Cień Ćmy Rozdział 12

Dlatego o osiemnastej aportowali się na Place de Martyrs w mugolskim Dieppe, skąd Dora miała ich odebrać. Harry natychmiast wystrzelił z różdżki snop czerwonych iskier i rozejrzał się dookoła.

Ludzie mijali ich obojętnie, zajęci omijaniem kałuż i trzymaniem parasoli, by ochronić się przed deszczem. Pobliskie światła dla pieszych zmieniły się właśnie na zielone i ruszyła ku nim grupka przechodniów, a równocześnie obok nich zaczęły zatrzymywać się samochody.

Kilka sekund później obraz rozpłynął się zupełnie.

A niech to… Harry dotknął różdżką okularów i mruknął Impervious i Siccation Adidam – szkła natychmiast stały się suche i w rzęsistym świetle latarni i stojących obok aut mógł na nowo dostrzec grube krople zacinającego deszczu.

– Skończyłeś się bawić? – rzucił, krzywiąc się, stojący obok Severus.

Lecz zanim Harry zdążył odpowiedzieć, zobaczyli zbliżającą się szybko młodą dziewczynę z psem na smyczy. Patrzyła wyraźnie na nich, lecz gdyby mieli wątpliwości, czy to ona, rozwiałyby je jej słowa.

– Zwariowaliście?! – syknęła, aż trzęsąc się z wściekłości. – To jawne łamanie Międzynarodowego Kodeksu Tajności! Prawo zabrania używania magii wśród Mugoli!

– Odniosłem wrażenie, że masz nam do powiedzenia coś ważnego – odparł natychmiast Severus. – Najwyraźniej się pomyliłem.

Dziewczyna dosłownie zesztywniała i aż się zachłysnęła, ale Harry prędko pokręcił głową.

– Nic nie widzieli. Spokojnie – Blondynka spojrzała na niego i jej mordercze spojrzenie nieco złagodniało. – Użyliśmy specjalnego zaklęcia, dzięki któremu ci ludzie przez jakiś czas nas nie widzieli, a teraz sądzą, że widzieli nas tu już od dawna.

– Ach… To dobrze – skwitowała, już o wiele spokojniej. – Nie… Nie wiedziałam – i dodała, odwracając się od nich. – Chodźmy, przedstawienie się sobie może poczekać.

– Z pewnością – Severus dał krok w jej stronę, złapał za ramię i odwrócił z powrotem ku sobie. – Ale jest coś, co nie może. Chciałbym wiedzieć, czemu nas tu ściągnęłaś – gdy to mówił, napotkał jej wzrok i nic więcej nie było mu potrzebne.

Harry’ego zupełnie to nie zdziwiło – właściwie to spodziewał się czegoś takiego i nawet zastanawiał się, jak sam mógłby upewnić się, że nie idą właśnie prosto w pułapkę. W każdym razie był pewien, że nie zrobiłby tego lepiej niż Severus Snape.

Genialne, pomyślał, obserwując ich. Wysoki brunet i drobna, niska blondyneczka dla ludzi dookoła byli zwykłą parą, która stała koło siebie i po prostu patrzyła sobie w oczy. Żadnego rzucania zaklęć, żadnego machania różdżką. Dokładnie tak jak w łazience Jęczącej Marty, gdy Snape spytał, gdzie znalazłeś Sectumsemprę. Wtedy jego umysł odpowiedział na jego pytanie zupełnie odruchowo, ukazując podręcznik do eliksirów. I był pewien, że nawet jeśli dziewczyna zna się na Oklumencji, wzięta z zaskoczenia reaguje w tej chwili dokładnie tak samo.

I miał rację. Ledwie francuska Auror spojrzała Severusowi w oczy, ten ostrożnie wśliznął się do jej umysłu i bez trudu przemknął między jej Osłonami, lekkimi niczym woal utkany z mgły. Nie próbował szukać jakichś konkretnych wspomnień, tylko po prostu poczekał, co podsunie mu jej podświadomość.

Dziesiątki scen dosłownie runęły na niego – dłuższe, krótsze, zaledwie przebłyski, jak fajerwerki, które wybuchły na czarnym nocnym niebie. Nie rozumiał ani zdań, ani urywków słów, więc tylko chłonął jej emocje.

Twarze, miejsca, przedmioty, jej zachowanie i łzy opowiedziały mu historię wierniej niż ona sama mogłaby to zrobić. Nic nie zmieniając, nic nie ukrywając i nie dodając.

Nie było nawet śladu piknięcia paniki, potrzeby ucieczki, ukrycia wspomnień – tego wszystkiego, co ktoś przyłapany na kłamstwie czy próbie oszustwa mógłby odczuć. Odnalazł tylko mieszankę złości, bezsilności, niepewności, zgrozy, przerażenia i… cierpienia, lecz nie fizycznego, przemieszanego z tęsknotą.

Naraz do tego doszła świeża wściekłość, która natychmiast wybiła się ponad wszystkie inne uczucia, obrazy zafalowały gwałtownie, a na wierzch wypłynęła jego twarz.

– Merde! – parsknęła dziewczyna i wyszarpnęła się Severusowi, gdy ten jak najdelikatniej wyszedł z jej umysłu. – Co to, do jasnej cholery, miało znaczyć?!

– Zaczynasz mnie niepokoić. Dla ludzi uprawiających niektóre zawody to powinno być oczywiste – Severus z rozmysłem strząsnął z prawego rękawa płaszcza krople deszczu, równocześnie niezauważalnie poprawiając schowaną w nim różdżkę. – A teraz prowadź. Nie dysponuję nieograniczonym czasem.

– Quel con (fr. Co za dupek) – mruknęła blondynka, a Harry posłał jej porozumiewawcze spojrzenie. – Tędy – dorzuciła i nie oglądając się na nich, ruszyła prędko w stronę przejścia dla pieszych.

Przejście do wymiaru czarodziejskiego znajdowało się w domu po drugiej stronie placu, stojącego na styku dwóch niemal równoległych ulic. Już zbliżając się do niego Harry nie potrafił ukryć zaskoczenia – w środku musiał mieć nie więcej jeden jard szerokości! Przecież tam nie da rady nawet łóżka wstawić?!

