Uratuj mnie / Rozdział 17. Zyskując na czasie

Hermiona przeszła przez próg mieszkania Luny kompletnie zmieszana. “Co tam się wydarzyło?” – zastanowiła się, stojąc na ganku obok lewitujących śliwek. Wciąż nie mogła wyjść z podziwu, że Luna hodowała te dziwne rośliny – w tym mogłaby swobodnie dogadać się z Hagridem. Jakże żałowała, że nie wiedziała o wyprowadzce pół olbrzyma. Czuła smutek na myśl, że nie będzie jej tak łatwo już się z nim spotkać. To on służył jej oparciem przez wiele lat, gdy miała problemy, pocieszał, gdy przez Malfoya jej zęby urosły o kilka cali lub, gdy ten nazwał ją szlamą. Z jednej strony wiedziała, że jest szczęśliwy z Madame Maxime, ale z drugiej – był kolejną osobą, która poniekąd odeszła z jej życia.

Ale jedna wróciła – była już tego pewna, miała potwierdzenie niemal na wyciągnięcie ręki. Była zmieszana wszystkim, co miało miejsce od wczoraj. Wspomnienia plątały się w jej głowie, powodując absolutny chaos. “Jak miło byłoby mieć myślodsiewnię. Życie byłoby prostsze” – pomyślała. Uznała, że znów potrzebuje czasu na przemyślenia, więc, zamiast teleportować się, ruszyła pieszo do Nory. 

– Żyje… nawet jeśli wygląda fatalnie – powiedziała do siebie na głos. 

Kiedyś często zdarzało jej się mruczeć pod nosem lub mówić samej do siebie. Chłopcy tego nienawidzili – ona wychodziła z założenia, że czasem warto porozmawiać z kimś… inteligentnym. Dawno już tego nie robiła. Od czasu zakończenia bitwy bardzo długo nawet nie rozmawiała z sobą w myślach. Zamknęła się przed całym światem, w tym nawet przed sobą. Teraz zakiełkowała w niej myśl, że ma jakiś cel, coś, co może zrobić, jakoś odkupić swoje winy.

Zaczęła rozmyślać nad tym, co zrobić po kolei. Musiała znaleźć Harry’ego i przedstawić mu jakąś wiarygodną historię, o tym, dlaczego powinni przełożyć rozprawę. Uznała, że chłopaka nie będzie interesować historia o XIX wiecznym dekrecie, ale to jedyne, co przychodziło jej do głowy. Jeśli Harry nie kupi tej historii, a była praktycznie pewna, że uzna to za głupie, będzie mieć problem. Układała w głowie cały scenariusz rozmowy z przyjacielem – poprosi go na bok, zacznie opowiadać o odkryciu, a potem spróbuje nakłonić do wyprawy do Londynu.

– Merlinie, to kompletnie bez sensu! – rzekła zniesmaczona. – Przecież to idiotyczny pomysł, na który Harry nigdy nie pójdzie.

Rozważając wszelkie za i przeciw doszła do Nory. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie pojawiła się na śniadaniu ani nie spędziła nocy w swoim pokoju. Spodziewała się, że zaczną się pytania, o to gdzie była, co się z nią działo. Weszła do domu, marząc o załatwieniu rozmowy z Harrym i kąpieli. Musiała się obudził, bo czekał ją długi dzień. Emocje nadal ją trzymały, jeszcze ich nie przetrawiła i nie zrozumiała do końca, co się dzieje, ale musiała działać. 

– Hermiono, kochanie! Tak myśleliśmy, że już poszłaś na spacer od rana, dlatego nie przyszłaś na śniadanie. Znowu źle spałaś? – spytała Molly, ale nie dała jej odpowiedzieć, bo zaczęła dalej mówić. – Zjesz coś? Musiałaś wcześnie wyjść, bo ja od 6:00 krzątam się po kuchni, a widziałam, że nic nie jadłaś. 

– Może później pani Weasley – chciała jak najszybciej zniknąć z kuchni. Nie mogła przecież powiedzieć kobiecie, że już jadła śniadanie. – Wie pani, gdzie znajdę Harry’ego? – 

– Wybrał się z Ronaldem na Pokątną, na zakupy. Chyba mają jakieś… ważne plany, bo nie chcieli zabrać Ginny. 

– A potem wracają tutaj? – zapytała Hermiona.

– Nie mam pojęcia, złotko. 

– Dziękuję, w takim razie muszę ich poszukać. Dziękuję pani Weasley. – odpowiedziała dziewczyna, chcąc jak najszybciej zakończyć rozmowę.

Molly zrozumiała podprogową sugestię i wróciła do krzątania się po salonie, a Hermiona pobiegła na górę. Weszła do łazienki marząc o kąpieli – na przemian oblewała się u Luny to zimnym potem lub czuła fale rosnącego gorąca. Napełniła wannę ciepłą wodą i pozwoliła sobie na 10 minut relaksu. Weszła do niemal wrzącej wody i zanurzyła się cała. Od razu pożałowała, bo blizna na ręce zaczęła ją niemiłosiernie piec. 

– Skoro on wytrzymał tyle blizn i leczenia, to czym jest ten ból – powiedziała do siebie, patrząc na paskudnie wyglądająca ranę na ręce. Miała wrażenie, że z każdym dniem wygląda to coraz gorzej, ale nie miała czasu, by przejmować się taką błahostką, jak wyryta na przedramieniu “Szlama”. 

Zbeształa się w myślach za myślenie o swoim byłym nauczycielu, ale nie mogła wyrzucić go z umysłu. Zobaczenie go żywym było zarazem najbardziej niesamowitym i przerażającym spotkaniem, jakiego doświadczyła od czasu wojny. Nawet spotkania w Ministerstwie, w których ostatecznie była zmuszona uczestniczyć, ani pierwsza rozprawa Draco nie mogły się z tym równać.

