Uratuj mnie / Rozdział 18. Godząc się ze śmiercią

Hermiona nie wiedziała, kiedy zasnęła. Pamiętała tylko, że wróciła z Hogwartu, rozmawiała z Harrym, zażyła eliksir i poszła spać. Gdy się obudziła, było grubo po 12:00 – znowu zaspała na śniadanie i będzie musiała mierzyć się z komentarzami najbliższych. Oczywiście robili to dla jej dobra, ale czuła narastającą presję – powinna być dobrą czarownicą, przykładną dziewczyną Ronalda, przyszłą perfekcyjną panią domu. Miała niekiedy wrażenie, że nikt nie zwracał uwagi na jej uczucia. Wsadzili ją w ramkę, w ich głowach pojawiła się wizja Hermiony, więc ona powinna nią podążać. Aby nikogo nie rozczarować. Szkoda tylko, że ostatnio coraz częściej czuła, że rozczarowuje samą siebie.

Usiadła na łóżku, czując jeszcze większe zmęczenie. “Merlinie, co mi się znowu śniło?” – pomyślała, próbując przywołać wspomnienia. Wstała zdecydowanie w kiepskim humorze. “Teraz już tak będzie? Ciągła huśtawka nastrojów?” – zapytała samą siebie. Próbowała przypomnieć sobie, czy wczorajszy dzień rzeczywiście miał miejsce. “Profesor Snape żyje… jego instynkt przeżycia jest imponujący”. Będzie mogła uwarzyć przy nim eliksir, Draco wyjdzie na wolność, a potem… nie miała żadnego pomysłu na to, co będzie potem. Jej życie kończyło się wraz z uwolnieniem Malfoya – wówczas traciła sens, jakiś powód, by wstawać z łóżka i jakoś działać. Kiedyś myślała o tym, że będzie uzdrowicielką, pójdzie na studia, kto wie – może nawet połączy edukację mugolską i magiczną. Ewentualnie mogłaby też zacząć pracę w jakimś z ciekawszych departamentów w Ministerstwie Magii. Bycie Aurorem jej nie interesowało – znów wychodziło na to, że ma odmienne pragnienia niż Harry… lub Ronald. Zdecydowanie bardziej pasowałaby jej rola Niewymownej. Ale dziś? Teraz poza najbliższym tygodniem nie snuła już żadnych planów. Nie mogła się na nich skupić, wyjść myślami w przód bardziej niż kilka godzin lub dni, bo zawsze strumień wspomnień porywał ją w przeszłość i kazał analizować, jak wiele złego uczyniła.

Skoro już obudziła się w fatalnym nastroju, uznała, że da swojemu umysłowi sobą porządzić. Jeśli musiała się umartwiać, to może zacząć od razu. Zaczęła analizować wydarzenia sprzed dwunastu godzin. Profesor Snape żyje, ma się średnio, ale żyje. Jeśli tylko ona nie popełni jakiegoś oczywistego błędu, może, na 50% wróci mu wzrok. A potem będzie mógł znów z pogardą spoglądać na wszystkich… “Ciekawe, czy on wie, co robić teraz po wojnie. Wróci do Hogwartu?” – zaczęła zastanawiać się nad nim i jego przyszłością. “Co mnie to interesuje! Hermiono, na litość Erynii, jeszcze chwilę temu sądziłaś, że nie żyje, a teraz rozważasz, czy wróci do nauczania!” – zbeształa się w myślach. Jednocześnie poczuła, jak rośnie w niej zawstydzenie na myśl o tym, jak zareagowała na niego we śnie. “O mamo!” – jęknęła w swojej głowie, przypominając sobie, że nie tylko w mieszkaniu Luny Severus Snape zawładnął jej umysłem. W nocy znów o nim śniła.

________________________________

Biegła przez błonia Hogwartu, rzucając zaklęcie tarczy. Nigdzie nie było Rona. Od opuszczenia Komnaty Tajemnic nie mogła go już zlokalizować. W ogólnie nikogo nie było dookoła niej. Nagle była kompletnie sama pośrodku pola pełnego trupów. Wszędzie były martwe ciała jej przyjaciół i różnych śmierciożerców – niektórych znała, innych w ogóle nie mogła rozpoznać. Nagle wyrósł przed nią śmierciożerca i zaczął grozić różdżką, śmiejąc się przeraźliwie. Rzucił ją na ziemię.