Nawet na zewnątrz był węższy niż zwykły mugolski samochód. Na drugim końcu, w miarę jak ulice rozchodziły się na boki, rozszerzał się zaledwie odrobinę. (7 Avenue Gambetta, Dieppe)

– Żaden mugol tego nie kupi – skomentowała jego minę Dora. – Niektórzy owszem, przychodzą go zwiedzać z ciekawości, jednak taka wizyta długo nie trwa.

Wyobrażam sobie! Harry odgarnął mokre włosy i zanim dziewczyna pchnęła ciemne, drewniane drzwi i gestem ustąpiła im pierwszeństwa, mimo woli przesunęła wzrokiem po jego czole.

Wiedząc, że gdyby Severus Snape miał choć cień wątpliwości co do jej wiarygodności, nie poszedłby za nią, ani nie pozwolił jej odejść, Harry wszedł do środka. Dał tylko niewielki krok przed siebie, żeby nie zderzyć się ze ścianą naprzeciw i jakie było jego zaskoczenie, gdy znalazł się w zupełnie innym świecie.

Szeroka brukowana alejka, słabo oświetlona gazowymi lampami wiodła przez gęsto zarośnięty park i kończyła się w oddali ciemną sylwetką domu. Drażniący uszy warkot rozmaitych pojazdów, wycie jakiejś karetki, czyjeś krzyki i dzwonki rowerów, które dopiero co minęli zamarły gdzieś za nim i w kojącej ciszy słychać było tylko monotonny szelest deszczu, kapnięcia grubszych kropel rozbijających się o wilgotną glebę i pohukiwania jakiejś sowy. Nawet powietrze było inne – czyste, przesycone jodem, aromatyczną wonią żywicy, mokrej ściółki i ostrym zapachem ziemi.

– G-gdzie… – bąknął, odwracając się i ujrzał wysoki mur i dużą żelazną bramę, z której wynurzył się Severus Snape, a za nim dziewczyna z psem.

– To tamten dom – machnęła ręką przed siebie i pochyliła się, by odpiąć psu smycz. – Ale zanim tam dojdziemy, rzućcie na siebie zaklęcie kameleona.

 

To było godzinę temu. Teraz Harry i Severus siedzieli na kanapie przy dużym kominku, w którym huczał ogień, a Dora w fotelu naprzeciw i właśnie kończyła bardzo szczegółową relację ze śledztwa.

Napięte z początku stosunki wyraźnie się polepszyły. Jeszcze tylko po wejściu do domu Dora ścięła się z Severusem o Muffliato – ona nie życzyła sobie używania nieznanych zaklęć, on zaś odparł, że spotkanie, o które ich prosiła, odbędzie się na jego warunkach, lecz sytuację znów załagodził Harry, wyjaśniając, na czym to zaklęcie polega.

Severus odmówił też nazywania jej po imieniu, choć to akurat ją rozśmieszyło, co Harry, pamiętając zbitek niemal samych spółgłosek w jej nazwisku, rozumiał doskonale.

Żeby uniknąć nieporozumień i zachować chronologię wydarzeń, gdy tylko Dora skończyła mówić o zgonie Margaret w Bastylii, Severus powiedział jej o czerwonym papierku od cukierka, który przeoczyli, a Harry o Ryanie.

Każdy kolejny przypadek był coraz bardziej przygnębiający, nieoczekiwane przejęcie śledztwa i wręcz absurdalna konferencja prasowa rzucały na tę sprawę krwawy cień, ale to morderstwo jej partnera tak naprawdę było największym ciosem. Pod koniec wyjaśnień w jej głosie doskonale słychać było bolesną nutę, która przypomniała Harry’emu śmierć Rogera rok temu i dosłownie czuł wkradający się w jego serce mrok.

– Niesamowite, jak wszystko zmieniło się od wczorajszego wieczora – stwierdziła, podsumowując wszystko, Dora. – Kiedy wczoraj zupełnie nagle i… bezceremonialnie wyciągnęli nas z przesłuchania Deilles’a i odebrali śledztwo, a potem usłyszeliśmy wierutne bzdury o wirusowym zakażeniu magii, byliśmy pewni, że to właśnie Deilles i chroni go Minister Lambert czy ktoś z jego otoczenia. Laurent wybrał się do St. Malo rozejrzeć się trochę i dziś rano dowiedziałam się, że… wczoraj wyszedł na ulicę bez rozglądania się i wpadł pod autobus! Niemożliwe! – jej głos zadrżał i Dora potrząsnęła głową z frustracją. – To absolutnie niemożliwe! Ktoś, kto mieszka… mieszkał w centrum mugolskiego Paryża nigdy nie wyjdzie na ruchliwą ulicę bez rozejrzenia się, czy nic nie jedzie! Poza tym przecież tam ciągle coś jedzie! Widzieliście ten plac w Dieppe…? To jest nic w…

– Dora, wiemy, jak wygląda centrum dużego miasta u Mugoli – wtrącił łagodnie Harry.

Dziewczyna westchnęła bardzo ciężko, chwilę milczała, a z całej jej postawy promieniowała jakaś wyjątkowa zaciętość.

– W każdym razie, gdy rano David, zastępca Georges’a Sardina, powiedział mi, co się stało, byłam pewna, że Laurent na coś wpadł i go uciszyli. David kazał mi wziąć sobie urlop i wtedy napisałam do Georges’a, że musimy jak najszybciej porozmawiać w ważnej sprawie.

– Gdzie był wtedy twój szef? – spytał Severus, nie chcąc przeoczyć najmniejszego szczegółu. W tej sprawie wszystko mogło być ważne.

– Ponoć pracował z Amnezjatorami nad sprawą Laurenta.

– Ponoć?

– Zaraz zrozumiesz – sapnęła niecierpliwie Dora, a Severus posłał jej ostrzegawcze spojrzenie. – Więc poszłam do działu personalnego, ale po drodze zatrzymałam się, żeby sobie wszystko przemyśleć. Jak znaleźć samej dowody i jak Georges mógłby mi pomóc… I całe szczęście, bo wtedy… powiedzmy, spotkałam jakąś Angielkę, która powiedziała mi o tym waszym reporterze.

