Wioska rzeczywiście była niewielka – trzydzieści domków na krzyż, a dookoła jedynie pola i las. Najbliższe miasto znajdowało się w odległości trzydziestu kilometrów i stamtąd przyjechali wypożyczonym samochodem, który Harry prowadził. Byli ubrani w mugolskie ciuchy, więc nikt nie zwrócił na nich uwagi. Gospodynie domowe dyskutowały o cenach bułek w piekarni, potężnie zbudowany mężczyzna otwierał mięsny i wycierał zakrwawione ręce w ręcznik, dzieciaki biegały ze śmiechem po ulicy… Nie w takim miejscu Harry spodziewałby się spotkać Hermionę. Zawsze wyobrażał ją sobie w dużym mieście, w którym łatwo zniknąć, a w którym jest mnóstwo bibliotek.
Warzywniak był wolny od kupujących, a za ladą stała młoda dziewczyna, więc tam właśnie skierowali swoje kroki. Otworzyli drzwi i uśmiechnęli się czarująco. W końcu dziewczyna była naprawdę śliczna, a oni obaj wolni.
– Dzień dobry. Szukają panowie czegoś?
To sprowadziło Harry’ego na ziemię. Byli tu w konkretnej sprawie, nie czas na flirt. Wyciągnął zdjęcie przyjaciółki i pokazał sprzedawczyni.
– To nasza przyjaciółka, zaginęła siedem lat temu. Wczoraj mój kolega był w okolicy i miał wrażenie, że ją widział. Zna ją pani?
Blondynka skinęła głową z uśmiechem.
– To Maria. Bardzo miła kobieta. Uczy wszystkie nasze dzieciaki czytania i pisania. Siedem lat, mówi pan? Hmmm… Mamo!
Zza zaplecza wyłoniła się dobrze zbudowana kobieta i otaksowała ich wzrokiem, najwyraźniej uważając, że próbowali się narzucić jej córce.
– Mogę w czymś pomóc?
– Panowie są przyjaciółmi Marii, mają jej zdjęcie. Od jak dawna ona tu jest?
– A po co wam to wiedzieć? – Matrona nastroszyła się i zaczęła niepokojąco przypominać im Hagrida, gdy ten bronił Hardodzioba. Ron najwyraźniej też to zauważył, bo zaczął tłumaczyć się tak, jak zawsze tłumaczył się przed własną matką.
– Nie mamy na myśli nic złego, naprawdę. Siedem lat temu zniknęła i tylko raz do roku dostajemy od niej informację, że jest cała i zdrowa. Tęsknimy za nią, jest naszą najlepszą przyjaciółką. Chcemy tylko z nią porozmawiać.
– Widocznie miała powód, żeby was zostawić.
– Ona… Ona jest chora. Stwierdziła, że nie chce nam sprawiać kłopotów.
Na samo wspomnienie Harry’emu zrobiło się gorzej. Czy wyzdrowiała? A może jej choroba się pogłębiła? Jeśli tak, to może Ron faktycznie miał rację twierdząc, że nie powinni narzucać się jej.
Twarz sprzedawczyni złagodniała.
– A jest chora i to bardzo. Nie wiemy na co, ale często zdarza się, że nie jest w stanie nawet przyjść po zakupy. Kiedy tylko widzimy Sebastiana, to wiemy, że trzeba będzie zająć czymś dzieciaki na kilka dni, żeby mogła dojść do siebie. Od dwóch lat je uczy. Jest naprawdę zdolna, a dzieci ją lubią i twierdzą, że nauka z Marią to sama zabawa. Na początku baliśmy się, że na zbyt wiele im pozwala, ale Sebastian pomaga utrzymać spokój.
– Sebastian?
Spojrzeli po sobie, ale po drugiej stronie było takie samo zdziwienie. Co za gość? Nie znali ani jednego Sebastiana.
– Jej mąż. – Teraz obje wytrzeszczyli na nią oczy, aż się zaśmiała. – Biedak jest niemową, więc zawsze przychodzi ze spisaną listą co potrzebuje. Podobno jej rodzina nie była zadowolona jej wyborem, więc uciekli, żeby móc być razem. Kupa bzdur, jeśli chcecie znać moje zdanie, a wasze miny tylko to potwierdzają. – Podparła się zadowolona pod boki i wymieniła uśmiechy z córką. – Na początku patrzyli na siebie z taką niechęcią, że myślałby kto, że byli pod bronią zmuszeni do tego małżeństwa. On pojawił się na dwa miesiące przed nią, podobno, żeby przygotować domek na jej przyjazd. Kolejne bzdury! Nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek ma się pojawić, a on był równie przyjemny co kot z podpalonym ogonem. Ale potem chyba zaczęli się dogadywać. Przez bardzo długi czas nie opuszczała domu bez niego i wyglądała na kompletnie przerażoną. Byli w jakichś kłopotach? Ktoś ich ściga? Bo jeśli tak, to zawołam zaraz syna i zaraz zapomnicie, że kiedykolwiek ich widzieliście!
Ron wpatrywał się tępo w kobietę, najwyraźniej przetrawiając słowo „mąż” w głowie i próbując przypasować obraz Sebastiana do jakiegoś faceta, którego znali. Harry nie przypominał sobie, by znali jakiegoś niemowę. Poza tym pewnie był mugolem – w całej okolicy nie było żadnych zarejestrowanych magów, co sprawdził poprzedniego wieczora.
Groźba sprzedawczyni spłynęła po nich jak woda po kaczce.
– Nie-e – wydukał w końcu Ron, unosząc dłonie w geście pokoju. – Nikt ich nie ściga, a już na pewno nie my. Prawdę mówiąc nie wiedzieliśmy o Sebastianie. Nie znamy go. Czy mieszkają gdzieś w pobliżu? – Kiedy jedynie groźnie na nich spojrzała Ron uśmiechnął się niepewnie. – Pani, eee, syn może pójść z nami, jeśli boi się pani, że coś kombinujemy.
Po chwili namysłu kobieta wskazała im kierunek palcem.
– Będę obserwować. Na końcu tej ulicy, poznacie po ziołach w ogrodzie. Nie hodują kwiatów, tylko jakieś dziwne rośliny, podobno w większości trujące. Przynajmniej dopóki nie zrobią z nich mikstur leczniczych. Dzięki nim nie musimy biegać ze wszystkim do lekarza. Do miasta jest daleko.
Podziękowali i czym prędzej ruszyli we wskazanym kierunku, czując na plecach palące spojrzenie kobiety. Harry zerknął na Rona i zobaczył na jego twarzy równie niepewny uśmiech, jaki zapewne sam miał. Tak po prostu. Po siedmiu latach tak po prostu wskazano im miejsce, w którym ukrywała się Hermiona. Serce Harry’ego drżało, jego dłonie pociły się intensywnie i był pewien, że ma czerwoną z nerwów twarz. To już. Teraz. W końcu.
