Odkrycie, że życie we względnym komforcie materialnym wymagało nakładu sił i środków, było dla Hermiony dość przykre. Zdawała sobie sprawę z tego, że wszystko kosztuje, jednak dotychczas nie musiała zajmować się tym sama, bo nigdy sama nie mieszkała. I, tak na przykład, brak wygodnego materaca, odkryła, może być dotkliwy. Zwłaszcza, gdy nie stać jej było na lepszy.
Wyłączyła alarm, czując każdy jeden mięsień i kosteczkę w plecach. Jęcząc, zaczęła przeklinać wszystkich przodków Severusa, zaczynając od wyzłośliwiających się czarnych małp na wyższych gałęziach drzewa, a kończąc na jego matce i babce, o których trochę się nasłuchała i łatwo było wywnioskować, że wredny gen był dziedziczny. Następnie dokonała heroicznego czynu i podniosła się, obijając sobie kolana o podłogę.
Cholerny Severus, z jego cholernym, paranoicznym umysłem! Wykopał ją z domu, bez sykla przy duszy i teraz, zamiast budzić się w mięciutkim łóżku, pod puchową kołderką, przy dźwięku jego świszczącego oddechu i ciepła emanującego z chudego cielska, rzeczywistość zesłała jej twardy materac i cienki śpiwór.
– Jeśli wywalą mnie z pracy pierwszego dnia, to zamierzam zabrać mu ostatniego knuta – warknęła, wściekając się również na samą siebie za to, że przeszkadza jej coś tak niewielkiego jak niewygodny materac.
To miał być piękny dzień. Zaplanowała go sobie co do ostatniej minuty. Pobudka na godzinę przed wyjściem, by móc doprowadzić się do porządku i przygotować na wyzwanie, jakim będzie spędzenie całego dnia w otoczeniu ludzi. Spokojny spacer. Kawa zakupiona u Madame Kylux. Wstępne szkolenie, zapoznanie się ze współpracownikami, dostawcami i magazynierami. Przerwa na lunch z Ginny i bliźniakami. Uporządkowanie biura. Kolacja w Norze. Nauka przepisów prawnych lub cokolwiek, co będzie musiała zrobić, żeby wykonywać swoją pracę jak najlepiej.
Co prawda poprzedniego wieczora, dzięki uprzejmości Freda i George’a, pochłonęła książki i artykuły branżowe, zapamiętując wszystko, co się dało, na temat dotrzymywania terminów, fakturowania, wypełniania druków zamówień, robienia przetargów publicznych i, na wszelki wypadek, przeczytała od deski do deski „Przewodnik po zdobywaniu dobrej opinii wśród współpracowników”, który leżał w kącie, pokryty grubą warstwą kurzu. George popłakał się ze śmiechu, gdy zobaczył, jak bierze to do ręki, ale Hermiona jedynie wzruszyła ramionami, nie siląc się na tłumaczenie. Nie tylko nie miała żadnego doświadczenia w pracy z ludźmi, ale cała jej szkolna kariera była wielkim jednoosobowym projektem. Nie tylko nie chciała, ale też nie umiała pracować z innymi, bo wiedziała, że jest w stanie zrobić wszystko szybciej i lepiej sama.
Miała więc plan, który sypał się szybciej, niż domek z kart. Wstała obolała i wściekła, po czym odkryła, że w nocy ochłodziło się. Za oknami panowała typowa brytyjska szaruga przecinana strugami deszczu, a ona nie miała niczego, co mogłaby użyć do rozpalenia w kominku. Jej włosy zaczęły łapać wilgoć, mogła więc zapomnieć o ułożeniu ich w elegancki kok. Przy takiej pogodzie jedyne, co mogła z nimi zrobić, to rozważyć ideę ścięcia. Z frustracją przeczesała je palcami. Nie umiała zliczyć ile razy Severus groził jej łysą głową, gdy budził się z jej szopą wciśniętą w nos. Wspomnienie jego burczenia na chwilę ją rozbawiło, ale szybko przeszło w smutek.
Szybko wskoczyła w najcieplejszą szatę, jaką posiadała i zaparzyła herbatę, uparcie starając się wprowadzić w błogi nastrój. Gdzieś z tyłu głowy już widziała swojego terapeutę kręcącego głową z roczarowaniem.