Koko, który niemal położył się Harry’emu na kolanach, szturchnął go głową, dopominając się o głaskanie, więc chłopak odruchowo przesunął ręką po gładkiej, krótkiej sierści.

– Nie doszły do was żadne nieoficjalne wiadomości na ten temat?

– Może ludzie i coś mówili, ale mnie plotki nie interesują. A dlaczego mówisz „nieoficjalne”? – Dora poruszyła się niespokojnie w fotelu. – Wysłaliście do nas jakąś oficjalną notę czy coś takiego?

Jeśli istotnie Anglicy to zrobili i Georges nic im nie powiedział… to byłaby kolejna poszlaka świadcząca przeciw niemu!

– Tak się składa, że wiem, że Gawain Robards ma jutro spotkanie z twoim szefem w tej sprawie – wyjaśnił Harry. – Chce porozmawiać właśnie o tych cukierkach.

Dorę aż podniosło.

– Broń Boże! – zawołała. – Niech nie mówi mu ani słowa o cukierkach! Nie, dopóki nie upewnimy się, że Georges jest niewinny!

Harry zamarł z ręką w powietrzu, a Severus uniósł wysoko brew. JEŚLI jest niewinny? Szef Aurorów?

– Psiakrew, jak mogłam o tym nie pomyśleć! – potrząsnęła głową ze złością Dora. – Niech nic mu nie mówi! Już wam wyjaśniam, dlaczego. Do rozmowy z tą Angielką sądziłam, że to oranżada jest zatruta. Lecz gdy opowiedziała mi, że Ryan zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, czyli dokładnie tak, jak u nas i że znaleźliście przy nim francuskie cukierki Chocorêve, te same co my, doszłam do wniosku, że to musi być to. Cukierki, nie oranżada czy naleśniki.

Po raz pierwszy, gdy skończyła mówić, nastała głucha cisza. Harry i Severus wymienili krótkie, niemal niezauważalne spojrzenia i pomimo huczącego w kominku ognia, po pomieszczeniu rozeszła się fala zimna.

Poza nimi dwoma, Aurorami, którzy prowadzili tę sprawę oraz Gawainem i Hermioną nikt inny nie wiedział o cukierkach.

Harry odruchowo poprawił okulary. Czyżby Diana się wygadała? Ale… Dziś? W Bastylii? Wyraźnie czuł, że trzyma w dłoni nie ten klocek do układanki co trzeba, lecz zanim zdążył pomyśleć cokolwiek innego, odezwał się Severus.

– Jaka Angielka?

Nieświadoma ich nagłej konsternacji Dora wzruszyła ramionami.

– Nie wiem. Nie znam jej. Szkoda, że nie dopytałam się jej, co robiła w Bastylii, ale…

Czując, jak całe jego ciało napina się, Severus powstrzymał ją gestem dłoni.

– Jaka Angielka? – usłyszał siebie samego jakby stał obok.

Teraz Dora zawahała się lekko, ale zarówno głos siedzącego na wprost mężczyzny – bardzo cichy i bardzo spokojny, ZA spokojny!, jak i coś w jego postawie sprawiło, że nie odważyłaby się mu nie odpowiedzieć.

– Naprawdę jej nie znam, ale mogę ci ją opisać. Brunetka, długie włosy, jasnoszare oczy i bardzo długi nos. Znacie ją?

Serce Severusa zaczęło tłuc mu się boleśnie w piersi jeszcze zanim usłyszał jej opis. Zupełnie jakby już wiedziało. I z każdym kolejnym słowem uderzenia stawały się coraz mocniejsze, aż usłyszał je, poczuł całym sobą. Dudniące w głowie. Walące głucho w piersi. Tętniące w gałkach ocznych… w koniuszkach palców… chwytające w dławiącym rytmie za gardło… Wszędzie! Aż ich łomot niemal zagłuszył gorzkie, wbijające się niczym drzazga w serce pytanie. Znacie ją?

W jednej chwili przeróżne sceny z dzisiejszego poranka wybuchły serią oślepiających błysków w jego umyśle. Jej spóźnienie. Przygryzanie ust. Wyraźne zmieszanie. To jak później unikała jego wzroku. Jak starała się odwrócić jego uwagę. Jak próbowała zyskać na czasie przed wyjściem do pracy.

Jakby czuła się winna!

A on niczego się nie domyślił! Jak ostatni idiota, jak ślepiec!

Bo jest winna!

Jak mogła coś takiego zrobić?! Powiedzieć… ZDRADZIĆ! nieznanej kobiecie… KOMUKOLWIEK coś, o czym nie miała prawa mówić!

I jeszcze bardziej winna, bo się do tego nie przyznała!

Jasna cholera!! Wybrałeś się z nią po to, żeby ją przypilnować! Spuściłeś z oczu dosłownie na chwilę!

I w tę jedną chwilę udało się jej palnąć taką głupotę!!

Niech to jasny, pieprzony szlag trafi!!!! Jak mogła???!!!

Okiennice od strony ogrodu nie były zamknięte, głęboka czerń za oknami sprawiała, że szyby, jak lustro, odbijały wnętrze pomieszczenia. I na tle pulsujących płomieni Severus zobaczył przemienioną w brunetkę Hermionę, rozmawiającą z krótkowłosą blondynką, opowiadającą o cukierkach – o czymś, czego nie wolno jej było zdradzać!! I krew zawrzała mu w żyłach.

JAK MOGŁA???!

Harry rzucił okiem na stojącego nieopodal Severusa i poczuł rosnącą gulę w gardle.

Hermiona. To musiała być Hermiona!

Musiała być po wielosokowym!

A gdy dostrzegł pulsowanie żyły na jego skroni, włosy zjeżyły mu się na głowie.

I nie powiedziała mu o tym.

O święty Merlinie…

Hermiona, coś ty zrobiła?!

Coś ty najlepszego zrobiła?!

