Apartament Francisa
DZIEŃ „D” – 7 godzin, 40 minut do SPOTKANIA
Po północy
De Laine odchylił się na oparcie fotela i przymknął oczy.
Merlinie, w ciągu kilku chwil wszystko odwróciło się o 180 stopni i wróciło do normy. Nie był przegrany, jak myślał. Nadal miał szansę wyjść z tego obronną ręką. Musiał się tylko do tego dobrze przygotować, co akurat nie było trudne. Veritaserum zadziałało znakomicie, w czym nie było nic dziwnego i Marchand z wyraźną rozpaczą opowiedział mu, jak to się zaczęło.
Musiał przyznać, że cała ta historia była niesamowita. O ile pojawienie się w niej Chancerela specjalnie go nie zaskoczyło, o tyle trzy znajome nazwiska sprawiły, że zaniemówił. Potter, Snape i Granger! Doskonale pamiętał ich z ogłoszenia wyroku na Alex, w którym uczestniczył. Na Pottera zwrócił uwagę, bo każdy, znający choć trochę historię, zrobiłby to na jego miejscu. Natomiast ta dwójka specjalnie go nie interesowała, do chwili, gdy jak idioci zaczęli całować się na sali sądowej.
Alex wyjaśniła mu, że zrobili to specjalnie, żeby ją rozwścieczyć. Nie dość, że ją złapali i przez nich została skazana, to jeszcze postanowili pokazać jej, że przed nimi istnieje coś takiego jak życie i przyszłość, podczas gdy ją zesłali na egzekucję.
Więc z pewnością ucieszy się jutro na ich widok.
Bo Marchand wyjawił mu również plan na jutro. I o ile na pytanie jak wszystko się zaczęło zadowolił się krótką odpowiedzią, o plany dopytywał się tak długo, aż upewnił się, że starzec zdradził mu absolutnie wszystkie szczegóły.
Przyznasz, że składa się doskonale. Nie będziesz ich szukał, sami do ciebie przyjdą. Musisz tylko wcielić się w Marchanda i wyłapać jedno po drugim.
Lecz by to było możliwe, teraz musiał wybrać się kolejny raz do Bastylii.
Gdy nieoczekiwanie się podniósł, po twarzy Marchanda przemknęła wyraźna panika. No tak. Skłamałem, a teraz się boję, tak? Lecz to musiało poczekać.
– Niedługo wrócę – obiecał i wyszczerzył zęby, gdy przypomniał sobie powiedzenie „Nieświadomość jest błogosławieństwem”. To doskonale działało i w drugą stronę. – Zdradziłeś swoim przyjaciołom hasło do Skrzydła Północnego, notabene łamiąc przepisy, więc będę musiał je zmienić.
To powiedziawszy skrępował zaklęciem ręce i nogi Marchanda, innym przywiązał go do ciężkiego fotela, dorzucił Silencio, by ten nie mógł wezwać pomocy i wyszedł.
Gdy tylko Francis usłyszał trzask zamykanych drzwi, nie hamował już płaczu.
Pokój Alex
DZIEŃ „D” – 7 godzin, 30 minut do SPOTKANIA
Było już wpół do pierwszej w nocy, gdy czarownica zepchnęła do ognia jakiś ocalały kawałek pergaminu. Chwilę przyglądała się, jak trawią go płomienia, po czym rozejrzała się dookoła.
Pokój, który przez prawie rok był jej domem był… martwy. Pusty. Spłonęły wszystkie jej notatki, nawet te osobiste, które prowadziła z początku niczym pamiętnik. Ale Alex na nich nie zależało – ludzie przywiązują się do takich żałosnych strzępków przeszłości, a te prędzej czy później stają się ich przekleństwem.
W podobny sposób znikły też jej kapcie i ubrania. W ciągu ostatnich dni bieliznę prała ręcznie, bo nie chciała, by wzięły ją sprzątaczki. Każdy, nawet najmniejszy drobiazg miał znaczenie.
W szafie wisiały tylko dwa komplety dużych ubrań roboczych, grube skarpetki, na dnie zaś stała para dużych męskich butów. Kiedyś przyniósł je Sardin i powiedział, że takie znalazł i ma sobie je zmniejszyć. To był zupełny idiotyzm, ale Alex zgodziła się, w jednym tylko celu. Jutro miały być śladem wskazującym na to, że mieszkał tu czarodziej, a nie czarownica.
Zostało jej tylko to, co miała na sobie – czysta bielizna, w której zamierzała spać, suknia i buty.
W łazience na umywalce leżało zwykłe mydło, w kubeczku tkwiła biała szczoteczka do zębów i pasta, na wieszaku wisiały dwa szare, nijakie ręczniki, a na półce zaś stał równie nijaki, bezzapachowy dezodorant. Dawno temu poprosiła o taki De Laine’a narzekając na zbyt mocny zapach kobiecych kosmetyków. Wszystkie inne wylała. Spaliła nawet grzebień do włosów i plastikowe spinki.
Zostało do zrobienia najtrudniejsze. Musiała przeszukać cały pokój i łazienkę cal po calu, zebrać wszystkie swoje włosy i je spalić.
Alex sięgnęła po włosy, by spleść je w warkocz… i syknęła, gdy jakiś kosmyk zaczepił się o lekko zadarty paznokieć.
– Cholera!
Nie będąc pod strażą nie miała nigdy prawa do ostrych przedmiotów, więc nauczyła się już posługiwać zębami. Teraz też przygryzła krawędź paznokcia i już miała pociągnąć mocno, gdy naraz zawahała się.
To się może przydać…
Starając się zostawić ostre kanty, Alex poobgryzała sobie paznokcie u wszystkich palców i przyjrzała im z satysfakcją. Uczucie było wyjątkowo nieprzyjemne, lecz jeśli miała to być cena jej wolności… było warto.
Dopiero wtedy zaplotła warkocz, owinęła głowę ciasno jednym ręcznikiem i osunąwszy się na klęczki w kącie pod oknem zaczęła przecierać podłogę drugim.
Robiła to starannie i niespiesznie – miała czas choćby do ósmej rano.
DZIEŃ „D” – 7 godzin, 10 minut do SPOTKANIA
Hasło do drzwi Skrzydła Północnego zmieniane było regularnie ze względów bezpieczeństwa. Szkopuł tkwił w tym, że De Laine był tylko jednym z trzech decydentów, akceptujących decyzję o zmianie i samo hasło. Prócz niego potrzebna była zgoda Ministra Magii i Mistrza Sprawiedliwości Jastence.
Samo hasło zaś zmieniali Aurorzy.
Jednak od każdej reguły są przecież wyjątki, uznał, aportując się ze swojego domu w jednym z punktów aportacyjnych zarezerwowanych dla wyższych urzędników.
Ciemny hol, rozświetlony tylko blaskiem jarzącego się kwadratu pod stopami, powitał go martwą ciszą.
No właśnie. Powiesz, że po tym, jak przekonałeś się, że cholerni strażnicy śpią, dostrzegłeś pod wejściem do Skrzydła jakiegoś człowieka, który uciekł na twój widok. Wróciłeś więc po godzinie i znów go zobaczyłeś.
Szczególnie, że przecież w ten weekend zginie Marchand, polska Auror oraz Chancerel, zniknie Szef Aurorów i wyjdzie na jaw, że w Skrzydle Północnym zjawiła się jakaś fałszywa sprzątaczka, która również zniknęła bez śladu! A to jeszcze bardziej uprawdopodobni tę historyjkę!
Co prawda w takiej sytuacji powinien posłużyć się najwyższym kodem alertu bezpieczeństwa, a w ostateczności skontaktować się z pozostałą dwójką natychmiast, a nie dopiero w sobotę w południe, ale nie miał wyboru. W tej chwili najważniejsze było uniemożliwienie Snape’owi i reszcie dostanie się do Skrzydła Północnego. O wyjaśnienia dla Lamberta martwić się będzie później.
Żeby nie komplikować sytuacji, De Laine zmienił tylko hasła do obu wejść na pierwszym piętrze, zaś żeby ułagodzić Lamberta, użył jednego z jego ulubionych powiedzeń, mającego ilustrować jego kadencję – Magia Zmian.