– Emocje nie są nam potrzebne, tylko niezbędne – wysyczała, przedłużając niepotrzebnie każdą samogłoskę, imitując irytujący sposób wymowy profesora Kohla. – Są manifestacją naszych myśli. Należy płynąć z prądem, pozwolić sobie na przeżywanie. Przed nami długa droga, nim nauczy się pani zdrowo radzić sobie ze złymi myślami.
Chciała się na niego wściekać, chciała mu powiedzieć, żeby sam sobie przeżywał, ale wiedziała, że ma rację.
Na kilka miesięcy przed końcem wojny, gdy starcia ze Śmierciożerami były na porządku dziennym, nie tylko Harry zaczął popadać w depresję. Próby samobójcze zdarzały się wśród uczniów, wśród członków Zakonu Feniksa, a także wśród kadry nauczycielskiej. Niewielu było kompetentnych na tyle, by dawać wsparcie tak wielu, w tak trudnych warunkach. Dwoili się i troili, jednak Hermiona widziała dookoła siebie same przerażone lub puste oczy. Poszła więc tam, gdzie zawsze znajdowała pomoc. W Bibliotece znalazła niewiele książek o zdrowiu psychicznym, jednak nie poddawała się. Posiłkując się różnymi księgami zmuszała Harry’ego do płaczu, Rona do rzyku, Ginny do mówienia o strachu, o śmierci. Była tam z nimi, przeżywała ich emocje i wiedziała, że jeśli nie pozwoli samej sobie na odczuwanie, to wszystko ją przygniecie.
Potem jednak zaczęła polegać na Severusie i nie pamiętała już, jak to jest radzić sobie samej z natłokiem myśli i uczuć. Nie miała też na to czasu. Czekała ją praca, a pierwsze wrażenie można wywołać tylko raz. Ponadto chciała wypaść dobrze. Czuła się jakby znów miała jedenaście lat i czekała, aż pociąg dotrze do stacji i po raz pierwszy ujrzy Hogwart. Była podekscytowana i nie będzie snuć się od ściany do ściany, mamrocząc pod nosem. Nie dziś.
– Nie jestem Severusem – zaśmiała się i poklepała po policzkach.
Z nagle odzyskaną werwą rzuciła się w kierunku szafy. Zła pogoda nie powstrzyma jej przed porządnym wyglądem, a zimową szatę zostawi na kiedy indziej. Nie miała zbyt wielkiego wyboru, bo szat miała niewiele, a jedynie dwie z nich były całe i czyste. Z żalem spojrzała na swoją ulubioną – ciemnogranatową, rozcinaną u dołu, by można było wygodnie dosiąść miotły – która obecnie na całej długości z przodu miała wielką, czarną plamę. Pamiątka po eksperymentalnym eliksirze, który malowniczo wybuchł i jedynie refleks pseudo-Mistrza Eliksirów uratował ich od trwałych plam na twarzy. Ich szaty nie miały tyle szczęścia.
Założyła rudawą, lekką szatę i wsunęła szpilkę do włosów w coś, co od biedy można było nazwać kokiem. Spojrzała w lustro w przedpokoju i uśmiechnęła się. Wyglądała nawet całkiem elegancko.
Wsunęła na nogi mocno znoszone buty otoczone wariacją zaklęcia Swissa przeciwko przemakaniu i sięgnęła po torbę. Ponownie spojrzała w lustro i nastrój nieco jej oklapł. Zarówno buty, jak i torba, pamiętały jeszcze korytarze Hogwartu. Były wygodne, ale znoszone, a torba nawet została załatana w dwóch miejscach. Mieszkając na wsi nie musiała wyglądać jak człowiek biznesu, ale będzie spotykała się z ludźmi, którzy jednym rzutem oka ocenią ją i będą traktować wedle tej oceny. Ta dawna Hermiona wyraźnie mówiła jej, że gdyby ktoś pojawiłby się pierwszego dnia tak ubrany, gotów przejąć ważne stanowisko, to zdecydowanie nie wzięłaby go na poważnie.
Żałowała, że jeszcze nie może posługiwać się magią. Transmutowałaby zarówno buty, jak i torebkę w coś bardziej wyjściowego. Niestety, pełnia była dopiero za sześć dni.
Wiatr z deszczem zaatakował ją gdy tylko przekroczyła próg domu. Od razu odpuściła próby utrzymania kaptura peleryny, za to skupiła pełnię swoich sił na walkę z deszczem. Dzierżąc w ręku dawno już nieużywaną parasolkę, szła przed siebie miarowymi krokami, starając się unikać czarodziejów i czarownic, którzy – podobnie jak ona, co pomyślała z lekkim dreszczem ekscytacji – pędzili do pracy.
