Uratuj mnie / Rozdział 30. Nietoperze wychodzą z mroku

15 lipca 1998 r. – dzień rozprawy Draco Malfoya

Ok. 6:30

 

Severus był w szoku – niewyraźnie, ale zawsze, widział swoje odbicie. Choć nie przypominał na nim siebie, a przynajmniej tego, którego znał, czuł, że to on. Długa broda z kilkoma siwymi pasemkami zasłaniała wąskie usta. Nos wyróżniał się na wychudzonej twarzy, a oczy odcinały od bladej cery głęboką czernią. Długie włosy były mokre i przyklejały się do karku. Ociekała z nich woda, która spływała powoli w dół kręgosłupa, powodując nie do końca przyjemne odczucia. 

– Merlinie, udało jej się… – powiedział, a odbicie poruszyło ustami. Tak, to zdecydowanie był on. 

Popatrzył na siebie – wzrok wciąż miał lekko rozmyty, ale w końcu otwarcie oczu nie sprawiało mu bólu. Uśmiechnął się lekko pod nosem, będąc wciąż w szoku. W takim razie będzie mógł spełnić swoją powinność wobec Draco i odegrać stosowne przedstawienie bez obaw.

Zaczął lustrować swoje ciało, a przynajmniej to ciało, które widział w odbiciu. Patrzenie na siebie nigdy nie napawało go przyjemnością. Dostrzegł w lustrze, że na klatce ma sporo nowych blizn, wiele jeszcze czerwonych, kilka postrzępionych, ale nie robiło mu to większego problemu. Odgiął szyję, by zerknąć na miejsce po ukąszeniu Nagini. 

Nigdy nie był typem pięknisia, przesadnie dbającego o siebie jak Lucjusz, który więcej czasu spędzał podziwiając siebie, niż trenując czy dbając o rodzinę. Nic dziwnego, że Severus tak łatwo pokonał go we Wrzeszczącej Chacie, gdy były towarzysz próbował go zabić. Zarówno ten głupiec, jak i Czarny Pan sądzili, że Czarna Różdżka jest posłuszna jemu. To i tak było lepsze rozwiązanie, niż gdyby od razu zdali sobie sprawę, że jej prawowitym właścicielem jest Draco. Chłopak nie miałby żadnych szans… jego ojciec byłby gotów poświęcić swojego dziedzica, byleby tylko zdobyć różdżkę idiotów. Zdaniem Severusa nikt normalny nie zabijałby się tylko po to, aby zdobyć kawałek drewna. To musieli być idioci.

Przejechał dłonią po ranie na szyi – znał ją doskonale, dotykał jej od nieco ponad miesiąca, odkąd odzyskał przytomność i zdolność poruszania się. Długie palce wplótł miedzy włosy na brodzie, które jego zdaniem na szczęście nie były tak tragiczne, jak u Hagrida. Teraz odgiął część z nich, by przyjrzeć się bliźnie jeszcze bliżej. 

– Kurwa – powiedział na głos. – Teoretycznie mogło być gorzej – dorzucił.

Szybciej rzuciłby na siebie Avadę niż przyznał się, że Lovegood zrobiła stosunkowo dobrą robotę. „Szkoda, że zniweczą ją Dementorzy” – pomyślał.

Posprawdzał półki w łazience w poszukiwaniu brzytwy, którą wraz z szatami kupiła mu Lovegood, ale nie mógł jej znaleźć. Nie miał też różdżki, by móc cokolwiek wyczarować, a jego moc wciąż nie była na tyle stabilna, by działać magią bezróżdżkową. Owinął się skrzętnie w pasie ręcznikiem i wyszedł z łazienki. Po raz pierwszy w pełni świadomie rozejrzał się po domu. Zupełnie nie był to jego styl. Lekko zdezelowane schody musiałby prowadzić do prowizorycznej pracowni, której uwarzyła Oculusa Granger. Przeszedł wąskim korytarzem, nieświadomie nadal licząc w myślach kroki. Salon go zaskoczył – był wyjątkowo jasny. Jego centrum stanowiła sfatygowana kanapa, oświetlana właśnie przez poranne światło. 

– Słońce – pomyślał Severus, zdając sobie sprawę, że pierwszy raz od 2 maja dostrzegł, jaka jest pora dnia. 

W normalnych warunkach byłoby mi wszystko jedno, czy pada, jest wietrznie czy słonecznie. Choć nie, radosna słoneczna pogoda nie była szczytem jego marzeń. Przynosiła zbyt wiele wspomnień z dzieciństwa. Wakacje w rodzinnym domu, skwar, który w latach 80. był wszechobecny nawet na obrzeżach Manchesteru – to wszystko zdecydowanie wpływało na to, że Severus Snape nienawidził lata. Jedynym plusem były wakacje, gdy mógł odpocząć od męczących dzieciaków z Hogwartu.