Świece w kandelabrach rozstawionych w korytarzu zapalały się i gasły pulsującym rytmem, gdy zmierzał prędko do swojego gabinetu. Nie był to pierwszy raz, gdy chodził nocą po Bastylii, lecz dziś mrok przed nim wydawał się być gęstszy i niepokojący.
W najniższej szufladzie biurka, zamykanej zaklęciem De Laine trzymał swoje prywatne rzeczy.
Prócz zapasowej różdżki trzymał w niej dokumenty spisane niewidocznym atramentem, klucze do dwóch tajnych skrytek w banku, czysty remporter, jeszcze nie przypisany do żadnego adresu, pełno różnych eliksirów oraz schowane w woreczku ze skóry wsiąkiewki kapsułki z Reverserum.
Było ich tylko sześć i De Laine wziął je wszystkie, notując w myślach, że trzeba będzie w jakiś sposób zabrać kapsułki od Sardina. Merlinie, widział już, że w nadchodzących dniach będzie potrzebował ich naprawdę dużo!
Na myśl o Sardinie przesłał mu nowe hasło remporterem i układając w myślach plan deportował się do siebie, a po przejściu kilku przecznic do Marchanda. Po każdej teleportacji przez jakiś czas zostawał ślad, który Aurorzy mogli wykryć, ale nawet jeśli udałoby im się odkryć te dwie, nie sądził, żeby mogli połączyć je ze sobą.
Gdy wszedł do apartamentu Marchanda, ten czekał na niego z niespodzianką.
Apartament Francisa,
DZIEŃ „D” – 6 godzin, 50 minut do SPOTKANIA
– Pierwszy raz cieszę się na twój widok – zawołał Szef Amnezjatorów, gdy tylko odwiązał go od fotela i zdjął z niego Silencio.
De Laine wytrzeszczył na niego oczy. Oszalał?!
– Muszę do toalety – dodał Marchand i przechyliwszy się na bok poruszył związanymi z tyłu rękoma. – Natychmiast!
Oszołomiony De Laine zaklął pod nosem.
– I myślisz, że cię rozwiążę? Odbiło ci?
– A chcesz rozpinać mi spodnie i trzymać w ręku jak będę sikać? No, ale każdy ma swoje gusta – zaśmiał się stary czarodziej. – Och, zwiąż mi ręce z przodu albo chodź ze mną, ale rusz dupę, bo naprawdę dłużej nie wytrzymam!
Dla pewności De Laine przeszukał Marchandowi kieszenie i dopiero potem, z zachowaniem ostrożności skrępował ręce z przodu. Upewniwszy się, że w toalecie nie było niczego, co ten mógł użyć do oswobodzenia się pchnął go do środka.
– Masz minutę. I nie zamykam drzwi, żeby mieć na ciebie oko.
– Więc podziwiaj – rzucił z drwiną Marchand i sięgnął do guzika spodni.
Starając się nie zwracać uwagi na stojącego za nim De Laine’a, Francis zaczął rozpinać spodnie.
Tak naprawdę nie chodziło mu o toaletę. Kwadratowy troll zniknął na tyle długo, że zdążył się uspokoić i zacząć szukać sposobu, jak z tego wybrnąć. I dosłownie przed chwilą znalazł.
Na brzegu biurka, pod wycinkami z gazet leżał dość długi nożyk do otwierania listów. Jakiś czas temu porządnie go naostrzył, bo zamiast rozcinać co grubszy pergamin, nóż rwał go na strzępy.
Musiał tylko móc przejść koło biurka, jakoś odwrócić uwagę De Laine’a – choćby czymś w niego cisnąć i niepostrzeżenie złapać nóż. Potem – jeśli miałby ręce związane z tyłu, przeciąć więzy, jeśli zaś z przodu… po prostu rzucić się na niego i wbić mu go w serce, w szyję, w brzuch… gdziekolwiek da radę sięgnąć!
Taki był plan. Francis zdawał sobie sprawę z tego, że musiał improwizować i może mu się nie udać – przecież był tylko Amnezjatorem, a nie wytrenowanym Aurorem czy mistrzem wśród szpiegów. Dla Dory, Harry’ego czy Severusa Snape’a z pewnością byłoby to dziecinnie proste, lecz zamierzał spróbować. W końcu nie miał nic do stracenia.
Zupełnie na pamięć sięgnął do spłuczki, bo choć patrzył przed siebie, nic do niego nie docierało, i odwrócił się do De Laine’a.
– Teraz już wiem, czemu nazywają to drugą w kolejności największą przyjemnością w życiu! – ulga w jego głosie była może mało przekonująca, ale na więcej nie mógł się zdobyć.
De Laine odchrząknął i gestem głowy kazał mu wrócić pod okno.
Ruszając, Francis omiótł biurko krótkim spojrzeniem. Przy samym brzegu, od strony korytarza, stał duży kałamarz i kubek z piórami. Zaraz za nim piętrzył się stosik wycinków z gazet. Dalej leżały ciężkie klasery.
Jest pod wycinkami!
Gdy wszedł wolno do gabinetu, nabrał powietrza i wstrzymał oddech. Merlinie, niech tam będzie.
– Rusz się – ponaglił go De Laine.
Jeszcze ze cztery kroki. Merlinie, niech się uda. Przyspieszył i wbił wzrok w wycinki. Tak naprawdę nie widział nic innego!
Trzy. Niech się uda. Biurko pędziło na niego w szalonym tempie.
Dwa. Merlinie, proszę! Rosło w oczach.
Błagam!
Zatoczywszy się na prawo Francis porwał kałamarz… Obie ręce zacisnęły się na chłodnym szkle… OBIE!!!
I w tym momencie pojął, że wszystko spieprzył!
Miał związane OBIE dłonie! Nie mógł rzucić OBIEMA dłońmi kałamarzem i jednocześnie niepostrzeżenie sięgnąć po nożyk!
Mimo to spróbował! Cisnął buteleczką prosto w De Laine’a i rzucił się na biurko.
Jakaś siła pchnęła go na nie tak mocno, że poczuł ostry ból w żebrach i jednocześnie usłyszał huk, głośny trzask pękającego szkła oraz brzęk sypiących się odłamków!
– Ty skurwysynu!!! – ryknął De Laine.
Kilka sekund wcześniej
Patrząc na idącego przed nim Amnezjatora, De Laine ścisnął mocniej różdżkę i zwolnił. Z całej postawy starego czarodzieja emanowało coś… Nie potrafił tego nazwać, ale praktycznie mógł tego dotknąć! Marchand szedł z wyraźnym ociąganiem, jakby znalazł się w nieznanym domu. No i ten dziwny wyraz twarzy chwilę te…
Wtem Marchand zatoczył się, a sekundę później śmignęło na niego coś ciemnego!
De Laine sparował to jednym smagnięciem różdżki, a drugim wbił Marchanda w biurko. Słaby krzyk zginął w strasznym brzęku i przez moment De Laine nie pojmował, co się dzieje. Przecież to biuro jest z drewna….?!
Stłuczona okienna szyba runęła na podłogę, równocześnie kątem oka De Laine dostrzegł niewielki nóż, który spadł na dywan i wszystko stało się jasne!
– Ty skurwysynu!!! Accio nóż! – dopiero rozmazane błyśnięcie stali uświadomiło mu, co robi. Putain! Tylko cudem złapał rękojeść. – Jactus! – szarpnął różdżką, zaklęcie poderwało Marchanda z biurka i cisnęło nim o ścianę.
De Laine podskoczył do pojękującego starca, złapał za włosy i przekrzywił jego twarz ku sobie.
– Chciałeś mnie tym zabić?! – wypluł z siebie. – I myślałeś, że ci się uda?! Ty gówno jedno! Ty ścierwo! – szarpnął ręką i głowa Marchanda zakołysała się jak głowa szmacianej lalki.
Bez wahania wyrwał mu garść włosów i wepchnął do kieszeni.
– Chcesz być bohaterem?! Więc będziesz, już ja ci to zagwarantuję!
Wciąż oszołomiony mocnym uderzeniem w głowę Francis dojrzał błysk ostrza, ktoś lub coś złapało jego dłonie i przycisnęło do podłogi i nagłe przerażenie wróciło mu całą przytomność.