– Nie – rzucił głośno, by odwrócić uwagę Dory od Severusa. – Nie. I co dalej?

Dora przyglądała im się uważnie, lecz jej intuicja podpowiadała jej, że lepiej się nie dopytywać. COŚ się stało, coś właśnie wyszło na jaw, o czym nie wiedziała i… być może nie powinna wiedzieć. Tak więc odchrząknęła i dokończyła swoją relację.

– Chwilę potem przyszła po mnie koleżanka, żeby zaprowadzić mnie do Georges’a i powiedziała, że dobrze byłoby, gdyby mógł dać mi swoje cukierki na uspokojenie.

Przez długą chwilę słychać było tylko syczenie ognia w kominku – płomienie musiały objąć jakąś wilgotną belkę i niemal natychmiast po pomieszczeniu rozszedł się lekko gryzący dym.

Harry tylko z najwyższym trudem oderwał myśli od Hermiony i zmusił się do wrócenia do tematu. Dora zamilkła, jakby powiedziała coś ważnego i teraz czekała na ich reakcję.

Cholera… Co to było… Ach, cukierki na uspokojenie.

Jego rozdarty na pół umysł wreszcie zaskoczył i oczy Harry’ego się rozszerzyły. JAKIE cukierki?!

– Teraz rozumiesz? – podjęła Dora. – To mi w końcu przypomniało, że Georges uczestniczył w jakimś projekcie, realizowanym przy współudziale Amnezjatorów, który polegał na uspokajaniu. Czy może na oddawaniu złych wspomnień przed akcjami, ale na jedno wychodzi. Żebyś idąc na akcję nie martwił się o nic. I niby ten projekt zakończył się jakiś czas temu, ale nadal coś przy nim robią. Lecz nie wiem dokładnie, co.

– Ale co do niego mają cukierki? – zanim Harry skończył pytanie, już znał odpowiedź.

– Z jednej strony mamy morderstwa wywołane francuskimi cukierkami – Dora odgięła kciuk. – Z drugiej francuski szef Aurorów ma jakieś „swoje” cukierki na uspokojenie. Ten sam, który uczestniczy w jakimś projekcie związanym z uspokajaniem, który na pewno miał jakąś fazę testów – do kciuka dołączył palec wskazujący.

– I tak się składa, że ten sam szef jest jedną z nielicznych osób wiedzących, że WY wiecie – dodał Harry, a Dora odgięła trzeci i złączyła je wszystkie razem.

– Jedno z nas już nie żyje – szepnęła ponuro. – Ile dajesz mi?

To przypomniało mu, że przecież jutro rano Gawain ma spotkanie z Sardinem.

– Poczekaj! – z pewnym wysiłkiem przywołał wspomnienie ze ślubu z Ginny, chwilę jak wymieniali obrączki, zatoczył różdżką kółko i poderwał do góry.

– Expecto Patronum!

Z końca różdżki wystrzelił srebrzysty Rogacz i zastygł przed Harry’m. Zaś Koko szczeknął dziwnie.

– Rich, przekaż Robardsowi, żeby pod żadnym pozorem nie mówił jutro Francuzom o cukierkach! Ani słowa! Odezwę się do ciebie. To wszystko.

Jeleń ruszył galopem w stronę drzwi wychodzących na północny zachód i zniknął.

– To… To był Twój Patronus, tak? – wykrztusiła Dora, patrząc nadal w drzwi. – On… on to powtórzy? Używasz go zamiast sowy??

Harry pogłaskał zaniepokojonego psa.

– Patronus jest o wiele lepszy od sowy. Szybszy – poprawił się, wspominając Hedwigę. – Tylko musisz mieć pewność, że Odbiorca jest sam lub inni ludzie mogą usłyszeć twoją wiadomość. Albo musi być bardzo lakoniczna.

Czy też umyślnie wprowadzająca w błąd wszystkich z wyjątkiem Odbiorcy. Bo pomimo, że powiedział „Rich”, Patronusa wysłał do Gawaina i wiedział, że jego szef zrozumie go doskonale, tak samo jak był całkowicie pewien, że nie prześle mu odpowiedzi. Forma jego Patronusa mogła zdradzić jego tożsamość i w konsekwencji stanowisko Harry’ego.

– Był… piękny – przyznała Dora, odwracając ku niemu głowę i dorzuciła o wiele bardziej rzeczowym tonem. – Koko, przestań. Nie bądź zazdrosny!

Te kilka minut wystarczyło, by Severus odzyskał panowanie nad sobą. Ogień w żyłach przemienił się w lód, rozluźnił napięte do bólu mięśnie i nawet głęboka zmarszczka między brwiami trochę się wygładziła. W tej chwili nie było sensu rozpamiętywać tego, co się stało ani CZUĆ.

Na to miał przyjść czas później.

Oderwał wzrok od głębokiej czerni za oknami, ale gdy odwrócił się w stronę jasnego pomieszczenia, JEGO świat pozostał równie czarny.

Siadając na kanapie skinął Harry’emu głową i wyciągnąwszy z kieszeni jeden czerwony i jeden czarny cukierek położył je na stoliku.

– To te same cukierki?

Dora sięgnęła po czerwony, pociągnęła za oba końce i puściła jeden z nich. Cukierek natychmiast zwinął się z powrotem.

– Dokładnie. To są te, które znaleźliście przy Ryanie?

– Tak – Severus nie miał ochoty wdawać się w szczegóły. – Co powiedziałaś Sardinowi, gdy się z nim spotkałaś?

– Och, zrobiłam z siebie załamaną śmiercią partnera kobietę. Udałam, że jestem w szoku i nic do mnie nie dociera, a na koniec rozpłakałam się jak idiotka – odruchowo przesunęła ręką po policzku. – Wszyscy wiedzą, że doskonale się nam pracowało i niektórzy idioci sądzili nawet, że mamy… mieliśmy romans, więc ta scena powinna go przekonać. Kazał mi wracać do domu i wziąć jeden lub dwa dni wolnego.

Severus mógł to sobie wyobrazić. Kobiety potrafiły doskonale udawać, kiedy chciały coś ukryć!