Skoro tak wiele może się zmienić w ciągu zaledwie kilku godzin, co nowego jeszcze się dowie? Bardziej zastanawiał ją ten dziwny sen. Był tak realistyczny i tak bardzo chciała dotknąć… swojego profesora! I to nie tylko we śnie, ale też na jawie, gdy tylko zobaczyła jego blizny. – Opanuj się dziewczyno, co się z tobą dzieje – zbeształa się. Chyba potrzebowała zimniejszej kąpieli niż gorącej. Nie czuła się tak chyba jeszcze nigdy.

– O Merlinie… – wyjęczała do samej siebie i zanurzyła głowę pod wodę. 

_________________________

Hermiona wyszła z wanny, ubrała się i związała ciasno włosy. Musiała pomyśleć i działać dziś szybko, a nie przejmować się lokami, opadającymi jej na oczy. 

– Cześć – 

– Hermiono! –

Usłyszała w dwugłosie po opuszczeniu łazienki. Przed drzwiami stali Fred i George, przyglądając jej się z dziwnym uśmieszkiem.

– Chcesz nam może… – 

– Coś powiedzieć? – spytali.

Nie miała pojęcia, o co do końca im chodzi, więc spojrzała z ukosa. Jej mina musiała zdradzać wszystko, bo bliźniacy zaczęli się śmiać.

– Wiesz… siedziałaś w łazience – powiedział Fred.

– I to z dobre 30 minut – dodał George.

– A do tego… gadałaś do siebie – odparł Fred.

– Gadałaś… to mało powiedziane. Ja bym powiedział Fred, że to było bało… jęczenie –

– No co ty George, Hermiona? Takie rzeczy? -spytał z udawanym niedowierzaniem Fred.

– Nie słyszałeś tego? “Och. Opanuj się. Hermiono. Och” –

– Jesteście straszni – powiedziała Granger spoglądając z niesmakiem. Od pewnego czasu próbowali jej dokuczać, chcąc ewidentnie rozbawić dziewczynę, co im nie wychodziło. I jednocześnie frustrowało. 

– My? Straszni? – zapytał George.

– Co ty mówisz… po prostu musiałaś chyba bardzo intensywnie myśleć o… –

– No właśnie, o kim Fred, jak myślisz? – 

– Chyba nie o Ronie, George. Jego ma na wyciągnięcie ręki – dodał Fred.

– Czyli… nasza Hermiona musi fantazjować w łazience, o kimś innym! – podekscytował się George.

– Myślę, że to może chodzić, o któregoś z nas –

– Panowie, nie mam czasu na wasze żarty, naprawdę – odparła nieco speszona Hermiona.

Bliźniacy zaśmiali się jej niemal w twarz, czując, że wygrali, ale pozwolili jej odejść do pokoju, wiedząc, że nie mogą “przeginać”, bo zamknie się w sobie. Mimo ogromnej potrzeby żartowania, mieli w sobie więcej taktu niż ich najmłodszy brat. Lepiej też umieli zrozumieć drugiego człowieka, a dowcipy traktowali jako sposób rozładowania atmosfery. Wiedzieli, kiedy warto ustąpić, by do końca nie zranić drugiej osoby. 

________________________

Harry i Ron siedzieli w Dziurawym Kotle na Pokątnej i popijali kremowe piwo. Pottera wciąż fascynował ten czarodziejski świat, teraz dużo spokojniejszy niż w ostatnich latach. Bezpieczniejszy. Uwielbiał być częścią tego magicznego, ukrytego świata, do którego tylko nieliczni mieli dostęp. 

Teraz, dwa miesiące po pokonaniu Voldemorta miał więcej swobody, przechadzając się zarówno po czarodziejskim Londynie, jak i Hogsmeade, ale na początku, trudno było mu poczuć się anonimowym. Albo krążyły za nim sępy z “Proroka Codziennego”, albo musiał spędzać większość dnia w Ministerstwie. Do tego dochodzili czarodzieje i czarownice proszący o autograf, jakby był jakimś celebrytą. Teraz w końcu tylko od czasu do czasu podchodził do niego jakiś czarodziej, chcąc się przedstawić i uścisnąć rękę. Nie marzył o niczym innym, jak być “po prostu Harrym”. 

Od czasu zakończenia wojny, czuł, że dalej o coś walczy. Jak nie o dobre imię Severusa Snape’a, to o uwolnienie Draco, aż po chwilę normalności z Ginny. Więcej czasu spędzał na rozmowach z Ministrem Magii, dzieląc się swoimi wojennymi wspomnieniami. Próbował przekonać go, że Snape zasłużył pośmiertnie na Order Merlina Pierwszej Klasy, taki sam jak dostał on czy inni członkowie Zakonu Feniksa.

Musiał pokazać mu wspomnienia, które dostał od Draco. Chciał, żeby ten człowiek, którego przez lata miał za zdrajcę, potwora i po prostu dupka z lochów, był oczyszczony i szanowany. Nawet jeśli Ron nie do końca się z nim zgadzał, a Hermiona sprawiała wrażenie, że jest jej wszystko obojętne. O nią też się niepokoił. Ginny wychodziła z założenia, że Hermiona po prostu jest sobą, zatapiającą się w świecie książek i niemającą w ogóle czasu dla przyjaciół, ale zdaniem Harry’ego, coś było nie tak. Problem był tylko taki, że nie do końca wiedział, co zrobić. Uznał, że zajmie się tym po rozprawie Draco i gdy tylko uzyska informację od Pontusa, odnośnie szkolenia na Aurora.

– Stary… ja już nie wiem, jak mam ją przekonać – powiedział Ron, odstawiając na stolik kufel z piwem.

– Czekaj, bo byłem myślami gdzieś indziej – odparł Harry, spoglądając na przyjaciela. – Weź, obetrzyj usta, bo piana z piwa ci została i wyglądasz jak po bliskim spotkaniu z czymś, o czym nie chce myśleć.

– Człowieku, nie bądź okropny! – zaśmiał się Ron, ocierając usta.

– To powiedz jeszcze raz, o co ci chodzi –

– No wiesz, o Hermionę, oczywiście! Zobacz, jak ona się zachowuje. Ciągle chodzi obrażona, pochłonięta książkami, dzisiaj nawet nie zeszła na śniadanie z nami, bo już gdzieś poszła. Harry, ona w ogóle się mną nie interesuje – powiedział z wyrzutem rudzielec.