Od razu poznali wskazany ogród. Było w nim pełno roślin, których żaden mugol by nie hodował, za to czarodziej jak najbardziej. Harry niewiele pamiętał z Zielarstwa, jednak na kursie Aurorów wymieniono im wszystkie czarnoksięskie rośliny i zmarszczył czoło gdy zauważył kilka z nich w dali, w cieniu. To jednak tylko przemknęło mu przez myśl i zaraz o tym zapomniał, gdy stanęli przed drzwiami.
Domek był niewielki, parterowy i dość niski, a większą część działki zajmował ogród, który zapewne rozciągał się i za domem. Pobielone ściany, kwiaty w doniczkach, plastikowe okna, śnieżnobiałe firanki i pomalowane na żółto drzwi przedstawiały obrazek sielski, zupełnie nieprzystający do dotychczasowych wizji Harry’ego. Jedno z okien było uchylone, ze środka dobiegał dźwięk sztućców i cichego, kobiecego głosu. Znajomego głosu. Bez namysłu zapukali. Harry przełknął ślinę, jego żołądek spiął się boleśnie, gdy usłyszał kroki i „Ja otworzę!”. Miał wrażenie, że nawet zza grubych drzwi Hermiona będzie w stanie usłyszeć jego galopujące serce.
Gdy szczęknął zamek Harry był bliski omdlenia. Musiał przytrzymać się framugi, a kątem oka widział jak Ron się chwieje. Nagle, po tylu latach oczekiwania i szukania, stanęli twarzą w twarz z wyraźnie zszokowaną Hermioną.
Przeraźliwie krzyknęła i zatrzasnęła im drzwi przed nosem.
Obaj nabrali powietrza, by zacząć ją wołać, ale było to całkowicie niepotrzebne – równie szybko, jak zamknęła drzwi, tak równie szybko ponownie je otworzyła.
– Harry… Ron…
Jej głos drżał. Wyciągnęła ku nim dłonie, a oni je uścisnęli. Sam ten dotyk zelektryzował Harry’ego. Nos zaczął go swędzieć, jak zawsze, gdy zbierało mu się na płacz.
Jakiś hałas z wewnętrz przerwał im to pełne emocji spotkanie. Hermiona puściła ich i odkrzyknęła do środka:
– Wszystko w porządku! Wstaw wodę na dwie herbaty! Mamy… Mamy gości.
Ręką zaprosiła ich do środka. Przedpokój był niski, podobnie jak reszta domu, i po zamknięciu drzwi tonął w mroku. Zdjęli kurtki, powiesili na kołkach i, przechodząc przez niewielki salon z kominkiem i wieloma regałami z książkami, weszli do kuchni. W drzwiach stanęli zszokowani, w pół kroku.
Tuż obok potężnego, drewnianego stołu z nakrytym śniadaniem stał Severus Snape, ich dawny Mistrz Eliksirów.
– SNAPE! – wrzasnęli.
Ten jedynie uniósł brew i postawił przed nimi dwa kubki z gorącą herbatą.
– Lepiej usiądźcie – mruknęła Hermiona i sama zajęła jedno wolne krzesło. Sięgnęła po kanapkę leżącą na talerzu. – Mam nadzieję, że nie będziecie mieli nic przeciwko temu, że my zjemy śniadanie. Dopiero wstaliśmy.
Harry dopiero teraz zwrócił uwagę na to, że oboje byli w szlafrokach, a pod nimi mieli pidżamy. Hermiona nie zmieniła się wiele, na ile był w stanie ocenić. Nabrała trochę ciała, jej twarz była poważniejsza, włosy dłuższe, ale poza tym to była ona. Przeniósł wzrok na Snape’a i też nie znalazł w nim wielu zmian. Może wyglądał na lepiej odżywionego i miał zdrowszą cerę, ale to i tak był ten sam obrzydliwy, stary nietoperz, co zawsze. Na jego widok Harry przeniósł się myślami do przeszłości.
Snape nie pojawił się podczas Ostatniej Bitwy, co w dużej mierze zdecydowało o przebiegu bitwy. Harry dobrze wiedział, że Snape jest wyśmienitym wojownikiem, więc jego obecność mogła uratować wielu ludzi. Jednak na tydzień przed Bitwą jego rola szpiega została odkryta i Dumbledore ukrył go gdzieś, by ten mógł wyzdrowieć po rzekomo odniesionych ranach. Od tego czasu Harry usłyszał o nim tylko raz, gdy oczyszczono go ze wszystkich zarzutów. Nawet nie stawił się na rozprawie, jeśli Harry dobrze pamiętał, choć tamten okres, te kilka miesięcy po Bitwie, był dość mglisty w jego pamięci.
– Więc to ty jesteś tym całym Sebastianem? – warknął nieprzyjaźnie. Mężczyzna gryzł właśnie kanapkę, więc w odpowiedzi jedynie skinął głową, nie zaszczycając ich spojrzeniem. – I ty niby masz być niemową i mężem Hermiony? Czy też raczej Marii.
– Severus naprawdę jest niemową.- Hermiona przerwała jego tyradę, jednocześnie smarując masłem kawałek ciemnego chleba. – Kiedy Śmierciożercy odkryli, że jest szpiegiem, w pierwszej kolejności wyrwali mu język. – Co sugerowało, że była to tylko pierwsza z wielu atrakcji. Harry wzdrygnął się na myśl o tym, co mogło tam jeszcze się wydarzyć. Tymczasem Snape jadł, a jego mina niczego nie zdradzała. – Udajemy małżeństwo, żeby ludzie we wsi nie interesowali się nami zbytnio. Wiecie, szybka historyjka o tym, jak to moi rodzicie nie chcieli, żebym poślubiła kogoś starszego i tak, eee… przystojnego, więc postanowiliśmy uciec i pobrać się w tajemnicy. I nie, nie naczytałam się zbyt wielu romansów – warknęła na Mistrza Eliksirów, który tym razem uśmiechał się sardonicznie. – To był pomysł Dumbledore’a, nie mój. Znalazł mnie dość łatwo. Przez pierwszy miesiąc mieszkałam w mugolskim zajeździe, szukałam mieszkań do wynajęcia. Kiedy w końcu znalazłam odpowiednie, po kilku dniach włamali się do niego dwaj Śmierciożercy, na szczęście podczas mojej nieobecności. Wtedy Albus zaproponował bym wprowadziła się do Severusa, który w tamtym czasie potrzebował pomocy. Och, nie krzyw się tak. Nie byłeś w stanie wstać z łóżka bez pomocy, że o zrobieniu sobie posiłku czy porozmawianiu z sąsiadami nie wspominając.
