Pamięć 20

Było tak źle, jak podejrzewała. Czarodziej za czarodziejką, wiedźma za czarownikiem – wszyscy tego dnia zwalili się do Esów i Floresów.

– Czy oni nie mają sów w domu? – syknęła do Ginny, gdy obie musiały pójść po dodatkowe książki na zaplecze, by uzupełnić półki. – Albo pracy? Skąd ich tyle?

Magazyn numer dwa był tym, w którym trzymano książki magicznie niestabilne, których nie mogli przywoływać żadnym zaklęciem. Trzeba było po nie chodzić, wyciągać z kartonów i zanosić na salę. Sam magazyn był wysoki na trzy piętra i gdy pierwszy raz go zobaczyła nie mogła powstrzymać pisku zachwytu. Regały stojące na regałach, wysokie drabiny, tysiące pozycji, które czekały na jej liście. Aż do tego dnia nie wiedziała jak trudne będzie wchodzenie na samą górę, wzięcie trzech czy czterech książek i zejście z nimi na dół, by znów to powtórzyć.

Ginny, po czwartym wbiegu na samą górę, otarła pot z czoła i uśmiechnęła się słabo.

– Mogło się zdarzyć, że Whiltshake wygadał się wczoraj w jednym, czy tam w trzech barach, że będziesz dziś za ladą.

Przymknęła oczy, czując, że jeszcze chwila i pójdzie powiedzieć szefowi co myśli na temat jego i jego wąsów. Najpierw wmanewrował ją w to zastępstwo, a teraz robi sobie darmową reklamę kosztem jej zdrowia! Gdyby nie była tak zajęta, że nie miała chwili odsapnąć, zapewne usiadłaby w kącie i rozpłakała się ze trzy razy. Bycie w ciągłym ruchu przypominało jej jednak najwspanialsze chwile Hogwartu, gdy gorączka egzaminów ją rozpalała, a każda minuta była szczegółowo zaplanowana. Nie mogła doczekać się tego wspaniałego uczucia kości roztapiających się z satysfakcją na materacu. Nic tak nie zapewniało dobrego snu jak ciężka orka.

– Jeśli zaczniesz wykład o etosie pracy, zostawię cię tu samą i przeklnę drzwi – uprzedziła Ginny, ciężko oddychając, gdy podniosła swój całkiem sporych rozmiarów stos. – Kocham cię, ale nie brakowało mi twojej obecności w Hogwarcie. Egzaminy były dostatecznie stresujące bez twoich tabel.

Chciała powiedzieć, że jej tabele były jedynym, co ratowało te dwa półgłówki w trakcie egzaminów, gdy poczuła delikatne muśnięcie, jakieś wspomnienie, pogłos. Zupełnie jakby idąc ulicą poczuła znajomy zapach, ale nie potrafiła sobie przypomnieć gdzie i kiedy go czuła, ale poruszał w niej najgłębsze pragnienia.

– Ja tylko pomagałam twojemu bratu ukończyć szkołę – powiedziała powoli, starając się pozbyć guli, która znikąd pojawiła się w jej gardle. I tak jak nagle się pojawiło, tak nagle minęło, zostawiając po sobie dziwną pustkę. Odetchnęła. – Ani on, ani Harry nie byli nigdy przygotowani i ich oceny wyglądałyby zupełnie inaczej bez mojej pomocy.

– Zdali OWUTEMy, prawda?

Hermiona sięgnęła po swoją dolę ksiąg i jęknęła, gdy jej krzyż zaprotestował.

– Tak – wyspała na wydechu, czując, że za chwilę przewróci się i zginie pod naporem książek, co wielokrotnie jej wróżono. – Właściwie prześlizgnęli się przez nie. Mogli skończyć z samymi Powyżej Oczekiwań, a nawet z kilkoma Wybitnymi.

– Zadowalające nie bez powodu tak się nazywają, panno Mądralińska.

– Proszę cię, ten przytyk już dawno stracił swoją moc.

Ruda zaśmiała się i kopniakiem otworzyła drzwi na salę. Kakofonia dźwięków zalała Hermionę i przez chwilę nie była pewna czy łapie ją panika, czy też brzeg Czarujących czarodziejów stulecia wbija się w jej przeponę.

– Zanieś to szybko i wracaj, bo nie daję rady – syknęła Olga, ich pracownica na pół etatu, którą Whiltshake ściągnął pod pretekstem przedłużenia umowy na czas nieokreślony. Miała dostać tę umowę. Po zamknięciu księgarni. – Nie pisałam się na to.

– Ty przynajmniej w umowie masz zapisaną sprzedaż – mruknęła niechętnie. Olga uwielbiała narzekać, choć pracowała przy kasie dwa razy szybciej niż Hermiona. – Przepraszam, przepraszam, muszę przejść. Przepraszam.

Ludzie najpierw przyglądali jej się w zaciekawieniu i dopiero po tym, jak nasycili oczy, ustępowali. Jeszcze kilka takich akcji i kogoś kopnie. Ginny, cwana, wzięła cięższe księgi, ale znajdujące się tuż przy ladzie. Hermiona zaś musiała iść na sam koniec pomieszczenia i po schodkach w górę, do działu Zaklęć i Uroków.

Ustawiła się bokiem do schodów i zezując zza książek zaczęła wchodzić po jednym stopniu, powoli, by nic nie spadło. Osiem schodków. Tylko osiem. I sześć… I siedem… i osie- Poczuła jak jej stopa uderza o niespodziewany dziewiąty stopień, jak książki przechylają ją do tyłu i oczami wyobraźni już widziała nagłówki gazet: Czarująca śmierć bohaterki wojennej w Dziale Uroków! albo Nawet jeden stopień może doprowadzić do upadku! Czy można było dostać przedśmiertnego wstydu?

Zamknęła oczy, szykując się na ból, gdy silna, ciepła ręka popchnęła ją delikatnie do przodu. Hermiona niezgrabnie złapała równowagę i odetchnęła głęboko, czując, że kolana drżą jej z nadmiaru adrenaliny. Miejsce, w którym pomocna dłoń uratowała jej życie, przyjemnie pulsowało. Obróciła się powoli, pilnując żeby żadna księga nie ucierpiała, by zobaczyć swojego wybawcę.

Stał tuż przy pierwszym schodku, odziany w czarną pelerynę z kapturem. Niby zwykły widok w księgarni, ale coś w jego postawie, w jego ruchach…

– Przepraszam! – krzyknęła, z całych sił powstrzymując się przed zbiegnięciem w dół i szlag niech trafi książki.

Severus. To musiał być on. To był jego chód, jego szerokie plecy.

Serce, walące niepokojąco szybko po potknięciu, zaczęło obijać się o jej żebra. Zakręciło jej się w głowie. Był tu. Na wyciągnięcie ręki.

