Cień Ćmy Rozdział 9

Severus nie zamierzał czytać o każdej z nich, przebiegał tylko wzrokiem akapity, wychwytywał poszczególne słowa i przewracał pożółkłe kartki. Z uwagi na to, że każda z ofiar zmarła w zupełnie inny sposób, podejrzewał jakąś nową truciznę wchodzącą w interakcję z ich aktualnym stanem fizycznym, czy atakującą osłabione organy, lecz też miał nadzieję, że jej twórca bazował na którejś już istniejącej.

Nagle drzwi do pracowni otwarły się, Severus podniósł wzrok i ujrzał Chancerela z dość dużym, pulsującym bielą kamieniem w ręku.

– Severusie! – zawołał stary Francuz.

– Chancerel – Severus odłożył księgę i wstał z fotela.

Spodziewał się, że stary czarodziej jak zwykle podejdzie do niego i uściśnie mu ręce, lecz gdy tym razem dał krok w jego stronę, ten potrząsnął głową i zatrzymał go gestem dłoni.

– Nie podchodź! Wracajcie do Anglii, natychmiast! Wybacz, że nie zawiadomiłem cię wcześniej, ale… – rozejrzał się po gabinecie. – Jesteś sam, bez Hermiony?

Severus odruchowo poprawił poły surduta i potrząsnął głową.

– Hermiona wyszła na chwilę z Severine. Co się dzieje?

– Merlinie! Łap ją i znikajcie stąd czym prędzej!

Czując, jakby coś niewidzialnego stanęło tuż za nim i otarło mu się o plecy, Severus odruchowo odwrócił się i spojrzał na drzwi prowadzące na korytarz.

– Co się dzieje?

Chancerel pospiesznie wstawił kamień w podstawkę o pięciu pajęczych nogach i cofnął się o krok.

– Pojawiła się u nas jakaś choroba. Nie wiem dokładnie jaka, nikt nie wie – z kieszeni wyciągnął niedużą fajkę i stuknąwszy w nią różdżką, zaciągnął się tak głęboko, że tytoń w cybuchu rozjarzył się mocno. – I umierają ludzie. W koszmarny sposób. Mówili o tym wczoraj późnym wieczorem, ale moja żona źle się czuła i nie słuchałem radia, dowiedziałem się dopiero rano z gazety. Wybacz, powinienem wysłać ci wiadomość, lecz z tą dziewczyną było naprawdę źle, poza tym to był środek nocy. I byłem trochę zmęczony i nie pomyślałem o was.

Pojawiła się jakaś choroba? Na pierwsze słowa Chancerela to coś niewidzialnego położyło Severusowi rękę na ramieniu i ścisnęło je drapieżnie. Choroba? Hermiona!! Uczucie było tak niesamowite, że nie mógł się opanować i poruszył ramieniem, jakby chciał się wyrwać, lecz wtedy stary czarodziej zaczął mówić dalej i przedziwne widmo znikło.

Ach, więc oni nazywają to chorobą.

Słuchając go Severus przyjrzał mu się uważnie. Istotnie, Francuz wyglądał mizernie. Po szerokim, radosnym uśmiechu nie było nawet śladu, można było dostrzec głębokie cienie pod oczami, zaś zwykle błyszczące energią błękitne oczy przygasły i wyraźnie zagościł w nich… strach.

– Co z twoją żoną? – spytał, gdy Chancerel znów pociągnął mocno fajkę, a do niego dotarł mocny orientalny zapach z lekką nutką wanilii.

Francuz machnął niecierpliwie ręką.

– Nic poważnego. To tylko Non Placeō. – Non Placeō (łac. Nie lubię) powodowało wstręt do wszystkich lubianych dotychczas potraw i napojów, tak silny, że choćby najlżejszy zapach porannej kawy przyprawiał o wysoką gorączkę. Innym, mniej dokuczliwym objawem było mocne zielenienie uszu i czubka nosa. – Mój drogi, idź po Hermionę i wracajcie natychmiast do Anglii. Dam wam znać, jak tylko będę wiedział coś więcej.

– Jeśli chcesz wiedzieć coś więcej, może najlepiej będzie porozmawiać ze mną.

Chancerel zamarł z fajką tuż przy ustach, więc Severus wskazał ręką drzwi koło niego.

– Chodźmy do ciebie.

Staruszek bez wahania zabrał stojak z kamieniem i przeszedł do pracowni, a Severus podążył za nim.

Pomieszczenie rozjaśniał jedynie blask pięciu białych świec z zastygłymi ciemnymi naciekami z wosku – wyglądało to zupełnie tak, jakby spływały z nich krwawe łzy czy raczej jakby oczyszczały się z całego brudu, jaki się w nich znajdował. Obok nich na biurku stała pusta myślodsiewnia i aż osiem pustych podstawek na fiolki oraz garść rozsypanych szerokim wachlarzem drewnianych patyczków. I oczywiście stary duży zegar bez wskazówek.

– To nie dla Hermiony – powiedział Chancerel, podążając za wzrokiem młodszego czarodzieja.

Severus zamknął zaklęciem drzwi, rzucił Muffliato i wyciągnąwszy z kieszeni trzy cukierki położył je na blacie. Czerwień zapłonęła bolesnym, krwistym blaskiem, zaś czerń wydała się tak mocna, tak głęboka, że można było się w niej zanurzyć. Wyglądały jak… dwa rubiny i jeden czarny diament.

– Coś ci to przypomina? – wskazał dwa czerwone.

