Gdyby dwa dni wcześniej ktoś zapytał Severusa jaka była najgorsza nic w jego życiu, usłyszałby, że po pierwsze to nie jego sprawa, po drugie, że najwyraźniej brakuje mu hobby, a po trzecie, że jeśli już koniecznie musi wiedzieć, to była sobie taka jedna noc, w trakcie której głównym punktem programu było wyrwanie mu języka, poprzedzone mniej lub bardziej wymyślnymi formami tortur. Punkt trzeci, rzecz jasna, wypowiedziany zostałby jedynie w myślach Severusa, bo: patrz punkt pierwszy i drugi.
Wydeptując ścieżkę w grubym dywanie wynajętego pokoju w Wenecji, Severus rozważał różnice między pewną śmiercią a podejrzeniem tortur zadawanych komuś, kogo się kocha. Bezsilność w obu przypadkach wywoływała w nim zupełnie inne uczucia. Te siedem, niedługo już osiem lat temu był gotów umrzeć, czekał na ten moment jak na zbawienie i gdy odebrano mu możliwość jakiejkolwiek walki przyjął to ze spokojem, w pewnym sensie szczęśliwy, że to już, że już nic nie musi.
– Pocę się od samego patrzenia na ciebie i chyba będę miał zakwasy – stęknął Albus, podnosząc oczy znad jakiegoś tomiszcza, które wyciągnął z torby. Wyjątkowo nie interesował go tytuł, bo chichrający jak pensjonarka Dumbledore nie zwiastował niczego dobrego. – Mówiłeś, że Hermiona była spokojna, więc dlaczego tak cię nosi?
Machnął nerwowo różdżką.
Ten ból nie daje mi spokoju. To nie była zabawa, Albusie, nic, co mogłoby zdarzyć się przez przypadek. Nie był to Cruciatus, ale bardzo blisko. Gdziekolwiek jest i cokolwiek robi – ktoś ją krzywdzi.
– Rozumiem twój strach. – Severus ucisnął nasadę nosa, przypominając sobie, raz po raz, że nie może go zabić. Wredny, stary kozioł powinien zostawić pewne słowa tam, gdzie było ich miejsce. Niewypowiedziane. – Czy powinienem po przyjacielsku napoić cię przymusowo eliksirem Słodkiego Snu?
W nos sobie wsadź taką przyjaźń. – Pisząc to warknął nieprzyjaźnie, ale równie dobrze mógł warczeć na zdechłego śledzia, bo taka mniej więcej spotkała go odpowiedź. – Muszę być w pełni przytomny, gdyby jednak potrzebowała pomocy.
Życie Severusa wymuszało na nim aktywne reagowanie na zagrożenie. Zaczęło się od ojca i ucieczki z domu ilekroć wyczuł zapach alkoholu. Rzucania klątwy na sam dźwięk głosu Huncwotów. Każda sytuacja potencjalnego zagrożenia życia mogła zostać uratowana ruchem. Walczył, biegał, rzucał zaklęciami, brał udział w planowaniu bitew albo wybierał się na długie przechadzki szkolnymi korytarzami. Bezsilność, którą obecnie odczuwał, trzymała go na nogach. Stare nawyki odezwały się z pełną mocą.
W przeciągu ostatnich kilku lat zdążył zapomnieć jak to jest żyć w ciągłym poczuciu zagrożenia. Dobrze mu było w małym domku, gdzie mógł budzić się późno, jeść dobrze, wychodzić na dwór bez potrzeby oglądania się przez ramię. Poza okazyjnymi atakami Hermiony największym kryzysem było wejście jednego z dzieciaków do laboratorium i połknięcie oczu traszki, które zresztą zaraz zostały zwymiotowane.
Rozsądek podpowiadał mu, że sytuacja nie była tragiczna, a spokój Hermiony powinien mu się udzielić, jednak rozsądek mógł równie dobrze się zamknąć, bo Severus kompletnie go ignorował. Odwykł od stresu, bólu i nieprzewidywalnych sytuacji. Przywiązał się do rutyny, spokoju i – przede wszystkim – do Hermiony. Nagły strach i adrenalina zwaliły mu się na głowę niczym tona cegieł. I przygniotły go.
Po raz pierwszy w życiu potrzebował czyjejś pomocy, zapewnienia, ramion, by się uspokoić. Podnieść. Potrzebował Hermiony, by zdjęła z niego ten ciężar.
I choć wzbraniał się przed tą myślą, to gdzieś z tyłu głowy cichy głos podpowiadał mu, że tak dalej być nie może.
„a potrzecie” -> po trzecieWróć do czytania
Poprawione! Zjadłam spację xD
Wiedźmin powiedziałby, że raczej w rzyć ma sobie wsadzić 🙂Wróć do czytania
Jakby tak wsadzić Geralta do świata HP to adoptowałby Harry’ego raz-dwa, Hermionę wysłał Yennefer do wyrobienia, a Voldemort wytrzymałby jakieś trzy minuty i z siedmiu książek zrobiłaby się jedna xD
Trzy minuty z Geraltem, bo z połączonymi siłami Yennefer i Hermiony to tylko dwie 🙂