Pamięć 13

Słońce prażyło tak silnie, że nawet za magicznie wzmocnionymi okularami oczy Hermiony bolały. Pot lał się z niej strumieniami, nie była pewna, czy została na niej choć jedna sucha nitka. Wolała też nie wiedzieć w jakim stanie są jej włosy. Najgorszy jednak był ścisk. Tłum ludzi, przez który się przedzierała w kierunku mostu, cuchnął niemytym ciałem i przetrawionym winem. Gdy stanęła na moście do tej paskudnej kombinacji dołączył nieznośny smród dobiegający z kanałów Wenecji, które być może ładnie wyglądały na obrazku, ale na żywo sprawiały o wiele mniej przyjemne wrażenie.

– Merlinie, nie sądziłam, że zatęsknię za angielską szarugą – westchnęła, wachlując się planem miasta.

Z całych sił próbowała przekonać samą siebie, że stres i napięcie są jedynie winą niosącego ją tłumu, a nie początkiem nadciągającego ataku.

– Panna Granger?

Obróciła się w kierunku wołającego ją głosu i uśmiechnęła się słabo do niskiego, ogorzałego i bardzo, bardzo starego mężczyzny. O wiele starszego, niż się spodziewała. Ludzie omijali go uważnie, bo wyglądał tak, jakby najmniejsze potrącenie miało zwalić go z nóg.

– Dzień dobry, Mistrzu Luzeron. – Podała mu dłoń i zdziwiła się jak silny miał uścisk. Nerwowo założyła włosy za ucho, mając nadzieję, że poprawi pierwsze wrażenie choć trochę. – Przepraszam, że zajęło mi to tyle czasu, ale… Ja…

Mistrz uśmiechnął się i poklepał ją po ramieniu, jego obwisłe policzki uniosły się i nadały mu wygląd bardzo zadowolonego mopsa.

– Zrozumiałe. Nie jest pani pierwszą osobą, której lata zajęła decyzja o podjęciu kuracji. Zapraszam za mną.

Poprowadził ją poprzez labirynt wąskich uliczek, mostów i kładek i dość szybko straciła orientację skąd przyszli. Wybrał mniej uczęszczaną drogę, nie musiała już znosić dotyku innych ludzi.

– Eliksir działa, jak widzę? – zagadnął ją, gdy przeszli przez wyjątkowo wąski mostek bez poręczy.

Skinęła głową, starając się stawiać stopy możliwie blisko środka drogi i nie myśląc o tym jak szybko jej torebka pociągnie ją na dno, jeśli wpadnie do wody. W przypływie wyjątkowo paskudnego reisefieber bezmyślnie spakowała każdą jedną rzecz, która do niej należała.

– O wiele lepiej, niż się spodziewałam. Ani Albus, ani Severus nie byli w stanie wymyślić niczego, co choćby w jednej dziesiątej hamowałoby ataki tak jak ten eliksir.

– Obaj patrzą nie tam, gdzie należy, ale to typowo współczesny problem. Bez obrazy, oczywiście, ale wasz system nauki ze stulecia na stulecie produkuje coraz bardziej ograniczone pokolenia. Ciało i umysł, to wszystko czego się uczy. Magia immunologiczna, aury i relacja czarodzieja ze światem go otaczającym są zarezerwowane dla niewielu wybranych, a nawet oni jedynie ślizgają się po powierzchni wiedzy. Przykre. – Obejrzał się przez ramię, niepokojąco mocno wykręcacjąc szyję. – Mam nadzieję, że nikogo nie poinformowałaś o tym, gdzie się wybierasz?

To, jeśli miała być szczera, była najtrudniejsza część tej wyprawy. Wiedziała, aż za dobrze, jak jej zniknięcie wpłynie na Severusa.

Pierwszy list, zwykłą, mugolską pocztą, od Mistrza Luzeron, otrzymała dwa lata temu. Przedstawił się jako Mistrz Magomedycyny oraz Zielarstwa, z przerażającą dokładnością opisał symptomy jej choroby i powiedział, że zna lekarstwo na jej chorobę. Był gotów jej pomóc, jednak z zastrzeżeniem, że miało to pozostać w tajemnicy między nimi.

Początkowo była sceptycznie nastawiona do Mistrza, nie ufała mu i nie miała pojęcia skąd ma aż tak rozległą wiedzę, choć nigdy się z nim nie kontaktowała. Po subtelnym wypytywaniu Albusa dowiedziała się, że, owszem, ona się z nim nie kontaktowała, jednak Dumbledore od pięciu lat nieskutecznie próbuje pozyskać jego pomoc. To jednak uspokoiło ją tylko trochę. Co jeśli Mistrz Luzeron okaże się być szaleńcem porywającym młode wiedźmy do swoich niecnych eksperymentów? Przepadłaby wtedy bez słuchu.

– Zgodnie z naszą umową nikt o niczym nie wie. – Wiele, wiele razy chciała o tym powiedzieć Severusowi, jednak nigdy się na to nie zdobyła. – Mogę jednak spytać po co ta konspira?

Starszy czarodziej wzruszył ramionami.

– Nie lubię tłumów w poczekalni, sów spływających z nieba co pięć minut i nieskończonych próśb o pomoc. Albus Dumbledore znany jest z tego, że gdy poda mu się palec, on od razu połknie cię w całości. Nie zna umiaru i nie szanuje granic innych ludzi. Nie chcę by wiedział gdzie można mnie znaleźć. Z kolei twój pseudo-Mistrz Eliksirów jest łakomy wiedzy, której nie umie jednak odpowiednio wykorzystać. Spotkałem go lata temu, gdy wciąż był chłopcem i jego relatywizm moralny głęboko mnie zaniepokoił. Był tak zafascynowany absolutnie każdym aspektem magii, że nie przejmował się czymś tak trywialnym jak konsekwencje.

– Nie ma niczego złego w chęci zdobywania wiedzy – wymamrotała, czując się niejako wytknięta palcem.

– Moim zdaniem, panno Granger, jest. Wiedzy nie wolno przyjmować bezmyślnie, należy z uwagą pochylić się nad teorią, zastanowić się w jakich warunkach użycie tej wiedzy jest właściwe, czy w ogóle jest właściwe, nim przejdzie się do praktyki. – Dyszała, starając się dotrzymać mu kroku. Jak na takie chucherko miał niesamowtą wytrzymałość. – Pan Snape być może ma odpowiednie warunki do przyjmowania tej wiedzy, jest wyjątkowo zdolny, podobnie jak pani, jednak was oboje interesuje bardziej cel, niż użyte środki.