Powoli, jakby stąpając po cienkim łodzie Severus wszedł do kuchni połączonej z salonem – spojrzał na stół, przez który wielokrotnie bolało go kolano lub uda, zwłaszcza gdy na początku swoich wypraw nie wiedział jeszcze, jak się poruszać po domu Lovegood. To, co go uderzyło to zaskakująca czystość całego pomieszczenia. Wbrew pozorom I temu, co mówili o nim uczniowie, był srogim pedantem. Nie tolerował brudu, pozostawionych naczyń, czy walających się po kątach rzeczy. Spodziewał się po domu Lovegood, że będzie bardziej zagracony. W sumie myślał, że będzie tu taki sam misz masz jak w głowie blondynki. Tymczasem dostrzegał teraz coś innego. Było tu zupełnie inaczej niż w jego rodzinnym domu… sam nie wiedział, czemu patrząc po raz pierwszy na ten dom, porównywał go do Spinner’s End z czasów dzieciństwa. Tam zawsze było brudno – ponuro, wilgotno, a słońce nawet w upalne dni zdawało się nie docierać do ich budynku. Ojciec generował tonę śmieci, a butelki po alkoholu były wszędzie. Chciał, to zostawiał – posprzątanie tego czasem wiązało się z tym, że matka Severusa kończyła z podbitym okiem. Innym razem – gdy nie posprzątała… i tak kończyła tak samo. Tobiasz Snape kochał karać słabszych od siebie – wymagała czytania w myślach, choć brzydził się magia. Zawsze znalazł powód, by warzyć się na żonie lub synu. 

– Był taki sam jak Czarny Pan i Dumbledore – nigdy nie wiadomo, co chciał, aby zrobić. Wiecznie rozczarowany – pomyślał Severus, dalej rozmyślając na temat miejsca, w którym się wychowywał. – Z powodzeniem mógłby stanąć po obu stronach: u Czarnego Pana byłby pierwszorzędnym kątem na wzór McNaira, lub śmieciem najgorszej kategorii jak Trevor czy Greyback. U Dumbledore’a nadawałby się do Huncwotów – tu na samo wspomnienie Severusowi zachciało się splunąć. – Publicznie mógłby udawać miłego i dobrego, jak do wszystkich, a po cichu dalej znęcać się nad jednostkami… Bez żadnej kary.

Porównując w myślach trzech oprawców swojego życia i zapyziałych Huncwotów, Severus dotarł do drzwi prowadzących do piwnicy. Ostrożnie otworzył je, obawiając się tego, co tam zastanie. Znajomy zapach stęchłego pomieszczenia dotarł do jego nozdrzy – nadeszła pora, by skonfrontować odczucia węchowe i dotykowe ze wzrokiem. 

Zejście było dość strome, ale doskonale wiedział, jak poruszać się po tych schodach. Choć jedna z nóg bolała dziś bardziej i czuł, że kolano gorzej się zgina – stosunkowo pewnie zszedł w absolutnie ciemna przestrzeń. 

– Cholera, światło – zaklął pod nosem będąc już na dole. Z przyzwyczajenia nie włączył jedynej lampy, która wisiała nad sufitem niskiej piwnicy. Wszedł ponownie po schodach i dotknął przełącznika. 

Minęła chwila, zanim jego nieprzyzwyczajone do światła piekące oczy ponownie nabrały ostrości. Po sekundzie lub dwóch, gdy wzrok już nieco się wyostrzył, zobaczył pomieszczenie, w którym spędził ostatnich kilka dni. Zszedł na dół i wciąż wspierając się dotykiem, jakby nie mógł uwierzyć, że widzi, sprawdzał zakamarki piwnicy. Zdał sobie sprawę, że nie zastanawiał się wcześniej nad tym, jak to pomieszczenie może wyglądać. Oczywiście, dzięki części zmysłów wiedział, co się znajduje w jakim miejscu, ale nie myślał nad kolorem ścian, czy innymi detalami, na które ludzie mogą zwracać uwagę. 

Niewielkie polowe łóżko stało pod ścianą obok schodów – niepościelone, bo tego dnia jeszcze nie zdążył. Tak to jego pedantyczna natura nawet po omacku kazała mu ścielić łóżko, czy składać piżamę w kostkę. Choć piżama to zbyt wiele powiedziane… Obok znajdowała się niewielka etażerka, ewidentnie podniszczona, jak i większość rzeczy w tym prowizorycznym pokoju. Znał świetnie jej fakturę, ostre kanty – to z niej przez ostatnie tygodnie sięgał eliksiry czy szklankę z wodą. “Niby znajome, a jednak nie do końca” – pomyślał Severus. Zamykając oczy, doskonale wiedział, jak poruszać się po pokoju – gdzie, co się znajduje, czym jest. Dokładając do tego możliwość widzenia, czuł się nieco zagubiony. Jak dziecko we mgle lub podczas stąpania po lodzie. A czego, jak czego, ale niepewności Severus Snape nienawidził podobnie jak setki innych rzeczy. 