Przyszedł do niej.

– Czekaj! – Tym razem przystanął i obrócił się do niej lekko. Przez chwilę wydawało jej się, że widzi czarne oczy, krzywy nos… Potem jednak mrugnęła, przeganiając łzy. Radość uciekła z niej jak powietrze z przebitego balonu, a serce stanęło na chwilę. Kimkolwiek był ten mężczyzna, nie był Severusem. Niemal całą połowę twarzy zakrywała gęsta, szpakowata broda. Nawet przez chwilę nie mogła widzieć jego oczu, bo był od niej odwrócony. To nie był on. Przełknęła rozczarowanie i zmusiła się do uśmiechu. – Dziękuję za pomoc.

Chciała coś dodać, coś uprzejmego, może wspomnieć o jakimś rabacie, gdy nagle ciężar w jej rękach zmalał. Ktoś zabrał połowę jej książek. Ktoś bardzo rudy i szczerzący się od ucha do ucha, kto przed chwilą był w dziale Zaklęć i Uroków.

– Ron! Nie wiedziałam, że tu będziesz. Czy Ginny wie?

– Skąd. Wpadłem tylko na chwilę, żeby poszukać czegoś, co ułatwiałoby sen. Może jakieś zaklęcie na poduszkę? – Przepuścił ją w wąskim wejściu i ruszył za nią. – Ginny wspomniała mi, że będziesz dziś na sali, więc uznałem, że wpadnę i chociaż przywitam się. Nie spodziewałem się jednak, że będziesz kręciła piruety na schodach.

Postawiła stos na stole stojącym pod ceglaną ścianą i roztarła ramiona. Rankiem będzie miała zakwasy, była tego pewna.

– Straciłam równowagę. Gdyby nie ten uprzejmy czarodziej zapewne potrzebna byłaby twoja fachowa pomoc.

Zmarszczył brwi.

– Powinnaś bardziej na siebie uważać. Gdzie to położyć?

Rozejrzał się, jakby dopiero co go tutaj nie było.

– Alfabetycznie autorami. – Ruszyła do pracy i w ciszy zgodnie układali książki. Zapomniała już jak bardzo lubiła zapach kurzu unoszącego się z regałów, jak szelest papieru i dotyk skórzanych okładek koił jej nerwy. Niektóre pomieszczenia Esów i Floresów do pewnego stopnia przypominały jej Hogwart i długie, cudowne godziny spędzone w Bibliotece.  – Może cię zainteresować Śnij zaśnij Nassau. Korzystam z jej uroku szybkoprania, pościel zawsze pięknie pachnie, jak dopiero zdjęta ze sznura. Nie musisz jednak kupować. Mam w domu. Pożyczę ci.

– Od razu widać, że nie jesteś sprzedawcą – zachichotał i ruszył do wyjścia, trzymając błękitny tomik w dłoni. – Niech stracę. Kupię. Najwyżej złożę reklamację.

– Z tego działu nie przyjmujemy! – krzyknęła za nim, ale tylko pomachał jej i powiedział coś, czego nie dosłyszała, do kogoś na schodach.

Przez chwilę korciło ją, żeby zobaczyć z kim rozmawia. Ron niewiele mówił o swoich znajomych z pracy, a czas wolny wolał spędzać z rodziną, jednak wiedziała, że jest niewielkie grono magomedyków, z którymi lubi wyjść na piwo. Jako jego przyjaciółka powinna chyba się tym zainteresować, chcieć ich poznać, prawda?

– Ale może nie dziś. Starczy mi ludzi – mruknęła i szybko odstawiła pozostałe tomy na półki. Nie ma powodu dawać Oldze więcej powodów do marudzenia.

 

 

Tak naprawdę tego dnia Ron nie miał w planach wycieczki do Esów i Floresów. Gdy aportował się do chatki Hermiony i Snape’a był po dwunastogodzinnej zmianie i od dwóch godzin marzył o łóżku. Jednak w chwili, w której przekroczył próg, wiedział, że będzie musiał odroczyć sen.

Podłoga była wysprzątana. Książki na regałach ułożone według innego kodu, niż tydzień wcześniej. Kuchnia przeszłaby każdy test sanepidu, a z podłogi w łazience można było jeść. W zasięgu wzroku nie było widać nawet jednego pyłku kurzu. Kanapy i krzesła stały pięknie ustawione przed kominkiem, a całość była jak wyjęta z żurnala. I tylko posępny strach na wróble, znany również jako Severus Snape, burzył ten obrazek tępym wpatrywaniem się w ścianę.

Ron westchnął. Znając życie – oraz samego Mistrza Eliksirów – przemeblowanie dokonało się w nocy, gdy, ponownie, Snape nie mógł spać. Nigdy wcześniej nie powiązałby nerwowego sprzątania z tym człowiekiem, ale w ostatnich tygodniach poznał go aż nazbyt dobrze i wiedział, że im czystszy był dom, tym większy chaos panował w tej oleistej łepetynie.

– Wiesz, gdyby kiedyś skończyły ci się powierzchnie do pucowania, to u mnie jest ich sporo. – Zero reakcji. – Kawalerski domek i tego typu sprawy. Nie pamiętam kiedy ostatni raz robiliśmy pranie, ale to chyba nie problem, jeśli noszę te same skarpetki trzeci dzień rzędu, co?

Snape leniwie machnął różdżką.

Jeśli zamierzasz postawić brudne stopy na mój dywan, licz się z ich utratą.

– Żartowałem, mam je dopiero drugi dzień. – Wcisnął się w fotel naprzeciwko kanapy i z rozbawieniem zauważył, że Snape wyhodował całkiem niczego sobie brodę. – Gdybyś wziął kieliszek whisky w rękę i puściłbyś odpowiednio smętny podkład, mógłbyś nadawać się do jakiegoś filmu o załamanym gościu, który nie ma już z życia żadnej przyjemności i tylko czeka na śmierć.

Zapłać za bilet, a pójdę po whisky.

– Aż tyle forsy nie mam. Wiem, że nawet swoją melancholię cenisz wysoko. – Przyjrzał mu się dokładniej. – Kiedy ostatnio coś jadłeś? Pijesz wodę?

Nie matkuj mi, Weasley.

– Nie odpowiadaj mi, to przyślę tu moją matkę i dopiero będziesz miał problem z matkowaniem.

W oczach Snape’a przez chwilę błysnęła szczera trwoga.

A zaraz potem odpalisz pocisk nuklearny? – Ron miał już powiedzieć, że nie wie co to, ale jeśli zadziała… – Nieistotne. Nie musisz nasyłać na mnie Molly. Byłem wcześniej w sklepie i tak, nianiu Weasley, piłem wodę.