– A ty nią? – zapytał Harry.

– Co? – 

– Czy ty się nią interesujesz… rozmawiasz, pytasz, co u niej? – 

– No wiesz, jasne, że tak. Ale, co ona mi może powiedzieć? Że czytała książki? Na Merlina Harry, to nie tak powinno wyglądać. Powinniśmy zamieszkać razem, coś robić wspólnie, mogłaby chociaż popatrzeć, jak latamy na miotle. A ona nic! Zero zainteresowania – odparł, po czym podniósł do ust kufel i wziął kolejny łyk piwa. – Zobacz, ty coś planujesz. Kupiłeś ten pierścionek dla Ginny, chcesz zacząć wspólne życie. Zawsze byłeś dla mnie brat, a moja mama wręcz uwielbiała cię bardziej niż każdego ze swoich synów. A ja i Hermiona? Nic. Wiesz, że ona nawet nie mówi o tym, żebym poznał jej rodziców bliżej? Zresztą sama też ich nie odwiedza –

– Ron, przecież ona nie wie, gdzie oni są – odparł Harry, spoglądając na przyjaciela z niedowierzaniem. “Kurde, stary, jak możesz nie pamiętać?” – pomyślał.

– Jak to nie wie? –

– Przecież Hermiona rzuciła na nich Obliviate, i to jak byliśmy w jakiejś piątej klasie. Odkąd Voldemort wrócił, nie ma z nimi kontaktu. Wyczyściła siebie z ich pamięci, odesłała gdzieś do Australii. Mówiła nam o tym rok temu, jak szukaliśmy horkruksów. Jak możesz tego nie pamiętać! – Harry był absolutnie zszokowany głupotą Rona.

– O kurde, serio? Ja… zapomniałem o tym Harry. Myślałem, że po prostu nie chce jej się do nich ruszyć – 

– Ron, ty masz czasem mniej mózgu niż ameba, naprawdę. I podejrzewam, że to ciebie ktoś czasem potraktował Obliviate – dodał już bardziej żartobliwym tonem Harry. 

– Teraz mi głupio, serio… To znaczy… Wiesz… to nadal nie zmienia faktu, że jej nie rozumiem. Skoro nie ma rodziców, to tym bardziej powinna polegać na mnie bardziej. A ona się izoluje – dodał Ron. 

– Musi mieć jakiś powód –

– Albo wcale mnie nie kocha –

– A ty ją? – spytał Harry.

– Co? No jasne, że tak! Przecież to Hermiona. Znamy się tyle lat, krążyliśmy wokół siebie. Wiesz, że nie zniósłbym, gdyby była z kimś innym. Nie mogłaby zresztą –

– Nie masz pewności Ron. Zastanów się, czy to, co was łączy to na pewno miłość, a nie przywiązanie. Wiem, że jest cudowna, ale kurde… ty nawet nie pamiętasz o rzeczach, które są dla niej ważne – 

– No wiem. Ale i tak nie dam jej odejść – przyznał Ron. – A teraz wstawaj, lecisz nam po kolejne piwo, ale tym razem z wkładką ognistej, przyszły szwagrze! 

_________________________

Hermiona teleportowała się na ulicę Pokątną. Myślała nad użyciem proszka Fiuu, ale nie chciała nabrudzić pani Weasley w salonie. Skoro już Ron przypomniał jej, że “jest czarownicą i powinna zachowywać się jak czarownica”, to zdecydowała się na ten sposób podróżowania. 

Wybrała się najpierw w poszukiwaniu kotła i narzędzi do warzenia eliksiru. Zakup wszystkiego pochłonie jej całe oszczędności – w tym momencie cieszyła się, że nie zdeponowała w Gringocie pieniędzy z Ministerstwa, które dostała po wojnie “na start dla bohaterki”. Mogła je swobodnie wykorzystać. Poszła do Madame Potage po kociołek, który kupiła bez problemu. Z nożem poszło nieco trudniej, ale udało jej się go kupić w trzecim sklepie rzemieślniczym, do którego zajrzała. 

W aptece Sluga i Jiggera znalazła kilka składników do eliksirów, w tym ingrediencje do eliksiru Słodkiego Snu, który czuła, że będzie potrzebować. Czuła się absolutnie wykończona od kilku dni, a dzisiejszy poranny sen, był na tyle realny, że nie wiedziała, czy to halucynacje, czy wytwór jej chorej wyobraźni. Tak, zdecydowanie potrzebowała się porządnie wyspać, jeśli będzie miała zacząć warzyć eliksir. “Ten eliksir. Dla niego. Pod jego… nadzorem” – przemknęło jej przez myśl, a jednocześnie poczuła, jak przez ciało przechodzi ją dreszcz. 

Potrzebowała zajrzeć do Hogwartu, ale zanim przeniesie się do Hogsmeade, uznała, że wróci do Nory. A nuż spotka tam Harry’ego.

__________________________

Usłyszeli ciche puknięcie teleportacji i zarówno Harry, jak i Ron odwrócili się w tym samym momencie. Siedzieli przed Norą, próbując nieco wytrzeźwieć – zarówno po dwóch kremowych piwach z ognistą za dużo, które wypili, jak i ostrej reprymendzie Molly, że wrócili do domu na rauszu. A jeszcze było przed obiadem! 

– Hermiona! – zawołali niemal jednocześnie, co wywoływało przerażający efekt. Brzmieli prawie jak Fred i George, ale w dużo gorszym wydaniu.

– Jesteście! Dobrze się składa – powiedziała Hermiona.

– A co, stęskniłaś się za mną księżniczko? – zapytał Ron, próbując wstać z ławki.

– Yyyy… tak, jasne – odparła. – Jesteś pijany? –

– Troszeczkę, bo wiesz… byliśmy z Harrym, tym o tutaj na Pokątnej – zaczął Ron.

