Uratuj mnie / Rozdział 6. Prosząc o pomoc

Lunie tylko wydawało się, że nie wie, ile dni minęło od wojny. Wypierała datę z pamięci. Tak naprawdę miała doskonałe pojęcie o tym, że właśnie zaczęło się lato. Minęły dokładnie 64 dni. Lawendowe pola były w rozkwicie już od dłuższego czasu, a patrząc na to, że ich kępki świetnie mają się w tym regionie nawet do września, czerpała przyjemność z każdej podróży przez wzgórza, które oddzielały jej dom od Nory. 

Początkowo dziewczyna planowała napisać do Hermiony Granger z prośbą o przygotowanie nietypowego eliksiru. Uznała jednak, że nie może za każdym razem słać do przyjaciółki sowy. Musi czasem porozmawiać z nią na żywo, wyjść z domu, żeby nie pomyśleli, że zjadły ją nargle. Jeszcze, nie daj Merlinie, przyszliby do niej… 

Bała się, że gdy odkryją jej znajomego ukrywającego się w piwnicy, cały plan weźmie w łeb. Misternie obmyślony pomysł zaskoczenia Wizengamotu, nad którym myślał Snape miał zakładać, że Draco zostanie wypuszczony, jeśli ława przysięgłych czarodziejów zrozumie, że Potter mówił prawdę, nie był manipulowany ani nie znajdował się pod wpływem imperiusa. Harry musiał być autentycznie zszokowany pojawieniem się Snape’a i jego zeznaniami, na wypadek, gdyby chcieli sprawdzić umysł chłopaka i prawdziwość jego wspomnień. 

– Potter jest absolutnie beznadziejnym oklumentą. Nikt nie byłby w stanie uwierzyć, że manipuluje swoimi myślami lub wspomnieniami. Każdy, kto będzie chciał rzucić na niego Leglimens pozna, że Potter pokazuje prawdziwe wspomnienia – wyznał pewnego dnia Snape. 

Luna była w szoku, pełna podziwu wobec jego umysłu. Zawsze wiedziała, że jest ponadprzeciętny, w końcu widział testrale, a gdy nosiła swoje okulary pokazujące minimalne stworzenia, jego głowę zawsze otaczały gnębiwtryski. Może teraz w nie już nie wierzyła, ale nadal była przekonana co do jego niezwykłości. 

Usilnie, gdy myślała o nim, w jej wizji obok pojawiała się Hermiona Granger. Była tak samo niezwykła, jak on – mądra, nieco niezrozumiała, bystra, a w ostatnim czasie mocno zamknięta w sobie. Podobnie jak Snape, obwiniała się o wiele rzeczy, choć całkowicie niesłusznie. Była jej najbliższą przyjaciółką, pierwszą, która zaakceptowała bez żadnych trudów jej związek z Draco i obiecała pomoc. Teraz znowu jej potrzebowała.

_____________________________________

Gdy Luna dotarła do Nory, znowu poczuła się jak w domu. Uwielbiała tu przebywać, choć jeszcze bardziej wolałaby tu być z Draco. Wiedziała, że Weasleyowie nic nie mówią na temat jej wybranka, ale za jej plecami czuła, że toczą się wielkie rozmowy. Teraz jednak wszyscy próbowali jej pomóc, włącznie z Harrym, który tak bardzo kiedyś nienawidził się z Draco. 

– Luna, kochanie! Jak miło cię widzieć – powiedziała od progu pani Weasley. 

– Dzień dobry! – odparła z uśmiechem, który musiała nieco wymusić, ale wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, kobieta zacznie ją wypytywać. A była gorsza niż Veritaserum. Jeśli czegoś chciała się dowiedzieć, drążyła, pytała, męczyła, aż dopięła swego. – Czy jest Hermiona? – zapytała.

– Tak kochanie, na górze, czyta. Jeśli natkniesz się po drodze na Ginny, powiedz, żeby do mnie przyszła. Harry i Ron są w ogrodzie, przynajmniej byli niedawno, ale z nimi to nic nie wiadomo – powiedziała Molly.

– Oczywiście – odpowiedziała Luna.

Nora była miejscem niezwykłym – niby małym, biednym i wąskim, a jednak miejsca starczało tam dla wszystkich. Pani Weasley starała się trzymać fason, udawała, że wcale nie przeżywa śmierci Billa i Fleur, jej pierwszego syna i jedynej synowej. Udawała, że nie boli ją, że Percy’ego czeka proces w Wizengamocie. Dopóki był dzień, chodziła uśmiechnięta, krzątając się po kuchni. Od Hermiony i Rona wiedziała jednak, że wieczorami dobry nastrój opuszczał Molly Weasley i trawiły ją demony żałoby. 