W pewnym sensie Harry tego oczekiwał, ale jednocześnie nie mógł w to uwierzyć. Tak po prostu, bez żadnego namawiania, mówiła im wszystko. Zupełnie jakby nie mogła napisać tego w liście. Jakby nie mogła mieszkać gdzieś blisko nich, gdzie też byłoby bezpiecznie.
– A można wiedzieć dlaczego uciekłaś?
Sam się zdziwił słysząc swój chłodny głos. Ron kopnął go pod stołem, gdy Hermiona wzdrygnęła się i uciekła wzrokiem.
Przez jakiś czas jedynym źródłem dźwięku były ich ciężkie oddechy i sztućce uderzające o talerze.
– To… Hmmm… Trochę skomplikowane, ale wydaje mi się, że dobrze wyjaśniłam sprawę w liście. Byłam dla was zagrożeniem. Dalej jestem.
– To ma coś wspólnego z twoją chorobą? – Skinęła głową. Kątem oka Harry zauważył jak Snape prostuje plecy, a w jego sylwetce pojawia się napięcie. Szkolenie Aurora dobrze go nauczyło wyłapywać takie szczegóły. Na wszelki wypadek upewnił się, że różdżkę ma pod ręką. – To jakaś klątwa?
– Tak. Podczas Bitwy Dołohow strzelił nią we mnie, tuż przed tym jak go zabiłam. Raz na jakiś czas mam napad… Nawet nie wiem jak to nazwać, bo ja niczego z tego nie pamiętam, a Severus nie chce mi powiedzieć co się dzieje. – Tu posłała mu ponure spojrzenie, ale Snape pozornie wydawał się być w pełni pochłonięty krojeniem pomidora. – Nie mogę z wami przebywać.
– Ale z nim możesz, tak?!
– Nie krzycz na mnie! – Podniosła się i wściekle ruszyła do zlewu, gdzie wrzuciła naczynia z hukiem. Był pewien, że przynajmniej jeden talerz się stłukł. Tak gwałtownej Hermiony jeszcze nie widział i zdziwiło go to. Snape posłał mu lodowate spojrzenie wyraźnie mówiące, że jeśli jeszcze raz podniesie głos, to wyląduje za drzwiami. Może i był niemy, ale to ograniczało się jedynie do braku języka. – Nie chciałam, żebyście mnie taką widzieli. Nie chciałam żebyście musieli nade mną panować, zwłaszcza, że nie jestem pewna czy bylibyście w stanie.
– Skąd wiesz skoro nie dałaś nam szansy?
– Bo my nie mamy połączenia umysłowego, Harry – dodała cicho i przechodząc delikatnie musnęła ramię Snape’a, jakby go uspokajając. – W czasie Ostatniej Bitwy… Ciężko mi sobie to wszystko przypomnieć, ale postaram się. Wiecie jak to jest kiedy zbliżacie się do kresu swoich sił magicznych, prawda? Podczas Bitwy wkładałam zbyt wiele energii w każde zaklęcie, nie zwracając uwagi na upływ czasu. Zmarnowałam ogromne połacie energetyczne próbując ocucić Neville’a. – Harry’emu przed oczami na chwilę stanął wiecznie śpiący chłopiec leżący w św. Mungu. Neville miał już nigdy się nie obudzić, a jedyną radością z jego stanu było to, że jego sny były, według magomedyków, szczęśliwe. – Dumbledore znalazł mnie słaniającą się na nogach. Uderzyłam Dołohowa klątwą, ale nie przed tym, jak on potraktował mnie swoją. Myślałam, że chybił, bo nic nie poczułam poza zmęczeniem, które zrzuciłam na karb świeżo wypuszczonej Avady. – Usiadła na krześle i objęła się ramionami. Harry podejrzewał, że wie, co ona czuje. Na samą myśl o tym jakich zaklęć używał na błoniach robiło mu się niedobrze. – Coś ze mną zrobił. Nie interesowało mnie co, bo poczułam przypływ sił, przestałam mieć wrażenie, że jestem w zupełnie innym miejscu. Sprowadził mnie jakoś na ziemię. Dopiero po wszystkim, kiedy miałam chwilę na to, by odsapnąć, odniosłam wrażenie, że coś jest ze mną nie tak. Myślałam, że wariuję, tak po prawdzie. – Uśmiechnęła się smutno w kierunku Snape’a. Ich były Mistrz Eliksirów podsunął jej bliżej żółty kubek z herbatą, który wzięła w dłonie i upiła łyk, pogrążając się we wspomnieniach. Harry chciał się odezwać, ale Ron położył mu dłoń na ramieniu, kręcąc przecząco rudą głową.
Dźwięki, które dobiegały zza otwartego okna były przyjemne. Świergot ptaków, szum wiatru, odległe, ciche rozmowy i śmiech dzieci. Książki leżące na parapecie były najwyraźniej w trakcie czytania, bo zauważył zakładki, które kiedyś dla niej kupili z Ronem. Najwyraźniej dalej czytała kilka książek naraz.
– Tak naprawdę nie wariowałaś, prawda? – cicho spytał Ron, co Harry przyjął z lekkim oburzeniem. Jemu zabronił mówić!
– Nie, nie wariowałam. – Upiła kolejny łyk, uśmiechając się wesoło. Ron wyrwał ją ze szponów wspomnień, ale tak delikatnie, że chyba jej to nie przeszkadzało. – Chociaż nie byłam pewna co powoduje, że słyszę głos swojego nauczyciela Eliksirów w myślach. Dopiero po kilku dniach szukania odpowiedzi w książkach zrozumiałam co zrobił Albus. To bardzo rzadka forma magii, łączy ze sobą silną więzią umysł oraz siły witalne dwóch osób. Dzięki temu miałam dostęp do, nazwijmy to, studni energii Severusa, który w tym czasie leżał dochodząc do siebie i nie potrzebował aż takich zasobów. Jest to jednak połączenie stałe, do końca życia. Dzięki temu Severus szybciej wyzdrowiał mogąc korzystać z mojej energii, mógł też prościej kontaktować się ze światem zewnętrznym. Dla mnie z kolei jego obecność w chwilach gdy… hmm, choruję, jest bezcenna.
Ron założył ręce i przyjrzał się Hermionie tak, jakby patrzył na pacjenta. Harry’ego wciąż zadziwiało jak poważnie i profesjonalnie potrafił wyglądać jego przyjaciel.
– Miałem rok praktyki na oddziale pozaklęciowym i w tym roku będę tam asystował przy eksperymentalnych metodach leczenia. Może gdybym wiedział coś na temat tego, co się z tobą dzieje…
Snape ściągnął brwi i zaczął machać rękami, zupełnie jakby coś tłumaczył. Hermiona w tym czasie wpatrywała się w niego i w końcu skinęła głową.
– Severus mówi, że… Dobrze, powtórzę słowo w słowo, niech ci będzie. Mówi, że jesteś durniem, jeśli sądzisz, że on i Dumbledore nie pracują nad tym od lat. I jeśli oni we dwójkę nie są w stanie dojść do tego, jak mnie wyleczyć, to tobie na pewno się nie uda.