– Nie!!!! – wyrwał się gwałtownie De Laine’owi. – NIE!!!
Ten sukinsyn chciał mu odciąć rękę!! Oderżnąć ją nożykiem do otwierania listów! Merlinie, NIE! TYLKO NIE TO!!!
– Kłamałeś!
– NIE! De Laine!
– Ostrzegałem cię!
– NIE! PROSZĘ, NIE!!! – mając nadal wolne ręce Francis poczuł cień nadziei i udało mu się skupić wzrok na rozmazanej dotąd twarzy. Ale panika w gardle nadal go dławiła. – Proszę! Przecież powiedziałem! Powiedziałem!!! Bertrand, nie rób tego! Wiesz, co chcesz! Wiesz wszystko! Zostaw mnie! Proszę!
De Laine wyszczerzył zęby w odpowiedzi.
– Połóż ręce na podłodze i odegnij prawy kciuk.
– BERTRAND, NIE, PROSZĘ, NIE!!!
– Pospiesz się, bo inaczej odetnę ci obie ręce!
Załkawszy cicho Francis splótł palce obu dłoni, ukrył lewy kciuk i powoli zaczął przechylać ręce ku ziemi. Bardzo powoli. Może COŚ się stanie, może De Laine zmieni zdanie, może… Każda sekunda miała wagę złota.
– No już! – ryknął De Laine.
– Merli….! – Francis poderwał je i przycisnął do piersi. Merlinie, zrób coś, proszę!!! To nie może się stać! Nie może się dziać! Nie pozwól!
De Laine pchnął go na podłogę i przycisnął ręce kolanem powyżej nadgarstka.
MERLINIE, NIE! MERLINIE, NIE, NIE, NIE!
Dysząc ciężko De Laine odgiął mu kciuk na bok, unieruchomił wbijając ostrze noża w opuszek i uniósł różdżkę.
– NIE!
– Silencio! SECARE!
Suchy trzask i obrzydliwe chrupnięcie utonęłyby w przerażającym krzyku, gdyby nie Silencio. Wyjąc bezgłośnie z bólu Francis poderwał ku sobie rękę bez kciuka, tryskająca na boki gorąca krew chlusnęła mu w twarz i oślepiła zupełnie. NIE!! OCH NIE!!!! OCH!!!!! NIENIENIENIE!!!!!!!!!!!!!! NIE…!!!!!!!!!!!!
De Laine złapał rękę wijącego się po podłodze i szlochającego Marchanda i kilkoma ruchami zaleczył krwawy kikut. Nie mógł pozwolić, by mu się wykrwawił. Nie, kiedy mógł mieć do niego jeszcze kilka ostatnich pytań.
Następnie zaklęciem zacisnął mu więzy i drugim przywiązał do nogi od szafki. Mógłby go spetryfikować, ale patrząc na miotającego się starca nie miał wątpliwości, że ten nie będzie próbował już żadnych heroicznych sztuczek. Jedyne, co mogłoby sprawić problem to jego wycie, ale dzięki Silencio tylko poruszał ustami niczym wyrzucona na brzeg ryba.
Wstając strącił z czubka ostrza kciuk i kopnięciem odrzucił go pod okno.
– Powinienem się domyśleć, że coś knujesz. Żeby w takiej sytuacji przejmować się sikaniem? – rzucił obojętnym tonem, ale Marchand chyba go nie dosłyszał.
Londyn, Dom Hermiony i Severusa
DZIEŃ „D” – 2 godziny, 35 minut do SPOTKANIA
Hermiona kolejny raz spojrzała na płonące ostrą zielenią cyferki wyłączonego budzika i znów przymknęła oczy. Wytrzymaj jeszcze choć pięć minut.
Wczoraj, czy właściwie dziś udało się jej zasnąć dość szybko – jej wyobrażenia dotyczące dzisiejszego poranka stały się coraz mniej rzeczywiste i zaczęła przemierzać istny labirynt korytarzy Strefy Projektu, zaglądać do niezliczonych pomieszczeń, w których kurz tańczył z sekretnymi zwojami pergaminów, a ona czytała setki dokumentów, których treść była jasna, lecz słowa ginęły w pamięci ledwo przesunęła z nich wzrok.
Zawartość któregoś z pergaminów tak ją poruszyła, że zbudziła się gwałtownie jakiś czas temu i teraz czekała wsłuchując się w miarowy oddech Severusa tuż obok. Miała wrażenie, że spał, choć równie dobrze mógł tylko leżeć, błądząc myślami daleko stąd, więc starała się nie ruszać, by go nie zbudzić. Najważniejsze, że przyszedł. Biorąc pod uwagę jego stan wczorajszego wieczora to wcale nie było takie pewne.
Trwające wieczność pięć minut w końcu minęło. Hermiona wstała cichutko, ostrożnie poprawiła na nim kołdrę i na palcach poszła do łazienki. Wczoraj przyszło jej do głowy kilka sposobów na to jak zmienić swój wygląd za pomocą przeróżnych reklamówek kosmetyków, których jej mama nie zdążyła wyrzucić i postanowiła spróbować każdego z nich.
Trzy kwadranse później mogła… podziwiać efekty.
Zaschnięta przy skroniach i na szyi ściągająca skórę maseczka przyprawiła jej zmarszczki i postarzyła przynajmniej o pięć lat. Taki sam efekt dały muśnięcia granatowego cienia do powiek pod oczami i nieco mocniej w kącikach ust. Pogrubione i wygięte ku górze brwi nadały jej zaskoczony, trochę tępawy wyraz twarzy, ciemnobordowa szminka pośrodku ust optycznie je zwęziła, ale najbardziej zmieniła ją fryzura. Hermiona wsmarowała sobie we włosy krem Nivea, który je rozprostował i przyciemnił. Następnie ścięła włosy z przodu, robiąc sobie prostą grzywkę aż do brwi, zaś resztę zebrała w ciasny kok z tyłu głowy.
Jej delikatna, owalna twarz optycznie skróciła się i rozszerzyła na boki, a ciemne, wąskie usta na tle bladej cery sprawiły, że stała się płaska i pusta.
Gdy na gruby puchaty sweter założyła biały golf do pasa, przybyło jej ze dwadzieścia funtów. Kloszowa kraciasta spódnica do połowy łydek i ocieplane wysokie buty jej mamy dopełniły stroju i po drobnej, młodziutkiej pannie Granger nie pozostało nawet śladu.
Jeśli Hermiona miała być ze sobą szczera, z takim wyglądem najchętniej zeszłaby ludziom z oczu. Ludziom, jak ludziom. Przede wszystkim Severusowi! Choć z drugiej strony jego reakcja może być bezcenna!
Owszem, była, i nie tylko jego. Gdy Hermiona wyszła z korytarza, leżący pośrodku salonu Bast zjeżył się na jej widok i czmychnął na zewnątrz, zaś od strony kuchni doszedł ją nagły kaszel.
– To wszystko jest zrobione bez pomocy magii – powiedziała trochę niepewnie do Severusa, zwalczając ochotę odwrócenia głowy. – Jeśli ktoś widział kiedyś moje zdjęcia, to nie powinien mnie rozpoznać. Jak myślisz?
Severus przyglądał się dłuższą chwilę w milczeniu. Gdy jego wzrok spoczął na jej grzywce, Hermiona poczuła się zmuszona wyjaśnić.
– Odczaruję sobie włosy jak tylko wrócimy.
– Zdecydowanie – odparł i dodał. – I przestań przygryzać usta.
– Spróbuję.
Ponieważ nastrój Severusa najwyraźniej nie zmienił się od wczorajszego wieczora, więc Hermiona usiadła obok niego i jedząc przygotowane śniadanie, zaczęła przeglądać brudnopis listy zaklęć, które zrobiła dla Fleur.