Zaczerwieniła się na wspomnienie kilku sytuacji, w których mogła zachować się inaczej, a jednak wybrała taką, a nie inną drogę, często na skróty.

– Zmieniliśmy się od tamtego czasu – powiedziała cicho, jednocześnie zdając sobie w pełni sprawę, że pojęcie etyki Severusa zdecydowanie rozmijało się z jej własnym. – Ja przeszłam przez tę chorobę, a on przez okrutne tortury…

– Tak, tak, o tym też Dumbledore raczył mnie poinformować, nieudolnie próbując grać na moich uczuciach. Jakby ktokolwiek mógł przywrócić pełnię zdrowia i zdolności tym, którzy żyli w cieniu tak długo! – Mistrz prychnął z niessmakiem. – Nie mam ani grama szacunku dla tych, którzy parają się czarną magią, bez względu na motywy. Dlatego też zignorowałem prośbę o zajęcie się panem Potterem.

– Harrym? – Aż przystanęła, po czym musiała pobiec, bo Mistrz ani myślał zatrzymywać się razem z nią. – Co mu jest?

Aż zadrżała na samą myśl o wszystkim, co mogło mu się przydarzyć. Jakaś klątwa? Może stąd brały się te wszystkie napady agresji?

– O ile list Dumbledore’a wyjaśniał wszystko prawidłowo pan Potter utracił rękę w trakcie bitwy. Wszystko inne, jak sądzę, jest efektem niedopatrzonego stresu pourazowego. – Skręcił w kolejną uliczkę i Hermiona westchnęła, bo ostatnie kilka wyglądało dokładnie tak samo. Nie byłaby w stanie wrócić sama i miała nadzieję, że odprowadzi ją z powrotem. – Zbyt długo był horkruksem tego niewydarzonego czarnoksiężnika, bym chciał mu pomóc. Pani przypadek rozważałem przez bardzo długi czas. – Łypnął czarnym okiem i przez chwilę czuła się mierzona i ważona, niczym kawał mięsa na ladzie. – Uznałem jednak, że jest pani dostatecznie nietknięta czarną magią, czy to pośrednio czy bezpośrednio, choć pani dobór towarzystwa pozostawia wiele do życzenia. Byłbym wdzięczny gdyby zechciała się pani skontaktować z panną Brown i panem McMillanem, gdy wróci pani do Anglii. Nie kontaktowałem się z nimi, bo istniało ryzyko, że ich opiekunowie przeglądają ich pocztę.

Łzy napłynęły jej do oczu na wspomnienie tej okrutnej nocy trzy lata wcześniej, gdy Remus wpadł przez ich kominek rozhisteryzowany i kompletnie zdruzgotany.

– Ernie popełnił samobójstwo – szepnęła, czując jak coś łapie ją za gardło. – Nie mógł… Nie mógł znieść tego, co robi Remusowi. Każde z nas ma kilka wspomnień z ataków. Ernie wiedział, że za każdym razem, gdy przestał atakować i próbował skrzywdzić samego siebie, Remus owijał go pasami i kładł na łóżku. Schował pod poduszką dużą ilość mugolskich narkotyków, wylizał wszystko. Przedawkował, a Remus, nieznający się na mugolskiej medycynie, nie miał pojęcia co robić.

A ona wiedziała co zamierzał zrobić i go nie powstrzymała. W tamtym czasie sama była w mrocznym miejscu, podobnie jak Lavender.

Mistrz Luzeron zwolnił na sekundę, ale po chwili znów przyspieszył.

– Przykro mi. Jeśli jednak tak właśnie się czuł, to nie wiem czy dałbym radę go wyleczyć. – Ugryzła się w język, że każde z nich czuło się tak przynajmniej raz, tylko nie każde z nich miało tyle odwagi, co Ernie. Najlepszym, na co było stać Hermionę, była ucieczka. Być może Mistrz będzie w stanie ją uleczyć, ale nie zyskał jej sympatii. – Hmm… Tak. Jesteśmy na miejscu.

Przystanęli w zwykłej uliczce, jednej z wielu wąskich, trudnych do odróżnienia od innych. Ciemne, brązowe drzwi wyszły najprawdopodobniej z tej samej fabryki, co wszystkie inne, które dotąd mijali. Mistrz jednak wyraźnie wiedział gdzie jest. Wyciągnął różdżkę i rozpoczął serię skomplikowanych zaklęć, których bazę Hermiona rozumiała, ale szczegóły wykraczały poza jej zdolności.

– Czy stan ducha, jak w przypadku Erniego, ma jakieś znaczenie? – zapytała, chcąc przerwać mało komfortową ciszę. Bezruch uliczki wywoływał w niej ciarki.

Mistrz rzucił na nią okiem w sposób, który ponownie spowodował, że czuła się oceniana.

– Magomedycyna, której was obecnie uczą, jest jedynie zbiorem inkantacji i mikstur. – Z zaklęć prywatności przeszedł w coś, co rozpoznawała jako zdejmowanie warstw zabezpieczających. Ich ilość przyprawiała ją o zawroty głowy. Znała w swoim życiu wielu paranoików, ale żaden nie używał nawet połowy zabezpieczeń, które Mistrz Luzeron z wprawą pokonywał. – Jest to ogromne uproszczenie najbardziej skomplikowanego rodzaju magii, jaki istnieje. Żałosne, doprawdy, jak bardzo się cofnęliśmy. Wie pani, oczywiście, że pierwsi magowie byli uzdrowicielami i zielarzami?

Ugryzła się w język, by nie wspomnieć o tym, że napisała dwa traktaty na ten temat, które zostały opublikowane i przetłumaczone na pięćdziesiąt trzy języki. Mistrz nie wyglądał na kogoś, kto subskrybowałby Ars historia.

– Tak. Już w czasach babilońskich można znaleźć wzmianki o magicznych metodach leczenia chorób.