– Słuchaj, ty…!
– Ron! Usiądź! A ty się zamknij – warknęła do Snape’a. – Nie będziesz go obrażał!
Ten jedynie przewrócił oczami i może się zamknął, ale spoglądał na nich z taką nienawiścią w oczach, że Harry’ego aż zaświerzbiła ręka od różdżki. Zapomniał już jak to jest być po drugiej stronie tego okrutnego, bezlitosnego spojrzenia.
– Koniec końców, chłopcy, nie mogę do was wrócić. – Smutek w jej głosie spowodował, że obaj skupili się na niej, a nawet Snape przechylił głowę w jej kierunku. – Chciałabym, naprawdę, ale to nie jest dobry pomysł.
Harry przeczesał włosy palcami.
– Przecież nie musiałabyś być z nami cały czas. Mamy domek niedaleko Nory. Nic wielkiego, ale tłumów tam nie ma. Mogłabyś wpaść od czasu do czasu. Nawet ze Snape’em, jeśli nie czujesz się komfortowo bez niego. – Te słowa ledwo przeszły mu przez gardło, ale poświęciłby znacznie więcej, niż kilka godzin w towarzystwie Snape’a, żeby mieć Hermionę z powrotem. – W razie gdybyś miała, eee… atak? – Skinięcie. – No, atak. Chyba byłby w stanie cię zabrać zanim zaczęłabyś robić to, co zwykle robisz, gdy to masz?
Nadzieja zalśniła w jej oczach i z uśmiechem spojrzała na starszego mężczyznę, który najwidoczniej powiedział jej coś nieprzyjemnego, bo od razu oklapła.
– Jak sobie chcesz. Daj mi znać, jak skończycie.
Zostawiła ich samych w kuchni i z chwilą jej wyjścia atmosfera stała się wroga. Snape przyglądał im się tak, jak miał w zwyczaju obserwować składniki, które czekały na nóż. Gdy wyciągnął różdżkę zarówno Harry, jak i Ron, zareagowali odruchowo – odrzucili krzesła do tyłu i wycelowali swoje różdżki prosto w jego twarz. Jedynie lata praktyki i terapii powstrzymały ich przed wypuszczeniem klątwy.
Tymczasem Snape spojrzał na nich z politowaniem i przywołał pergamin, za którym przyleciało pióro i inkaust. Kolejny ruch nadgarstka i pióro zaczęło skrobać po papierze.
Nachylili się nad stołem, by przeczytać cokolwiek Snape im chciał powiedzieć, choć Harry ani na chwilę nie przestawał obserwować jego różdki kątem oka.
Wasza głupota jest przytłaczająca. Czy wy naprawdę myślicie, że gdyby mogła, to nie odwiedziłaby Nory?! Widocznie nie znacie swojej „przyjaciółki” tak dobrze, jak wam się wydaje. Hermiona nie może, absolutnie pod żadnym pozorem, znaleźć się w sytuacji, w której byłaby poddana czynnikom stresogennym. Już same wasze odwiedziny wywołują w niej tyle emocji, że w każdej chwili spodziewam się ataku. Nie wspominając o tym, że w towarzystwie większym niż dwie-trzy osoby wpada w panikę! Myślicie, że dlaczego mieszkamy na zupełnym zadupiu?!
– Ale ona przecież nas zna! – krzyknął Harry, zaciskając pięści.
Ron pocierał nasadę nosa, głęboko zamyślony, ale Harry nie był w stanie tego zrozumieć. Musiał przecież istnieć jakiś sposób, żeby Hermiona była bezpieczna oraz była w ich życiu!
To o niczym nie świadczy. Albus był świadkiem jej ataków paniki, gdy obecni byli on, Poppy i Minerwa. Trójka ludzi, których przecież zna od lat. Nie macie pojęcia jak powolne kroki stawiamy, żeby nie wzbudzić w niej kolejnych ataków, by zminimalizować ryzyko. Kiedy Albus ją tu przyniósł była chora z przerażenia na sam jego widok. Rok zajęło mi przyuczenie jej do życia między ledwie pięćdziesiątką mugoli z tej wioski. A dopiero po trzecim roku była w stanie wyjść z domu sama i wrócić bez potrzeby schowania się pod łóżkiem na kilka godzin! Wizyta w waszym domu, w obcym miejscu pełnym ludzi, którzy wzbudzają w niej przeróżne emocje, może skończyć się jedynie źle!
– No dobrze, rozumiem to wszystko. – Mniej więcej. – Ale nie możecie przecież wiecznie trzymać jej w zamknięciu! Hermiona jest młoda i powinna cieszyć się życiem, spotykać z przyjaciółmi, a nie być zamknięta w domu z tobą!
– A gdyby zrobić to powoli? – Ron zaczął wyliczać na palcach. – Najpierw tylko ja i Harry przez dłuższy czas. Potem Ginny i mama, które potrafią się zachowywać spokojnie, jeśli je uprzedzimy o potencjalnych konsekwencjach. Albo zobaczymy jak sobie poradzi ze znanymi twarzami i wtedy będziemy dozować odpowiednie ilości interakcji. Może zwykłe posiedzenie w kącie będzie jej wystarczało.
Snape przez chwilę pocierał długim palcem usta, a po chwili pióro znowu zaczęło pisać.
To EWENTUALNIE mogłoby się udać. Będę musiał skontaktować się z Albusem i we trójkę podejmiemy decyzję.
Harry nie był z tego rozwiązania zadowolony. Miał nadzieję, że decyzję zostawią Hermionie. Przecież nie była ubezwłasnowolniona i miała prawo decydować o tym co chce robić.
– A co z tym fragmentem, że jest dla nas niebezpieczna? Naprawdę tak jest, czy tylko jej tak wmawiacie? – Na wściekłe spojrzenie Snape’a jedynie wzruszył ramionami. – Siedzimy tu już pół godziny i jeszcze ani niebo nie zwaliło nam się na głowę, ani Hermiona nas nie zagryzła.
Pióro skrobało tak szybko, że przez chwilę Harry’emu było żal stalówki.
A niby jaki mielibyśmy mieć w tym cel, Potter? Myślisz, że byłem zadowolony mając ją na głowie?! TAK, jest niebezpieczna! I o ile wasze życie niewiele mnie interesuje, to ona jest zagrożeniem przede wszystkim dla samej siebie.