Naprzeciw łóżka stał sfatygowany fotel, który teraz okazał się mieć paskudny odcień fioletu. I to takiego, który od razu przywoływał na myśl najgorsze i najbardziej błyszczące szaty Dumbledore’a. Na oparciu wisiały szaty, które ostatnio sprezentowała mu Lovegood – surdut o niższej jakości niż przywykł, z guzikami zwykłymi, a nie wyściełanymi… Ale, co istotne – były w kolorze czarnym. Zerknął na niewielką stertę ubrań, która leżała w kącie. To z nich korzystał w ostatnim czasie – schylił się, by przejrzeć, co Lovegood dla niego miała. Nagle struchlał, trzymając w ręku koszulkę.

– Zabiję ją. Na Merlina! ZABIJĘ – wysyczał pod nosem tonem pełnym jadu.

Jeszcze do wczoraj myślał, że żartowała, że część ubrań pochodziła od jej ojca… w ręku trzymał kanarkowo żółty tshirt z nadrukiem gęby Pottera. To była tylko połowa koszmaru. Drugą stanowił napis dookoła łba tego półgłówka: “Wierzę i kibicuje Harry’emu Potterowi” Jeśli okaże się, że nosił to paskudztwo, albo co gorsza – miał je na sobie, gdy była tu warzyć Oculusa Granger – naprawdę, nawet Dementorzy nie będą straszniejsi od niego. Najpierw obedrze Lovegood ze skóry, a potem ją zamorduje. Żałował, że nie ma różdżki – spaliłby to od razu, rzucając Lacarnum Inflamari. Magią bezróżdżkową jeszcze wolał się nie posługiwać – wciąż nie czuł pełni mocy swojej magii. Cisnął koszulkę w kąt, niczym mały chłopiec rzucający samochodzikiem. 

– Uspokój się Snape – warknął do siebie. – Masz gorsze rzeczy do załatwienia. Dzisiaj – uznał.  

Zsunął z bioder ręcznik, którym był owinięty i zarzucił na siebie pierwsze lepsze rzeczy, które nie miały podobizny Pottera ani kolorów odbiegających od bieli, czerni lub szarości. Te jeszcze mógł przeżyć. Ubierając się, zaczął układać w głowie plan dzisiejszego dnia – do rozprawy zostało nieco mniej niż sześć godzin, a skoro widział – mogli z Lovegood wprowadzić w życie plan A. Musiał tylko poczekać aż dziewczyna się obudzi. Długimi palcami pogładził się po zarośniętej brodzie, zdając sobie sprawę, że pora zająć się też i tym. Od zakończenia wojny nie golił się ani razu, wątpił też, że Lovegood ma mugolską brzytwę lub maszynkę. Czarodzieje z reguły stosowali po prostu różdżkę do tego “męskiego rytuału”. On nie miał więc ani jednego, ani drugiego. Dziś potrzebował, żeby jego twarz jeszcze wyglądała względnie normalnie, a z krtani nie ciekła krew, więc pomysł poproszenia Lovegood o dostąpienie zaszczytu i ogolenie go jej własną różdżką odpadał. Czas więc na bardziej drastyczne kroki. 

W kuchni znalazł dwa noże – choć nie było to najrozsądniejsze, uznał, że skoro da się golić brzytwa, to czemu nie choćby przyciąć brody nożem? Zdawał sobie sprawę, że golenie nożem to raczej mordęga. Bardzo trudno jest złapać odpowiedni kąt golenia włosa – i dlatego właśnie w brzytwie stosuje się szlif pełny. Z tego samego powodu może być trudno wyostrzyć nóż do poziomu brzytwy na kamieniu i pasku. Stał więc z dwoma nożami w ręku, zastanawiając się nad tym, jak idiotyczny pomysł przeszedł mu przez głowę.

– Mam nadzieję, że to nie na mnie, ani nie na ministra. Dzień dobry, proszę pana – usłyszał głos Lovegood. 

Obrócił się i zobaczył blondynkę, delikatnie uśmiechająca się do niego. Wyglądała niemal tak samo jak przez lata w Hogwarcie – ale tylko powierzchownie. Wojna ukradła jej nie tylko ojca I po części również Draco, ale przede wszystkim pozbawiła ją beztroski. Nie miała już tego rozmarzonego, nieco zagubionego spojrzenia. Maskowała się pod uśmiechem, który Severus doskonale umiał rozgryźć. To była jej poza, a nie prawdziwa ona.

– To na ciebie. Za koszulkę z Potterem, Lovegood – odparł.

– Och… czyli udało wam się – stwierdziła ze stanowczością, spoglądając mu prosto w twarz.