– Jest to pierwsza dziedzina magii, pierwotna i używana wpierw nieświadomie. Chęć niesienia pomocy bliskim często skutkowała spontanicznymi wybuchami magii, które dopiero później starano się okiełznać przy pomocy ziół i pierwszych zaklęć. Spora część naszych dokonań została przekazana mugolom, choć znalezienie niemagicznych odpowiedników zawsze trwa bardzo, bardzo długo. – Prychnął i pokręcił głową, cały czas machając różdżką. – Wyszkolenie na wpół uzdolnionego Uzdrowiciela zajmuje przynajmniej pół wieku, choć osobiście nie dopuszczałbym do pacjenta nikogo, kto nie ma za sobą przynajmniej stu lat nauki. Wasi magomedycy – powiedział z szyderczym uśmieszkiem, który nieco podniósł Hermionie ciśnienie – uznali, że to zbyt długo. Dlatego też ograniczyli naukę do siedmiu lat, wybrali kilkanaście podstawowych inkantacji, niewiele ponad sto eliksirów, których warzenie zresztą pozostawili Mistrzom Eliksirów, po czym mają się za panów życia i śmierci, przy tak niewielkich, marnych doprawdy, umiejętnościach. Zapraszam.

Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypieniem. Silne promienie słoneczne wpadły do wąskiego, czystego przedpokoju. Zdziwił ją brak jakichkolwiek pamiątek, fotografii czy choćby ozdób. Wydawało się, że jedyną funkcją tego pomieszczenia było doprowadzenie odwiedzającego do wysokich schodów, których szczyt tonął w mroku.

– Rozumiem, że mam się kierować ku górze?

– Tak. Pierwsze drzwi na prawo. – Zaczęli powolną wspinaczkę. Hermiona była zmęczona, przegrzana i bardzo, bardzo chciało jej się pić. Tymczasem Mistrz kontynuował swój wykład, bez najmniejszej zadyszki. – Przy tak marnych zdolnościach magomedyków nic dziwnego, że większa część chorób wydaje się być nieuleczalna, nawet jeśli chory wykazuje ponadprzeciętną chęć życia. Widzi pani, panno Granger, własny zapas magiczny i chęci są tym, co – przy pomocy utalentowanego Uzdrowiciela, oczywiście – pozwala człowiekowi wyzdrowieć. To delikatny balans, a każde, najmniejsze nawet, odchylenie decyduje o efekcie. W przypadku pana McMillana moje umiejętności na nic by się zdały, jeśli nie byłoby w nim woli walki. Uzdrowienie, którego podejmę się w pani przypadku, nie należy do najłatwiejszych. Jest nieprzyjemne, będzie wymagało mnóstwa energii i chęci po obu stronach. Potrzeba ogromnej determinacji, by wyjść z niego bez efektów ubocznych, ponieważ zdejmowanie klątwy, która umiejscowiła się w mózgu, zawsze niesie ze sobą spore ryzyko.

Pokój, do którego weszła, zadziwił ją. Spodziewała się kolejnego spartańskiego pomieszczenia, tymczasem jasne ściany, firanki w oknie, poduszki na łóżku i fotelach ścisnęły ją za serce, bo tak bardzo przypominały salon jej rodziców. Mistrz wyminął ją i podszedł do stolika, na którym stały fiolki oraz duża karafka wody.

– Proszę usiąść, panno Granger. Wody?

– Tak, poproszę. Nie jestem przyzwyczajona do takich temperatur.

Uśmiechnął się i po raz pierwszy poczuła, że wszystko jest tak, jak należy. Westchnęła i zapadła się w fotel. Pierwszy łyk chłodnej wody podniósł ją na duchu, uspokoił nerwy i aż ją korciło, by zapytać, czy to zwykła woda.

Mistrz usiadł naprzeciwko niej i poprawił szatę, by ułożyła się bez większych zagnieceń. Na jasnym materiale nie było ani jednej ciemniejszej plamy, podczas gdy podkoszulek Hermiony wyglądał, jakby biegła w nim maraton.

– Nim przejdziemy dalej, panno Granger, muszę zadać pani pytanie, które chciałbym, aby pani dobrze przemyślała. Proszę wziąć pod uwagę wszystkie za i przeciw, rozważyć także potencjalne skutki uboczne, o których wspominałem w moich listach. Czy chce pani wyzdrowieć?

Zmarszczyła brwi.

– Z całym szacunkiem Mistrzu, nie pokonałabym takiej drogi, gdybym nie była zdecydowana. Sądziłam, że przyjazd jest równoznaczny ze zgodą na zabieg.

– W tej chwili jedynie rozmawiamy. Jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości, to mogą one doprowadzić do niepowodzenia przedsięwzięcia, dlatego wolałbym, byś na spokojnie to wszystko przemyślała. – Dolał jej więcej wody, po czym umościł się wygodnie w fotelu i przymknął oczy. – Nie ma żadnego pośpiechu.

Czy chciała wyzdrowieć? Hermiona zdawała sobie sprawę z tego, że odpowiedź na to pytanie nie była tak prosta, jakby się mogło wydawać. Przed Harrym i Ronem udawała, że niczego na świecie bardziej nie pragnie, bo tego oczekiwali od tej Hermiony, którą kiedyś była – od tej rozsądnej, mocno stąpajacej po ziemi, konkretnej dziewczynie, która uważała, że na każde pytanie istnieje odpowiedź. Teraz jednak musiała, ze wstydem, przyznać, że choć choroba była okropna, a napady żywcem wyjęte z najgorszych koszmarów, to sama w sobie była gwarantem bezpieczeństwa.

Wielokrotnie myślała o tym, by udać się do Mistrza Luzeron, jednak, gdy wyobrażała sobie, że jest już zdrowa, przerażał ją ogrom zadań, które na nią czekały. Poszukiwanie mieszkania i pracy. Ponowne wejście w świat magii, spotykanie ludzi. Paparazzi. Swoich przyjaciół, wszędobylskich i nadopiekuńczych. Zostawienie Severusa.

Samodzielne życie przerażało ją bardziej, niż ataki, do których, po tylu latach, już się przyzwyczaiła, zwłaszcza, że większej części nie była świadoma. Było to egoistyczne i do bólu egocentryczne, ale czuła się bezpieczna i zaopiekowana.

Aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego jak niezdrowa była jej relacja z Severusem. Jak bardzo współzależna. Oboje polegali na sobie zbyt mocno, by móc się od siebie uwolnić. Mieli nad sobą wzajemnie ogromną władzę. Rozkazywali sobie, kontrolowali się, izolowali od reszty świata i uważali to za normę. Na takim gruncie nie można było niczego budować, bo prędzej czy później doszłoby do nadużyć, a na całkowity rozpad tej relacji nie mogli sobie pozwolić. Nie, póki była chora. Oczywiście, zakładając, że nie zabiłaby go podczas jednego z ataków.

