Pamięć 5

~PRZEKAŻ MU TO!

Hermiona pokręciła głową i potrarła skronie. Czuła nadchodzącą migrenę.

~CO DO SŁOWA!!!

– Dobrze, tylko przestań się drzeć – mruknęła patrząc na Albusa spokojnie opierającego się o jej ulubione, błękitne poduszki. Będzie musiała je później czymś przetrzeć. Po wizytach Dumbledore’a mieszkanie irytująco intensywnie pachniało cukierkami. – Severus mówi, że powinieneś udać się do Munga na oddział chorych umysłowo, by cię przebadali, bo nie brzmisz jak ktoś posiadający kompletną ilość klepek.

Starszy czarodziej machnął ręką i zapatrzył się na siedzącego jakby kij połknął Severusa. Mistrz Eliksirów, gdyby mógł, oskórowałby Albusa tu i teraz. Hermiona odsunęła się od niego na tyle, na ile wąska sofa pozwalała. W takich chwilach nieświadomie wypuszczał iskierki magii, a ona bardzo nie lubiła kiedy w nią trafiały. Przypominały jej ogniska z rodzicami, gdy skry leciały wysoko w niebo i wypalały dziury w jej kurtce.

– Tylko tyle? Spodziewałem się przynajmniej kilku gróźb. No już, już, Severusie. Jeśli na chwilę odłożysz emocje na bok zrozumiesz, że to bardzo dobry pomysł.

~JAK JASNA CHOLERA!!!

Wstała i podeszła do kominka, pocierając lekko poparzoną skórę.

– To był mój ulubiony sweter – warknęła i przez chwilę wyczuła, że zrobiło mu się głupio, ale niedostatecznie głupio, by nie nabrał w jej głowie ponownie tchu. Szybko mu przerwała. – Wrzaśniesz jeszcze raz, a zabolokuję cię i tyle będziesz miał do powiedzenia w tym temacie.

Wiedziała, że to był cios poniżej pasa i najprawdopodobniej dość ableistyczne posunięcie, ale nie miała ochoty na migrenę następnego dnia. Bez jej pomocy Severus mógłby pisać, oczywiście, ale w ten sposób odebrałaby mu głos, możliwość wypowiedzenia swoich obiekcji tak, by ktoś je usłyszał. Już dostatecznie go irytowało, że po dwóch dekadach panowania nad mimiką musiał oduczyć się wszystkiego, co wcześniej ratowało mu życie. Bez pomocy Hermiony nie byłby w stanie inaczej niż mimiką przekazać swoich uczuć. W pewnym sensie była z niego dumna. Severus sprzed siedmiu lat siedziałby sztywno i nic nie wskazywałoby na furię w nim szalejącą. Ten Severus był cały spięty, zaciskał pięści, a jego twarz wyrażała wręcz zwierzęcą wściekłość.

W takich chwilach szybko – na tyle szybko, by on tej myśli nie wyłapał – zastanowiła się jak on sobie kiedykolwiek poradzi, gdy jej zabraknie. Był tylko jeden, jedyny raz, gdy zadała mu to pytanie i choć szybko przyjął maskę obojętności przez sekundę, jedną bolesną sekundę, wyglądał jak zagubione dziecko. Na samo wspomnienie tego coś w jej środku zadrżało i poczuła łzy cisnące się do oczu.

Ale nie o to teraz chodziło. Musiała te myśli odstawić na bok, choć uspokoiły one je złość.

– Jak mówi Albus, jest to najlepszy sposób na to, by Lavender i mnie ponownie przyuczyć do życia w społeczności czarodziejów. – Założył ręce na piersi, gotów do dalszej kłótni, ale uniosła dłoń. – Poczekaj, daj mi dokończyć. Prędzej czy później wrócimy tam, bo już od jakiegoś czasu obie byśmy chciały. Brakuje nam przyjaciół, brakuje nam magicznego otoczenia. Wiem, że rozmawiałeś o tym kiedyś z Albusem i zadecydowaliście, że kiedy świat upomni się o mnie stawię mu czoła. Harry i Ron znaleźli mnie. Moi najlepsi przyjaciele – powiedziała z drżeniem w głosie – znaleźli mnie! Musiałeś poczuć moją radość, nie maskowałam więzi. A zgodnie z tym, co kiedyś postanowiliście, teraz jest najlepsza okazja na to, żeby przeprowadzić to naturalnie!

– Dodałbym, że będzie to w kontrolowanych warunkach. – Głos Albusa był kojący, zwracał się do Severusa jak do dzikiego zwierzęcia, które zostało zapędzone w róg. Ciekawe ile razy przez te wszystkie lata musiał używać wobec niego tego głosu? – Kiedy ostatnim razem o tym rozmawialiśmy istniało ryzko, że będziesz musiał spędzić kilka miesięcy w Mungu z powodu źle gojących się ran. Na szczęście nie doszło do tego i Hermiona nie została postawiona przed faktem dokonanym, mającym miejsce z nagła. Gdyby jednak coś się któremuś z was przydarzyło, czy to wymagającego pomocy mugolskiego szpitala czy też magomedycyny, wtedy nie bylibyśmy w stanie decydować w jakich warunkach i z kim Hermiona się spotka. To samo dotyczy zresztą Lavender. – Westchnął, zdjął okulary i potarł oczy. Nagle zaczął wyglądać bardzo, bardzo staro. – Nie staję się młodszy, Severusie. Prędzej czy później przyjdzie mój czas, a chciałbym, by w razie czego, Lavender była otoczona bliskimi. Nie możemy trzymać ich w izolacji w nieskończoność.

To wydawało się dać Severusowi sporo do myślenia. Dostrzegała jedynie strzępki jego myśli, ale wszystkie okrążały sprawę jej ataków.

~Wiem, że dawno nie miałam ataku. Ale przy Harrym i Ronie czuję się bezpiecznie – przemówiła do niego więzią. Albus nie musiał wiedzieć wszystkiego. – Wyjdę stamtąd gdy tylko poczuję, że coś jest nie tak.

~Nie miałaś ataku i chciałbym, żeby tak pozostało. Nie chcę na to patrzeć i nie chcę musieć przez to ponownie przechodzić.

Wróciła na swoje miejsce i delikatnie położyła swoją dłoń na jego.

Dumbledore subtelnie dał im trochę przestrzeni podchodząc do regałów i przeglądając książki, odwrócony do nich tyłem.