DZIEŃ „D” – godzina, 30 minut do SPOTKANIA
Apartament Francisa
Francis balansował na krawędzi między dwoma odcieniami czerni i sam nie wiedział, który jest gorszy. Raz po raz ból ściągał go w swoje odmęty i zanurzał się w koszmarne majaki, w których widział dzisiejszy poranek, tak okropny, że z coraz większym trudem wracał do jeszcze okropniejszej świadomości. Noc za oknem wirowała tysiącami kolorów w szalonym tempie, pulsowała w głowie, płonęła w prawej ręce i przyprawiała o mdłości. Z początku cieszył się oderwaniem od majaków, lecz z chwili na chwilę wszystko mętniało coraz bardziej i osuwał się znów w głębinę.
Kilka razy musiał na dobre stracić przytomność. Dwa razy również zwymiotował – ból po odcięciu palca i zmiażdżeniu kości był tak straszny, że aż kręciło mu się w głowie i nie pomagało ani unoszenie rąk – tyle ile mógł, ani pochylanie ich, ani kładzenie na boku, ani nic… W pewnym sensie cieszył się nawet z Silencio, bo chyba oszalałby słuchając swoich jęków i szlochów.
Lecz z czasem okresy pełnej świadomości trwały dłużej i Francis próbował rozpaczliwie znaleźć jakiekolwiek wyjście z tej sytuacji.
Cokolwiek. Byle tylko uratować Jean-Louisa. I Dorę i Anglików.
Większość pomysłów zaczynała się w miarę realnie, lecz z chwili na chwilę stawała się coraz większą ułudą, delirium wywołanym gorączką. Jednak jeden, chyba ostatni, był zdecydowanie lepszy.
Zawiadom Jean-Louisa. Napisz mu list. Remporter do domu. Lub Bastylii. Gdziekolwiek. Niech go ktoś wyśle. Kto ma różdżkę. Ktoś inny. Z dołu. Z zewnątrz. Wyrzuć przez zbite okno. Z remporterem. I adresem.
Może i sam wypadniesz. Znajdą cię. Byle dalej od De Laine’a. Wśród ludzi. I na nowo będzie jasne. Coś zdecydowanego.
Tylko… był przywiązany do szafki i biurko było za daleko. Noża nie widział.
Musiał się tam dostać.
Próbował się podczołgać do przodu, ale nie miał sił. Lecz próbował. Kilka razy usłyszał cichy grzechot szyb w drzwiczkach. Lecz tylko tyle.
Nogami też nie mógł. Nawet gdy unosił się z meblem w powietrze, podpływał do biurka, nagle szafka ściągała go w dół i jego palce tylko prześlizgiwały się o milimetry od remportera, a on opadał niżej i niżej… w gęstą wilgoć, w której czyhają wszystkie demony.
I właśnie z takiej wilgoci wyciągnął go czyjś głos. Francis podniósł głowę i z trudem uchylił piekące oczy.
Rozmazana sylwetka powoli stała się coraz wyraźniejsza i rozpoznał De Laine’a. Czarodziej pochylał się nad nim i poruszał ustami.
-… masz antidotum? – usłyszał w końcu pełne zniecierpliwienia parsknięcie.
Francis nie odpowiedział mu – nie tylko z uwagi na Silencio, lecz i dlatego, że potrzebował chwili na dojście do siebie.
– Merde! Finite Incantatem! – De Laine pociągnął go za ramię i z kolejnym zaklęciem znikły wszystkie więzy. – Gdzie masz antidotum, pytam! Nie znalazłem w twojej pelerynie!
To dobrze, pomyślał Francis. W kieszonce peleryny była mała dziurka i najwyraźniej w trakcie teleportacji mała fiolka musiała wysunąć się i wypaść. Może nawet jeszcze przed domem Jean-Louisa?
– Wstawaj!
De Laine podniósł go zaklęciem i krzywiąc się z obrzydzenia zarówno z powodu zapachu jak i na widok przesiąkniętego wymiocinami oraz moczem ubrania, wskazał różdżką tylne kieszenie spodni Francisa.
– Accio antidotum na dwustopniowy eliksir!
Nic się nie stało. De Laine zaklął pod nosem i w tym momencie przez stłuczone okno wleciała mała fiolka i wpadła mu w ręce.
– Wspaniale – ucieszył się i zerknął na zegarek. – Po prostu nikt nie powinien mieć innego antidotum niż to, które rozprowadzają w aptekach, rozumiesz? No ale to nie twoje zmartwienie. Ty powinieneś przejmować się teraz tym, że nie znalazłeś żadnej wiedźmy, która chciałaby z tobą spędzić noc otwierającą Walentynki. Chyba, że moje towarzystwo uznasz za równie ciekawe.
– Zamknij się, De Laine – wychrypiał Francis i odchrząknął. – Bo nawet pieprzyć głupot nie potrafisz.
Uśmiech spełzł z twarzy młodszego czarodzieja.
– Żegnam – powiedział.
Francis już chciał mu odpowiedzieć, że tak samo żegnał się z nim w czwartek, gdy De Laine smagnął różdżką.
– Suffoco!
I wymaszerował z gabinetu.
Mówi się, że tuż przed śmiercią ludzie doświadczają nagle jasności umysłu. Widzą wyraźniej, słyszą i czują…
Francis właśnie się o tym przekonał. Z tym, że nie czuł bólu odciętego palca.
Zaklęcie duszące! Merlinie, ile ci zostało? Dwadzieścia sekund? Pół minuty? Nie więcej. Na pewno nie świadomości.
Resztę czekało za chwilę to samo.
Jean-Louis! Napisz do niego!
Czując rosnący, nieprzyjemny ucisk w piersi, rzucił się na biurko i rozgarnął na boki wycinki i całe gazety.
Ucisk przybrał na sile, a serce zaczęło łomotać jak dzikie. O Merlinie! Pod jedną z gazet namacał remporter. Powietrza! Lewą ręką porwał jakiś skrawek pergaminu. Merlinie, NIE ODDYCHAJ! Ucisk przerodził się w ból, gdy złapał pióro i rozejrzał się za kałamarzem. Gdzie… I w tym momencie ujrzał roztrzaskaną buteleczkę pod oknem i zaschnięte czarne plamy na ścianie!
Put… NIE!!!! Nie wypuszczaj powietrza!! Z rozpaczy szarpnął głową i coś na skraju jego pola widzenia błysnęło. NÓŻ!
Musiał oddychać! Merlinie, musiał….!!!
Z coraz większym trudem złapał nóż ocalałymi czterema palcami prawej ręki i przeciągnął nim po lewej dłoni! Płuca zapłonęły ogniem, gdy nieporadnie ujął pióro, zanurzył je we krwi i napisał „J L Chancerel Bastylia”. Czy rozmazał to, co napisał, czy to tylko czerwono-czarne płaty zaczęły migać mu przed oczami?
POWIETRZA! MERLINIENIEODDYCHAJNIEODDYCHAJ!!!!!
Nie było czasu na długie wyjaśnienia! Odwrócił kartkę, umoczył pióro we krwi ostatni raz i napisał jedno, ostatnie słowo: „UCIEKA…”
Przeraźliwy ból rozrywał mu całą klatkę piersiową. Ręce odmawiały posłuszeństwa. Wzrok też. Przestawał już rozumieć, co robi. W głowie wyło mu już tylko błaganie o oddech, o czyste powietrze…
Nie mogąc się już dłużej powstrzymywać, oszalały, chciał odetchnąć, ale mu się nie udało! Nie mógł!!!
Jakimś cudem zgarnął remporter i pergamin i zatoczył się w kierunku wciąż jasnej, ale już ciemniejącej, pulsującej plamy. POWIE – POWIETRZA!
Płomienie szalały mu w płucach i pierwszy spazm szarpnął jego ciałem. Na ułamek sekundy zapadła ciemność, nogi ugięły się pod nim… i Francis runął przed siebie.
Ręce nie trafiły w dziurę w oknie, za to wpadł w nią głową na przód, aż do połowy piersi. Jak przez mgłę poczuł jeszcze ból, gdy nadział się na kawałki szyby, a szklane sople spadły i wbiły mu się w plecy, lecz wtedy wszystko eksplodowało czarnym ogniem.
Remporter i powalany krwią kawałek pergaminu wysunęły się z drgających konwulsyjnie palców Francisa i upadły koło szafy. Jeszcze przez ponad minutę ciałem starego czarodzieja wstrząsały drgawki, stopy i ręce poruszały się chaotycznie, coraz rzadziej, aż w końcu zamarły zupełnie.