Opowiedzenie wszystkiego, co wiedział i co podejrzewał zajęło mu dziesięć minut. W tym czasie Chancerel słuchał uważnie i nie przerywał, choć kilka razy otworzył usta, jakby chciał o coś zapytać, jednak tylko potrząsnął głową. Był tak skupiony, że nie sięgnął nawet ani razu do fajki.

– Co powiedzieli u was? – spytał na koniec Severus.

– Że to wirusowe zakażenie magii – stary Francuz zamrugał oczami, żeby oderwać wzrok od połyskujących cukierków. – Wczoraj zmarło z tego powodu jakieś młode małżeństwo i Uzdrowiciele nadal badają, jak się przenosi i skąd się wzięło. Ale jeśli to trucizna, czemu mówią o chorobie?

Severus milczał dłuższą chwilę, cofając się myślami do zeszłego roku. Możliwości było kilka, ale to nie to go niepokoiło.

– Po pierwsze dlatego, że choroba jest o wiele bardziej oczywistym wyjaśnieniem niż trucizna – stwierdził po namyśle. – To, co działo się u nas też z początku uważano za chorobę i dokładnie o to chodziło Rayleigh. I zapewne gdybym nie znalazł i nie zbadał plamy z czekolady, nie odkrylibyśmy, że to trucizna. Po drugie wasz rząd może mówić o chorobie celowo.

– Żeby uniknąć paniki? – prychnął Chancerel z mieszaniną niedowierzenia i drwiny. – Sądzisz, że boją się powiedzieć nam, że możemy się otruć jedzeniem lub piciem i wobec tego wolą mówić, że możemy umrzeć wychodząc gdziekolwiek?

– Rok temu czarodzieje zaczęli jawnie rabować mugolskie sklepy.

– I sądzisz, że tylko dlatego…

– Poczekaj – powstrzymał go Severus, marszcząc brwi. – Co mnie zaskakuje, to fakt, że tak dokładnie sprecyzowali tę chorobę. Ta trucizna istotnie może działać na magię, ale… To wyjaśnienie idzie zdecydowanie za daleko, żeby móc się z niego wycofać.

Chancerel sięgnął po czerwony cukierek i obrócił go w palcach – w panującej dookoła ciszy szelest papierka zabrzmiał nienaturalnie głośno.

– I jesteś pewny, że to właśnie cukierki są zatrute? – w jego głosie, pierwszy raz od początku ich rozmowy, słychać było tego prawdziwego Chancerela, a nie zahukanego staruszka.

Severus rozumiał go aż za dobrze – rok temu znalazł się w dokładnie takiej samej sytuacji. Świadomość, że za dzień, dwa będziesz musiał kupić coś do jedzenia i trucizna może znajdować się właśnie w tym, po co akurat sięgasz – niewidoczna i niecierpliwa by cię zabrać, może doprowadzić do obłędu. To jak spacer z zamkniętymi oczami po krawędzi przepaści.

Niestety nie mógł mu dać nadziei. Nie mógł i nie chciał – byłaby fałszywa i nigdy by sobie na to nie pozwolił. Mógł tylko pochwycić jego rękę i go poprowadzić.

– Rayleigh kazała dodać trucizny do różnych napojów – Chancerel opuścił prędko wzrok, Severus zaś ciągnął. – Póki co, wyślij twoją skrzatkę na zakupy do nas.

– Póki co?

– Do jutra powinienem rozdzielić składniki cukierków. Poza tym dziś po południu dostanę wyniki oględzin ciała tego reportera, więc będę w stanie powiedzieć coś więcej.

Zgodnie z jego przypuszczeniem stary czarodziej wyprostował się i uniósł lekko głowę.

– Severusie, jeśli tylko mogę ci jakoś pomóc…

– Owszem. Po pierwsze, znasz wytwórcę tych cukierków?

– Chocorêve. Chyba najlepszy wytwórca czekoladowych słodyczy – Chancerel pociągnął lekko za brzegi, cukierek rozwinął się, lecz gdy puścił jedną rękę, zwinął się natychmiast z powrotem. – Trafiają się podróbki, ale nikt nie zna zaklęcia zawijającego. Lecz nie sądzę, żeby to był on.

– Tak jak to nie był ani Powell, ani Tylor – potwierdził Severus. – Wiesz, gdzie jest jego atelier?

– Mogę znaleźć adres bez problemów. A po drugie?

Severus rzucił Accio na cukierki, schował je do kieszeni i dopiero wtedy zdjął Muffliato i zaklęcie z drzwi.

– A po drugie nie wspominaj o naszej rozmowie Hermionie – powiedział, podchodząc do nich.

– Rozumiem, że chcesz ją trzymać od tego z daleka.

– To chyba oczywiste? – odparł pytaniem i wyszedł z pracowni.

Ledwo Chancerel sprzątnął białe świece i patyczki i wystawił kilka buteleczek z kłębiącymi się w nich wspomnieniami, gdy drzwi prowadzące na korytarz otwarły się gwałtownie i stanęła w nich Severine.

– Maître Chancerel! Je ne savais pas! J’ai viens d’apprendre! Est-ce que tout va bien?!* – zawołała wzburzonym głosem i nadal ściskając klamkę ciągnęła dalej, cały czas po francusku.

Spodziewając się ujrzeć za nią Hermionę, Severus nawet nie starał się nic zrozumieć. Jednak kiedy w końcu czarownica opamiętała się, weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi, dotarł do niego jej ton.

Przecież miały iść razem? Marszcząc mocno brwi odwrócił się w ich stronę.

– Gdzie jest Hermiona?

Francuzka rzuciła okiem w stronę otwartej, ciemnej pracowni.