~Atak prędzej czy później się zdarzy…

~Nie musi.

~Żadne z nas nie przepada za zaprzeczeniami, więc nie udawaj, że jest to sensowny argument. Atak prędzej czy później się zdarzy, a wolałabym, gdyby powód był konkretny, jeśli już jakiś musi być.

~Co jednak jeśli dostaniesz ataku, a mnie nie będzie obok?

Nie wiedziała jak poruszyć ten temat. Severus nigdy, przenigdy, nie przyznałby przed nikim, że niczego na świecie nie boi się tak jak bycia odrzuconym, porzuconym dla czegoś lub kogoś uznawanego za lepsze. Nie była pewna jak mu powiedzieć, że jej chęć poszerzenia horyzontów, wyjścia na świat, nie oznaczała, że nie uwielbia spędzać z nim czasu. Nigdy wcześniej nie musiała się zastanowić jak mu to powie.

~Będziesz. Bo ja zawsze wrócę. – Ścisnęła jego dłoń. – Nieważne co się stanie, wrócę. Musisz jednak zrozumieć, że chcę od życia więcej. Chcę żyć na tyle pełnią życia, na ile mogę.

Skinął głową, ale jego twarz nie wyrażała już niczego. Poczuła ukłucie w podbrzuszu. Coś zrobiła nie tak. Powiedziała nie tak. Zanim jednak zdążyła wytłumaczyć zabrał swoją dłoń i wstał złudniczo spokojnie.

~Proszę bardzo. Nie licz jednak na to, że pójdę tam z tobą. Ale jeśli wrócisz zasmarkana i trzęsąca się, to się tobą zajmę.

Zamknął połączenie między nimi, obrócił się na pięcie i po chwili usłyszała dźwięk zasuwki w drzwiach laboratorium. Mógł użyć zaklęcia, ale w ten sposób zamykał drzwi tylko wtedy, gdy chciał dać jej znać, że nie ma ochoty na towarzystwo.

Panika przez chwilę ściskała jej pierś jak imadło. Popsuła wszystko. Między nimi nie będzie tak, jak było. Nie dało się już tego uratować. Zaczęła szybciej oddychać, pocić się, ale ciepła dłoń Albusa, którą nagle położył na jej ramieniu, zakotwiczyła ją ponownie w rzeczywistości, wyrwała ze spirali nieszczęścia.

– Przejdzie mu, znasz go – mruknął pocieszająco. – To duża zmiana, a on ich nigdy nie lubił.

– Wiem. Tylko…

– Hermiono, nie ma nic złego w tym, że chcesz ruszyć do przodu. – Jego głos był poważny, błękitne oko w pełni skupione na niej. – Severus albo to zrozumie, albo nie powinien mieć miejsca w twoim życiu. Nikt, kto cię powstrzymuje przed rozwojem, przed zrobieniem tego, co chcesz, bez względu na motywy, nie jest wart zachodu. A Severus nie jest głupcem – zachichotał, odrzucając powagę, choć słowa, które wypowiedział, wsiąknęły głęboko w jej duszę i reznowały z nią. – Ma temperament, zacietrzewia się i potrafi strzelać fochy godne księcia, ale nie jest głupi.

Pozostało mieć nadzieję, że miał rację.

 

 

Tego wieczora ani nie udało jej się wywabić go z laboratorium, ani nie wrócił na noc do łóżka. Kiedy rankiem wstała, niewyspana, z włosami w gorszym stanie, niż zwykle, po przewracaniu się z boku na bok przez większą część nocy, nie znalazła go w domu. Na stole leżała kartka z dwusylabową wiadomością: „Spacer”.

– Mało subtelne – sapnęła i wyrzuciła kartkę do śmietnika, wcześniej z satysfakcją drąc ją na malutkie kawałeczki.

Sowa od Harry’ego przyszła gdy kończyła jeść śniadanie (złożone z kanpek, bo ich zepsuć się nie dało) i poprawiła jej humor. Dopijając herbatę poczęstowała sowę kawałkiem kiełbasy.

Kochana Hermiono,

UDAŁO SIĘ!!! Dumbledore właśnie zafiukał!!! Ron pląsa taniec szczęścia, jednocześnie podnosząc skarpetki z podłogi, więc pisać nie może, ale za to dom będzie wysprzątany w sam raz na Waszą wizytę!

Czy jeśli spotkamy się dziś o osiemnastej to będziesz w stanie? Czy też potrzebujesz więcej czasu na mentalne przygotowania? Lavender może dziś, ale dostosujemy się do Ciebie! Albus powiedział, że pół godziny na pierwszy raz starczy. Będą też pani Weasley i Ginny. Obie bardzo się stęskniły!

Nasz adres Fiuu to Kolebka. Przejście jest już ustawione tak, żeby Ciebie też przepuścić. Jeśli mamy też wpuścić Snape’a, daj nam znać wcześniej, bo o ile Ty możesz sobie wchodzić i wychodzić, to jemu wolę ustawić jednorazowe pozwolenie. Bez obrazy, ale nie czułbym się komfortowo w innym wypadku.

Czekamy na zwrotną sowę! Archimedes lubi postroszyć piórka, że niby poniżej jego godności jest być sową pocztową, ale daj mu jakąś przekąskę i zniży się do tego.

Ściskamy!

Harry i Ron

Rzuciła okiem na sowę i wyszczerzyła zęby.

– Chyba dobrze, że zawczasu cię przekupiłam, co?

Sowa zajęła się czyszczeniem piórek, że ona nie wie o co chodzi, wzięłaby list tak czy owak, a w ogóle to może się pospiesz?

Drogi Harry i drogi Ronie,

osiemnasta jest w porządku! Też nie mogę doczekać się aż je zobaczę! Przekaż im proszę, że nie jestem jednak gotowa na uściski i trochę dystansu będzie mile widziane. I żeby nie inicjowały kontaktu fizycznego o ile sama nie zrobię pierwszego kroku. Albus pewnie już to wszystko Wam powiedział, ale wolę upewnić się, że zminimalizujemy ryzyko ataku.

Severusa nie będzie, ale dziękuję, że zapytałeś.

Do zobaczenia,

Hermiona

 

 

– Severusie… Wyjdź na chwilę, proszę.

Za pięć osiemnasta Hermiona stanęła pod drzwiami laboratorium i próbowała zmusić upartego osła żeby zechciał chociaż się z nią pożegnać. Jednak Severus musiał zostać mocno zraniony poprzedniego dnia, jeśli z całych sił unikał jej towarzystwa prawie dwadzieścia cztery godziny później. Odpychał ją zanim ona mogła odepchnąć jego.