– Czy ta twoja koleżanka mogła powiedzieć mu, że wspominała ci o cukierkach?

– Na pewno nie! Anne, tak samo jak ja, przez jakiś czas była dyskryminowana na każdym kroku i ciężko jej było udowodnić, że dostała to stanowisko dlatego, że ma odpowiednie kwalifikacje, a nie za ładny uśmiech. Albo dlatego, że zatrudnienie kobiet wygląda ładnie w statystykach. Więc tuż przed wejściem poprosiłam ją, żeby nie mówiła o tym nikomu, bo znów się zacznie i znów będziemy musiały walczyć o swoje.

Było jeszcze coś bardzo ważnego, czego musiał się dowiedzieć.

– Wiesz, jakiego koloru cukierki zjadły ofiary? Poza tą kobietą w Bastylii.

– Cholera wie – przyznała szczerze Dora. – Berton musiał wyrzucić papierek na targach, jak pięć tysięcy innych ludzi. Zaś Anne-Marie po prostu się nimi objadła. Za jej łóżkiem znaleźliśmy pełno różnych papierków, nie tylko z Chocorêve, ale i innych. Pewnie zawsze podbierała słodycze rodzicom i tam chowała. Ale na pewno były i czarne i czerwone. Czemu pytasz? To ma jakieś znaczenie?

Ich rozmowa brzmiała tak NIENORMALNIE normalnie, że Harry nie mógł nie odczuwać dla Dory podziwu. Owszem, wyraźnie było widać, że nie spędziła sześciu lat w klasie z profesorem Snape’em, ale mimo to, to było niesamowite. Rzadko kto nie kulił się z przerażenia, gdy Severus Snape marszczył brwi. W każdym razie jemu zajęło to bardzo dużo czasu.

Severus sięgnął po czarny cukierek i chwilę przyglądał mu się w milczeniu, co zaalarmowało Harry’ego i Dorę.

– Owszem – odparł w końcu. – Mieliśmy dwa czerwone cukierki. Rozdzieliłem składniki jednego i nie znalazłem w nim nic, czego tam nie powinno być. Prócz sporej dawki eliksiru upojenia. Ani śladu czegokolwiek, co mogłoby spowodować śmierć.

Kobieta skrzywiła się, natomiast Harry nagle się ożywił.

– W sumie to mnie to nie dziwi. Jestem niemal pewny, że to będzie ten czarny – Severus uniósł wysoko brew, a Harry kiwnął głową w stronę Dory. – Mamy Walentynki, a nie Halloween. Czerwony, różowy… pewnie wszystko, co tylko można, sprzedawane jest w tych kolorach. Czarny zupełnie do tego nie pasuje. Wręcz rzuca się w oczy. I gdybym był mordercą, właśnie tak bym zrobił, żeby jakoś odróżnić te cukierki które są zabójcze, od reszty.

Dora nadążała za nim bez problemów.

– Mówiliście, że koło Margaret leżał jakiś czerwony papierek – zwróciła uwagę. – Myślisz, że…

– Dokładnie – podchwycił Harry. – To był ten normalny, a czarny przeciąg zwiał jeszcze dalej i… nikt nie zwrócił na niego uwagi.

Nikt. Severus spojrzał na zegarek – dochodziła ósma wieczorem. Czas na zupełnie inną rozmowę. Na myśl o tym coś lodowatego znów rozlało mu się po piersi.

– Któryś z nas się z tobą skontaktuje – powiedział, zwracając się do Dory. – Potter – chłopak już podnosił się z kanapy. – Idziemy.

 

Żegnając się z Dorą Harry zastanawiał się, czy zobaczy ją jeszcze żywą. Taką miał nadzieję. Lecz gdy tylko z Severusem rzucili na siebie Muffliato i kameleona i owionęło ich zimne, morskie powietrze, strach o Hermionę zacisnął tysiące pazurków na jego ramionach oraz piersi i aż przeszedł go dreszcz.

– Nawet nie sądziłem, że tyle się dowiemy – zaczął trochę nerwowo, ruszając na wyczucie za Severusem.

Mężczyzna nie odpowiedział mu, tylko szedł prędko przed siebie. Cholera.

– W Szkole Aurorów uczyli nas o zasadzie symultaniczności zdarzeń. I biorąc pod uwagę to, co się stało, to faktycznie może być Sardin. Jak pan myśli?

– Nigdy nie byłem w Szkole Aurorów – ostre sarknięcie dobiegło trochę z przodu.

Dokładnie. Cholera.

– Możemy zwolnić? Bo nie nadążam i jeszcze się rozdzielimy.

– To się pospiesz.

Szlag. Harry zebrał się w sobie i wyciągając nogi przyspieszył, aż wyczuł, że zrównał się z Severusem Snape’em.

– W każdym razie… Całe szczęście, że to się wyjaśniło… – przełknął z trudem ślinę i wyrzucił z siebie. – Gdyby Gawain powiedział Sardinowi o cukierkach… on, ja, pan i Hermiona bylibyśmy martwi.

Przez chwilę słychać było tylko odgłosy kroków dwóch różnych osób. Jedne prędkie, jakby niepewne, drugie miarowe, zdecydowane, ciężkie… Tak ciężkie, że kamienie aż zgrzytały boleśnie, próbując nie dać się rozgnieść w pył.

– A może nie – dobiegł go w końcu lodowaty głos. – Na pewno nie tknąłby Robardsa w Bastylii. Może tylko skłamałby mu, bo nie chciałby eliminować bądź co bądź brytyjskiego szefa Aurorów! Poza tym Robards zna się na pojedynkach i jest dobrze chroniony! Ty, ja i… Hermiona – gorycz, jaka zabrzmiała w tym jednym słowie uniosła Harry’emu włosy głosy na głowie – również. Za to pewien stary Francuz i jego asystentka są całkowicie bezbronni. I gdyby TA DZIEWCZYNA powiedziała Sardinowi o cukierkach, dziś w południe oboje byliby już martwi!

O Boże. Harry złapał Severusa na oślep za rękę i zatrzymał mocnym szarpnięciem. Nie wiedzieć czemu, przed oczami stanęła mu nagle scena, jak gonił Snape’a w Hogwarcie po tym, jak ten… zabił Dumbledore’a.