Na płacz pozwalała sobie tylko wtedy, gdy była sama z Arturem. W gruncie rzeczy Luna jej zazdrościła. Tego, że mogła płakać – jej przychodziło to z trudem, odkąd skończyła się wojna, a nawet wcześniej – gdy śmierciożercy zabili jej ojca. Zazdrościła jej też tego, że miała obok ukochanego. 

W końcu Luna dotarła do małego pokoju znajdującego się na samym szczycie schodów. Zapukała do drzwi, a gdy usłyszała: “Proszę”, weszła do środka. Na wąskim łóżku pod samym oknem siedziała Hermiona. Jak zwykle otaczała ją burza kręconych, nieco nieokiełznanych włosów. Mimo że Hermiona ich nie lubiła i często zarzekała się, że wolałaby mieć proste, Luna uwielbiała jej loki, które trochę żyły własnym życiem. Niesforne, trochę jak sama Granger, absolutnie nietuzinkowe. Pasowały do dziewczyny bardziej niż najpiękniejsze proste pasma. Były po prostu częścią niej.

– Cześć Hermiono! – zawołała od progu na widok przyjaciółki, otoczonej wieloma książkami.

– Luna! – odpowiedziała z radością. – Właśnie czytam o precedensach w czarodziejskich rozprawach. Czy wiesz, że w 1893 roku istniało prawo brytyjskie, które głosiło, że nie można skazać kogoś za czyn, nawet magiczny, jeśli żaden ze świadków owego czynu nie żyje? I wierzono, że dobre rzeczy wymazują chęci popełnienia magicznych zbrodni. Muszę porozmawiać z Kingsleyem, czy możemy spróbować powołać się na tę teorię w przypadku Draco – 

– Byłoby cudownie. Dziękuję, że tak się zaangażowałaś w pomoc Draco – przyznała Luna.

– Jest dla ciebie ważny, nie mogłabym odmówić i zostawić przyjaciółki w potrzebie. Poza tym… pomógł Harry’emu, pomógł nam wszystkich pokonać Voldemorta. Gdyby nie on, nie wiem, czy ktoś inny dałby radę podejść do Nagini. Złość za zabicie profesora Snape’a sprawiła, że był w stanie zniszczyć ostatniego horkruksa. A sama wiem, jakie to trudne – powiedziała Hermiona. – Poza tym… ja wiem, że Draco nie byłby zdolny do robienia złych rzeczy. Jasne, zawsze był nadętym palantem, arystokratycznym do szpiku kości, ale wierzę, że było w tym więcej pozy niż jego prawdziwego. Inaczej przecież by ci na nim nie zależało – 

“Trafiłaś w samo sedno” – pomyślała Luna, choć nie odważyła się powiedzieć tego na głos. Luna i Draco byli w stanie zrozumieć się nawzajem, ponieważ oboje doświadczyli pewnego stopnia wykluczenia w Hogwarcie. Luna była często ośmieszana przez innych uczniów za swoje dziwne zachowanie i wierzenia w rzeczy takie jak nargle. Nie bez powodu nazywali ją Pomyluną. Draco miał trudności w nawiązywaniu przyjaźni z innymi, z powodu swojego wyśrubowanego stylu życia. Miał pełnić swoją rolę, którą wpajał mu od zawsze Lucjusz. Być lepszym od innych, pełnym dumy z bycia czystokrwistym, a jednocześnie przepełnionym pogardą dla szlam. Nawet jeśli tego nie rozumiał, chciał zrobić wszystko, by przypodobać się ojcu. 

Potem nadeszła faza buntu. Skoro i tak, jego próby szczerzły na niczym, mógł zacząć się buntować. Luna nie wiedziała, czy związek z nią był jednym z etapów przejściowych, czy rzeczywiście w pewnym momencie się w niej zakochał.

– Draco… może to brak gnębiwtrysków sprawił, że zmądrzał i się zmienił. Wiesz Hermiono, moja mama mówiła zawsze, że każdy człowiek zasługuje na drugą szansę i nie ma ludzi tylko dobrych, ani tylko złych. W każdym z nas drzemie cząstka jednego i drugiego. To nie zależy od nas samych, którą drogą będziemy podążać, ale też od otoczenia, tego, co nas spotyka, z kim mamy styczność – przyznała Luna.

– Wiem, zgadzam się z twoją mamą – powiedziała Hermiona. – Zdaję sobie z tego sprawę. Gdyby nie nasze decyzje… gdyby nie to, co postanowiliśmy zrobić w pewnym momencie, nigdy nie znaleźliśmy się w tym miejscu, w którym jesteśmy teraz –

– Hermiono… – zaczęła Luna, siadając obok swojej przyjaciółki. – Potrzebuję twojej pomocy – 

– Coś się stało? Coś ci grozi? – spytała Granger.

– Nie, nie. O mnie się nie martw. To nawet nie do końca w pełni dotyczy mnie, a mojego… znajomego –

– Okej, zaczynasz brzmieć tajemniczo. Chodzi o Draco? Jeśli tak, to możesz mówić wprost, wiesz, że zawsze ci pomogę – 

– To bardziej delikatna sprawa. Czy słyszałaś kiedyś o zaklęciu Conjunctivitis? – spytała Lovegood.