– Tak. Granger o dziwo nic nie schrzaniła. Ostatecznie.

– Właśnie widzę. Pana oczy dużo lepiej wyglądają, są praktycznie w normalnym kolorze – uznał dziewczyna, podchodząc dwa kroki bliżej swojego byłego profesora, który nadal trzymał “oręż” w ręku.

– Co chcesz powiedzieć? Były nienormalne? – zapytał, choć odnosił takie wrażenie już wcześniej. W przypadku zwierząt, na które rzucono Conjunctivitis, i oczy zdawały się pokrywać bielmem. Podejrzewał, że u niego było tak samo i stąd m.in. nadwrażliwość na światło.

– Myślę, że pan to dobrze wie. Były jakby za mgłą. Nie miały koloru klasycznej czerni, nie miały żadnego wyrazu. Wyglądały, jakby nie były żywe – odpowiedziała Luna. – Czy… czy Hermiona wie, że eliksir zadziałał? – spytała po chwili. 

Severus spojrzał na nią, uzmysławiając sobie, że przeklęta Granger zapewne pożaliła się, że wyrzucił ją z pokoju. Nie to, żeby zamierzał przepraszać… to nie przeszłoby mu przez podziobane od Nagini gardło. Co to, to nie. 

– Nie. I się nie dowie – odparł tonem najbardziej beznamiętnym, na jaki było go stać.

– Ale… – Luna chciała coś odpowiedzieć, ale zdała sobie sprawę, że z tym człowiekiem nie było sensu wchodzić w dyskusję. 

“I tak się w końcu dowie” – pomyślała. Spojrzała na stojącego przed nią czarodzieja i roześmiała się, gdy doszło do niej, że Snape wciąż trzyma noże w rękach. Uniósł brwi w odpowiedzi na jej perlisty śmiech. Zawsze wiedział, że ta dziewczyna nie ma w stu procentach w pełni funkcjonującego umysłu jak NORMALNI (w jego mniemaniu) ludzie.

– No dobrze – stwierdziła nagle, przestając się śmiać. – Niech mi pan powie, po co, na Merlina, wymachiwał pan nożami w kuchni? Wątpię, że był to trening jakichś mugolskich sztuk walki.

Severus zatrwożył się na sekundę i spojrzał w dół, zdając sobie sprawę, że tym razem to on nie wyglądał i nie zachowywał się w pełni “normalnie”, rzeczywiście stojąc z dwoma dużymi kuchennymi nożami, które próbował naostrzyć, pocierając o siebie. 

– Szykowałem na ciebie, już ci powiedziałem – odburknął, by przykryć zażenowanie, które w nim rosło. Skierował jeden z noży w kierunku Lovegood. – To coś dużo gorszego od każdego ubrania twojego ojca. Już lepsze byłyby różowe fatałaszki Umbridge, skoro tak bardzo chciałaś mnie poniżyć, dziewczyno. Ale Potter?! –  

– Poddaję się! – odparła, znów wpadając w śmiech, choć tym razem znacznie mniej niespodziewany. – Ta koszulka… pan… nie miał jej nigdy na sobie. Zaniosłam ją wczoraj, w ramach powiedzmy… zemsty za to, jak potraktował pan Hermionę. Słyszałam. Nie dało się nie słyszeć w pewnym momencie pana zdenerwowania. Potem wybiegła stąd, jak oparzona, nie mówiąc nic i do tej pory się nie odezwała. Nie sądzę, by zrobiła coś głupiego… choć… nie, na pewno nie. Ale koszulkę dostał pan w ramach pokuty, miałam nadzieję, że może nieświadomie pan ją ubierze – stwierdziła. – A teraz, skoro mamy już wszystko wyjaśnione, zrobię kawę! – 

– Nie – uznał stanowczo. – Ja zaparzę kawę, a ty… zorganizuj przybory do golenia.

Luna spojrzała na niego, zdając sobie sprawę, jak trudne dla Snape’a musiało być poproszenie jej… nie, bardziej wydanie jej polecenia, które niejako wiązało się z proszeniem o pomoc. “Chyba nie chciał się golić tymi nożami?” – przemknęło jej przez głowę. 

– Mógł pan powiedzieć od razu! Schowałam przybory u siebie, żeby przypadkiem… nie skaleczyć się, jak będą w łazience. Choć moim zdaniem, z tą brodą wygląda pan o niebo lepiej! I powinien pan rozważyć, aby została!

– Nie przeginaj.

– Zaraz przyniosę to, co mam – odparła i odeszła, pozostawiając Snape’a w ciszy.

_______________

– Lovegood, pamiętaj, nie reaguj na nic, co zdarzy się podczas rozprawy. Nic nie wiesz, z nikim nie jesteś związana. Jeśli do tej pory Ministerstwo nie wezwało cię na świadka, Draco nic im nie wyjawił o waszej relacji – powiedział, chcąc podsumować wszystko, co uzgodnili w ciągu ostatniej godziny. – Nigdy mnie nie widziałaś. Nigdy nie słyszałaś, że przeżyłem, jasne? Jeśli Draco ma być wolny, ty nie możesz być w nic wplątana. 