– Tak, słuchaj! Byliśmy na Pokątnej – odparł Harry. – Ale to trochę tajemnica –

– Nie możesz nikomu powiedzieć – dodał rudzielec.

– Przede wszystkim Ginny – Harry zaczął chichotać, wypowiadając imię swojej dziewczyny. 

– Jasne, nic nie powiem –

– No pewnie, że nie! Naszej Hermionie to można zawsze ufać, co nie Ron? Jak ona powie, że nie powie, to choćby gobliny prosiły, to ona nie powie – zaczął Harry.

“Merlinie, chyba się nie domyślają nic na temat profesora Snape’a?” – powiedziała do siebie, po czym spojrzała na kompletnie pijanych przyjaciół. “Niemożliwe… pewnie, nawet gdyby przed nimi stanął, to myśleliby, że to żart”. 

Hermiona stała w ogrodzie, zastanawiając się, co z nimi zrobić. Potrzebowała Harry’ego w stanie choć względnie myślącym. “Molly nie dała im eliksiru trzeźwiejącego?” – zastanowiła się.

– Chłopcy, a może przyniosę wam coś do picia? – zapytała.

– Ognistą?! – spytał rozradowany Ron. – Tego, to chętnie jeszcze bym się napił – 

– Myślę, że masz już dość Ronaldzie – 

– Hermiono, kocham cię, ale mi nie matkuj. Mam jedną i jest wystarczająco… – nie zdążył odpowiedzieć, bo oberwał ręką po głowie od Harry’ego. 

– Staryyyyy, weź! Chociaż masz matkę! – 

“Oho, zaczyna się rzewny ton pijaków” – pomyślała. Znała to, widywała chłopców pijanych nie raz. Zawsze kończyło się podobnie – albo wielką kłótnią, albo użalaniem się nad tym, jakie to straszne mają życie. I jeden i drugi. Hermiona podniosła się i zaczęła iść w stronę drzwi do Nory.

______________________

Po kilku minutach znalazła u siebie w apteczce dwa eliksiry trzeźwiące. Już miała wychodzić na dwór, gdy zawołała ją Molly.

– Hermiono, nie dawaj im eliksirów. Niech pocierpią. Mają zakaz wchodzenia do domu, póki nie wytrzeźwieją. Kto to słyszał upijać się o tej porze! – powiedziała wzburzona kobieta.

– Tylko że potrzebuję porozmawiać z Harrym, proszę pani – 

– To naprawdę takie ważne, dziecko? – spytała.

– Chodzi… o sprawę Draco. To ważne dla mnie i Luny – odparła Hermiona.

– No dobrze, rozumiem. A może dasz eliksir tylko Harry’emu, co? – zapytała Molly, puszczając oczko do dziewczyny. – Ronaldowi nauczka się przyda –

Dziewczyna uznała to poniekąd za ciekawą opcję. Mogłaby ocucić tylko Harry’ego, a Rona zostawić w słodkim stanie otumanienia. Udałaby się do Hogwartu, a potem miałaby spokój przez cały wieczór.

– Ma pani może pustą fiolkę, pani Weasley? – zapytała z lekkim uśmiechem. 

Molly odpowiedziała jej tym samym i zaczęła szperać w szafce. Od razu zrozumiała, co dziewczynie chodzi po głowie. W końcu znalazła małe naczynie i uzupełniła wodą z kranu. 

– Proszę kochanie, tylko nie pomyl fiolek! Szkoda, by było zmarnować eliksir na Ronalda.

Hermiona złapała fiolkę i schowała do kieszeni spodni. Wyszła na dwór, gdzie chłopcy dalej siedzieli na ławce, debatując nad wyższością jakichś zawodników Armat z Chudley nad reprezentantami irlandzkiej drużyny narodowej. Nigdy jej to nie interesowało, ale podziwiała, że w jakimkolwiek stanie nie znaleźliby się ci dwaj, Quidditch zawsze zaprzątał im głowę. Podeszła bliżej, wyciągnęła fiolkę skrytą w kieszonce bluzy, odkorkowała i podała Harry’emu.

– Do dna – rzekła. 

Z kieszeni spodni wyjęła drugą i podała Ronowi. Podczas gdy Harry dochodził do siebie, Ronald wypił zachłannie zawartość swojego naczynia. 

– Hmmm… nie czuję różnicy Hermiono, chyba nie byłem tak pijany, jak Harry! – wyrzucił z siebie, czkając jednocześnie. – Mielibyście coś przeciwko gdybym się położył tutaj na ławce na chwilkę? Słońce tak miło grzeje… – 

– Jasne Ron, odpocznij sobie – odparła Hermiona, poklepując go przyjacielsko po ramieniu. – Ja muszę porozmawiać z Harrym. Przejdziemy się? –

Harry pokiwał porozumiewawczo głową. Odeszli w milczeniu kilka metrów od Nory. Gdy zdała sobie sprawę, że przyjaciel jest już całkowicie trzeźwy, kompletnie nie wiedziała, co mu powiedzieć. 

– Hermiono, chciałaś o czymś porozmawiać? – zapytał, spoglądając na nią z ukosa.

Wyglądała lepiej niż przez ostatnich kilka dni. W jej oczach była jakaś niewielka iskierka dawnej jej. Wyglądała też nieco schludniej, choć twarz miała wciąż bardzo bladą i zapadniętą. Włosy tym razem nie były w nieładzie i nie okalały jej twarzy. Zamiast tego ciasno związała je w kok, który tylko podkreślał, jak szczupłą miała buzię. Nie mógł ocenić jej sylwetki – choć był lipiec, Hermiona chodziła grubo ubrana. Lato w tej części Wielkiej Brytanii może nie rozpieszczało jak na południu kraju, ale nie było przecież tak zimno. Od jakiegoś czasu przyjaciółka ukrywała się za bluzami, swetrami i koszulkami z długimi rękawami. Ginny nazywała to: “Udawaną nonszalancją, pt. nie przywiązuję uwagi do wyglądu, bo jestem taka mądra”. Harry trochę się z tym zgadzał, Hermiona nigdy nie zastanawiała się nad tym, co ma na sobie. Była inna od dziewczyn, które znał – nawet od Ginny. Przez te miesiące, gdy mieszkali razem w namiocie, poznał ją lepiej dostatecznie dobrze, by wiedzieć, że coś tak prozaicznego, jak “dopasowanie butów do torebki” nie leżało w jej naturze. Teraz spojrzał na nią i stwierdził, że gdyby Hermiona rzeczywiście zaczęła przywiązywać wagę do tego, w co się ubiera, zacząłby się o nią jeszcze bardziej niepokoić. 

