapadła cisza, gdy tylko ten zakończył swoje… wystąpienie, dało się usłyszeć wyraźne prychanie jednego z obserwatorów. 

– Wróćmy do tego, co najistotniejsze. Czy pamięta pan inne misje, w których brał pan udział w związku z przynależnością do Śmierciożerców?

– Panie Ministrze… takie wyprawy były co chwilę, na szczęście podczas mojego pobytu w Hogwarcie oszczędzono mi uczestnictwa w większości z nich. Za każdym jednak razem, nie użyłem ani jednego zaklęcia podczas ataków na mugolskie czy czarodziejskie wioski. I wbrew temu, co mówią inni osadzeni – nigdy nie dokonałem żadnego mordu ani gwałtu – odpowiedział Draco.

– Proszę powiedzieć, czy przypomina pan sobie, co wydarzyło się 24 czerwca 1997 r. w szkockiej miejscowości Burniestrype, nieopodal Muir of Lochs?

– Tak. To było niecały tydzień przed misją, która miała zdecydować zdaniem Czarnego Pana o tym, czy będę żył, czy też mnie zabije. Zostałem ściągnięty z Hogwartu, gdzie wraz z Fenrirem Greybackiem, Thorfinnem Rowlem, Corbanem Yaxleyem, Jugsonem, Goylem Seniorem i Juniorem, a także Severusem Snapem zostaliśmy wysłani z “ważną misją”. Zdaniem Czarnego Pana w Muir of Lochs miały znajdować się pewne poszlaki, które miały doprowadzić go do lepszego zrozumienia, kto obecnie posiada Czarną Różdżkę. Według Czarnego Pana mieliśmy tam znaleźć osoby z otoczenia Grindelwalda i przyprowadzić do niego. Zamiast tego natknęliśmy się na ruiny mugolskiej wioski, więc… kilku z obecnych uznało, że trzeba się rozerwać i zadowolić Czarnego Pana, choć informacjami o paru zamordowanych mugolach. W Burniestrype… Goyle Junior dopatrzył się sierocińca i wraz z Yaxleyem uznali, że zabawnym pomysłem będzie spalenie budynku. Rowle i Jugson wdarli się do jednego z domów, a tam można się domyślić, co robili.

– A pan? – spytał jeden z czarodziejów.

– Snape i ja… udaliśmy się do jednego z domów. Okazało się, że był pusty, bez mieszkańców, więc po kilku minutach po prostu… spaliliśmy go. Gdy wyszliśmy z płonącego domu, na placu stał już Greyback z oboma Goyle’ami wraz z kobietą. Myślałem, że to nieświadoma mugolka, którą czeka straszny koniec. Okazało się, że to Erdona Blane – Draco spuścił głowę i przestał opowiadać. 

 

Blondyn poczuł, że nie ma więcej sił, by mierzyć się z pytaniami, bo wspomnienie tego konkretnego wieczoru uderzyło go ze zdwojoną siłą. Doskonale pamiętał to zadanie… nie mógł pozbierać. Pierwszy raz Luna zobaczyła go płaczącego w Pokoju Życzeń. Gdy pytała, co się stało, bał się cokolwiek jej powiedzieć. Była czysta, taka niewinna, a on zbrukany. Nie odpowiadał przez dłuższą chwilę. Spytała wówczas, czy ma to związek, z tym że będzie teraz mógł odwiedzać z nią testrale. Gdy kiwnął głową, pierwszy raz w życiu przytuliła go i wyszeptała, że wszystko będzie dobrze. Nigdy nie pytała więcej, co się wydarzyło. Nie mogła więc wiedzieć, że kazano mu rzucić Cruciatus na Erdonę Blane, aurorkę i członkinię Zakonu Feniksa z czasów pierwszej wojny.

 

– Proszę kontynuować, panie Malfoy – zachęcił minister.

– Greyback… zaczął opowiadać na głos o tym, co zrobi z kobietą. Jak się nią… zajmie. Naprawdę muszę mówić, ministrze? Chyba każdy ze zgromadzonych wie, jaką szumowiną był Greyback. Proszę nie kazać mi powtarzać jego słów.

– Dobrze, proszę dalej.

– Zanim zgromadzili się wszyscy… wie pan, co zrobił Greyback i Goyle Senior. Zachęcali też mnie i Snape’a, ale… udało nam się wykpić.