– Najpierw ja się z tobą zabawię, a potem cię zabiję. Albo mam lepszy pomysł. Najpierw się zabawię, a potem oddam Fenirowi – powiedział, śmiejąc się złowieszczo. Dobrze wiedziała, kto kryje się za tą maską. 

Ten sen powtarzał jej się często, ale zawsze w zmienionej formie. Z reguły śmierciożerca zamieniał się w Bellatrix, której cuchnący, zgniły oddech drażnił ją w nozdrza. Nagle przenosiła się do Dworu Malfoyów, a Bella ryła nożem po jej ręce. Przy okazji czuła we śnie, jak ją torturuje. Zawsze wtedy budziła się z krzykiem, zlana zimnym potem. Dlatego wolała zażywać Eliksir na Sen bez snu niż jego łagodniejszą wersję, ale zbytnio uzależniał. Tej nocy było inaczej.

Głos postaci pochylającej się nad Hermioną, nagle się zmienił – stał się łagodniejszy, bardziej aksamitny, ale wciąż mroczny. Głęboki, taki który przeszywa, a jednocześnie budzi pierwotne instynkty. Znała ten głos, podziwiała, skupiał jej całą uwagę. Nigdy jednak nie sądziła, że ten głos może być porywający, a zarazem powodujący dziwną reakcję jej ciała. 

Szare, pozbawione wyrazu oczy Śmierciożercy nie stały się szalonym spojrzeniem Belli. Owszem, były czarne, ale był to zupełnie inny rodzaj mroku niż ten, który powinien się pojawić w jej śnie. Przez oczy Belli przepływał obłęd, dało się go wyczuć, gdy wbijała w człowieka spojrzenie. Te oczy były naprawdę inne. Przeszywały, to bez wątpliwości, ale można było w nich utonąć – dać się pochłonąć bezkresnej czerni, jednocześnie nie rozpoznając, gdzie kończy się tęczówka, a w którym miejscu zaczyna źrenica. Te oczy hipnotyzowały, potrafiły zwabić w pułapkę – patrząc w nie, czuła się jak zwierzę pod naporem spojrzenia drapieżnika.

Ten sen był inny niż wszystkie. Postać nachylająca się nad nią zdjęła maskę i patrzyła tym jedynym w swoim rodzaju spojrzeniem. Nie czuła strachu. W przeciwieństwie do tego, co odczuwała w swoich poprzednich marach, tym razem nie była stłamszona ani nie obawiała się tego, co ma nastąpić. Ufała mu. Wiedziała, że nic nie zrobi. 

Ale zrobił. Zaczął ją szarpać, rzucać o ziemię.

– Zasługujesz na śmierć, Szlamo! Na to co najgorsze – głos znów zmienił się w szaleńczy ton Dołohowa. – Ciekawe, co Greyback z tobą zrobi, gdy już ja dostatecznie się zabawię –

Próbowała krzyczeć, ale nie mogła. Jej szata była rozdarta, on zakrywał jej usta, a jednocześnie czuła, że nawet gdyby była swobodna, nie byłaby w stanie się ruszyć. Spojrzenie też się zmieniło – nie był to już czarne oczy, w których mogłaby bezpiecznie utonąć, ale niebieskie, lodowate tęczówki, z których biło zimno tak przerażające, że Dementorzy byli tylko miłym łaskotaniem smutku. 

Próbowała się wyrwać, łzy leciały jej ciurkiem po policzkach, a w ustach czuła smak krwi – najpewniej swojej. 

I znowu wszystko ustąpiło. Kręciła głową, próbując wyrwać się z uścisku, ale nikt jej już nie trzymał. Nikt nie zakrywał jej ust, nie sapał nad nią. Pojawiła się tylko ciemność.

Pamiętała, że obudziła się w nocy, gdy było jeszcze zupełnie ciemno. Ginny nie było w pokoju, tak jak przypuszczała. Zdarzało się wymykać z pokoju – najpewniej do Harry’ego. Sen był tak realistyczny, jak za każdym razem, ale dziś trwał znacznie krócej. Ucieszyła się, że wątek Belli się nie pojawił.

Zasnęła znowu, ale tym razem bez koszmarów.

_________________________

“Czemu o nim śniłam? Czemu Dołohow się w niego zmienił? Pewnie jest na to jakiegoś freudowskie wytłumaczenie, które by świadczyło o przeżyciu wczoraj szoku, który wychodzi w podświadomości” – pomyślała. Spojrzała na mugolski budzik, który stał obok jej łóżka – dawny podarunek od rodziców. Już była 12:37, czyli od przeszło pół godziny wegetowała, rozmyślając o nocnym spotkaniu z profesorem Snapem. A czekało ją tego dnia spotkanie też na jawie.