– Typowe… – wymamrotała w kierunku klamki.

Po wysłaniu listu skoczyła pod prysznic i w tym czasie Severus wrócił ze swojego podejrzanie długiego spaceru. Rzucił na blat gotową lasagne, po czym dał nura do laboratorium i od tego czasu nie wyściubił nawet koniuszka nosa. Przynajmniej lasagne wyjaśniała gdzie był. Od czasu do czasu robili sobie dłuższy spacer do oddalonej o dziesięć kilometrów mieściny, w której mieścił się pub. Spacer był wart jedzenia, które serwowali, nawet jeśli chodzili tam tylko wtedy, gdy można było jeść na zewnątrz. W środku tłumy były zawsze konkretne.

Jedząc obiad myślała, że może z Severusem nie jest tak źle skoro pomyślał o obiedzie również i dla niej. Przy jednej z bardziej spektakularnych kłótni, aby dać jej jasno do zrozumienia, że wpadła w niełaskę, nie gotował przez ponad tydzień. Wtedy jednak sprawa poszła o coś banalnego i były to początki ich przyjaźni.

– Dobrze – powiedziała głośniej, robiąc krok w tył. – Idę. Zobaczymy się jak wrócę. Powinnam być z powrotem za pół godziny. Gdyby coś się działo Albus da ci znać.

Odwróciła się, weszła do kominka i nawet nie zerkając w głąb mieszkania w nadziei, że zobaczy znajomą sylwetkę, mruknęła: Kolebka.

Pierwsza od siedmiu lat podróż siecią Fiuu omal nie skończyła się wymiotami. Zawirowania i poczucie ścisku było okropne, do tego zdążyła już zapomnieć jak dziwnie człowiek czuł się w trasie pomiędzy jednym kominkiem a drugim. Po drugiej stronie musiała natychmiast usiąść na kanapie, bo oblał ją zimny pot, a mdłości podchodziły do gardła. Oparła głowę na dłoniach i starała się nie rozpłakać.

Nawet nie dwie minuty. Tyle wyszło z jej pragnienia wolności.

– Już coś ci na to daję – usłyszała i po chwili podstawiono jej fiolkę z błękitnym płynem.

Bez namysłu przełknęła i  kilka minut później wszystkie efekty uboczne podróżowania minęły. Wyprostowała się i z wdzięcznością uśmiechnęła do Rona. Kucał przed nią, w odpowiedniej odległości i trzymał pustą fiolkę.

– Lavender miała ten sam problem. – Wzruszył ramionami na jej pytające spojrzenie. – Na szczęście wziąłem pod uwagę, że dawno nie fiukałyście i możecie kiepsko to znieść. Czy coś jest jeszcze nie tak?

– Nie. Mdłości i osłabienie minęły. Dziękuję. – Rozejrzała się dookoła, nie chcąc więcej mówić o swoich dolegliwościach. – Ha! Nie tak sobie wyobrażałam wasze kawalerskie gniazdko.

Pokój, w którym się znalazła, zdecydowanie należał do Rona. Poza plakatami Armat Chudleya w rogu pokoju stał mugolski szkielet medyczny ubrany w szatę wyjściową i trzymający tabliczkę z datą dwudziestego ósmego sierpnia. Przede wszystkim jednak rzucał się w oczy porządek i mnóstwo, mnóstwo ksiąg.

– To… eee… – Zauważył jak przyglądała się szkieletowi i podrapał niezręcznie po szyi. – Miałem egzamin z anatomii w zeszłym roku i dostałem go od mojego profesora. Jego rodzice są mugolskimi lekarzami. Szata jest na spotkanie z radą naczelną św. Munga. Dwudziestego ósmego sierpnia, żebym nie zapomniał.

Zaśmiała się, panika i stres sprzed kilku minut zupełnie już zapomniane.

– Sprytne! Podoba mi się!

Podeszła do okna i zerknęła na okolicę. Musiała to być jedna z magicznych dzielnic któregoś z miast. Naprzeciwko, po drugiej stronie cichej uliczki, w niskim budynku z czerwonej cegły z ukośnym, szarym dachem, jakaś czarownica wieszała różdżką pranie na sznurze, a przechodzący tuż obok mugole ani razu nie spojrzeli na nią, jakby nikoho tam nie było.

– Gdzie jesteśmy?

– Ottery St Catchpole. – Otworzył okno, do środka napłynął typowy miałomiejski gwar i zapach świeżego prania. Ron wychylił się i wskazał w prawą stronę. – Stąd możesz zobaczyć Norę. Pół godzinki spacerem.

Wyjrzała na zewnątrz i uśmiechnęła się widząc znajome, krzywe kominy.

– Nie wyprowadziłeś się za daleko.

– Musimy coś jeść, a mama bosko gotuje – szepnął, a ona roześmiała się w głos.

Z głębi domu napłynęły jakieś głosy. Ron obejrzał się.

– Chyba już wiedzą, że jesteś. Gotowa?

Czując się rozluźniona i szczęśliwa bez namysłu ruszyła w stronę dźwięku rozmów.

Sypialnia Rona znajdowała się na piętrze. Schodząc w dół po schodach zauważyła, że obok pokoju Rona znajdowały się jeszcze dwie pary drzwi. Znając klasyczny rozkład domów angielskich podejrzewała, że były to pokój Harry’ego i łazienka. Chyba że któreś elementy architektury zostały powiększone magicznie, co w sumie nie zdziwiłoby jej.

W swoim życiu Hermiona nie miała szczęścia odwiedzić zbyt dużej ilości magicznych domów. Nora była zatłoczona, zagracona i – ze względu na skromny budżet domowy – dość stara. Grimmauld Place było… z braku lepszego określenia, dołujące. Za każdym razem gdy wspominała rozpadające się, zakurzone schody, pleśń na ścianach i odłażącą tapetę czuła przygnębienie. Kolebka była zupełnie inna. Pokój Rona był przestronny, jasny i jeśli nie nowoczesny, to wskazujący na swego rodzaju klasycyzm. Schody, a następnie korytarz, były wąskie, ale eleganckie. Salon, do którego weszła, czując lekką tremę, był przestronny, słoneczny i wygodnie urządzony. Prawdę mówiąc całość przypominała jej dom rodzinny i nagle, intensywnie, zatęskniła za swoimi rodzicami.