– Jak się objawia atak?- Ron zbył jad Snape’a i skupił się na praktycznej stronie choroby Hermiony. Wrócił ten sam Ron, który z notatnikiem chodził za panią Pomfrey. – Wiem, że wy nad tym pracujecie i wierzę, że robicie, co tylko się da, ale może moglibyśmy rzucić na to jakieś nowe światło. Śledzę nie tylko magomedyczne sposoby, ale rówineż nowinki mugolskie. – Snape wydał z siebie dźwięk, który chyba miał być śmiechem, ale brzmiał, jakby się dławił. Harry ostatkiem sił powstrzymał się przed zadrżeniem z obrzydzenia. A następnie zalała go fala wstydu, gdy zdał sobie sprawę dlaczego w taki sposób Mistrz Eliksirów śmieje się. – Daj spokój, Snape. To nasza przyjaciółka. Chcemy i mamy prawo wiedzieć.
Prawa nie macie żadnego. Jednak każda perspektywa, każdy pomysł – nawet jeśli durny – może okazać się przydatny. Więc niech wam będzie. Mam tylko jeden warunek. Hermiona nie może dowiedzieć się niczego na ten temat.
– A z jakiej niby racji? – mruknął Harry.
A z takiej, że to mój warunek, Potter. Bez tego powodzenia, możecie dalej tkwić w błogiej nieświadomości z daleka od Hermiony.
Niechętnie skinął głową, połowicznie będąc przekonanym, że prędzej czy później i tak wszystko jej powie. Nikt nie powinien chować przed nią istotnych danych dotyczących jej własnego zdrowia. Jak bez tego miała świadomie podejmować decyzje?!
Zaklęcie Dołohowa było, na nasze nieszczęście, sprytne. Żeby zrozumieć sedno problemu musiało minąć pięć lat, a i tak straciliśmy pana McMillana. On i panna Brown również wyszli z Bitwy potraktowani tym zaklęciem. Ernie już nie żyje, a Lavender jest pod ciągłą opieką Albusa. Gdy ich znaleźliśmy ich stan był o wiele gorszy, niż Hermiony. Stan Lavender udało się poprawić gdy związaliśmy ją z Albusem takim samym zaklęciem jak to, które wiąże mnie i Hermionę. Sądzimy, że czyjaś obecność w chwilach, gdy klątwa się rozwija, uspokaja je.
– Przecież moglibyśmy być przy niej!
Potter, zanim się odezwiesz, POMYŚL! Zamknij się, to może nie będę musiał tracić czasu na oczywistości! Każdy, kto znajduje się w pobliżu chorego w trakcie ataku, jest uznawany przez niego za wroga. Moja obecność w umyśle Hermiony jest jednak uznawana za „swoją”, a nie „obcą”, a przynajmniej tak sądzimy. Nawet jeśli atakuje mnie fizycznie, mentalnie zgadza się na moją obecność i czerpie z niej swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa, które łagodzi ataki.
– Jakiego rodzaju są to ataki? – Ron pochylił się do przodu i spojrzał na swoją różdżkę. – Podczas rzucania zaklęcia potrzebna jest świadoma decyzja, intencja. Nie można na oślep walić zaklęciami, jeśli ich się nie pamięta.
Nie używa magii. Klątwa Dołohowa sprowadza ją do poziomu zwierzęcia opanowanego instynktami, z których przeważa panika. Atakuje wszystko, co się rusza. Nie poznaje niczego i nikogo. Zabiła swojego Krzywołapa, zabiła obu Śmierciożerców, którzy rzekomo przyszli do jej domu pod jej nieobecność. Łaskawie przymknijcie usta, nie mam ochoty oglądać waszych migdałków. Gdyby temat kiedykolwiek wypłynął poinformuje was, że kota zabił dziki pies.
– To dlatego nie możemy jej powiedzieć – mruknął Ron. Na pytające spojrzenie Harry’ego westchnął. – Harry, pomyśl, jak poczułaby się Hermiona, gdyby sądziła, że odpowiada za śmierć Krzywołapa? Za śmierć ludzi, których nawet nie pamięta?
Ach. Zrobiło mu się głupio, że o tym nie pomyślał, ale i tak coś w nim buntowało się na myśl o tym, że Hermiona nie wie co się dzieje.
– Rozumiem, że taki atak nie pojawia się znikąd? – Ron, bez pytania, oderwał kawałek pergaminu i zaczął na nim pisać swoim piórem. – Jakie są etapy?
Gdyby nie wiedział lepiej, Harry pomyślałby, że Snape spojrzał z uznaniem na Rona.
Etapów jest cztery. Pierwszym z nich jest otępienie. Mogliście zauważyć to jeszcze w Hogwarcie – wpatruje się w przestrzeń, wydaje się nieobecna, może nie zdawać sobie sprawy z tego gdzie jest. To dlatego uciekła – zdaje sobie sprawę z tego, co się z nią dzieje w takiej chwili. Zaczyna czuć niepokój, pojawia się strach. Mugolskie psychotropy łagodzą te objawy, ale nie eliminują ich w pełni. Ten etap potrafi trwać od kilku dni do kilku godzin i zawsze poprzedza etap drugi, w trakcie którego Hermiona nie jest świadoma swoich działań. Podejrzewamy, że gdy straciliśmy ją z oczu na półtorej miesiąca właśnie ten etap zaczął się rozwijać. Gdy Śmierciożercy zaatakowali wyzwolili w niej dostatecznie dużą dawkę emocji by aktywować agresję. Dwóm dorosłym, uzbrojonym w różdżki mężczyznom połamała karki gołymi rękoma. W takich chwilach jest niesamowicie silna – adrenalina, strach i agresja szaleją w jej organizmie, powodują wzmocnienie mięśni. Ten etap, u Hermiony, nie trwał nigdy dłużej niż cztery godziny. U panny Brown najdłuższy był ośmiogodzinny, co omal ją nie zabiło. Ciało ma swoje granice, o czym przekonał się McMillan. Jego serce nie wytrzymało i podczas jednego z takich ataków dostał zawału, a Lupin, wyczerpany godzinami walki z nim, nie dał rady go uratować.
– Remus? Co? On? Jak… Nic nam nie mówił!
– Nie, nie mówił, ale przypomnij sobie, Harry. Byliśmy ciągle zajęci nauką i poszukiwaniami Hermiony, a on zawsze miał coś do roboty i był czas, że nie widzieliśmy go, ile w sumie? Trzy lata?
Aż tyle? Harry nie mógł sobie przypomnieć kiedy ostatnio spotkał się na żywo z Lupinem. Któraś Wigilia? Ale która?
Etap drugi bez ostrzeżenia przechodzi w etap trzeci, ten najbardziej niebezpieczny. Z atakowania innych chory płynnie przechodzi w atakowanie samego siebie.
– Autoagresja? – Ron zmarszczył brwi.
Harry postukał palcami w blat.
– Ma to sens, jeśli się nad tym zastanowić. Skoro nie udało jej się wyeliminować zagrożenia z zewnątrz, to w przypływie paniki postanawia samą siebie zabić.