– Harry, nie wiem, jak mam z tobą porozmawiać. To bardzo trudna sprawa, a ja nie jestem w formie, żeby coś wymyślić – oparła dziewczyna.

– Chodzi o Rona? Chcesz zerwać, tak? – spytał, spoglądając w oczy przyjaciółki.

– Co? Nie… to nie ma w ogóle nic wspólnego z Ronaldem –

– W takim razie, z czym? Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko. Naprawdę – odpowiedział i złapał ją za dłoń.

– Harry, chodzi o Draco – powiedziała i spuściła wzrok. Nie umiałaby kłamać i patrzeć Harry’emu prosto w oczy. Nawet jeśli nie ćwiczył Oklumencji, znał ją na tyle, że rozgryzłby jej oszustwo.

– Coś się stało w Azkabanie? – spytał, a Hermiona wyczuła lekkie zdenerwowanie w jego głosie. Od zakończenia wojny Harry naprawdę zaczął martwić się o Malfoya. Przyjął też bez problemu jego związek z Luną.

– Potrzebujemy z Luną nieco czasu. Mamy coś w zanadrzu, ja… znalazłam pewien dekret, chce go zbadać. Sądzimy… – 

– Sądzicie, że to pomoże Draco? Że zwiększy jego szansę? –

– Tak.

– Jak więc mogę pomóc? 

– Wiem, że to dziwnie zabrzmi, że to nie jest normalne, ale… potrzebujemy o kilka dni odwlec rozprawę Draco. Zaledwie o kilka, żebym… –

– Jasne, Hermiono, nie musisz nic mówić. Zaraz wyślę sowę do Kingsley’a i Pontusa. Zobaczę, co da się zrobić – odparł Harry, przesyłając jej najbardziej czarujący uśmiech. Słońce odbijało się w jego okularach.

Stała przed przyjacielem nie mogąc wyjść z podziwu. “I już? Wystarczyło?” – była w kompletnym szoku. Sądziła, że czeka ją długa przeprawa, namawianie go do działania, proszenie, nakłanianie. A on powiedział, że to zrobi. Po prostu.

– Hermiono, twoja mina mnie przeraża – powiedział, dotykając jej ramienia. – Nie wyglądasz na zadowoloną –

– To nie tak Harry, jestem po prostu… chyba zaskoczona, będzie najlepszym słowem. Tak, jestem zaskoczona. Spodziewałam się, że będziesz się dopytywał, chciał drążyć, nie zgodzisz się od razu – odpowiedziała.

– Jesteś moją przyjaciółką, praktycznie siostrą. Jeśli o to prosisz, to musisz mieć sensowny powód i jakiś pomysł. Nie mam powodów, aby ci nie ufać – uśmiechnął się. – Zarówno Kingsley, jak i Minister są mi winni przysługę, niech się na coś przydadzą – 

– Bardzo wydoroślałeś Harry… –

– E tam, nadal jestem tym samym nieznośnym gnojkiem. Może trochę dało mi do myślenia parę rzeczy w ciągu ostatnich miesięcy, ale… ty jesteś dla mnie bardzo ważna. I zrobię wszystko, co potrzebujesz, jasne? I zawsze możesz do mnie przyjść.

– Jasne Harry – odpowiedziała i przytuliła się do przyjaciela. Ale tylko na chwilkę, na wypadek, gdyby Ginny miała ich dostrzec lub Ron. 

Potrzebowała przyjacielskiego uścisku, brakowało jej tego już od bardzo dawna. Harry odpowiedział jej uściskiem i delikatnie pogłaskał po plecach. “Tak robiła mama” – pomyślała. Hermiona poczuła, że jeszcze chwila i zaczną jej się szklić oczy. “Jakim cudem wszystko dziś szło tak dobrze? Przez tyle miesięcy nic się nie układało, a dziś…” – zastanowiła się. Czuła się jakby wypiła Felix felicis, choć wiedziała, że to nic innego jak placebo. Slughorn zwierzył jej się, że tylko kilku mistrzów umiało uwarzyć coś, co mogło “przynieść odrobinę szczęścia”, ale nic na tyle skutecznego, by rzeczywiście wszystko, czego się nie dotknie, stawało się sukcesem. Jeśli rzeczywiście tak by było, mogliby wykorzystać Felix felicis podczas wojny. Gorzej, jakby śmierciożercy wykorzystali też talent Snape’a i wpadli na ten sam pomysł. W gruncie rzeczy dobrze, że nie mógł tego uwarzyć każdy.

– Wracajmy do Nory – stwierdziła w końcu Hermiona. – Muszę jeszcze udać się w pewne miejsce, a ty masz zadanie do wykonania. 

– No w końcu! Powiem ci, że te wywiady mnie wykończą, bycie gwiazdą nie jest takie cudowne, jak wydawałoby się Ronowi – odparł, śmiejąc się, jakby to był najlepszy żart świata. Hermiona cieszyła się, że choć on jest naprawdę szczęśliwy.

____________________________

Teleportowała się do Hogsmeade i od razu poszła do Hogwartu. Tak samo, jak zaledwie dzień wcześniej, nie chciała przechodzić tajnym przejściem przez Wrzeszczącą Chatę. Nawet jeśli wiedziała dziś, że profesor Snape żyje, nie było to miejsce, które darzyła sympatią. Dzisiejsza wyprawa zajęła jej nieco mniej czasu – bardzo chciała załatwić to, jak najprędzej. Doszła do wniosku, że przejdzie trasę przez błonia bez zastanawiania się nad tym, co wydarzyło się w czasie wojny.