Wiedziała, że musi naruszyć to toksyczne, wygodne status quo, by ich relacja miała szansę przerodzić się w coś więcej i przetrwać. Chciała zdrowego, normalnego związku, w którym najważniejsze jest uczucie, a nie uzależnienie. Chciała być z nim nie dlatego, że potrzebowała jego opieki. Nie dlatego, że on potrzebował jej obecności.

Chciała tego bardziej, niż bała się usamodzielnienia.

– Chcę wyzdrowieć – powiedziała tonem, którego nie słyszała u siebie od wielu lat. Zdecydowanym, definitywnym. Po raz pierwszy od kiedy Dołohow podniósł na nią różdżkę była czegoś tak pewna. – Chcę pozbyć się tej klątwy i zrobię wszystko, co trzeba, by stało się to możliwe.

Mistrz uniósł powieki i przyjrzał się jej z uwagą.

– W takim razie – mruknął po chwili, siadając prosto i przywołując notatnik. – Proszę powiedzieć mi wszystko, co wiąże się z pani chorobą. Proszę niczego nie pomijać.

 

 

– Nie mogę powiedzieć, bym się tego spodziewał – wymruczał Albus, podając mugolski paszport jakiemuś znudzonemu życiem mugolowi. – Włochy? Idealny moment na wakacje, piękna pogoda. Muszę przyznać, mój drogi, że rzadko wybywaliście na wakacje, ale to dość drastyczny krok.

Severus uścisnął nasadę nosa, czując nadchodzącą migrenę i zaczął liczyć do dziesięciu. Nie miał nastroju na żarty, a z uwagi na fakt, że odebrano mu pióro jako potencjalną broń (po prawdzie, odpowiednio sprowokowany, mógł je wbić Dumbledore’owi w oko) nie miał jak kazać Albusowi spadać na palmę. Od chwili, w której ustalili którymi liniami i gdzie poleciała Hermiona, musiał gęsto tłumaczyć się z podjętych środków i słuchać umoralniających gadek przez cały lot. Miał dość Dumbledore’a, dość jego kwiecistej koszuli i czuł, że jeszcze chwila, a nie będzie w stanie odpowiadać dłużej za swoje czyny.

Odprawa trwała w nieskończoność. Mięśnie drżały mu z chęci ruchu. Byle iść, biec, robić coś. Nie miał najmniejszego pomysłu co do powodów ucieczki Hermiony, a to doprowadzało go do szału.

– Podaj mi, proszę, bagaż. – Severus zgrzytnął zębami i schylił się po wytartą, obscenicznie kolorową torbę. – Póki tu jesteśmy może byśmy przeszli się do bazyliki św. Marka? Jeśli mnie pamięć nie myli, to w jednym z konfesjonałów jest wejście do czarodziejskiej alejki, w której sprzedają tekstylia najwyższej jakości. Lavender ucieszyłaby się z włoskich szat. To również jest najpewniejsze miejsce do zasięgnięcia informacji o Hermionie – dodał szybko, widząc minę Severusa. – Przypuszczam, że celem jej ucieczki nie była chęć zniknięcia w tłumie. Do tego najlepsze byłyby Chiny, gdzie, jak dobrze wie, nie mamy absolutnie żadnych kontaktów. Jednak Włochy? Wielokrotnie opowiadałeś jej o praktykach, które tu odbywałeś, a i ja wtrąciłem od czasu do czasu opowieść o tym jak…

Ignorując albusowe opowieści z czasów kamienia łupanego, Severus przymknął oczy i wziął kilka głębokich wdechów. Znał tok myślenia Hermiony na tyle, na ile można poznać czyjś umysł będąc w nim częstym gościem. Wiedział co nią kierowało i jak działała. Teraz jednak każdy jej krok ostro odbiegał od utartych schematów i przywodził mu na myśl zupełnie inną Hermionę. Impulsywną, zdeterminowaną i nie liczącą się z kosztami. W żołądku przewracało mu się na samą myśl o tym, by zasięgnąć opinii Pottera i Weasleya. Powinien to zrobić, jednak nie mógł się do tego zmusić.

– …przesłuchać strażników na lotnisku, ale czy w ogóle zapamiętaliby Hermionę? Dziennie przewijają się tu tysiące ludzi. – Starszy czarodziej rozejrzał się po ogromnej hali przylotów ze zmarszczonym czołem. – Mogła ruszyć w każdym dowolnym kierunku i to niekoniecznie przy użyciu mugolskich metod podróży. Gdyby wyciągać wnioski na podstawie tego co jest jej potrzebne do przetrwania, zakładałbym, że będzie zatrzymywała się z daleka od silnie zaludnionych miast. Jak najdalej od ludzi.

Severus pokręcił głową. Wszystko w nim krzyczało, że Hermiona nie zrobiła tego przypadkowo. Musiała mieć plan i jeśli już rzuciła się na głęboką wodę, podróżując samotnie, to będzie jedynie szła coraz głębiej. Wybranie się do tętniącego życiem Rzymu wydawało się prawdopodobnym działaniem. Rzym oferował czarodziejom jedną z najstarszych i największych magicznych metropolii, co mogło oznaczać nie tylko schronienie, ale również zatrudnienie. Niestety, metropolia oznaczała również większą ilość czarodziejów, od których należałoby się trzymać z daleka. Jeśli Hermiona wpadnie w szał…

Mocny ucisk dłoni na ramieniu wyrwał go z ponurych myśli. Iskierki w oczach Albusa zniknęły, a człowiek, który przed nim stał, był w każdym calu tak potężny, inteligentny i pełen wiedzy, jak Severus wiedział, że jest. Potrzebował takiego Albusa bardziej, niż gotów był przyznać.

– W pierwszej kolejności, mój młody przyjacielu, potrzebujemy znaleźć nocleg. Nie sądzę byśmy mieli ją znaleźć w przeciągu najbliższych dni, więc potrzebujemy zebrać siły. Przed nami wiele godzin bezcelowego śledztwa, nim uda nam się trafić na jakiś trop. Po cokolwiek tu przyjechała, miała przygotowany plan zakładający nie tylko cel, ale również bezpieczeństwo ludziom dookoła.

Wyszli na zewnątrz, wprost na słońce. Upał uderzył go niczym obuch, pot od razu zrosił go od stóp do głów. Od razu przypomniał sobie praktyki, w trakcie których codziennie klął na temperaturę i swoje upodobanie do ciemnych kolorów. Tymczasem Albus, jak to Albus, kąpał się w słońcu, a na jego czole nie pojawiła się nawet jedna kropla.