Ron średnio mu w to wierzył, ale póki Snape nie słaniał się i nie wyglądał na silnie niedożywionego, nie zamierzał się czepiać.

– I jak się szło samemu?

Wierz mi lub nie, ale przed Granger radziłem sobie zadziwiająco dobrze. Jak się odpowiednio zmruży oczy można nawet uznać, że jestem człowiekiem dorosłym i więcej, niż raz, chodziłem na zakupy bez opiekunki.

Cóż za dramatyzm. Ron ledwie powstrzymywał się od przewrócenia oczami. Gorzej szło mu z ziewaniem.

– Może najpierw spojrzyj w lustro nim zaczniesz rozwijać tę myśl. – Snape pociągnął ręką po twarzy i zmarszczył czoło, jakby broda wyskoczyła znienacka w środku nocy i tego nie zauważył. – Nikt nie pytał o Hermionę?

Pytają cały czas. Zwłaszcza Anne i Sarah, która za każdym razem posyła mi paskudne spojrzenie. Mogłaby się z nimi skontaktować, bo jestem pewien, że połowa wioski uważa, że zakopałem ją gdzieś w ogródku. Przekaż jej to.

– Sam jej przekaż. – Drgnięcie oka. – Czyli dalej ją ignorujesz. Czy ty wiesz ile razy próbowała się z tobą skontaktować?

Sam tylko zgadywał po minie zbitego psa, jaką miała, gdy przez chwilę przestała skupiać się na tym, co się dookoła niej działo. A zdarzało się to codziennie, czasami po kilka razy, co również zaraportowała mu Ginny.

Snape wzruszył ramionami. Czy to oznaczało, że nie wiedział czy nie dbał o to?

Wbrew czarnowidztwu Ginny Hermiona miała się całkiem dobrze. Chodziła na terapię, codziennie wychodziła do ludzi i tylko kilka razy dostała potężniejszego ataku paniki. Dla niego i Harry’ego (który zaczął wykazywać zdrowe zainteresowanie stanem Hermiony) nie była to żadna niespodzianka. Jeśli czegoś można się było po niej spodziewać, to uniesionej brody i mozolnego ciągnięcia do przodu.

– To trochę jak wyjście z więzienia – powiedziała mu któregoś wieczoru, gdy siedzieli na krzesłach przed Norą. Wieczór był względnie przyjemny, ale i tak przykryli się kocami i z radością popijali gorące kakao. Hermiona przyszła do Nory tuż po pracy i rozłożyła dokumenty w pustym pokoju Charliego, a gdy Ron zjadł kolację wyciągnął ją na dwór. Hermiona uwielbiała Astronomię, a gdy w Norze byli tylko rodzice, było wystarczająco ciemno, by móc zobaczyć całe konstelacje. – Niby się cieszę, ale jestem przerażona perspektywą życia na wolności, nie do końca umiem się przystosować.

– Aż tak źle ci tam było?

Zmarszczyła brwi i długo piła z kubka.

– Nie. Wręcz przeciwnie. Możesz tego nie rozumieć, ale kochałam mieszkać w naszej chatce z Severusem. – Wskazała palcem na siebie, uśmiechając się smutno. – Wyszłam z więzienia własnego strachu. Już nie czeka mnie kolejny atak, nie muszę obawiać się, że w każdej chwili mogę komuś zrobić krzywdę. Najgorsze, co mnie może spotkać, to chwila strachu, płaczu, może wymiotów. Ale to minie, a profesor Kohl zapewnia mnie, że będziemy nad tym pracować i każdy następny epizod będzie lżejszy.

– To świetnie, prawda?

– Tak. Tylko tęsknię.

Miał jej ochotę powiedzieć w tamtej chwili, że nie ona jedna. Im lepiej jej szło, tym gorzej wyglądał Snape. Przez pierwszy tydzień, może dwa, zachowywał się jakby nigdy nic, po czym powoli zaczynał Ronowi przypominać większość wdowców, którzy nie są w stanie poradzić sobie ze stratą. Chodzenie w pidżamie cały dzień, byle jaka higiena osobista, unikanie łóżka i snu, brak głodu i łaknienia, a w końcu niechęć do wychodzenia z domu. Wielu z nich znajdowano omdlałych, wyczerpanych, na granicy ze śmiercią. Dla niektórych, gdy ktoś z ich dawnych znajomych lub rodziny sobie o nich przypominał, bywało za późno. Mugole nazywali to depresją i termin ten powoli, powolutku zaczął przenikać też do magomedycyny.

Wcześniej było to znane jako syndrom złamanego serca.

– Może on też tęskni? – Był w stanie zdobyć się jedynie na tyle.

Parsknęła w kubek. Włosy zasłoniły jej twarz, gdy skuliła się. Wyglądała w tej chwili na bardzo małą i bardzo kruchą.

– Gdyby tak było, odezwałby się. – Bawiła się frędzlami koca, unikając jego wzroku. – Severus jest silny, wiesz? Mimo lat bycia pionkiem Voldemorta i Dumbledore’a jest zaskakująco zdrowy na umyśle. Nasze rozstanie, o ile można to tak nazwać, nie mieści się nawet w pierwszej setce rzeczy z którymi musi sobie radzić. Zdarzało się, że zrobił lub powiedział coś, czego żałował, ale nigdy nie czekał z przeprosinami dłużej, niż tydzień.

„Zaskakująco zdrowy na umyśle” mężczyzna siedział w tej chwili w tej samej pidżamie w jakiej Ron widział go siedem dni wcześniej.

– Czy przebrałeś się idąc do sklepu?

Po co? To dwie minuty stąd. – Skupił na chwilę wzrok na Ronie, aż ten podskoczył. Zdarzało mu się zapomnieć jak przenikliwe były oczy Snape’a. – Po cholerę ty tu przychodzisz, Weasley? Nie jesteś mile widziany.

Przez chwilę miał pustkę w głowie. Co powiedzieć? Nie mógł wyjaśnić wszystkiego, ale coś musiał. A jak już wymyśli co powiedzieć, będzie musiał to przetłumaczyć z ludzkiego na Ślizgoński, bo o dobroci serca w tamtych rejonach świata nie słyszano.

– Hermiona była tu szczęśliwa – powiedział powoli, szukając reakcji na twarzy starszego mężczyzny. Nie doczekał się niczego poza lekkim zwężeniem oczu. – Wasza relacja była niezdrowa i dusiła się w niej, ale była szczęśliwa. Póki co trzymasz się i nie zamierzasz się z nią kontaktować, co mnie cieszy. Jednak nie sądzę żeby Hermiona tak łatwo zrezygnowała z ciebie. Prędzej czy później będzie chciała się z tobą skonfrontować.

I co w związku z tym? Nie zamierzam z nią rozmawiać.

Zaczął się śmiać, aż omal nie spadł z fotela, a Snape skrzywił się paskudnie.