– Nie Hermiono, nie będziesz myśleć. Nie będziesz myśleć o tej potyczce. Jeszcze nie teraz, to jeszcze nie jest dobra pora, by do reszty się załamać – uznała. – Masz coś do zrobienia. A potem… potem się pomyśli – mówiła do siebie idąc nieopodal jeziora. 

Dobrze, że w Hogwarcie nie było uczniów i trwały wakacje. Inaczej mogliby ją wziąć za bardziej pokręconą niż Sybillę Trelawney. W końcu gadała do siebie przez całą drogę, próbując uspokoić myśli.

Miała dziwne uczucie, gdy znów stanęła przed drzwiami Hogwartu. Dopiero co unikała zamku, jak tylko mogła, a teraz w ciągu zaledwie 24 godzin znalazła się tu drugi raz. Chciała zajrzeć do profesor McGonagall, by oddać jej część książek i mieć jakiś pretekst do tułania się po zamku. Na jej drodze stanął jeden ze skrzatów – był przerażony widząc czarownicę, która kiedyś za wszelką cenę chciała ich wyzwolić, wciskając ubrania, w najdziwniejszych miejscach. 

– Nie bój się, nie mam żadnego ubrania. Nie będę cię wyzwalać – powiedziała do stworzenia. – Profesor McGonagall jest w gabinecie?

– Dyrektorki w zamku nie ma, sir. Wyszła, sir. 

– Dziękuję, przejdę się w takim razie.

– Oczywiście, sir. Proszę wołać Miotełka, jak będzie pani czegoś potrzebować.

Oddaliła się od skrzata, który, choć był uprzejmy, trzymał się od niej na duży dystans. Tak, ewidentnie W.E.S.Z. nie była dobrym pomysłem. “Kolejna rzecz, w której byłaś beznadziejna” – odezwał się jej wewnętrzny głosik. “W tym też zawiodłaś po całości, a niewinne stworki boją się ciebie niczym Voldemorta”. 

Zeszła do lochów, a jej nogi pokierowały ją prosto do składzika Mistrza Eliksirów. Znała to miejsce, jak wspomniał dziś Snape – rzeczywiście zakradła się tu na drugim roku. Może nie była z tego powodu z siebie dumna, ale wtedy wydawało jej się to dobrym pomysłem. Pierwsze pomieszczenie, do którego weszła, było praktycznie puste. Zaczęła zastanawiać się, czy da się stąd przedostać jakoś do prywatnych kwater, które przez lata zajmował profesor Snape. “Czemu w ogóle zaprzątasz sobie tym głowę” – skarciła się w myślach. Weszła do składzika, do którego dostęp podczas lekcji eliksirów mieli też uczniowie.

Znalazła pustą przestrzeń, o której mówi profesor, przyłożyła dłoń do ściany i wyszeptała:

Occasio furem facit

Odsunęła się od ściany, która zaczęła się przemieniać. W mgnieniu oka pojawiły się rzeźbione drzwi, dostępne tylko dla “wtajemniczonych”. Hermiona jęknęła w zachwycie – to było coś niesamowitego, magia na najwyższym poziomie. Takie transmutowanie drzwi nie było możliwe dla każdego. Potrzebna była albo ogromna wiedza, o którą podejrzewała profesora Snape’a, albo to dzieło Hogwartu, co też było możliwe. Otworzyła ciężkie, drewniane wrota, a za nimi ukazał się najbardziej niezwykły magazynek, jaki widziała. Ciężko to było nazwać składzikiem – była tu masa ingrediencji o szerokim pochodzeniu. Pełno fiolek, fioleczek, różnych kształtów i wielkości. W niektórych, w kolorowych płynach pływały kawałki… o zgrozo, części ciała. Hermiona miała tylko nadzieję, że oczy, które na nią spoglądały z jednego ze słojów, były pochodzenia zwierzęcego, a nie ludzkiego. 

Zaczęła szukać składników, których potrzebowała, zastanawiając się, czy może tu zamieszkać. Tyle ingrediencji do odkrycia, tyle możliwości. Była ciekawa, co można zrobić z każdym z nich, co uwarzyć. Który pozwalałby “ujarzmić sławę, uwarzyć chwałę, a nawet położyć kres śmierci”. Usłyszała w głowie słowa, które profesor Snape powiedział podczas pierwszych zajęć z eliksirów. Jego głos świdrował jej umysł, przeszywając każdą komórkę. Zdała sobie sprawę, że on naprawdę był w stanie tego dokonać. Był w stanie położyć kres nawet własnej śmierci. 

Z zachwytem dostrzegła nagle, że profesor Snape był na tyle genialny, że żadna z fiolek lub ingrediencji nie znajdowała się w magazynku z przypadku. One były posegregowane! Co więcej, były ułożone praktycznie alfabetycznie (na tyle, na ile to możliwe), a także pod kątem cenności i trudności zdobycia. Dzięki temu wiedziała, gdzie musi się udać, by znaleźć dwa najważniejsze dla niej składniki. 

Trzy fiolki sproszkowanego rogu jednorożca rzuciły jej się dość szybko w oczy. Złapała wszystkie z nich i uznała, że rzuci na nie czar zapobiegający przed stłuczeniem, zanim włoży do torby. Zauważyła jednak, że nie jest to potrzebne – profesor zadbał już o wszystko. Nieco więcej czasu potrzebowała na odnalezienie ostatniej probówki z wodą księżycową, ale na szczęście, po kilku zachwytach, gdy dostrzegała naprawdę niesamowite składniki, znalazła to, co przyszła.

– Rusz się. Nie masz czasu, musisz go uratować – powiedziała do siebie, upewniając się, że jest sama w magazynku. – Merlinie i wszyscy założyciele Hogwartu, jakże chciałabym tu zostać i podziwiać dłużej… – dodała z nieukrywanym wciąż zachwytem.

Wyszła z pomieszczenia i lochów. Gdy przechodziła w stronę wyjścia, dostrzegła, że w całym zamku palą się już świece.