– Nie ma jej? Myślałam, że zdążyła przede mną….

Przedziwne widmo wróciło w okamgnieniu i Severus wyraźnie poczuł jego oddech na karku.

– Gdzie jest Hermiona – tym razem zabrzmiało to o wiele mniej łagodnie.

– Wyszła z kawiarni tuż przede mną, bo… do toalety – powiedziała trochę niechętnie Severine. – Wracając wstąpiłam po kamień, więc jeśli wszystko z nią w porządku, to już powinna…

Severus ścisnął różdżkę w dłoni. Jeśli wszystko z nią w porządku?! Jeśli?

W tym momencie do gabinetu niemal wpadła Hermiona.

– Przepraszam! Bonjour! – uśmiechnęła się szeroko. – Trochę to trwało! Ale już jestem!

Severus przyjrzał się jej uważnie – miała zmierzwione włosy, jej pierś falowała gwałtownie, zupełnie jakby biegła. I przygryzała lekko usta. Lecz poza tym wyglądała normalnie.

Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, uniósł jedną brew, ale zanim kobieta zdążyła zareagować, usłyszeli wybuch śmiechu Chancerela.

– Cóż za przemiana, ma chérie! Gdyby nie fakt, że Severus uspokoił się na twój widok, nigdy bym się nie domyślił! Chodź, pospieszmy się, przed nami bardzo poważna rozmowa!

Przechodząc koło Severusa Hermiona musnęła palcami jego dłoń i znikła w pracowni, Chancerel skłonił im się w zwykły, tak naturalny dla niego sposób i zamknął za nimi drzwi.

– Chyba należą się wam… – zaczęła z nieśmiałym uśmiechem Severine.

– Sądziłem, że miałyście iść razem – przerwał jej Severus.

– Miałam ją trzymać za rękę? W toalecie? – fuknęła. – Za to ty możesz zacząć się tego uczyć, przyda ci się! I najlepiej znikajcie stąd jak najszybciej, tu nie jest bezpiecznie – dodała, cofając się o krok i pochmurniejąc gwałtownie.

Znikajcie stąd jak najszybciej. Dokładnie to Severus zamierzał uczynić. Miał w planach skończenie roztworu podtrzymującego i rozdzielanie składników cukierków. A nawet gdyby miał się dziś nudzić, nie miał ochoty wysłuchiwać jej bezsensownych uwag.

– Zawiadomcie mnie, o której mam zjawić się po Hermionę – skłonił lekko głowę i ruszył ku wyjściu. – A teraz wezmę pod uwagę twoje nieocenione porady.


* Specjalnie nie tłumaczyłam wcześniej, żebyście poczuli się jak Severus… : Mistrzu Chancerel! Nie wiedziałam! Właśnie się dowiedziałam! Wszystko w porządku?

 

W tym samym czasie

 

Zadziwiające jak wydłużyć się może znajomy, przemierzany od lat korytarz, kiedy idąc patrzymy pod nogi zamiast przed siebie.

Dokładnie takie wrażenie odniosła Dora wracając do Biura Aurorów. Dała się nawet prowadzić Anne pod rękę, na co normalnie by nie pozwoliła – lecz dziś nie chciała, żeby wszyscy nadchodzący z naprzeciwka ludzie gapili się na jej zapłakaną twarz.

Nie odpowiadając na ciche „Bonjour” i ignorując mijane peleryny, próbowała wymyślić sposób na to, jak najszybciej złapać mordercę. Coś, co Georges by zaakceptował.

Najlepiej byłoby wybrać się do St. Malo i zbadać miejsce zbrodni. Bo teraz już wiesz, na co zwracać uwagę. A w przypadku następnej, jeśli oczywiście jakaś będzie, zjawić się na miejscu przed zawszonym Jean-Pierre’em i przyjrzeć mu się bardzo dokładnie. Ta gnida może zaprowadzić prosto do swojego szefa.

Wyobraźnia podsunęła Dorze obraz, jak stoją gdzieś z Georgesem pod osłoną kameleona i widzą, jak Jean-Pierre, wspólnie z Ministrem pozbywają się dowodów. Rzucają Evanesco na… kolorowe cukierki i na saszetki z oranżadą w proszku, lecz przez nieuwagę zostawiają trochę na podłodze za śmietnikiem…

Raptem uspokajający rytm ich kroków się załamał i dotarło do niej, że Anne coś mówi.

– … ci urlop?

Mając nadal przed oczami wyimaginowaną scenę, Dora spojrzała na nią pustym wzrokiem.

– Pytałam, czy Rachel się zgodziła i dała ci urlop? – powtórzyła Anne.

Och, urlop był ostatnią rzeczą, na jakiej teraz Dorze zależało! Lecz równocześnie był doskonałą przykrywką i Georges mógł chcieć to wykorzystać. Poza tym będziesz potrzebować choć jeden dzień na pogrzeb, przemknęło jej przez myśl, na miejscu Jean-Pierre’a i Lamberta ujrzała szary marmurowy nagrobek i piekący w gardło ból powrócił na nowo.

– Dora?! Coś ci powiedzieli? Coś nie tak? – Dora potrząsnęła głową, na co Anne zatrzymała się i ścisnęła jej ramię. – Chyba nie…

Coś nie tak?! Wszystko nie tak! Zostaw mnie!!!! Dora szarpnięciem wydarła Anne rękę.

– Nie wiem! Anne….!! – w ostatniej chwili powstrzymała się przed wrzaśnięciem „Odczep się!”.

Jej koleżanka spojrzała na nią, wyraźnie skonsternowana.