 “Oby tylko nikogo nie było na dole” – pomyślała, schodząc wreszcie po schodach. Jej marzenia spełzły na niczym, bo Molly Weasley jak zwykle krzątała się po kuchni. Ale na szczęście nie natrafiła na nikogo innego. 

– Hermiono, słoneczko! Wyspałaś się? Ron i Ginny nie mogli cię dobudzić – powiedziała śpiewającym głosem pani domu. 

– Tak, dziękuję – odparła i to, na Merlina, w końcu zgodnie z prawdą. 

W tej sekundzie Hermiona zdała sobie sprawę, że pierwszy raz od końca wojny spała tak długo. Często po prostu udawała, że śpi, gdy Ginny się budziła. Chciała unikać wszystkich za wszelką cenę, nawet kosztem tego, że jej przyjaciele będą na nią źli. Wolała zajmować się tym, co jej zdaniem było teraz konieczne, i nie były to kontakty międzyludzkie. Chciała też uniknąć Rona.

Tym samym przejmował się też Harry, ale on miał wewnętrzne przekonanie, że wystarczą wspomnienia, które dostał od profesora Snape’a, by puścili młodego Malfoya wolno. Ona nie wierzyła już w Ministerstwo, jego dobre intencje, ani w sprawiedliwość jako taką. Jeśli by istniała, to przecież nie zginęłoby tyle niewinnych osób, prawda?

– Hermiono – powiedziała łagodnie pani Weasley, potrząsając ją za ramię. – Pytałam, czy zjesz śniadanie. Usmażyć coś? –

– Przepraszam, chyba przysnęłam na siedząco – odpowiedziała, tym razem kłamiąc. – Mogę zrobić sobie owsiankę, nie musi się pani kłopotać –

– Drogie dziecko, przecież nie ma problemu. I tak tu jestem, muszę dopilnować obiadu – odparła kobieta.

– Dobrze, to poproszę cokolwiek. Naprawdę, wszystko jedno, co tylko chce się pani zrobić i sprawi nieco przyjemności – odpowiedziała Hermiona siląc się na uśmiech.

Przeszła na chwilę do salonu i usiadła na fotelu koło okna. Wpatrując się w pobliskie pagórki, zdała sobie sprawę, że musi z kimś porozmawiać. Miała już nawet pomysł, z kim. Była to jedyna osoba, z którą może podzielić się tym, na co wpadła wczoraj w nocy. Wiedziała, gdzie iść zaraz po śniadaniu.

Gdy wróciła do kuchni, Molly krzątała się, co jakiś czas ocierając oczy. Na pierwszy rzut oka, wydawało się, że wszystko było w porządku. Zawsze mogłaby powiedzieć, że to od cebuli, którą kroiła do jajecznicy. Ale Hermiona czuła, że to nie tak. Ją samą ściskało w dołku za każdym razem, gdy spoglądała na słynny zegar Weasleyów. Ten, którego wskazówki pokazywały, co dzieje się z członkami rodziny. Artur, Charlie, Fred i George byli oznaczeni jako “W pracy”. Przy Ronie i Ginny wskazówka pokazywała na “Ogród”. Wskazówka Molly była w miejscu “Dom”, a Percy’ego – “Więzienie”. Najgorzej było patrzeć na dwie wskazówki, które znajdowały się pomiędzy “Zagubiony” a “Śmiertelne niebezpieczeństwo”. One w ogóle nie zmieniały swojego położenia od tych kilkudziesięciu dni. Cały czas tkwiły w jednej pozycji… Hermionę fascynował zegar Weasleyów, była ciekawa, czy gdyby dodać funkcję “Śmierć” lub “Cmentarz”, to czy wskazówki Fleur i Billa przesunęłyby się. Ale nie odważyła się zapytać.

Poczuła na sobie spojrzenie Molly i odwróciła wzrok od zegara. Kobieta położyła przed nią talerz z jajecznicą i kubek parującej herbaty.

– Jedz skarbie, jeszcze nie wróciłaś do siebie po tych miesiącach leśnej tułaczki z chłopcami – powiedziała z troską pani Weasley. – Smacznego!