– Chyba zapomniałeś z kim mamy do czynienia. Hermiona postanowi z tobą porozmawiać i myślisz, że uda ci się przed tym uciec? Powodzenia. – Machnął ręką z rozbawieniem na oburzenie Snape’a i wytarł łzę z kącika oczu. – Nie, nie wysilaj się. Wiem, że mógłbyś spróbować i przez jakiś czas zapewne by ci się to udawało. Ale potem byś pęknął. I zrobiłbyś wszystko, żeby zniszczyć wszystko, co kiedykolwiek było lub mogłoby być między wami. Ta część z tobą aż tak bardzo mnie nie interesuje. – Lekkie kłamstewko, powinno przejść gładko. – Za to dobro Hermiony mocno leży mi na sercu. Zamierzam doprowadzić cię do porządku, żebyś nie strzelił jej w serce, a sobie w kolano. Zastanów się czy interesuje cię moja oferta.

Wyciągnął teczkę z dokumentami jednej pacjentki i udawał, że jest nimi w pełni pochłonięty. To był czysty gambit. Nie był w stanie ocenić czy Snape’owi zależało na tyle, by zechciał przyjąć pomoc. Pocił się mocno pod pachami i na plecach, ale jego oddech był spokojny i wyjątkowo nie zaczerwienił się z nerwów. Czuł na sobie oceniające spojrzenie Mistrza Eliksirów. Tak pewnie czuły się żuki tuż przed tym jak kroił je na kawałki. Może nie było najlepszym pomysłem rzucanie takich słów do kogoś, kto znał pewnie z dwieście sposobów na to, żeby zrobić z niego krwawą miazgę. Może po prostu powinien zostawić ich samym sobie, nie bawić się… Ron jęknął i schował twarz w dłoniach, nie zważając na towarzystwo.

Merlinie, bawił się w swoją własną matkę, wszędzie wściubiającą swój długi nochal i próbującą swatać ludzi.

Usłyszał jak Snape rusza dłonią i przez przymknięte oczy widział blask złotych słów wiszących w powietrzu. Z poczuciem najgłębszego wstydu uchylił jedną powiekę.

Molly byłaby gorsza.

Oczywiście. Musiał powiedzieć to na głos.

Nim złośliwy uśmiech w pełni uformował się gdzieś tam za brodą, Ron podjął nagłą decyzję.

Chłoszczyść. – Z ust Snape’a wyleciało kilka baniek, a uszami pociekła mu piana. Na wszelki wypadek Ron wycofał się za fotel i tylko zerkał na gotującego się ze wściekłości Mistrza Eliksirów. – Wybacz, śmierdziałeś przeokropnie. Założ na siebie coś ludzkiego. Wychodzimy.

 

Perspektywa zamordowania Weasleya była kusząca, ale od wielu, wielu dni Severusowi nie chciało się nawet wejść pod prysznic, a co dopiero włożyć ogromne pokłady energii w rzucenie Niewybaczalnego lub mniejwybaczalnego, więc po prostu poszedł do pokoju, żeby się przebrać, bo nie miał sił również i na kłótnię.

Od jakiegoś czasu odsuwał od siebie myśl, że coś jest z nim nie tak. Wstawanie z kanapy (bo nie mógł znieść leżenia w łóżku) w niektóre dni było ponad miarę jego sił i zdarzało się, że leżał póki matka natura go nie wzywała, choć zwykle zaraz potem wracał pod pierzynę. Nie spał, leżał, a jego głowa było kompletnie wyzuta z myśli. Za to kiedy wspomnienia zaczynały zalewać go falą obrazów rozczarowania i szoku na twarzy Hermiony, rzucał się w wir sprzątania. Mył czyste talerze, składał na nowo poskładane ubrania, odkurzał lśniące podłogi. Byle zająć czymś ręce, skupić się na polerowaniu, myciu i układaniu, aż chęć na myślenie mu przejdzie. Jedynym, czego nie tykał i co pokryło się warstwą kurzu, była kuchenka. Gotowanie dla jednej osoby wydało mu się karkołomnym wyczynem i na samą myśl o tym odechciewało mu się wszystkiego.

– Masz. Żona zrobiła i kazała przypilnować, żebyś zjadł – mruknął tego ranka Archer, sadzając go za ladą rzeźni i stawiając miskę z cienkim rosołem pod nos. Jego potężne ramiona drgnęły, jakby chciał go poklepać, ale zrezygnował w ostatniej chwili. – Nigdy nie byłeś piękny i umięśniony, ale od czasu awantury tak rzadko wychodzisz z domu, że o ile nie masz spiżarni wypełnionej jedzeniem – a dzięki Sarah wiemy, że tak nie jest – głodujesz.

Awantura. Tak to nazywali w miasteczku. Widział ciekawskie spojrzenia, gdy wyrzucał spakowane torby Hermiony za drzwi, gdy wypchnął za nie ją samą. Kilka osób próbowało go mniej lub bardziej bezpośrednio wypytać co się stało i po raz pierwszy był szczęśliwy, że jest niemową, bo tak naprawdę nie oczekiwali odpowiedzi. Jedna Anne posunęła się do wytknięcia mu, że skoro jest taki nieszczęśliwy, to nie powinien był wyrzucać Hermiony z domu.

Być może nie powinienem.

Ta myśl prześladowała go bardziej, niż wszystkie inne. Prześladowała go w nocy, gdy potrzeba odezwania się do Hermiony przytłaczała go, gdy czuł się bardziej samotny, niż w trakcie wojny. Czasami było tak źle, że aż dziwne, że jeszcze nie pobiegł do niej i nie padł na kolana robiąc z siebie durnia. Trzymał się swojego postanowienia tylko dzięki, o ironio, Weasleyowi, którego mało subtelne komentarze na temat toskyczności współuzależnienia pokrywały się z jego własnym zdaniem.

Brak wiary we własny osąd i poleganie na kimś innym przerażało go, gdy pozwolił sobie nad tym pokontemplować. Lata wojny zrobiły swoje, ale to ozdrowienie Hermiony przelało czarę i chyba się złamał.

– Wybierzemy się na Pokątną, więc zachowuj się jak człowiek cywilizowany i postaraj się nikogo nie przekląć. – Weasley zbierał dokumenty do teczki i gdy ziewnął Severus zastanowił się kiedy rudzielec ostatnio spał. Wyglądał na wykończonego.

Nie zamierzam się z tobą aportować. Nie sądzę, żebyś był na siłach, a lubię swoje ciało w jednym kawałku.

– W takim razie widzimy się przed Esami i Floresami. – Obejrzał Severusa od góry do dołu. – Wybierasz się na pogrzeb?

To zależy od tego co w następnej kolejności wyjdzie z twoich ust.