– Słonko, ty w ogóle byłaś w dziale personalnym?

Mając już dość, Dora rozejrzała się i zobaczyła lekko rozmazane przejście do Biura Aurorów zaledwie kilka metrów dalej. Wreszcie! Otarła oczy i policzki wierzchem dłoni i pociągnęła nosem.

– Przepraszam. Ja…

– Merlinie, Dora, nic się nie stało – zapewniła ją prędko Anne. – Wiesz co, może idź przemyj twarz zanim wejdziesz do biura – machnęła ręką w kierunku toalety niedaleko i dodała. – Dobrze by było, gdyby Georges dał ci te swoje cukierki na uspokojenie. Przecież ty się ledwo trzymasz!

??? Cukierki??? Dora stała w miejscu, ale miała wrażenie, że właśnie roztrzaskała się o ścianę. „Georges dał ci te swoje cukierki…” Pozostałe ściany zbiegły się gwałtownie i zamknęły dookoła niej. O Boże…!!!

Całe jej ciało przeszył dreszcz zrozumienia, więc pospiesznie ukryła twarz w dłoniach i wymamrotawszy coś podobnego do „Oui” ruszyła chwiejnie do toalety.

Twarz w lustrze przeraziłaby ją, gdyby w jej umyśle było miejsce na takie drobiazgi. Dora oparła się plecami o ścianę i wodząc niewidzącym wzrokiem dookoła, próbowała zapanować nad myślami, które przelatywały jej przez głowę z prędkością błyskawic, podczas, gdy wzory na kafelkach zlewały się w kolorową smugę, myląc górę z dołem.

Boże jedyny… Czyżby to TE SAME cukierki?!

„… gdyby Georges dał ci te SWOJE cukierki na uspokojenie!” SWOJE! I do tego ‘na uspokojenie’! Jakie inne by to mogły być?! Georges nie rozdaje cukierków jak dobry wujaszek! To musiały być jakieś specjalne cukierki…!

Poza tym… Poza tym zabrali wam śledztwo… I nie tylko Lambert wiedział, że wy wiecie o cukierkach…! Georges też! Boże, Georges też wiedział…!!!

I kazał wam skupić się na oranżadzie…! Może to DLATEGO?!

Laurent wybrał się do St. Malo i już nie żyje… Może widział gdzieś tam Georges’a?! Jak rzucał Evanesco na cukierki?!

Więc… ciebie też będzie musiał zabić!

Teraz, zaraz, za chwilę!

Może właśnie dlatego wrócił?! I dlatego PILNIE chce cię widzieć?!

Przed szeroko rozwartymi oczami stanęła jej brunetka sprzed chwili mówiąca „… zginął reporter… I miał przy sobie cukierki… To było… straszne. Krzyczał, wył… On się spalił. Rozumiesz? Żywcem.”

O Boże. O Jezu.

Dorę nagle zemdliło, więc zatoczyła się do pierwszej z brzegu kabiny i padła na kolana przed otwartą toaletą. Boże, tylko nie to! Chyba lepiej już się utopić!

Mdłości zelżały odrobinę, lecz wtedy przypomniała sobie zwłoki pożądlonej od środka Anne-Marie, nieomal poczuła chmarę szerszeni szalejącą w jej ustach i schodzącą w dół gardła i zwymiotowała gwałtownie.

Jednak paradoksalnie to sprawiło, że po chwili Dora poczuła się lepiej i zaczęła móc na nowo myśleć, a nie tylko panikować.

Ale jeśli to byłby Georges, to jak to możliwe, że byłby tak nieostrożny i chwalił się tymi cukierkami przed Anne? I w takim razie jakim cudem ona jeszcze żyje?

Może… Może po prostu ktoś usiłuje go wrobić w te morderstwa?

Albo… to zupełnie inne cukierki? I tylko przez przypadek usłyszałaś o nich akurat teraz? We Francji ludzie jedzą tony cukierków.

Odetchnęła głębiej, oparła się plecami o ścianę i z ulgą przyłożyła rozpalony policzek do zimnych kafelków.

I wtedy poraziła ją inna myśl.

Może istotnie ktoś chce go wrobić i się pod niego podszywa?! A ty właśnie tego kogoś ściągnęłaś, żeby powiedzieć mu o zabójstwie Laurenta…! I cukierkach!

A potem przyszła następna. Jeszcze gorsza.

I obojętnie kim jest człowiek, który teraz na ciebie czeka… jeśli Anne wspomni mu o waszej rozmowie o cukierkach…

Płucząc pospieszne usta Dora odkryła, jak muszą czuć się zaszczute zwierzęta. Kiedy pędząc prosto w pułapkę słyszą już tupot łap goniącej ich sfory.

 

Sardin podziękował Maxowi skinieniem głowy i patrząc na kolejne wezwanie do niewyjaśnionego zgonu usiadł ciężko za biurkiem. Wystarczyły mu dwa pierwsze zdania opisujące stan zwłok – jakiejś kobiety pokąsanej przez olbrzymiego węża we własnym domu, na piątym piętrze kamienicy niedaleko Bordeaux, by wiedzieć, że to sprawa dla niego. Czy raczej Bertranda, bo on za godzinę miał spotkanie z Lambertem.

Wygląda na to, że przesłuchanie Pierre’a znów się odwlecze.

Położywszy magiczny pergamin, który używali z De Laine’em tak, by Dominique z portretu nie mogła go odczytać, napisał „Nowy przypadek. Pilnie potrzebny Jean-Pierre” i zniecierpliwiony spojrzał na zegarek. Gdzie ta Dora? Chyba nie zaczęła się czegoś domyślać?

Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że od podejrzeń, że zgony spowodowane są cukierkami do połączenia ich z nim była bardzo długa droga, ale ta myśl nie przestawała go dręczyć. W takim razie by cię nie wezwała?

Na magicznym pergaminie pojawiła się nowa linijka: „Za pół godziny” i równocześnie do jego gabinetu weszła młoda Polka.

– Dora – odezwał się łagodnie Sardin, wstając na jej widok. – Usiądź. Co się stało? – niby od niechcenia sięgnął po pergamin i złożył go na pół.

Nie musiał się spieszyć. Kobieta podeszła wolno do biurka i osunęła się na krzesło.

– Laurent nie żyje – powiedziała, patrząc gdzieś na podłogę. – Zzginął wczoraj.

– Tak, wiem – westchnął ciężko Sardin. – Bardzo mi przykro. Ale chciałaś się ze mną pilnie widzieć. Co się stało?

– Laurent nie żyje.

– Przecież ci… To dlatego do mnie pisałaś?

– Nie wiedziałam. Nie było cię rano. Jak przyszłam i mi powiedzieli.

Mówiła powoli, płaskim głosem, choć wyraźnie słychać było, że niedawno musiała płakać, a gdy podniosła głowę, miała nijaki wyraz twarzy. Pewnie próbuje udawać, że jej to nie dotknęło. Jak zwykle.

– Zajmowałem się tym od wczoraj. Razem z zespołem Amnezjatorów. Rano też, dlatego mnie…

– Jak to się stało? – przerwała mu Dora.

To pytanie było mu bardzo na rękę. Starając się nie wnikać w szczegóły, bo to mogło być niebezpieczne, Sardin zaczął opowiadać, co do tej pory ustalili Aurorzy i przy okazji przyglądał się jej uważnie. Gdy dla próby skłamał, że przy Laurencie znaleziono magiczny pergamin, kobieta nawet nie zareagowała, tylko dalej patrzyła otępiałym wzrokiem w jakiś punkt na jego biurku.

– Musiał wyjść na ulicę nie rozejrzawszy się. Krótka chwila nieuwagi i takie straszne konsekwencje…

To był bardzo delikatny punkt ich planu – ci, którzy dobrze znali mugolski świat mogli uznać to za mało prawdopodobne, lecz z Bertrandem uznali, że nikt nie będzie w to zbytnio wnikał. Jednak z Dorą była zupełnie inna sprawa. Mogła próbować bronić Laurenta, nawet oburzyć się, jak można było coś takiego sugerować…

Dlatego mówiąc to śledził jej reakcję i z zaskoczeniem stwierdził, że nie zareagowała w ogóle. Zupełnie jakby go nie słuchała… Jakby myślami była daleko stąd.

– Dora – gdy wymówił jej imię drgnęła, niczym zbudzona z głębokiego snu. – Słyszałem, że poszłaś do działu personalnego wziąć na dziś urlop. Dostałaś go? Nie robili ci problemów?

– Ja… – Dora spojrzała na krzesło, to samo, na którym wczoraj siedział Laurent i nagle rozpłakała się! – Przepraszam, Georges! Nie.. nie chciałam… Nie potrafiłam… Nie potrafiłam powiedzieć… Przepraszam!

A może ona była w nim zakochana? To by mogło wiele wyjaśniać…

– Spokojnie. No już, dobrze – Sardin przechylił się przez biurko i uścisnął jej ramię. – Zajmę się tym. A ty idź do domu i odpocznij. I… – zawahał się lekko i skinął głową bardziej do siebie niż do niej. – Jeśli chcesz, weź wolne i na jutro. I tak nic nie uda ci się zrobić w tym stanie.

W pierwszej chwili pomyślał, że dobrze byłoby mieć ją jutro na oku, ale potem przyszło mu do głowy, że może mogliby to z Bertrandem wykorzystać… Wczoraj uznali, że nie mogą pozbyć się Dory zbyt szybko, żeby nie ściągać uwagi, ale gdyby mogli zainscenizować to tak, żeby wyglądało to na samobójstwo czy upicie się z rozpaczy…

– Zajmę się wszystkim – powiedział do kobiety z ciepłym uśmiechem. – Możesz na mnie liczyć.

 

 

Skrzydło Wschodnie

12:25 w Paryżu  (11:25 w Londynie)

 

Pewnie zdarzyło się już Wam nieraz obudzić się gdzieś – w hotelu, u znajomych czy rodziny i jeszcze nie otwierając oczu wyczuć otoczenie. Ciepłe, przyjazne, kołyszące Was w swoich objęciach lub zdecydowanie obce, jakby zimne, odpychające…

Potem uchylaliście powieki i rozglądając się dookoła znajdowaliście potwierdzenie Waszych odczuć w meblach, w kolorze ścian, w dekoracjach… Zupełnie jakby Wasze ciało, Wasz umysł, Wasze zmysły miały swoje sposoby na odbieranie tego wszystkiego.

Hermiona bardzo lubiła po Spacerach budzić się w małych pokoikach koło pracowni Chancerela. Zawsze przez jakiś czas leżała z zamkniętymi oczami, pozwalając płomykom dziesiątek świec pieścić jej twarz, chłonęła rozkoszną miękkość koców, raczyła się ciepłem i łagodną ciszą.

Płomyki świec igrały z jej rzęsami, zupełnie jakby obiecywały jej równie bajeczny widok i w końcu przyjmowała zaproszenie, uchylała powoli powieki i wychodziła im na spotkanie.