W odpowiedzi dziewczyna pokiwała niemo głową. Została godzina do rozpoczęcia rozprawy. “Godzina do końca wszystkiego” – pomyślał. 

– Idź spotkać się z Potterem, czy kim tam innym musisz. Za godzinę widzimy się, a raczej ja chcę widzieć cię w Wizengamocie. Ogarnij się – stwierdził. Odsunął się od stołu, o który jeszcze przed chwilą się opierał i przeszedł w stronę swojego pokoju. 

– Do zobaczenia – odparła Luna, patrząc na odchodzącą sylwetkę. Wiedziała, że musi odpowiednio odegrać swoją rolę i zaskoczenie. Jeśli ten mężczyzna przez lata mógł grać przed śmierciożercami i Voldemortem, to ona dla dobra Draco, była w stanie udawać przez kilka godzin. I trzymać nerwy na wodzy. 

_______________

Severus rozkoszował się ciszą, która zawitała w domu Lovegood po jej zniknięciu. Wiedział, że to ostatnie minuty, kiedy może pobyć w cywilizowanych warunkach, absolutnie sam ze sobą. Jeszcze chwila i zacznie się liczyć tylko wykonanie planu, na który był absolutnie gotowy. Przyszedł czas, by uratować Draco, ale też i uratować cząstki mrocznej duszy jego samego.

Wygładził rękami surdut, który przed chwilą założył na ramiona. Ostrożnie, niczym z namaszczeniem zapinał po kolei każdy z niemal setki guzików. Normalnie zrobiłby to różdżką… ale teraz sprawiało mu dziwną przyjemność przeplatanie zimnego metalu przez niewielki otwór. Długimi palcami szło mu to stosunkowo zręcznie. Gdy doszedł do ostatniego guzika, westchnął.

Podszedł do lustra w łazience i obejrzał się. Idealnie zgolony zarost, odpowiednio czarne szaty, nie jest źle. Choć nie czuł się jak Postrach z Hogwartu, mógł, chociaż teoretycznie, tak wyglądać. Pozostały więc dwa drobne szczegóły – przyjąć wielosokowy, który skądś wytrzasnęła Lovegood i czekać na swój moment w Ministerstwie. 

Nie czuł strachu – był w pełni pogodzony ze swoim losem. Nie oczekiwał, że wyjdzie jeszcze z ministerstwa. Wiedział, że jeszcze dziś znajdzie się w Azkabanie, przetransportowany m.in. przez Robartsa, wciskającego mu różdżkę w żebra. Mimo to, gdy wyszedł przed chatę Lovegoodów, zerknął na ironicznie błękitnego tego dnia niebo, wiedząc, że widzi je po raz ostatni. Przełykając smakujący jak błoto eliksir, dotarło do niego jeszcze coś i nie było to tylko okropne uczucie przemiany związanej z wielosokowym. Było to coś, co sprawiło, że lekko się zachwiał i odczuł bardzo delikatne ukłucie smutku. Właśnie zdał sobie sprawę, że już nigdy więcej nic nie uwarzy.

Odrywając się od własnych myśli, aportował się przed wejście do Ministerstwa. Podszedł do czerwonej budki telefonicznej i wybrał numer 62442 na tarczy. A potem znalazł się już w środku. 

_______________

– Różdżkę, proszę – rozkazał sędziwy czarodziej, pilnujący wejścia do sali rozpraw Wizengamotu.

Mężczyzna podał mu różdżkę, którą jeszcze chwilę wcześniej obracał w dłoni. 

– To różdżka Ksenofiliusa Lovegooda, a pan zdaje się – nim nie jest – powiedział starzec.

– Nie, nie jestem. I owszem, to BYŁA różdżka Lovegooda, ale jak pan widzi, teraz jest moja. Mogę wejść? – zapytał tęgi czarodziej. “Jak coś pójdzie nie tak… zawsze możesz oberwać Imperiusem starcze. Jedno niewybaczalne w tę, czy w tę różnicy już nie uczyni” – pomyślał ukrywający się pod eliksirem Severus Snape.

Starszy mężczyzna spojrzał na kolejkę, która zrobiła się do wejścia na salę rozpraw. Niechętnie przepuścił maga, uznając, że po wojnie wiele się zmieniło i “kiedyś to było inaczej”. 