Nim Severus zdążył sięgnąć po różdżkę – mając dziecinną ochotę przekląć dziada czymś mroźnym – starszy czarodziej potrząsnął głową, jakby wyrywając się z transu, po czym zaczął się rozglądać.

– Powinniśmy znaleźć samochód do wynajęcia. Zawsze chciałem przejechać się czymś takim. – Severus wzruszył ramionami. – Dla ciebie to być może nic nowego, ale dla mnie jak najbardziej. Wiem, że masz prawo jazdy. Bez fochów proszę, mój drogi, Hermiona mnie o tym poinformowała. Ciekawe, czy gdyby ona mi nie powiedziała, to ty byś kiedykolwiek to zrobił?

Szeroki gest dłonią i niedowierzający wyraz twarzy były wszystkim, na co było stać Severusa w tym momencie.

– Żebym miał o czym plotkować z Minerwą, oczywiście! Och, no dobrze, już dobrze. Nie denerwuj się. Daj mi, proszę, dokumenty, a ja znajdę dla nas samochód.

Gdy tylko różowe plecy zniknęły mu z oczu, Severus usiadł na najbliższej ławce i wyciągnął na wpół opróżnioną fiolkę. Obiecał, co prawda, że więcej nie będzie babrał się w zakazanej magii, ale nigdy nie zamierzał dotrzymywać tego przyrzeczenia. Albus mógł sobie ponarzekać później.

Łyknął resztę fiolki i przymknął oczy, starając się uspokoić walące serce. Spokój był podstawą. Jeśli będzie zdenerwowany, może przeoczyć emocje Hermiony. Mimo usilnych prób wejścia w trans, Severus czuł, że coraz trudniej jest mu się wyciszyć. Serce przyspieszało, aż zaczęło łomotać w jego klatce, obijać się o żebra. Oddech stał się płytki, urywany. Miał wrażenie, że jeszcze chwila i zacznie hiperwentylować. Mdliło go, być może od upału. Czuł, że jeszcze chwila i zemdleje, przerwie proces… Proces? W głowie miał bałagan, myśli rozpierzchały się, nie był w stanie żadnej złapać. Przejmujący smród zza okna omal nie spowodował wymiotów. Ręce drżały mu niczym w delirium, a ciało oblał zimny pot. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek tak się czuł, poza momentem, gdy wypluł z ust rude futro. Czuł, że upada. Jego głowa uderzyła boleśnie o parapet, ledwie otwarte oczy zauważyły mężczyznę płynącego po kanale i nucącego pod nosem. Później widział już jedynie podłogę.

I wtedy zaczął się ból.

Pierwsze uderzenie wycisnęło z jego płuc całe powietrze. Skulił się w paroksyzmie i miał wrażenie, że każda część jego ciała dostała potwornego skurczu w tym samym momencie. Drugie uderzenie wydarło z jego ust krzyk, jakiego nie pamiętał, by kiedykolwiek z siebie wydał. Nie wtedy, gdy był poddany torturom, nie wtedy, gdy przypominał sobie fragmenty ataków, gdy wrzeszczał z całych sił. Łzy płynęły w dół, łapiąc oddech połykał je i wpływały mu do nosa. Miał wrażenie, że się topi. Nie mógł oddychać. Całe jego ciało było w ogniu. Nie czuł ciała. Czuł je aż nazbyt mocno. Wtedy przyszła kolejna fala, która go zabijała, zabijała…

– Severusie?

Ciężka dłoń Dumbledore’a wyrwała go z transu. Ze zdziwieniem stwierdził, że leży na ziemi, a łzy płyną mu z oczu. Obolałe gardło wskazywało na to, że krzyczał na tyle, na ile potrafił. Ludzie stłoczyli się dookoła niego.

– Czy zadzwonić pogotowie? – zapytał łamaną angielszczyzną młody Hindus, trzymając przed sobą komórkę.

– Nie, nie trzeba. – Albus odpalił najbardziej przekonujące reflektory w oczach i strzelił uśmiechem numer pięć. – Mój syn ma czasami ataki, ale to niegroźne. Dziękuję. Chodź, mój drogi.

Podniósł delikatnie Severusa, który czuł, że nogi uginają się pod nim. Jeśli on medytował, to znaczy, że cały ten horror…

Niewiele myśląc złapał Albusa za brodę, przedarł się przez fukający z oburzenia tłumek i wcisnął staruszka do zielonożółtego samochodu, który już na nich czekał.

Dumbledore bez słowa dał się załadować do auta, nie skomentował gdy jego torba została byle jak wrzucona na tylne siedzenie i odezwał się dopiero, gdy Severus omal nie zaparkował przodem w tył ciężarówki.

– Zwolnij trochę, proszę cię. – Był lekko zielonkawy wokół oczu. – To zdecydowanie jeden z mniej przyjemnych sposobów podróżowania, jakie znam… Poważnie, mój drogi, zwolnij. Jeśli zostaniemy zatrzymani przez karabinierów, to nas jedynie opóźni.

Nie słuchając go Severus lawirował między samochodami, przypominając sobie wszystko, co wiedział o ulicznych wyścigach. Dopiero gdy natknęli się na korek, tuż przed światłami, szybko machnął różdżką, by słowa pojawiły się w powietrzu.

Hermiona jest w Wenecji. Torturowana. Nigdy tam nie byłem.

– Och, Merlinie… – szepnął Dumbledore i zmarszczył brwi. – Zatrzymaj się na najbliższym parkingu. Mogę nas zabrać do Wenecji. Mam tam przyjaciela, który prowadzi bar i ma osobną salkę do aportacji.

 

 

Ciężkie dudnienie obudziło ją. Łomotało, obijało się o czaszkę w tę i z powrotem. Ktoś jej dotykał, a to bolało tak bardzo, że miała ochotę znów osunąć się w ciemność.

– Nie… Proszę…

Ciche westchnienie. Zimno na czole.

Coś wciąż dudniło i pulsowało.

Hermiona uniosła drżące powieki, czując ciężar każdej rzęsy. Jej mętny wzrok od razu padł na mistrza Luzeron. Czarodziej wyglądał jakby postarzał się dwukrotnie od kiedy ostatnio go widziała. Siedział na podłodze, więc sądząc z tego, że widziała głównie jego kolana, sama na niej leżała.