Prawdopodobnie ze względu na pogodę kolejka u Madame Kylux była niewielka. Hermiona wślizgnęła się do środka i westchnęła, czując przyjemny aromat kawy. Na jej trasie do Esów i Floresów było wiele kawiarni, ale ta wpadła jej w oko już na samym początku. Była niewielka, przytulna, a każdy wolny skrawek ścian pokrywały półki z książkami.
Tak się zagapiła na stojący najbliżej regał, że nie zauważyła, gdy nadeszła jej kolej na zamówienie.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
Spłoszyła się, bo niski głos rozbrzmiał niemalże przy jej uchu. Pisnęła i podskoczyła, omal się nie wywracając. Ktoś się zaśmiał. Ktoś wskazał ją palcem. Jedna czarownica nachyliła się do ucha drugiej, patrząc wprost na Hermionę.
Serce zaczęło jej dudnić. Żołądkiem szarpnął ostry skurcz. Ślina napłynęła do ust. Oparła się ręką o ścianę, czując zawroty głowy.
– Oddychaj, oddychaj… – mruczała, starając się zostać przytomna.
Sięgnęła ku Severusowi, ale rozbiła się o ścianę milczenia. Znów szarpnęło jej żołądkiem.
Ktoś dotknął jej łokcia.
Hermiona poderwała się, wyrwała rękę i wybiegła, zostawiając parasol. Potrąciła kilka osób po drodze, a gdy jej żołądkiem znów szarpnęło, wbiegła do pierwszej wąskiej alejki, jaką znalazła.
Oparła się o ścianę i zwymiotowała, po czym rozpłakała się, widząc, że ubrudziła sobie brzeg szaty.
– Zawsze mogło być gorzej! Mogłaś, nie wiem, zwymiotować, gdy się na ciebie wydzierał!
Kuchnię w Norze przepełniał zapach pieczonego kurczaka. Hermiona pochłaniała trzecie skrzydełko, a Ginny starała się ją pocieszyć, nie wspominając ani słowem o tym w jakim stanie Hermiona weszła do księgarni i jak ona sama wyczyściła jej szatę, wysuszyła, ukryła łaty na torbie zaklęciem maskującym i przytuliła na pocieszenie. Na samo wspomnienie Hermiona czuła zarówno wstyd, jak i radość, że ma w swoim życiu takich ludzi.
– Wrzeszczenie na niego, że jest pustogłowym idiotą i ryczenie jak bóbr było lepsze? – mruknęła, przysłaniając oczy. – Jestem zdumiona, że Whiltshake nie wywalił mnie na zbity pysk.
Ginny zaśmiała się głośno i zaczęła machać kurzą nogą w kierunku milczącego Stephena.
– Widzisz, mój drogi, ten konkretny dupek (a jest ich sporo w branży), jest znany z tego, że każdą nową dziewczynę doprowadza do płaczu. Kręci go to, czy coś. Ostatnim razem gdy Tess, wiesz, ta myszowata z działu Zielarstwa, do niego zafiukała, skończyło się prawie godziną płaczu. Mnie osobiście tak sponiewierał, że gdybym nie miała tylu braci pewnie też bym wyła. Zamiast tego wściekałam się przez kilka tygodni, a za każdym razem, gdy przychodziła od nich dostawa, miałam ochotę wysłać im coś pocztą.
– Powinnyście złożyć na niego skargę! – Pani Weasley podparła się pod boki i pokręciła głową, jednocześnie dając Stephenowi po łapach łyżką, gdy próbował wziąć ciasteczko z tacy. – Jeszcze nie są gotowe! Ale do czego to dochodzi, żeby tak traktować innych ludzi! W końcu to wy sprzedajecie ich towar! Oni nie robią wam żadnej łaski!
Hermiona pokręciła głową.
– My jesteśmy bardziej uzależnieni od nich, niż oni do nas i on o tym wie. Na samej Pokątnej są jeszcze trzy inne księgarnie i tylko renoma oraz dostępność tylu tytułów powodują, że ludzie w pierwszej kolejności przychodzą do nas. Gdybyśmy wymówili Fusco umowę, to skończyłoby się na utracie klientów, a nasi rywale pewnie wysłaliby mu kwiaty w podzięce.