Być może dlatego bez namysłu przytuliła się do pani Weasley, której szeroki, matczyny uśmiech, roztopił jej serce w ułamku sekundy. Jej znajomy, słodki zapach, wywołał łzy i Hermiona pozwoliła sobie na chwilę chlipania w ciepłych objęciach.

– Och, kochane dziecko… Jak dobrze, że jesteś. Jak dobrze, że jesteś… – mamrotała pani Weasley.

W końcu Hermiona zrobiła krok w tył i otarła oczy, ciesząc się, że zdecydowała się nie malować. Dopiero wtedy mogła przyjrzeć się pani Weasley, która w jej oczach nie zmieniła się w ogóle. Być może przybyło jej siwych pasem, a nadtopiona od klątwy skóra nienaturalnie łączyła policzek, ucho i szyję, to jednak wciąż była ta sama matka Rona, która pod koniec pierwszego roku Hogwartu wyściskała ją jak drugą córkę.

Tymczasem jej prawdziwa córka stanęła obok i pomachała. Jeśli pani Weasley nie zmieniła się nic, to Ginny zmieniła się całkowicie. Włosy z jednej strony głowy wygolone na jeżyka, a ruda fala po drugiej nadawały jej rockowy wygląd, którego Hermiona od razu jej pozazdrościła. Zresztą, zawsze zazdrościła Weasleyównie ślicznych, prostych włosów. Ginny dojrzała, jej rysy nie były już dziecinne i była w nich jakaś zadziorność, która bardziej przypominała Hermionie bliźniaków, niż Rona.

– Hej, Hermiono! Stęskniłam się za tobą!

Czując się nagle przytłoczona przez obie kobiety zrobiła krok w tył, ale one nawet nie mrugnęły.

– Cześć, Ginny. Mega fryzura!

Ruda zarzuciła grzywą i zarumieniła się.

– Dzięki! Zrobiłam to zaraz po tym jak dowiedziałam się, że cię widzieli! Nie mogłam powstrzymać się od zrobienia czegoś, a miałam do wyboru albo zrobić coś ze sobą, albo z Ronem. – Ten wystawił jęzor i usiadł na krześle. – Ponieważ mój braciszek nie reflektował na zielone włosy zdecydowałam się na to. Nosiłam się z tym pomysłem przez ostatnie dwa lata, ale jakoś brakło mi odwagi.

Pani Weasley podparła się pod boki.

– I moim zdaniem powinnaś nosić się o wiele dłużej. Co zrobisz jeśli cię wyrzucą z pracy?

– Nie mamy dress code’u, więc mogę wyglądać jak tylko chcę. – Jęknęła. – Jeju, mamo, przecież mówiłam ci, że Heather w zeszłym miesiącu przyszła z tatuażem na twarzy. Czasowym, ale jednak! Na twarzy!

Podczas gdy pani Weasley i Ginny wdały się w dyskusję „wypada-nie wypada”, Harry podał Hermionie kieliszek.

– To drink bezalkoholowy – wyjaśnił w ramach wstępu. – Nie wiedzieliśmy czy nie jesteście na jakichś lekach, więc na wszelki wypadek sięgnęliśmy po coś lekkiego.

Upiła łyk i przymknęła oczy.

– Pycha. Kto to robił?

– Uwierz lub nie, ale ja. Miałem długi okres przejściowy po Bitwie i, między innymi, robiłem kurs barmański. – Coś w jego twarzy kazało jej podejrzewać, że to nie była cała historia, ale nie chciała naciskać. – Ładnie wyglądasz, tak przy okazji. Nowa szata?

Hermiona spojrzała w dół i przygładziła materiał. Szata była ciemnogranatowa, z szerokim paskiem i troczkami przy łokciach. Lubiła ją, bo miała luźną spódnicę i kieszenie, a poza tym za każdym razem gdy widziała się w lustrze miała nieodparte wrażenie, że tak, tak właśnie wygląda porządna czarownica.

– Dziękuję. Zamówiłam ją sowią pocztą ze trzy lata temu.

Harry uniósł brew.

– Z myślą o tym dniu? – zażartował.

– Nie, nie. Czasami lubię pochodzić po domu w czymś, co mi przypomina, że nie jestem mugolem. No i kiedy z dziećmi z wioski bawimy się w czarownice i czarodziejów. To zawsze jest frajda!

– Też lubię założyć wyjściowe szaty, nawet jeśli tylko po domu – odezwała się cicho z kanapy Lavender.

Hermiona miała stały kontakt z koleżanką, choć jedynie listowny. Nie widziały się od czasu, gdy obie, dość krótko, leżały w Skrzydle Szpitalnym. Lavender, podobnie jak ona sama, najwyraźniej chciała sprawić jak najlepsze wrażenie. Jej liliowa szata ładnie komponowała się ze złotymi włosami upiętymi w zgrabny warkocz. Jednak podczas gdy Hermiona wyglądała w miarę zdrowo i naturalnie, Lavender była blada, bardzo chuda i w widoczny sposób trzęsły się jej dłonie. Siedziała z Albusem na skórzanej kanapie i opierała się mocno o niego, jakby bała się odejść choćby o krok.

Hermiona zaczęła żałować, że nie ma tu Severusa. Wyobraziła sobie, że też mogłaby tak usiąść koło niego, trzymać jego rękaw, czuć ciepłą dłoń na plecach. Brakowało jej go i wiedziała, że czułaby się lepiej, gdyby tu był.

~Jestem. Przestań odruchowo się ze mną kontaktować, bo nie mogę skupić się na pracy.

Harry spytał dlaczego tak nagle rozpromieniła się, ale ona jedynie pokręciła głową i powiedziała, że po prostu jest zadowolona, że znów z nimi jest. Spojrzał na nią podejrzliwie, ale nie skomentował.

~Wydaje mi się, że Lavender niedawno miała atak.

~Nic mi o tym nie wiadomo, a Albus zawsze daje mi znać, gdy jest po wszystkim.

~Czemu w takim razie jest z nią tak źle?

~A jest?

~W porównaniu ze mną? Zdecydowanie. ­– Zalało ją współczucie. – Ja często czuję się chora, ale ona wygląda na chorą.