– W jaki sposób? – spytał ktoś z ławy, ale Draco nawet nie dostrzegł, kto to był. Jego głowa była spuszczona, a obrazy tamtej nocy przelatywały przed oczami jak klatki filmowe.

– Snape… powiedział… – Draco nie mógł wydusić z siebie nawet słowa. Odchrząknął i ponaglany przez wzrok ministra zaczął kontynuować. – Snape powiedział pozostałym, że już “zabawiliśmy się z mugolskimi dziwkami, które właśnie spłonęły”. I, że nie mamy sił.

– Czy tak było w rzeczywistości? – zapytał inny z sędziów. Cisza na sali była wręcz druzgocąca.

– NIE! Absolutnie nie – krzyknął Malfoy. “Jak mogli… jak mogli w ogóle pomyśleć, że ja lub wujek… że my…” – uznał w swojej głowie chłopak. – ŻADEN Z NAS DWOJGA. NIGDY. NIE TKNĄŁ ŻADNEJ KOBIETY WBREW JEJ WOLI – stwierdził z całą mocą, na jaką udało mu się zdobyć. – Dom, który spaliliśmy, był pusty. Nie było w nim nikogo. 

– Proszę wrócić do wydarzeń z tamtej nocy i kontynuować. 

 

Draco nie zamierzał opowiadać im, jak obrzydliwy był Greyback, traktujący kobietę jak rzecz. Co mówił, w jaki sposób zdarł z niej ubranie i brał na mokrej od deszczu ziemi. Jak krzyczała przeraźliwie, błagając o pomoc, co tylko nakręcało tego potwora. Jak Greyback śmiał się razem z Goylem z niego i ojca chrzestnego, że “nie dadzą rady dwa razy”. Nawet jeśli to miałoby uratować go przed Azkabanem, nie zamierzał dzielić się pełną wizją tego, co się wydarzyło. 

 

– Gdy pojawili się inni, zaczęto torturować Blane. Ona… i tak nie była w stanie wydusić z siebie czegokolwiek. Już nie… Greyback zbytnio nią sponiewierał, podejrzewam nawet, że mógł… pozbawić ją języka. Pozostali cieszyli się z tego, zachęcali go, by zrobił jeszcze więcej, chcieli nawet… dołączyć – Draco poczuł, jak wzbiera w nim żółć i zbiera mu się na wymioty. – Zaczęto rzucać w nią kolejnymi klątwami, w tym tnącymi. Gdy miała nadejść moja kolej usłyszałem szept Snape’a, gdy powiedział, że muszę… muszę coś rzucić. Nie mógł mi pomóc. Ja… rzuciłem Crucio. 

– Kto rzucił ostatnią klątwę, panie Malfoy? Kto zabił Erdonę Blane?

 

Nastała cisza.

Wręcz można było usłyszeć oddechy osób siedzących na sali.

 

– Snape. Severus Snape – odpowiedział Draco. 

– Dlaczego, panie Malfoy? 

– Bo… uznał, że już wystarczy “zabawy” i czas wracać do Czarnego Pana. Po powrocie sami zostaliśmy potraktowani dawką Cruciatusów, w ramach kary od Czarnego Pana za nieudaną misję. Nie przydaliśmy mu się, choć był zadowolony, że “jednej zdrajczyni krwi mniej”. W zamku, gdy byliśmy już na błoniach… spytałem Snape’a, czemu ją zabił. Uznał, że to było lepsze niż pozostawienie jej przy życiu po tym, co zrobił jej Greyback. Poza tym… 

– Tak? – spytał któryś z siedzących czarodziejów.

– Poza tym powiedział, że czasem większą łaską jest zabić kogoś Avadą niż skazać go na tortury lub śmierć w gorszych mękach. I… że kiedyś to zrozumiem. 

 

_______________________________

 

*Ystradgynlais – miasto w południowej Walii, w hrabstwie Powys, położone w dolinie Swansea Valley, nad rzeką Tawe, na południowym skraju parku narodowego Brecon Beacons.

Rozdziały<< Uratuj mnie / Rozdział 26. Na cmentarzuUratuj mnie / Rozdział 28. Smocze opowieści cz. II >>

Dodaj komentarz