Pani Weasley fuknęła i poprawiła siwy kosmyk opadający jej na czoło. Tego dnia wyglądała wyjątkowo ładnie. Hermiona zastanawiała się czy to jakaś rocznica lub czy być może planowała coś większego. Czasami zapominała, że Molly jest przede wszystkim kobietą, a dopiero potem matką.
– I tak uważam, że to karygodne i powinno się go ukarać! – burknęła, oblewając kurczaka skwierczącym tłuszczem. – Co na to wasz szef?
Spojrzały na siebie z Ginny, ale żadna się nie odezwała. Szef wyszedł z gabinetu na kilka minut, tylko po dokumenty, a w tym czasie Fusco kilkoma słowami wywołał burzę. Scena, na którą natknął się Whiltshake gdy wrócił, nie była piękna. W pierwszym odruchu wyglądał jakby miał ochotę trzepnąć Hermionę, ale szybko opanował się, poprosił, by poszła do jego gabinetu, po czym spędził pół godziny przepraszając rozsierdzonego Fusco. A gdy wrócił…
– Dał mi lekkie kazanie i kazał obiecać, że taka sytuacja się nie powtórzy – powiedziała w końcu Hermiona.
Ginny szybko jej przytaknęła. Żadna z nich nie zamierzała mówić, że całość winy za ten incydent spadła na Hermionę, choć została obrażona i sprowokowana. Dokładniej rzecz biorąc, została obarczona winą za to, że w ogóle dała się sprowokować. Najwyraźniej oczekiwano od niej stalowych nerwów w relacjach z dostawcami.
– A potem kazał nam wszystkim iść na piwo po pracy! – zaśmiała się Ginny, udając, że nie widzi jak jej matka marszczy się na słowo „piwo” wychodzące z jej ust. – Zamierzamy iść w sobotę, żeby odespać w niedzielę. Dasz radę, prawda?
Hermiona skinęła głową. Przez pierwsze dwie godziny była roztrzęsiona po porannych emocjach i aferze z Fusco, później jednak zdała sobie sprawę z tego, że czuje się żywa. Pełna energii. Lubiła swoich współpracowników i nawet przełożyła lunch z bliźnikami, żeby zjeść kanapki na zapleczu z kilkoma sprzedawcami i magazynierami.
Wyjście w świat, czy też raczej wystawienie za drzwi dużego palca u nogi, spowodowało, że zrozumiała w jak nudnym i przewidywalnym świecie żyła przez ostatnie kilka lat. Owszem, było bezpiecznie i miło, ale dni mijały jak w półśnie. W tej chwili perspektywa spędzania całych dni w domu, choćby i na czytaniu najciekawszych książek, wydała jej się potwornie nudna. Był wtorek wieczorem, w takie dni zwykle chodziła na popołudniowe plotki do Sarah, po czym wracała do domu i czytała lub pisała, starając się nie czuć samotnie, bo Severus zamykał się w laboratorium.
Podczas gdy obiad trwał w najlepsze, a kurze zwłoki były sukcesywnie pochłaniane, zastanowiła się czy Severus nie czuł się samotny. Poza (rzadko udanymi) eksperymentami, gotowaniem i okazyjnymi ćwiczeniami fizycznymi nie przychodziło jej do głowy nic, co mógłby bez niej robić. Zapierał się jak żaba błota, ale brakowało mu kontaktu z drugim człowiekiem. Wiedziała, że przed Ostatnią Bitwą miał małe grono znajomych alchemików i warzycieli, z którymi co drugi weekend spotykał się w pubie gdzieś w Manchesterze. Nie odzywał się dużo, ale traktował te wyjścia jak świętość i sprawiały mu szczerą radość. Jednak później nigdy już nie odpowiadał na ich sowy, a ona nie pytała czemu. Widziała, że kontakt z nią mu wystarczał. To z nią spędzał większość wieczorów, z nią prowadził długie rozmowy i to ona towarzyszyła mu na spacerach, gdy go nosiło.
Dlatego też nie miała pojęcia dlaczego zrobił to, co zrobił. I starała się przekonać samą siebie, że tak naprawdę niewiele ją to obchodzi.