Severus wszedł ociężale na salę, szukając wzrokiem Lovegood. Dziewczyna nie miała pojęcia, jak będzie wyglądał Snape – to miało uwiarygodnić ich małe przedstawienie, a przynajmniej utwierdzić wszystkich w tym, że nie miała nic wspólnego z jego ratunkiem. Dostrzegł ją kątem oka, siedzącą obok rudzielca. “Weasley…” – pomyślał ze zgrozą Severus. Chłopak od zawsze napawał go niechęcią, choć sam nie wiedział czemu. Zapewne przez kontakt z Potterem. Do samego klanu rudzielców nic nie miał, a nauczał ich wszystkich. Zdecydowanie najinteligentniejszy był najstarszy, czyli Charlie. Bill również nie odbiegał od brata. Percival jego zdaniem nie powinien trafić do Gryffindoru, a co najwyżej do Hufflepuffu. Bliźniacy, choć roztrzepani i irytujący, podczas eliksirów zawsze byli ostrożni. Albo z obawy przed nim samym, albo mieli w sobie jakieś pokłady inteligencji. Ronald z kolei… jemu brakowało wszystkiego: ogłady, kultury i umiejętności. Bywał sprytny, ale tylko czasem. Stal murem za Potterem, w większości przypadków. „Biada całemu czarodziejskiemu światu, jeśli kiedyś rzeczywiście zostanie Aurorem” – pomyślał. Zdecydowanie Ron był zdaniem Severusa najgorszym z synów Molly i Artura. Czasem zastanawiał się, jakim cudem ten chłopak przetrwał tyle dość nietypowych przygód. „No tak, jego marna egzystencja to zasługa Granger” – uznał w myślach, gdy przeciskał się między siedzącymi w sali czarodziejami. 

Jakby od niechcenia Severus rozejrzał się raz jeszcze po pomieszczeniu. Nigdzie nie mógł dostrzec Granger. „Czyżby nie przyszła?” – zastanowił się. 

– Proszę wstać! Rozprawa numer 30/349. Oskarżony: Draco Lucjusz Malfoy – powiedział młody protokolant, gdy zegar wybił 12:30.

Z bocznych drzwi, niczym owce prowadzone na grań, stąpając obok siebie w dwóch równych rzędach wyszli sędziowie Wizengamotu, wraz z ministrem magii na czele. Severus bardzo niechętnie wstał ze swojego miejsca, jak nakazywał protokół. Po chwili zobaczył Gawaina Robardsa i Edwina Perkinsa prowadzących na środek sali Draco Malfoya, zakutego w magiczne kajdany. Severus doskonale znał je z autopsji – blokowały magię, chroniąc obecnych dookoła przed rzucaniem klątw bezróżdzkowo. „Oto co Azkaban robi z ludźmi, niezależnie od statusu” – uznał w myślach na widok chrześniaka. Niemal słaniając się na nogach, chłopak usiadł we wskazanym miejscu i spuścił głowę. Severus wiedział, co to znaczy – z nieznanego mu jeszcze powodu, najwidoczniej któryś ze Dementorów miał wczoraj pożywkę z chłopaka. 

Rozprawa zaczęła się na dobre, ale Severus nie do końca słuchał, co mówił Pontus. Wiedział, że to standardowe ministerialne gadki, które toczą się zawsze. Bardziej zastanawiały go, gdzie jest Granger. Cały czas nie mógł zlokalizować dziewczyny – szukał burzy włosów, które przesłaniały zawsze wszystko, lekko pulchnej sylwetki i wyrywającego się wszędobylskiego ja. Przeleciał wzrokiem po siedzących tyłem do niego świadkach. Nie, ewidentnie nie mógł jej wypatrzeć. 

Z zamyślenia wyrwało go wspomnienie miejscowości, która czasem śniła mu się po nocach – Burniestrype. Brał udział w wielu akcjach Śmierciożerców, ale ta była jedną z paskudniejszych. Doskonale pamiętał wszystko – płonące miasteczka, metaliczny zapach krwawiących ciał, krzyki mugoli. I Erdonę Blane… tę, którą musiał zamordować, by skrócić jej cierpienia. Do Severusa wróciły wspomnienia, choć postawił barierę, by nie okazywać żadnych emocji. Odciął swój umysł na tyle, w jakim stopniu było to możliwe, ale wciąż odczuwające skutki klątw ciało nie pozwalało na pełną blokadę wspomnień. 

– Erdona Blane nie żyje. Zabiłem ją… była w Burniestrype. Czemu nic mi nie powiedziałeś? – rzucił w gniewie Snape, gdy zdawał raport Albusowi. Był zmęczony, przesiąknięty brudem i krwią, czuł, że jedynie adrenalina trzyma go w pionie. Do tego dochodziły skutki uboczne po serii Cruciatusów i innych klątw, które otrzymał w darze za wykonane zadanie od Czarnego Pana.

– Dobrze zrobiłeś Severusie. Strata Erdony będzie bolesna dla Zakonu, ale chociaż nie cierpiała zbyt długo. Nie możesz pozwolić sobie na emocje, chłopcze, dobrze wiesz. Będziemy ją opłakiwać, ale ty musisz dalej trzymać się naszego planu. Chroń Malfoya, bo może okazać się kluczem do zwycięstwa Harry’ego. Nic innego się nie liczy – odpowiedział Dumbledore.