Hermiona zaczęła jeść w skupieniu, ale jedzenie praktycznie nie przechodziło jej przez gardło. Potrafiła zapomnieć o nim całymi dniami. Przełykanie nie sprawiało jej radości, czekolada nie miała smaku, nawet kawa nie była tym samym, co przed wojną. Wiedziała, że źle wygląda. Przecież w łazience było lustro, którego nie mogła się pozbyć. Była chuda, choć do czasu rozpoczęcia wojny trudno było tak o niej powiedzieć. 

Chłopcy w czasie tułaczki w lesie też potracili kilka kilogramów, ale doskonała kuchnia Molly sprawiła, że na nowo się zaokrąglili. Ją trochę ratowały włosy, które osłaniały zapadnięte policzki. Chowała też za nimi smutne, przekrwione z braku snu oczy. Figurę ukrywała pod zbyt dużymi bluzami. I tak nie założyłaby nic innego przez bliznę… 

– Pani Weasley, czy mogę o coś spytać? – zebrała się na odwagę Hermiona, odkładając widelec.

Kobieta spojrzała na nią z uśmiechem.

– Oczywiście kochanie, co takiego? 

– Pani Weasley, jak się pani czuje? Wiem, że minęło już trochę czasu… jeśli tylko pani chce, to zawsze chętnie wysłucham. Nie zastąpię Billa ani Fleur, wiem, że ma pani swoje dzieci, ale gdybym mogła… to chciałabym pomóc – spytała.

Molly spuściła wzrok, udając, że kafelki w kuchni stały się bardzo interesujące. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć dziewczynie.

– Przepraszam! Nie powinnam była… nie chciałam sprawiać przykrości, jestem taka głupia pani Weasley. Naprawdę – zaczęła się kajać Hermiona. 

– Nie, nic nie szkodzi – odpowiedziała przez łzy Molly. – Po prostu… zaskoczyłaś mnie. Od czasu pogrzebu nikt nie spytał, jak się mam. Jesteś pierwsza – 

Hermiona była zszokowana, myślała, że pani Weasley rozmawia z Ginny albo Arturem, widywała się przecież z profesor McGonagall. Czyżby też czuła się samotna?

– Naprawdę nie chciałam pani urazić, po prostu… ja myślę o nich bardzo często. Codziennie. O wszystkich, którzy odeszli, ale o Billu i Fleur, Tonks i Remusie… o nich najbardziej. Profesor Sprout, Graup… tak wiele osób straciło życie, zupełnie bez sensu. Pamiętam tyle scen, Colina Creeveya – zaczęła mówić Hermiona, łapiąc się na tym, że pierwszy raz od wojny zwierza się komuś ze swoich uczuć. Czemu akurat otworzyła się przed Molly? Czy to kwestia tego, że obie czuły się samotnie?

– Ja staram się nie myśleć – przyznała pani Weasley. – A przynajmniej udaję przed sobą samą. Przez większość dnia mi się to udaje, czasem, gdy myślę o ulubionych daniach dzieci, zaczynam się jednak rozklejać. Ale myślę, że jestem i tak szczęściarą.

– To znaczy? – spytała Hermiona.

– Może to źle zabrzmi, ale… cieszę się, że straciłam tylko dwoje dzieci. Zostało mi jeszcze kilka osób do opiekowania się. Mogłam spędzić z nimi i tak wiele czasu i jestem szczęśliwa oraz wdzięczna za każdy dzień, jaki z nimi przeżyłam – powiedziała kobieta.

– Podziwiam… ja nie umiem się pogodzić z ich odejściem –

– Ale kto powiedział o godzeniu, Hermiono? Czy można w ogóle pogodzić się z ich śmiercią? Z czyjąkolwiek śmiercią? Trzeba ją przyjąć i żyć dalej. Pamiętać, ale nie rozpamiętywać. Być wdzięcznym za dobre chwile razem. Cóż nam więcej pozostało? – spytała Molly. Ale Hermiona nie wiedziała, co odpowiedzieć. Ona sama nie wiedziała, co jej pozostało w życiu. Czasem nie czuła, żeby miało spotkać ją jeszcze cokolwiek dobrego.