– Co tak wali? – wyjęczała, zmuszając się do wymówienia tych kilku słów, choć najchętniej w ogóle by się nie odzywała.

Mówienie wymagało sił, których jej w tej chwili brakowało. Zrobiło jej się niedobrze.

– Obawiam się, że to tylko pani głowa, panno Granger. – Stęknął, podniósł się i pokuśtykał do krzesła. – Poczekam, aż poczuje się pani na tyle dobrze, by móc się ruszyć. Panele są zdecydowanie mniej wygodne od łóżka.

Obawiała się, że będzie musiał długo poczekać. Hermiona miała wrażenie, że już nigdy nie wstanie. Leżenie w jednej pozycji było jedynym, na co ją było stać. Nawet zgięcie małego palca wydawało się być niemożliwe i wywoływało nowe fale bólu oraz nudności. Przymknęła oczy i odetchnęła ostrożnie. Znalazła się na skraju snu, jednak czuła swoje ciało zbyt mocno, by móc odpłynąć.

Stopniowo jednak uścisk i ból ustępowały, a ona odnalazła w sobie siłę na ruszenie najpierw dłonią, potem głową. Zmieniła pozycję kilka razy, ruszając się ostrożnie i powoli, aż w końcu poczuła się na tyle dobrze, by usiąść.

– Coś uzdrawiającego? – wyszeptała, czując, że jeszcze dwa słowa i może zwymiotować.

– Chciałbym pani pomóc, proszę mi uwierzyć na słowo, jednak przez najbliższy miesiąc, do następnej pełni księżyca, nie powinna pani stosować żadnej magii. Proszę zauważyć, że pod terminem żadna magia znajduje się zarówno ta z zewnątrz, jak i również pani własna siła magiczna. Wszystkie rezerwy, jakie pani posiada, będą skupione na odbudowaniu tego, co zostało zniszczone. Proszę, tutaj. – Widząc, że próbuje się podnieść, podał jej dłoń i podprowadził do łóżka. Materac był miękki i Hermiona miała ochotę zwinąć się w nim jak zwierzątko i przezimować. – Czy chciałaby pani teraz usnąć?

Było to kuszące, nawet bardzo, ale nie była pewna czy mistrz dalej będzie w nastroju na odpowiadanie pytań, gdy się przebudzi.

– Co zostało zniszczone?

Drgnęły mu wargi, jakby miał się uśmiechnąć. Przywołał różdżką krzesło i umościł się tak, by mogła go widzieć. Sposób, w jaki opowiadał, ekscytacja, która przebijała przez jego słowa, to wszystko wskazywało na to, że kiedyś musiał być wyjątkowo charyzmatycznym wykładowcą. Nic dziwnego, że Severus tak pragnął uczyć się właśnie u niego.

– Klątwa, która została na panią rzucona podpięła się pod pani system autoimmunologiczny. Pani własna magia… Cóż, magia to dość szerokie i jednocześnie uproszczone słowo, będę więc musiał zrobić małe wprowadzenie. Nasze dorastanie fundamentalnie różni się od dorastania mugoli. Nasze tarczyce produkują ogromne ilości tego, co mugole nazywają trójjodotyroniną, zwaną też T3. Ja osobiście nazywam to pierwiastkiem budulcowo-podporowym, ale musiałbym wejść w jeszcze inne dziedziny, by wyjaśnić ten zwrot, a na użytek tego wykładu jest to niepotrzebne, zostaniemy więc przy mugolskim T3. Jest to hormon szalenie ważny w okresie wzrostu, ponieważ obejmuje cały organizm, w tym system nerwowy. Jego niedobór w okresie niemowlęcym może zaskutkować niedorozwojem. Zakładając, że z punktu widzenia magomedycyny czarodzieje są normą, do której należy się odnieść, to wszyscy mugole są w pewnym sensie niedorozwinięci i chorzy. Słowo magia pozwala nam się czuć lepszymi od mugoli, to jednak wypadkowa genetycznej ruletki. Nasze organizmy wydzielają więcej jednego hormonu i to by było na tyle. W okresie wzrostu generują silniejsze impulsy elektryczne przebiegające między naszymi komórkami, które – odpowiednio skumulowane – można, że się tak wyrażę, wypchnąć na zewnątrz. To, oczywiście, bardzo uogólniony szkic, jednak w Hogwarcie nikt już nikogo o tym nie informuje, a nie znam zakresu pani własnych badań.

– Przyznam się, że nigdy nie interesowała mnie medyczna strona genezy magii – wyszeptała.

Czuła się bardzo, bardzo zmęczona, ale nie chciała uronić ani jednego przecinka przemowy mistrza. To było fascynujące.

– Cóż, o samym wpływie różdżek na nasze zdolności można byłoby mówić godzinami, ale jeśli będzie pani chciała, to sama znajdzie pani odpowiednie dzieła. Jest jednak sporo bzdurnych opinii, począwszy od wyższego stopnia ewolucyjnego, aż po pochodzenie pozaziemskie, więc proszę jedynie zapamiętać, że kluczem dobrego traktatu jest sygnalizacja komórkowa. Wracając jednak do pani przypadku, miała pani szczęście urodzić się ze zwiększonym poziomem produkcji T3, przez co pani organizm rozwijał się inaczej od organizmu mugolskich równieśników. I to na poziomie komórkowym! – dodał mistrz z emfazą, po czym zarumienił się lekko i odkaszlnął. – Pani wybaczy, zapędziłem się. Od dawna nie dawałem wykładów. Klątwę, która utrudniała pani życie, musiał swego czasu stworzyć zdolny magomedyk, bo pomimo prostoty inkantacji jej działanie jest szalenie skomplikowane i wymaga znajomości tego wszystkiego, co właśnie pani powiedziałem i jeszcze więcej. Zagnieździła się w tarczycy, ale jej długie macki sięgały aż po płat skroniowy, stąd odczuwa pani tak ogromny ból głowy w tej chwili. Tarczyca odpowiada za produkcję T3, a płat skroniowy za pamięć, rozpoznawanie obiektów i twarzy, a jego uszkodzenie nie tylko powoduje problemy poznawcze, ale również zaburzenia kontroli agresji. Płat skroniowy wydawał się być oczywistym problemem, wywnioskowałem to już z pierwszego listu Dumbledore’a, jednak nie wyjaśniał zachowań autodestrukcyjnych i pogłębiających się fobii społecznych. Jak się okazało, zbyt mocno skupiałem się na fobii społecznej jako jednym z efektów klątwy, gdy była ona jedynie pozornie skorelowana z źródłem waszych problemów, czyli z tarczycą. Istotna okazała się informacja, że cała wasza trójka podatna jest na ataki w trakcie infekcji wszelkiego rodzaju.