Dzisiaj również chwilę leżała w łagodnym półmroku, zastanawiając się, czy jej umysł znalazł odpowiedź na pytania, które zadał ostatnim razem stary Francuz. I czy udało się jej wybrać odpowiednią drogę.

Lecz bardzo szybko jej myśli zdryfowały na zupełnie inny temat – na incydent ze sprzątaczką i tą jakąś dziewczyną, i zupełnie nieświadomie Hermiona przygryzła usta.

Już kiedy wracała rano do gabinetu Severine, wyraźnie widziała, że to był błąd. Wielki błąd. Zdradziła się przed dwiema osobami i nie znając ich, nie była w stanie powiedzieć, co mogły zrobić z posiadaną wiedzą ani ich odnaleźć i powstrzymać.

Merlinie, Severus będzie wściekły!

Choć z drugiej strony… O Ryanie mógł dowiedzieć się każdy, kto czytał zagraniczną prasę. Może nawet wspomnieli coś o tym w ich gazetach?

Zaś jeśli chodzi o cukierki… Przecież ktoś mógł widzieć, jak Ryan je jadł? Może nawet już dziś to wyszło na jaw? W takim wypadku nie powiedziała absolutnie nic, czego nie można byłoby się dowiedzieć.

Zostaje jeszcze twoja dziwna reakcja… I jeszcze dziwniejsze zachowanie tej dziewczyny.

Hermiona przygryzła usta o wiele mocniej. Nie miała pojęcia, kim była i czemu zaczęła ją przepytywać. Mogła znać sprzątaczkę, być z jej rodziny, albo po prostu była ogólnie agresywna? I miała taki sposób bycia?

Gdy w trakcie tej przepytywanki dziewczyna trochę się uspokoiła, Hermiona nawet zastanawiała się, jak mogłaby się dowiedzieć o niej czegoś więcej, lecz wtedy ta spytała o powód jej wizyty w Bastylii i uznała, że należy jak najszybciej zniknąć jej z oczu.

Siedziała koło kawiarni… Może również była gościem, jak ty? Sądząc po akcencie, na pewno nie była Francuzką.

No i co ona może zrobić z wiadomością o cukierkach? Co najwyżej będzie ich unikać.

Och, oczywiście zawsze istniało ryzyko, że powie o tym komuś, kto powie mordercy, ale było chyba znikome?

W każdym razie najważniejsze było to, że Hermiony nikt nie mógł poznać. Więc nawet jeśli powiedziała odrobinkę więcej, niż mogli wiedzieć przeciętni czarodzieje, nie zostawiała śladu prowadzącego do niej, Severusa czy Chancerela i Severine.

Rozkoszne ciepło, które zawsze rozlewało się jej po całym ciele, tym razem prześlizgiwało się tylko po jej skórze, bowiem wewnątrz panował zaskakujący chłód. I powoli zaczynała odczuwać bolesne napięcie zwykle rozluźnionych mięśni.

Ponieważ jedną rzeczą było to, czy jej błąd mógł mieć konsekwencje, natomiast drugą było… czy powiedzieć o tym Severusowi.

Po raz drugi tego dnia stała na rozstaju dróg i TEN wybór wydawał się jej o wiele ważniejszy. A na pewno o wiele trudniejszy.

I miała coraz mniej czasu na podjęcie decyzji.

Hermionie w oczach stanął Severus z wczorajszego poranka, kiedy gdyby mógł, zabiłby Harry’ego samymi słowami i przeszedł ją dreszcz. Harry nie zdążył jeszcze nic głupiego zrobić. Tylko zadał pytanie. A ty… ty zrobiłaś coś bardzo – BARDZO głupiego!

„Będzie wściekły” to było niedopowiedzenie. Chyba już bezpieczniej byłoby spotkać się bez różdżki ze smokiem niż z Severusem, kiedy się dowie!

Może nawet uzna, że jesteś za głupia i… nie będzie chciał już z tobą być? W końcu to dowodzi, że… kierujesz się zupełnie innymi zasadami niż on.

Co prawda coś podpowiadało Hermionie, że teraz to już przesadza, Severus nie zdecydowałby się rozstać z nią tylko dlatego, że chciała chronić jakąś obcą kobietę i potem powiedziała tylko odrobinę więcej niż ta jakaś dziewczyna mogłaby się dowiedzieć, ale… Ale z każdą chwilą coraz ciężej robiło się jej na piersi, coraz zimniej i tego dziwnego uczucia nie łagodził ani puszysty, leciutki koc, ani ciepłe światło wesoło mrugających świec.

Może sam o to spyta. W końcu był zdziwiony, jak wbiegłaś dziś rano do gabinetu.

W ten sposób nie musiałaby podejmować decyzji…

Naraz usłyszała ciche pukanie i do pokoju weszła Severine. I zamiast podejść do niej, stanęła tuż koło drzwi.

Chyba TO nie wyszło na jaw?! O Merlinie…! Hermiona usiadła gwałtownie i ciężar wielki jak cała Bastylia zakołysał światem i wbił ją w miękki materac.

– Jak się czujesz? – spytała Severine. – W porządku?

– Wszystko w porządku – Hermiona zdobyła się na uśmiech. – Severusa nie ma?

– Wyszedł zaraz po tym, jak weszliście z Mistrzem Chancerelem do pracowni, ale kazał się zawiadomić, jak zaczniesz się wybudzać. Mistrz to zrobił i już poszedł po niego na Recepcję. I powiedział mi, że wolno ci pić tylko eliksiry Severusa… – Severine uśmiechnęła się lekko i osunęła wzrok na brzuch Hermiony. –  Czyżby mały Snape w drodze?