~Pamiętaj, że nasze połączenie powstało tuż po tym, jak dosięgnęła cię klątwa. Byłaś w nienajlepszym stanie gdy tu przybyłaś, ale to ze względu na pierwsze ataki. Potem w miarę szybko doszłaś do siebie. Pannę Brown znaleźliśmy dwa miesiące po tobie, a związała się więzią z Albusem dopiero po czterch latach.

Zmarszczyła czoło i upiła kolejny łyk, jedynie jednym uchem słuchając toczących się dookoła rozmów. Harry podsunął jej krzesło wyściełane kocem.

~Nigdy nie pytałam, ale dlaczego tak długo Albus czekał? Wiem, że ta więź to coś trwałego i w sumie dość inwazyjnego, ale dlaczego nie znalazł kogoś innego, kto mógłby się z nią połączyć?

Odpowiedź nie nadchodziła tak długo, że była już pewna, że nie nastąpi. Dopiero gdy Ron zaproponował, że przyniesie przekąski, Severus odezwał się. Jego ton nie pozostawiał wiele miejsca na interpretację.

Wina.

~Nie wiedzieliśmy. Sądziliśmy, że lepiej znosisz klątwę od pozostałej dwójki z uwagi na twoją naturalnie większą moc. Czasami skłanialiśmy się ku twojemu mugolskiemu pochodzeniu. Było tak wiele różnych czynników, że sama więź nie przyszła nam do głowy dopóki pan McMillan nie zmarł i nie zaczęliśmy rozkładać jego śmierci na elementy cząstkowe.

Znała teorie magiczne. Zaklęcia i Numerologia były jej ulubionymi przedmiotami w Hogwarcie i później zgłębiała wszystkie księgi, traktaty oraz teorie eksperymentalne, jakie tylko mogła znaleźć. Sama napisała kilka, pod pseudonimem. Wiedziała ile pomysłów, ile kombinacji upada, nim dojdzie się do właściwej odpowiedzi.

Severus i Albus poświęcili lata swojego życia by im pomóc, choć tak naprawdę wcale nie musieli.

~Nigdy nie podziękowałam ci odpowiednio za to, że dzielisz ze mną tę więź. Nie tylko dlatego, że dosłownie ratujesz mi życie.

~Och, bo się jeszcze wzruszę i moje łzy wzruszenia wpadną do kociołka. Wracaj do swoich małych przyjaciół. Ja mam Słodki Sen do ukończenia i potrzebuję kilku minut ciszy.

Parsknęła śmiechem tak głośno, że aż Ginny spojrzała na nią.

– Co tam? Snape opowiada dowcipy?

– Prawie! – Poza Harrym i Lavender, która przymknęła oczy, wyraźnie odcinając się na chwilę, wszyscy się roześmiali. –  Pani Weasley…

– Molly, kochanie. Dla was obu.

– W takim razie, Molly, powiedz mi proszę co u reszty? Wiem tylko tyle, ile przekazuje nam Albus, czyli niewiele.

Czarodziej jedynie uśmiechnął się, ale znała ten wyraz twarzy. Widziała go wiele razy na twarzy Severusa. W tym pokoju trwała jeszcze jedna mentalna rozmowa, a z braku iskierek w oczach starego czarodzieja wnioskowała, że Lavender jest bardziej zalękniona, niż by się wydawało. Hermiona sama lekko zmuszała się do bycia odważniejszą, niż naprawdę czuła, więc było jej szczerze żal koleżanki.

– Artur nie zmienił wydziału, za bardzo lubi zabawę mugolskimi zabawkami, a ja już dawno przestałam namawiać go na jakąkolwiek zmianę. Charlie wciąż w Rumunii, nie zajmuje się już, na szczęście, tresurą, tylko pracuje w programie hodowlanym i większość maleństw, które rodzą się ze sztucznie wysadzanych jaj, widzi go jako pierwszego człowieka. – Machnęła ręką na widok zainteresowania na twarzy Hermiony. – Możesz do niego napisać, ma teraz wakacje. To jakieś nowe eksperymentalne coś.

– Program behawioralny, Mamo.

– Tak, właśnie, Ron. Przecież mówię. Bliźniacy mają w tej chwili filie niemal na całym świecie, chociaż mieli spore problemy prawne, bo w niektórych krajach ich produkty są uznawane za niebezpieczne dla życia i zdrowia. – Molly ugryzła kanapkę z ogórkiem i zmarszczyła czoło. – Bill jest konsultantem ministerialnym i attache dyplomaty w Egipcie. Och, dalej spotyka się z tą okropną Francuzką, pewnie pamiętasz? Fleur Delacour?

Hermiona skinęła głową.

– Oczywiście. Myślałam, że byli zaręczeni?

Ginny wzruszyła ramionami.

– Schodzą się i rozchodzą, nie nadążysz za nimi. Chociaż tym razem wydaje się, że w końcu powoli dochodzą do porozumienia.

– Mógłby znaleźć sobie jakąś normalną, miłą dziewczynę, a nie… – Molly poczerwieniała, pomamrotała pod nosem i w końcu odchrząknęła. Ron wyglądał jakby miał się rozpłakać ze śmiechu. – Jest także Ginny, która również nie może się ustatkować i skacze z kwiatka na kwiatek, ale przynajmniej pracę ma stabilną. No i… No i Percy. Pierwszy raz nie odesłał prezentu na święta.

– I sam wywołał święto witając się z Billem w zeszłym tygodniu – wtrącił z przekąsem Ron.

Widząc szykującą się burzę Hermiona szybko zmieniła temat.

– To co właściwie robisz, Ginny?

Ruda błysnęła uśmiechem. Kątem oka Hermiona zauważyła, że Lavender otworzyła oczy i usiadła prościej. Jakikolwiek kryzys dział się na kanapie, widocznie został zażegnany.

– Nigdy nie zgadniesz.

– Magomedycyna?

– Nie.

– Quidditch?

– Pudło. I nie musisz wymawiać tego tak, jakby to była jakaś paskudna choroba.

– Poddaję się.

– Pracuję w „Esach i Floresach”.

Zanim pomyślała, Hermiona wypaliła:

– Nigdy nie wydawałaś mi się typem książkowym.

Na szczęście Ginny nie obraziła się, za to Ron i Harry dołączyli do śmiechu.

– I dalej nie jestem! Za to jestem, no wiesz, towarzyska i łatwo mnie polubić. Dobrze sprzedaję książki, klienci często wracają na pogawędki, przy okazji coś kupując.

– Chciała powiedzieć, że przystojni czarodzieje często wracają na pogawędki, a ona naciąga ich na premiery miesiąca, którymi nie są zainteresowani – dodał scenicznym szeptem Ron.