– Na pewno nie miała nic złego na myśli! – zawołał rozpaczliwie.

Naraz poczuł mocne uderzenie w głowę, po ciele spłynęły mu strużki nieistniejącej gorącej wody i ujrzał swoje własne nogi. I nogi mężczyzny tuż obok. Z wysiłkiem podniósł głowę.

– Och, jestem pewien – zadrwił Severus i jego twarz przeszył grymas bólu. – Pewnie miała napad durnej gryfońskiej szlachetności i współczucia i chciała pocieszyć nieznajomą w niedoli. To się zdarza. Szkoda tylko, że nie pomyślała, że w ten sposób naraża życie osób, które zna! Na których jej zależy. Ciebie na przykład. I jeszcze większa szkoda, że zdecydowała się to przede mną zataić.

– Zgoda, postąpiła źle! Ale to nie powód, żeby się na nią wściekać! Albo ją odrzucać!

– Zamilcz, Potter!

– Musi pan z nią porozmawiać! Może jest jakieś wytłumaczenie!

– O to możesz się nie martwić – lód w jego głosie powrócił ze zdwojona siłą. – Dam jej szansę wszystko mi wyjaśnić.

Harry złapał się za głowę. Boże mugoli, Merlinie i wszyscy święci! On się uparł i nie chce zrozumieć!

– Severus!! Proszę!!! Tu chodzi o Hermionę!!

Przemknęło mu przez myśl, że może trzeba ją uprzedzić! Aportować się w Klinice i ją jakoś przygotować! Lecz ledwie wyobraził sobie Klinikę, Severus pochylił się ku niemu gwałtownie.

– Potter. Jeśli ci życie miłe. Nawet. Tego. Nie. Próbuj.

Po czym niemal odbiegł w stronę przejścia do wymiaru mugolskiego.

Harry szarpnął się za włosy i jęknął rozpaczliwie.

– Ona cię kocha, ty durny idioto!!!!

Odpowiedziało mu tylko skrzypnięcie żelaznej bramy.

 

 

Londyn, Dom Hermiony i Severusa

Chwilę później

 

Gdy Severus aportował się przed samymi drzwiami, była za dwie ósma.

Ignorując ocierającego się o niego kota wrzucił do zwykłej siatki kawałek chleba i kilka plasterków szynki.  Nie zamierzał tracić czasu na jedzenie czegoś bardziej wyszukanego, ani tym bardziej na gotowanie. Jak kiedyś. W poprzednim życiu.

Następnie zbiegł do swojej pracowni, złapał torbę na eliksiry, rzuciwszy niewerbalne Laxato poszerzył jedną przegródkę i ostrożnie wstawił słoiczek z pyłem z Kamienia Księżycowego. Do następnej wsunął fiolkę z eliksirem przeciwbólowym – na warzenie go też nie miał czasu, a już czuł rosnący ucisk w skroniach.

Nie potrzebował nic więcej.

Gdy wyszedł z piwnicy do ciemnego korytarza, na kominku buchnęły zielone płomienie i wyskoczyła z nich Hermiona. Rozejrzała się, ale nie dostrzegła go i równocześnie Bast przybiegł do niej i zaczął głośno miauczeć, więc schyliła się, wzięła go na ręce i zaczęła głaskać.

Stojąc w mroku Severus podziwiał jej piękną twarz, błyszczące oczy, ciasno związane długie włosy i wsłuchiwał się w jej głos.

Ona cię kocha, ty durny idioto. Ona cię kocha.

Merlinie, on też ją kochał, nawet bardziej, niż kiedykolwiek mógłby przypuszczać i właśnie to bolało najbardziej!

Jeszcze chwilę wpatrywał się w ukochaną kobietę i ich kota – jego małą rodzinę, bo tym właśnie byli, aż ból stał się nie do zniesienia. Dłużej nie mógł czekać.

Zaciskając z całej siły pięści, żeby dodać sobie odwagi, wyszedł z korytarza do salonu.

– Severus! – westchnęła Hermiona, odetchnęła ciężko i postawiła kota na ziemię. – J-jak.. Jakminął dzień?

Severus odstawił torbę i siatkę i nie pozwalając jej do siebie podejść oparł się o ścianę, splótł ciasno ręce na piersi i odchrząknął lekko. Tak naprawdę to nie był pewien, czy uda mu się wydobyć z siebie głos.

– Zamierzasz powiedzieć mi sama o twojej porannej… eskapadzie w Bastylii, czy mam użyć Legilimencji?

Londyn, Klinika Św. Munga

20:00  –  chwilę wcześniej

 

Wytłumaczywszy się ważnym spotkaniem Hermiona uniknęła Top 10, kilkoma smagnięciami różdżki przebrała się w zwykłe mugolskie ubranie i zbiegła ciężko na parter.

Ciężko, bo dokładnie tak się czuła. Jakby miała cały świat na ramionach.

Gdy zjawiła się w pracy i udało się jej wreszcie dojść do siebie po Spacerze, aż nie mogła uwierzyć, jak mogła być taka głupia! I nie chodziło tylko o wydarzenia w Bastylii. Stało się, nie mogła już tego zmienić.

Ale jak mogła być taka głupia i nie powiedzieć o tym Severusowi?! Przecież powinna to zrobić natychmiast! Przyznać się i dokładnie to z nim omówić!

Teraz wszystko było jeszcze gorsze, jeszcze trudniejsze do wytłumaczenia!

Nie mogła się wyrwać do domu w czasie krótkiej przerwy, więc przez cały dzień układała sobie w głowie to, co należało mu powiedzieć. Prawdę – poradził jej kiedyś, gdy zastanawiała się, jak wyjaśnić rodzicom, czemu zmieniła ich pamięć i wysłała ich do Australii. I dokładnie to zamierzała zrobić teraz. Powiedzieć mu całą Prawdę.

Tylko najciężej było zacząć.