Hermiona wybuchnęła śmiechem i potrząsnęła głową, czując jakieś dziwne piknięcie w sercu na myśl o „małym Snapie w drodze”. Które natychmiast znikło, gdy pomyślała o tym „dużym Snapie”.

– Nie, nic z tych rzeczy – zsunęła się na ziemię i owinęła kocem. – Po prostu… lekkie problemy żołądkowe.

Mina starszej czarownicy błyskawicznie zrzedła.

– Och! A ja niemal powiedziałam mu…

Lecz Hermiona nie dowiedziała się, co Severine mogła mu powiedzieć, bo w tym momencie do pokoju wszedł Severus. Francuzka zrobiła mu miejsce i czym prędzej wyszła, zostawiając ich samych.

 

Severus podszedł do Hermiony i ponieważ byli sami, objął ją i pocałował we włosy. Kobieta natychmiast wtuliła się w niego mocno.

– Dobrze się czujesz? – oparł podbródek o jej głowę. – Mam nadzieję, że nie dawali ci tu nic do picia?

Hermiona nie mogła się opanować i parsknęła krótkim śmiechem.

– Wiesz, jak odebrałby to ktoś, kto nie wiedziałby, o co chodzi? – powiedziała w jego surdut i stłumiła ciężkie westchnienie. Jak wspaniale byłoby, gdyby nie musiała mu nic mówić… A tak tulenie się do niego było doskonałym sposobem, by nie patrzeć mu w oczy.

– Zapewniam cię, że wystarczyłoby, żeby mnie znał, to wcale by się nie zdziwił.

– Może i tak…

Jeszcze chwilę Severus delektował się zapachem migdałów, który od roku był dla niego Domem, przesuwał między palcami poskręcane kosmyki i chłonął jej bliskość, ale w każdej chwili ktoś mógł wejść, więc ucałował jeszcze raz splątany gąszcz i odsunął się.

– Chodźmy już – rzucił, wyciągając z kieszeni fiolkę z eliksirem przeciwbólowym i drugą, z wielosokowym, do której przyklejony był długi, czarny włos.

Hermionę głowa o dziwo nie bolała, a przynajmniej JESZCZE NIE, i to nie z powodu Spaceru, lecz mimo to wypiła go, przymykając oczy i gorączkowo szukając jakiegoś w miarę neutralnego tematu. Choć miała wrażenie, że każdy prowadził do cholernego, porannego spotkania.

– Wiesz może, czemu Severine tak dziwnie się zachowuje? Jakbyśmy byli chorzy na Groszopryszczkę albo Paryską Świecówkę?

– Wiem. Wyjaśnię ci w domu – Severus wrzucił do wielosokowego czarny włos, eliksir zapienił się mocno i stał się beżową mazią. – Wypij. Panno Cunnington – dodał i kącik jego ust wygiął się lekko.

Idąc spiesznie długimi korytarzami Hermiona złapała się na tym, że rozgląda się dyskretnie, czy między kręcącymi się dookoła ludźmi nie zobaczy blondynki z krótkimi, potarganymi włosami. Zwolniła dopiero po wejściu na zwodzony most, bo powrotu do domu też się obawiała.

Bast jak na złość nie było, więc Hermiona od razu poszła do łazienki. Szatę Uzdrowicielki zakładała bezpośrednio na bieliznę, więc nie musiała się przebierać, ale mimo to postanowiła zmienić sweter na ładniejszy. I cieplejszy. Potem wypiła wielosokowy z własnym włosem i gdy już wróciła do własnej postaci, pieczołowicie spięła włosy w ciasny kok.

Na widok zegarka w kuchni odczuła ulgę. Było już za piętnaście dwunasta. Czy tak, czy inaczej, na poważną rozmowę nie ma już czasu.

– Zaparzyłem świeżą herbatę – siedzący przy stole Severus wskazał czajniczek, z dzióbka którego unosiły się jeszcze smużki pary, roznosząc dookoła mocny aromat.

– Dziękuję – Hermiona niemal zanurkowała do lodówki po to, co zostało z Shepher’s Pie. Było akurat na dwie osoby. – Chcesz jeść? – zerknęła niepewnie na Severusa.

Ten tylko pokręcił głową, więc przełożyła połowę na talerz, wstawiła go do mikrofalówki, a resztę schowała na powrót do lodówki. Czekając, aż się zagrzeje i rozcierając machinalnie zimne dłonie cały czas czuła na sobie jego spojrzenie i chyba jeszcze nigdy nie próbowała tak mocno popchnąć wzrokiem wskazówek zegara. Czy tych cyferek na wyświetlaczu.

– Więc… wiesz, co się stało z Severine? – spytała, zabierając się za jedzenie.

Severus skinął powoli głową.

– Francuski rząd, w swojej niezrównanej mądrości, ogłosił wczoraj wieczorem, że powodem tych dziwnych zgonów jest wirusowe zakażenie magii.

– Wirusowe CO??? – Hermiona zamarła z łyżką przy ustach.

– I żeby było mało, przyznali, że nie wiedzą, jak się przenosi, co równa się publicznemu przyznaniu do tego, że są całkowicie bezradni. W każdym razie wielkim pocieszeniem jest, ich zdaniem, że Uzdrowiciele badają drobiazgowo każdy następny przypadek.

– Merlinie… Równie dobrze mogliby powiedzieć „Pospieszcie się z umieraniem, to szybciej znajdziemy, co to jest i jak to leczyć”!