Ginny rzuciła w niego paluszkiem krabowym i trafiła prosto w nos. Lavender, po raz pierwszy od przyjścia, roześmiała się.

– Czy macie może katalogi wysyłkowe? – zapytała Ginny. Albus spoglądał na nią jak dumny ojciec na córkę, która debiutuje w towarzystwie, co w sumie nie odbiegało od prawdy. – Skoro mamy powoli wracać do świata to chciałabym wiedzieć co jest na topie, czego unikać… Od dawna nie miałam możliwości porządnie o siebie zadbać.

Ginny skinęła głową, kaskada włosów opadła jej przez ramię.

– Jasne, mamy tego tony. Sama czytam kilka, chociaż mój styl pewnie odbiega od twojego. Powiedz mi, interesuje cię bardziej coś z felietonami, czy raczej porady? A może…

Podczas gdy Ginny i Lavender wdały się w dyskusję o modzie, Molly, Ron i Harry zwrócili się do Hermiony. Ron pytał o jej samopoczucie, Harry chciał wiedzieć czy nie chciałaby dolewki, a Molly pytała czy dobrze mieszka jej się z Severusem. Rozwijali i usprawiedliwiali swoje pytania, aż powstał zgiełk. Ich spojrzenia, żywa gestykulacja, jasne światło i intensywny zapach paluszków krabowych przytłoczyły Hermionę. Było za głośno, za dużo. Nie miała ochoty się odzywać, a jej ręce zaczęły się trząść. Na przemian było jej zimno i gorąco, pojawiły się dreszcze.

Kiedy Ron wyciągnął do niej dłoń, by sprawdzić jej tętno, Hermiona jęknęła i, zataczając się, wybiegła z salonu, wbiegła po schodach i szeptem wymówiła swój adres. Tym razem zwymiotowała od razu, nawet nie zdążyła wyjść z kominka. Uścisk w skroniach był nie do zniesienia, a smaczny napój, który podał jej Harry, palił jej gardło w powrotnej drodze. Gdy skończyła wymiotować rozpłakała się i wstając, wychodząc z kominka, potknęła się o niskie rusztowanie.

Ciepłe, silne ramiona złapały ją i otoczyły. Pomimo łez i resztek wymiocin na szacie, Severus delikatnie przesunął ją w kierunku sofy, odsunął książkę, którą czytał, i wziął ją na kolana. Od razu schowała twarz w jego zagłębieniu między ramieniem a obojczykiem i pozwoliła sobie na długi, wycieńczający płacz.

Jego znajomy zapach, uspokajająca dłoń w jej włosach, druga głaszcząca mokre plecy, niski głos mruczący bezsensowne pocieszenia i drugi, cichszy głos w jej głowie, powtarzający to wszystko jak echo, spowodowały, że poczuła się bezpiecznie i zasnęła.

 

 

Gdy Hermiona zerwała się i pobiegła na górę, Harry był zszokowany, ale szkolenie Aurora szybko przejęło kontrolę. Był już w połowie drogi do schodów, gdy pojawiła się przed nim niewidzialna ściana.

– Hej! – krzyknął, waląc niepotrzebnie pięścią w powietrze. (Jego instruktor w tym momencie zapytałby go co właściwie miał na celu, skoro po to istnieją zaklęcia, by pozbywać się niewidzialnych przeszkód, Potter.)

– Pozwól jej odejść, Harry. – Głos Dumbledore’a był cichy, ale stanowczy. – Musiała poczuć się źle, a gdybyś próbował ją zatrzymać mogłoby się to skończyć bardzo źle.

– Przecież dopiero co przyszła!

– Harry. – Stal w głosie czarodzieja spowodowała, że Harry’emu przeszedł zimny dreszcz po kręgosłupie. Błękitne oko spoczywające na nim ziało chłodem. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że krzyknął, a Lavender przerwała w połowie zdania i struchlała. Albus położył jej dłoń na ramieniu, jego brwi poruszały się ekspresywnie przez chwilę i dopiero kiedy rozluźniła się, kiedy zaczęła normalnie oddychać, odezwał się ponownie, delikatnie. Z jakiegoś powodu dopóki nie przemówił cisza w pokoju była ogłuszająca, ale nikt nie kwapił się ją przerwać. – Była tu prawie pół godziny. To o wiele dłużej, niż przewidywałem. Zwłaszcza bez Severusa.

– W takim razie dlaczego nie przyszedł?

Pilnował swojego głosu, ale gorycz przebijająca przez jego słowa była słyszalna. Ron uniósł brew, a Albus postanowił najwyraźniej zignorować jego pretensje.

– On ma swoje powody, a Hermiona jest silna. Istotnym jest, że była tu i nie dostała ataku. Ważnym jest, że kiedy poczuła się źle, wiedziała, że powinna pójść, póki jest w stanie. To znaczy, że zna swoje granice i że to eksperymentalne spotkanie udało się. – Uśmiechnął się, podnosząc z kanapy i podając rękę wciąż lekko roztrzęsionej Lavender. – Następnym razem powinno pójść łatwiej.

– Następnym razem czyli kiedy?

– Kiedy będzie na to gotowa. To samo tyczy się panny Brown.

Minęli go, a nim weszli na schody Lavender nabrała tchu i obróciła się w jego kierunku.

Dumbledore wyglądał na mile zaskoczonego.

– Nie możesz od niej niczego żądać. – Jej głos drżał, ale był silny. Harry, patrząc na nią, widział przebłyski tej dawnej, pewnej siebie Lavender. – I radzę ci następnym razem wziąć eliksir wyciszający, bo to, co zamierzałeś zrobić, było bardzo, bardzo niebezpieczne.

I wyszła z podniesioną głową. Ktoś gwizdnął. Nie był pewien czy to Ron, czy Ginny.

W trakcie sprzątnia nie mógł jednak przestać myśleć o całym wieczorze, nie mógł przestać rozkładać go na czynniki pierwsze. Tak ucieszył się widząc ją, że zupełnie zapomniał o jej stanie zdrowia. Musiał to przed sobą przyznać, jeśli chciał sprawić się lepiej w przyszłości. Nie mógł też udawać, że nie zauważył jak wypiękniała i że jego reakcją na myśl o Snape’ie nie była zazdrość. Był pewien, że jej pierwszy szczery uśmiech, pierwsze rozluźnienie, pojawiło się dopiero w momencie gdy ten dupek przemówił do niej w myślach.