DZIEŃ „D” – godzina, 15 minut do SPOTKANIA
Bastylia,
Słysząc stukanie do drzwi, Alex nieomal zakrztusiła się kawą. Lecz zanim zdążyła cokolwiek pomyśleć, drzwi otwarły się i do jej pokoju wszedł De Laine z jakąś torbą.
– Ber….trą! – zawołała, zrywając się.
Merlinie, o tej porze?! Co się dzieje?!
Owszem, spodziewała się De Laine’a, lecz dopiero za jakieś pół godziny, nie wcześniej!
– Bonjour, Alex – odezwał się trochę sztywno De Laine, podchodząc do niej. – Wcześnie wstałaś.
Alex za wszelką cenę musiała odwrócić jego uwagę, więc postąpiła ku niemu i ujęła go za rękę.
– Nie… Nie mogłam spać – odparła, patrząc mu w oczy. – Wczoraj wieczorem cię nie było i… To znaczy byłeś, ale nie sam – ponieważ nie spojrzał na nią, ścisnęła mu dłoń. – Co się stało?
De Laine odniósł jakieś dziwne wrażenie, którego nie umiał sprecyzować. Coś było inaczej, lecz nie umiał powiedzieć, co.
– Co? – rozejrzał się dookoła, lecz na nic.
– Co się stało? – Alex nie musiała udawać zaniepokojenia, raczej kryć ogarniająca ją panikę. – Ber-trą?
Na dźwięk tak miękko wypowiedzianego swojego imienia De Laine drgnął i spojrzał na nią.
– To nie tak, że uważam, że teraz zawsze się… żegnamy. Po prostu przestraszyłam się, że… Nie wiem. Że nie chcesz już mnie – bąknęła wstydliwie.
Po wyjaśnieniach Marchanda, De Laine był już całkowicie pewny, że Sardin istotnie uwarzył Aktywator i że Alex celowo ich zwodziła, ale nadal nie wiedział, czemu. Czy z obawy o życie czy… Ale to mogła wyjaśnić mu tylko Alex i z pewnością nie teraz. Za kwadrans miał spotkać się z przyjaciółmi Marchanda i choć zaplanował sobie wszystko dokładnie, fale wątpliwości i paniki zalewały go coraz silniej. Czuł się jak butelka wyrzucona do wzburzonego morza tuż przy brzegu pełnym głazów, która w każdej chwili mogła roztrzaskać się o któryś z nich. No i zupełnie nieprzespana noc dawała mu się coraz bardziej we znaki.
Wytrzymaj jeszcze kilka godzin, pomyślał.
– Miałem koszmarny wieczór.
Alex myślała dokładnie to samo. Musiało się jej udać! Nieważne jakim kosztem!
– Noc, jak widzę, też – szepnęła, przesunąwszy delikatnie palcami po jego twarzy. Po czym pocałowała go i zarzuciwszy mu ręce dookoła szyi przytuliła się mocno.
Przedziwne uczucie wyparowało z De Laine’a natychmiast. Wiedział, że zakochane kobiety szukają czułości na równi z seksem, może nawet bardziej, a… Czy to nie świadczy o tym, że cię kocha? Wzburzone morze wygładziło się odrobinę, lecz dalsze rozważania musiały poczekać. Teraz musiał przygotować się do spotkania ze Snape’em i resztą.
– Porozmawiamy o tym w południe. Muszę już iść, ale przyjdę po ciebie dwadzieścia po siódmej. Dokładnie dwadzieścia po siódmej. Masz być gotowa, rozumiesz? – w jego głosie zabrzmiała niemal groźba i Alex natychmiast potaknęła.
– Oczywiście. Będę na ciebie czekać.
– Doskonale. Acha, i będę po wielosokowym, więc się nie zdziw.
De Laine pocałował ją, ścisnął torbę z ubraniami Marchanda oraz eliksirami i prędko wyszedł.
Gdy drzwi zamknęły się za nim, Alex z jękiem osunęła się na krzesło i ukryła twarz w dłoniach.
Działo się coś znacznie gorszego niż to, co podejrzewała. MUSIAŁA dowiedzieć się NATYCHMIAST co, żeby móc dopasować do tego swój plan!
DZIEŃ „D” – 1 godzina do SPOTKANIA
Place de La Bastille
Niebo, które w Londynie bardzo jeszcze zupełnie czarne, w Paryżu troszkę pojaśniało. Na wschodzie przez szczeliny w grubych pokładach chmur przebijała ciężka szarość. W świetle mugolskich latarni można było dostrzec drobną mżawkę opadającą wolno na świat niczym pajęcza sieć. Po przejściu do wymiaru czarodziejskiego czuło się ją już tylko na twarzy. Niewidoczną. Podstępną. I nieuniknioną.
Rzuciwszy Lumos Hermiona, Harry i Severus przeszli w milczeniu przez bramę i niemal wpadli na Dorę i Chancerela. Na widok Hermiony, przemienionej tym razem w krótkowłosą krępą szatynkę, młoda Auror zawahała się lekko, ale Chancerel uśmiechnął się szeroko.
– Gdzie jest Francis? – spytał Harry po zdawkowym powitaniu.
Już i tak napięta atmosfera zgęstniała momentalnie jeszcze bardziej i aż ciężko było zaczerpnąć powietrza.
– Pewnie za chwilę się zjawi – odparł Chancerel, siląc się na spokój. – Deportowałem się z domu dosłownie chwilę temu i nie dostałem żadnej wiadomości, żeby…
W tym momencie rozległo się pyknięcie i w słabym świetle różdżek pojawił się Francis. Podszedł poprawiając pelerynę i podał dłoń stojącemu najbliżej Harry’emu.
– Bonjour!
– Marchand. Jeśli uważasz, że powinienem przypomnieć ci nasz plan, powiedz to lepiej teraz – powiedział niskim głosem Severus, zanim Harry czy ktokolwiek inny zdążył odpowiedzieć.
Francis wytrzeszczył na niego oczy, a potem potoczył niemal błagalnym wzrokiem po reszcie, zatrzymując go chwilę dłużej na Hermionie.
– Przecież jest siódma?!
– Przestaw zegarek o minutę do przodu – poradził mu Chancerel i dodał ponaglająco. – Severusie, nie mamy czasu.
– Dziękuję za OBIE cenne uwagi, Chancerel – odparł lodowato Severus.
Francis zrobił minę do przyjaciela, potulnie spuścił głowę i zaczął gmerać przy zegarku. Harry czym prędzej wyciągnął pelerynę niewidkę z wyglądającej na urzędową torby i podał mu ją.
– Proszę na nią uważać.
– Naturalnie! Synu!
Hermiona szybko rozdała wszystkim bransolety oraz St. Orettes i pokazała, jak działają. Gdy na swojej napisała „Powodzenia”, ten sam napis pojawił się natychmiast na pozostałych i Dora poklepała ją po ramieniu.
– To tobie trzeba życzyć powodzenia!
– Jakieś uwagi? – spytał jeszcze Severus, zerkając na zegarek. Dochodziło pięć po siódmej.
– Nie. Idę pierwszy – odpowiedział natychmiast Francis, kiwnął głową i deportował się.
Hermiona wręczyła Chancerelowi niewielką siatkę, w której znajdowały się jej zmniejszone ubrania, wielosokowy z jej włosem i kosmetyki.
– Masz drugą różdżkę na wszelki wypadek? – zapytał Mistrz Umysłu, chowając ją za pazuchę. – Nie pamiętam już, czy o tym mówiliśmy.
– Jak zareagowałby strażnik czy ktokolwiek inny, gdyby znalazł przy sprzątaczce dwie różdżki? – odparł pytaniem Severus, zanim Hermiona zdążyła się odezwać.
Harry pochylił głowę i przewrócił oczami.