Jest to również nasza teoria, choć inaczej to ujmujemy. Najprawdopodobniej celem tego zaklęcia była śmierć z przerażenia. Jednak połączenie umysłów powoduje, że chory jest w stanie przekroczyć próg, który powinien go już dawno zabić, więc zaklęcie kieruje agresję na źródło tego bezpiecznika, czyli na samego chorego. Trzeci etap jak dotąd nie trwał nigdy dłużej niż dwa dni. Potem płynnie przechodzi w etap czwarty, czyli śpiączkę. Ciało, wycieńczone, regeneruje się. Wtedy pozostaje jedynie czekać aż się wybudzi.
– Istnieje ryzyko, że nigdy do tego nie dojdzie, prawda? – mruknął Harry.
Tak. Hermiona rzadko kiedy śpi dłużej niż kilka dni, ale Lavender zdarzyło się tkwić w śpiączce przez trzy tygodnie. Byliśmy zdziwieni gdy w końcu się obudziła, bo byliśmy pewni, że już w tym stanie pozostanie.
– Jak często zdarzają się takie ataki? – Ron spoglądał na pergamin i z powrotem na swój fragment, przepisując coś tak koślawym pismem, że Harry nie był pewien czy by się z tego rozczytał.
Dwa razy na miesiąc w przypadku Hermiony. Lavender ma je raz na miesiąc, podobnie było z Erniem. Im krótszy epizod, tym częstszy, a często jest generowany przez zewnętrzne stymulanty. Wszelkie emocjonalne sytuacje tylko pogarszają sprawę i wtedy nie jest istotne kiedy był ostatni atak.
– Czy cokolwiek w pochodzeniu Dołohowa mogłoby sugerować na źródło pochodzenia klątwy? – Harry usilnie starał się przypomnieć sobie wszystko, co wiedział o historii czarnej magii. W trakcie kursu był to jego konik. – Zakładam, że jest to typ zaklęcia przekazywanego w rodzinie, zwykle wszystkie mocno dopracowane klątwy takie są. Jeśli będę wiedział skąd pochodził Dołohow mogę przeszukać wszystkie znane klątwy z tego regionu żeby poszukać podobieństw.
Ojciec Dołohowa pochodził z Bułgarii, matka była Polką. Nie wiem które z nich było gorsze i które mogło znać tę klątwę, ale nie udało nam się póki co znaleźć niczego, co dawałoby podobne skutki. Póki co Albus ma bazę zaklęcia kontrującego, ale obawia się go użyć. Używanie magii w trakcie ataku jedynie nasila działanie klątwy, więc istnieje spora szansa, że testowanie niepełnego antyuroku skończy się źle.
Harry przez chwilę wpatrywał się w te słowa i pokręcił głową.
– To się nie uda.
Och, Potter, oczywiście. Powiedz mi CO się nie uda. Aż wstrzymuję oddech w oczekiwaniu na twe światłe słowa.
Znów zaświerzbiła go ręka od różdżki.
– Obecnie zakłada się, że najlepszym sposobem na odczynienie czarnoksięskiego uroku jest połączenie zaklęcia oraz eliksiru. Niektórzy również rozważają powrót do, no, korzeni. Szamaństwo.
Snape przewrócił oczami.
Potter, każdy czarnoksiężnik rzucający klątwę zna jej przeciwurok. Dołohow był głupi jak but, a nawet bywają buty z wyższym ilorazem inteligencji. Musiało to być coś bardzo, bardzo prostego, inaczej on by tego nie zapamiętał. Ruch różdżki do Avady sprawiał mu problemy, a skomplikowany nie jest. Na nasze nieszczęście Dołohow senior już nie żyje, a junior nigdy nie powstał. Nie było o tym zaklęciu żadnych pism w ich domu rodzinnym, a Albus sprawdził wszystko, od piwnic po dach.
Ron skinął głową.
– Mam sporo książek i zapewne już wszystkie przewertowaliście – dodał szybko na widok miny Mistrza Eliksirów. – Ale mimo to przejrzę je. Mam kilka pomysłów, może któryś pominęliście, a lepiej żebym powtórzył wasze pomysły, niż jakiś pominął, prawda?
Snape niechętnie skinął głową. Harry zanotował sobie w głowie by udać się do Archiwów, po czym przeszedł do sedna.
– Dobra, w takim razie – kiedy Hermiona będzie mogła nas po raz pierwszy odwiedzić?
POTTER CZY TY NIE UMIESZ CZYTAĆ?! Przecież powiedziałem, że skonsultujemy to z Albusem i dopiero wtedy zadecydujemy czy w ogóle będą jakieś odwiedziny! I JA ją o tym poinformuję, nie wy! A teraz, jeśli nie macie żadnych ROZSĄDNYCH pytań, chciałbym zająć się swoją pracą.
Nie czekając na odpowiedź zmienił pergamin w kupkę popiołu, zaniósł kubek do zlewu i wyszedł z kuchni, mijając w drzwiach uśmiechniętą Hermionę.
– Skoro skończyliście to może chcielibyście przejść się ze mną do mięsnego? I może zostaniecie na obiedzie? Miałam w planach… – westchnęła i pokręciła głową, po czym podniosła nieco głos. – Przepraszam. Severus miał w planach robienie gulaszu, na który was nie zaprasza. W takim razie ja zrobię coś innego. Nie otruję ich! O, wybacz, ale to akurat była twoja wina! Że jak?!
Rozmowa z Hermioną, która w tym samym czasie prowadziła mentalną rozmowę ze Snape’em była nieco męcząca. Harry pociągnął łyk zimnej już herbaty i potarł skronie.
– Dzięki, Hermiono, ale obiecaliśmy pani Weasley, że zjawimy się na jej indyka. Będziemy świętować moją licencję Aurora.
Dziewczyna podskoczyła i roześmiała się.
– Ale ze mnie gapa! Poczekaj chwilę! Albo chodź ze mną! Och, odczep się! – W pół kroku zamarł. – Nie do ciebie mówię, Harry. Skoro nic nie robisz i marnujesz czas na gadanie głupot, to możesz pozmywać. Nie! Dzisiaj twoja kolej!
I z tymi słowami wyszła z kuchni, zostawiając zamyślonego Rona. Harry podążył za nią czując się cokolwiek niepewnie.
– Nie używacie magii? – spytał przechodząc przez salon i zauważając brudne kubki po czekoladzie stojące na niewielkim stoliku blisko kominka. Dwa kubki.
– Nie do tak prozaicznych czynności. Tu po prawej masz laboratorium, gdzie Severus przyrządza eliksiry.
Otworzyła drzwi i Harry zdążył zauważyć kilka kociołków i pełno słojów z różnymi martwymi rzeczami, gdy całkiem zirytowany Snape zamknął im drzwi przed nosem. Hermiona nie wydawała się tym przejmować i ruszyła dalej.
– Ale do tego potrzebne jest wypowiadanie zaklęć, nie?