– Oczywiście, Wiktor użył go podczas Turnieju. Chyba Syriusz też nam o nim wspominał. To trudne zaklęcie, niemal z pogranicza czarnej magii – odparła.

– Mój przyjaciel został nim potraktowany podczas wojny. To znaczy, prawdopodobnie nim. Nie mamy pewności. Fizycznie prawie nic mu nie jest, ale wzrok nie wrócił do normy, więc podejrzewamy, że chodzi właśnie o Conjunctivitis –

– Czy to właśnie dla tego przyjaciela prosiłaś o wszystkie eliksiry? – zapytała Hermiona.

– Tak. Chciałam mu pomóc… –

– A teraz, pytasz o Conjunctivitis, bo? – 

– Powiedział mi, że jest eliksir, który może być odtrutką dla tego zaklęcia. Finite Incantate nie działa, zaklęcia diagnostyczne nie wskazują trwałego urazu. On… nie pamięta samego rzucenia Conjunctivitisa, ale podejrzewamy, że to może być to. Naprawdę potrzebuje twojej pomocy, nie myśl, że rozum mi zjadły nargle – wyznała ze spuszczoną głowa Luna. 

– Eliksir Oculus jest mocno skomplikowany. Może gdybym była w Hogwarcie i miała dostęp do Działu Ksiąg Zakazanych, to znalazłabym przepis. Ale nie wiem, jak go uwarzyć. Nie wiem nawet skąd wziąć składniki. Przepraszam, nie wiem czy będę mogła jakoś pomóc Luno – powiedziała ze smutkiem w głosie Hermiona.

Nienawidziła odmawiać przyjaciołom. Wiedziała, że Luna nie prosi o pomoc, bo jest leniwa, tak jak Ron, gdy chciał, by odrobiła za niego pracę domową. Musiało chodzić o kogoś ważnego. Ale o kogo? 

– Nie przejmuj się! Wiedziałam, że tylko ty będziesz wiedziała, o jaki eliksir chodzi. Skoro to niewykonalne, znajdziemy inny sposób, by pomóc mojemu przyjacielowi – stwierdziła Luna, sprawiając wrażenie, że naprawdę wierzy w to, co mówi. 

– Luno, naprawdę przepraszam. Może gdybym była mądrzejsza… albo, gdybym miała pod ręką książki. A może pójdę do Hogwartu? Albo poszukam w Esach i Floresach! Przepraszam, że jestem nieudolna i, że cię zawiodłam – 

– Nie przepraszaj, naprawdę to nic wielkiego. Już i tak wiele mi pomogłaś. Czasem tak bywa, że nie możemy mieć wszystkiego. Naprawdę, nic nie szkodzi – powiedziała Luna, a Hermiona poczuła ukłucie w sercu. Poczuła się nieudolna i bezużyteczna. Zawsze tak miała, gdy coś jej nie wychodziło. Fakt, że nie potrafiła pomóc przyjaciółce sprawiał, że czuła się bardzo źle. Wiedziała, że będzie ją to męczyło, dopóki nie znajdzie rozwiązania. Nie mogła uchronić wszystkich, których kochała podczas wojny. Nie mogła przywrócić pamięci swoim rodzicom, których potraktowała Obliviate. Nawet nie wiedziała, gdzie teraz są… Nie uratowała Fleur i Billa, Padmy, Deana, czy… co najgorsze… Severusa Snape’a. A mogła przecież coś wymyślić. Gdyby tylko była lepszą czarownicą, gdyby miała więcej pomysłów, albo przeczytała więcej książek, zamiast np. zadręczać się tym, że Ronald spotykał się z Lavender na ich szóstym roku. Może gdyby już wtedy zaczęła czytać o horkruksach, albo poczytała o jadach, gdy Nagini zaatakowała Artura Weasleya w Departamencie Tajemnic… może odkryłaby coś, co by ich uratowało. 

– Znajdę rozwiązanie, obiecuję ci – powiedziała Hermiona. 

– Dziękuję. Nawet, jeśli się nie uda – odparła Luna. – Do zobaczenia na niedzielnym obiedzie. Będę szła do siebie… jakoś czuję, że może zbierać się na deszcz, a wiesz jak lubię spacerować polami – powiedziała, przytulając przyjaciółkę. 

– Zrobię wszystko, żeby się udało. Spróbujemy jakoś uratować twojego przyjaciela, kimkolwiek jest –

Gdy wyszła z pokoju Hermiony, w głowie Luny kłębiła się jedna myśl: “Jest taka sama jak Snape”.

Rozdziały<< Uratuj mnie / Rozdział 5. ConjunctivitisUratuj mnie / Rozdział 7. Rozterki Hermiony >>

Dodaj komentarz