DZIEŃ „D” – 40 minut do SPOTKANIA
Bastylia – Recepcja
– Musiałam go zgubić poprzedniej nocy, jak sprzątałam – rozłożyła bezradnie ręce Hermiona, patrząc przepraszająco na zaspaną recepcjonistkę. – I przypuszczam, że to było w gabinecie Brigitte Chazal. Wie pani, u niej wszystko się błyszczy, a zasysacz kurzu robi tyle hałasu, że…
– Nie „GO” tylko „JĄ” – fuknęła recepcjonistka, stawiając na liście duży krzyżyk przy Anne Legrand. – Czemu wy wszystkie traktujecie przepustkę jak medalion?! Pewnie jeszcze nosicie ją jak biżuterię!
Gderając dalej pod nosem na sprzątaczki i Brigitte Chazal, zaczęła otwierać przeróżne szuflady, aż w końcu z którejś przywołała jedną z zapasowych przepustek. Duże srebrne kółko istotnie wyglądało jak medalion. Wypukłe znaki można było wziąć za bogate zdobienia, połyskujące przy każdym ruchu, zaś długi łańcuszek był wręcz piękny.
Hermiona otarła wilgotne dłonie o ubranie i już chciała po nie sięgnąć, gdy dziewczyna wskazała kółko różdżką.
– Anne Legrand, tak? – nie czekając na odpowiedź, stuknęła w nie różdżką i na dole pojawiły się wypukłe małe literki układające się w imię i nazwisko. – Niech pani zgłosi to natychmiast Marie-Claire, żeby wyrobiła pani nową w poniedziałek.
– Naturalnie – szepnęła Hermiona. Jasne. Marie-Claire i całemu światu. – Dziękuję i do widzenia.
W odpowiedzi dziewczyna ziewnęła niezbyt dyskretnie.
Hermiona wzięła przepustkę-medalion i niespiesznym krokiem ruszyła w kierunku przejścia do Skrzydła Zachodniego, lecz pomimo jej najlepszych starań dotarła do niego niemal biegiem. Gdy tylko znikła z widzenia recepcjonistce i czarodziejowi kontrolującemu różdżki wszystkich interesantów, oparła się plecami o ścianę i odetchnęła głęboko. Jeśli cokolwiek mogło pójść nie tak, to właśnie na recepcji lub podczas rozmowy z przełożoną sprzątaczek.
– H…Anne? – Hermiona aż podskoczyła i rozwarła gwałtownie oczy, ale to był tylko Chancerel.
– W porządku, nic mi nie jest – oderwała się od ściany i oboje ruszyli do damskiej toalety nieopodal. – Byłeś genialny z tą jakąś Brigitte! Na recepcji przeszłam bez problemów!
– Z Marie-Claire tym bardziej przejdziesz. Teraz już masz imienną przepustkę, a ona nie widuje sprzątaczek z nocnej zmiany – uspokoił ją Francuz. – Sprawdziłem korytarz i klatkę schodową w pobliżu wejścia do Skrzydła Północnego, wszystko w porządku, nikogo nie ma.
Światło w toalecie zapłonęło dopiero gdy weszli – znak, że pomieszczenie było puste. Hermiona zablokowała Colloportusem drzwi i zrzuciła pospiesznie pelerynę.
– Wielosokowy i kosmetyczka!
Chancerel odkorkował fiolkę w momencie, gdy kobieta wyszarpnęła z kosmetyczki tubkę z maseczką do twarzy. Dwoma dużymi łykami wypiła cały eliksir i nie zwracając uwagi na nieprzyjemną przemianę odkręciła koreczek. Maseczka musiała trochę podeschnąć, żeby ściągnąć skórę i uformować jej zmarszczki.
– Francis się odzywał?
– Nie – odparł Mistrz Umysłu, wyciągając niezbyt duży Kamień. – U niego też wszystko musi być w porządku.
Pokój Alex
O tej samej porze
Alex wrzuciła właśnie do toalety dwa włosy, które znalazła przy łóżku, gdy usłyszała głośne pukanie do drzwi. Szarpnęła za spłuczkę, wyskoczyła z łazienki i zamarła na widok stojącego w nich starego czarodzieja.*
Oczywiście wiedziała, że to był De Laine, ale nie zaszkodziło trochę pograć mu na uczuciach.
– To ja, Bertrand – zawiadomił ją natychmiast niskim, trochę ochrypłym głosem.
– Merlinie! Ber-trą! – westchnęła, podbiegając do niego. – Mówiłeś, że się przemienisz, ale przestraszyłeś mnie!
– Gotowa?
– Przecież kazałeś, prawda?
Po nieznajomej twarzy przebiegł lekki uśmiech i starzec gestem przepuścił ją na korytarz.
Alex obrzuciła pokój ostatnim spojrzeniem. Cokolwiek miało się wydarzyć… nigdy już go nie zobaczy.
Pamiętając jak ciężko jej było poruszać będąc Tylorem nie zdziwiła się, że De Laine zasapał się schodząc na pierwsze piętro. Gdy przyłożył różdżkę do olbrzymiej poczerniałej ściany, nadstawiła ucha próbując dosłyszeć hasło, lecz wyłowiła tylko kilka niewyraźnych dźwięków. Trudno. Znajdziesz jakiś sposób. Choćby zmusisz któregoś z nich, żeby ci je podali.
– Ber-trą, co się dzieje?! – spytała z naciskiem, gdy przeszli do korytarza Skrzydła Północnego i ściana zmaterializowała się za nimi.
Wracający do własnej postaci De Laine pospiesznie założył okulary i przytrzymał osuwające się spodnie.
– Nasze plany na dzisiejszy dzień się skomplikowały – otworzył drzwi do Strefy Projektu i niemal wepchnął ją do środka. Luźny na Marchandzie sweter wpił mu się pod pachę. Ostrożnie, bo go podrzesz! – Nie udało mi się anulować sprzątania na dzisiejszy dzień.
– Cholera – skwitowała Alex.
– Dokładnie – De Laine ujął ją pod ramię i niemal pociągnął za sobą. – O ósmej, może trochę później, przyjdzie sprzątaczka. NIE MOŻE CIĘ ZOBACZYĆ, więc będę cię musiał zamknąć w laboratorium.
– Rozumiem – Alex nie rozumiała, czemu akurat w tym De Laine widział problem, powinien się raczej martwić, że to utrudni pozbycie się Sardina. Ona zaś osobiście widziała problem zupełnie gdzie indziej – A ty?
– Ja muszę teraz wyjść, ale wrócę razem ze sprzątaczką. A właściwie tuż za nią.
Dochodząc do przeszklonych ścian De Laine zaklął pod nosem. Zupełnie o nich zapomniał!
– O której przychodzi Sardin? – indagowała dalej Alex
– Wpół do dziewiątej.
Wszedłszy do środka De Laine wyciągnął z torby różdżkę Alex, wskazał nią jedną ze ścian i rzucił Numbilum. Rozległo się coś na podobieństwo westchnienia, szyba zaczęła mętnieć od podłogi w górę i kilkanaście sekund później stała się zupełnie matowa. De Laine rzucił na drugą ścianę to samo zaklęcie.
– Tak będzie lepiej – stwierdził i wręczył różdżkę Alex. – Proszę.
– Dziękuję – kobieta uśmiechnęła się z wdzięcznością i wskazała głową ścianę. – Ber-trą, rozumiem, że się o mnie troszczysz, ale przecież tej sprzątaczce zawsze można usunąć wspomnienia?
De Laine potrząsnął głową. Tu nie chodziło o wspomnienia. Hermiona Granger nie mogła jej zobaczyć. Nie mogła się przestraszyć, zdziwić czy wściec. Po prostu nie mogła poczuć ŻADNYCH silnych emocji, bo Chancerel mógł ujrzeć to w tym jakimś kamieniu, o którym wspominał Marchand.
Lecz właśnie kończyła się jedyna luka czasowa w planie Snape’a i De Laine nie miał czasu odpowiadać na lawinę pytań, którą wywołałoby wyjawienie, kim jest „TA” sprzątaczka.
– To o wiele bardziej skomplikowane – odparł więc i sięgnął do klamki. – Do zobaczenia niebawem!
Stojąc z drugiej strony zmatowiałej szyby, zapasową różdżką rzucił zaklęcie Magicznej Klatki, lecz zamiast po prostu wskazać przestrzeń przed drzwiami, przesunął nią po szparze między nimi a framugą. Taką „Klatkę” było o wiele trudniej wykryć, a przy Granger wolał nie ryzykować.