Pyknęło i po Weasleyu nie pozostał nawet ślad.

 

Jako dziecko Severus nienawidził Pokątnej. Kojarzyła mu się z krzykiem i bólem. Jego ojciec, zwykle zbyt pijany by wiedzieć czy jego dziecko w ogóle jeszcze żyje, miał niebywały zmysł wyczuwania kłamstw i uników. Żadna magiczna rzecz nie przeszła niezauważona i była traktowana z nienawiścią, chyba że dało się ją sprzedać. Wciąż pamiętał dźwięk jaki wydała dłoń ojca na twarzy matki, gdy odkrył, że wydała sto funtów na używaną wyprawkę do Hogwartu, a powtarzało się to co roku. Magiczne księgi często lądowały w kominku, gdy brakowało węgla, a na samo wspomnienie swoich pierwszych żelaznych kociołków, które Tobias sprzedał za bezcen na złomowisku, zęby same mu się zaciskały. Miał szesnaście lat, gdy jego ojciec zapił się na śmierć i przez jedną, krótką chwilę, Severus miał nadzieję, że będzie lepiej. Zaczął planować, szukać nowego miejsca dla siebie i Eileen, rozglądać się za jakąś pracą. A potem, w pierwszym dniu wakacji, jego matka popełniła samobójstwo i nawet te niewielkie, krótkie chwile radości przysłonił gniew, żal i smutek.

Jako nauczyciel unikał czarodziejskiego Londynu. Początkowo, świeżo po wojnie, śledziło go zbyt wiele oczu, zbyt wiele szeptów. Palce wytykały go na każdym kroku, a co odważniejsi mówili mu wprost, że powinien gnić w Azkabanie. Po latach, gdy szepty umilkły, a palce zmieniły kierunek, na Pokątnej pracowało już wielu jego dawnych uczniów. Gdyby potrafili odpowiednio ukryć swoją niechęć, być może pojawiałby się częściej. Większość jednak czuła, że trafia im się jedyna w życiu możliwość odegrać się za lata krytyki i starała się uprzykrzyć mu życie tak bardzo, jak tylko się dało.

Kiedy więc znalazł się na głośnej, zatłoczonej i nieznośnie radosnej ulicy, poważnie rozważył powrót do domu. Nie miał z tym miejscem ani jednego dobrego wspomnienia, nawet jeśli zaopatrywał się w Esach od lat. Nie był w stanie sobie nawet przypomnieć kiedy ostatni raz pojawił się na Pokątnej, nie licząc ratowania Hermiony od głupoty Pottera. Trzy lata? Cztery?

– To mocna zaprawa, do tego opatrzona wszystkimi możliwymi zaklęciami przeciwpożarowymi. – Uniósł brew, nie mając ochoty komunikować się z ryżym idiotą, który szczerzył zęby jakby mu za to płacili. Przechodzący obok ludzie wskazywali Weasleya palcem, a w oczach niektórych z nich widać było zupełnie niezrozumiały błysk adoracji. – Tak tylko wspominam, bo wyglądałeś, jakbyś chciał wrócić do piromańskich korzeni, czy coś.

Pokręcił głową i zrobił krok w kierunku drzwi, ale Ron złapał go za ramię i odprowadził lekko na bok, aż schowali się za węgłem księgarni.

Jeszcze raz mnie tkniesz, a będą cię zeskrobywać z elewacji.

– Tak, tak, wiem. – Machnął ręką, jakby nic go to nie obchodziło. Severus miał niejasne podejrzenie, że Weasley wiedział więcej o jego apatii, niżby się mogło wydawać i bezczelnie wykorzystywał ten stan. – Zanim wejdziemy, powinieneś wiedzieć kilka rzeczy. Nie chciałbym żebyś się zszokował lub zrobił coś głupiego.

Nie mam w zwyczaju robić głupich rzeczy. Nie myl mnie ze swoimi przyjaciółmi.

– Bardzo zabawne. Wiesz, że Ginny pracuje w Esach i Floresach, prawda?

Tak. Hermiona przez jakiś czas przynosiła polecane przez nią morderstwa popełniane na literaturze.

Ron przestępował z nogi na nogę. Wyglądał, jakby nie był pewien, czy powinen tu być, a to zainteresowało Severusa. Przez długi, długi czas był zdziwiony jak dobrze toleruje obecność rudzielca i dopiero po czasie dotarło do niego, że bezpośredniość i szczerość bez grama podstępu były czymś z czym bardzo rzadko spotykał się w życiu i doceniał ludzi, którzy nie umieli kłamać choćby (czasem dosłownie) zależało od tego ich życie.

Wyrzuć to z siebie.

– Hermiona też tu pracuje – wypalił, a Severusowi zajęło chwilę, by ta informacja nie tylko dotarła do jego mózgu, ale również została przez niego przyjęta. Tymczasem Weasley gadał jak najęty. – To znaczy, pracuje w księgowości czy czymś takim, dużo cyferek i ludzi z tendencjami do oszustw, ale pracuje i wiem, że akurat dziś będzie stała też za kasą i pomyślałem, że może trochę dobrze ci to zrobi, bo siedzisz jak żaba w błocie i taplasz się w kałuży nieszczęścia…

Uniósł dłoń, powstrzymując potok słów. Coś w całej tej sytuacji go gryzło.

Dlaczego Esy i Floresy? Nie powinna najpierw poradzić sobie z agorafobią?

– Chodzi na terapię, jasne, ale musi z czegoś przecież żyć, no nie? A oddała swoją nagrodę na… Ej, wszystko w porządku?

Miał wrażenie, że ziemia usunęła mu się spod stóp. Oparł się o ścianę budynku. Coś nieprzyjemnego, gryzącego obudziło się w jego podbrzuszu i przez chwilę był pewien, że albo zwymiotuje, albo się rozpłacze.