– Przypuszczam, że usłyszałabyś raczej, że każdy nowy przypadek przybliża ich do dokonania odkrycia – stwierdził z goryczą Severus. – Polityka to nie tylko sztuka kłamania i ukrywania prawdy, ale i przedstawiania każdej porażki jako wielkiego sukcesu.

Hermiona spuściła wzrok na talerz. O Boże. Kłamanie i ukrywanie prawdy. Dobrze wiesz, jak on tego nienawidzi. Kiedy tylko to możliwe, woli najgorszą prawdę od najpiękniejszego kłamstwa. Czy… milczenia.

O Merlinie…

Może… powiedz mu teraz? Rzuciła okiem na zegarek i kolejny kęs zapiekanki wpadł jej kamieniem do żołądka. Musiała się pospieszyć.

Severus oparł głowę na rękach i przyglądał się Hermionie uważnie, gdy jadła w milczeniu i jakimś strasznym napięciu. Po raz kolejny całym swoim zachowaniem udowadniała, że jest typową Gryfonką – w jej twarzy, w każdym jej ruchu, spojrzeniu można było czytać jak w otwartej księdze.

Oczywiście wiedział, że po Spacerach z Chancerelem mogła dziwnie się zachowywać. Nie pamiętała o czym rozmawiali, ale ich rozmowy na pewno się na niej odbijały. A Merlin wiedział, że TE rozmowy nie były ani proste, ani przyjemne.

Stary Francuz poradził mu, żeby się nie dopytywać, co się stało – ona sama przecież nie miała pojęcia, tylko dać jej czas. Pozwolić się jej prowadzić, pokazać mu czego potrzebuje i dać jej to.

Ale nigdy do tej pory Hermiona tak mocno nie reagowała. Dziś była dosłownie kłębkiem nerwów i… strachu. Wyraźnie się bała.

Tego nie możesz zignorować.

Hermiona odstawiła talerzyk, podniosła wzrok i napotkała badawcze spojrzenie Severusa.

– Coś jest nie tak? – uniósł wysoko brew.

W jednej sekundzie lodowata pięść zacisnęła się dookoła jej serca.

– Och… Mamy… tak mało czasu… – bąknęła, odstawiając naczynia do zlewu. Zamiast odesłać je zaklęciem.

– Hermiono?

O Boże…

Hermiona podeszła prędko do Severusa, zarzuciła mu ręce dookoła szyi i przytuliła się. Bardzo mocno. Jakby zaraz świat miał się skończyć.

Severus przygarnął ją równie mocno. Ale to był zupełnie inny uścisk niż wszystkie, które dzielili do tej pory. Nie było w nim czułości, namiętności tylko czysta desperacja. Mógł doskonale wyczuć, jak trzepocze w niej serce.

– Powiedz mi.

Hermiona spojrzała mu prosto w oczy – tak naprawdę pierwszy raz od chwili, gdy przyszedł po nią do Bastylii i przygryzła mocno usta. Wieczorem. Powiesz mu wszystko wieczorem.

Przesunęła wzrokiem po głębokiej zmarszczce między brwiami, długim, dla niej najpiękniejszym na świecie, arystokratycznym nosie i ustach.

– Sev… Kocham cię.

I zanim zdążył zareagować, pocałowała go żarliwie, po czym porwała różdżkę ze stołu i pobiegła do kominka.

Merlinie, dlaczego to brzmiało jak Pożegnanie?!

 

 

Severus siedział oszołomiony i patrzył, jak zielone płomienie przybierają na nowo zwykły, złotawy kolor.

Kocham cię…

Te słowa padły już raz między nimi. Czy raczej wypowiedziała je Hermiona – on nie potrafił ich powtórzyć. Ale odpowiedział tuląc ją i całując tak, że nie mogła mieć najmniejszych wątpliwości, że on również ją kocha.

Lecz wtedy były… adekwatne do okoliczności. Pełne czułości. Natomiast dziś…

Merlinie, czemu brzmiały, jakby się z nim żegnała?!

Rozdziały<< Cień Ćmy Rozdział 8Cień Ćmy Rozdział 10 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 17 komentarzy

  1. To brzmi świetnie 😮… znaczy, mam na myśli nazwę, a nie sytuację, sytuacja jest okropna, wiadomo, ale… już się zamykam 😅Wróć do czytania

        1. Polski rząd… albo bardziej nierząd 😆… albo narząd? Rozrząd? Przyrząd? Hm… aha, wiem „Dudorząd” i „Duck rząd”, nawiązując do Dudobusa i Duck Tower 😉

    1. Tak myślę, że prócz tego, że był Mistrzem Legilimencji, żeby przeżyć obie wojny musiał potrafić czytać zachowania innych. Wyłapywać to, co nie zostało powiedziane, czytać miedzy wierszami.
      I żeby umiejętnie kłamać musiał też wiedzieć jak to robić – więc musiał wiedzieć jak reaguje się w rozmaitych sytuacjach.

      Ja w fikach bawię się w pokazywanie Wam uczuć, a nie nazywanie ich, mam nadzieję, że po trosze możecie się poczuć teraz jak onWróć do czytania

      1. Zauważyłam po samej częstotliwości pojawiania się słów choćby „kocham”, Hermiona mówi o tym, że musi znaleźć rodziców i już z tego można wywnioskować czym się kieruje i, co do nich czuje

  2. UBÓSTWIAM twoje porównania i te opisy, i to napięcie, które wprowadzasz! Fantastyka jest w zasadzie jedynym rodzajem książek, które czytam, ale po twoich opowiadaniach mam przeczucie, że mogłabym polubić też detektywistyczne i thrillery 🤭Wróć do czytania

Dodaj komentarz