Blade, niebieskawe światło zamigotało, gdy magiczne pręty zaklinowały drzwi. De Laine dotknął jeden różdżką i odszedł.
Światło zaczęło blednąć i znikło, gdy mężczyzna był już w połowie korytarza.
Przyglądająca się temu od środka Alex prychnęła ze wzgardą. Magiczna Klatka. Też mi coś.
* – W Dwóch Słowach już o tym wspominałam. Z tego, co zrozumiałam, włosy czy paznokcie itp muszą być odebrane od osoby żywej. Crouch utrzymywał przy życiu Moody’ego zapewne nie tylko po to, żeby móc obcinać mu włosy przez cały rok, ale również po to, by w razie potrzeby móc go przepytywać.
Tak przynajmniej ja to widzę. A Francis jeszcze żył, gdy De Laine wyrywał mu włosy…
DZIEŃ „D” – 20 minut do SPOTKANIA
Bastylia – Recepcja
Stojąc pod peleryną niewidką Pottera na wprost wejścia, De Laine przyglądał się dwóm czarodziejom stojącym przy kontuarze. Jeden z nich był wysoki i miał krótkie, zmierzwione blond włosy, drugi, trochę niższy, był przeraźliwie rudy.
Snape i Potter, uznał. To musieli być oni, bo zjawili się razem, punktualnie za dwadzieścia ósma, dokładnie zgodnie z planem. Poza tym weszli tuż po tym, jak na fałszywej St. Orette pojawiła się wiadomość od polskiej Auror: „D – S H OK”.
Z początku zamierzał obserwować Recepcję kryjąc się pod zaklęciem Kameleona, ale na całe szczęście w ostatniej chwili przypomniał sobie o niewidce! Dla tej dwójki Kameleon musiał być równie prosty do przejrzenia, jak chowanie się za dziurawą firanką!
Obaj mężczyźni zostali odesłani do stanowiska kontroli różdżek. Jeden po drugim podali różdżki staremu czarodziejowi, ten bardzo leniwie sprawdził je i nabił na końce piankowe kulki, uniemożliwiając w ten sposób posługiwanie się nimi.
Tymi konkretnymi, pomyślał De Laine, turlając w palcach zapasową różdżkę. Zaiste, kontrola bezpieczeństwa była w Bastylii dziurawa jak rzeszoto.
Gdy Snape i Potter zniknęli w klatce schodowej baszty Północno-Zachodniej by dołączyć do reszty, odczekał chwilę i potarłszy piekące oczy, ruszył w kierunku schodów do podziemi. Co prawda miał jeszcze czas, ale w Holu nie miało już się nic wydarzyć, więc równie dobrze mógł poczekać na dole na Granger.
Dokładnie w tym samym momencie drzwi wejściowe do Holu Głównego otwarły się i do środka wszedł Sardin. Zamykając je ostrożnie obrzucił uważnym spojrzeniem cały hol i nie widząc nikogo prócz recepcjonistki i starego Jean-Pierre’a przy stanowisku kontroli różdżek, poszedł wprost do pierwszego przejścia prowadzącego do Skrzydła Wschodniego.
DZIEŃ „D” – 15 minut do SPOTKANIA
Bastylia – podziemia, szatnia sprzątaczek
Hermiona siedziała na brzegu wąskiej ławeczki, która biegła wzdłuż ścian niewielkiej szatni dla sprzątaczek ze spuszczoną głową i rękoma mięła dla niepoznaki kieszonkę z przodu fartucha. Jej drobne dłonie nie pasowały do grubawej kobiety, za którą próbowała uchodzić. Równocześnie spod długiej grzywki przyglądała się dwunastu innym kobietom i z odcieniem ulgi musiała przyznać, że nie tylko ona wyglądała dziwacznie.
Kobiety siedziały w niewielkich grupkach i rozmawiały ze sobą w najlepsze, czekając na przybycie przełożonej. Póki co ignorowały ją zupełnie i Hermiona w duchu wznosiła modły do Merlina, by sobie o niej nie przypomniały.
Niestety Merlin musiał być czymś zajęty i jej nie dosłyszał.
– Ej, ty – usłyszała nagle nieco głośniejszy, piskliwy głos. Wszystko w niej aż podskoczyło. Podniósłszy głowę zobaczyła parę zielonych oczu, powiększonych do absurdalnej wielkości przez grube szkła okularów. – Nowa?
Hermiona przygryzła lekko dolną wargę i natychmiast rozchyliła usta.
– Ehhh… I tak i nie – odparła, starając się mówić z paryskim akcentem, który znała. – Pracuję od tygodnia, ale na nocki – na wszelki wypadek objęła się ramionami, by zakryć medalion-przepustkę. Nie przyjrzała się ICH medalionom i nie umiała powiedzieć, czy tymczasowy nie różnił się jakoś od normalnego.
– A gdzie sprzątałaś?
O cholera…! To było jedno z miliona pytań, których tak się obawiała! Co prawda wczoraj ustalili, że niby sprzątała Skrzydło Wschodnie, które w miarę znała i dużo o nim czytała, za to nie znała zwyczajów sprzątaczek i odpowiedź na to pytanie przypominało stąpanie po kruchym lodzie. Bardzo kruchym.
– To chyba zmęczona jesteś, co nie? – zauważyła siedząca obok młoda dziewczyna w ciąży.
Pilnując się, by nie przygryzać znów ust, Hermiona natychmiast uśmiechnęła się do niej.
– Strasznie. Ale ten nocy nie pracowałam. Wczoraj byłam na pogrzebie ciotki. Zmarła chyba na to zakażenie magii, choć jeszcze nikt tego nie potwierdził, swoją drogą tyle to trwa…
Zgodnie z jej przypuszczeniem od razu wybuchło zamieszanie, bo kobiety zaczęły mówić wszystkie naraz. Hermiona przełknęła z trudem ślinę i starając się uspokoić galopujący oddech potakiwała im gorliwie. Gadajcie, byle dłużej…
Przybycie przełożonej kilka minut później przerwało ożywioną dyskusję o Uzdrowicielach. Marie-Claire, bardzo korpulentna starsza czarownica wtoczyła się do szatni, klasnęła w dłonie i zwracając się do nich per „Pszczółki” zaczęła krótką odprawę.
W połowie korytarza Skrzydła Zachodniego stażysta-fajtłapa u Gargulkowców rozlał niewidoczny atrament. Szef-idiota Biura Przemieszczania Skrzatów Domowych zostawił na cały dzień otwarte okno na wymiar mugolski i teraz wszystko pokrywa śmierdzący, ciemny, tłustawy pył. Myszy, wyczarowane przez Poczciarzy przez pomyłkę tydzień temu nie zostały wyłapane, więc na Merlina, niech idzie tam jakaś, która się ich nie boi…
I tak dalej, i tak dalej. Hermiona słuchała jej z wyrazem skupienia na twarzy, powtarzając jednocześnie w myślach zaplanowaną rozmowę na temat krótszego dnia pracy. Dlatego gdy Marie-Claire skończyła mówić i sprzątaczki zaczęły wychodzić na korytarz, podeszła do niej i stanęła plecami do wszystkich.
– Madame… Nie wiem, czy z personalnego zgłosili pani, że dziś pracuję tylko rano – odezwała się cicho, nieświadomie mnąc palcami grubą tkaninę spódnicy. – Chciałam….
– Tylko rano? Jak się nazywasz? – Marie-Claire zerknęła na jej przepustkę, obróconą akurat tyłem do przodu.
– Anne Legrand. Mam sprzątać…. Strefę Projektu „Cień Motyla” – Hermiona ściszyła głos jeszcze bardziej.
Marszcząc brwi grubiutka czarownica przekartkowała plik pergaminów i pokręciła głową.
– Niemożliwe. Nic tu nie napisali. Poza tym nie uda ci się sprzątnąć wszystkiego, myślisz, że ktoś będzie to robił za ciebie? Przełóż swoje sprawy na inny…
Merlinie, niech żadna z tamtych cię nie usłyszy…
– Idę na pogrzeb – wyjaśniła płaczliwie Hermiona.
Mina Marie-Claire natychmiast złagodniała. Poklepała ją po ramieniu i wskazała głową drzwi.