Spytaj go, jak minął mu dzień. Na pewno odpowie ci jakoś, choćby skinieniem głowy i zapyta, jak TOBIE minął dzień. I wtedy mu powiesz, że parszywie. Z powodu tego, co stało się w Bastylii. I że musisz mu o opowiedzieć.

Trzęsącą się ręką nabrała garść proszku Fiuu i sypnęła w żółte płomienie.

– Astleham Way 8 – mruknęła, płomienie buchnęły na zielono i wziąwszy głęboki oddech, Hermiona wskoczyła w nie.

Istotnie, czuła się, jakby właśnie nurkowała w bardzo głęboką wodę, tylko nie wiedziała, czy uda się jej wypłynąć na powierzchnię.

W salonie paliło się kilka świeczek, lecz reszta domu pogrążona była w głębokim mroku. Naraz skądś wypadł Bast i miaucząc rozdzierająco, zaczął ocierać się jej o nogi.

– No chodź się przywitaj – powiedziała schylając się, wzięła go na ręce i pogłaskała, a kociak zaczął ocierać się o nią łebkiem.

Robił to jakoś strasznie rozpaczliwie. A może to tylko jej się tak wydawało?

Powtarzając sobie w duchu to, co sobie zaplanowała, Hermiona cieszyła się tą chwilą wytchnienia. Mruczenie kota uspokajało i jej głos, gdy mówiła do niego cokolwiek byle mówić, stawał się coraz łagodniejszy. Tak samo łagodniały kontury mebli w ciepłym, spokojnym blasku świec…
I z każdą sekundą jej serce i dusza tajały coraz bardziej.

Wszystko będzie dobrze.

Nagle z korytarza wynurzyła się ciemna postać. O Merlinie…!

– Severus! – westchnęła, odetchnęła ciężko i odstawiła kota na ziemię. Jak minął twój dzień? Bo mój był straszny…  – J-jak.. Jakminął dzień? – wymówić to było o wiele trudniej niż pomyśleć.

Nie ośmielając się odetchnąć patrzyła na niego i wtedy, w jednej chwili, wszystko stało się czarne.

Bo odstawiwszy na ziemię coś co trzymał w ręku Severus oparł się o ścianę i w jakże jej znajomym geście splótł ręce na piersi!

A potem przyszły jeszcze bardziej czarne słowa.

– Zamierzasz powiedzieć mi sama o twojej porannej… eskapadzie w Bastylii, czy mam użyć Legilimencji?

O Boże kochany….

Hermionie aż zakręciło się w głowie. Wiedział. Wiedział! Ale skąd?! Coś się stało! Coś musiało się stać, coś koszmarnego!

Albo może tylko dowiedział się od kogoś, tak po prostu i nic jeszcze nie jest stracone?!

– Skąd… wiesz? – wykrztusiła z trudem.

 

Severus zacisnął jeszcze mocniej ręce – jakby rozluźnić je oznaczało pęknąć i nie móc doprowadzić tej rozmowy do końca.

– Zadałem ci pytanie. Lecz skoro nie chcesz odpowiadać, to ja ci odpowiem. Niestety nie od ciebie – te słowa przyniosły wręcz fizyczny ból. – Właśnie wracam ze spotkania z francuską Auror, którą była dziewczyna, z którą sobie… ucięłaś pogawędkę.

Przygryzając mocno usta przez kilka sekund, Hermiona próbowała nadążyć za myślami, które wybuchły jej w głowie. „Niestety nie od ciebie”. „Zadałem ci pytanie”… Boże, jest wściekły.

Auror? Ona go zna? Ale czemu chciała się spotkać? Czyżby tylko porozmawiać o Ryanie? Tak ogólnie?

Więc nic… nic złego się nie stało?

Odpowiedz mu!!

– Ona… Nie wiedziałam. Ja… Musiałam jej odpowiedzieć! To znaczy… – gubiła się zupełnie, brakło jej słów i tchu, żeby mówić składnie. Ale musiała zacząć od początku! – Posłuchaj… Jak byłam w kawiarni. To zobaczyłam sprzątaczkę. Która zjadła cukierka, takiego jak wtedy, w piątek. Pobiegłam za nią i chciałam ją powstrzymać! Ja… Nie chciałam, żeby umarła, rozumiesz? Chciałam ją uratować! – powtórzyła rozpaczliwie, w nadziei, że to wszystko wyjaśni. Na pewno wyjaśni!

Odgarniając włosy, których nie było i przytrzymując głowę, jakby mogła w ten sposób ułożyć myśli, znaleźć właściwe słowa, Hermiona spróbowała przełknąć ślinę, ale się jej nie udało. Merlinie, nie tak wyobrażała sobie wyjaśnienia, nie tak je zaplanowała!

– I ta dziewczyna to widziała. I kazała mi powiedzieć, czemu. Tak zareagowałam. Więc powiedziałam jej o Ryanie i… tylko o cukierkach. Że Aurorzy je przy nim znaleźli. Nic więcej! Nic więcej nie powiedziałam! – ostatnie słowa zabrzmiały wręcz błagalnie. – To… miało jakieś… konsekwencje?

Severus milczał, chłonąc nową informację i próbując dopasować ją do tego, co już wiedział. Więc to z powodu jakiejś obcej sprzątaczki? Potrafiła zaryzykować życiem kilku osób dla jakiejś obcej kobiety??

Typowy Gryffindor! Chronić, bronić w danym momencie, nie myśląc o konsekwencjach na przyszłość!

Zupełnie jakby nie słyszała, co tłumaczyłeś Potterowi zaledwie dzień wcześniej!!

– … Severusie? – szepnęła Hermiona, nie umiejąc już dłużej czekać. Na werdykt. – To miało jakieś… Złe konsekwencje?

Złe konsekwencje? Po twarzy Severusa przebiegł grymas bólu i na chwilę zastąpił wściekłość.