– Hermiono, kochanie… powiem ci tak: nie da się uratować wszystkich. Wojna rządzi się swoimi okrutnymi prawami. Odnieśliśmy zwycięstwo, jesteśmy wolni. Okupiliśmy to ogromnym kosztem, mówię ci to jako kobieta, jako matka i przyjaciółka. Musimy żyć dalej, nawet jeśli to trudne. A może być trudne. Widzę po tobie, że nie masz się najlepiej. Widzę po Arturze, że bardzo przeżył wojnę – stracił dzieci, stracił przyjaciół. Myślę, że mógłby cię zrozumieć, dla mnie jest największym wsparciem, gdy nocami budzę się zlana potem lub z płaczem. Wie, co czuję, wie, że staram się być silna dla was wszystkich – dodała.

– To naprawdę… – nie wiedziała, co ma odpowiedzieć kobiecie.

– Jakie Hermiono? Znalezienie pociechy w drugiej osobie jest bardzo ważne kochanie. Znalezienie kogoś, kto nas zrozumie, kto wesprze. Kto nawet pomilczy. Ale świadomość, że jest, że rozumie i akceptuje nas… jest ważna. Ale musisz też pamiętać, że trzeba żyć według swoich reguł, byleby nie krzywdzić nikogo. Ale też, a może przede wszystkim – nie krzywdzić siebie – 

– Tylko że to naprawdę trudne pani Weasley – przyznała stłumionym głosem Hermiona, rozmemłując jajecznicę, która została na jej talerzu.

– Oczywiście, że tak kochanie! Bylibyśmy głupcami, gdybyśmy podeszli do tego łatwo. Ale zobacz, co rozpacz potrafi zrobić z człowieka. Rozpamiętując tylko umarłych, nie będziemy żyć szczęśliwie. A przeżyć życie tak jak Severus, myśląc tylko o tych, co odeszli… zobacz, jak niewiele ten mężczyzna miał z tego życia. Cały życie poświęcił w imię miłości do Lilly. Och, była cudowna, oczywiście, że tak – doskonale ją znałam. Ale nigdy nie była jego… a on mimo to, żył mrzonką o utraconej miłości. Bo umarła. Można kochać, ale trzeba żyć dalej. Ja będę zawsze kochać Billa, tak samo jak Fleur, ale muszę żyć dla pozostałych – powiedziała Molly, skupiając wzrok na Hermionie. – W pierwszej wojnie straciłam całą rodzinę, kochanie. Braci, rodziców… Było mi strasznie, naprawdę, ale pojawiło się światełko, pojawił się mój Artur. Mogło być gorzej skarbie, naprawdę. Najważniejsze to żyć dalej, a nie dać się pogrzebać za życia.

Hermiona nie wiedziała, co odpowiedzieć. Czuła, że Molly Weasley trafiła w samo sedno. Ona, kobieta, która straciła dzieci, wiedziała, jak żyć nadal. A ona, która tak naprawdę nie straciła nikogo, wciąż obarczała się winą, czuła jak się pogrąża i zatraca w niemocy.

– Gdybyś kiedyś chciała porozmawiać, to ja też jestem, pamiętaj, proszę. Wiem, że z Ronem czy Harrym to trudno się porozumieć, a Ginny… no cóż, teraz po wojnie świata poza Harrym nie widzi. Ale możesz też przyjść do mnie – dodała kobieta.

– Dziękuję pani… tak zrobię… – odpowiedziała.Przez chwilę siedziały w kuchni w milczeniu. Czuła, że kobieta jest z nią szczera i mogłaby potraktować ją jak własną matkę, ale coś… coś ją blokowało. “Przecież to mama Rona, nie mogę jej zranić…” – pomyślała. – Pani Weasley… pomyślałam sobie jeszcze… czy nie ugotowała pani przypadkiem zbyt dużo obiadu? Mogłabym zanieść coś Lunie, zapewne siedzi u siebie. Akurat mam do obgadania pewną sprawę przed kolejną rozprawą Draco, więc mogłabym przy okazji załatwić jedno i drugie –

– Zawsze mam “za dużo” jedzenia, oczywiście, że tak! Spakuję ci nawet podwójną porcję. Luna ostatnio często bierze moje jedzenie ze sobą, ma pewnie na kilka dni… biedna dziewczyna, też siedzi sama. Próbowałam ją przekonać, by wprowadziła się do nas, ale uznała, że nie może zostawić jakichś roślin samych… biedulka – odpowiedziała Molly, jednocześnie wracając do pozy idealnej pani domu, która krząta się po kuchni, nakładając do słoików jedzenie dla Luny.

Rozdziały<< Uratuj mnie / Rozdział 17. Zyskując na czasieUratuj mnie / Rozdział 19. Pozostając w mroku >>

Dodaj komentarz