Starając się uśmiechnąć dzielnie w kierunku obgryzionych kości, które nie doceniły jej wysiłków, kątem oka złapała zaniepokojoną minę Ginny. Nim zdążyła wymyślić jakąś wymówkę, Stephen, puszczając do niej oko, szepnął rudej coś na ucho a ona wybuchła śmiechem. Była mu wdzięczna za odciągnięcie uwagi Ginny i postanowiła pójść za ciosem.
– Co się dzieje z Harrym? – Nachyliła się tak, by nie musieć krzyczeć, a Ginny nadstawiła ucha. – Zdziwiłam się, że go tu nie ma.
– Unika nas – brzmiała prosta odpowiedź. – Próbowałam skontaktować się z nim kilka razy, ale milczy. Ron wyprowadził się na jakiś czas z Kolebki, więc chyba się pokłócili, ale też nie puszcza pary. – Tu posłała Ronowi takie spojrzenie, że zakrztusił się kostką. Gdzieś w tle huknął basowy głos Charliego i pani Weasley omal nie wyskoczyła z kapci, biegnąc do drzwi, by go przywitać. – Próbowałam wyniuchać o co chodzi, ale kazał mi spadać, bo ma swoją wesz i nic mi do tego.
Hermiona jęknęła z rozpaczy. Najwyraźniej WESZ, która jej (skrytym) zdaniem wciąż powinna istnieć i to najlepiej na szczeblu ministerialnym, weszła do weasleyowego slangu. Miała nadzieję, że choć to zostanie jej oszczędzone, skoro Severus wykopał ją z domu. Ciężko byłoby jej zliczyć te wszystkie godziny, które spędził na szczegółowym wyliczaniu wszystkich wad jej dawnego stowarzyszenia.
– Powinieneś się cieszyć, że mam skłonność zajmować się uciśnionymi stworzeniami! – wrzasnęła któregoś razu, gdy sprawa zaszła o jeden dowcip za daleko. – Bo w tej chwili to ty jesteś moją wszą!
~Wychodziłoby na to, że w takim razie potrzebuję obrony swoich praw. W dodatku przed tobą. Bo niby dlaczego trzecią godzinę sterczę przy kuchence? Bo komuś zachciało się sernika – oto dlaczego! Wyzysk i hipokryzja!
– To jest WESZ, nie wesz – odpowiedziała odruchowo i dopiła herbatę. – Zresztą, nieważne. Muszę skorzystać z prysznica, a potem zmykam do domu. Mam mnóstwo dokumentów do posortowania. Kingstone zostawił taki bałagan, że obawiam się, że może mi zająć to kilka tygodni.
Ginny zrobiła minę zbitego pufka pigmejskiego.
– Ale to twój pierwszy dzień! Myślałam, że może dasz się gdzieś wyciągnąć.
– Mamy inne definicje tego z czym wiąże się pierwszy dzień gdziekolwiek. Dla mnie to początek ciężkiej pracy. Mam bardzo dużo nauki i już samo przyjście na kolację zabrało mi ponad godzinę. Porozmawiamy jutro, dobrze?
Nie było jej przykro uciekać. Weasleyowie en masse byli przytłaczający. Po godzinie, czasem dwóch, bolała ją głowa.
Prysznic w jej mieszkaniu działał na zaklęcie, o czym bliźniacy nie wiedzieli, a ona nie zamierzała im mówić, zwłaszcza, że Molly zawsze była zadowolona, gdy ktoś korzystał z łazienki, którą wyremontowała rok wcześniej. Gorąca woda rozluźniła Hermionę na tyle, że gdy sięgnęła po ciężką torbę z fakturami, zamówieniami, rozliczeniami i trzyletnim planem, miała ochotę skulić się na łóżku i nie wyściubiać nosa poza kołdrę.
Której, niestety, nie miała.
Oh, Sev jako wesz, wyobraziłam to sobie 🙂 Zagłaskany na śmierć 🙂Wróć do czytania
Ja w ogóle lubię wizję Seva z cierpiętniczą miną przytulanego lub głaskanego 😀
Wyjście poza strefę komfortu, wersja dosłowna? 🙂Wróć do czytania
To akurat z moich własnych doświadczeń! Tyyyyle lat w harcerstwie, spania na ziemi z cieniutką karimatą, a teraz jak nie będę spać w SWOIM łóżku, to nie ma szans żebym się dobrze wyspała. I kołderka też musi być odpowiednia, pod śpiworem już nie zasnę.
Poważnie? Ja nadal mogę spać na kamieniu 🙂 Tylko muszę poczekać aż dzieci trochę podrosną 🙂