Eileen Snape pochodziła ze zubożałej czarodziejskiej rodziny, była więc przyzwyczajona do biedy, a jej miłość do Tobiasa, choć niezrozumiała, była szczera. Nigdy nie chciała więcej, było jej dobrze tak, jak było, co często powtarzała. Przez wiele lat Severus był pewien, że było tak ponieważ tak chciała i dopiero gdy osiągnął pełnoletność i zyskał dostęp do finansów zmarłych rodziców odkrył, że jego matka nigdy nie miała dostępu do mugolskich pieniędzy, a jej rodzina zniszczyła jej kryptę w Gringottcie tuż po ślubie. Wszystkie wydatki, wszystkie wyciągi z kont oraz dokumenty były Tobiasa. Eileen, według dokumentów (im bardziej zapijaczony był Tobias, tym trudniej było się połapać w szczegółowo prowadzonej przez niego księdze wydatków), dawał nie więcej niż dziesięć funtów miesięcznie, nie licząc pieniędzy na niezbędne zakupy. Każde dziesięć funtów miesięcznie oznaczone było uroczym wpisem „dla kłamliwej krowy”. Paląc strona po stronie księgę obiecywał sobie, że nigdy, przenigdy taki nie będzie. Pieniądze, jakie otrzymywał od Albusa za „pracę w skrajnie trudnych warunkach”, łapówki od różnej maści szemranych typów oraz długa lista patentów zapewniły mu bogactwo, z którym nie wiedział co robić. Za to Hermiona wiedziała. Oddawała każdy ostatni grosz na sierocińce oraz wszelkiej maści fundacje i widział ile to dla niej znaczyło, jak uśmiechała się, gdy otrzymywała sowy z podziękowaniami. On trzymał się od tego z daleka, bo idea zasypywania pieniędzmi tych, którym pośrednio wyrządził nieodwołalną krzywdę, za bardzo przypominała mu Malfoyów. Miała pełen dostęp do jego krypty, a on nigdy nie wystąpił do banku o wykaz obciążeń rachunku. Był taki moment, że bał się, że jest w nim jakaś obrzydliwa część ojca, jednak, tak jak wszystko inne między nimi, zajmowanie się nią i jej finansami przyszło mu łatwo, a w konsekwencji oboje byli zadowoleni. Aż do teraz.

Zapomniałem.

– Eee… Spoko? To znaczy? Wiesz co, może wróćmy do chatki. Hej, hej, powoli, jesteś blady jak ściana. – Złapał nadgarstek Severusa i spojrzał na zegarek. – Twój puls szaleje. Oddychaj, powoli. Wdech. Wydech. – Robiło mu się coraz słabiej. Wzdrygnął się, gdy Wesley pstryknął mu przed oczami. – Masz atak paniki. Oddychaj ze mną, oślizgły nietoperzu, no już. Wdech… Wydech. Wdech… Wydech. Wdech… Wydech. Właśnie tak.

Gdy obręcz uciskająca jego pierś zelżała, Severus pochylił głowę, szczęśliwy, że przydługie włosy go zasłaniają.

Zapomniałem, że wszystkie jej fundusze, wszystkie inwestycje i wydatki przechodzą przez moją kryptę, a jej własna jest pusta. Powinienem był ją zapełnić. Zapomniałem.

Pełen złośliwej satysfakcji uśmieszek Tobiasa, gdy wręczał Eileen pieniądze do ręki, przemknął mu przed oczami. Chyba jednak będzie wymiotował.

Quiesco. – Mdłości przeszły, a Severusa zalała błogość, jakiej nie zaznał od dłuższego czasu. Miał wrażenie, że unosi się na chmurce, na której, niestety, również znajduje się Weasley, którego twarz była nieco zamazana. – Masz pięć minut, żeby poradzić sobie z tym, co teraz dzieje się w twojej głowie, bo dłuższe utrzymywanie Uspokajacza rozwali ci funkcje poznawcze na dobry tydzień. – Ruda głowa płynęła z jednej strony na drugą. – Mamy szczęście, że wszyscy zainteresowani są w środku, bo byłby niezły cyrk. O co chodzi z tym, że zapomniałeś?

Jego ręka, leciutka i zabawna, sama zaczęła się ruszać.

Moje konto było nasze. Jej było charytatywne. Tak bardzo nie zwracałem uwagi na to, że żyjemy z tego, co mam, że kiedy się rozstawaliśmy nie przyszło mi do głowy, że może nie chcieć dłużej korzystać z naszej krypty. Mojej.

– No, to było głupie. Nie powiem, był moment, gdy mi powiedziała o stanie swoich finansów, że miałem ochotę ci nakopać, ale to wszystko wyjaśnia. – Piegowata dłoń dotknęła jego ramienia, pilnując, by nie odleciał. Czuł się taki lekki. Przymknął oczy. – To było impulsywne działanie, bez złej woli. Nie powinieneś się obwiniać. Nie za to.

Mruknął potwierdzająco.

A za co powinienem?

– A to już sprawa między tobą a lekarzem, którego zdecydowanie potrzebujesz. Na samą myśl o forsie nie powinno dostawać się takiego ataku paniki. I mówi ci to ktoś, kto przez lata był bez knuta przy duszy. – Severus zmarszczył brwi, czując, że jego ciało robi się dziwnie ciężkie, a słowa Weasleya powodują nieprzyjemny ból żołądka. – To jednak nie jest sprawa na teraz. Jak się czujesz?

Odtrącił rękę spoczywającą na jego ramieniu i odwrócił głowę, by Weasley nie widział jak bardzo był zażenowany całą sytuacją. Chętnie by się zgodził na kolejnego Uspokajacza, ale to cholerstwo było uzależniające i wyniszczające. Jeszcze tego by brakowało w jego życiu.

Jak ktoś, kto został potraktowany zaklęciem bez ostrzeżenia.

Ron podrapał się po nosie z dziwnym uśmiechem.

– Ta, no, wiadomo, sorry. Jednak myślę, że lepsze to, niż omdlenie w centrum Pokątnej. Jak nic trafiłbyś do gazet. W każdym razie, nie sądzę, żebyś musiał się tym przejmować. W pewnym sensie to pomogło Hermionie znaleźć pracę. Niezależność jest potężnym motywatorem.

Nie powinna musieć się o to martwić. Muszę przeprosić. A jutro przejść się do banku i dokonać transferu.

Przymknął oczy i skupił się. Tak długo trzymał drzwi między ich umysłami zamknięte, że otwarcie ich przyprawiło go o zawrót głowy. Wyczuwał ją. Wzruszenie złapało go za gardło. Miał wrażenie, że stoi w otwartym polu, wiatr, niosący zapach wiosennych kwiatów, przyjemnie chłodzi mu twarz, a słońce ogrzewa jego zziębnięte ramiona. Wystarczy wyciągnąć dłoń…

– Nie sądzę, by to był dobry pomysł. – Oczywiście Weasley musiał zepsuć ten moment. Skupienie Severusa uleciało i obrzucił rudego takim spojrzeniem, że tamten cofnął się o krok. – Hermiona zawsze była niezależna i zawsze świetnie radziła sobie sama. Przepraszając ją za to, zniszczysz wszystko, co zdążyła sobie wypracować. A już na pewno nie powinieneś się z nią kontaktować tylko dlatego, że masz na to ochotę. – Błękitne oczy stwardniały, a głos Weasleya zrobił się nieprzyjemny. Severus zastanowił się jak wiele sił Ron wkładał w trzymanie tego wszystkiego w sobie. I po co właściwie to robił. – Skoro postanowiłeś, że nie będziesz się z nią kontaktował, bądź konsekwentny. Wstydzisz się? Świetnie. Zachowaj to dla siebie i nie obarczaj jej tym.