– Nie. Większość może zrobić niewerbalnie, jest w tym naprawdę dobry. Tylko z potężniejszymi ma problem i wtedy z wielką niechęcią prosi, czy też raczej żąda, mojej pomocy. A jeśli chodzi o magię, to nie chcemy, by ktokolwiek nas tutaj odkrył. W całej wiosce nie ma ani jednej osoby magicznej, a nie marzy nam się scenariusz z widłami i dzikim tłumem.
Wąskim korytarzem przeszli koło czegoś, co wyglądało na łazienkę.
– Słyszałem, że uczysz dzieciaki. Nie wchodzą do laboratorium?
– Nie. Gdy one przychodzą to albo Severus zamyka się od środka, albo zamykamy z zewnątrz. Czasami, gdy są zbyt rozbrykane, jego spojrzenia przydają się do zaprowadzenia porządku.
– Nie przeszkadza ci ten hałas?
Przez chwilę spoważniała, ale po chwili się rozchmurzyła.
– Na początku miałam tylko dwójkę i nie mogłam zostać z nimi sama. Dziwnie czuję się w tłumie, lub w obecności obcych ludzi. Teraz mam dziesiątkę i jest w porządku. Pomaga to, że większość z nich jest kochana.Mamy dwie łazienki. Ta tutaj potrzebowała naprawdę sporego remontu, bo znajdowała się tam tylko kabina prysznicowa. Ile ja się z nim nakłóciłam, żeby wstawić wannę, umywalkę i lustro. – Westchnęła i pokręciła głową. – Jestem wam winna przeprosiny za wszystkie chwile, w których nazywałam was upartymi mułami. Wyobrażasz sobie, że przez dwa lata walczyliśmy o to kto i kiedy zmywa naczynia? Dwa lata zajęło nam postanowienie, że ja w dni parzyste, a on nieparzyste.
Otworzyła drzwi na końcu korytarza, które okazały się prowadzić do pokoju Hermiony. Czerwono-żółte ściany, czerwona narzuta na łóżko, dwa regały wypchane książkami, biurko i dwie szafy. Wszystko w jasnych, optymistycznych kolorach.
Hermiona podeszła do biurka i zaczęła mamrotać w kierunku szuflady.
– Co robisz?
– Próbuję otworzyć. Severus jest paranoikiem i często wydaje mu się, że chowam jego ingrediencje w biurku, żeby uprzykrzyć mu życie, więc na początku przetrzepywał mi szuflady.
– I?
Uśmiechnęła się przebiegle.
– Zrobiłam tak, że trzeba wypowiedzieć hasło, żeby szafka się otworzyła. Gdy się dowiedział przez miesiąc musiałam żywić się tym, czym mnie częstowały sąsiadki. Fakt faktem jestem okropną kucharką.
– Wreszcie jakaś dziedzina, w której nie jesteś najlepsza? – Uśmiechnęła się do niego znad szuflady. – A Snape umie gotować?
– Najwyraźniej gotowanie i eliksiry niewiele się od siebie różnią. Wiesz, że potrafi warzyć prostsze eliksiry na oko? Nie potrzebuje instrukcji. Tak samo nie potrzebuje książki kucharskiej. Zawsze twierdzi, że właśnie ten brak intuicji jest powodem, dla którego nigdy bym nie uzyskała u niego Wybitnego – wymamrotała w trakcie wyciągania rzeczy z szuflady.
Tuż obok czegoś co wyglądało (niespodzianka, niespodzianka) na książkę zawiniętą w błyszczący papier postawiła niewielki słój.
– Czy to są pazury smoka?
Zachichotała i puściła mu oko, chowając kontrabandę z powrotem.
– Tylko mu nie mów. Wczoraj przez cały dzień szukał ich po całym domu. Miałam nieziemski ubaw. Zwłaszcza gdy wczołgiwał się pod łóżko.
Harry rozejrzał się niepewnie.
– Ale skoro mi o tym mówisz, to on pewnie teraz wie?
– To znaczy?
– No, przez waszą więź.
– Ach, nie, to tak nie działa. – Podeszła do niego z prezentem i popukała się w skroń. – To tak jakby mieć drzwi, które możesz trzymać otwarte w ramach otwartego zaproszenia. Jednak jeśli zechcesz to te same drzwi możesz zamknąć na trzy spusty.
Co wyjaśniało dlaczego nie miała pojęcia co się z nią dzieje, chociaż Snape powiedział im wszystko. Gdyby miała możliwość podsłuchania to pewnie niczego by się nie dowiedzieli.
Rozejrzał się jeszcze raz wkoło i uśmiechnął na widok zdjęcia całej ich trójki na szafce nocnej.
– Też trzymamy to samo zdjęcie. – Podniósł ramkę i westchnął. – Tęskniliśmy za tobą. Bardzo.
– Ja za wami też – powiedziała cicho, przytulając do siebie szeleszczący prezent. – Każdego dnia.
Odstawił zdjęcie i spojrzał na narzutę – wielki, dumny lew Gryffindoru zajmował większą część – jednocześnie zauważając, że obie poduszki miały wgłębienia, jakby ktoś na nich spał.
– Hermiono… Gdzie jest sypialnia Snape’a?
Spojrzała na niego zdziwiona po czym zaczerwieniła się aż po koniuszki uszu.
– Um… To jedyna sypialnia.
– Więc sypia na kanapie, w salonie?
Już zadając pytanie wiedział, co usłyszy, i jakaś jego część, ta, którą starał się bardzo mocno trzymać na łańcuchu, podniosła swój paskudny łeb i warknęła.
– Nie. To jest, uch, nasza sypialnia. Pewnie zmyliły cię kolory. Co tydzień je zmieniamy. Jutro wieczorem wszystko będzie srebrno-zielone.
– Hermiono, tak właściwie to jak wiele jest udawania w tym byciu małżeństwem?
Wiedział, że z jego słów przebiija jad, ale nie mógł się powstrzymać. Nigdy nie lubił Snape’a i nie sądził, by miało się to zmienić, zwłaszcza, że jego uczucia były w pełni odwzajemnione. Dlatego na samą myśl o długich, pajęczych palcach na ciele Hermiony… Aż go skręcały mdłości.
Hermiona, nieświadoma jego rozterek, roześmiała się.
– My tylko śpimy obok siebie. Dzięki temu łatwiej radzimy sobie z koszmarami. Czujemy się… bezpieczniej. W dodatku czasami zdarzało się, że miałam atak w nocy. Tak jest po prostu wygodniej. – Podała mu paczkę, a jego złość wyparowała na widok jej uśmiechu. – Proszę. Gratulacje z okazji ukończenia kursu i zostania pełnoprawnym Aurorem.
Prędzej spodziewał się prezentu urodzinowego. Obracał kolorowy pakunek w dłoniach, zastnawiając się.
– Dumbledore ci powiedział?