– Spadała odporność, system autoimmunologiczny zaczynał działać i klątwa ukryta w tarczycy aktywowała się?

– Dokładnie tak. I złośliwie przekonywała pani organizm, że to pani jest zagrożeniem. Pani własna magia chciała panią zniszczyć i stąd brały się autodestrukcyjne tendencje. W to wszystko wpleciono jednak zapadkę w płacie skroniowym, która uruchamiała się na wskutek podwyższonego poziomu T3, gotowego do walki z infekcją. Podczas gdy pani magia trzebiła pani organizm wywołując niepokój, zmęczenie i apatię, klątwa stymulowała części mózgu odpowiedzialne za strach i złość, rozszerzając swoje macki na cały mózg. Atak na umysł był jednak ograniczony czasowo, miał za zadanie jedynie zmienić ofiarę w berserkera na krótki czas. Proszę zauważyć, że nawet, jeśli takie krótkie zatrucie umysłu nie trwa długo, to pozostawia po sobie przynajmniej kilkugodzinny bałagan i w tym czasie ofiara jest roztrzęsiona, rozkojarzona i przerażona, bo systemy poznawcze nie odbudowują się raz-dwa. I właśnie ten stan wykorzystuje pani magia, uznająca panią za wroga. Nasza magia w dużej mierze jest instynktowna, dopiero w procesie szkolenia uczymy się ją odpowiednio kanalizować. I to właśnie ta instykntowna magia przekonuje panią, że to pani jest zagrożeniem i należy się pani natychmiast pozbyć. Racjonalne myślenie leży, nerwy są wciąż rozhuśtane, a histeria domaga się natychmiastowego działania. I to właśnie ten element był ukoronowaniem klątwy. Ktokolwiek ją stworzył miał nadzieję, że ofiara pomorduje swoich najbliższych, a następnie popełni samobójstwo.

– Jezus Maria Merlinie…

Jakim trzeba było być padalcem, żeby wymyślić coś takiego?!

Mistrz skinął jej głową, jakby to było najlepsze podsumowanie.

– Fobia społeczna, przez którą zboczyłem z właściwej drogi diagnostyki, jest efektem głęboko zakorzenionego strachu, że skrzywdzi się inne osoby. – Mina Hermiony musiała wyrażać szczere niedowierzanie, bo Mistrz chrząknął z irytacją. – Proces myślenia stojący za taką postawą brzmi mniej więcej tak: coś ze mną jest nie w porządku i mogę skrzywdzić innych, więc lepiej trzymać się od innych z daleka. Im więcej jest tych innych, tym większe ryzyko, że coś pójdzie nie tak. Im większe ryzyko, że coś pójdzie nie tak, tym bardziej się stresuję. A przez to, że nie widzę więcej niż kilku tych samych ludzi przez dłuższy okres czasu, łatwiej wpadam w panikę na widok większego tłumu. – Zmiażdżył ją spojrzeniem ciemnych oczu. – Sama nauczyła się pani strachu przed ludźmi. Klątwa nie miała z tym nic wspólnego.

Oburzenie aż ją zatkało. Ona sama była za to odpowiedzialna?! Jeszcze czego! Przecież od samego początku wpadała w panikę przechodząc przez wioskę i nie wiedziała…

Kłamstwo. Wiedziała. Od samego początku wiedziała, że coś jest nie tak. Miała przebłyski. Bała się ataku, a powiązała ten atak z obecnością innych ludzi. Była pewna, że to inni są zagrożeniem i wolała trzymać się z daleka sama z siebie. I nawet nie zauważyła kiedy stało się to jej pierwszą reakcją na widok większej ilości ludzi, nawet jeśli ich znała i kochała.

– Śpiączka pewnie była odpowiedzią organizmu na stres? – mruknęła, całą sobą spychając kwestie nabytej fobii w pudełko z napisem „na później”, które leżało głęboko, głęboko w jej umyśle.

– Tak. Czy zna się pani na komputerach?

Zaskoczył ją.

– Um… Tak, mniej więcej. Korzystam.

– Zrozumie pani w takim razie prostą alegorię, która najlepiej oddaje stan rzeczy. Walka organizmu z magią doprowadziła do przeciążenia systemu i, aby nie ulec zniszczeniu, mózg po prostu się wyłączył, pozostawiając jedynie działające podstawowe funkcje podtrzymania życia. – Zmarszczył brwi i wskazał palcem jej różdżkę leżącą na podłodze, gdzie niedawno się przebudziła. – Dlatego też nie może pani przez jakiś czas używać magii. Osiem lat tego typu zmagań, ciągłej walki magii z ciałem, pozostawiło swoje ślady. Te, które ma pani na ciele i umyśle, są nie do naprawienia na tę chwilę. Nasze ciało potrzebuje około dziesięciu lat, by każda komórka została zastąpiona przez nową. Pani magia, która odpowiada za tę regenerację i zapewnia długowieczność, odbuduje się, jak gdyby nigdy nic się nie działo, potrzebuje jednak na to czasu. Jako dyplomowany numerolog może pani to później sama obliczyć, jednak moje wstępne obliczenia wskazują na jeden pełen cykl lunarny.

Tego typu zadanie zwykle była w stanie rozwiązać w dwie minuty, jednak miała wrażenie, że jej głowę wypełnia ciężki płyn, który przelewa się z jednej strony na drugą i powoli ciągnie się za oczami, gdy nimi rusza w różne strony.

– Wierzę panu na słowo, Mistrzu. – Nagła myśl wpadła jej do głowy. – Czemu nikt tego nie uczy? O pochodzeniu magii?

Mistrz spojrzał na nią takim wzrokiem, że przez chwilę miała wrażenie, że znów jest na pierwszej lekcji Eliksirów i robi z siebie idiotkę.

– Ponieważ każde dobro można obrócić w zło, gdy ma się odpowiednio chory umysł – rzucił z taką pogardą w głosie, że Severus mógłby pobierać od niego lekcje. – Wie pani do czego by to doprowadziło? Każdy dowolny czarnoksiężnik, by pozbyć się swoich wrogów, mógłby po prostu wyciąć im tarczyce, by nieodwołalnie pozbawić ich magii.