Przeprosiny nie są obarczaniem czymkolwiek.

– Naprawdę? Czy tego chcesz czy nie, w ten sposób zrzuciłbyś ciężar ze swoich ramion na jej. To ona musiałaby to przemyśleć, ewentualnie ci wybaczyć, a przede wszystkim musiałaby iść dalej z myślą, że jej potrzeby nie są istotne, bo pozwolisz sobie na kontakt z nią tylko wtedy, gdy będziesz miał takie widzimisię. – Zgrzytnął zębami. – Potrzebowała twojego wsparcia w ostatnich tygodniach, ale ją olewałeś. Bądź więc tak łaskawy i teraz zacznij wspierać sam siebie. – Severus wyprostował się, chcąc powiedzieć, że gdy on musiał sam o siebie dbać Molly i Artur jeszcze się nawet nie znali, ale Ron nie dopuścił go do głosu. – Nie przyprowadziłem cię tutaj, żebyś namieszał jej w głowie. Mało tego, nie chcę, żeby w ogóle wiedziała, że tu jesteś.

To na cholerę tu jesteśmy?!

Przez warstwy otępienia zaczął odczuwać złość. Być może zmęczenie Weasleya stępiło i  jego samokontrolę, bo wydawał się być zirytowany.

– Merlinie, jaki ty jesteś niedomyślny. Chcę, żebyś zobaczył, na własne oczy, jak bardzo Hermiona cię nie potrzebuje. – Nie ruszył nawet palcem, nie mrugnął, ale te słowa uderzyły w niego z siłą, jakiej się nie spodziewał. Zabolało go w miejscu, które skrzętnie ukrywał przed światem. Weasley westchnął i potarł oczy, po czym ziewnął. – Źle to zabrzmiało, przepraszam. Chcę, żebyś zobaczył, że Hermiona cię nie potrzebuje, ale dalej może cię chcieć. A to duża różnica. Po prostu… Poobserwuj.

Księgarnia była bardziej zatłoczona, niż się spodziewał, ale nie obchodzili go ludzie, hałas i smród. Severus był przygotowany na widok Hermiony, ale nie na własną reakcję. Kiedy wyszła z zaplecza – śmiejąc się z Weasleyówną, wykrzywiając usta w parodii uśmiechu do ponurej dziewczyny stojącej za kasą, niosąc ciężkie księgi – jego serce stanęło, po czym zaczęło wyrywać się do przodu. Chciał podbiec do niej, przytulić, poczuć ją w swoich ramionach. Chciał dotknąć jej niesfornych loków, założyć je za ucho, by nie musiała ich zdmuchiwać.

Chciał usłyszeć jak wymawia jego imię.

Samoświadomość była cechą, którą od zawsze w sobie pielęgnował. Zdawał więc sobie sprawę, że jest w niej beznadziejnie zakochany, ale po raz pierwszy poczuł się bezbronny wobec ogromu miłości jaką ją darzył. Nie było garnków, nad którymi mógłby się pochylić, by ukryć przypływ czułości. Żadnego laboratorium, w którym mógłby się schować. Nie mógł nawet rzucić kąśliwej uwagi, by zbyć to, co nim targało. W tej chwili świat składał się z burzy brązowych włosów, czekoladowych oczu, lekko zadartego nosa, kilku piegów i melodyjnego głosu, który przepraszał ludzi dookoła. Nie zauważył momentu, w którym za nią ruszył. Kilka kroków z tyłu, bojąc się, że Hermiona obróci się, zauważy go i ucieknie lub powie coś, co go zniszczy. Tym gorszego, że zapewne opartego na prawdzie, bo skrzywdził ją i wiedział o tym, a „to dla twojego dobra” nie byłoby przekonujące. Nie, gdyby na niego patrzyła. W ciemnościach nocy mógł szeptać to w przestrzeń, bo nie było nikogo, kto by przedstawił kontrargument. Mógł w to wierzyć.

Nie wiedział nawet, że sięga dłonią, by powstrzymać jej upadek, dopóki jej nie dotknął i ciepło jej ciała nie wbiło się tysiącami igieł w jego zmarzniętą skórę. Przypomniał sobie jak to było ją dotykać, całować… I cała jego dusza zawyła z tęsknoty. Bez namysłu obrócił się, by odejść. Byle dalej od Hermiony. Byle uciec od tego, co czuł.

Dopiero po chwili zrozumiał, że ona go woła.

– Czekaj!

Zwrócił się w jej kierunku i nagle zdał sobie sprawę z tego, że nie mył się porządnie od dłuższego czasu, a jego gęsta, nieporządna broda powodowała, że wyglądał na bezdomnego. Czuł, że się czerwieni. Nie chciał pokazywać jej się w tym stanie. Co on w ogóle sobie wyobrażał wychodząc tak do ludzi?

Ulżyło mu, gdy go nie poznała. Oparł się o regał z komiksami o Martinie Miggsie czując, że Weasley za chwilę się pojawi. Serce dudniło mu w piersi, dłonie trzęsły się z emocji. Od kiedy wystawił rzeczy Hermiony za drzwi nie czuł się tak żywy i trochę go to przerażało.

– Było blisko, co? – Głos Weasleya, stojącego kilka schodków nad nim przywrócił go do rzeczywistości. – Kupię jedną książkę i możemy się zmywać.

Nie chcąc zdradzać się zaklęciem wskazał palcem na drzwi. Jednak odetchnął dopiero, gdy aportował się do chatki. Weasley zwalił się na kanapę, mamrocząc coś o przymknięciu oczu na dwie sekundy. Dość szybko ciszę wypełniło jego chrapanie.

Drzwi do sypialni były zamknięte, ale zmusił się do tego, by wejść do środka. Usiadł na łóżku i dla uspokojenia myśli zaczął rzucać zaklęcia świetlne, od najprostszych po najtrudniejsze, co zawsze go wyciszało i pozwalało myśleć. Tym razem jednak westchnął ciężko, patrząc na różdżkę w dłoni. Był czas, jeszcze nie tak dawno, że niewielu czarodziejów było w stanie mierzyć się z nim prędkością rzucania zaklęć. Pamiętał pierwszy z wielu pojedynków z Flitwickiem, tuż po tym jak objął stanowisko nauczyciela Eliksirów. Leżał na ziemi zgrzany, pokonany i pokryty bliżej nieokreślonymi naroślami, a malutki czarodziej skakał z radości i piszczał, że w końcu trafił mu się godny przeciwnik i czemu właściwie Severus leży, przecież muszą spróbować ponownie! Był wtedy w jednej trzeciej upokorzony, a w dwóch trzecich pod wrażeniem energii jaką Filius był w stanie z siebie wygenerować mimo podeszłego wieku.