– Nie rozumiesz… to ja ją zamordowałem – odparł z zaskakującym spokojem Severus.

– Dla ciebie to nic wielkiego chłopcze. Kolejny krzyżyk na liście straconych dusz… dobrze wiesz, że jesteś zdolny zabić jeszcze wiele osób – wyznał starzec. Snape doskonale wiedział, o co mu chodzi. Na jego liście miał się pojawić jeszcze Albus Dumbledore.

Snape otrząsnął się z zamyślenia i powrócił do rzeczywistości, gdy usłyszał, jak Draco wypowiada jego własne słowa. “Czasem większą łaską jest zabić kogoś Avadą niż skazać go na tortury lub śmierć w gorszych mękach”. A potem wydarzyło się to, co Severus podejrzewał, że nastąpi: z różnych stron dało się usłyszeć wyzwiska pod jego adresem. Był obrzucany z błotem, a ci wszyscy idioci nie mieli pojęcia, że wciąż jest między nimi. Miał ochotę roześmiać się nad ich głupotą… “Durnie” – pomyślał po raz kolejny. “Mówimy dopiero o trupie numer jeden” – dodał w myślach.

_________

Rozprawa Draco zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Severus spojrzał na mugolski zegarek, który miał na lewej ręce. Zegarki wskazywały kilka minut po 14. Lovegood siedziała spięta przed nim, zaciskając ręce na krześle. Zbielałe palce wyglądały, jakby miały zaraz odpaść, a ona sama wpaść w hiperwentylację. “A ten idiota nawet nie zwrócił na nią uwagi” – pomyślał, zerkając kątem oka na Weasleya. Z absolutnym przeciwieństwem subtelności kopnął krzesło chłopaka, licząc, że w ten sposób może go ocuci. Dopiero wtedy rudzielec spojrzał na koleżankę i chwycił za rękę.

– Oddychaj Lovegood. Głęboko. Oddychaj – rzucił cicho Severus, niemal prosto do ucha Lovegood.   

_________

Gdy Draco zaczął opowiadać o planach dotyczących zabicia Dumbledore’a, na sali znowu zapadła cisza. A przynajmniej tak było do czasu, gdy chłopak nie zaczął ironizować na ten temat. Potem zarządzono przerwę. Severus ponownie rozejrzał się po pomieszczeniu, którego nikt nie opuścił. W końcu zauważył kobietę siedząca obok Pottera. Gdy się odwróciła, miał wrażenie, że spojrzała wprost na niego…

“Niemożliwe” – pomyślał. “To… nie może być Granger!”

Dziewczyna, której szukał na początku rozprawy nie pojawiła się. Zamiast niej obok Pottera siedziała zmęczona, smutna kobieta. Poznał, że to Granger, dopiero gdy się odwróciła i zerknęła w jego stronę. Miała rzucony czar Glamour, który miał maskować jej prawdziwy wygląd, ale wytrawny czarodziej był w stanie go doskonale przejrzeć. Była wychudzona, jej oczy były zapadnięte w chudej twarzy, a policzki wyraźnie zarysowane. Niegdyś pulchne i rumiane, teraz blade. Pod oczami miała sińce, które Severus znał doskonale z autopsji – efekt niewyspania, koszmarów i skrajnego przemęczenia. Wyglądała tak, jakby od załamania dzielił ją jeden niepewny krok. Gdy pierwszy raz odezwała się do niego w domu Lovegood wiedział, że coś jest nie tak. Nie zachowywała się jak ona, nie kłóciła się, nie polemizowała i nie próbowała mądrować. Zdawała się być dojrzalsza niż w Hogwarcie, ale nie spodziewał się, że oprócz zmiany psychicznej zmieniła się też fizycznie. Teraz jej zachowanie zaczęło pasować mu do tego, co dojrzał – zmarnowaną, smutną kobietę. Nie wiedział, co się z nią stało podczas wojny, ale nie była to ta sama irytująca dziewczyna, którą uczył w szkole. 

______________

Pontus wrócił na salę, a wraz z nim pozostali członkowie Wizengamotu. Po chwili rozprawę wznowiono, a Malfoy opowiedział zebranym m.in. o śmierci Charity Burbage. “Trup numer dwa za nami” – wyliczył w myślach Snape. Mężczyzna czuł, że opowieść Draco powoli zmierza do końca. Zostało kilka szczegółów do omówienia i ostateczna bitwa w Hogwarcie. A potem w końcu wszystko się skończy. 