Snape, który był wiecznie w jej myślach.

Snape, z ktorym dzieliła łóżko.

Był tak skupiony na swojej niechęci do oślizgłego dupka, że omal nie podskoczył gdy pani Weasley go przytuliła.

– Przyjdźcie na śniadanie, Harry. To był męczący wieczór.

– Albo na obiad – dodała Ginny, lekko rumieniąc się. – Poznacie Stephena.

– Kogo? – Ron zbaraniał.

Ginny zrobiła się niemal purpurowa, a pani Weasley wzniosła oczy do nieba.

– Jej nowego chłopaka. Rzekomo, znów, Tego Jedynego.

– Kolejny? – jęknął Ron. – Zlituj się, Ginny. Poznałem już ośmiu potencjalnych szwagrów. Co było nie tak z Cragiem?

– Miał dziurawe skarpety. I nim zapytasz, mając pięciu braci, z których większość nosiła dziurawe skarpety, nie zamierzam tego tolerować u swojego chłopaka. To zbyt mocno kojarzy mi się z wami. – Spojrzała krytycznie na palec wystający z jego skarpety. – Jak zamierzasz znaleźć sobie dziewczynę tak wyglądając?

– Och, to proste. – Ron potargał włosy i uśmiechnąl się błazeńsko, udając lowelasa. – „Hej, jestem Ron Weasley. Tak, ten bohater wojenny”.

Harry parsknął w drinka, bo pomimo tego, że Ron błaznował, były takie czasy, że na ten tekst poderwał kilka kobiet, które w innym przypadku nie zaszczyciłyby go drugim spojrzeniem. Choć, jak twierdził później, gdy postanowił już nigdy więcej tego nie robić, kac moralny przewyższał ten alkoholowy.

Harry potrafił to zrozumieć. Zdarzyło mu się wykorzystać status Zbawcy w celach, hmmm, rozrywkowych i zawsze potem czuł się brudny. Z jakiegoś powodu nie potrafił następnego ranka spojrzeć swojemu odbiciu w oczy.

Ron zamknął drzwi za swoją matką i siostrą, po czym usiadł ciężko w fotelu naprzeciwko Harry’ego.

Przez chwilę obaj siedzieli w ciszy, popijając swoje herbaty.

– Jest śliczna, prawda? – miękko zapytał Ron, wpatrując się rozanielonym wzrokiem w przestrzeń.

– Bardzo. Zawsze chyba miała to coś, ale było ukryte.

– Nie. Zawsze była ładna i zawsze to doceniałem. Kiedy ze sobą chodziliśmy…

Harry poderwał głowę.

– Chodziłeś z Hermioną? Kiedy?

Jego przyjaciel spojrzał na niego jak na idiotę.

– Z jaką Hermioną? Mówię o Lavender.

– A… Ach, no tak. Ma to sens.

Miał nadzieję, że Ron nie pociągnie tematu, ale dobrze wiedział, że to płonna nadzieja. Nie musiał długo czekać na pytanie.

– Dlaczego?

Przypomniał sobie ten moment, gdy Hermiona weszła do salonu. Jej włosy opadające lokami na plecy, wąską kibić, oczy – choć zaczerwienione – takie piękne…

– Jest… inna. Dawna Hermiona często zachowywała się, jakby pozjadała wszystkie rozumy i traktowała nas bardziej jak swoje dzieci, niż cokolwiek innego. – Parsknęli śmiechem na wspomnienie tej dawnej Hermiony rozstawiającej ich po kątach. – Teraz jednak jest coś w niej… Coś spokojnego, dojrzałego. Sposób w jaki się porusza, to jak mówi… To wszystko na mnie działa, Ron.

– Nie wiem czy to rozsądne, Harry.

Jego przyjaciel unikał jego wzroku, skupił się na zdjęciach porozstawianych na komodzie.

– Co masz na myśli?

– Ona jest chora. Naprawdę chora, a bycie z chorą osobą oznacza mnóstwo wyrzeczeń. – Ciśnienie w głowie Harry’ego skoczyło od zera do stu w pół sekundy. – Chwila, chwila, Harry. Nie twierdzę i nigdy nie twierdziłem, że jesteś niezdolny do poświęceń, bo wszystkie podręczniki do historii i moje osobiste doświadczenia twierdzą inaczej. Jednak wiele osób chcących wejść w relację z kimś długofalowo chorym nie bierze wielu rzeczy pod uwagę i często nieświadomie wywierają presję na swoim partnerze. Przykładowo, czy wziąłeś pod uwagę, że jeśli zejdziecie się z Hermioną, ona dalej będzie miała Snape’a w głowie? Tej więzi nie da się rozwiązać.

Otworzył usta, by powiedzieć, że oczywiście, że wziął to pod uwagę, ale koniec końców dźwięk protestu nie chciał opuścić jego gardła. Bo, po prawdzie, najchętniej usunąłby Snape’a a z tego równania całkowicie i myśląc o Hermionie właśnie to starał się robić.

– Ale mogą przecież maskować swoją więź. Nie musiałaby mieć go cały czas w głowie.

– Mogłaby jednak chcieć. Wiemy, że to przynosi im komfort i stabilizuje je. W pewnym sensie żyłbyś z Hermioną i ze Snape’em.

Nie podobało mu sie to, ale mógłby się do tego przyzwyczaić. Raczej. Ta paskudna rzecz w jego wnętrzu znów uniosła łeb, węsząc i czekając na okazję.

– Powiedzmy, że byłbym z tym ok. – Ron miał sceptyczną minę. – Serio, powiedzmy, że byłbym z tym ok. I tak, nawet w chwilach… No, wiesz. Bo domyślam się, że wtedy mogłaby nie panować nad więzią. Czy to byłoby takie złe?

Rudy sapnął i pochylił się w kierunku Harry’ego. Wszedł w tryb lekarski, czego Harry nie lubił. Czuł się wtedy jak gówniarz, któremu dorośli objaśniają świat.