– Zaraz po waszej rozmowie pani Auror poszła na rozmowę ze swoim szefem i zamierzała podzielić się z nim usłyszaną od ciebie radosną wiadomością. Z którym, nota bene, Robards ma spotkanie jutro rano – Hermiona nie była w stanie oderwać od niego wzroku. Póki co, nie było w tym niczego… złego. Ale widząc błysk w jego obsydianowych oczach dosłownie czuła, jak nadciąga najgorsze. Bała się nawet głębiej odetchnąć. – Dosłownie cudem w ostatnim momencie zmieniła zdanie. Cudem – wycedził. – Bo w świetle tego, co wiemy, mordercą jest właśnie szef francuskich Aurorów. I niewykluczone, że działa w porozumieniu z Ministrem.

Jego słowa wydusiły Hermionie resztkę powietrza z płuc i kobieta aż musiała przytrzymać się wysokiego oparcia fotela, gdy dotarło do niej ich znaczenie i porwały ją niczym olbrzymia fala.

Boże kochany, co ty zrobiłaś….!!

– Gdyby nie zmieniła zdania, chwilę później byłaby już martwa – dodał Severus. – Kolejną chwilę później Sardin z pewnością ustaliłby twoją tożsamość. Nawet tę fałszywą. A to zaprowadziłoby go do Chancerela i Severine. Ale może nie zabiłby ich w Bastylii. Może poczekałby, aż wyjdą w południe. Może…

– Ale nic im nie jest?! – Hermiona poderwała głowę w panice. – Żyją?!

– Żyją! Cudem! – wybuchnął Severus, rozplatając zaciśnięte ręce. – Lecz mogłaś ich zabić! Po pierwsze dlatego, że… TYLKO powiedziałaś o cukierkach! Nic więcej! – powtórzył po niej z drwiną. – A po drugie dlatego, że się do tego nie przyznałaś! Gdybyś mi powiedziała, mógłbym ich stamtąd wyciągnąć! Mógłbym ich uratować! Dociera do ciebie, co zrobiłaś?!

Ogrom tego, co mogło się stać, do czego mógł doprowadzić jej błąd niemal pokonał Hermionę. Pochyliła się z powrotem na oparcie i ukryła twarz w dłoniach.

– O Boże… – jęknęła.

Słysząc te słowa Severus miał wrażenie, że ktoś wbił mu nóż prosto w serce. Och, jakże inaczej brzmiały niż zwykle!

– Poszedłem z tobą, żeby cię chronić! Nie wiedziałem, że muszę chronić PRZED TOBĄ INNYCH! – krzyknął. – Nie pytam, jak mogłaś próbować bronić jakiejś obcej sprzątaczki, pytam jak mogłaś to przede mną ukryć!

Nagle wszystkie jej wątpliwości, obawy, przemyślenia wydały się Hermionie zupełnie idiotyczne. Błahe w porównaniu do choćby najmniejszego ryzyka. Niczym kropla wody przy ogromie oceanu. Zwykły oddech naprzeciw tornada. Jak mogła to usprawiedliwić….?!

Stuknęła klapka w drzwiach i w następnej sekundzie do salonu wpadł Bast, wskoczył na fotel i wyglądało, jakby chciał wspiąć się Hermionie na plecy. W każdej innej chwili byłoby to śmieszne, ale nie teraz!

Severus odesłał go zaklęciem do korytarza, zatrzasnął drzwi i rzucił Silencio.

– Pytam, jak mogłaś to przede mną ukryć! – to nie zabrzmiało jak pytanie.

Jak oskarżenie.

Jak wyrok.

Ledwo trzymając się na nogach Hermiona wyprostowała się i powoli podniosła na niego wzrok. Widok zalanych łzami policzków i gwałtownie falującej piersi rozorał Severusowi serce jeszcze głębiej.

– Czekam na odpowiedź.

– Chciałam ci powiedzieć później… – wykrztusiła zdławionym głosem. – Jak wrócę z pracy. Teraz. Chciałam… Nie wiedziałam, jak… I chciałam znaleźć słowa… Chciałam to przemyśleć…

Severus zacisnął z całych sił oczy.

Nie był w stanie na nią patrzeć. Czuł, że lada chwila tego nie zniesie. Gdyby go dotknęła, choćby chwyciła za rękę, na pewno by się złamał…. A on nie mógł sobie na to pozwolić!

Dostałeś odpowiedź. Nie potrzebujesz nic więcej.

Owszem, potrzebował. Czasu, by nad sobą zapanować. By uciec i ukryć się przed wściekłością, goryczą, zawodem i rozdzierającym cierpieniem! Próbować poradzić sobie tak, jak umiał, jak to dotąd robił.

Sam.

Poza tym miał dużo do zrobienia i nie mógł tracić czasu.

– Chciałaś.

Przywołał torbę i siatkę i w Hermionie wybuchła panika.

– Severus! Proszę… Wybacz! Powinnam powiedzieć ci natychmiast!

– Skoro chciałaś to przemyśleć… – ruszył pospiesznie w kierunku kominka.

– Severus, proszę….!!!

– … to teraz będziesz miała na to dużo czasu.

– Gdzie idziesz?!

– Do Spinner’s End – sięgnął po proszek na gzymsie i cisnął go w żar przed sobą. – I nie życzę sobie, by mi przeszkadzano.

Hermiona podskoczyła ku niemu – bała się, że jeśli nie złapie go teraz, będzie za późno – lecz jego wzrok zatrzymał ją w miejscu.

– Kiedy wrócisz?!

Severus posłał jej długie, pełne bólu spojrzenie i wskoczył w płomienie.

– Severus, nie!!!!!! – zawołała rozdzierająco Hermiona.

Zatoczyła się ku znikającej czarnej sylwetce i w tym momencie zielone płomienie stały się na powrót żółte.

Zbyt szybko, by skończyło się działanie proszku.

Musiał rzucić zaklęcie blokujące kominek ze swojej strony.

Z łkaniem osunęła się na ziemię i dotknęła czołem podłogi. Odpowiedział jej tylko cichy syk ognia. I huk, z którym runął jej świat.

 

Rozdziały<< Cień Ćmy Rozdział 11Cień Ćmy Rozdział 13 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 10 komentarzy

      1. Word niestety nie widzi logiki w całym zdaniu, ale w każdym pojedynczym wyrazie… i od tego są korektorzy, mam nadzieję, że ja też

Dodaj komentarz