O wydarzeniach we Dworze Malfoyów słyszał jedynie z opowieści – wiedział, że w podziemiach od Bożego Narodzenia 1997 r. przetrzymywana jest Lovegood. Z uwagi na chrześniaka wysyłał do niej jednego z hogwardzkich skrzatów. Zasugerował Czarnemu Panu wysłanie Greybacka na pertraktacje z innymi wilkołakami, aby trzymać go z daleka od dziewczyny, na którą “miał ochotę”. A gdy ten śmieć się na kogoś zawziął, Severus wiedział, że tylko rozkaz Czarnego Pana może go powstrzymać. Choć tyle mógł zrobić, by Draco trzymał nerwy na wodzy.   

– Skrzaty pomogły wydostać się części z lochów, w tym Weasleyowi i Lovegood. Potter został razem ze mną, uznał, że trzeba pomóc Granger. Gdy wróciliśmy na górę… Granger była nieprzytomna i… zajmował się nią Greyback – powiedział Draco, przyciągając uwagę Snape’a. 

Teraz wszystko zaczęło układać się mężczyźnie w całość – wiedział, że wilkołak miał słabość do dziewczyn, zwłaszcza tych najmłodszych. Podczas jednego z zebrań Czarny Pan powiedział przy wszystkich, że gdy wojna się skończy, każdy z nich otrzyma nagrodę. Wówczas Greyback spytał, czy może dostać “przyjaciółeczkę Pottera, bo już jej posmakował”. Severus doskonale wiedział, co Greyback potrafił robić ze swoimi ofiarami. 

Spojrzał na Granger, która siedziała na sali obok Pottera. Była wyraźnie spięta, jej ciało skurczyło się do granic możliwości. Wyglądała jak małe dziecko kulące się ze strachu. Wyglądało na to, że dziewczyna nie miała pojęcia o całej sytuacji… jeśli tak, to Severus wiedział, że jej koszmary mogą się teraz tylko pogłębić.

____________

Gdy Draco w końcu zaczął opowiadać o przebiegu ostatecznej bitwy, na zegarach wybiła 16:27. Siedzieli tam od czterech godzin, a powietrze w sali z każdą chwilą zdawało się gęstnieć. Malfoy opowiadał o rzeczach, o których Severus nie miał pojęcia. Po opuszczeniu Hogwartu większość walki spędził u boku Czarnego Pana, czekając na moment, by w razie potrzeby osłonić Malfoya lub Pottera. Nie wiedział, jak w pełni wyglądały walki na błoniach, nie znał historii o tym, że Draco starł się z Dołohowem, tym samym ratując bliźniaków. Nie wiedział, że chłopak wykorzystał to, czego on go nauczył, by zabić Śmierciożercę. Usłyszał, że Granger walczyła z McNairem, dotarły do niego informację o wszystkich poległych. A potem Draco powiedział o Wrzeszczącej Chacie.   

– Jeszcze chwila. Zaraz będzie po wszystkim – wyszeptał wprost do ucha Lovegood, by tylko ona mogła go usłyszeć. Widział, jak spina się jej ciało, że zaczyna drżeć, a ten pacan Weasley w ogóle nie umiał jej wesprzeć. Jeszcze moment, a wybuchłaby i cały plan diabli by wzięli. 

_______________

– Ale Ministrze! – próbował wtrącić Harry.

– Nie panie Potter! Proszę usiąść! Skoro Severus Snape nie żyje, jego wspomnienia nie mogą być dowodem, bo nie może odpowiedzieć za swoje zbrodnie i jednoznacznie oczyścić pana Malfoya! – rzucił.

“Czas spłacić wszystkie długi” – pomyślał w duchu Severus. Powoli wstał ze swojego miejsca, jednocześnie robiąc sporo szumu wokół. Tak krępej postury jak jego nie dało się przeoczyć. 

– Tak się składa, panie ministrze – że może – powiedział na głos i zaczął przeciskać się obok idiotów, którzy siedzieli obok niego. 

– Durnie – rzucił do siebie. 

Zupełnie nieprzypadkowo nadepnął na stopy dwóch mężczyzn, którzy wcześniej rzucali niewybredne komentarze odnośnie “zdrajcy Snape’a”. W duchu pochwalił się nawet za to, że zdobył kilka włosów bardzo otyłego mugola – z większym impetem mógł taranować tych idiotów, przeciskając się w stronę przejścia. Gdy zszedł już na tyle nisko, by przyciągnąć uwagę wszystkich znajdujących się w Wizengamocie, zdjął z siebie zaklęcie maskujące. 

Obrócił się w stronę jednej osoby, której reakcji, nie wiedząc czemu, był najciekawszy. Miał gdzieś, jaką minę będzie miał Lavarius, Draco czy ktokolwiek inny. Spojrzał na Granger i delikatnie uniósł lewą brew.

“Przedstawienie czas zacząć” – pomyślał

RozdziałyUratuj mnie / Rozdział 31. Przedstawienie czas zacząć >>

Dodaj komentarz