– Tempus* – rzuciła, a z jej różdżki wystrzelił niewielki płomień, informujący, że jest 19:28. – Merlinie! Spędziłam tu kilka godzin! – niemal krzyknęła, dokonując nietypowego odkrycia.

– Miotełku! – zawołała, chcąc przywołać skrzata, choć nie była zwolenniczką tego typu rozwiązań. Nie minęła sekunda, a stworzenie zmaterializowało się przed nią.

– Pani wzywała Miotełkę? – zapytał skrzat.

– Tak. Czy profesor McGonagall już wróciła? –

– Dyrektorka, sir, jest w swoim gabinecie od pewnego czasu. Zapowiedzieć panią, sir? 

– Poproszę, już do niej idę, jeśli to nie problem.

Hermiona udała się w stronę gabinetu dyrektorki. “Straciłam tyle czasu, pochłonięta delektowaniem się tym, co było w składziku” – pomyślała. Nie mogła się inaczej wytłumaczyć. Mogła przecież rzucić proste Accio, by przywołać od razu niezbędne składniki, ale nie – wolała sprawdzać wszystko, czytając każdą nazwę i zastanawiając się, czy zna ich pochodzenie. Dotarła do gargulca strzegącego wejścia do gabinetu. Podobnie jak wczoraj nie znała hasła, ale ten i tak przepuścił ją do środka.

Zastała tam profesor McGonagall siedzącą przy kominku – nic dziwnego, w zamku mimo lata było niesamowicie zimno. Popijała herbatę i zajadała się drobnymi ciasteczkami. Prawdopodobnie rozmawiała też z portretem Dumbledore’a, bo ten nie udawał, że śpi, tylko przyglądał się wchodzącej do pomieszczenia dziewczynie.

– Hermiono! Miotełek informował, że przyjdziesz moja droga. Niech zgadnę, czyżbyś już przeczytała książki, które pożyczyłaś? – spytała profesorka. 

– Dzień dobry proszę pani, tak, dokładnie. Przyszłam oddać. Bardzo dziękuję, choć nie znalazłam tego, co potrzebowałam. Ale jedną jeszcze chciałabym zachować, czy mogłabym? – 

– Oczywiście, tutaj i tak z książek do eliksirów nikt już nie korzysta… Swoją drogą, poczekaj chwilkę. Mam chyba jeszcze jedną książkę w zanadrzu, która może cię zainteresować. Wczoraj znalazłam ją w innej części gabinetu. Daj mi minutkę, zaraz ci przyniosę – odpowiedziała czarownica, po czym wyszła z saloniku.

Hermiona czuła, że Dumbledore przypatruje jej się badawczo. Spojrzała na niego, choć miała ochotę bardziej wrzucić go do kominka, niż z nim rozmawiać.

– Panno Granger, czy jest coś, co chciałabyś powiedzieć? – zapytał. 

– Nie… proszę pana – uznała, że tytułowanie go profesorem lub dyrektorem jest oznaką zbyt wielkiego szacunku, a tego nie czuła do starego czarodzieja, a już tym bardziej do jego portretu. 

– Bardzo szybko przeczytałaś książki, ciekawi mnie, czemu akurat ta tematyka. Czyżbyś szukała jakiegoś nietypowego eliksiru? –

– Być może, ale nie znalazłam tego, co potrzebuję – odparła.

– Musisz pamiętać panno Granger, że nie wszystko, co wydaje ci się oczywiste, takie jest. I nie wszystko, co mówią ci inni, jest prawdą. Musisz czasem zdać się na własne doświadczenie, a czasem, trzymanie czegoś w sekrecie może wykańczać – dodał.

Nie miała pojęcia, o co chodzi staremu czarodziejowi. Kiedyś miała go za autorytet, najpotężniejszego maga swoich czasów, albo i jednego na równi z Merlinem. Dziś… najchętniej sama, by go zamordowała. Jak śmiał traktować tak Harry’ego i nie przekazać mu żadnej wiedzy o horkruksach? Jak mógł pozwolić na to, by cały Zakon znienawidził profesora Snape’a i uznał go za zdrajcę, podczas gdy to on zmusił go do morderstwa? 

– Masz ochotę mnie zamordować, dziecko? – zapytał nagle Dumbledore.

– Słucham? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, choć wiedziała, że to niegrzeczne, ale było to bardziej wyrazem zaskoczenia niż braku kultury.

– Panno Granger, proszę się nie obawiać, jestem tylko portretem i nie przeczytam pani myśli, ale pani wyraz twarzy zdradza wszystko. Widzę, że jesteś na mnie zła, co jest oczywiste, Minerwa także była. Sądzę, że połowa czarodziejskiego świata ma mnie za potwora, ale cóż… wojna rządzi się swoimi prawami, szpiedzy swoimi. Severus nie zasługuje na to, co robi dla niego Harry. Minerwa czyta mi nieraz rozmowy z chłopcem, które są publikowane w “Proroku Codziennym”.

– Jak pan śmie? Profesor Snape jest jednym z najodważniejszych ludzi na świecie. Ochronił nas wszystkich, podczas gdy pan… gdy pan był tchórzem! Skazał Harry’ego na śmierć, profesora też, a sam co? Wykazał się absurdalną wręcz głupotą – powiedziała, czując, jak bardzo rośnie w niej złość. “Och, ciesz się, że jesteś tylko portretem, ty paskudny, zapyziały starcze” – pomyślała, a jej oczy zmienił się w wąskie szparki.

– Jest? – spytał.

– Słucham? – 

– Powiedziała pani, że Severus “jest” jednym z najodważniejszych ludzi. Czyżby coś się zmieniło? Z tego, co słyszałem… był dość martwy ostatnim razem, gdy rozmawialiśmy wczoraj – odparł martwy dyrektor.

– To, że profesor – DYREKTOR – Snape nie żyje, nie oznacza, że nadal nie jest jednym z najodważniejszy ludzi… proszę PANA – odpowiedziała, a rumieniec zaczął wchodzić na jej policzki. 