– Są leki. Mugolskie.

– Oczywiście. Pod wieloma względami mugole są niesamowici. Jednakże chemicznie wygenerowany hormon nie połączy się z neuronami tak, jak ten wygenerowany przez organizm. – Skrzywił się i wskazał w bliżej nieokreślonym kierunku. – Być możę powstrzymałoby to śmierć, jednak nie przywróciłoby magii. Z dnia na dzień czarodziej by słabł, a po kilku latach nawet Lumos stanowiłoby dla niego problem. Przynajmniej tak sądzę. Mam jedynie teorię do poparcia tej tezy. Nie zamierzam nigdy dopuścić do tego, by ktokolwiek został poddany równie bestialskim eksperymentom.

– Dlatego nie przekazałby pan tej wiedzy osobie o ciągotach do czarnej magii.

– Tak. Cieszę się, że pani to zrozumiała.

Nie musiała pytać czy ufał jej na tyle, by podzielić się tą informacją. O ile, rzecz jasna, nie planował pozbawić jej wspomnień z całej tej wizyty.

Lekkie pulsowanie z tyłu głowy przeszło w mocniejsze. Dopiero po chwili zrozumiała, że zamknęła połączenie i nigdy go nie otworzyła.

Westchnęła ciężko i przygotowała się na to, co wiedziała, że nadchodzi.

~Hermiono!!!

Jęknęła i skuliła się, słysząc wrzask w głowie. Mistrz cmoknął z niezadowoleniem, ale nie skomentował.

~Nie krzycz. Błagam.

Ten sposób prowadzenia rozmowy nigdy nie wymagał od niej ani trochę energii, tym razem jednak czuła, że ledwie jest w stanie dukać.

Severus, jak to Severus, od razu przeszedł do meritum.

~Torturują cię? Kto? Gdzie? Jesteśmy z Albusem w Wenecji. Adres.

Jego skupiony, śmiertelnie poważny ton wskazywał na gotowość bojową. Nigdy nie miała wątpliwej przyjemności widzieć go w walczącego, ale wielokrotnie wyobrażała sobie, jak to wyglądało. I żadna z tych wizji nie była ładna. Severus przypominał strzałę lecącą do celu, nie zważającą na żadną przeszkodę. W tej chwili już puścił się z cięciwy i szukał miejsca, w które należy uderzyć, by zabić.

~Żadnych tortur. Zmęczona. Odezwę się.

Zniecierpliwienie – i ulga – wkradły się w jego ton. Gdyby mięśnie twarzy nie odmawiały jej posłyszeństwa, to na pewno by się uśmiechnęła.

~Coś ci nie wierzę, wziąwszy pod uwagę twoją jakże dojrzałą ucieczkę. Stoimy nad jakimś śmierdzącym kanałem, a dookoła durni czarodzieje kupują paskudne maski. Albus z kolei bezczelnie flirtuje z jakimś magiem pamiętającym zapewne pożar Rzymu.

~Odezwę się. Obiecuję. Prześpijcie się. Jutro?

Długa cisza, jaka nastąpiła po jej pytaniu, jedynie wskazywała na stopień jego podenerwowania. Zapewne sam rozważał spalenie Wenecji, byle tylko ją odnaleźć. Jej własny kochany piroman.

~Dobrze. Będę czekał i zostawiam otwarte połączenie. Nie waż się go zamykać.

~Jestem bezpieczna.

~Chciałbym sam to ocenić, ale powiedzmy, że ci wierzę. Do jutra.

Odetchnęła i przymknęła oczy, przygotowując się do snu, podbudowana tym, że Severus był niedaleko.

– Nie muszę chyba mówić, że pani wizyta ma być objęta całkowitym sekretem? – Mistrz Luzeron odsunął krzesło pod okno i transmutował je w drugie łóżko, na którym położył się z westchnieniem ulgi. – Może pani poinformować kogo chce, że przeszła pani zabieg usuwający klątwę, jednak absolutnie nic więcej. Zapewne powie pani swojemu Mistrzowi Eliksirów, jednak nic z tego, co pani tu usłyszała, nie może dotrzeć do Dumbledore’a.

– Nikomu nic nie powiem, jeśli pan tego nie chce.

– Doceniam, jednak nie wymagam tego. Wymagam za to, by poddała się pani szybkiemu zaklęciu pamięci. – Spojrzała na niego przerażonym wzrokiem. Utrata wiedzy o genezie magii brzmiała jak kara i nie była pewna, czy nie wolałaby z powrotem klątwy. – Chodzi jedynie o miejsce mojego zamieszkania i moją twarz. Proszę się nie martwić, moje zaklęcia są o wiele subtelniejsze niż to toporne Obliviate. Nie będzie żadnych skutków ubocznych.

To ją uspokoiło.

 


a/n: fragmenty o powstaniu magii mnie wyczerpały, całkowicie musiałam przepisać bełkot, który znalazł się w wersji oryginalnej

Rozdziały<< Pamięć 12Pamięć 14 >>

mroczna88

Miłośniczka mocnej herbaty, grubych książek i puchatych kotów. Lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. Znana głównie z tego, że zostawiła niedokończone opowiadania sześć lat temu i od tego czasu unika świata, żeby nie przyznać się jak bardzo się tego wstydzi. Tym razem jednak wróciła i będzie nie tylko poprawiać stare teksty, by nie były tak żenująco kiepsko napisane, ale też w końcu je dokończy. Tylko trzeba dać jej trochę czasu i cierpliwości ^.^ Szczerze poleca książki: serię Koło Czasu autorstwa Roberta Jordana, serię Wiedźmy autorstwa Olgi Gromyko, cokolwiek napisał Sanderson (ale Rozjemcę najbardziej), cokolwiek napisała Naomi Novik (Wybrana ma relację, która bardzo przypomina sevmione!), Sagę Księżycową autorstwa Marissy Meyer (najlepszy retelling baśni jaki powstał) oraz cokolwiek napisała Maggie Stiefvater (jej seria Kruczych chłopców i Wyścig śmierci najlepsze) Szczerze poleca seriale:Koło Czasu, Sense8, The Boys, Carnival Row, Good Omens, Black Sails, The Wilds, Motherland Fort Salem, The Untamed, Panic, Warrior Nun, Galavant, Dark, Wynnona Earp, Goblin (koreański), Bridgerton, Downton Abbey

Ten post ma 5 komentarzy

Dodaj komentarz