– Och. Przykro mi. Tylko się pospiesz, żeby potem nikt z tych ghulów stamtąd nie narzekał.
– Merci, Madame.
Hermiona złożyła sobie w duchu gratulacje. Będziesz musiała opowiedzieć to Ginny! Co prawda nie dorównywała Rudowłosej, ta zrobiłaby to bez porównania lepiej, ale jak widać sporo się od niej nauczyła!
Wychodząc na korytarz miała wrażenie, że zostawia za sobą strach. Udało się jej przejść przez dwa najtrudniejsze punkty ich planu. Teraz miała przed sobą najważniejszą część, ale tym razem wszystko zależało od niej samej.
Jeszcze większa ulga ogarnęła ją na widok Francisa, który podszedł do nich, gdy dochodziły na podest parteru. Stary czarodziej rzucił im grzeczne „Mesdames, Messieurs, bonjour”, jego wzrok prześliznął się po wszystkich ani na chwilę nie zatrzymując na niej, po czym przywitał się ze strażnikami i ruszył z nimi na górę.
De Laine nie bardzo pamiętał Granger z rozprawy w brytyjskim Wizengamocie. Przypominał sobie tylko scenę, którą urządzili ze Snape’em, ale wtedy już wisiała mu w ramionach, a potem szybko odwrócili się i wyszli. Marchand opisał mu ją jako szczupłą, piękną młodą kobietę, o burzy brązowych włosów, owalnej twarzy i dużych brązowych oczach. Oceniając po Potterze, z którym chodziła do szkoły, musiała mieć jakieś… 25 lat?
Niestety żadna z nadchodzących sprzątaczek jej nie przypominała.
Żaden problem. Wkrótce samo się okaże.
Obrzucił je obojętnym spojrzeniem, starając się nie patrzeć na żadną konkretną i od razu wdał się w rozmowę ze strażnikami. Granger powinna dojść do wniosku, że próbuje jak najlepiej grać swoją rolę. Bo przecież mieli się nie znać, prawda?
Na parterze dwóch strażników odłączyło się od nich zabierając ze sobą kilka kobiet i zostało tylko czterech. De Laine zrównał się z Claudem, którego magia, jako jedynego z nich, wpisana była w Barierę.
– Monsieur Marchand, wie pan, czemu nagle zmienili hasło? – zagadnął go strażnik. – Zawsze o tym uprzedzali.
– Przypuszczam, że tym razem ktoś zapomniał – zaśmiał się De Laine. – Co mnie dziwi to to, że nie zmienili wszystkich haseł, tylko to.
– Całe szczęście, że pan się o tym dowiedział. Nie wiem, co by było, gdyby pan nam dziś go nie podał.
– Ja wiem. Stałbyś, synu, pod drzwiami cały dzień.
Niewiele młodszy „syn” popatrzył na niego dziwnym wzrokiem i De Laine’owi ścisnęło się gardło. Lepiej się zamknij, bo w ostatniej chwili palniesz jakąś głupotę! Pozorując zmęczenie zwolnił i idąc koło jednej ze sprzątaczek skupił się na pomyśle, jak przejść przez wejście do Skrzydła znoszące działanie eliksiru wielosokowego i pozostać Francisem Marchandem.
DZIEŃ „D” – 5 minut do SPOTKANIA
Bastylia – Skrzydło Północne, Strefa Projektu
Sardin zawsze wchodził do Skrzydła Północnego w tygodniu; nawet późnymi wieczorami widywał kręcących się tam nielicznych pracowników. Ich kroki, rozmowy, odgłosy zaklęć, światło padające na korytarz z otwartych drzwi czy przezierające przez szpary przy podłodze tworzyły nieodmiennie wrażenie przebywania w wygrodzonym, tętniącym życiem świecie. Czuł się niczym mrówka w mrowisku.
Dziś… ciemny korytarz ciągnący się przez całe Skrzydło był pusty. Zimny.
Zamknięte drzwi znaczyły tylko ledwie widoczne jaśniejsze szparki. Powietrze zastygło w bezruchu i syk pochodni przy wejściu do Strefy Projektu wydawał się huczeć, nie posykiwać.
Sardin dla pewności rzucił Homenum Revelio i chwilę przyglądał się temu niecodziennemu widokowi, bardziej po to, by uspokoić ostre łupanie w głowie niż czekać czy zaklęcie nie wróci, odbiwszy się od czyjejś magii.
W Strefie Projektu wszystko wyglądało podobnie. Kolejne Homenum Revelio również nie wykazało ludzkiej obecności, zgodnie z jego przewidywaniami. Mężczyzna przeszedł do pomieszczenia, które służyło im za kuchnię i jadalnię, zamknąwszy odruchowo drzwi wyciągnął zza pazuchy grube zawiniątko, ustawił na palniku niewielki kociołek i rozpalił pod nim ogień.
Nie znał smaku ani eliksiru futrzącego, ani czarnych cukierków, ale sądząc po tych zwykłych, zielonych, Aktywator nie mógł zaliczać się do ulubionych napojów Francuzów. Dlatego też postanowił po prostu rozpuścić w eliksirze cukierki, wymieszać i zmusić Rayleigh i De Laine’a do wypicia tej skondensowanej mikstury.
To było proste i… genialne. Musiał tylko pamiętać, by rzucić Imperiusa różdżką któregoś z nich.
Alex pierwszy raz widziała ogrodową sadzawkę w Strefie Projektu. Owszem, słyszała o niej, właśnie do niej wylewano eliksiry, które warzyła, ale nikt nie pozwolił jej nigdy na wyjście na dwór. Nawet okna od strony Laboratorium zasłaniały ciężkie kotary, zaś idąc ten jeden jedyny raz do salki w drugim korytarzu, nie miała głowy do podziwiania widoków.
Szalejące w niej emocje niemal wyły, ciskając nią od żrącego serce lęku przez ślepą nadzieję do wzruszenia i euforii tak silnych, że aż miała łzy w oczach.
Jeszcze chwila. Cierpliwości. Uspokój się.
Merlinie, tak bardzo chciała, by było już choćby godzinę później!
Żeby nie zwariować jakiś czas temu wyszła na zewnątrz, wystawiła twarz do wschodzącego słońca i spróbowała się wyciszyć. Wsłuchiwała się w niemal ogłuszający świergot ptaków, szum wiatru w koronach drzew, trzeszczenie gałęzi, rechot żab na mokradłach… To był przedsmak Wolności.
Jeszcze kilka kroków.
Jeszcze…
Widząc, że dochodzi ósma, Alex wróciła do laboratorium i zamknęła drzwi Magiczną Klatką.
By odwrócić uwagę od brakujących notatek, stół zastawiony był sprzętem do warzenia, pootwieranymi słojami czy pudełkami z ingrediencjami. Czarownica rzuciła na deskę garść liści rosiczki, wyrównała trzęsącymi się dłońmi i krojąc je byle jak powtarzała sobie… kilka ostatnich kroków.
Autentycznie Nivea wyprostowuje włosy?Wróć do czytania
jak porzadnie natluscisz, to sie zrobia ciezkie i beda wisiec takie ciezkie, grube straki: Wierz mi; probowalam 🙂
JAk je potem ladnie naciagniesz robiac kucuk czy koka bedzie piekny efekt!
Tylko potem sztuka jest zmyc to dziadostwo zupelnie z wlosow!
🙂
To może nie będę próbować… albo w wolny weekend tak zrobię, gdy mnie nikt nie zobaczy
Też to pamiętam, że osoba musi być żywa. Nie znam żadnego przypadku podszywania się pod martwą osobęWróć do czytania
i ciezko przestestowac, co? 🙂
No niestety, prawie nikt się nie nadaje, a jak się nadaje to kontakt utrudniony, bo jego ciało obwarowane jest przez armię
Spółka S.H.O.K. czyli Snape i HarryWróć do czytania
🙁Wróć do czytania
O nie koło szafy? A on chciał wyrzucić przez okno?
Biedny Francis 🙁 🙁 🙁Wróć do czytania
dokładnie. W nadziei, że może ktoś inny znajdzie wiadomość i przekaże ją dalej – na czas