Czarodziej znajdujący się na portrecie zaczął się śmiać w odpowiedzi na wybuch Hermiony. Kompletnie ją zlekceważył, ale dobrze wiedział, że to, co powiedziała dziewczyna, wcale nie było przypadkowe. Na szczęście dla dziewczyny do saloniku wróciła profesor McGonagall z książką.

– Proszę bardzo panno Granger. Może ją pani zachować – wydaje mi się, że ma dość cenne notatki dyrektora Snape’a – powiedziała nauczycielka, podając jej wysłużony egzemplarz “Eliksirów dla Zaawansowanych”. Na pierwszej stronie był starannie wykaligrafowany podpis:

Własność Księcia Półkrwi

– Pani profesor… Skąd? Jak?! Myślałam, że szatańska pożoga w Pokoju Życzeń strawiła wszystko – odparła z niedowierzaniem.

– Najwidoczniej nie wszystko, tę książkę musiał tu mieć Severus, bo znajdowała się… w dość prywatnych komnatach dyrektorskich – odpowiedziała Minerwa.

– Bardzo dziękuję, nawet pani nie wie, ile to dla mnie znaczy – pogładziła okładkę, jakby była najcenniejszym, co miała w życiu. Druga, jeszcze cenniejsza książka była strzeżona w jej torebce, obok składników, których potrzebowała do Oculusa. – Pani profesor, czy kominek jest może podłączony do sieci Fiuu? Chciałabym deportować się z Hogwartu, by później móc dotrzeć do Nory. Nie chcę teraz, po ciemku przechodzić przez błonia… nie wiem, czy pani rozumie – 

– Oczywiście moja droga, jest podpięty z Ministerstwem, stamtąd możesz bezpośrednio aportować się do Nory, jeśli osłony na to pozwolą. – odparła starsza czarownica.

– Panno Granger – wtrącił się Dumbledore. – Proszę pamiętać, że nie należy bać się umarłych. Trzeba bać się żywych.

– Dziękuję… pani profesor. W takim razie skorzystam z połączenia z Ministerstwem, skoro to nie problem. Do zobaczenia! – rzuciła i podeszła do kominka. Nabrała nieco proszku i zniknęła z zielonych płomieniach.

_____________________________

Droga powrotna okazała się nieco bardziej skomplikowana, ale Hermiona chociaż uniknęła nocnej wędrówki po błoniach. Bycie tam za dnia było trudne, ale wieczorem? Bała się, że wspomnienia niemal wyskoczą na nią zza krzaków. Gdy zobaczyła Norę, ucieszyła się, że jest w domu. To był naprawdę ciężki dzień. Uznałaby go za udany, gdyby nie atak Dumbledore’a w Hogwarcie. Czego chciał od niej ten czarodziej? 

Weszła do Nory, w której byli już wszyscy, nawet Artur. Czarodziej spojrzał na nią i skinął głową na powitanie i wrócił do czytania gazety. Poszła na górę, czując, że mężczyzna jest tak samo skory do rozmów, jak i ona. W pokoju nie było Ginny, nie natknęła się też na Rona – może umierał na kaca lub odsypiał pijaństwo gdzieś w swoim pokoju. Uznała, że czas szykować się do snu – jutro będzie miała przyjemność warzyć pod dyktando profesora Snape’a. Usłyszała pukanie do drzwi.

– Proszę! – odpowiedziała Hermiona.

– O, jesteś już, to dobrze Herm – powiedział Harry, wchodząc do sypialni jej i Ginny. – Sprawa załatwiona. Przesunięto termin na 15 lipca 1998 r. 

– Harry, jesteś genialny! Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale bardzo, bardzo ci dziękuję – odparła i podeszła bliżej do przyjaciela. – Dziękuję – podkreśliła.

– Oficjalną przyczyną jest problem zdrowotny Wybrańca, który mógłby się nasilić, jeśli będę wychodzić z domu. W sumie Miona, to powinienem ci podziękować – 

– Ty mnie? To ja nie odpłacę ci się do końca życia – odparła.

– Tak, tak, ale wiesz… mam kilka dni spokoju. Muszę siedzieć w domu, żeby sprawa się nie rypła, a to oznacza więcej czasu z Ginny. Nie będą mnie ciągnąć do Ministerstwa, ani prosić o wywiady, bo jutro informacja pójdzie w “Proroku”. Mam w sumie, jakby nie patrzeć… urlop od bycia TYM Potterem. Myślę, że Ginny będzie zrozpaczona, mając mnie tylko dla siebie – powiedział, dodając ostatnie zdanie mocno sarkastycznym tonem. 

– Dziękuję! – pocałowała go w czoło.

– Nie ma sprawy Mionka. A w ogóle to… myślę, że będziesz mieć dziś i jutro spokój z Ronem. Pół wieczoru spędził rzygając od nadmiaru alkoholu, trochę jak kiedyś, gdy rzygał ślimakami. Jutro będzie nie do życia – odparł. – Dzięki, że mi dałaś dobry eliksir. A! I Pani Weasley powiedziała, że to ona podmieniła fiolki, żeby “Ronald otrzymał należytą nauczkę” – dorzucił, udając, że mówi głosem Molly.

– W życiu ci się nie odwdzięczę, naprawdę! –

Harry machnął tylko na pożegnanie i wyszedł z pokoju. Miała nadzieję, że dziś będzie to już koniec niespodzianek, nawet jeśli ten dzień był najmilszym od maja. Miała jeszcze tylko jedną rzecz do załatwienia. Przywołała Patronusem srebrzystą wydrę i kazała jej przekazać wiadomość dla Luny:

Harry wszystko załatwił. Czas do 15. Przyjdę jutro.

_____________________________

* z łac. Tempus – czas – zaklęcie, które miało poinformować czarodzieja o tym, jaka jest godzina.

Rozdziały<< Uratuj mnie / Rozdział 16. Ocassio furem facitUratuj mnie / Rozdział 18. Godząc się ze śmiercią >>

Dodaj komentarz