– Mhm. Przysłał mi dzisiaj rano wiadomość, ale miałam to przygotowane od dłuższego czasu. Wiedziałam, że zdasz. – Podrapała się po nosie z lekkim zażenowaniem. – Chciałam wam obu pogratulować zdanych OWUTEMów, ale nie byłam wtedy w odpowiednim stanie umysłu. Dlatego od kilku lat planowałam te prezenty. Mam taki sam dla Rona – powiedziała, w odpowiedzi na jego uniesioną brew. – Dostanie go za rok, gdy otrzyma zielony kitel.
Uśmiechnął się. Cała Hermiona. Plany na lata wprzód.
– Książka?
– Zobaczysz. Otwórz. I odwróć się, przebiorę się w coś bardziej ludzkiego.
Delikatnie rozerwał papier i wyciągnął album na zdjęcia. Wybitnie mugolski, miał nawet plastikowe wstawki. Otworzył i wciągnął ostro powietrze. Nie był pewien czego się spodziewał, ale chyba nie tego. Na pierwszej stronie było ruszające się zdjęcie z ich pierwszego roku – owinięci szalikami obejmowali się ramionami, w tle widać było boisko do Quidditcha. Pamiętał ten moment – Hagrid poprosił ich o „fotkę na kominek”. Ciekawe jak Hermiona to zdobyła. Na kolejnych stronach pojawiały się zdjęcia oraz zdjęcia wycięte z gazet – każde z nich, wszyscy razem. Po trzy-cztery strony na każdy rok, łącznie z tym, że ktoś (prawdopodobnie Colin) złapał ich w obiektyw na Balu Bożonarodzeniowym chwilę przed tym, jak się pokłócili. Śmiali się z czegoś – szczęśliwi, niewinni i tacy bardzo, bardzo młodzi.
Przełknął gulę, która utknęła mu w gardle i przeskoczył o kilka stron, gdy nagle natknął się na zdjęcia, których nigdy wcześniej nie widział. Których nie mógł widzieć.
Harry siedzący przy łóżku szpitalnym Rona, opowiadający coś, z czego obaj się śmiali. Hermiona, klęcząca w ogrodzie, cała upstrzona błotem, z dumą trzymająca przed sobą jakąś powykręcaną roślinę. Harry na którejś z akcji treningowych, ubrany w prochowiec i przekrzywiony berecik, chowający się amatorsko za gazetą. Ron w św. Mungu pochylający się nad małą dziewczynką, dający jej do ręki pluszowego misia. Hermiona siedząca na kanapie w salonie, trzymająca ten sam co tego ranka żółty kubek w dłoniach, w zamyśleniu wpatrująca się w ogień płonący na kominku.
Wiele zdjęć – na większości z nich wyglądali śmiesznie lub szczęśliwie. Większość robiona z ukrycia.
– Większość waszych zdjęć to te, które dostałam od Dumbledore’a. – Hermiona położyła mu dłoń na ramieniu i delikatnie uścisnęła. – Poprosiłam go, żeby raz na jakiś czas pstryknął wam fotkę i chyba wiedział o co mi chodzi. Sama miałam tę prośbę do Severusa. Wiedziałam, że pewnego dnia będę chciała dać wam taki album. Bo wiem, że o mnie myśleliście i chciałam dać wam znać, że ja o was też.
Obrócił się i spojrzał na nią z wdzięcznością. Była teraz ubrana w luźną spódnicę i koszulkę. Z bolesną wyraźnością dostrzegł, że dorosła. Stracił te wszystkie lata z jej życia, a ona z jego. Było tyle rzeczy, które chciał wiedzieć i które chciał jej powiedzieć.
– Szkoda, że nam nie powiedziałaś nam wcześniej. Chcieliśmy być przy tobie.
– Nie mogłam Harry. Zrozum to, proszę. Choć nie do końca wiem co się ze mną dzieje gdy tracę świadomość, dobrze wiem, że nie jest to nic sympatycznego, bo widzę tego skutki. Severus przeszedł ze mną przez piekło, podczas gdy powinien był odpoczywać. Było, i jest, to coś, na co nigdy nie chciałabym was skazywać.
– Ale tyle straciłaś! Nawet nie skończyłaś szkoły! Wiesz jakie to okrutne, że właśnie ty nie ukończyłaś Hogwartu?!
Machnęła ręką, jakby nie było to teraz istotne.
– Niepotrzebnie się przejmujesz. Ukończyłam Hogwart tuż przed rozpoczęciem ostatniego roku. Miesiąc wcześniej miałam OWUTEMy. Chciałam się upewnić, że choćby nie wiem co się działo, będę miała pełne wykształcenie. Albus mi to załatwił, tylko szkoda, że nigdy was o tym nie poinformował. Chodzenie na lekcje było dla mnie jedynie formalnością.
– Mógł nam powiedzieć…
Już on sobie z Dumbledorem porozmawia. Najwyraźniej wiedział o wiele, wiele więcej, niż sugerował.
Hermiona przekrzywiła głowę, po czym westchnęła ciężko.
– Severus… hmm, prosi, żebyśmy się pospieszyli, bo Ron zaczyna się niecierpliwić. Wybacz, Harry. Gdybym wiedziała o waszej wizycie, to jakoś bym go na to przygotowała. A tak to się wścieka.
Skinął głową, choć stan emocjonalny Snape’a był daleko na jego liście priorytetów.
– Następnym razem damy znać.
Gdy zbierali się do wyjścia Snape zamknął się z powrotem w laboratorium, a Hermiona dała im na drogę kilka ziół z ogródka.
– Mogą przydać się twojej mamie, Ron. Cóż… Pozdrówcie wszytkich ode mnie. Tylko niech nie robią najazdu. – Uśmiechnęła się nerwowo. – Nerwy Severusa mogą tego nie wytrzymać, a nie chciałabym, żeby trafił do Azkabanu. Zobaczę co da się zrobić w kwestii wizyt.
– Zobaczymy się.
W głosie Harry’ego nie było słychać nawet nuty wahania.
Dziękuję! ❤️
Idealnie dobrana doza sarkazmu 😀 Podoba mi się też, że jego komunikacja niewerbalna czasem wystarcza za 1000 słów 😛Wróć do czytania
„półtorej miesiąca” -> półtora miesiącaWróć do czytania
Nie wyłapię wszystkich przecinków, ale do interpunkcji i literówek polecam LanguageTool 🙂Wróć do czytania
Interpunkcja była moją zmorą jeszcze od czasów szkolnych 😅 zerknę na tego toola, dziękuję ❤️
podwójne namWróć do czytania
Bardzo fajny pomysł na połączenie losów Hermiony i Snape. Fajne jest też to, że najbardziej „niedojrzały emocjonalnie” z całej trójki Ron ewidentnie znalazł powołanie i świetnie się w nim odnajduje,