Przecież wciąż jestem dość młody, pomyślał, choć odbicie patrzące na niego z lustra zadawało temu kłam. Nie pamiętał, by jego twarz miała tak głębokie zmarszczki, a siwizna we włosach powoli zaczynała dominować nad czernią. Przeciągnął dłonią po brodzie. Jego ruchy były powolne, niechętne. Poruszał się jak stary człowiek. Ostatnie lata trochę go rozleniwiły, ale dotrzymywał kroku Hermionie. Gotowali, prali, spacerowali, pracowali w ogrodzie, zajmowali się dzieciakami z wioski i ani przez chwilę nie czuł, że zostaje w tyle.

Zdążył już zapomnieć jak wielkie żniwa zbierała klątwa Dołohowa. Hermiona, którą dopiero co widział, była jak żywe srebro. Uśmiechnięta, zabiegana, skupiona, silna. Mogła być taka przez te wszystkie lata i gdyby nie okoliczności, nigdy nie poświęciłaby mu więcej niż jednej, może dwóch myśli, wrzucając go do tej samej przegródki, co Albusa czy Filiusa – ot, stary nauczyciel z Hogwartu. Zamiast tego energia była z niej wysysana, strach ją przytłaczał, a on, dureń, myślał, że dzięki temu ich życie jest idealne, na tym samym poziomie i w tym samym tempie.

Rzucił kolejne spojrzenie w lustro i tym razem pojawił się w nim zalążek wściekłości. Był gotów zalecać się do niej, chciał z nią wszystkiego, o czym przez większą część swojego życia nawet nie pozwalał sobie marzyć. Chciał jej uśmiechów, jej obecności, jej pocałunków i jej zapachu. I to wszystko, jak sądził, było na wyciągnięcie ręki. Był jak ta małpa próbująca złapać odbicie księżyca w wodzie, nieświadoma, że prawdziwy księżyc jest daleko poza jej zasięgiem.

Wściekłość rozlała się falami po jego ciele, a wstyd tylko ją podsycił. Oszukiwał się wystarczająco długo. Zdecydowanym krokiem wszedł do łazienki. Otworzył szafkę, wyjął brzytwę, namydlił twarz i przesunął ostrzem po skórze.

Był gotów zrobić wszystko, żeby Hermiona go zechciała, żeby była z nim szczęśliwa i to się nie zmieniło.

 

Godzinę później wszedł do salonu i bezpardonowo zrzucił śpiącego Weasleya z kanapy na podłogę.

– …coęsię, hęę? – Severus pstryknął palcami. Weasley musiał zamrugać kilka razy, nim jego oczy przestały się rozjeżdżać. Gdy w końcu zauważył kto przed nim stoi, uśmiechnął się szeroko. – Proszę, proszę, a już się zastanawiałem czy będę musiał robić kolejny wykład.

Machnął różdżką, z zadowoleniem obserwując, że przy odpowiednim skupieniu jego ruchy stają się płynniejsze. Dobry początek.

Starczy tego dobrego. Wynoś się.

Rudy zaczął się śmiać i obrzucił go spojrzeniem od góry do dołu, wyraźnie z siebie zadowolony.

– Jeszcze tylko brakuje odpowiednio dramatycznego wiatru, żebyś wrócił w pełni do siebie.

Kolejny ruch nadgarstka, tym razem szybszy i Weasley został wypchnięty za drzwi do ogrodu. Wiatr, jeszcze czego. Żadne szaty same  z siebie tak się nie poruszały – Severus spędzał całe godziny na wplatanie zaklęć w ciasne ściegi ciężkiego materiału.

Gdy rechot Wesleya ucichł i pyknięcie ogłosiło jego odejście, Severus zakasał rękawy, usiadł przy biurku i zaczął rozpisywać niezbędne kroki do tego, by dogonić Hermionę i dotrzymać jej kroku. W tej chwili, w stanie w jakim się znajdował, nie zasługiwał na nią, a ona nie powinna trzymać się takiego wraku. Jeśli jednak było coś, co go charakteryzowało, to był to ślepy upór w dążeniu do celu.

Doprowadził do upadku Voldemorta. Doprowadzenie siebie samego do porządku nie powinno być trudniejsze.

Rozdziały<< Pamięć 19

mroczna88

Miłośniczka mocnej herbaty, grubych książek i puchatych kotów. Lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. Znana głównie z tego, że zostawiła niedokończone opowiadania sześć lat temu i od tego czasu unika świata, żeby nie przyznać się jak bardzo się tego wstydzi. Tym razem jednak wróciła i będzie nie tylko poprawiać stare teksty, by nie były tak żenująco kiepsko napisane, ale też w końcu je dokończy. Tylko trzeba dać jej trochę czasu i cierpliwości ^.^ Szczerze poleca książki: serię Koło Czasu autorstwa Roberta Jordana, serię Wiedźmy autorstwa Olgi Gromyko, cokolwiek napisał Sanderson (ale Rozjemcę najbardziej), cokolwiek napisała Naomi Novik (Wybrana ma relację, która bardzo przypomina sevmione!), Sagę Księżycową autorstwa Marissy Meyer (najlepszy retelling baśni jaki powstał) oraz cokolwiek napisała Maggie Stiefvater (jej seria Kruczych chłopców i Wyścig śmierci najlepsze) Szczerze poleca seriale:Koło Czasu, Sense8, The Boys, Carnival Row, Good Omens, Black Sails, The Wilds, Motherland Fort Salem, The Untamed, Panic, Warrior Nun, Galavant, Dark, Wynnona Earp, Goblin (koreański), Bridgerton, Downton Abbey

Ten post ma 29 komentarzy

    1. U mnie tak działają nudne wykłady podczas zdalnych xD Ale znam sporo osób, które – w chwilach silnego stresu – łapią za mopa i gąbkę

      1. To wyobraź sobie, że pojechałam na wakacje do cioci (nie za długie, ale jednak) w środek puszczy. Miała literaturę, a jakże… cały regał Harlequinów 🙂 Stwierdziłam, że lepsze to niż nic ostatecznie 🙂

    1. Bardzo ładne określenie 😀 Swoją drogą kiedyś minęłam na ulicy mojego najlepszego przyjaciela, bo zapuścił brodę i go nie poznałam xD

  1. Aaaaa! Aż mi się przypomniało jak to było mieć 15 lat i czekać z wypiekami na nowy rozdział ☺️ Dziękuję 🙃 Uwielbiam jak kreujesz te nasze dwie ukochane postacie, a do „Pamięci” mam jakiś dziwny sentyment. Czekam co będzie dalej 😍

  2. to jak za tym opowiadaniem tęsknię jest nienormalne i nienormalne! Xd liczę że kiedyś pojawi się tu rozdział, bo nikt tak jak Ty nie potrafi pisać Sevmione

Dodaj komentarz