– Będziesz też ok z tym, że być może ona będzie uziemiona do końca życia? Nigdzie nie pójdziecie razem. Do kina, teatru, sklepu… Wszędzie będziesz musiał chodzić sam. W jakiej to stawia was sytuacji? Co jeśli Biuro Aurorów każe ci się przeprowadzić Merlin-wie-gdzie? Ona potrzebuje spokoju, stabilizacji i wsparcia, a nie ekscytacji. A my obaj wiemy, że jesteś uzależniony od adrenaliny. – Dawno nie widział Rona tak zirytowanego. Ostatnim razem przed Bitwą, gdy upierał się, że nie powinni tam iść, bo od tego są dorośli, żeby walczyć na wojnach, a oni są tylko dzieciakami. – Pchasz się w niebezpieczeństwa jakby to było twoje hobby. Zanim zostałeś Aurorem z ilu miejsc wyciągałem cię po bójce, bo komuś nie pasowała twoja twarz? Śledziłeś Śmierciożerców na własną rękę, chodziłeś bez obstawy, a na akcjach zawsze podejmowałeś bezsensowne ryzyka. – Jego głos złagodniał, co było jeszcze gorsze. Harry czuł łzy napływające mu do oczu. Był wściekły, był upokorzony. – To nie jest twoja wina, nie do końca. Całe twoje życie to jedna wielka walka, od kiedy miałeś roczek. Oczywiście, że nie wiesz jak bez tego żyć i chociaż terapia pomogła, nie był to temat, który chciałeś poruszyć. Potrzebujesz być w ruchu, czuć energię przepływającą przez twoje ciało. Hermiona potrzebuje czegoś wręcz przeciwnego.

– Ale jeśli wyzdrowieje…

Jeśli, Harry.

– Nie będę przynosił pracy do domu. Zapewnię jej spokój, wszystko, czego będzie chciała! Nie jestem potworem, który nie umie się troszczyć o bliskich! Jeśli powiem w Biurze, że nie chcę się wyprowadzać, to siłą mnie nie przeniosą!

– Nawet jeśli, co zrobisz, jeśli to ty będziesz tym, czego ona będzie potrzebować? Codziennie będzie się martwiła czy wrócisz, bo praca Aurora jest niebezpieczna. Będziesz brał nadgodziny, wracał zmęczony, a ona w tym czasie będzie siedziała zdenerwowana w domu, martwiąca się. To tylko pogorszy jej stan. Zrezygnowałbyś dla niej z pracy?

– Oczywiście! – wrzasnął, ale wiedział, że to nie była prawda. Kochał swoją pracę. Nie wyobrażał sobie bez niej życia. W przypływie desperacji dźgnął Rona palcem. – A co z tobą? Spędzasz całe dnie w szpitalu, czasami wracasz tylko po to, by się zdrzemnąć. Gdzie tu niby stabilizacja? Lavender jest w znacznie gorszym stanie, niż Hermiona!

Ron westchnął.

– Tak, ale moja praca nie stanowi zagrożenia dla życia przez większą część czasu. Mam stały grafik, mogę odmówić brania dodatkowych zmian. I kocham spokój, Harry. Zwłaszcza po Bitwie. Dla mnie nie ma nic lepszego niż siedzenie w ciszy, drzemanie, spędzanie czasu w domu. A jeśli Lavender będzie potrzebowała mnie częściej wtedy przejdę na prywatną praktykę i sam będę ustalał dni i godziny pracy.

– No dobra, ale jeśli ona będzie ok z moją pracą? Hermiona jest silna i samodzielna!

To, co następnie Ron powiedział, spowodowało, że wstał wściekły i wyszedł z domu trzaskając drzwiami.

– Nie bierzesz jeszcze jednej rzeczy pod uwagę. Jej zdania. Hermiona może ciebie nie chcieć. Może traktować cię jak brata. I może chcieć Snape’a bardziej, niż kiedykolwiek chciałaby ciebie.

Rozdziały<< Pamięć 4Pamięć 6 >>

mroczna88

Miłośniczka mocnej herbaty, grubych książek i puchatych kotów. Lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. Znana głównie z tego, że zostawiła niedokończone opowiadania sześć lat temu i od tego czasu unika świata, żeby nie przyznać się jak bardzo się tego wstydzi. Tym razem jednak wróciła i będzie nie tylko poprawiać stare teksty, by nie były tak żenująco kiepsko napisane, ale też w końcu je dokończy. Tylko trzeba dać jej trochę czasu i cierpliwości ^.^ Szczerze poleca książki: serię Koło Czasu autorstwa Roberta Jordana, serię Wiedźmy autorstwa Olgi Gromyko, cokolwiek napisał Sanderson (ale Rozjemcę najbardziej), cokolwiek napisała Naomi Novik (Wybrana ma relację, która bardzo przypomina sevmione!), Sagę Księżycową autorstwa Marissy Meyer (najlepszy retelling baśni jaki powstał) oraz cokolwiek napisała Maggie Stiefvater (jej seria Kruczych chłopców i Wyścig śmierci najlepsze) Szczerze poleca seriale:Koło Czasu, Sense8, The Boys, Carnival Row, Good Omens, Black Sails, The Wilds, Motherland Fort Salem, The Untamed, Panic, Warrior Nun, Galavant, Dark, Wynnona Earp, Goblin (koreański), Bridgerton, Downton Abbey

Ten post ma 9 komentarzy

  1. Czekam na kolejny rozdział. Zakochałam się w tym. Czemu ja wcześniej nie wiedziałam o istnieniu tej książki? Ona jest cudowna. Dziwnie mi czytać książkę gdzie Ron jest tym mądrym, ale w sumie tutaj to bardzo pasuje. Ogólnie to przedstawiłaś w tej książce bardzo realny obraz po bitwie. Podoba mi się że na każdym wojna odcisnęła swoje piętno, czy to fizyczne, czy psychiczne. Nie cierpię książek gdzie ludzie po wojnie od razu wracają do codzienności, jakby nic sie nie stało. Ciężko mi wyobrazić sobie że wojna na nikim nie zrobiła wrażenia. Wojna to okropność i zawsze pozostawia ślad na wiele lat od jej zakończenia

    1. Dziękuję! ❤️ W pierwszej wersji (pisanej daaaawno temu) Hermiona aż takich dolegliwości nie miała ale edytując uznałam, że wbrew wszystkiemu, co mówił Snape, jej choroba nie była aż tak widoczna. Więc trochę jej dokopałam 😅 Ale tak, też wolę historie gdzie konsekwencje są realne

  2. „potrafi strzelać fochy godne księcia” – świetne zdanie, biorąc pod uwagę, że sam się nazwał Księciem Półkrwi 😀
    Generalnie bardzo fajnie piszesz postać Severusa i jego temperamentu.

Dodaj komentarz